Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2013, 13:46   #29
Darth
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Mag uśmiechnął się delikatnie, jego garnitur zaś zmienił się w jego szaty. W ręce pojawiła się jego laska. Uderzył nią w podłoże, łamiąc jedną z płyt placu.
- A kim możesz być ty, mój drogi? - zapytał perfekcyjną starożytną greką. Jednocześnie obserwował go, oczekując ataku.
- Znasz mój język. - odparł, zasłaniając się przy tym tarczą. Hoplita był teraz w swoim pełnym rynsztunku bojowym, wyraźnie przypominając swych dawnych rodaków. Spiżowa włócznia wycelowana była w głowe czarodzieja.
- Jednak czy to wystarczający powód bym ci odpowiedział? Kimże jesteś, śmiertelniku, by zadawać mi pytania? - zaczął podnosić głos.
Sługa patrzył na niego przez moment. A potem zaczął się śmiać. A w tym śmiechu nie było nic ludzkiego.
- Śmiertelniku? Nie ma we mnie nic śmiertelnego. - odpowiedział mu, w dalszym ciągu posługując się Greką. - Płynie we mnie krew starożytnych demonów. Ty zaś zapewne wywodzisz się z boskiego rodu. Urodzeniem jesteśmy sobie równii, Starożytny.
- Nie wiem o czyjej krwi mówisz, lecz twa pycha jest wyraźnie zbyt wielka, skoro śmiesz się porównywać do mnie. Niewielu mi jest równym urodzeniem, jeszcze mniej wyższym. Ty nie należysz do żadnej z tej grup. - w głosie Hoplity pojawiła się wyraźna złość.
Merlin pozostawał spokojny, bez żadnego wyraźnego poruszenia z jego strony. Gdyby ktoś jednak się przypatrzył uważnie, zauważyłby na płytach niedaleko niego zaczęły pojawiać się pęknięcia. Jak gdyby ktoś położył na nich wielki ciężar.
- Szybko odrzucasz me pochodzenie starożytny. Nierozsądnie. - dookoła rozległ się brzdęk. W pobliskich oknach zaczęły pekąc szyby. - Bardzo nierosądnie. Moi przodkowie przewyższali potęgą waszych tytanów. Ja również przewyższam potęgą waszych tytanów. - Pęknięcia zaczęły pojawiać się również na pobliskiej kolumnie i posągu na niej stojącym. Dłoń posągu trzymająca ostrze odłamała się, spadając na ziemię, i rozstrzaskując się w drobny mak. - Niedoceniasz mnie, Starożytny. Ten błąd może kosztować cię życie.
Hoplita nie wydawał się być wzruszony tym pokazem siły. Cofnął się jedynie o krok, przyjmując pozycje do ciśnięcia włócznią. Chwile później ta opuściła jego rękę, lecąc w kierunku Geoffreya, który miał dosłownie chwile na reakcje.
Ten zaś błyskawicznie skoncentrował całą swą moc na włóczni. Planował ją skierować bezpośrednio w ziemię, a jeżeli mu się uda, to nawet w Hoplitę. Jeśli zaś włócznii nie uda się powstrzywać, zrobi unik, blokując ją swą laską.
Zapewne nie byłoby to wielkim problemem, gdyby nie jeden szczegół. Włócznia nagle zaczęła przyśpieszać, łamiąc wszystkie prawa fizyki. Magia Geoffreya przegrała ten pojedynek i spiżowy grot błyskawicznie zaczął zbliżać się do czarodzieja. Zetknięcie się grotu z laską wyzwoliło sporą ilość magicznej energii. Doszło do eksplozji, która rzuciła czarodzieja w Zamek Królewski, niszcząc po drodze Kolumne Zygmunta. Dookoła wybuchła już absolutna panika, ludzie zaczęli uciekać, natomiast Hoplita stał jak stał, jedynie w jego dłoni ponownie pojawiła się włócznia.
Gruzy zamku przez moment wyglądały całkowicie spokojnie... by po chwili zacząć się delikatnie trząść. A potem wszystko eksplodowało. Gruzy zamku królewskiego zaczęły krążyć dookoła Merlina, który stał, oddychając ciężko. Był wyraźnie wściekły.
- Nie doceniłem cię... Starożytny. Wybacz. To się nie powtórzy. - Wyciągnęł przed siebie dłoń, z której wystrzelił poruszający się z niezwykłą prędkością świetlny pocisk.
Hoplita z pewną trudnością, ale jednak, zdołał się w ostatniej chwili zasłonić się tarczą. Kula światła uderzyła w nią powodując przy tym eksplozje. Ta ochrona dosłownie wyparowała a sługe odrzuciło kilka metrów w tył, jednak poza tym nie było widać jakiś efektów zaklęcia - nawet udało mu się wylądować na nogach. Ponownie cisnął włócznią w Geoffreya, ten jednak telekinezą zdołał zepchnąć ją w dalszy odcinek zamku.
- Nie jesteś w stanie mi dorównać. - wykrzyknął.
Merlin uśmiechnął się delikatnie.
- Proszę, Starożytny. Na razie nawet nie próbuję ci dorównać. - jego uśmiech stracił ludzkie cechy - Jest rzeczą drapieżników, bawić się z ofiarą. - Wyciągnął przed siebię dłoń, a podłoże zakleściło się na hoplicie niczym gargantuiczna dłoń, starając się zmiażdzyć go ze wszystkich stron.
Plac Zamkowy uległ dalszej dewastacji w celu zranienia Hoplity. Cóż, smutne było to, że ten zdążył już zmienić swoje położenie. Na nieszczęście czarodzieja, zdał on sobie z tego sprawę dopiero, gdy usłyszał świst kolejnej ciśniętej włóczni. Przeleciała ona z błyskawiczną szybkością, Geoffrey zdołał jedynie wyhamować jej pęd. Ostatecznie spiżowe ostrze przebiło się przez tkanine, raniąc dosyć głęboko bark. Jednak cóż to za rana dla sługi?
Merlin powoli tracił panowanie nad sobą. Co było bardzo złą informacją dla Hoplity. Machnął dłonią, oddziałowując bezpośrednio na ciało hoplity, chcąć wgnieść go w ziemię. Jednocześnie z jego drugiej, wyciągniętej dłoni wystrzelił potężny strumień błyskawic, wycelowany wprost we wrogiego sługę.
Hoplita został zmuszony do przykucnięcia przez moc telekinezy, jednak widać było, że walczy. Wyraźnie nie miał zamiaru się poddawać, kiedy Geoffrey szykował drugie zaklęcie. Strumień błyskawic wystrzelił niemalże dokładnie w tym momencie, w którym grek pojawił się tuż przy swej włóczni, wciąż tkwiącej w biodrze maga. Naparł on na nią swoim ciałem, zadając dalsze obrażenia. Co więcej nie wyglądał się przejmować smyrającymi go błyskawicami.
Mimo bólu, Merlin uśmiechnął się szeroko.
- To był twój ostatni błąd, Starożytny. - I z tymże uśmiechem ryknął - Sé ærworuld sylfum dædweorc bealucræft!
Gdy skończył, obaj stali w sporej odległości od siebie, na rozległej polanie. Merlin uśmiechał się szeroko.
- Stworzyłeś inny wymiar. - dosyć trafnie zauważył Hoplita po czym cisnął włócznią. Nie rzucił jej jednak w przeciwnika, lecz w niebo. Następnie biegiem ruszył na swego przeciwnika by po chwili zniknąć.
Merlin stwierdził że równie dobrze może przygotować się na jego powrót. Uderzył dłonią w ziemię.
A z ziemi zaczęły wyłaniać się szkielety. Tysiące szkieletów. Ludzkie, doskonale opancerzone, olbrzymów, parę starożytnych, gigantycznych smoczych szkieletów. Armia trupów, na wyłączne rozkazy maga. Nieustannie rosła, i najwyraźniej nie było dla niej żadnych granic.
O ile Hoplity nie było ani widu ani słychu, to jego włócznia była doskonale słyszalna. Już wcześniej potrafiła wywoływać głośne dźwięki, lecz teraz przekroczyła samą siebie. Huk był znacznie większy niż przy przekraczaniu granicy dźwięku. W końcu spiżowy grot zetknął się z jednym z szkieletów. Eksplozja do jakiej doszła byłaby w stanie zmieść z powierzchni ziemi niejedną fortece. Wszystkie twory Geoffreya zostały zmiecione przez uderzenie a on sam - mimo stworzonymi pośpiesznie tarczami - znacząco odczuł siłe uderzenia. Chwilę później w dużej dziurze, która została po uderzeniu, pojawił się sam Hoplita. Na jego zbroi widać było kilkanaście rys - ciężko powiedzieć gdzie był, lecz jego zaklęcie dotknęło go samego.
Z ziemi dookoła Hoplity wystrzeliło kilkanaście niemalże niezniszczalnych łańcuchów, oplątując go od stóp do głów, i trzymając w miejscu. Jednocześnie, w powietrzu zapaliło się kilka setek magicznych okręgów. Z tychże okręgów wystrzeliło tysiące magicznych pocisków, bombardując Hoplitę niekończącym się strumieniem. Każdy z pocisków niósł w sobie dość mocy magicznej by spokojnie zabić co słabszego sługę.
Kanonada okazała się potężna. Kolejne pociski rzucały Hoplitą w wszystkie strony i tylko łańcuchy sprawiały, że ten nie poleciał w odległe tereny stworzonej rzeczywistości. Na jego zbroi pojawiały się kolejne rysy, w końcu także pęknięcia. Włócznia poleciała gdzieś daleko - i to zapewne ocaliło Hoplicie życie. Pojawił się tuż przy niej, wydostając się zarówno spod ostrzału jak i z łańcuchów. Delikatnie rzucił włócznią, tuż przed siebie.
Tym razem huk trwał krótko, eksplozja była natomiast natychmiastowa. Fala uderzeniowa o dziwo jednak nie trafiła w dwójke sług, a w całość zaklęcia. Chociaż oboje zostali ranieni, to najbardziej uszkodzony został stworzony wymiar, który rozpadł się na kawałki.
Dwójka wrogów znów znajdowała się na Placu Zamkowym. Nagi Hoplita opierał się o swoją włócznie.
Merlin odetchnął głęboko.
- Dysponujesz kłopotliwą zdolnością, Starożytny. - westchnął - Szczęśliwie dla ciebie. - spojrzał ostro na Hoplitę - Zanim wznowimy... Wierzę że zasłużyłem by usłyszeć twe imię.
Grek podniósł się dumnie, nie wstydząc się tego, że skończył nago. Wyprostował się za nic mając to, że na piersiach zaczęły pojawiać mu się rany. Krew powoli skapywała na ziemie, kiedy on otwierał swoje usta.
- Achilles! - wydał z siebie okrzyk po czym cisnął włócznie, zapewne ostatni raz. Kolejny raz huk okazał się olbrzymi. Geoffrey nawet nie zauważył, kiedy znalazła się tuż przy nim. Szczęście w nieszczęściu, nie trafiła ona w niego, tylko w księge. Ta przyjęła na sobie cały impet uderzenia. Czarodzieja odrzuciło kilkadziesiąt metrów do tyłu, wrzucając go w jedną z odnowionych kamienic. Natomiast to, co nie znajdowało się za nim, w promieniu dobrych piędziesięciu metrów wyglądało, jakby cofnęło się w czasie - do roku ‘44. Zamek Królewski stał się kompletną ruiną, podobnie jak większość budynków w okolicy. Wybuchło także kilka pożarów.
Hoplity już nie było.
Co gorsza dla Geoffreya, mocy z jego grimuaru także.
Geoffrey wstał, i odetchnął głęboko.
- Achilles, hmm. - westchnął - Naprawdę powinienem się był nie wstrzymywać. - Spojrzał z irytacją na Grimuar -[i] Teraz trzeba będzie ją naprawić. Do diabła. Więcej roboty.[/i - mamrotał pod nosem w staroangielskim. Zmienił szaty na garnitur i wyszedł z ruin, rozglądając się za swoim mistrzem.
Zamiast Carla pojawiła się jednak dwójka jego pobratymców. Jeden z lisów zaczął krążyć dookoła sługi kiedy drugi zaczął gryźć go w kostkę. Cóż, miłe powitanie jest miłe.
Sługa westchnął ciężko. Pochylił się nad lisem i wysyczał.
- Przestań, albo będą zbierać cię w dziesięciu dzielnicach. - uniósł się na pełną wysokość - A teraz, zaprowadźcie mnie do Carla.
Lis któremu zagrożono zasyczał, ugryzł Geoffreya jeszcze raz w kostkę i zwiał gdzie pieprz rośnie. Albo raczej w ruiny Zamku Królewskiego. Drugi natomiast - nadzwyczajnie grzecznie jak na niego! - zaczął prowadzić go do Carla.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline