Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2013, 21:41   #11
 
Alejandro's Avatar
 
Reputacja: 1 Alejandro nie jest za bardzo znany
Malcolm nie zdąrzył się poruszyć, a już dobiegł go głos krwiopijcy:

- Jak szybko zmienił się obieg krwi i stuk twojego serca na mój widok, kochany - zauważył Lucyan, była to typowa reakcja śmiertelnych na jego towarzystwo - Nie staraj się ukryć, nie mam złych zamiarów wobec ciebie, odzież twa śmierdzi padliną... - dodał z uśmiechem, wampir rozpoznał, co to może być za postać.

Malcolm rozejrzał się szybko dookoła sprawdzając, czy mógłby jakoś uniknąć konfrontacji z wampirem. Nagle jego wzrok napotkał dwoje nienawistnych oczu, z których biło złowrogie, czerwone światło. Poczuł tylko dziwny ciężar na żołądku i po chwili zaskoczony Lucyan widział już tylko kamienny posąg patrzący gdzieś w przestrzeń. Zaniepokoiło go to, bo nie wyczuł tu żadnego niebezpieczeństwa, a coś, co zamieniło nekromantę w kawał głazu, nie mogło być zagrożeniem banalnym. Po chwili poczuł dłoń na ramieniu i ktoś obrócił go plecami do ściany. Po raz kolejny poczuł wielkie zaskoczenie, bo osobnik zdecydowanie również był wampirem.

- Istnienie ci niemiłe? Tu nie jest dla nas bezpiecznie! Jeśli nie chcesz zginąć przez najbliższy kwadrans, radzę ci iść ze mną.



Wielkie było zdumienie Lucyana, nie spodziewał się spotkać kogoś ze “swoich” w tym zapomnianym mieście. - No cóż, idziemy - odparł, postanowił uważniej obejrzeć wampira, zaciekawił się cóż to za jeden...

- Jesteś zbyt pewny siebie, nieznajomy. Zupełnie jak ja, gdy tu przybyłem i tylko dlatego ci pomagam. Ale teraz wiem, że pojawienie się tutaj było błędem. To miasto jest najgorszą rzeczą, jaka może spotkać wampira. Gdybym mógł, uciekłbym stąd dawno temu. Chodźmy, ale nie patrz zbyt wysoko, może patrzeć.

Obcy trzymając wzrok na poziomie ulicy, a jednocześnie będąc tak czujnym, jak tylko potrafił, ruszył przed siebie. Nie patrzył na nowego.

Lucyan postanowił obejrzeć nieznajomego, postanowił, że zagra w tą dziwną grę, nie mógł sobie wyobrazić, co przeszkadza temu nieśmiertelnemu opuścić te miasto.
- Chciałbym spoczątku wiedzieć, z kim to idę nie wiadomo dokąd? - odparł - I co to za strach taki w twych słowach? - dodał.

Nieznajomy odwrócił się błyskawicznie i spojrzał mu w oczy. W jego wzroku Lucyan dostrzegł śmiertelną powagę.

- Jestem Vincent von Zelhi i byłem wiek temu księciem na tych ziemiach. Niestety Słopienie nie notorycznie uchylały się od podatków, więc pofatygowałem się tu osobiście. To był największy błąd, jaki popełniłem. Co to za strach? To proste. Czarny sprzątacz dopomina się o swoje. Tu.

- Czarny sprzątacz? I kiedy dokładnie przyjęłeś śmierć? - Lucyan zaciekawił się słowami Vincenta, czy mogła to być prawda, że był tutaj tak znaczną osobą...

Wampir uśmiechnął się kątem ust, ale był to raczej grymas, a jego oczy pozostały zrezygnowane.

- Śmierć... Od stu siedemdziesięciu dwóch lat myślałem, że śmierć pozostanie dla mnie jedynie abstrakcją, czymś co roznoszę, ale zawsze dotyczy innych... Potem pojawiłem się tutaj i musiałem zweryfikować poglądy. Mam dwieście siedemdziesiąt pięć lat. Z czego ponad sto spędziłem uciekając tu przed ponownym zgonem. Czasem myślałem już, czy się nie poddać... Bo co to za egzystencja? Nieustannie boję się, że jest to moja ostatnia godzina!

- Któż to Ci tak strach wprowadza? Po ostatecznej śmierci nic nas już nie czeka, lecz tutaj ani słońce, ani śmiertelne siły nam nie zagrażają.

- A czy ja boję się śmiertelników, albo słońca? Panują tu siły, przy których my jesteśmy niczym. Czarny Sprzątacz upodobał sobie to miasto jako siedzibę swojego pupilka. Gdy ktoś z naszych spojrzy mu w oczy, zmienia się w kupkę popiołu. Jak działa to na śmiertelników, miałeś okazję zobaczyć.

- Hm, jak dojdziemy do miejsca, opowiesz mi więcej o tym stworzeniu... - ponuro odparł Lucyan.
 

Ostatnio edytowane przez Alejandro : 27-02-2013 o 21:49.
Alejandro jest offline  
Stary 02-03-2013, 12:43   #12
 
Dalakar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znany
Mieszanka ekscytacji z poddenerwowaniem. Słodka adrenalina jaka zawsze towarzyszyła mu przy wyzwaniach. A takie się zapowiadało. Przeznaczenie nie istnieje , ale - gdyby istniało - to podejrzewałby, że maczało palce w tym zbiegu okoliczności. Od dawna w Słopieniach nie działo się tak dużo. Na początku wydawało mu się oczywiście inaczej – te ciągłe walki stronnictw, niebezpieczeństwo czyhające za każdym rogiem, czasem jakiś złodziej lub skrytobójca wbiegający Ci do pokoju przez okno. Ale przez ostatnie kilka lat Warcisławowi udało się ustawić na tyle, że już nie robiło to na nim takiego wrażenia. Ot, tak wygląda tutaj codzienność.

A teraz kilka przypadków … i przeczucie. A wiedział, że przeczuciami warto się kierować. Szczególnie gdy nie wiesz, czy pochodzą z twojej intuicji, czy, jakby to powiedzieć, z zewnątrz. Przewertował w pamięci księgę swego życia. Od czasów szkolenia w akademii inkwizytorów, przez pierwsze dni na słopieńskiej parafi, do dni dzisiejszego. Właściwie to nie spodziewał się, że kiedykolwiek osiągnie taką potęgę. A zamierzał wejść jeszcze wyżej.

Usłyszał dźwięk żołnierskich butów, a chwilę później pukanie. Ciekawe jak tam postępy - pomyślał, po czym krótką, stanowczą komendą rozkazał, aby weszli.
W drzwiach pojawili się służbiści i jeszcze dwóch. Jednego widział pierwszy raz w życiu, ale znał za to drugiego. Alchemik. Nieco dziwny, ale Warcisław lubił go za niezależność, którą mogło się tu pochwalić niewielu spośród miejskich tchórzy, liczących że jak skryją się pod płachtą jakiejś organizacji, to będą bezpiecznie wegetowali, zadowalając się marnymi ochłapami rzucanymi przez wyższe sfery. Co prawda od gościa capiło bardziej niż od innych alchemików (o ile to w ogóle możliwe), jednak wynagradzał to kunszt starego. Kapłan już nieraz korzystał z jego usług i nigdy nie zdarzyło mu się być zawiedzionym.
Aczkolwiek była też druga strona medalu – Trzebiciecha nie było łatwo przekonać, jeśli nie chciał gadać. A zabić też szkoda; i alchemik o tym wiedział. No... chyba, że za naprawdę wartościową informację. Jak na przykład za to, co wiedział o księdze.
Hmm... Nekromanta.” - pomyślał duchowny, zmieniając temat - „Co ja ostatnio czytałem o rozmawianiu ze zmarłymi, gdy jeszcze ich pamięć się nie zatarła?” - w myślach uśmiechnął się do siebie. To był dobry plan, który warto wziąć pod uwagę, gdyby sprawy przybrały niemiły obrót.

- Witaj, Trzebiciechu. - rzekł sztyletując alchemika spojrzeniem - Przyszedłeś w końcu, by opowiedzieć mi o księdze? Cóż się stało? Pan Świtu wylał na ciebie swoją łaskę? I kimże jest twój towarzysz?

- Witaj, kapłanie. Widocznie i na takich jak ja twój bóg zsyła oświecenie.

- Nie żartuj z kogoś, kto skinieniem palca może sprowadzić na ciebie boską zemstę. Mów o księdze. - kapłan spojrzał na alchemika wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.

- Ja... ja nie wiem nic o żadnej księdze. Znalazłem się tu przez przypadek i nie chcę być zamieszany w jakieś ciemne interesy. - wtrącił się Gniewomir. W jego głosie słychać było lekkie zdenerwowanie.

- Ty nie, ale oni tak. Próżno się wysilasz, przyjacielu. - rzekł alchemik – Kogo Kościół złapie w swoje łapska, nie wypuści.

Odwrócił się do Warcisława i przechylając głowę zwrócił się do niego niemal władczo:

- Kapłanie, mój znajomy jest ćpunem. Dajcie mu tę fiolkę, którą miałem przy sobie, a powiem wszystko o księdze. Pod warunkiem, że dacie mi schronienie w waszej świątyni i gwarancję, że skrytobójcy, ani nikt inny mnie nie dopadnie. Mój przyjaciel również ma zostać nienaruszony i na tyle wolny, na ile to możliwe. Może zgodzi się dla was pracować.

Warcisław uśmiechnął się lekko, spoglądając na alchemika.

- Mam Ci teraz zaufać, Trzebiciechu? Ot, tak!? - strzelił palcami – Nie... muszę mieć gwarancję. Nie wiem, co to za fiolka i nie wiem, kim jest Twój, hmm... przyjaciel? Znajomy? A może – ochroniarz? - zrobił krótką pauzę. - Ale dobrze. Spełnię Twoją prośbę na ile mogę.

Kapłan skinął palcami na kapitana żołdaków, którzy przyprowadzili 'gości', po czym wyszeptał mu do ucha kilka poleceń.

- Z naszej strony nic nie grozi ani Twojemu przyjacielowi, ani Tobie. Chyba że coś zaczniecie kręcić. - powiedział do alchemika.

Sprawy mogą przybrać nadspodziewanie dobry obrót.” - pomyślał, uśmiechając się w duchu; oczywiście nie dał tego po sobie poznać, ale cieszył się, że Trzebisław będzie choć trochę z nim współpracował. - „Ciekawe tylko dlaczego chce azylu? Wplątał się w coś aż tak strasznego, że nawet on się z tego nie potrafi wykaraskać?” - w żyłach poczuł przyjemne pulsowanie. To była ciekawość i ekscytacja. Dziś w Słopieniach naprawdę dużo się dzieje – będzie ciekawie. A może i wpadnie po drodze jakiś tytuł czy stanowisko...
Ale teraz czas na sfinalizowanie umowy. Muszą tylko mu zaufać. Bo dlaczego to on miałby pierwszy uwierzyć w czyste intencje po ich stronie?

Zwrócił się do Gniewomira, zrobił krok w jego stronę i rzekł z rękami rozłożonymi na znak pokojowych zamiarów:

- Pójdziesz teraz z strażą? Obiecuję Ci, na Pana Poranka i wszelkie świętości, że to tylko względy bezpieczeństwa. A to wielka przysięga, nawet jeśli myślisz że jesteśmy zepsutym do szpiku kości kościołem. Po prostu musimy wiedzieć, o co chodzi z tym eliksirem. Nie będzie to żaden loch, ani więzienie. Chcemy tylko byś był odpowiednio daleko Trzebiciecha. Mam rozeznanie co mogą sprawić mutageny i nie chcę, aby to przypadkiem obróciło się przeciwko nam.

Po chwili milczenia dodał, mówiąc wolniejszym głosem:

- A, i obiecujemy Ci także dawkę, której widocznie tak bardzo pragniesz. A może i coś więcej, jeśli zapragniesz...
 
Dalakar jest offline  
Stary 02-03-2013, 17:09   #13
 
norbert108's Avatar
 
Reputacja: 1 norbert108 nie jest za bardzo znany
Gniewomir rozejrzał się nerwowo po pokoju. Widząc, że nie ma możliwości uciec bez zostawiania alchemika w łapach Kościoła, zwrócił się do kapłana

-No cóż... Widzę, że nie mam zbyt wielkiego wyboru, zrobię jak każesz. Chcę jednak zatrzymać swoje rzeczy.

Warcisław skinął tylko dłonią odwracając się z powrotem do alchemika. Gniewomir został sam z żołdakami. Nie wydawali się zbyt przyjaźni, ale też nie agresywni. Po prostu zimne posągi, które spoglądały na niego oczekując, aż wykaże chęć ruszenia z miejsca. Było to bardzo wymowne spojrzenie.

Skutki braku mikstury zaczynały się stawać coraz poważniejsze. Gniewomirowi coraz trudniej było utrzymać spokój a skoncentrowanie uwagi na strażnikach stawało się prawie niemożliwością. Jednak tym, co go najbardziej martwiło, było to, że z każdą chwilą czuł się coraz silniejszy. Zdał sobie sprawę, że jeżeli w ciągu najbliższych minut nie dostanie dawki mikstury, zmieni się w bezmyślną maszynę do zabijania o sile niedźwiedzia.
Pospiesznie wykonał więc krok w stronę drzwi.

Strażnicy wyprowadzili go na zewnątrz nie zdradzając żadnych uczuć. Prowadzili go chwilę surowym korytarzem, sprowadzili po schodach, po czym jeden odłączył się, podszedł pod ciężkie, dębowe drzwi i otworzywszy je kluczem odsunął się na bok. Trzech pozostałych wprowadziło tam Gniewomira, który mimo problemów z opanowaniem dostrzegł kątem oka młodą, ciekawską twarz, zanim zniknął za drzwiami.

Natychmiast jeden ze strażników wyciągnął do skrytobójcy fiolkę, a pozostali wyciągnęli w razie czego broń.

Gniewomir wyrwał fiolkę z rąk strażnika, wyjął korek i pospiesznie wypił. Natychmiast poczuł się spokojniejszy, gonitwa myśli ustała. Jednocześnie ogarnęło go potworne zmęczenie. Nie mogąc ustać o własnych siłach, oparł się o ścianę pomieszczenia.

Uzbrojeni mężczyźni rozluźnili się widocznie. Spodziewali się czegoś zupełnie innego i taki obrót spraw bardzo ich ucieszył. Na jednej twarzy pojawił się nawet uśmiech.

Gniewomir dopiero teraz był w stanie przyjrzeć się pomieszczeniu. Było surowe, zbudowane z kamienia i nie miało żadnych okien, a jedynie na środku stało samotne krzesło z żelaznymi zaciskami na ręce i nogi. Pokój przesłuchań...

Jego uszu dobiegła szybka, pełna emocji rozmowa, choć nie słyszał słów, bo były wypowiadane zbyt cicho. Po chwili odsuwając na bok jednego ze strażników wszedł do środka młodzik.



Miał dość długie, kruczoczarne włosy i pewne siebie rysy twarzy. Ubrany był nie jak kapłan, ale w czarny, elegancki strój, choć czuć było już od niego część tego, co w przypadku Warcisława można było nazwać ekstensywną kapłanowatością. Do Gniewomira dotarło, że właśnie jego wzrok napotkał przed wejściem. Strażnicy porozumieli się wzrokiem i wyszli.

- Musimy porozmawiać, nieznajomy. Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?

Gniewomir ciągle jeszcze czuł się bardzo zmęczony, usiadł więc na kamiennym krześle, mimo niezbyt miłych skojarzeń jakie mogło ono wywoływać. Do tego pytania zadawane przez nieznajomego sprawiały, że czuł się jak na przesłuchaniu.

- Nazywam się Gniewomir i jestem tylko strudzonym podróżnikiem, który wziął się tutaj całkowicie nie ze swojej winy. Schwytali mnie, jak mniemam, “twoi” ludzie.

Mężczyzna cmoknął i pokręcił głową.

- Obawiam się, że czegoś tu nie rozumiesz. Nie ja cię pojmałem, a jak mniemam Warcisław. To bardzo dumny i bardzo ambitny kapłan. Podejrzewam, że chciałby zostać nowym arcykapłanem, więc robi wszystko, by rozszerzać swoje wpływy. Rozumiesz, że chciałbym temu zapobiec. Więc powtórzę pytanie: co knuje Warcisław?

-Możemy porozmawiać, nie będzie to jednak przesłuchanie. Wiem co nieco o przesłuchaniach i wierz mi - nic ze mnie nie wyciągniecie.

- Żebyś się nie zdziwił, Gniewomirze. Ale również uznaję wyższość rozmowy nad przesłuchaniem, więc słucham.

-Dobrze więc, powiem ci co wiem i odejdę wolny. Nie chce mieć z tym nic wspólnego.

Nieznajomy uśmiechnął się przesłodko, co zrobiło bardzo niepokojące wrażenie.

- Ależ jesteś wolny. Po prostu daję ci okazję zasłużenia na moją wdzięczność.

-Gdy mnie pojmano był ze mną pewien alchemik - zwał się Trzebieciech. Przebywałem w jego laboratorium ponieważ zostałem ranny i potrzebowałem pomocy. Jak się możesz domyślić, jest on teraz w rękach Warcisława. Podsłuchałem ich rozmowę. Mówili o jakiejś księdze. Warcisław myślał, że wiem coś o tym gdzie ona jest, jednak jak już mówiłem, wplątałem się w to przez przypadek.

- Rozumiem... nie wiesz, co to za księga, prawda?


Rozmówca Gniewomira wydawał się bardzo zamyślony.

Gniewomir musiał przekonać swojego rozmówcę aby ten pozwolił mu odejść, nawet jeżeli miałoby go to kosztować stratę alchemika. Kolejnej dawki mikstury nie będzie potrzebować wcześniej jak za 2 dni, do tego czasu coś wymyśli.

-Nie mam pojęcia, radziłbym ci porozmawiać z alchemikiem. Może on wie coś więcej na ten temat.

- Obawiam się, że nie będzie to możliwe... Warcisław będzie strzegł swojego więźnia jak oka w głowie. Ale mógłbyś coś dla mnie zrobić... Oczywiście wszystko ci wynagrodzę!

-Co mogę dla ciebie zrobić?

- Warcisław znając go zaproponuje ci współpracę, gdy tylko skończy z alchemikiem. Zgódź się i donoś mi o wszystkim. Nie pozostanę dłużny.


Skrytobójca nie był zbytnio zadowolony z przebiegu wypadków. Zgoda na podjęcie współpracy z nieznajomym i szpiegowanie Warcisława oznaczała, że nie odzyska on wolności dopóki kapłan nie zadecyduje o tym. Odrzucenie propozycji współpracy nie skończyłoby się lepiej.
Postanowił więc przyjąć propozycję nieznajomego. Przynajmniej do czasu, dopóki nie pojawi się lepsza.

-Dobrze więc, będę dla ciebie szpiegować Warcisława.

- Wolałbym określenie “pilnować”. Nie pożałujesz. Znajdę cię za jakiś czas i wszystko mi opowiesz.

Nieznajomy wyszedł, bez przedstawienia się, ani pożegnania.

Przez ułamek sekundy Gniewomir gotów był zawołać i zapytać o jego imię, jednak zrozumiał, że widocznie nieznajomy nie chce aby było ono mu znane.
W momencie gdy został sam, ogarnęła go niesamowita senność. Mimo, że kamienne krzesło nie było ani trochę wygodne, zasnął w mgnieniu oka.
 
norbert108 jest offline  
Stary 11-03-2013, 00:55   #14
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany


Gniewomir
Niemiłosierny ból w krzyżu i tyłku przywrócił Gniewomira do przytomności. Nie miał pojęcia, ile czasu spał. Nikt się nim przez ten czas widać nie zainteresował, ale koło kamiennego krzesła zobaczył wszystkie swoje zabrane wcześniej rzeczy. Była to wspaniała okazja do rozejrzenia się po świątyni. Zachowanie nieznajomego nauczyło go jednej rzeczy: Haki na poszczególnych kapłanów mają tu bardzo wysoką cenę, szczególnie u ich kolegów po fachu.

Zakładając swoją skórzaną zbroję i zbierając resztę ekwipunku zastanawiał się, gdzie ruszyć. Nurtowało go, czy rzeczywiście był wolny i mógł wyjść. Postanowił więc sprawdzić to i wrócić do pomieszczenia - może poczekają tam na niego, a dupsko bolało tak, że zwyczajnie musiał się rozruszać.

Okazało się, że pamiętał dobrze, gdzie było wejście. I o dziwo nikt nawet nie próbował go zatrzymywać. Jednak zupełnie przez przypadek stał się świadkiem czegoś, co prawdopodobnie mogło mieć kolosalne znaczenie dla tutejszych kapłanów zajętych rywalizacją o osobistą władzę we własnym gronie i o całkowitą władzę Kościoła w Słopieniach. We wszystkich widzianych tu dotąd twarzach jako specjalista od oszustwa dostrzegał nieszczerość i fałsz. O samym Panie Świtu dawno chyba wszyscy tu zapomnieli. Od grupki podróżnych, która właśnie wchodziła, czuć było niemal fizyczną wiarę i oddanie. Gniewomir powiedziałby nawet, że fanatyzm.

Szykowało się coś bardzo niedobrego dla tutejszego Kościoła. Nie wiedział jednak, co będzie to znaczyło dla niego. Był pewien tylko, że nie może czekać bezczynnie na to, co o nim postanowią kapłani, albo przybysze. Czuł, że powinien przejąć sprawy w swoje ręce.




Warcisław
Trzebiciech rozłożył ręce na znak bezradności, bezbronności i czystych intencji, po czym zrobił krok w stronę kapłana.

- A co mi pozostało? Znalazłem się w waszych rękach i muszę tańczyć, jak mi zagracie, więc próbuję zyskać jak najwięcej potulnością. To chyba logiczne? Ale mam warunki, o których mówiłem. Czy dasz mi gwarancję spełnienia wszystkich?

Nagle, zanim kapłan zdążył odpowiedzieć, w otwartych z hukiem drzwiach pojawił się zaniepokojony rycerz.

- Panie! Przybyła do naszej świątyni liczna grupa kapłanów, paladynów i innych wyznawców Pana Świtu z zewnątrz! Ktoś wysłał do nas kontrolę! Jeśli ogłoszą mieszczanom, co się tu dzieje, bezpowrotnie stracimy wszelkie wpływy!

Serce Warcisława zabiło o wiele szybciej. Była to zdecydowanie zła wiadomość. I kolejne zmartwienie.




Lucyan de Noctis
Vincent skinął tylko machinalnie głową i poprowadził Lucyana dalej ciemnymi, ciasnymi ulicami. Gdy znaleźli się naprzeciwko zniszczonej kamienicy bez okiem, skręcił do jej drzwi i nie patrząc na towarzysza dał mu znak ręką, by poszedł za nim. W środku oczom wampira ukazał się widok, który w pierwszej chwili wmurował go w posadzkę. Siedziało tam, stało, bądź leżało co najmniej kilkanaścioro jego pobratymców. Nie toczyły się żadne rozmowy, ale kilka spojrzeń skierowało się na nowo przybyłego. Pojawiła się w nich iskra zainteresowania.

- Witaj wśród wyklętych.

Nie były potrzebne dodatkowe słowa. Do świadomości de Noctisa powoli dobijało się zrozumienie, że rzeczywistość okazała się o wiele gorsza, niż wszelkie koszmary, jakie mógłby sobie wyobrazić. Gdzieś w tym mieście krył się stwór, który swoim wzrokiem mógł unicestwić go w jednej chwili, a według zapewnień tutejszego wampira nie było stąd ucieczki. W jego głowie nie mieściło się, jak tak liczna grupa dzieci nocy może całkowicie się poddać i absolutnie nic nie robić. Nie zapowiadało się jednak, aby uległo to zmianie.

Po dłuższej chwili braku aktywności martwego mózgu przyjrzał się nieco dokładniej wnętrzu pomieszczenia. Pod ścianą leżała blondwłosa kobieta o absolutnie bezmyślnym spojrzeniu, której było już nawet wszystko jedno, że spod koszuli w nieładzie widać to, czego szanująca się wampirzyca nie powinna pokazywać nikomu poza kochankiem, lub przyszłą ofiarą. Widocznie nie chciało jej się tego zmienić po tym, gdy bogowie wiedzą jak dawno temu dobrał się do niej leżący obok szatyn wciągający nosem rozkruszony tynk w nadziei, że podziała jak narkotyk. Dalej, pod oknem, stała trójka składająca się z dwóch mężczyzn i młodej dziewczyny. Wypatrywali słońca, które zabiłoby ich w przewidziany przez naturę dla wampira sposób. To jednak nie chciało się zjawić. Pod parapetem przy ich nogach siedział bezzębny staruszek, który kontemplował swój aparacik do spuszczania krwi z ofiar zastanawiając się widocznie od niezwykle wielu godzin, czy wbijając go w tętnicę sobie osiągnąłby taki efekt, jak w przypadku śmiertelników. Widać chyba właśnie po raz nie wiadomo który postanowił spróbować, bo Lucyan zauważył, jak mierzy nim sobie w szyję. Zaintrygowany na chwilę obserwował, jak kolec ląduje pod brodą dziadka, na twarzy którego pojawia się wyraz bólu, ale i rozczarowania.

Przeniósł wzrok na kolejną osobę. Stojącą w kącie kobietę. Jako jedyna nie wydawała się być kompletnie zdołowana. Ich spojrzenia spotkały się i wyczytał, że wyraźnie pokłada w nim nadzieję na rozbudzenie pozostałych i jest gotowa do walki. Blisko niej stało jeszcze trzech facetów wymieniających w ciszy co jakiś czas zwątpione spojrzenia.

Popatrzył jeszcze raz na kobietę. Ciągle się w niego wpatrywała. Uparcie.






Izbylut
Dziadek został zabrany przez trójkę włamywaczy do niezbyt wielkiego mieszkania, które było jednak pełne wytrychów, łomów i wszelkich innych podobnych przyrządów. Wydawało mu się kilkukrotnie, że przygotowująca się wraz z towarzyszami Cierzpisława zerkała na niego z pewnym zainteresowaniem. Był jednak przekonany, że nie chodziło jej o nic na tle międzypłciowym. W końcu był już raczej paskudnym starcem. W prawdzie niezwykle na swój wiek umięśnionym i sprawnym, ale jednak.

Zbliżył się w końcu wieczór. Włamywaczka i jej wspólnicy stanęli w czarnych strojach oraz z pełnym wyposarzeniem przed Izbylutem. Skinął głową i bez słowa ruszyli pod rezydencję skrytobójców. Miał złe przeczucia, ale nie było odwrotu. Znalazł przynajmniej tymczasowe wsparcie i sposób na dobranie się do Konstraktina. To dostateczny powód, żeby zaryzykować.

Nie podeszli od frontu. Na tyłach budynku nikt wchodzący nie mógł ich zobaczyć, więc wybór był oczywisty. Tym bardziej, że nie robiło im to różnicy, bo, jak zauważył staruszek, zamierzali dostać się do środka wysoko ponad parterem. Erdymir zakręcił liną z kotwiczką na końcu i rzucił ją w kierunku okna dziesięć metrów nad ziemią. Po chwili kotwiczka uderzyła o ziemię ze stukiem, który wydawał się być niemal ogłuszający.

Cierzpisława syknęła.

Mężczyzna zamachnął się po raz drugi i tym razem dwa haki zatrzymały się na kamiennym parapecie. Ostrożnie zaczął się wspinać przewidując, że może spaść w każdej chwili. Po dłuższej chwili, gdy wszyscy wstrzymali oddechy, znalazł się na górze, ostrożnie zajrzał do środka i szybko spuścił się na dół z bladą twarzą.

- Musimy spróbować innego okna. Tam ktoś jest - wyszeptał.

- Widział cię? - kobieta również wyraźnie pobladła. Włamywacz pokręcił głową, po czym zafalował liną, żeby odzyskać hak. Z drugim oknem poszło mu znacznie sprawniej i niemal zaraz po dotarciu na górę zaczął dłubać wytrychami w okiennicy. Gdy znalazł się w środku, zabrał koniec liny, odciął od kotwiczki, przywiązał do czegoś, po czym wychylił się i skinął pozostałym głową.

Cierzpisława spojrzała wymownie na Izbyluta.


 
Grzymisław jest offline  
Stary 22-03-2013, 23:25   #15
 
artix's Avatar
 
Reputacja: 1 artix nie jest za bardzo znany
Namir miał dziwne przeczucie, że oczekiwanie na możliwość wejścia do świątyni jest całkowicie bezcelowe, natomiast prawdopodobieństwo, że uda mu się wtargnąć tam niezauważonym, było bliskie zeru, pomimo jego całkiem dobrych umiejętności skradania. Ponadto, jeśli Namir dobrze znał ludzi Pana Świtu, to istniało duże prawdopodobieństwo, że sami wykonają jego zlecenie. ‘To nie byłoby dobre’, pomyślał Namir, jednak nie miał możliwości dostania się do alchemika. Duża strata, alchemik był w posiadaniu wiedzy o magicznej księdze. Słowo ‘magicznej’ nawet w myślach Namir wypowiadał z niezwykle głęboką odrazą. Ta księga stanowiła dla niego zagrożenie. Jeśli legendy mówią prawdę, to człowiek, który ją znajdzie, będzie niewyobrażalnie potężnym skrytobójcą. Namir, który w gildii cieszył się sławą jednego z najlepszych zabójców, nie mógł znieść myśli, że ktoś będzie w stanie zabić go bez większych problemów. Pieprzona magiczna księga!
No dobrze, skoro śledzenie alchemika było pozbawione sensu, trzeba było wykorzystać czas inaczej. Skoro sekretarz posiada informacje o księdze, to może Namirowi uda się podsłuchać jakąś przydatną rozmowę. No i przy okazji można dowiedzieć się, czy sekretarz jest mężczyzną czy kobietą.
Planując kolejne posunięcia ruszył z powrotem w stronę siedziby gildii. Na miejscu czekało go jednak zaskoczenie. Lepkoręki leżał sztywny na ziemi i zaczynał już wydzielać niezwykle nieprzyjemny zapach, biorąc pod uwagę, że i tak nie mył się właściwie nigdy. W końcu przydomek zobowiązuje.
Nie było to jednak ostatnie zaskoczenie, bo bezpośrednio przed wejściem stał pomnik obcego człowieka wpatrzonego w bliżej nieokreślony punkt gdzieś wysoko.
Namir zaczął się niepokoić, że członek jego gildii leży martwy i to w dodatku wygląda na martwego od kilku dni, chociaż sam Namir widział go żywego jeszcze niedawno. Przypomniał sobie niepokojące zachowanie Lepkorękiego w czasie ostatniego spotkania. Czy to możliwe, że zabójca został zamieniony w zombie? Jeśli tak, to nie była to dobra wiadomość. Taki zombie mógł wyciągnąć tajne informacje i przekazać je swojemu mistrzowi, kimkolwiek on był. I jeszne inna sprawa: co to za dziwny posąg przed wejściem?
Choć nieźle zszokowany, był jednak w stanie domyślić się, że jedynym sposobem na odkrycie tożsamości sekretarza jest poczekanie na niego w jakimś cieniu i śledzenie, dopóki będzie to możliwe. Zaszył się więc i wpatrzył w wejście.
Po około godzinie, podczas której liczni zabójcy wchodzili i wychodzili, pojawił się w końcu i sam sekretarz. “No w końcu”, pomyślał Namir. Widać było, że kaptur rozgląda się uważnie, po czym jego właściciel ruszył przed siebie. Dla Namira nastąpiła chwila prawdy. Wyszedł ostrożnie z ukrycia i trzymając się na odpowiedni dystans ruszył za śledzonym.
Sekretarz zgodnie z przewidywaniami skierował się w stronę najbogatszej dzielnicy. Namir często wynajmowany był do sprzątnięcia jakiegoś jej mieszkańca, więc znał ją dobrze. Sekretarz podszedł do sporej, ale niezbyt imponującej mimo to rezydencji i otworzył drzwi kluczem. Nie wystarczyło to jednak, bo jeszcze przez może około półtorej minuty robił coś przy nich, zanim uchylił je w niewielkim stopniu i jeszcze raz się rozglądając zniknął w środku. Seria chrzęstów i brzęków świadczyła, że nic nie wyjdzie z wejścia od frontu.
Wzrok zabójcy padł przypadkiem na drewnianą klapę w drodze. Przypomniał sobie wszystko, co słyszał o nowym systemie odprowadzania nieczystości z rezydencji najbogatszych. Ponoć wszystkie kanały łączyły się i odprowadzały swoją zawartość w niewiadome miejsce. Chyba nie miał wyboru, bo skoro on sam zabezpieczył każde możliwe wejście do domu wymyślnymi pułapkami, to nie chciał myśleć na co może się nadziać wchodząc jak gdyby nigdy nic do domu sekretarza. Nie uśmiechało mu się chodzenie po kostki w, lekko mówiąc, śmierdzących nieczystościach, ale nie był też samobójcą, żeby próbować dostać się od frontu.
Przedostawanie się przez cuchnące niemiłosiernie tunele zdecydowanie nie należało do przyjemnych. Na szczęście było jedynie odrobinę fekaliów na samym dnie, więc nie ubabrał się niepotrzebnie. Tunel był nieco pochyły, więc kierował się do góry oczekując wlotu. W końcu dostrzegł blade światło.
Wychodek.
Otwór był jednak zbyt mały, żeby Namir mógł przez niego wejść. Nie był to jednak zbyt wielki problem, zabójca poszerzył go sobie z łatwością robiąc jedynie trochę huku i wdrapał na górę. Znalazł się w niewielkim pokoiku z dwoma drzwiami. Przez dziurkę od klucza jednego z nich sączyło się światło. Gdy spojrzał przez nią, zakręciło mu się w głowie. Zobaczył tam sekretarza leżącego w marmurowej wannie. Albo wokół niego wirowały kolorowe zwierzątka, albo to Namir miał takie wrażenie.
Sekretarz zasnął - a raczej zasnęła najwyraźniej podczas kąpieli i dlatego nie słyszała hałasu. Bo sekretarz rzeczywiście był kobietą. I to nie byle jaką, była to bowiem najpiękniejsza kobieta jaką Namir kiedykolwiek widział na oczy. A widział ich wiele, spał z wieloma pięknymi kobietami, jednak nawet najpiękniejsze dziewki nie mogłu dorównać w urodzie pani skeretarz.
Namir rozmarzył się...
 
artix jest offline  
Stary 31-03-2013, 12:32   #16
 
Alejandro's Avatar
 
Reputacja: 1 Alejandro nie jest za bardzo znany
Lucyan opuścił wzrok i syknał cicho - No i co to ma znaczyć? - Jednak echo pustego pomieszczenia złapało jego słowa i wzmocniło kilkakrotnie, wszyscy musieli to słyszeć...

Tym razem udało mu się skupić wszystkie spojrzenia. Staruszek przechylił się nieco w jego stronę.

- Co mianowicie?

- Zacznijmy od tego, cóż to, dziadku, robisz sobie z tym aparacikiem? - odparł de Noctis - A skończymy na tej atmosferze zaginionego cmentarzu, co jest niedopuszczalne w pokoju nieśmiertelnych. - dodał.

- Testuję jego działanie. Zastanawiam się, dlaczego na innych działa, a na mnie nie - spojrzał wyzywająco na Lucyana, ale po chwili coś w nim pękło. Wykrzywił twarz w płaczliwym grymasie i całkowicie zmienił ton - Mam dosyć, rozumiesz? Żyję tu sześćset lat, sześćset przeklętych lat nie mogę wyjść na ulicę, jak normalny wampir i zapolować na jakąś dziewicę. Tu nawet nie ma dziewic!

Ukrył twarz w dłoniach i nie śmiał dalej patrzeć na Lucyana. Wszyscy jednomyślnie odwrócili twarze, ale nie chciało im się nawet udawać, że pilnie się czemuś przyglądają.

“Prędko uniemożają az tak, że i prosta hipnoza na nich podziała...” Pomyślał Lucyan.
- Jestem Lucyan de Noctis, i nie zamierzam egzystować tu sześćset lat, czując codzień strach przed tym, czego niby nie możemy pokonać! - Przemówił. Wiedział, że reakcja grupki wampirów nie będzie taka, jakiej by bardzo chciał.

Kobieta, która mu się wcześniej przyglądała, podeszła i stanęła tuż przed nim.

- Nareszcie ktoś tu mówi z sensem! Jesteśmy wampirami! Naszym przeznaczeniem jest rządzić, siać przerażenie i przynosić śmierć, a nie pozwalać losowi robić z nami, co mu się rzewnie podoba!

Lucyan zobaczył wachanie w niektórych twarzach. Zdał sobie sprawę, że miał w tej chwili być może jedyną szansę, żeby odmienić swój los.

- Posiadamy ten ciemny dar nie na darmo! Jesteśmy silniejsi niż każdy zwykły śmiertelny, potrafimy to, co im się tylko śni w samych mrocznych ich snach, tylko My mamy prawo obrać władzę nad nimi, i tylko My możemy władać nad własnym losem, i nikt inny! Możemy razem sprzeciwić się każdej władzy, i nie tylko w Słopieniach, lecz i na całym świecie! - przemówił do zebranych Lucyan. Domyślał się, że owa kobieta już próbowała podnieść tych istot z letargu, bezskutecznie.

Dziadek zacisnął kurczowo dłoń na swoim aparaciku. Leżąca para podniosła się do pozycji siedzącej i zaczęła uważnie słuchać. Przy czym szatyn niby naturalnym gestem położył dłoń na udzie wampirzycy. Zepchnęła ją rozdrażnionym ruchem, a gdy ponowił próbę, zarobił w zęby tak, że złapał się za szczękę i zwinął na ziemi.

Stało się to znakiem dla pozostałych. Dotarło do nich, że nie muszą się na wszystko godzić. Z nowo rozbudzonym zapałem w oczach wpatrzyli się oczekująco w Lucyana.

- Zacznijmy od tego, że opowiecie mi wszystko, co wiecie o tym strachu, który tak wszystkich ogarnia... - zaczął - a dalej musimy zebrać więcej informacji, no i znaleźć możliwie większa siedzibę... - dodał.

W tej chwili między Lucyana i pozostałych wszedł Vincent. Na jego twarzy widniała furia. Krzycząc machał rękami. De Noctis nie spodziewał się, że mógłby wykrzesać z siebie tyle energii.

- Głupcy! - wykrzyknął - Nie po to dałem wam tu schronienie, żebyście teraz bezsensownie ginęli! Nasza rasa jest zbyt wspaniała, by ryzykować śmierć choćby jednego jej przedstawiciela! Ten osobnik jest zagrożeniem dla nas wszystkich! On poprowadzi was na zgubę!

Dziadek najwyraźniej pogrążył się w dylemacie moralnym i nie miał pojęcia, co robić. Wszystko wskazywało na to, że jeśli Lucyan okaże się mniej przekonujący, niż Vincent, nic nie wyjdzie z jego planów.

- Widziecie! - wykszyknął Lucyan - On już oszalał od tego wiecznego bycia w strachu i chowaniu się, taką drogą nigdy nie doznacie, co to jest swoboda i nieśmiertelne życie! Wampir ramtem zamachnał się i mocno wymierzył pięśćią Vincentowi prosto w policzek.
- Nie śmiej wpadać w rozpacz i prowadzić do niej innych swych braci i sióstr!

Von Zelhi zachwiał się i trzymając bezbronnie ręce po bokach, oraz wytrzeszczając oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć, stał przez kilka sekund nieruchomo. Wszyscy czekali w napięciu na jego reakcję. Choć nie potrzebował powietrza, dyszał ciężko. Po chwili jednak w pewnym stopniu się opanował.

- Wprowadziłem do swojego domu potwora! Idźcie za nim i gińcie wszyscy!

Zostawił za sobą tylko głuchą ciszę i nieme spojrzenia pozostałych. Wyszedł bez patrzenia za siebie.

Przed Lucyanem stało wyzwanie.

- No cóż, wielce żałuję, że nie chciałby on walczyć o wolność swej rasy... Więc, kto ze mną? - przemówił de Noctis.

Dziadek mlasnął bezzębnymi ustami. Leżący koło blondynki facet podniósł się do pozycji siedzącej i znów spróbował ulokować rękę na jej nodze. Tym razem położyła na niej swoją. Wampiry nie mogą już walczyć między sobą, ani trwać bezczynnie.

Tu i teraz jest to konieczne jak nigdy wcześniej.
 
Alejandro jest offline  
Stary 17-04-2013, 00:29   #17
 
GenTZ's Avatar
 
Reputacja: 1 GenTZ nie jest za bardzo znany
Izbylut nie odpowiedział dla kobiety spojrzeniem, tylko schwycił linę i zaczął ostrożnie lecz zgrabnie się wspinać na górę.

Gdy znalazł się przy oknie, włamywacz spojrzał na niego z uznaniem. Widać nie spodziewał się u niego takiej sprawności. Po chwili dołączyli pozostali.

- W kolejności wchodzenia, na poszukiwanie schodów - szepnęła Cierzpisława. Średnio podobało się to Izbylutowi, odezwała się w nim złodziejska dusza, a nie miał czasu rozejrzeć się i ukraść czegokolwiek.

Wychodząc dostrzegł dziwnie wyglądający sztylet na półce przy drzwiach. Wyglądał na niezwykle cenny, więc zagarnął go do kieszeni, żeby cokolwiek zyskać. Szedł metr za plecami włamywacza przez surowe korytarze, aż w końcu trafili na klatkę schodową i uważnie, rozglądając się, doszli na parter. Mieli szczęście, bo nikt akurat nie plątał się w okolicy na żadnym piętrze.

Aż do teraz. Zza rogu korytarza wyłoniła się zakapturzona postać. Nie zdążyła ich jednak zauważyć. Trójka włamywaczy zastygła oczekując, co będzie dalej.

Izbylut ostrożnym ruchem wyłonił spod płaszcza kuszę i pytającym spojrzeniem spojrzał na Cierzpisławę. Był gotowy strzelić zanim go zauważą. Kobieta chyba nie do końca zrozumiała, o co chodzi, ale skinęła głową. Długo się nie zastanawiając starzec przytulił kuszę do ramienia, wycelował i strzelił. Belt cicho świszcząc przeleciał przez korytarz mijając stare, zakurzone, porcelanowe wazy. I wniknął w mrok kaptura. Intruzi usłyszeli charkot z ust przebitego gardła, po czym postać runęła na podłogę. Chwilę później zza tego samego rogu wypadło osiem podobnych postaci. Cierzpisława syknęła.

- W nogi, na dół! - zakomenderowała.

Zaczęli zbiegać po schodach czym prędzej. Jeden z włamywaczy - Izbylut nie zdołał zauważyć który - syknął z bólu trafiony gdzieś sztyletem. Po chwili znaleźli się w oświetlonych pochodniami lochach. Rozgałęziały się w trzy strony. W prawo, w lewo i prosto. Musieli zdecydować, gdzie iść. Szybko.

Izbylut rzucił się co sił w nogach w prawą stronę. Biegł tak szybko jak tylko potrafił. Miał niezaładowaną kuszę, nie zamierzał brać udziału w śmiertelnym pojedynku na miecze.

W pewnym momencie poczuł, jak coś naciska mu na nogę. Gdy upadał na posadzkę jak długi, przez myśl przeszło mu, że mogła to być pułapka. I rzeczywiście. Nad głową przemknęła mu chmura strzałek. Mógł się założyć, że zatrutych. Po raz pierwszy dziękował swoim starym nogom, że nie utrzymały go po potknięciu się. Oraz zaklął, gdy ktoś również potknął się i oczywiście musiał się na niego przewrócić. Zaraz ktoś jednak pomógł wstać obu leżącym postaciom i pobiegli dalej. Korytarz ciągnął się bez żadnych odnóg, ale nieustannie lekko skręcał w lewo. W końcu wybiegli do kolejnego podobnego pomieszczenia. Droga w prawo wiodła schodami w górę, a dwie pozostałe prosto.

-Nie możemy tutaj długo czekać, szybko nas znajdą. Skręcać w losowe korytarze nie jest dobrym pomysłem. Założę się, że ten korytarz prowadzi do jakiegoś ważnego miejsca, warto się schować i poczekać dokąd skręcą prześladowcy.

Starzec zaczął się uważnie rozglądać szukając miejsca w którym mogliby się schować.

Jego wzrok natknął się na worki stojące przy jednej ze ścian. Leżało koło nich również kilka pustych. Wydawało się, że człowiek mógłby spokojnie się do nich zmieścić. Poza tym niestety rozwidlenie nie posiadało żadnych punktów, które byłyby w stanie dać schronienie choćby jednej osobie.

Izbylut już wiele razy podróżował w podobnych workach, miał więc doświadczenie. Nagle usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę ze strony mrocznego korytarza. Musiał się schować.
 
GenTZ jest offline  
Stary 19-04-2013, 14:07   #18
 
norbert108's Avatar
 
Reputacja: 1 norbert108 nie jest za bardzo znany
Gniewomir nie zdąrzył się jednak nawet poruszyć, gdy niespodziewanie stanął przed nim mężczyzna należący do przybyszów, który najwyraźniej zauważył go przed chwilą i wrócił teraz przepytać człowieka wyglądającego zdecydowanie nie jak ktoś ze świątyni.

- Kim jesteś, dobry człowieku? Co sprowadziło cię do przybytku naszego wspaniałego Pana?

“Tak niewiele mi brakuje, żeby się stąd wydostać... Nie mogę zdradzić temu mężczyźnie bo jeszcze gotów zawołać kolejnego żądnego władzy kapłana” - pomyślał Gniewomir.
- Sprowadza mnie chęć głębszego poznania jego nauk. Cóż w tym dziwnego?

Brwi mężczyzny uniosły się w zdziwieniu.

- A czemuż miałoby być w tym coś dziwnego? Bardzo dobrze, bardzo dobrze - mruknął cicho, uśmiechnął się lekko i ruszył za pozostałymi.

- Hej, panie! - zawołał Gniewomir za odchodzącym mężczyzną. Nie wiesz gdzie znajdę kapłana Warcisława?

Nieznajomy odwrócił się i z bezradną miną, uśmiechając się lekko, pokręcił głową.

- Nie wiem, o kim mówisz, ale skoro wypytują o niego wierni, chętnie go poznam. Możesz pójść z nami, chcielibyśmy poznać tu wszystkich, jesteśmy przyjezdni. Na pewno się na niego natkniemy.

Ludzie podający się za przyjezdnych wydali się Gniewomirowi podejrzani. Poza tym, w razie spotkania Warcisława wolał mieć jak najmniej potencjalnych świadków.
- Dziękuję za waszą propozycję, pozwiedzam jednak świątynię sam. Pragnę głębiej przemyśleć słowa naszego Pana - powiedział Gniewomir udając się w przeciwną stronę.

Odchodząc usłyszał jeszcze głos obcego wzdychający “Jakie to wspaniałomyślne, że pozwalają wiernym zwiedzać swoje prywatne pokoje.”

Gniewomir puścił tę uwagę mimo uszu, uznając, że podróżni nie stanowią dla niego większego zagrożenia. Przynajmniej na razie.

Rozejrzawszy się dookoła, ruszył w stronę w którą, jeśli dobrze zapamiętał, znajdowały się komntaty Warcisława.

Nie spotkał nikogo, ale po drodze natknął się na niezwykle intrygującą płaskorzeźbę w ścianie. Przedstawiała z grubsza słońce, ale jego promienie przypominały mu języki węży. O ile słońce było zrozumiałe w tym miejscu - w końcu znajdował się w świątyni jego boga - węże już niekoniecznie... Wydało mu się przez chwilę, jakby oczy, którymi “Pan Poranka” patrzył na korytarz, nie należą do posągu. Coś mogło być za nim. Czyjś pokój? Tajne przejście? Skarbiec?

Od tej chwili Gniewomir starał się zachowywać tak, jakby nic nie zauważył. Ruszył dalej, jednak uważnie, ale dyskretnie, przyglądał się ścianom, szukając ukrytych drzwi, lub innego przejścia.
Nie natknął się jednak na nic bardziej podejrzanego, niż płaskorzeźba, a jedynie na drugą podobną znacznie bliżej apartametnu Warcisława. Na miejscu czekało go ponadto zaskoczenie. Drzwi były zamknięte, a z wnętrza nie dobiegały żadne dźwięki. Najwyraźniej kapłan zniknął gdzieś razem z alchemikiem.
 
norbert108 jest offline  
Stary 20-04-2013, 13:04   #19
 
Dalakar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znany
Wyszedł. Posłuchał się. Może z Gniewomirem nie będzie żadnych kłopotów. Alchemik też jest jakiś taki... ugodowy. Hmm - dzień zapowiada się zbyt dobrze, by to było prawdziwe. Gdzieś jest haczyk. Czyżby mieli plan? Czyżby przygotowali się na to, co teraz rozkazał? Czyżby po tych wszystkich latach spędzonych w tej mieścinie był aż tak bardzo przewidywalny?

„Nie – nonsens!” - odegnał te myśli. Dopóki nie stanie się nic złego, musi działać, wykorzystywać pomyślne wiatry, skupić się na tym, aby jak najwięcej zyskać Taka okazja może się więcej nie powtórzyć. A zza ściany jeszcze nie dobiegały jęki jego żołnierzy. Cóż, może nigdy nie dobiegną.
Teraz został mu tylko Trzebiciech. Zachowywał się tak jakby – dziwnie. Tylko jaki miał w tym interes?

Warcisław wysłuchał jego słów. Chciał już odpowiedzieć, gdy nagle wpadł rycerz przynosząc krucze wieści. Z ust duchowego padło tylko jedno pytanie:
- Ile mamy czasu?

Przybycie kapłanów z zewnątrz było tak niespodziewanym, jak i drastycznym posunięciem. Coś się szykowało. Nie skończy się na jednej wizytacji. Jednak na każdy cios istnieje kontra. Czas wybadać kto, co i jak. Oraz przede wszystkim – po co?
Trzebiciechem należało się zająć w następnej kolejności. Ktoś mógłby powiedzieć, że Księga nie poczeka. Jednak Warcisław odparłby mu wtedy, że nie musi. Złe czasy wymagają ryzykownych rozwiązań. Po prostu weźmie księgę, tak jak zamierzał. A raczej...

Mój wspaniały Kościół, w imię Światłości Świata, zetrze te heretyckie świnie, które chcą wykorzystać podle spłodzoną, diabelską magię zapisaną na nędznym skrawku papieru, aby podważyć autorytet naszej światłej i chwalebnej organizacji! Tak, to piekielne nasienie już podkopuje nas, racząc serca wysokich urzędników wpływami grzeszności, mocami chaosu i złotymi mackami ułudy budowania prywatnego raju na tych szarych niwach, na jakich przyszło nam żyć. Dobrze, żeście przyszli, panowie, bo wasza pomoc jest nam bardzo potrzebna! – zakrzyknął w duchu, ogarniając oczami wyobraźni rozległe połacie czasu i wszystkich dróg, jakimi to mogło się potoczyć.
Jego wzburzona krew ułożyła się w tłumy ludzi wiwatujących wybawcom, a nie pamiętających o szarych eminencjach, którym przypada w udziale tak wiele. Tak wiele i tak cicho. Wręcz – idealnie cicho. Ogarnął wzrokiem horyzont swych myśli, wyszukując wszelkich luk i niebezpieczeństw. Tak, trzeba będzie to przemyśleć, a przede wszystkim – dobrze się zabezpieczyć, tak by jakikolwiek szpieg był bez szans. Tak, aby śledzący widzieli bardziej męczennika sukcesywnie wkupującego się w szeregi zła, niż bogatego kapłana. Wizja zanikła. Pozostał tylko zamysł. Przed jego oczami znów pojawiła się skromna sala, w której rozmawiali, a do uszu dobiegła tak ważna odpowiedź rycerza. Choć musiał przyznać, że nie tego się spodziewał.

- Oni już tu są! Panie, ratuj!

„Niekompetencja.. Kiedyś będzie trzeba tu zrobić przemeblowanie.” - pomyślał. Natomiast na głos rzekł:

- Co robi Arcykapłan, dzielny sługo?

- Zamknął się w swoich pokojach. Właśnie się do niego kierują, ale jeśli im nie otworzy, tylko będzie udawał nieobecnego, najpewniej przyjdą tutaj.

Durnie, durnie, durnie. – sarknął w myślach – Ucieka. Nie wie co robić. Chcę zobaczyć w tym mieście w końcu kogoś z głową na karku. Kogoś, kto podejmie grę. I... coś czuję, że niedługo będę miał okazję.

- Trzebiciechu! - zwrócił się do alchemika – Chodź prędko. Omówimy sprawę później, jak będziesz bezpieczny, a tutaj widocznie nie jesteś. - rzucił mu jeden z pierścieni – Masz, jakby ktoś chciał Ci przyłożyć tam gdzie na mnie zaczekasz. Mam nadzieję, że szybko będę mógł.... ekhm... udać się na prywatne modły. Rozumiesz.

Kapłan ruszył do tajnego przejścia, delikatnie kierując nowego sojusznika w odpowiednim kierunku.

- Kup mi 10 minut. Idź do nich i powiedz, że czasem arcykapłanowi zdarza się zasnąć. Za chwilę przyjdę do was. - rzucił do rycerza – A, i odpowiadasz za to głową.

Rycerz skłonił się i wyszedł z trudem opanowując trzęsienie się ze strachu. Warcisława chwilę później naszły wątpliwości, czy wysyłanie go było dobrym pomysłem. Ale było za późno, bieganie za nim mogło być zbyt podejrzane, jakby ktoś z zewnątrz go zauważył.

Teraz był czas na przemyślenia. Czy Trzebiciech wiedział o 'wizytacji'? Hmm... zbyt mało czasu na użycie - jak by to powiedzieć - bardziej zaawansowanych środków wywiadu. Dał mu odpowiedni pierścień. To było dobre posunięcie. Ale i tak ryzyko jest szalenie wysokie. Trzeba też rozeznać się kto przybył i czym dokładniej się zajmuje. Pogadać, poczytać między wierszami, zaprzyjaźnić się z nową władzą. Tym razem nie będzie tak łatwo jak ostatnio. Czuł, że ma przed sobą godnych przeciwników.

Chwila ciszy. Nic. Dalej cisza.

Otworzył tajne przejście, kląć w myślach na ukazanie komuś tak wielkiej tajemnicy (znaczy jak otworzyć, a nie co, bo mnóstwo ludzi wiedziało, że jest tutaj coś, co da się otworzyć; nie widziało tylko jak to zrobić i gdzie dokładniej tego szukać). Zrobił to niezwykle sprawnie, a przy tym mechanicznie, jakby od dawna był gotowy na potrzebę błyskawicznego wyśliźnięcia się z swoich pokojów.

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Mam dla Ciebie cenne informacje. - usłyszał słowa alchemika.

- Niewątpliwie cenne. I wiesz, że to Twój as w rękawie. - rzucił pośpiesznie duchowny.

Minęł kilkadziesiąt sekund, a nikt nie poznałby co przed chwilą działo się w pokoju. „Czas przejść się do komnat szanownego arcykapłana.” - zawyrokował Warcisław.
 
Dalakar jest offline  
Stary 21-04-2013, 14:33   #20
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany


Gniewomir
Gniewomir stał przez chwilę nie wiedząc, co powinien zrobić. Mógłby zwyczajnie wyjść ze świątyni i uciec, chociażby i z całego miasta. Ale potrzebował alchemika. A on znajdował się w rękach kapłanów.

Nagle usłyszał bardzo cichy dźwięk. Odwrócił się w stronę, skąd dochodził i drgnął. Drugie słońce o wężowych promieniach, które przed chwilą minął, wpatrywało się w niego tym razem nie kamiennymi oczyma bóstwa, ale całkowicie żywymi oczami, które do złudzenia przypominały oczy Trzebiciecha.

- Witaj, przyjacielu. Eliksir działa? – usłyszał pytanie zadane tak niewinnie i dobrodusznie, że mogłoby się wydawać, że jest z alchemikiem na jakiejś wyprawie krajoznawczej.




Warcisław
Kapłan szedł szybko, ale dostojnie korytarzami. W głowie kłębiły mu się tysiące myśli, spekulacji i intryg, ale tego, czemu miał wkrótce stawić czoła, nie był w stanie przewidzieć za nic w świecie.

Po chwili znalazł się przed apartamentem arcykapłana. Zgodnie z zapowiedzią podwładnego stała przed drzwiami grupka ludzi ubranych inaczej, niż tubylcy. Stary pierdziel stchórzył.

Mężczyźni mieli przy płaszczach futrzane kaptury, a same ich płaszcze zdawały się być znacznie grubsze i cieplejsze, niż używane w tych okolicach. Poza tym Warcisław niezwykle dawno nie widział tej wielkości stalowych elementów w zbroi, co u nich. Musieli pochodzić z daleka.

Była z nimi też kobieta. Wyglądała na kapłankę, nie mogła być więc wyznawczynią Pana Świtu. Chyba że… Kościół dopuścił słabszą płeć do tego zaszczytu. Nie mogła jednak przybyć stamtąd, co pozostali. Jej strój był zdecydowanie bardziej tutejszy. Miała przy sobie dziwnie wyglądającą kulę i kij, który zapewne był kosturem, który pobłogosławił jej bóg. Był to kolejny argument przeciwko koncepcji, że wyznaje Panu Świtu. Trzymała się blisko jednego z mężczyzn, który wyglądał na przywódcę. Była więc albo jego wybranką, albo siostrą.

https://photos-6.dropbox.com/t/0/AAC...0?size=800x600

Warcisław przyjrzał mu się bliżej. Zdziwił się niezwykle, bo usłyszawszy wieści sługi założył, że przybyli kapłani. Tym czasem poza dziewczyną grupę stanowili sami paladyni, rycerze z Bractwa Pana Świtu. Skrzywił się w duszy, choć jednocześnie odrobinę przestraszył, bo gdy jego wzrok padł na twarz ich dowódcy, poczuł niezwykle mocne i intensywne uderzenie boskiej mocy, która przepełniała jego szlachetne serce. Miał ochotę wbić w nie sztylet, gdy tylko znajdzie się okazja.

- O! Witaj, wielebny! – zawołał na jego widok bijący świętą aurą osobnik – Eminencja nie był w stanie nas przyjąć, ponoć śpi. Bylibyśmy niezwykle wdzięczni, gdyby ktoś nas oprowadził i znalazł miejsca, gdzie wierni słudzy Pana Świtu umęczeni podróżą mogliby się zatrzymać.

Zanim kapłan zdążył odpowiedzieć, zauważył zbliżającego się po schodach kolejnego mężczyznę i poczuł, jak robi mu się zimno. Pamiętał tą twarz, znacznie młodszą, wtedy jeszcze dziecięcą. I zdawał sobie sprawę, że jej właściciel również może pamiętać jego twarz.

A wtedy korupcja i inne grzeszki byłyby niczym.



Lucyan de Noctis
Wampirzyca, która wpatrywała się wcześniej w de Noctisa, podeszła do niego bardzo blisko i stanęła tuż przy nim patrząc do góry prosto w jego oczy.

- Wszyscy, nieznajomy. Chciałam dawno temu zabić Vincenta, ale oznaczałoby to, że walkę o prawa naszej rasy rozpoczęlibyśmy od zamordowania jednego z nas. Nie chciałam tego za nic. Tak więc czekałam, aż coś się wydarzy. Okazało się, że był znacznie prostszy sposób, musiał się tylko znaleźć ktoś nowy i pewny siebie.

Uśmiechnęła się do niego ciepło, na ile można mówić o ciepłym uśmiechu u kogoś, czyja temperatura ciała zależała od temperatury otoczenia. Ujęła go za dłoń i poprowadziła do jednego z materacy, żeby usiąść. Po chwili pozostali poprzesuwali się tak, żeby utworzyć wokół nich krąg. A kobieta rozpoczęła opowieść.

- Czarny Sprzątacz jest bogiem śmierci, jej uosobieniem. O tym zapewne wiesz. To, dlaczego szczególnie dużą uwagę skupił na Słopieniach, stanowi tajemnicę. Podejrzewamy jednak, że to dlatego, że tutejszy Kościół Pana Świtu zdaje się zapomniał całkowicie o pierwotnej roli ochrony ludzkości przed antagonistą swego boga. Kult Sprzątacza jednak wiernie i oddanie czci go gdzieś w mieście, więc całe Słopienie zostały spowite jego wpływem. Zły bóg szczególnie nienawidzi nas, wampirów, a także wszelkich innych martwych, którzy zamiast powędrować do jego świata pozostali tutaj. Głównie ze względu na nas zesłał tu, do miejsca, które uważa za swoje, Balzona. To stwór, który samym wzrokiem potrafi zamienić śmiertelnika w kamień, a kogoś jak my unicestwić na miejscu. Nie jest to jednak najgorsze, bo kiedy kogoś zagryza, jego świadomość staje się częścią jaźni potwora i na wieki musi słuchać woli swego pana, Czarnego Sprzątacza, mordując podobnych do siebie z przeszłości.

Zamilkła spuszczając wzrok. Zaraz jednak podniosła go i spojrzała na Lucyana.

- Nazywam się Vermina, nie mam jednak żadnego tytułu, jestem prostą wampirzycą. Mówiłeś coś o przeprowadzce. Rzeczywiście ta rudera się dla nas nie nadaje. Masz jakieś propozycje?




Izbylut
Starzec szybko wgramolił się do worka, a włamywacze poszli za jego przykładem. Czy był to dobry pomysł, miało się okazać dosłownie za chwilę.

Niemal natychmiast, gdy tylko udało im się ustawić mniej więcej tak, jak wyglądałyby worki z normalną zawartością, tuż koło siebie usłyszeli kroki biegnących ludzi, którzy jednak o dziwo zamiast wypaść z ich korytarza, pojawili się najwyraźniej od prawej i pobiegli prosto przed siebie. Dla pewności, że będzie bezpiecznie, każdy postanowił poczekać jednak jeszcze chwilę z wychylaniem się.

Okazało się to być dobrym ruchem, bo zaraz ktoś wrócił krzycząc do pozostałych:

- Sprawdzajcie, czy nie ukryli się gdzieś po drodze! Ja sprawdzę zboże!

Cóż, przynajmniej teraz będzie tylko jeden, a później o jednego mniej.




Namir
Niespodziewanie otworzyły się drugie drzwi. Namir stanął oko w oko z nagim, ciemnoskórym facetem dwa razy szerszym w barach od siebie. Choć sam zabójca nie należał do cherlaków, nieznajomy wyglądał jak góra mięśni. Jego twarz wyrażała w pierwszej chwili zdumienie, ale po chwili przerodziło się ono we wściekłość. Jakiś intruz podglądał jego kobietę. Namir miał szczęście, że nie miał do czego przymocować pasa, a co za tym idzie broni. Mężczyzna zamachnął się potężną pięścią celując prosto w podbródek domniemanego rywala.

Namir uchylił się w ostatniej chwili i pięść przeleciała mu kilka centymetrów obok twarzy. W przypływie adrenaliny wyciągnął sztylet, który nosił za pasem i zrobił wypad w kierunku Murzyna, starając się wbić mu go w brzuch. Mężczyzna okazał się być równie szybki jak wielki, i zrobił gwałtowny unik, co skończyło się tym, że zabójca wylądował na ziemi. Na szczęście jego sztylet dalej znajdował się w dłoni i był w stanie wbić go w stopę wielkoluda, który wrzasnął z bólu. Intruz wstał i będąc dalej pod wpływem adrenaliny wbił Murzynowi sztylet w szyję. “Kurwa”, pomyślał, “Pani sekretarz mnie zabije”. Odwrócił głowę w stronę drzwi i napotkał jej wzrok. Odgłosy walki musiały ją obudzić, jednak wcale nie wyglądała na przerażoną tym co widziała. Przeciwnie, uśmiechała się do niego.

Wpatrując się zalotnie w jego oczy podeszła powoli kręcąc nagimi biodrami. Namir czuł, że bielizna pod jego skórzaną przepaską zrobiła się ciasna, jak chyba nigdy dotąd, choć nie pierwszy i nie dziesiąty raz mu się to zdarzało. Poczuł po chwili delikatny dotyk na swojej niemal całkiem obnażonej klatce piersiowej.

- Więc nie tylko poznałeś mój sekret, ale też zamordowałeś mojego niedoszłego kochanka, Namirze? Nieładnie.

Jej zwinne dłonie przesunęły się po jego skórze do góry i po chwili wylądowały za jego szyją, jakby chciała go do siebie przyciągnąć. Przez chwilę stanęła mu przed oczyma wizja, ilu mężczyzn te dłonie pozbawiły życia, ale poczuł się tym bardziej wyróżniony.

- Powinnam cię zabić, wiesz? - zabrała prawą rękę i musnęła wierzchem palców twarz intruza – Ale zaintrygowałeś mnie. Jak udało ci się tu trafić i jeszcze dostać się do środka?

Wciągnęła nosem powietrze i skrzywiła się lekko.

- Chyba wiem. Będę musiała popracować nad tą trasą. Namirze, taką drogą do kobiety? Wstydziłbyś się. Ale z drugiej strony okazałeś się lepszy w sztuce przetrwania, niż tamten - nawet nie spojrzała na ciało Murzyna – Więc chyba ci to wybaczę. Ale niezwłocznie potrzebujesz kąpieli.

Zaprowadziła go za gładko ogoloną brodę do łazienki, którą wcześniej widział przez dziurkę od klucza. Jednakże wszelki ślad po zwierzątkach zaginął, więc upewnił się, że były tylko wytworem jego wyobraźni. Za to pani sekretarz zdecydowanie nie, bo właśnie oparła go tyłem ud o brzeg wanny i zaczęła rozbierać z szelmowskim uśmiechem. Z niecierpliwością zabrał się do pomocy, nie mógł doczekać się, kiedy się z nią zjednoczy.

Po chwili pchnęła go niezbyt mocno, ale zdecydowanie do wody.

- Więc weźmy się do szorowania - szepnęła mu do ucha wchodząc powoli do wody i układając się na nim. Po chwili pogrążyli się w akcie miłosnym.

Dalekim jednak od miłości. Oboje wiedzieli tylko, jak zabijać i myśleli wyłącznie o sobie.

Gdy godzinę później woda zrobiła się całkiem zimna, przenieśli się do sypialni, aby się ogrzać. Dopiero po pięciu godzinach, z których przespali zaledwie trzy, obudziło ich stukanie do drzwi. Zaniepokojeni odwrócili się do nich twarzami akurat w chwili, gdy ktoś wywarzył je butem. Do środka wbiegł staruszek. Pani sekretarz uspokoiła Namira gestem.

- Coś się stało, Drzymiciechu?

- Pani, komendant Wyszetrop z całym oddziałem stoi przy głównym wejściu! Musi pani uciekać!

Kobieta spojrzała przerażona na Namira.

[i]- Miałeś rację! Będziesz musiał powiedzieć mi, kto spiskował przeciwko mnie, żebym mogła się odwdzięczyć. Ufam, że po dzisiejszym wieczorze mi pomożesz. A teraz szybko przez okno! Nie zdążymy wrócić do łazienki po ubrania, z tego co słyszałam Wyszetrop nie bawi się w zbyt długie pukanie.

Kobieta owinęła się pod pachami prześcieradłem i ruszyła do okna.


 
Grzymisław jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172