Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2013, 11:48   #151
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu

Obudziła się w składziku w szpitalnej piwnicy z głową rozłupującą się na tysiąc fragmentów. Próbowała się poruszyć, ale nagły ból w prawej dłoni sprawił, że cicho zawyła. Musiała stracić przytomność, a krew z poranionej pięści zastygła w skorupę, przyklejając się trochę do podłogi. Tego nie można było zrobić delikatnie. Jack zacisnęła zęby i ponownie pociągnęła rękę do góry. Skrzep tym razem puścić, a ból okazał się szybko wspomnieniem i pulsował cicho gdzieś w tle.

Działając na autopilocie Evans podeszła do apteczki i opatrzyła dłoń. Łyknęła też sporą garść paracetamolu, znacznie więcej niż potrzebowało jej ciało, znacznie za mało niż potrzebowała jej dusza.

Było po piątej, a to oznaczało, że odpłynęła na jakąś godzinę. Co się mogło zmienić w tym czasie? Siostra Diego nie miała szans jeszcze dolecieć nawet biorąc pod uwagę, że w środku nocy łapała samolot. A to oznaczało, że on jeszcze tam leżał, podpięty do całej aparatury imitującej oznaki życia. Dużo więcej mogło się zmienić u jej niedawnych kompanów, którzy coś tam działali.
Holofon odezwał się o 5:30. Odebrała widząc, że to Ferrick.
- I co tam? - głos Jack wydawał się całkowicie spokojny i beznamiętny.
- Mamy faceta, który z pewnością ma dużo wspólnego ze śmiercią Diego. Pewnie wie też kto jest kretem. jedziemy go przesłuchać.
- To dobrze. Wszyscy jesteście cali?
- Mhm - Ferrick nie rozwodziła się nad tym tematem, ale w jej poprzedniej wypowiedzi można było wyczuć zmęczenie.
- To jeszcze lepiej. Spotkamy się gdzieś czy zgarniecie mnie ze szpitala? - o to gdzie jadą Jack nie pytała, nie ufała na tyle technologii.
Ferrick zastanowiła się:
- Jedziemy w okolice Felipy. Spotkajmy się tam gdzie spotkałyśmy jej wujka.
- Dotarcie trochę nam zajmie. Jesteśmy po za miastem.
- Poczekam grzecznie u wujka w takim razie.

- Ok. Mniej więcej za godzinę. - Ann rozłączyła się.
Godzina, więcej niż dość. Jack bocznym wejściem opuściła szpital unikając wchodzenia na wyższe piętro. Paraliż ustępował, ale ciągle miała lekko niesprawną nogę. To nic, trzeba rozchodzić.

***

W wolnej chwili Jack znów połknęła sporą dawkę przeciwbólowych. Czuła się tak jakby cały świat zwolnił. Przyśpieszał tylko, gdy patrzyła w twarz Alexa Theleona. Jej towarzysze zadawali pytania, kombinowali, jej jak w końcu usłyszała opowieść było wszystko jedno. W sumie chciała go tylko zabić.

Na operację się jednak zgodziła. Tamte dziewczyny nic jej nie zrobiły, a poza tym była lekarzem, mimo wszystko.
Zabiegł poszedł sprawnie, oboje byli profesjonalistami. Miała już go zszyć, kiedy Walters wyraził swoją opinię. Jego plan był pierwszym od paru dni co wzbudziło w Evans wesołość.
O tak, niczym bohaterka tandetnych romansów rozkocha w sobie tego złego by go zniszczyć i uzyskać należną jej zemstę.

Gdy Ed wyszedł zostawiła na chwilę leżącego na stole mężczyznę z jeszcze rozbebeszonym czerepem i podeszła do zlewu by się trochę otrzeźwić zimną wodą. Wiele wspomnień krążyło jej po głowie, głównie tych dobrych. Z wypadów motocyklowych, imprez i gorących nocy. A także z tych, kiedy umierali jej pacjenci, a kiedy Diego zawsze stał obok pocieszając i pchając ją znów ku zabawie i imprezom. To se ne vrati. Zabawa już się skończyła.
Także dla Alexa.

Zniszczenie jego zakończeń nerwowych zajęło jej chwilę. Jak się wiedziało gdzie szukać to nie trzeba było nawet dobrego sprzętu do tego. Takie uszkadzanie mózgu w wybranych rejonach było skrajnie niebezpieczne i mogło doprowadzić do śmierci operowanego, ale to nie było coś co mogło spędzać sen z oczu Evans. Kiedy skończyła to co ją interesowało przypominało obrzydliwą, różową papkę, która u największych twardzieli mogła wywołać odruch wymiotny. Potem go zaszyła i podłączyła nawet kroplówkę. Może go ktoś znajdzie w tym opuszczonym magazynie i zawiezie do szpitala po to by lekarze mogli stwierdzić, że to na nic. A może tu zdechnie. Jack było wszystko jedno. Oko za oko, warzywo za warzywo.

Powycierała profilaktycznie sprzęt z odcisków palców i innych śladów ich obecności zwracając uwagę na włosy i inne takie. Przy obecnym rozwoju kryminologii i tak ktoś łatwo mógł wyśledzić pozostałe ślady, po co jednak ułatwiać mu pracę.

Przed odejściem rozejrzała się ponownie sprawdzając czy niczego nie przeoczyła. Teraz znów czekał ją długi spacer do miejsca, gdzie mogła bezpiecznie wezwać taksówkę. Paraliż powoli stawał się wspomnieniem.

***

W mieszkaniu nie zabawiła długo. Większość ważnych rzeczy wzięła już przedtem teraz tylko chciała spakować swoje cenne papierowe książki i odwieźć je do szpitala. Zarządca domu bez gadania przyjął klucze, mieszkanie opłacone było na miesiąc z góry, więc tylko zysk dla niego.

Publikacje schowała do pudeł w tej samym magazynku, w którym jeszcze straszyła zbita szyba w lustrze. Cóż nieprędko ktoś ją wymieni i nie prędko ktoś znajdzie jej zbiór. A nawet jeżeli to ich nie spali. No, przynajmniej nie powinien.

Cytat:
Wyjeżdżam. Jak się gdzieś zaczepię dam znać. Moje kłopoty powinny się już skończyć. Uważaj na siebie braciszku i na Miracle. Ta organizacja to beczka prochu.
Cytat:
Powinno być już bezpiecznie Annie. Przepraszam, że moje kłopoty spadły na was. Wyjeżdżam z NY, dam znać ci w nowym miejscu, gdzie jestem. Pozdrów dzieciaki.
Wymówienie leżało już w kadrach, kiedy zrozumiała, że została jej jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia. Wolno ruszyła do skrzydła w którym leżał Diego. Mijając jeden z gabinetów usłyszała szloch i znajomy głos. Goldstein przekonywał kogoś do odłączenia bliskiego. Sądząc z reakcji udawało mu się to, dobrze.

Wokół pokoju Diego było pusto, o tej porze życie szpitala toczyło się wokół ostrego dyżuru, tutaj zaś było słychać tylko jednostajny szum i pikanie maszyn.
Na twarzy Ortegi malował się spokój, który rzadko gościł za jego życia. Jack zaczęła żałować, że nie należy do żadnego z kościołów, to by ułatwiło jej sprawę.
- Przepraszam…
Szept zabrzmiał żałośnie cicho. Za to na korytarzu rozległy się kroki, płacz i uspokajający głos doktora. No tak, ekipa pożegnalna. Kiedy siostra Diego weszła do pokoju nikogo już tam nie było. Jack stchórzyła przed tą konfrontacją.

Jej motor czekał, a cały dobytek życia miała pochowany w sporym plecaku. Więcej nie potrzebowało, zwłaszcza, że dostała informację, że na konto przelane zostały pieniądze. Bez nich także by sobie poradziła, miała dobry fach w ręku.

Odpaliła sprzęt zastanawiając gdzie się udać.

Uśmiechnęła się blado. Tak ot było dobre miejsce na zaczęcie wszystkiego od nowa.
 
Nadiana jest offline