Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2013, 20:56   #21
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Sługa kapłan melduje się na rozkaz. - zstąpił na ziemię, ze złym grymasem, który wywołała konieczność wypowiedzenia tych słów. Wyglądał na młodego chłopaka, ale otaczała go aura przyprawiająca o ciarki.
Inari pstryknął włącznikiem światła. Świeczki może i były nastrojowe, oraz tradycyjne jednak dawały stanowczo za mało światła, by można przy nich normalnie funkcjonować. Magare rzucił krótkie spojrzenie na sługę, po czym uśmiechnął się. Jego szansa właśnie pojawiła się w tym świecie.
- Jestem Inari Magare, twój mistrz, oraz człowiek, który zdobędzie Świętego Gralla. Czy mogę poznać twą godność?- Przemówił spokojnym głosem, mówiąc czystą japońszczyzną.
- Imiona nie mają znaczenia. Nie pomagają, a mogą zaszkodzić gdy pozna je ktoś niepowołany. Ale jestem Aledoc Hammara. Kapłan. Powiedz mi, mistrzu, ile jesteś w stanie uczynić by wygrać?
-Nie chcę wygrać. To mnie zupełnie nie obchodzi. Ja chcę tylko walczyć z najsilniejszymi na świecie. To moje marzenie. Wygrana to dla mnie zwycięstwo, aby je osiągnąć nie cofnę się przed niczym, oprócz jawnego oszustwa.
Kapłan zmróżył oczy.
- Zdefiniuj... “jawne oszustwo”. Bo wątpię by pozostali mistrzowie się wahali.
-Mam na myśli, rzeczy typu, wciąganie innych mistrzów w jakiegoś rodzaju pułapki, jak zamachy bombowe, ten typ. Nie ma w tym zabawy, każdy słabeusz może to zrobić.
- Dobra, ustalmy coś. Mistrz... sługa... to tylko tytuły. Jesteśmy partnerami, a ja chcę wygrać tę WOJNĘ - wyraźnie zaakcentował to słowo - bomby, trucizny, atak w plecy, zdrady. Wszystkie chwyty dozwolone. Mamy dość WROGÓW abyś nasycił swoją żądzę walki po wielokroć. Prawdopodonie, już w połowie, przejdzie ci ochota, a taka opcja wybitnie mi się nie podoba. Więc pytam się: czy będziesz ze mną do końca? Czy może, w pewnym momencie, stwierdzisz, że już sobie powalczyłeś i ci starczy?
Inari uśmiechnął się lekko.
-Faktycznie może źle się wyraziłem. Ta wojna, to jedyna okazja na świecie by walczyć z najsilniejszymi na świecie. Ten kto zdobędzie Grala zostanie najpotężniejszym magiem na ziemi. To moje marzenie, marzę o tym by cały świat przekonał się o mojej sile. Nie mam innych marzeń, nie pragnę zmienić świata na swoją modłę, nie pragnę wskrzeszać zmarłych, ani temu podobnych, chcę być najsilniejszy. To oznacza, że muszę wygrać tą wojnę. Poza tym kapłanie, z tej wojny nie możesz odejść. Dopóki żyje więcej niż jeden mistrz, ta wojna trwa, dopóki będę żył, inni mistrzowie będą chcieli mojej śmierci.
- Świat jest duży i ukrycie się na nim jest prostsze niż może się wydawać. Nie ważne, skoro doszliśmy do zadowalających wniosków.
Kapłan rozejrzał się wokół
- Posiadamy jakieś miejce godne miana “bazy wypadowej”?
-Co jest nie tak z tym miejscem? Jesteśmy na obrzeżach miasta, wystarczająco blisko by być w stanie szybko interweniować i ruszyć do walki, gdy jakiś mag się ujawni, jednocześnie wystarczająco daleko by być bezpiecznym od bitew rozgrywających się w centrum Warszawy. Poza tym, nie mam zbyt wiele pieniędzy, a pokoje na obrzeżach są tańsze.- Ostatnie zdanie Inari wypowiedział wesołym głosem, jakby cieszył się ze swojej zdolności obniżania kosztów.
- Ściany. - wskazał palcem jak by słowa nie starczyły - Cienkie. Nie mówię już o oknach. Póki nikt o nas nie wie jest w porządku, jednak kiedy zdecydują się zaatakować będą mogli to zrobić z dowolnego kierunku, bo nic nie zasługuje tu by zostać nazwane osłoną.
-Obawiam się Kapłanie, że w tej wojnie grube ściany nie zatrzymają nikogo. Przynajmniej dla mnie nie stanowiłyby przeszkody, wątpię też by jakikolwiek sługa się nimi przejmował.
- Jest różnica między przebiciem się jednym uderzeniem, a nawet nie zwolnieniem. A gdyby zarekwirować jakiś podziemny bunkier starczyło by na znacznie więcej. Poza tym lepiej znaleźć miejsce gdzie nie wejdzie nam żadna gosposia, bo potrzebuję przestrzeni by odprawić kilka rytuałów.
-Cóż, chyba muszę ci coś wyjasnić kapłanie. Po pierwsze nie mam pieniędzy na to by wynając cokolwiek innego, po drugie tutaj nie ma gosposi, nikt nie przyjdzie tutaj sprzątać, dopóki się nie wymelduję, tak przynajmniej mówiła właścielka, po trzecie, nie mam pojęcia czy tutaj w okolicach w ogóle są bunkry, po czwarte i ostatnie, myślę, że jeśli zabezpieczymy piętro na którym jesteśmy za pomocą zaklęć obronnych, to będą one bardziej pomocne niż najgrubsze ze ścian.
Kapłan kiwną głową
- Kiedy już rozpęta się chaos będzie można zdobyć nieco pieniędzy, choć będzie trzeba dobrze wyczuć moment, jeszcze nim stracą wartość. Gdzie jesteśmy?
-Warszawa, kraj nazywa się Polską. Ja natomiast pochodzę z Japonii.
- Doszło już do jakiś starć?
-O żadnych nie wiem, a to rzeczy o których raczej szybko usłyszymy.
 
Arvelus jest offline  
Stary 06-03-2013, 14:41   #22
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Mógł bardziej uważać. Co też strzeliło mu do łba, by postąpić tak nierozważnie, tak lekkomyślnie... tak inaczej niż zwykle? No cóż, popełnił błąd. Teraz musiał go naprawić. A to oznaczać mogło tylko jedno...
- Czy wiesz czym różni się śmierć maga od śmierci zwykłego człowieka? – Aleks zadał swoje standardowe pytanie, swoim standardowym, pozbawionym emocji głosem.
Nie liczył, że blondyn raczy prowadzić z nim konwersację. Przynajmniej w tej chwili.
Musiał sprowokować nieznajomego w odpowiedni sposób, tak by ten pokazał od razu pełnię swoich możliwości...
Wilk wyprostował przed sobą dłoń, z której bez żadnych gestów i słów wystrzeliła kula wody.
- Nie, ale mam nadzieje, że to jakiś żart informatyczny. - odparł, dosyć zgrabnym ruchem unikając lecącej kuli. Mimo to przeleciała ona całkiem blisko jego twarzy. Zaraz po tym wystrzelił kolejną błyskawice, także niegrzeszącą wielkością - celnością zresztą też nie, gdyż trafiła dosyć daleko od Aleksandra.
- A co śmierć ma wspólnego z żartami informatycznymi?
Zanosiło, się, że wrogi mag jest żartownisiem. Aleks nie lubił tego typu ludzi. Zawsze uważał, że tacy najlepiej prezentują się, będąc przywiązani do drutów wysokiego napięcia za swoje wnętrzności.
- Coś mi się widzi, że nie jesteś w formie. No, chyba że tam gdzie celujesz jest coś, co tylko ty potrafisz dostrzec. – po tych słowach na twarzy Wilka pojawił się lekki, lekceważący uśmiech, który jednak nie miał zbyt długo powodów, aby gościć na ustach Aleksandra. Kolejna błyskawica była celniejsza, powodując rane na prawym ramieniu. Poza tym, że zaklęcie zadziałało niczym dosyć gruba igła, która przeszła przez mięsień, to mistrz czuł jeszcze, że impulsy nerwowe nie dochodzą, tak łatwo jakby chciał, opóźniając czas reakcji tej kończyny.
Lekki grymas bólu pojawił się na twarzy Aleksa. Szybko jednak znikł zastąpiony przez lekceważący uśmiech.
- No muszę przyznać zabolało. Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że to wszystko, na co cię stać? No to może teraz ja? – mówiąc to mag ukląkł, przykładając ręce do podłoża.
Kamienne filary zaczęły wystrzeliwać z dachu, zbliżając się do blondyna. Nie to jednak miało być jednak głównym atakiem. Głównym celem Wilka było wciągnięcie przeciwnika w bagno, gdy tylko ten stanie po wykonaniu uniku.
Czarodziej zaczął biec w kierunku swojego przeciwnika, jakby chcąc się spotkać twarzą w twarz z kolejnymi, wystrzeliwującymi z dachu, filarami. Cóż, jego życzenie się sprawdziło, gdyż jeden z filarów uderzył go, pozbawiając równowagi. Upadł na dach i jakby tego było mało, powierzchnia pod nim zaczęła się zmieniać w błoto.
Gdyby Aleksander miał zwyczaj uśmiechania się z zadowolenia, to teraz zapewne by się uśmiechnął. Niestety dla płci przeciwnej (jeśli prawdą było, że kobietą podobają się męskie uśmiechy) mag takiego zwyczaju nie miał. Zamiast tego wyprostował się i powoli zaczął zbliżać się w stronę przeciwnika. Bacznie przyglądał się powalonemu piorunomiotowi, będąc w każdej chwili gotowym na wykonanie uniku, wspomagając się trzymanym w zanadrzu zaklęciem. Wolnym ruchem sięgnął po swoje sztylety. Kształtem czy zdobieniami nie wyróżniały się spośród tego typu broni. To, co było w nich wyjątkowe to ostrza. Krwistoczerwone ostrza.
Zamierzał chociaż jeden z nich wbić z bliska w blondyna, lecz był też gotowy w razie kłopotów na rzucenie nimi.
Blondyn próbował się wydostać z błota, ale nie szło mu to szczególnie dobrze. Przede wszystkim znacząco się ubrudził. Aleksander znalazł się już całkiem blisko, kiedy nagle jego przeciwnik wykonał gwałtowny ruch. Na wszelki wypadek, cisnął jednym ze sztyletów. Chociaż blondyn dosłownie zniknął, to mistrz poczuł, jak do jego ciała trafia nieco energii życiowej. Drasnął go. Ale przeciwnik stał się niewidzialny, uciekł czy zrobił coś jeszcze innego?
Odpowiedź przyszła już po chwili, kiedy przeczucie kazało się Wilkowi uchylić. Cóż, jego przeczucie musiało wymienić zegarek, gdyż się spóźniło - poczuł, jak coś rozcina skórę na karku. Gdyby nie unik, prawdopodobnie byłby teraz martwy. Jednak ważniejsze jest to, że przeciwnik znalazł się tuż za nim.
Aleks zrobił dwie rzeczy naraz. Po pierwsze zamknął oczy. Jego nerwy skupiły się na przepływającym wokół powietrzem. Liczył, że w taki sposób wspomoże to, co miał zamiar dalej wykonać. Lekko poruszył dłonią, zmuszając powietrze w miejscu gdzie przypuszczalnie powinna znajdować się głowa blondyna do falowania.
Przeciwnik jednak uciekł. Kiedy Aleksander obrócił się w jego stronę, zauważył, że przemieścił się on o kilkanaście metrów w czasie bliskim jednej sekundy. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech.
- No muszę przyznać szybki jesteś. – Aleksander schował trzymany w dłoni sztylet – Ale zapewniam cię, że przed tym nie uciekniesz.
Mag wyciągnął przed siebie obie ręce. W jego dłoniach zaczęły formować się kule wody. Wilk wykonał kilka improwizowanych gestów, zamachów i skłonów. Ostatecznie połączył wodę i wystrzelił ją w postaci jednej dużej kuli...
Wszystko to miało odwrócić uwagę blondyna od prawdziwych zamiarów Aleksa. Mężczyzna w czasie swoich popisów zamknął się w kokonie z powietrzem. Podobny kokon, lecz pozbawiony powietrza starał się utworzyć wokół dachu.
Oba wodne pociski drasnęły mężczyzne, który przechodził do biegu. Nie były one w stanie wyprowadzić go z równowagi ani nawet zbytnio opóźnić. Odwrócenie uwagi nie było tak skuteczne, jakby Aleks pragnął, ale wciąż miał sporo czasu. Cóż, tak mógł sądzić do chwili, kiedy blondyn w jednej minisekundzie przemknął kilka metrów, pojawiając się tuż przed nim. Kolejny atak wykonany dłonią, którą traktował niczym sztylet, tym razem został uniknięty, jednak opóźniło to próby odessania powietrza.
<style type="text/css">P { margin-bottom: 0.21cm; }</style> Aleks wiedział, że pozostanie na dachu, w obecnych warunkach nie byłoby najlepszym pomysłem. Musiał wykonać taktyczny odwrót i zaczaić się na przeciwnika na niższej kondygnacji budynku. Wcześniej jednak musiał odzyskać swój sztylet, a to oznaczało, że musiał opuścić dach miejscem, w którym według pierwotnego planu miał być uwięziony blondyn. Wilk porzucił odsysanie powietrza. Zamiast tego zaczął biec, jednocześnie tworząc w losowo przez siebie wybranych miejscach kolumny w celu utrudnienia przeciwnikowi ataku.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-03-2013, 17:33   #23
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Carl po powrocie do ambasady nie był zbyt rozmowny. Wyrzucił swoje ubrania po to aby przywdziać komplet nowych, identycznych a następnie zaczął bawić się laptopem.
Sam właściwie nic nie znalazł, może oprócz hoplity. Dużo mu to nie mówiło. Wiadomość za oknem nie brzmiała dla niego zbyt przekonująco.
- Oprócz laptopa, gość popisał się czymś jeszcze? - spytał Merlina, odinstalowywująć sterowniki od mikrofonu, skanując laptop i włączając najgorętszy gay porn na red tubie tylko po to aby go zminimalizować. Chciał być pewny, że darczyńca nie ma z swojego daru za wiele pożytku. Choć jeżeli laptop miałby być oczarowany to już nic by na to nie poradził.
Sługa wzruszył ramionami.
- Arogancją. Był przekonany że zdoła przeżyć walkę ze mną... lub z tobą, prawdę mówiąc. - uśmiechnął się szeroko - Prawie złamałem mu w tamtym momencie kark. Przeklęty szczeniak. - Wskazał dłonią na zewnątrz - Zamierzasz uczynić coś w sprawie tego żałosnego spektaklu?
- Jestem zwykłym magiem. - przypomniał mu Carl. - [i]Jeżeli był z nim zdematerializowany sługa, to faktycznie by wygrał. - [i]Po tych słowach odsunął się lekko od laptopa i skierował go w stronę Merlina.
Na ekranie wyświetlała się transmisja z kamer PKiNu. - Wcale nie jest on taki niemiły. Nie musimy się męczyć z brakiem szpiegów. - Kamery ukazywał w tym momencie dwa obrazy, chłopaka w windzie oraz Hoplitę, którego Carl wskazał palcem. - Ten tutaj pogonił w diabły Druidkę. Nie mam nawet pewności, czy jej nie załatwił. - poinformował Merlina.
- Hmm... Grek, co oczywiste. Ale który? - sługa potarł z zamyśleniu brodę - Achilles? A może Leonidas? Trzyma się niczym wojownik, raczej niż strateg, więc zapewne nie Odyseusz. Niemalże napewno Spartanin. - zastukał palcami w stół - I? Będziemy wyłącznie obserwować, czy też zamierzasz dokonać czegoś bardziej bezpośredniego? A druidka zapewne żyje. Wątpię czy dałaby się zabić tak wcześnie na początku gry.
Carl pomasował podbródek w zastanowieniu.
- Zakładam, że to on podpalił zoo...ale wszyscy grecy jakich znam walczyli z jakimś rodzajem ziejącej ogniem bestii... - nie był w stanie stwierdzić na podstawie skrawków informacji przeciw komu stanęli do walki. Ba, odgadywanie w tym momencie mogło by być nawet ryzykowne. Nie daj bóg się pomylą.
- Jakieś propozycje? - do tego pytania nie było kontekstu. Po prostu nie wiedział co może robić, poza wpatrywaniem się w laptopa.
Merlin spojrzał na niego, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Mogę zniszczyć budynek w którym przebywają... Sługi to raczej nie zabije, ale mistrza z pewnością. - odparł spokojnie.
Carl zastanowił się przez chwilę.
- Właściwie to nie ma nad czym gdybać. Powiedz tylko czego potrzebujesz, i za jakąś godzinę go wysadzimy. Dłużej niż 60minut nikt się tam nie będzie zbierać. - przytaknął Merlinowi.
- PKiN sam w sobie jest pewnie pułapką i możemy nie być jedynymi którzy będą chcieli go zniszczyć. Jak komuś również to w smak, to niech marnuje manę...
Jego sługa zastanowił się przez moment.
- Dach. Będę potrzebować dachu z którego będzie widać ten budynek. To wszystko.
 
Fiath jest offline  
Stary 07-03-2013, 18:47   #24
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Nim nadeszły wieści od zwiadowców Samuela, służby porządkowe zaczynały się już rozchodzić i nawet jako rzekomemu detektywowi nie udało mu się dowiedzieć wiele więcej niż telewidzom z dzisiejszego dziennika, chociaż podkomisarz wydawał się być mocno podenerwowany gdy upierał się że przyczyną katastrofy był wybuch gazu, a na pytanie o to kto wypuścił z klatek wszystkie zwierzęta zwyczajnie nie potrafił lub nie chciał odpowiedzieć. Mimo to asystentka Samuela notowała skrupulatnie wszystko co przykuło jej uwagę. Jednakże gdy po dłuższym czasie śledztwo nie przynosiło rezultatów, czarodziej dał znać Tomaszowi że może wracać do domu. Poprosił go tylko by spróbował załatwić mu numer służbowy do jego kuzyna Pawła, który piastował obecnie stanowisko inspektora głównej komendy policji i był zarazem dalekim kuzynem Samuela. Po pożegnaniu z Wilkiem, mistrz postanowił ponownie skontaktować się z Hetmanem i przekazał mu gdzie mają się spotkać. Miejsce w kanałach, gdzie jego zwiadowcy po kolei padali jak muchy wydawało się dobrym miejscem do kontynuacji poszukiwań, jednak gdy tylko przywrócony do życia szlachcic przybył na umówione miejsce, cała trójka ujrzała na niebie pokaz niecodziennych fajerwerków, co zmusiło Samuela do zmiany planów.
- Im więcej głupców wpadnie w tak oczywistą pułapkę, tym lepiej dla nas - stwierdził staruch, świdrując przenikliwymi oczami ostatnie gasnące na niebie rozbłyski sztucznych ogni. - Aczkolwiek nie zaszkodzi przyjrzeć się ich zmaganiom. Dzięki temu będę mógł mieć później oko na tych którzy przeżyją.
Samuel zbliżył się do swego cadillaca, podczas gdy Anita z werwą otworzyła mu drzwi i wskoczyła za kółko.
- Więc jedziemy zobaczyć pojedynek magów? - zapytała z ognikami w oczach.
- Tak, o ile zjawi się ktoś gotowy przyjąć wyzwanie owego zuchwalca - odrzekł staruch, po czym przeniósł wzrok na Hetmana i wydał mu polecenie: - Chciałbym żebyś sprawdził co kryje się w tych kanałach.
Czarodziej wskazał palcem wskazującym na najbliższą studzienkę ściekową, która jakby za sprawą magii uniosła się i opadła niespełna metr dalej.
- Nie zapomnij raportować wszystkiego co znajdziesz za pomocą kryształowej kuli. Zaś jeśli ty lub ja znajdziemy się w niebezpieczeństwie, to wiedz że nie zawaham się użyć zaklęcia rozkazu aby cię przywołać. Tak więc powodzenia, Hetmanie - zakończył, po czym wsiadł do samochodu, a jego służąca czym prędzej wrzuciła gaz do dechy.
Gdy przeprawili się na drugą stronę Wisły, niebawem znaleźli odpowiedni punkt obserwacyjny, którym był sporej wielkości apartamentowiec ulokowany tuż obok ul. Marszałkowskiej. Zostawiwszy samochód na dole, mag i jego asystentka wspięli się na sam dach budynku i ukryci za literami wielkiego napisu reklamującego Coca-colę rozpoczęli obserwację Pałacu Kultury. Anita przez zwykłą lornetkę zakupioną w hipermarkecie, natomiast Samuel miał do dyspozycji coś znacznie bardziej wyrafinowanego.


Czarownik wyjął spod płaszcza nieco groteskowo wyglądający składany teleskop z uchwytem w kształcie mitycznego węża morskiego. Jednak na to co było w nim naprawdę wyjątkowe składał się zestaw zaklętych soczewek, które pozwalały dostrzec obrazy niemożliwe do ujrzenia za pomocą normalnego teleskopu. Teraz natomiast z magicznym urządzeniem w jednej ręce i kryształową kulą w drugiej pozostawało mu jedynie czekać na to co w niedługim czasie miało się wydarzyć.
 
Tropby jest offline  
Stary 07-03-2013, 19:08   #25
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Dziewczyna leżała na podłodze garażu oparta o jego ścianę, gdy przez malutkie okienko dostrzegła strzelające fajerwerki, a dokładniej zobaczyła je Gaja, bowiem młoda czarodziejka przez swe kalectwo nie była w stanie ich dostrzec.
- Ktoś chyba pochwycił nasza zachętę... -stwierdził duch do młodej dziewczynki, która uśmiechnęła się szeroko.
- Wiedziałam że tak będzie. -stwierdziła zrywając truskawki z krzaka który wcześniej wyhodowała. - Większość walczących w wojnie pewnie myśli, że najlepiej siedzieć w ukryciu i czekać na ruch przeciwnika. -stwierdziła przeżuwając czerwony owoc. - A tak naprawdę na dłuższa metę to o wiele niebezpieczniejsze. -stwierdziła filozoficznie ślepa czarodziejka. - Gdy wszyscy by się kryli, w końcu doszłoby do jednej walki gdzie zlecieli by się inni słudzy i magowie, niczym sępy do padliny. Nasze małe przedstawienie matko zaś sprawiło, że aktualnie chyba jesteśmy najbezpieczniejsze.
- Niezbyt rozumiem czemu pokazywanie się całej Warszawie uważasz za bezpieczne... -stwierdziła Gaja wietrzykiem ocierając usta Terry z soku owoców.
Ślepa Chinka westchnęła i poczęła tłumaczyć swemu strażnikowi jej zawiły i dość ryzykowny plan. - Wszyscy wiedza jak wyglądamy, dla tego będa nas szukać jako pierwszych ofiar. Ale co się dzieje gdy kilkanaście osób szuka jednej rzeczy, na stosunkowo małym obszarze, nie wiedząc do końca gdzie ta jest ukryta? Większa szansa jest na to, że szukający powpadają na siebie nawzajem niżeli nas znajdą. Innymi słowy chcą wyeliminować nas, zaczną niszczyć się nawzajem. -stwierdziła i ziewając wyprostowała się do iadu tureckiego.
- Czas sprawdzić jak wiele osób kupi to zaproszenie na walkę. -stwierdziła przykładając ręce do ziemi.


Z dłoni młodej maginii nagle wystrzeliła dawka energii magicznej która poczęła rozszerzać się po fundamentach Warszawy. Mapa którą posługiwała się na co dzień, rosła z każda chwilą, obejmując coraz to więcej osób, zwykłych szarych mieszkańców, jak i pewnie magów których nie była w stanie z tego tłumu wychwycić. Jednak nie chodziło o nich, chciała objąć zasięgiem swojej sejsmicznej kartografii miejsce gdzie miała odbyć się walka, i obserwować je przez najbliższy kwadrans, może i dwadzieścia minut, ciekawa ile osób się tam zejdzie.
Co ciekawe jakiś chłopak walczył aktualnie z innym mężczyzną, obaj posługiwali się magią, ale chyba nie wiedzieli, że są gośćmi na imprezie zorganizowanej na mężczyznę jadącego windą. Terra mogłaby już teraz zrealizować swój plan, jednak chciała dać jeszcze trochę czasu innym, by jak najwięcej osób weszło w obszar jej planów.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 08-03-2013, 14:27   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Do czego to doszło. Żeby szlachcic niczym byle łyk w wodzie brodził.-mówił do siebie cicho Hetman powoli przemieszczając się w brudnej wodzie i trzymając dłonią zdobyczny karabin.


Skrzydła gdzieś znikły. Zarzucony płaszcz okrywał szlachecki strój, a na głowie tkwił górniczy kask z włączoną latarką. Choć hetman nie przyznałby się do tego przed nikim, a tym bardziej przed swym... “mistrzem”, to pod ziemią czuł się nieswojo. Ale... pan każe, sługa musi.
Warto było sprawdzić co zabija sługusów Samuela, ale nic poza tym. Kanały nie były dobrym miejscem na walkę. Dlatego też hetman szedł powoli i ostrożnie. Badał teren.
Rozglądając się dookoła Hetman westchnął w duchu, wszak nie tak to sobie wyobrażał.
Taplanie się w brei jakoś nie pasowało do jego wyobrażeń epickich batalii.
Ale cóż... wojna to brudny interes, czasami dosłownie. On o tym aż za dobrze wiedział.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-03-2013, 17:50   #27
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Musicie bowiem wiedzieć, że dwa są sposoby prowadzenia walki (...) Trzeba przeto być lisem, by wiedzieć, co sidła, i lwem, by postrach budzić u wilków. - Niccolò Machiavelli

[media]http://www.youtube.com/watch?v=4UxfeizV-MA[/media]

Hetman

Kanały były niczym inny świat. Przede wszystkim cuchnęło w nich niemiłosiernie, jednak czego innego można było się spodziewać? Hetman szybko przekonał się jak wielkim hartem ducha – bądź katarem – musieli się charakteryzować powstańcy w '44. Minęło dobrych kilkanaście minut zanim sługa znalazł jednego z homunkolusów, który miał mu pomóc w znalezieniu źródła problemów. Od tego momentu – przynajmniej w teorii – wszystko miało pójść z górki. Podobna do człowieka istota wykonała niezbyt składne gesty, co pokazywało jej niską inteligencją, jednak Hetman zrozumiał przekaz. Zresztą, "chodź za mną" to jedna z prostszych rzeczy jakie można pokazać. Kolejne kilka minut paplania się w gównie później, sługa zaczął zbliżać się do swojego celu. Zimne HK416 wydawało się koić wszelkie nerwy, chociaż jego skuteczność przeciwko magii byłaby wątpliwa, to jednak szansa na spotkanie drugiego przywołańca były niskie. W końcu ile sług może naraz być w kanałach?
Powoli się zbliżając, Hetman zauważył błyskawicznie rosnącą ilość szczurów. O ile dwa czy trzy w zasięgu wzroku to nie jest nic specjalnego, to kromadka dwunastu jest już podejrzana – tym bardziej, jeśli nawet nie ucieka przed światłem latarki. Tylko jeden z nich wycofał się w niewiadomym celu. Może nie był tak odważni jak koledzy? Kto wie?
Już wkrótce okazało się, że była to czysto taktyczna zagrywka. Szczur wrócił z gigantyczną ilością kumpli – kanały stały się czarne od tych małych stworzonek. Co więcej, zdecydowanie były one agresywne. Rzuciły się na homunkulusa pożerając go w kilka sekund by następnie przerzucić się na Hetmana. Trzeba przyznać, że miał on gigantyczne szczęście, że był sługą. Setki jeśli nie tysiące małych ząbków nie były w stanie wyrządzić mu żadnej krzywdy, kiedy on kolejnymi uderzeniami szabli pozbawiał życia dziesiątki osobników. W końcu Szczurza Grupa Uderzeniowa wycofała się, zostawiając na polu bitwy czarno-czerwoną breje. Uciekli oni za najbliższy zakręt, w którym na krótką chwilę mignęło silne światło. Hetman powoli zaczął iść w tamtym kierunku, jednak po kilku sekundach zatrzymał się i zgasił latarke. Z korytarza zaczęło dochodzić stałe światło, powoli się zbliżające. Wszystko wskazywało na to, że ktoś szedł. W końcu osoba ta pojawiła się w zasięgu wzroku Hetmana.


Unosząca się kilka centymetrów nad ściekami kobieta z pewnością nie była człowiekiem – chyba, że pochodziła z Czarnobyla, ponieważ emanowała silnym, jasnym światłem. Wątpliwe jednak było, że jest to nowe oświetlenie kanalizacji. W końcu po co żarówce miecz i lustro?



Samuel Krasnowicz:
Widok na: walke Wilka, walke Carla.

Inari Magare:
Ogólne informacje o toczących się walkach, żadne szczegóły.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=sMFPvB1HTAk[/media]

Geoffrey i Carl Adohs

Znalezienie odpowiedniego budynku nie było aż tak problematyczne. Prosty kit, magiczna sztuczka i każdy rozumiał, że chodzi tu o coś wspaniałego: o przedstawienie! Jak można odmówić sprawdzenia dachu osobie, która potrafi robić tak wspaniałe rzeczy? Tego dnia talia kart okazała się nadzwyczajnym przyjacielem Carla, zapewniając mu i jego słudze przepustkę tam, gdzie chciał się dostać.
Po dosyć długiej przejażdże windą, znaleźli się na szczycie jednego z wieżowców. Widok na PkiN był z niego idealny. Z drugiej strony mawiają: jeśli ty możesz kogoś dostrzec, to on może dostrzec ciebie.
Tak też się stało. Kiedy Geoffrey zaczął powoli unosić PKiN, obok niego wylądowała ciśnięta z jego dachu włócznia. Szczęście chciało, że minęła go o metr i nie sprawiła żadnego realnego zagrożenia. Budynek natomiast unosił się, niczym startująca rakieta – brakowało jedynie hałasu silników startowych i dymu przez nie wywoływanego. Sowiecki dar był już dobre dwadzieścia metrów nad ziemią, kiedy sługa został rozproszony. Ciśnięta włócznia rozcięła jego policzek i poleciała dalej. Co jednak ważniejsze, przyleciała ona zza niego. Budynek upadł na ziemię, wywołując ogromny hałas i rozpadając się, wzbijając przy tym ogromne kłęby tłumu. Dla sługi i mistrza ważniejsze jednak było to, że jakimś sposobem zarówno Hoplita jak i inicjator tego całego zamieszania nagle byli na tym samym dachu! Co więcej, wrogi sługa biegł z nadzwyczajną szybkością w ich kierunku. Zaskoczenie nie dało czasu na reakcje – Grek rzucił się na Geoffreya i razem z nim zaczął spadać z dachu by po chwili... zniknąć. Carl został zostawiony sam na sam z młodzieńcem.
Dwójka sług natomiast pojawiła się w innym miejscu – dokładniej rzecz biorąc, na Placu Zamkowym. Dookoła znajdowały się dziesiątki wielce zdziwionych ludzi, kiedy Hoplita odepchnął Geoffreya i wydobył z ziemi swą włócznie.


Aleksander Wilk

Bieg i kamienne kolumny nie pomogły za bardzo, gdyż jakimś cudem jego przeciwnik wyprzedził go znacząco i pojawił się metr przed nim, zmuszając do zmiany planów. Nie było szans na to, aby dotrzeć do wejście nie mijając go. Wilk już szykował kolejne zaklęcie, kiedy nagle poczuł duszące uczucie w okolicy mostka. Przeciwnik najwyraźniej odczuł to samo, ponieważ jego dłoń powędrowała powyżej splotu słonecznego.
- Zakon?! - wykrzyknął przeciwnik Wilka i sam pośpieszył ku wejściu do bloku. Skrył się w środku a Aleksander postanowił zaryzykować i ruszyć tuż za nim. Chociaż był już świadkiem używania tego rodzaju magii, to jednak nigdy nie stał się jej celem. Wydawało mu się, że opuszcza go cała mana, nawet najprostsze zaklęcie w tej chwili wydawało się niesamowicie ciężkie do wywołania.
Wrogi mag w środku nie czekał na to, żeby wykonać ostateczny cios. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że chce współpracować.
- W pojedynke się stąd nie wydostaniemy. Współpraca? - zapytał, uśmiechając się przy tym lekko.
Może warto było połączyć siły? A może lepiej było zabić go i wezwać swojego sługe, któremu żaden śmiertelnik nie będzie mógł dorównać?


Terra i Jackie

Młoda czarodziejka mogła się czuć jakby oglądała dobre kino akcji. Latające Pałace Kultury i Nauki, walczący magowie w których pojedynki wtryniają się jeszcze inni magowie, latające włócznie i teleportujący się ludzie jak i słudzy. Od wyboru do koloru. Biorąc pod uwagę ile osób znalazło się już w okolicy – zniszczone zresztą – PKiN, dziewczynka postanowiła przejść do działania. Zdjęła swoją pieczęć i zaczęła szykować zaklęcie.
Nagłe ujawnienie się sporej mocy magicznej jednak nie było czymś pospolitym. Szczególnie dla istot magicznych, które nawet bez specjalnego zmysłu, potrafiły to wyczuć. Jeśli akurat biegły tuż obok, chcąc przyjrzeć się rozpierdolowi w samym środku miasta, to już w ogóle. Jackie zatrzymała się i zmieniła w mgiełkę, by poprzez klimatyzacje dostać się do podziemnego garażu.
Tak oto tuż przed małą Terrą zmaterializowała się Jackie.
 
Elas jest offline  
Stary 09-03-2013, 22:13   #28
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Arararara. Wunderbar. - westchnął zakłopotany Carl. - Człowiek nie chce nic przekombinować i stawia, że wszystko jest tak jak to widać, że winda musi być w budynku który się świeci. - westchnął spoglądając na mistrza hoplity. - Wy macie jakieś teleporty, czy planowaliście zaprosić debili do PKiNu aby go rozwalić z daleka jak my? - zapytał jakby nigdy nic, opierając rękę na medalionie zwisającym z jego pasa. Drugą zaś rękę wsadził do kieszeni, gdzie miał pełno niezapisanych kartek samoprzylepnych.
- Za dużo mówisz. - odparł młodzieniec, najwyraźniej niezbyt skory do rozmowy. Wykonał jedno kopnięcie w powietrze, które spokojnie sięgnęłoby głowy Carla, gdyby jego przeciwnik był bliżej, a tak to jedynie przyszpanił. Następnie kopnął ziemie, jakby ze złości, że coś mu nie wyszło. Jego irytacja musiała być naprawdę wielka, ponieważ wyzwoliła ogień, który swoim kształtem przypominał płetwe grzbietową rekina. Zaklęcie ruszyło w kierunku Carla.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jTYnLzYQ92E[/MEDIA]
Carl się skrzywił lekko. Lubił pogawędzić. Teraz będzie się chyba odzywał tylko po to, aby rozdrażnić oponenta.
Bez głębszego zastanowienia zrobił krok w tył. Zaczął oczywiście spadać w dół...
Nie było to jednak większym problemem, planował wystrzelić linkę aby doczepić się do dachu i wrócić gdy zaklęcie przeleci. Dobrze byłoby wypuścić lisy podczas wyskoku, ale kto wie czy będzie miał na to czas?
Ogień poleciał siną w dal, omijając przy tym Carla. Ten jednak szybko wrócił na dach, przyzywając przy tym trójkę lisów. Trzeba przyznać, że mu się poszczęściło - przeciwnik najwyraźniej uznał, że jest już po wszystkim, ponieważ odwrócił się i rozglądał, wyraźnie czegoś szukając.
Nie czekał. Spodziewał się, że przeciwnik ma dość dobry czas reakcji aby pozwolić sobie na pewność siebie w zwarciu.
Wyskoczył w przód wyciągając z kieszeni talizman. Domyślał się, że lisy ruszą za nim. Raczej. Cholera go wie w takiej rodzinie.
Carl wraz z lisami zdążył zbliżyć się na całkiem bliską odległość - na jego nieszczęście. Kiedy już wyciągał rękę, żeby przyczepić talizman, został dostrzeżony przez przeciwnika - dosłownie kątem oka. Błyskawiczny obrót i kopnięcie piszczelem w głowe odrzuciło go o kilka metrów. Mężczyzna w trakcie lotu dwukrotnie uderzył o dach, odbijając się o niego i dopiero wtedy wylądował. W głowie mu się kręciło, jednak przy odrobinie szczęścia minie to dosyć szybko.
Bardziej niż bólem, Carl zawiódł się spostrzeżeniem, że kapelusz to spadł mu z głowy pewnie dość dawno. Będzie chciał nowy.
Może gdyby pomógł sobie w tym momencie, to jeszcze uniknie najgorszego? Przy szczęściu bracia dadzą jakieś zajęcie magowi. W tym czasie sięgnął do kieszeni po kartkę papieru. Jakby nie było mógł ją przykleić wszędzie.
Młodzieniec ruszył powoli w kierunku swego przeciwnika, który powoli zaczął się podnosić. Nagle jednak dostał nadzwyczajnych umiejętności akrobatycznych, sprawnie przeskakując na sąsiedni budynek. Wrogi mistrz przyglądał się temu z chwilowym zdziwieniem, by ruszyć tuż za nim. Dla niego skok ten także nie okazał się niemożliwy.
Carl uśmiechnął się, sięgając do kieszeni po kolejną kartkę. O ile zdąży ją przykleić nim oponent wyląduje...
Z drobną pewnością siebie zgiął nogi gotowy do skoku. Jedną dłoń oparł na talizmanie u jego pasa.
Czas na zabawę. A co to za zabawa bez dziewczyn.
Plan zadziałał świetnie. Osobnik w kapturze wylądował na dachu i niemalże natychmiastowo stracił równowagę. Walczył o jej utrzymanie i wychodziło mu to całkiem nieźle - zapewne udałoby mu się to, gdyby nie ingerencja Carla. Cios katano-piłą z wyskoku trafił w dłoń, którą zasłonił się wrogi mistrz. Krzyknął on z bólu, jednak drugą ręką udało mu się chwycić przeciwnika. Po chwili oboje leżeli na śliskiej powierzchni a młodzieniec dosyć skutecznie powstrzymywał swojego przeciwnika przed kolejnym uderzeniem bronią.
Broń ta była zaprawdę dość straszna.
Ostrze kształtem przypominające katanę zbudowane było identycznie jak piła łańcuchowa i zdecydowanie wyglądało efektywnie. Zwłaszcza do walki przeciwko oponentowi posługującemu się sztukami walki.
- A mogliśmy tylko porozmawiać. - przypomniał przeciwnikowi i zagwizdał. Starając się nie pozwolić bezimiennemu magowi na zbyt wiele ruchu.
Siłowanie w parterze szło dosyć wyrównanie, chociaż młodzieniec powoli uzyskiwał przewagę. Najwyraźniej zdarzyło mu się już lądować na ziemi, jednak wątpliwe było, żeby w trakcie zostakł dodatkowo zaatakowany przez lisy. Te także zdołały przedostać się pomiędzy dwoma budynkami. Dwa z nich zaczęły gryźć wrogiego maga, kiedy trzeci usiadł na głowie Carla i dyrygował, zapewne czując się jak sam Napoleon. Wrogi mistrz zaczął się wyrywać i nagle zniknął, by pojawić się kilka metrów dalej, jednak został pogryziony zarówno po nogach, rękach jak i uszach.
Carl cicho westchnął z podziwem. A więc jednak teleportacja.
Cóż, podłoga dalej była śliska. Nawet nie wstał, nie chcąc marnować czasu wyprostował rękę aby wystrzelić swoją pajęczą sieć. Zastanawiało go ile razy mag jest w stanie się przenieść nim wyjdzie z energii.
Na ten moment zielonowłosy był zadowolony z przebiegu potyczki. Nawet mimo lisiego wsparcia którego mogło podlegać dyskusji. Jakby nie było był najmłodszy w rodzinie, toteż nie powinien zbyt wiele wymagać. Nie chciał wyjść na rozwydrzonego braciszka.
- Dobra robota chłopaki.
Linka leciała w kierunku wrogiego maga, ten jednak jedynie przyjął pozycje i wyprowadził uderzenie pięścią w powietrze. Gorący podmuch zepchnął wystrzeloną linke na bok a resztki ciepłego powietrza dotarły do Carla. Młodzieniec natomiast ponownie cofnął lewą rękę, zapewne szykując się do drugiego uderzenia.
Carl ledwo mrugnął widząc, że jego linka została odepchnięta.
- Uh-oh - w odpowiedzi momentalnie sięgnął do kieszeni po kolejną kartkę z zamiarem przylepienia jej do podłoża. - ficke diesen Scheiß! - Krzyknął odskakując od podłoża. Sam krzyk miał być ostrzeżeniem dla lisów. Carl nie obawiał się wylądować za budynkiem, zawsze mógł użyć linki aby zmienić dach. Jego powierzchnia błyskawicznie zaczęła nabierać temperatury. Lisy odskoczyły pierwsze, piszcząc przy tym niezadowolone. Wrogiemu magowi natomiast chwilę zajęło zrozumienie o co chodzi, jednak w końcu skoczył na sąsiedni budynek. Tam zdjął buty, których podeszwy zdążyły się roztopić.
- Skurwysyn! - wykrzyknął w kierunku Carla, który dostał się na inny budynek. Między nimi natomiast był dach o nadzwyczajnej temperaturze. I cóż poradzić?
Carl zaśmiał się lekko. - I patrz kto się w końcu odezwał! - krzyknął do swojego przeciwnika. - Ty masz jakieś imię!? - spytał wyskakując w przestrzeń między blokami. Postanowił polecieć do oponenta za pomocą linki. Nie chciał jednak wskakiwać na górę...miał trochę cięższy plan.
Tym razem Carl nie miał tyle szczęścia co ostatnio. Nie dość, że udało mu się stopić podeszwy butów przy odbiciu - tak jakby dach z każdą sekundą stawał się coraz gorętszy - to na dodatek jego skok był daleki od tych najbardziej efektownych. Z drugiej strony jego przeciwnik też się nie popisał, gdyż z trzech kul ognia wyzwolonych przy kolejnych kopnięciach, tylko jedna była na tyle blisko Carla, żeby coś mu zrobić - jak na złość, przeleciała przez nogi, kompletnie niszcząc buty. Młodzieniec wykonał dwa odskoki w tył, unikając przy tym upadku Carla, który zrobił ładne wgniecenie w dachu.
- Jesteśmy kwita. - żartobliwie stwierdził Carl, znowu przyklejając kartkę do ziemi.
W pewnym sensie stracił chęć na taktyczne rozmyślanie a raczej przyklejał je bo miał do tego okazję. Było to całkiem efektywne na dachach. Tym razem co prawda musiał dość szybko wyskoczyć. I miał nadzieję, że zdąży w locie zdjąć z siebie ciężar oraz przyczepić się linką budynku.
- Za dużo gadasz. - odpowiedział młodzieniec. Widać było także, że szybko się uczy, ponieważ ledwo kartka wylądowała na ziemi, on już odskakiwał. Problem był taki, że tym razem oboje nie mieli zbytnio gdzie lądować. O ile Carl zdążył pozbyć się swojej ciężkości, to jego przeciwnik leciał tuż na niego. W trakcie lotu wyprowadził kopnięcie w okolice kręgosłupa, by potem jeszcze zdążyć się chwycić za noge Adohsa. Trzeba przyznać, że zdolna bestia z niego była. Tym bardziej, że uderzenie było bardzo bolesne.
Carl zacisnął zęby z bólu. Nie powinien się był bawić. Teraz ma za swoje.
Włożył szybko ręce do kieszeni, czasu było mało jak cholera. Chciał przykleić kartkę przeciwnikowi póki się da, niezależnie od tego czy mu się to powiedzie czy też chłopak odskoczy, Adohs będzie musiał sobie jakoś poradzić z byciem w locie.
Młodzieniec próbował wyprowadzić kolejne kopnięcie, tym razem celując w twarz Carla. O ironio, bardziej mu to przeszkodziło niż pomogło, gdyż to na jego piszczelu wylądowała kartka. Jego chwyt nagle osłabł i dwójka przeciwników rozdzieliła się. Carl wystrzelił linke w jeden z parapetów, kiedy jego wróg spadł na ziemie z wysokości kilku pięter.
Carl zrobił głośny wydech i zaczął powoli opuszczać się na ziemię. Nie było mowy aby ten mały mag bez pomocy swojego sługi dał radę już coś zrobić. Zostało go dobić, a "partnerka" Carla powinna być w tym celu idealna.
Mag dotarł na drugie piętro, kiedy z jego przeciwnikiem zaczęło dziać się coś niepokojącego. Włosy jego przeciwnika nagle zbielały, z głowy wyrosły iście lisie uczy a po chwili zaczęło pojawiać się “to” - i przez “to” należy rozumieć dziewięć ogonów niczym u lisa, z drobną różnicą - były one z ognia. Młodzieniec podniósł się na nogi.
- Teraz jestem wkurwiony.
- Carl Adohs. - przedstawił się nieco oniemiały chłopak. - ...Czy my jesteśmy spokrewnieni? - spytał zastanawiając się, czy jego przeciwnik nie jest jego bratem, siostrzeńcem, wujkiem, dziadkiem albo kimkolwiek. Jeżeli byli tej samej rasy to jego wygląd nie musiał o wielu rzeczach świadczyć. No może poza ogonami. Nie był do końca pewien czy świadczą o wieku.
Na pewno nie był jego ojcem. Jego ojciec był podobno spokojny i miał wszystko w dupie póki nie zaczął się nudzić.
Sekretnie Carl miał jednak nadzieję, że walczy po prostu z magiem ognia, a nie lisim przedstawicielem żywiołu ognia. W takim wypadku było ryzyko, że będzie musiał go zabijać aż do znudzenia, póki się go pozbędzie na dobre.
Wyjął swoją tsundere zaciskając na niej mocno dłoń i machną dla rozluźnienia drugą ręką.
Nie był do końca pewien jaką obrać taktykę.
Młodzieniec ruszył w kierunku swojego przeciwnika. Jego ruchy z jednej strony były jeszcze szybsze, z drugiej wyglądało na to, że upadek zrobił swoje. Wyskoczył w powietrze, chcąc uderzyć swojego przeciwnika kolanem, jednak ten zdążył umknąć za pomocą linki. Tuż za nim poleciała kula ognia, wyprowadzona za pomocą kopnięcia, która przeleciała tuż obok jego twarzy. Poza niewielkimi poparzeniami nie zrobiła jednak nic wielkiego.
Prędkość. Czyżby to wszystko?
Póki co Carl dochodził do wniosku, że aż tak wiele na mocy jego przeciwnik nie przybrał. Choć fakt, seria potwornie szybkich kopnięć mogłaby być groźna. Zwłaszcza jeżeli każde z nich wystrzeliłoby kulę ognia.
Chłopak ponownie przykleił sobie do ubrania talizman lekkości i zeskoczył z gwizdem na ziemię. Zastanawiał się ile będzie w stanie zdziałać przy otwartej walce.
Ogoniasty jednak nie zaatakował od razu. Przykucnął na chwile, jęcząc przy tym cicho. W tym momencie Carl przyzwał trzy lisy, które z wyraźną ciekawością wpatrywały się w jego przeciwnika. Chwilę później rozbiegły się, kiedy młodzieniec wystrzelił z gigantyczną prędkością. To, że Carl zdążył zacząć odskakiwać zapewne ocaliło mu życie. Łokieć białowłosego trafił go w bark zamiast w skroń, gdzie był wycelowany. Cios ten był jednak w stanie kompletnie zgruchotać kość. Natomiast sam ogoniasty nie był w stanie wyhamować, wpadając w ściane i burząc ją, wpadając przy tym do czyjejś kuchni.
Przy strategii jaką objął jego przeciwnik Carl wiedział, że nie jest w stanie unikać albo kombinować. Przykleił przed sobą kartkę "śliska" wiedział, że na ulicy jej zasięg może być jakoś ograniczony.
Zaczął ładować swoją broń, ostrze rozpoczęło kręcić się potwornie szybko i stało się strasznie głośne. Jakkolwiek idiotyczny był ten plan, Adohs był przekonany, że dzieci o temperamencie takim jak jego przeciwnik niekoniecznie musiały słuchać się przestróg przed potykaniem się na ostre przedmioty.
Zarazem z tej odległości bez problemu uniknie kul ognia. Sytuacja była ładna.
- Rozejdźcie się i dajcie sygnał gdyby chciał mnie zajść z innej strony. - poprosił rodzinkę. Przekonany był, że skowytanie na widok knującego ognika nie będzie specjalnym problemem dla krewniaków.
Ogoniasty powoli podniósł się z gruzów i wypluł z ust krew. Było jej całkiem sporo, jednak nie wyglądało na to, żeby zamierzał się poddawać. Z jego przedramion wyrosły po dwa, ogniste ostrza.
- Nie wiem co pierdoliłeś o tej całej rodzinie, ale... - w mówieniu przeszkodziła mu krew. Kontynuował dopiero, kiedy ją wypluł.
- Ale mam zamiar cie zapierdolić jak szmate. - oznajmił. Następnie ponownie wystrzelił do przodu.
Lis przeciwko lisowi.
Piła przeciwko ostrzu.
Tym razem ogoniasty dosięgnął głowy swojego przeciwnika, rozcinając brew Carla i naruszając kość. Krew siknęła i szybko zaczęła ograniczać widok. Zapłacił jednak za to sporą cene. Odpalona katano-piła nieszczęśliwie znajdowała się pomiędzy jego żebrami, robiąc sieczke z wnętrzności. Młodzik jeszcze raz splunął krwią, jego włosy wróciły do normalnej barwy a ogon wraz z uszami zniknęły. Chwilę później wyzionął ducha.
I niech mu ktoś znowu powie, że Polacy posiadają wysoką kulturę. Nie rozumiał, dlaczego za wyrażanie takiej opinii wielu niemców nienawidzono. Przecież jego przeciwnik to było dzikie zwierze.
Trzęsącą się ręką Carl sięgnął do kieszeni po kartkę papieru, aby doczepić sobie do brwi kartkę "całość"
W ten sposób miał zamiar pozbyć się krwawienia. Nie oznaczało to jednak wyzbycie się obrażeń.
Przypiął tsundere do pasa pod postacią talizmanu i przykucnął z gwizdem. Zaczął głaskać lisy, i chyba po raz pierwszy nie był zbyt wesoły. Jednakże nie był też zły na maga którego zabił.
Na swój sposób ta wygrana była potwornie satysfakcjonująca.
- We dwóch znajdźcie mojego sługę, i przypilnujcie aby był cały i mnie znalazł. A jeden niech pomoże mi znaleźć szpital. - poprosił.
Ciekawym było, że przez cały okres tego pojedynku nie otworzył oczu. No, może gdy nie był w stanie ich trzymać zmrużonych od niektórych uderzeń. Ale zaraz potem je zamykał.
 
Fiath jest offline  
Stary 10-03-2013, 13:46   #29
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Mag uśmiechnął się delikatnie, jego garnitur zaś zmienił się w jego szaty. W ręce pojawiła się jego laska. Uderzył nią w podłoże, łamiąc jedną z płyt placu.
- A kim możesz być ty, mój drogi? - zapytał perfekcyjną starożytną greką. Jednocześnie obserwował go, oczekując ataku.
- Znasz mój język. - odparł, zasłaniając się przy tym tarczą. Hoplita był teraz w swoim pełnym rynsztunku bojowym, wyraźnie przypominając swych dawnych rodaków. Spiżowa włócznia wycelowana była w głowe czarodzieja.
- Jednak czy to wystarczający powód bym ci odpowiedział? Kimże jesteś, śmiertelniku, by zadawać mi pytania? - zaczął podnosić głos.
Sługa patrzył na niego przez moment. A potem zaczął się śmiać. A w tym śmiechu nie było nic ludzkiego.
- Śmiertelniku? Nie ma we mnie nic śmiertelnego. - odpowiedział mu, w dalszym ciągu posługując się Greką. - Płynie we mnie krew starożytnych demonów. Ty zaś zapewne wywodzisz się z boskiego rodu. Urodzeniem jesteśmy sobie równii, Starożytny.
- Nie wiem o czyjej krwi mówisz, lecz twa pycha jest wyraźnie zbyt wielka, skoro śmiesz się porównywać do mnie. Niewielu mi jest równym urodzeniem, jeszcze mniej wyższym. Ty nie należysz do żadnej z tej grup. - w głosie Hoplity pojawiła się wyraźna złość.
Merlin pozostawał spokojny, bez żadnego wyraźnego poruszenia z jego strony. Gdyby ktoś jednak się przypatrzył uważnie, zauważyłby na płytach niedaleko niego zaczęły pojawiać się pęknięcia. Jak gdyby ktoś położył na nich wielki ciężar.
- Szybko odrzucasz me pochodzenie starożytny. Nierozsądnie. - dookoła rozległ się brzdęk. W pobliskich oknach zaczęły pekąc szyby. - Bardzo nierosądnie. Moi przodkowie przewyższali potęgą waszych tytanów. Ja również przewyższam potęgą waszych tytanów. - Pęknięcia zaczęły pojawiać się również na pobliskiej kolumnie i posągu na niej stojącym. Dłoń posągu trzymająca ostrze odłamała się, spadając na ziemię, i rozstrzaskując się w drobny mak. - Niedoceniasz mnie, Starożytny. Ten błąd może kosztować cię życie.
Hoplita nie wydawał się być wzruszony tym pokazem siły. Cofnął się jedynie o krok, przyjmując pozycje do ciśnięcia włócznią. Chwile później ta opuściła jego rękę, lecąc w kierunku Geoffreya, który miał dosłownie chwile na reakcje.
Ten zaś błyskawicznie skoncentrował całą swą moc na włóczni. Planował ją skierować bezpośrednio w ziemię, a jeżeli mu się uda, to nawet w Hoplitę. Jeśli zaś włócznii nie uda się powstrzywać, zrobi unik, blokując ją swą laską.
Zapewne nie byłoby to wielkim problemem, gdyby nie jeden szczegół. Włócznia nagle zaczęła przyśpieszać, łamiąc wszystkie prawa fizyki. Magia Geoffreya przegrała ten pojedynek i spiżowy grot błyskawicznie zaczął zbliżać się do czarodzieja. Zetknięcie się grotu z laską wyzwoliło sporą ilość magicznej energii. Doszło do eksplozji, która rzuciła czarodzieja w Zamek Królewski, niszcząc po drodze Kolumne Zygmunta. Dookoła wybuchła już absolutna panika, ludzie zaczęli uciekać, natomiast Hoplita stał jak stał, jedynie w jego dłoni ponownie pojawiła się włócznia.
Gruzy zamku przez moment wyglądały całkowicie spokojnie... by po chwili zacząć się delikatnie trząść. A potem wszystko eksplodowało. Gruzy zamku królewskiego zaczęły krążyć dookoła Merlina, który stał, oddychając ciężko. Był wyraźnie wściekły.
- Nie doceniłem cię... Starożytny. Wybacz. To się nie powtórzy. - Wyciągnęł przed siebie dłoń, z której wystrzelił poruszający się z niezwykłą prędkością świetlny pocisk.
Hoplita z pewną trudnością, ale jednak, zdołał się w ostatniej chwili zasłonić się tarczą. Kula światła uderzyła w nią powodując przy tym eksplozje. Ta ochrona dosłownie wyparowała a sługe odrzuciło kilka metrów w tył, jednak poza tym nie było widać jakiś efektów zaklęcia - nawet udało mu się wylądować na nogach. Ponownie cisnął włócznią w Geoffreya, ten jednak telekinezą zdołał zepchnąć ją w dalszy odcinek zamku.
- Nie jesteś w stanie mi dorównać. - wykrzyknął.
Merlin uśmiechnął się delikatnie.
- Proszę, Starożytny. Na razie nawet nie próbuję ci dorównać. - jego uśmiech stracił ludzkie cechy - Jest rzeczą drapieżników, bawić się z ofiarą. - Wyciągnął przed siebię dłoń, a podłoże zakleściło się na hoplicie niczym gargantuiczna dłoń, starając się zmiażdzyć go ze wszystkich stron.
Plac Zamkowy uległ dalszej dewastacji w celu zranienia Hoplity. Cóż, smutne było to, że ten zdążył już zmienić swoje położenie. Na nieszczęście czarodzieja, zdał on sobie z tego sprawę dopiero, gdy usłyszał świst kolejnej ciśniętej włóczni. Przeleciała ona z błyskawiczną szybkością, Geoffrey zdołał jedynie wyhamować jej pęd. Ostatecznie spiżowe ostrze przebiło się przez tkanine, raniąc dosyć głęboko bark. Jednak cóż to za rana dla sługi?
Merlin powoli tracił panowanie nad sobą. Co było bardzo złą informacją dla Hoplity. Machnął dłonią, oddziałowując bezpośrednio na ciało hoplity, chcąć wgnieść go w ziemię. Jednocześnie z jego drugiej, wyciągniętej dłoni wystrzelił potężny strumień błyskawic, wycelowany wprost we wrogiego sługę.
Hoplita został zmuszony do przykucnięcia przez moc telekinezy, jednak widać było, że walczy. Wyraźnie nie miał zamiaru się poddawać, kiedy Geoffrey szykował drugie zaklęcie. Strumień błyskawic wystrzelił niemalże dokładnie w tym momencie, w którym grek pojawił się tuż przy swej włóczni, wciąż tkwiącej w biodrze maga. Naparł on na nią swoim ciałem, zadając dalsze obrażenia. Co więcej nie wyglądał się przejmować smyrającymi go błyskawicami.
Mimo bólu, Merlin uśmiechnął się szeroko.
- To był twój ostatni błąd, Starożytny. - I z tymże uśmiechem ryknął - Sé ærworuld sylfum dædweorc bealucræft!
Gdy skończył, obaj stali w sporej odległości od siebie, na rozległej polanie. Merlin uśmiechał się szeroko.
- Stworzyłeś inny wymiar. - dosyć trafnie zauważył Hoplita po czym cisnął włócznią. Nie rzucił jej jednak w przeciwnika, lecz w niebo. Następnie biegiem ruszył na swego przeciwnika by po chwili zniknąć.
Merlin stwierdził że równie dobrze może przygotować się na jego powrót. Uderzył dłonią w ziemię.
A z ziemi zaczęły wyłaniać się szkielety. Tysiące szkieletów. Ludzkie, doskonale opancerzone, olbrzymów, parę starożytnych, gigantycznych smoczych szkieletów. Armia trupów, na wyłączne rozkazy maga. Nieustannie rosła, i najwyraźniej nie było dla niej żadnych granic.
O ile Hoplity nie było ani widu ani słychu, to jego włócznia była doskonale słyszalna. Już wcześniej potrafiła wywoływać głośne dźwięki, lecz teraz przekroczyła samą siebie. Huk był znacznie większy niż przy przekraczaniu granicy dźwięku. W końcu spiżowy grot zetknął się z jednym z szkieletów. Eksplozja do jakiej doszła byłaby w stanie zmieść z powierzchni ziemi niejedną fortece. Wszystkie twory Geoffreya zostały zmiecione przez uderzenie a on sam - mimo stworzonymi pośpiesznie tarczami - znacząco odczuł siłe uderzenia. Chwilę później w dużej dziurze, która została po uderzeniu, pojawił się sam Hoplita. Na jego zbroi widać było kilkanaście rys - ciężko powiedzieć gdzie był, lecz jego zaklęcie dotknęło go samego.
Z ziemi dookoła Hoplity wystrzeliło kilkanaście niemalże niezniszczalnych łańcuchów, oplątując go od stóp do głów, i trzymając w miejscu. Jednocześnie, w powietrzu zapaliło się kilka setek magicznych okręgów. Z tychże okręgów wystrzeliło tysiące magicznych pocisków, bombardując Hoplitę niekończącym się strumieniem. Każdy z pocisków niósł w sobie dość mocy magicznej by spokojnie zabić co słabszego sługę.
Kanonada okazała się potężna. Kolejne pociski rzucały Hoplitą w wszystkie strony i tylko łańcuchy sprawiały, że ten nie poleciał w odległe tereny stworzonej rzeczywistości. Na jego zbroi pojawiały się kolejne rysy, w końcu także pęknięcia. Włócznia poleciała gdzieś daleko - i to zapewne ocaliło Hoplicie życie. Pojawił się tuż przy niej, wydostając się zarówno spod ostrzału jak i z łańcuchów. Delikatnie rzucił włócznią, tuż przed siebie.
Tym razem huk trwał krótko, eksplozja była natomiast natychmiastowa. Fala uderzeniowa o dziwo jednak nie trafiła w dwójke sług, a w całość zaklęcia. Chociaż oboje zostali ranieni, to najbardziej uszkodzony został stworzony wymiar, który rozpadł się na kawałki.
Dwójka wrogów znów znajdowała się na Placu Zamkowym. Nagi Hoplita opierał się o swoją włócznie.
Merlin odetchnął głęboko.
- Dysponujesz kłopotliwą zdolnością, Starożytny. - westchnął - Szczęśliwie dla ciebie. - spojrzał ostro na Hoplitę - Zanim wznowimy... Wierzę że zasłużyłem by usłyszeć twe imię.
Grek podniósł się dumnie, nie wstydząc się tego, że skończył nago. Wyprostował się za nic mając to, że na piersiach zaczęły pojawiać mu się rany. Krew powoli skapywała na ziemie, kiedy on otwierał swoje usta.
- Achilles! - wydał z siebie okrzyk po czym cisnął włócznie, zapewne ostatni raz. Kolejny raz huk okazał się olbrzymi. Geoffrey nawet nie zauważył, kiedy znalazła się tuż przy nim. Szczęście w nieszczęściu, nie trafiła ona w niego, tylko w księge. Ta przyjęła na sobie cały impet uderzenia. Czarodzieja odrzuciło kilkadziesiąt metrów do tyłu, wrzucając go w jedną z odnowionych kamienic. Natomiast to, co nie znajdowało się za nim, w promieniu dobrych piędziesięciu metrów wyglądało, jakby cofnęło się w czasie - do roku ‘44. Zamek Królewski stał się kompletną ruiną, podobnie jak większość budynków w okolicy. Wybuchło także kilka pożarów.
Hoplity już nie było.
Co gorsza dla Geoffreya, mocy z jego grimuaru także.
Geoffrey wstał, i odetchnął głęboko.
- Achilles, hmm. - westchnął - Naprawdę powinienem się był nie wstrzymywać. - Spojrzał z irytacją na Grimuar -[i] Teraz trzeba będzie ją naprawić. Do diabła. Więcej roboty.[/i - mamrotał pod nosem w staroangielskim. Zmienił szaty na garnitur i wyszedł z ruin, rozglądając się za swoim mistrzem.
Zamiast Carla pojawiła się jednak dwójka jego pobratymców. Jeden z lisów zaczął krążyć dookoła sługi kiedy drugi zaczął gryźć go w kostkę. Cóż, miłe powitanie jest miłe.
Sługa westchnął ciężko. Pochylił się nad lisem i wysyczał.
- Przestań, albo będą zbierać cię w dziesięciu dzielnicach. - uniósł się na pełną wysokość - A teraz, zaprowadźcie mnie do Carla.
Lis któremu zagrożono zasyczał, ugryzł Geoffreya jeszcze raz w kostkę i zwiał gdzie pieprz rośnie. Albo raczej w ruiny Zamku Królewskiego. Drugi natomiast - nadzwyczajnie grzecznie jak na niego! - zaczął prowadzić go do Carla.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 10-03-2013, 15:55   #30
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Dziewczyna przykładała już ręce do ziemi by powołać do istnienia jedno ze swych najpotężniejszych zaklęć, gdy nagle w garażu pojawiła się kolejna osoba, czerwonołosa kobieta, albo bardzo zniewieściały chłopak. Tak czy siak reakcji dziewczyny była błyskaiwczna, poderwała one dłonie do góry, a z jej ust wydobył sie krzyk. Nie jednak pisk przerażenia, czy wołanie o pomoc, a potężna fala uderzeniowa, która rozeszła się po całym pomieszczeniu, sprawiając że pękały ściany, metalowe przedmioty wyginały się no i przede wszystkim wszystko odlatywało jak najdalej od ciała młodej chinki. Miało to dac czas Matce na spokojne przejęcie ciała dziewczynki, bowiem juz po chwili jej oczy znowu zaświeciły, a Gaia przemówiła głębokim spokojnym głosem.
- Witaj kolejna córko, po co tu przybyłaś?
Czerwono włosa widząc falę uderzeniową zaparłą się nieco nogami i przysłoniła twarz. Na pytanie Gaii zaś odpowiedziała:
- Córko?! Don’t fuck with me.... - Burknęła Jackie, przeczesując włosy dłonią, zaraz po tym jak się zmaterializowała.
- Nie tyle co jesteś za młoda by być czyjąkolwiek matką, to jeszcze jesteś zbyt cute. - Czerwonowłosa uśmiechnęła się, oblizując wargi. Dopiero teraz dokładnei przyjrzała się małej chince. Była taka urocza... taka słodka.... taka niewinna. Oddech Jackie przyspieszył nieco, przewwiercając na wylot Terrę swym spaczonym spojrzeniem.
- Muszę... i must... violate you... teraz. - Dziewczyna rzekła przygryzając wargę i co jakiś czas lubieżnie oblizując kapiącą stróżkę śliny w kąciku ust.
- Tutaj nie jest bezpiecznie... ktoś mógłby cię pociąć i zgwałcić! Albo na odwrót... - dodała po chwili powoli zbliżając się do Terry. W razie jakiegokolwiek aktu agresji Czerwonowłosa zamieni się w mgiełkę z zamiarem uniknięcia ewentualnych obrażeń.
- Kolejne dziecko które zatraciło się w swym ego, gubiąc to co najważniejsze i najcenniejsze. -westchnęła Gaia obserwując dziwną dziewczynę. - Radze Ci sie nie zbliżać, jeżeli spróbujesz dotknąć najukochańszą z moich córek nie będzie już dla Ciebie drugiej szansy. - dodała typowym nauczycielskim tonem. To nawet nie była groźba, to było opisanie konsekwencji.
- Niczego nie zagubiłam... - Uśmiechnęła się szerzej Jackie, robiąc piruecik w miejscu.
- Najważniejszą i najcenniejszą rzeczą dla mnie są właśnie ludzie. Besides... z kim mam przyjemność? - Założyła dłonie pod piersiami, nadal nieprzyjemnie gapiąc się na Terrę.
- To smutne iż dzieci nie poznaja własnej matki... -odparła z prawdziwna nutką żalu w głosie rozmówczynie Jackie.
Czerwonooka uniosła brew.
- A wabisz się jakoś “mamo”?! - zarechotała, przysłaniając usta dłonią. - Poza tym dlaczego faworyzujesz swoje dziecko? - W dłoni Jackie, pojawił się nożyk, którym po chwili zaczęła manewrować między palcami. - Zagramy w zgadnij kotku co masz w środku?! - Uśmiechnęła się upiornie, oblizując nóż.
- Dzieci wymagają zabawy... -stwierdziła zamyślona Gaia unosząc zwolna rękę, zaś nad jej głową poczęły rozświetlać się jasne ogniki formujące koło. - Rodzice czasem jednak musza znaleźć im towarzystwo do zabawy z powodu swego braku czasu. -dodała w momencie gdy z ogników wystrzeliły linnie, łączące je między sobą w skomplikowane wzory.

[

- Tak więc pozwól, że sprowadzę Ci towarzystwo. -dodała z uśmiechem po czym już poważniejszym głosem o wielkiej sile dodała. - Starożytni, ukażcie swój gniew zapomnienia, smutek i ból wkładania was w kartki legend. Wrath of The Ancient. -zakończyła krótką inkantację zaś portal otworzył się, zas do piwnicy zaczęły wyskakiwać po kolei uzbrojone po zęby małe zielone istoty.


Prawdziwy oddział hobgoblinów, formujących się w małe grupki, ich ilość przekraczała pięćdziesiąt niemal, a może i dokładnie dwukrotnie. Stworki obnażały zęby i wydawały dziwne skrzeki formując i grupując sie przed Gają niczym jej wierni strażnicy. Nomalnie ostrza nie były by zagrożeniem dla sług, jednak gdy do ich stworzenia służyła magia, sprawa mogła być trochę mniej oczywista.
- Tylu kompanów Ci wystarczy? -zapytała Gaja cofając sie za swoją mała armię.
Dziewczyna z podziwem oglądała cały rytuał, gładząc się po brodzie rzekła.
- Impressive... ale dlaczego myślisz że those fucks gonna stop me? - Pomiędzy jej palcami u rąk pojawiły się kolejne noże. Jackie odwróciła się na pięcie i z mocnym wymachem cisnęła wszystkimi w Gaię, starajac się aby ostrza wiminęły małe kreatury.
Salwa ostrzami okazała się nadzwyczajnie skuteczna. Jedynie trzy ostrza nie poleciały dokładnie tam, gdzie pragnęła Jackie, gdzie dwa z nich i tak wyeliminowały po mitycznym stworzeniu. Reszta natomiast trafiła w małą Terre, której nie udało się uniknąć tak dużej ilości broni. Jednak na skórze nie pozostał nawet najmniejszy ślad tego ataku.
Pozostałe 98 hobgoblinów wciąż jednak żyło i ruszyło na Jackie. Chociaż ich ataki nie były ani finezyjne ani szczególnie bolense, to jednak było ich dużo. Bardzo dużo. Co gorsza, ich ciosy były w stanie ranić nawet sługe. Już po chwili Jackie miała kilka nowych zadrapań w kolekcji.
Gaja prychnęła cicho, delikatnym ruchem ręki strzepując niewidzialny pyłek z miejsca gdzie uderzyły noże, po czym tupnęła delikatnie nogą... i nagle wniknęła w podłoże całkowicie znikając z pola bitwy, zostawiając Jackie sam na sam z hobgoblinami. W swej nowej kryjówce zas usiadła po turecku i obserwując walkę swych podopiecznych czekała na właściwy moment.
- Loathsome curr... i tak cię dorwę... - Rzuciła rozeźlona Jackie, po czym skierowała twarz ku sufitowi. Następnie włożyła sobie dłoń do gardła. Krztusząc się okrutnię wyciągnęła z tamtąd nieco nadrdzewiałą maczetę. Charknęła głośno po czym splunęła na podłogę.
- Myślisz żę banda tych dandysów cię ochroni?! Think again... - Na twarzy dziewczyny pojawił się maniakalny uśmiech.



- Błagam was... krwawcie na czerwono... - Warknęła dziko, po czym rzuciła się biegiem w ich stronę. “Sorry master i need him here” rzuciła w myślach, następnie zagwizdała.
Z portalu wyskoczył jej wierny ogar który miał apetyt na gobliny. Jackie miała zamiar skakać po głowach tych kreatur, sporadycznie odrąbując im te patetyczne łby, A Basky po prostu rozszarpie każdego z nich który mu się napatoczy.
Czerwonowłosa była świadoma, że miecze tych potworków mogą ją zranić, więc za każdym razem gdy będzie otoczona, zamieni się w mgłę, lub rzuci dookoła siebie nożami.
- No piesku... zobaczymy kto więcej ich pozabija... - Na odpowiedź swej pani, Ogar zawył przeraźliwie, zaraz po tym Jackie też zawyła naśladując jej pupila.

Beat A Nail With Your Hammer! ENGLISH LYRICS! - YouTube

To, co zaczęło się dziać, można określić tylko jednym mianem: rzeź. Jackie radziła sobie z trudną sztuką akrobatyki, przeskakując z jednego hobgoblina na drugiego, siejąc przy tym śmierć. Także i jej ogar nie stronił od przemocy, biegnąc tuż za nią i eliminująć to, co mogłoby zaszkodzić jej pani. Chociaż opłacili to kilkoma drobnymi ranami, to w końcu Jackie wylądowała triumfalnie na podłodze, tuż po zdziesiętkowaniu przeciwnika. Ostatnie 5 hobgoblinów próbowało skryć się w kącie garażu.
Jackie nawet nie kwapiła się o starcie krwi z twarzy, szczerząc ząbki powoli zbliżała się do kreatur.
- For Pete’s sake... jesteście nieco żałośni. - Dziewczyna podrzuciła maczętę i złapała ją ostrzem do dołu.
Za dziewczyną o czerwonych włosach natomiast zaświecił kolejny portal. Ponownie linnie błyskawicznie uformowały dziwaczne znaki, a na zakrawione podłoże piwnicy wyskoczyło przedziwne stworzenie.


Potwór o jednym oku i wychudzonym pokrytym czarną sierścią ciele. Jego podłużna paszcza wypełniona była ostrymi kłami, a ostre pazury zaszurały o ziemię, gdy ten od razu napiął się do skoku.
Nie była to jednak jedyna niespodzianka, jaką Gaja miała dla swego oponenta, bowiem w momencie gdy stwór skakał w stronę Jacki, ręce matki wszechrzeczy wyłoniły się z ziemi, by pochwycić czerwonowłosą za kostki.
- Tch... szmata... - Burknęła dziewczyna, zamienając się w mgiełkę i oswobadzając z uścisku. - Basky get him! - Krzyknęła sama rzucając się do biegu w stronę potwora. Miała zamiar wjechać pod niego wślizgiem, głaszcząc ostrzem po brzuchu potwora.
Basky ruszył na drugiego psa, rozpoczynając brutalną walkę, w której szybko przejął prowadzenie. Dodając do tego Jackie, której ślizg okazał się nadzwyczaj skuteczny, przywołana bestia szybko została zlikwidowana, zadając stosunkowo niewielkie obrażenia Baskiemu.
- Może przywołaj Cthulhu?! Albo jakąś pandę? - Rozłożyła dłonie, rozglądając się dookoła.
- Cechuje Cie wielka brutalność córko. -odezwał się z podziemi głos, gdy nagle żeczone podłoże w piwnicy poczęło drżeć niebezpiecznie. - Jak bardzo ognista jest twa dusza? - dodał głos Gai, gdy z szczelin w ziemi poczęła nagle tryskać i wypływać gorąca lawa, mająca zamienić garaż w basen z tą gorąca cieczą. Skryta pod podłozem Gaja po tym wyczynie... zaczęła oddalac sie od miejsca które objęło jej zaklęcie, wciąż nie odzsykała w pełni sił po walce z hoplitą, więc nie mogła pozwolić sobie na dłuższe potyczki. Magma powinna zas skutecznie zając przeciwniczke na jakiś czas.
- NIE JESTEŚ MOJĄ MATKĄ SUKO! - wrzasnęła Jackie tupiąc w podłogę, ze wściekłym wyrazem twarzy. Widząc co się dzieje dziewczyna podskoczyła łapiąc się za jedną z wielu rur pod sufitem garaża.
- Basky... spróbuj wywąchać tą ladacznicę, i nie zgub jej... - rozkazała swemu ogarowi Jackie. Wisząc na tej rurze burknęła jeszcze pod nosem.
- Nie jesteś moją matką... - Zębiska zgrzytnęły po czym, baczne zaczęła się rozglądać.
Lawa powoli zaczęła zalewać pomieszczenie, kiedy Jackie bezpiecznie dyndała sobie na jednej z rur. Basky nie zdołał nic wywąchać, a lawa zbliżała się do jego łap.
- Spieprzamy stąd piesku... - burknęła nieco niezadowolona dziewczyna, odsyłając ogara do swojego wymiaru. Jej wzrok na chwilę przykuł widok palonych żywcem goblinów.
- Jest zbyt przestraszona by się z nami mierzyć... znajdzmy Aleksa... może mieć kłopoty. - Wrzaski kreatur nieco porpawiły humor Jackie. Choć nie lubiła krzyków miło było popatrzeć jak cierpią. Maczeta zniknęła, a sama czerwonowłosa zamieniła się w mgłę.
Gaja zas gdy w końcy wyłoniła się z jednego z drzew mających na celu, oszukanie mieszkańców jak to władze dbaję o przyrodę westchnęła cicho i ponownie oddała kontrole nad ciałem Terry jej prawowitej właścicielce. Chinka z ponownie zapieczętowaną magią w swy małym ciele przeciągnęła się i zwróciła do swej matki. - Nie mamy szczęścia ostatnio, ale przynajmniej znamy już kolejnego przeciwnika.
- Wybacz córeczko, że nie poszło nam najlepiej.
- Kupisz mi za to nowe skrzypce. - odparła ze śmiechem Terra, po czym powolnym krokiem ruszyła przed siebię. Skoro ktoś inny zajął się miejsce walki innych magów, ona mogła przejść do dalszej części swojego planu wywabienia wszystkich na plac boju.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172