Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2013, 02:30   #120
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q7Q6RZJmEbw[/MEDIA]

Bełty z dzikim wizgiem leciały przez wybite okna, dziurawiły drzwi komendy i nie raz, ani nie dwa, wyrywały spore fragmenty drewna z obramowania okiennic. Torrga, który zgarnął z szafki na skonfiskowaną broń zaklął szpetnie, kiedy jeden z pocisków przemknął mu koło nosa i utkwił w nodze biurka sierżanta Colonesku.

Krasnolud splunął, wychylił się i strzelił. Bełt o czarnych lotkach zafurkotał w powietrzu i chyba trafił celu. Rozległ się krzyk, ale stojący obok Buttal nie był w stanie ocenić, co dokładnie się stało.

Torrga wyszczerzył się w złym uśmiechu.

-Jeden skurwysynek mniej…

-Jeden?-
siedzący po drugiej stronie drzwi sierżant uniósł brew i zaryzykował rzutu oka przez wybite okno.

Mimo swej absurdalności, sceneria dookoła posterunku wyglądała jak najprawdziwsze oblężenie. Dwa przewrócone wozy, kryjący się za nimi bandyci uzbrojeni w kusze oraz ich pachołkowie, donoszący amunicji i podający na świeżo załadowane bełtomioty.

Colonesku westchnął.

-Wiesz, jeden to dość mało. Naliczyłem tam półtora tuzina…

-To głupota!-
jeden z podwładnych mężczyzny przeładował drugą kuszę i podał ją na wymianę Torrdze. Krasnolud strzelił.

-No co ty nie powiesz, koleżko?

-Nie o to chodzi że zaatakowali. Oni zrobili tu taką rozwałkę, że sami mieszkańcy pewnie już donieśli na pozostałe posterunki. Niedługo przybędzie tu odsiecz!

-Aha…-
jego drugi kolego wychylił się ostrożnie. Zanim bełt prawie zdjął mu czubek głowy, zdążył rozejrzeć się. W ostatniej chwili opuścił makówkę za osłonę.- Czyli ta banda która zbiera się za wozami, to pewnie jakiś pseudo szturmowy oddział który nas tu zaleje, co?

-Że jak?!-
Buttal też zaryzykował wyjrzenie na zewnątrz i pobladł.

Faktycznie, za wozem, oprócz kilkunastu strzelców, kłębiła się masa różnego rodzaju zakapiorów. Ludzie, półorkowie, elfy a nawet kilku krasnoludów spod ciemnej gwiazdy. Wszyscy, co do jednego, mieli ze sobą broń i zbite na szybko tarcze z desek lub nawet obitych sztachetami taboretów.

Colonesku również wyjrzał, by następnie cofnąć się pod gradem świszczących pocisków.

-Cholera… Tam jest ich prawie pół setki…

-To źle


Sierżant spojrzał na kuriera i przewrócił oczami.

-Co tam, że ich dużo! Chodzi mi o to, że ktokolwiek się na was uwziął, wynajął ku temu cały półświatek!

Torrga gwizdnął przez zęby.

Jeden z posterunkowych zaś wyjrzał, strzelił i zamarł. Ta chwila nieuwagi kosztowała go prawie życie, kiedy to padł na podłogę, z dębowym bełtem tkwiącym w barku, kilkanaście centymetrów nad sercem.

Colonesku szybko podpełznął do niego.

-Kurwa mać, co to miało być?!

-Nadchodzą!-
krzyknął chłopak, z trudem siadając.

Niestety, miał rację.

Kiedy Buttal wychylił się i strzelił, wytrącając jednemu z bandytów mózg z czaszki, pozostała część bandy zebranej by przypuścić szturm na oporny posterunek, odsunęła wozy na bok i asekurowana poprzez strzelających towarzyszy, ruszyła w stronę schodów na posterunek, i podwójnych drzwi na szczycie tych że.

Krasnolud zaklął szpetnie, widząc że mimo marnego wyszkolenia bojowego, napastnicy szli szybko i w mniej więcej zorganizowanym szyku, osłaniając się ścianą prowizorycznych tarcz.

-Nie jest dobrze…

-Wycofać się?!

-Gdzie tam!
- Colonesku spojrzał na przerażonego podkomendnego i wyjął zza pasa pałkę.- Jeśli tu wlezą to po nas! Musimy zatrzymać ich w drzwiach!

Torrga spojrzał na Buttala i krótko skinął głową.

Kurier odpowiedział mu tym samym, zdejmując z pleców swój topór. Obaj, ramię w ramię, ustawili się trzy kroki przed drzwiami, ściskając w rękach broń.

Okaleczone pociskami drzwi zadrżały pod potężnym uderzeniem masy ciał.

-Miło się z tobą pracowało…

-Nie kadź mi tu, nie dostaniesz premii.


Torrga zarechotał, poruszył głową i z głośnym chrupnięciem nastawił kark. Za plecami dwójki brodaczy Colonesku i jego podwładni uszykowali kusze do ostatniej, desperackiej obrony.

Drzwi poszły w drzazgi.

Pierwsza trójka padła nim jeszcze drewniany pył opadł z powietrza, przeszyta celnie wystrzelonymi bełtami. Kolejnych dwóch padło w progu, z dziurą od pistoletu skałkowego Buttala oraz z rzucanym toporkiem Torrgi wbitym w pierś.

Buttal zaryczał wściekle, zamachnął się i wbił topór głęboko w bark następnego adwersarza, obryzgując sobie twarz jego posoką.

Sekundę później padł na plecy, kiedy potężny podmuch powiązany z wystrzałem kuli armatniej zmiótł go z nóg.

Leżąc na kamiennej posadce widział jak na twarzach bandytów maluje się nieme przerażenie, nim owe twarze, wraz z nimi samymi, zmieniły się w krwawe ochłapy porwanego mięsa, rozrzucanego po ulicy przez bezlitosną salwę pięciofuntowych dział.

Torgga, który przy pierwszej salwie dostał kilkunastoma drzazgami po twarzy uśmiechnął się dość makabrycznie, leżąc obok swojego pracodawcy.

-No, muszę przyznać, że w Baszcie się jednak nie pierdolą

Po kilku bardzo hałaśliwych sekundach ostrzał ustał, pozostawiając po sobie krwawą rzeźnię na ulicy.

Colonesku usiadł na podłodze i potrząsnął głową.

-Co tu się stało, do jasnej cholery… ?


Petru


Ceth słuchał wywodu tropiciela, w ciszy szarpiąc brodę i kiwając tylko co jakiś czas głową. Rulf też milczał, oparty o ścianę i jedynie Aust wydawał jakieś głośniejsze dźwięki, prychając przez nos i ze zniecierpliwieniem ryjąc piętą buta w wysuszonej ziemi.

Finalnie druid przerzucił kostur z ramienia na ramię i obszedł ognisko kilka razy, trącając drwa tak żeby wzmocnić ogień. Lu’ccia przysunęła się doń, gdy starzec zaprzestał krótkiego spaceru i przystanął przy tunelu prowadzącym na powierzchnię. Ponownie, z pewnym roztargnieniem, przeczesał palcami brodę.

-Mówiłeś, że droga do Skuld jest długa, ale nie jedna długa droga już za nami…- z kosmyków zarostu wyjął grudkę ziemi i roztarł ją, by powąchać. Skrzywił się, czując spaleniznę.- Woda też nie byłaby problemem. Jestem w stanie stworzyć ją dosłownie, z powietrza. Rzecz jasna woda z tutejszego powietrza nie byłaby wybitna w smaku, ale dałoby się na niej wytrzymać… No i obojętnie, w którą stronę się udamy, mogę przyzwać nam wierzchowce…

-A Wicher spokojnie poniesie ze trzy osoby.-
Rulf uśmiechnął się.- Wracamy do domu!

-Zgłupiałeś?-
Aust odezwał się w końcu, równie pogodny co zawsze.- Widziałeś hordę żołnierzy, ciągnącą na zachód. A skąd wiesz że część nie oddzieliła się i nie poszła w stronę Południowego Szańca?

-Chyba nie sugerujesz że kilkanaście tysięcy kultystów przebiłoby się przez twierdze graniczne i zajęło Skuld?-
Rulf spojrzał krytycznie na przyjaciela.

Półelf pokręcił głową.

-Nie… Nie sądzę tak. Ale jeśli trafimy na oblężenie stołpów, ni cholery nie uda się nam przebić do środka. Zwłaszcza z dziewczyną. Już lepiej iść do tego wypizdowa, z całym szacunkiem dla Petru, o którym mówił. Oddalimy się od granicy ale on zna drogę no i znajdziemy ciut pewniejsze schronienie.

-A skąd wiesz, obym się mylił, że to całe Pelanik…

-Palenque…

-Przepraszam Petru. Skąd wiesz, że to całe Palenque nie będzie oblegane. Albo, że nie przeniosło się do jakiegoś bezpiecznego miejsca w celu uniknięcia pochodu kultystów?

-Czarnowidzisz…


Rulf zaśmiał się tubalnie.

-Ja? Ja czarnowidzę?! No to żeś mnie rozśmieszył!

-Oj zamknij się…

-Ja zaryzykowałbym do tej istoty.-
obaj wojownicy spojrzeli ze zdziwieniem na starca, który do tej pory analizował to co powiedział im Petru.

Rulf podrapał się po policzku.

-Jesteś pewien, staruszku… ?

-Pewien? Hah! Ja niczego nie jestem pewien w tym toczonym śmiercią pustkowiu, ale skoro owa istota uratowała Petru i wedle wiedzy naszego przewodnika, jest dość potężna, to może ona pomogłaby nam znaleźć sposób powrotu do Sklud… Albo chociaż pomogłaby Lu’cci…-
spojrzał ponuro na dziewczynę. W międzyczasie chyba trochę spała, bo cienie dookoła jej oczu nieco pobladły. Wciąż jednak była biała jak ściana, a zdeformowana skóra na jej czole i policzku straszyła kilkoma głębszymi brudami.

Starzec westchnął, opierając się o kostur.

-Powiedzmy sobie szczerze, w obecnej sytuacji mamy tu niemal Wislewski impas…

-Co takiego?
- Petru na chwilę wyrwał się z ponurych rozważań i spojrzał na Cetha z pewnym zainteresowaniem.

Druid zarechotał.

-To określenie odnoszące się do jednego z krajów na północy. Kozacy Wislewscy są cholernie szybcy i słyną z tego że dobywają samopałów w mgnieniu oka. A że są ludem awanturniczym i skorym do zwady, często zdarza się że w ruch idą szable i samopały. Wislewski impas jest wtedy, gdy dwóch kozaków jest dość szybkich, żeby jednocześnie dobyć pistoletów, odbezpieczyć je, wycelować w twarz przeciwnika i być gotowym do strzału…

-Sytuacja w której obaj boją podjąć się ruchu w obawie przed konsekwencjami… ?


-Dokładnie, Petru, dokładnie…- Ceth pokiwał głową.- Więc zostaje głosowanie… Rulf?

-Chodźmy do Skuld…

-Aust?

-Palenque.

-Ja zaś spróbowałbym szczęścia u przedwiecznej istotki wspomnianej przez Petru.-
staruszek uśmiechnął się wesoło i spojrzał na tropiciela.- W sumie, ty masz tutaj ostateczny głos.

Cisza, jaka zapadła w grocie nie była przyjemna.


Jean Battiste Le Courbeu


Różne sytuacje zmuszają poszczególne jednostki do głębokich refleksji filozoficznych.

Jean przekonał się o tym, leżąc w zmierzwionej pościeli, z biodrem zakleszczonym pomiędzy udem a kolanem swojej kochanki.

W tym wypadku, dywagował w myślach nad definicją słowa „miło”.

Było ono pierwszym słowem, jakie przyszło mu na myśl, kiedy obudził się o trzeciej w nocy, czując dotyk jedwabnej pościeli oraz ciepło ciała Seravine obok siebie. Tak, to było miłe.

Lecz kiedy w pełni rozbudził się, i zobaczył tą nagą boginię leżącą obok siebie w łóżku, z delikatnie rozmazaną pomadką na ustach, z czarnymi niczym krucze skrzydła włosami zmierzwionymi w nieładzie i z pełnymi piersiami, unoszącymi się przy każdym jej oddechu, słowo „miło” zaczęło bardzo, ale to bardzo szybko, tracić na mocy.

Potem przyszły małe, przyjemne szczegóły, które dopełniły detronizacji określenia „miło” jako króla przymiotników określenia tej chwili.

Najpierw pojawił się posmak wina oraz innych, o wiele słodszych trunków, na ustach gnoma. Potem, gnom uśmiechnął się leciutko, wisząc dwa symetryczne ślady po paznokciach Serafine na swojej piersi. Jednak wisienkami na czubku tego tortu doznań były jednak ślady po ząbkach dziewczyny na barku zaklinacza, oraz ślady po jej szmince na miejscach wielce nieprzyzwoitych.

Był jednak jeden, mały szkopuł.

Chciało mu się pić.

-Teraz przydałby się ten sierściuch…

Jean westchnął, z pewnym żalem spojrzał na dwa puste kieliszki, których to zawartość użył w czasie łóżkowych figli i spróbował wstać. Mimo niewymownie przyjemnych kleszczy, jakimi były uda Seravine na nodze gnoma, Le Courbeu poruszył lekko kolanem, by finalnie dzięki odrobinie oliwki stojącej przy łóżku, umknąć z tych słodkich dla oka sideł.

Lekkim krokiem, nie krępując się gołym zadkiem, podszedł do barku i z pewnym zadowoleniem odkrył że w butelce ukradzionej przez kochankę jest jeszcze odrobina wina na dnie.

Z kieliszkiem do połowy pełnym złotego płynu, podszedł do okna i odsunął firankę, by popatrzeć na miasto.

Tak, było to jeden z tych dni gdy szklanka była w połowie pełna.

Gnom zmarszczył jednak brwi, kiedy do jego uszu dotarło dość jednostajne, bez wątpienia kocie zawodzenie, a na sąsiednim balkonie dostrzegł kulę futra, z pewnością będącą Sargasem.

Jean zmarszczył brwi i prawie przykleił nos do szyby.

-Co on znowu… ?

Sekundę później cienkie szkło w dolnej częsci drzwi balkonowych pękło pod naporem rozpędzonego kota, zasypując szpiega za równo kryształowymi odłamkami, jak i samym Sargasem.

Nim jednak zdążył zrugać kota, dostrzegł dziurę w nienaruszonej części szyby.


Dziurę, w miejscu gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa.

W barku za nim natomiast, widoczny był dymiący się otwór po wystrzelonym z muszkietu pocisku.

-O cholera…

Sekundę później siedział już pod szafką, z kotem na kolanach, kiedy szyby dookoła jęły eksplodować pod naporem licznych, nieprzyjemnych i rozpędzonych kulek ołowiu, dziurawiących ściany i meble.

Zawinięta w prześcieradło Seravine siedziała obok, z pewną irytacją paląc cygaretkę zwiniętą z czarnego tytoniu.

-Wyjaśnisz mi, w co wdepnąłeś a mi nie powiedziałeś?- zapytała po chwili, patrząc na gnoma z niemal małżeńskim krytycyzmem.


Tsuki


Samurajka była nerwowa. Sama, nigdy w życiu nie przysięgała wierności swojemu suzerenowi, nigdy nie musiała giąć się przed kimś i nigdy nie musiała, dobrowolnie czy pod przymusem, wiązać swojego życia z czyimiś rozkazami.

Dlatego też siedząc przed Mistrzem Zakonu niemal odruchowo położyła dłoń na rękojeści miecza, a posągi które… Które…

Które okazały się nie być w istocie posągami.

Inkwizytorem w zbroi, w pełnym pancerzu okazał się nikt inny niż Galev Zahard, dotychczasowy zwierzchnik Tsuki i jej mentor w czasie pierwszych dni służby dla Cuthbertian. Opiekunem ksiąg, bibliotekarzem w skromnej szacie okazał się Carl, którego nerwowy uśmiech widoczny był nawet w cieniu jego absurdalnego kaptura. W szpitalniku dziewczyna poznała starca, który to opatrywał ją niemal za każdym razem, gdy w czasie wypełniania misji została ranna lub chociażby poobijana.

Jedyną obcą osobą okazał się kapłan, wiekowy mężczyzna o ogolonej na gładko twarzy i wianuszkiem siwych włosów dookoła wyłysiałej czaszki.

Astaron mówił zaś dalej, po raz pierwszy bezpośrednio zwracając się do elfki.

-Tsuki, czy przysięgasz czynić to co uznasz za dobre i sprawiedliwe, a za razem nikt o prawym sercu nie zarzuci ci, że władzę swoją wykorzystałaś w celu czynienia krzywdy bliźniemu?

Samurajka milczał chwilę, analizując dokładnie słowa mężczyzny. Po chwili skinęła głową.

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz, w swej wolności, krążyć po kraju jak i po świcie, zwalczając zło, zepsucie i występek, niezależnie od postaci, w jakiej się ono obawia i od wpływów, jakimi mogłoby dysponować?


Teraz Tsuki uśmiechnęła się lekko, uświadamiając sobie z czym wiązała się ta część ślubowania.

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz, pomagać uciskanym i niewolony, jeśli tylko pomoc taka byłaby w twoim zasięgu?

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz karać tych którzy uciskaliby i niewolili?

-Przysięgam.

-Czy przysięgasz odpowiedzieć na prośbę po mocy ze strony innych braci i sióstr działających z woli Zakonu?


Tsuki zawahała się.

Po chwili poczuła jednak na ramieniu uspokajające ciepło dłoni swojej przyjaciółki. Podniosła wzrok i spojrzała w oczy Laurie. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do elfki.

Tsuki skinęła głową.

-Przysięgam.

-Dobrze więc…-
Arastan powoli zszedł z piedestału, odbierając z rąk Carla oraz Zaharda pieczęć, oraz zwój pergaminu obarczony zakonnym lakiem.- Przyjmij zatem to pismo, licencję z Lantis, dającą ci władzę inkwizytorską wszędzie tam, gdzie ludzie szanują prawa ludzkie i boskie…

Tsuki niepewnie przyjęła zwój pergaminu, który okazał się zaskakująco ciężki.


-Noś też z dumą tą pieczęć…- mówiąc te słowa, przypiął do naramiennika dziewczyny czarny lak, który w ciągu sekundy przylgnął do twardej skóry jej pancerza. Spod węglastego wosku pękami wypływały tasiemki zapisanego pergaminu.- Niech chroni ona twoją duszę i ciało. Niech wspomaga cię w chwilach próby…

Tsuki bezwiednie przełknęła ślinę.

Mistrz Astaron zaś położył dłoń na ramieniu dziewczyny, zdejmując kaptur.

-Powstań, Tsuki z Jadeitowych Wysp, Inkwizytorze z Lanits. Inkwizytorze z Czarną Odznaką…

Po kilku sekundach, jakby pchany ku temu wyższą siłą, Carl zaczął klaskać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline