Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2013, 00:55   #14
Grzymisław
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany


Gniewomir
Niemiłosierny ból w krzyżu i tyłku przywrócił Gniewomira do przytomności. Nie miał pojęcia, ile czasu spał. Nikt się nim przez ten czas widać nie zainteresował, ale koło kamiennego krzesła zobaczył wszystkie swoje zabrane wcześniej rzeczy. Była to wspaniała okazja do rozejrzenia się po świątyni. Zachowanie nieznajomego nauczyło go jednej rzeczy: Haki na poszczególnych kapłanów mają tu bardzo wysoką cenę, szczególnie u ich kolegów po fachu.

Zakładając swoją skórzaną zbroję i zbierając resztę ekwipunku zastanawiał się, gdzie ruszyć. Nurtowało go, czy rzeczywiście był wolny i mógł wyjść. Postanowił więc sprawdzić to i wrócić do pomieszczenia - może poczekają tam na niego, a dupsko bolało tak, że zwyczajnie musiał się rozruszać.

Okazało się, że pamiętał dobrze, gdzie było wejście. I o dziwo nikt nawet nie próbował go zatrzymywać. Jednak zupełnie przez przypadek stał się świadkiem czegoś, co prawdopodobnie mogło mieć kolosalne znaczenie dla tutejszych kapłanów zajętych rywalizacją o osobistą władzę we własnym gronie i o całkowitą władzę Kościoła w Słopieniach. We wszystkich widzianych tu dotąd twarzach jako specjalista od oszustwa dostrzegał nieszczerość i fałsz. O samym Panie Świtu dawno chyba wszyscy tu zapomnieli. Od grupki podróżnych, która właśnie wchodziła, czuć było niemal fizyczną wiarę i oddanie. Gniewomir powiedziałby nawet, że fanatyzm.

Szykowało się coś bardzo niedobrego dla tutejszego Kościoła. Nie wiedział jednak, co będzie to znaczyło dla niego. Był pewien tylko, że nie może czekać bezczynnie na to, co o nim postanowią kapłani, albo przybysze. Czuł, że powinien przejąć sprawy w swoje ręce.




Warcisław
Trzebiciech rozłożył ręce na znak bezradności, bezbronności i czystych intencji, po czym zrobił krok w stronę kapłana.

- A co mi pozostało? Znalazłem się w waszych rękach i muszę tańczyć, jak mi zagracie, więc próbuję zyskać jak najwięcej potulnością. To chyba logiczne? Ale mam warunki, o których mówiłem. Czy dasz mi gwarancję spełnienia wszystkich?

Nagle, zanim kapłan zdążył odpowiedzieć, w otwartych z hukiem drzwiach pojawił się zaniepokojony rycerz.

- Panie! Przybyła do naszej świątyni liczna grupa kapłanów, paladynów i innych wyznawców Pana Świtu z zewnątrz! Ktoś wysłał do nas kontrolę! Jeśli ogłoszą mieszczanom, co się tu dzieje, bezpowrotnie stracimy wszelkie wpływy!

Serce Warcisława zabiło o wiele szybciej. Była to zdecydowanie zła wiadomość. I kolejne zmartwienie.




Lucyan de Noctis
Vincent skinął tylko machinalnie głową i poprowadził Lucyana dalej ciemnymi, ciasnymi ulicami. Gdy znaleźli się naprzeciwko zniszczonej kamienicy bez okiem, skręcił do jej drzwi i nie patrząc na towarzysza dał mu znak ręką, by poszedł za nim. W środku oczom wampira ukazał się widok, który w pierwszej chwili wmurował go w posadzkę. Siedziało tam, stało, bądź leżało co najmniej kilkanaścioro jego pobratymców. Nie toczyły się żadne rozmowy, ale kilka spojrzeń skierowało się na nowo przybyłego. Pojawiła się w nich iskra zainteresowania.

- Witaj wśród wyklętych.

Nie były potrzebne dodatkowe słowa. Do świadomości de Noctisa powoli dobijało się zrozumienie, że rzeczywistość okazała się o wiele gorsza, niż wszelkie koszmary, jakie mógłby sobie wyobrazić. Gdzieś w tym mieście krył się stwór, który swoim wzrokiem mógł unicestwić go w jednej chwili, a według zapewnień tutejszego wampira nie było stąd ucieczki. W jego głowie nie mieściło się, jak tak liczna grupa dzieci nocy może całkowicie się poddać i absolutnie nic nie robić. Nie zapowiadało się jednak, aby uległo to zmianie.

Po dłuższej chwili braku aktywności martwego mózgu przyjrzał się nieco dokładniej wnętrzu pomieszczenia. Pod ścianą leżała blondwłosa kobieta o absolutnie bezmyślnym spojrzeniu, której było już nawet wszystko jedno, że spod koszuli w nieładzie widać to, czego szanująca się wampirzyca nie powinna pokazywać nikomu poza kochankiem, lub przyszłą ofiarą. Widocznie nie chciało jej się tego zmienić po tym, gdy bogowie wiedzą jak dawno temu dobrał się do niej leżący obok szatyn wciągający nosem rozkruszony tynk w nadziei, że podziała jak narkotyk. Dalej, pod oknem, stała trójka składająca się z dwóch mężczyzn i młodej dziewczyny. Wypatrywali słońca, które zabiłoby ich w przewidziany przez naturę dla wampira sposób. To jednak nie chciało się zjawić. Pod parapetem przy ich nogach siedział bezzębny staruszek, który kontemplował swój aparacik do spuszczania krwi z ofiar zastanawiając się widocznie od niezwykle wielu godzin, czy wbijając go w tętnicę sobie osiągnąłby taki efekt, jak w przypadku śmiertelników. Widać chyba właśnie po raz nie wiadomo który postanowił spróbować, bo Lucyan zauważył, jak mierzy nim sobie w szyję. Zaintrygowany na chwilę obserwował, jak kolec ląduje pod brodą dziadka, na twarzy którego pojawia się wyraz bólu, ale i rozczarowania.

Przeniósł wzrok na kolejną osobę. Stojącą w kącie kobietę. Jako jedyna nie wydawała się być kompletnie zdołowana. Ich spojrzenia spotkały się i wyczytał, że wyraźnie pokłada w nim nadzieję na rozbudzenie pozostałych i jest gotowa do walki. Blisko niej stało jeszcze trzech facetów wymieniających w ciszy co jakiś czas zwątpione spojrzenia.

Popatrzył jeszcze raz na kobietę. Ciągle się w niego wpatrywała. Uparcie.






Izbylut
Dziadek został zabrany przez trójkę włamywaczy do niezbyt wielkiego mieszkania, które było jednak pełne wytrychów, łomów i wszelkich innych podobnych przyrządów. Wydawało mu się kilkukrotnie, że przygotowująca się wraz z towarzyszami Cierzpisława zerkała na niego z pewnym zainteresowaniem. Był jednak przekonany, że nie chodziło jej o nic na tle międzypłciowym. W końcu był już raczej paskudnym starcem. W prawdzie niezwykle na swój wiek umięśnionym i sprawnym, ale jednak.

Zbliżył się w końcu wieczór. Włamywaczka i jej wspólnicy stanęli w czarnych strojach oraz z pełnym wyposarzeniem przed Izbylutem. Skinął głową i bez słowa ruszyli pod rezydencję skrytobójców. Miał złe przeczucia, ale nie było odwrotu. Znalazł przynajmniej tymczasowe wsparcie i sposób na dobranie się do Konstraktina. To dostateczny powód, żeby zaryzykować.

Nie podeszli od frontu. Na tyłach budynku nikt wchodzący nie mógł ich zobaczyć, więc wybór był oczywisty. Tym bardziej, że nie robiło im to różnicy, bo, jak zauważył staruszek, zamierzali dostać się do środka wysoko ponad parterem. Erdymir zakręcił liną z kotwiczką na końcu i rzucił ją w kierunku okna dziesięć metrów nad ziemią. Po chwili kotwiczka uderzyła o ziemię ze stukiem, który wydawał się być niemal ogłuszający.

Cierzpisława syknęła.

Mężczyzna zamachnął się po raz drugi i tym razem dwa haki zatrzymały się na kamiennym parapecie. Ostrożnie zaczął się wspinać przewidując, że może spaść w każdej chwili. Po dłuższej chwili, gdy wszyscy wstrzymali oddechy, znalazł się na górze, ostrożnie zajrzał do środka i szybko spuścił się na dół z bladą twarzą.

- Musimy spróbować innego okna. Tam ktoś jest - wyszeptał.

- Widział cię? - kobieta również wyraźnie pobladła. Włamywacz pokręcił głową, po czym zafalował liną, żeby odzyskać hak. Z drugim oknem poszło mu znacznie sprawniej i niemal zaraz po dotarciu na górę zaczął dłubać wytrychami w okiennicy. Gdy znalazł się w środku, zabrał koniec liny, odciął od kotwiczki, przywiązał do czegoś, po czym wychylił się i skinął pozostałym głową.

Cierzpisława spojrzała wymownie na Izbyluta.


 
Grzymisław jest offline