Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2013, 20:02   #137
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Rozmowa łączy nie dzieli.

Shiba rzuciła niewolnikiem na krzesło, co wcale go nie obudziło, i spojrzała na wszystkich po kolei.
Stanęła na środku okrągłego pomieszczenia pomiędzy wszystkimi i zaczęła oceniać ich stan.
- Aż nie wiem od czego zacząć. - powiedziała z westchnieniem. - Więc może wy to zrobicie? Co się kurwa z wami działo? - zapytała z lekkim sykiem w tonie.
W końcu zobaczyła wszystkich. Cóż, wszystkich oprócz tego tajemniczego skurwysyna Johna do którego była już coraz mniej przekonana. - Cóż, przynajmniej jesteście cali. - dodała z westchnięciem. Była radosna, że chociaż nie poginęli. - Choć nie da się tego powiedzieć o mieście.
Rycerz rozglądał się po sali, obserwując nowe jak i znane mu już twarze.
- To miasto... jest czymś więcej niż... stolicą wynalazków... - Zaczął zbrojny, delikatnie unosząc głowę.
- Wraz z Gortem... natkneliśmy się na bóstwo, uwięzione głeboko pod ziemią... co dziwne... pomieszczenie było... pokryte jakimś... nieznanym mi... minerałem... - Rycerz buchnął parą z otworu w hełmie, następnie oparł łokcie na blacie stołu, przeplatając palce.
- Ta, dziwny kamulec - dodał dziarsko pirat. - Nawet ja nie mogłem go ruszyć, a tamten świętoszek na dole powiedział że jak taki znajdę i go zjem to stanę się silniejszy, więc musimy niedługo takiego poszukać.
Shiba przytaknęła głową słysząc tą historię. Wydawało się, że zajmowali się czymś istotnym.
- Dowiedzieliście się czegoś na temat szaleństwa?
- Ponoć coraz więcej chorych jest w Wiltover, a jakaś niebieskoskóra znalazła lekarstwo - strażnik przemówił po raz pierwszy w ciągu tej narady, zaś uśmiech znalazł się na jego twarzy niemalże tak, jakby był tam od zawsze.
- NIe widzę tutaj.. Johna... bądź... Hany.... nie powinniśmy zaczekać... na nich? - Zauważył zbrojny, opierając się o krzesło.
- A właśnie! - ryknął Gort, uderzając pięścią w stół. - Po tym jak żeś zemdlał, zaatakowało nas trzech typków i jeden z nich gadał coś o tym że Błękitka zabiła Kwiatuszka. Czy to prawda? - zapytał murzyn, wskazując oskarżycielsko palcem na niebieskoskórą.
Spojrzała na Fausta dość wrogo, pokazując przez moment kły, następnie odwróciła się do niego plecami powstrzymując się od komentarzy.
- John dyskutuje teraz z burmistrzem o bóg wie czym. A Hana...nie przyjdzie. To prawda. - Odparła niebieskoskóra. - Skoro w końcu udało nam się przegrupować to chciałabym poruszyć pewną istotną kwestię: Jesteśmy grupą ludzi która zna tylko swoje imiona. Mamy dobrą okazję aby coś z tym zrobić. - W płynny sposób pominęła temat Hany. Łudziła się w duchu, że nikt nie będzie na nią naciskał.
- Co sugerujesz kapitanie? - zapytał, by gdy tylko jego głowa ruszyła w górę, by po chwili zawrócić i skupić swój wzrok na podłodze pod niebieskoskórą. - Pani kapitan - poprawił sie, pokazując bielsze od śniegu zęby.
- Jeżeli ludzie są zbyt słabi aby organizować się samodzielnie, mogę i wbrew swoim przykazaniom zostać kapitanem. - odbiła piłeczkę do Fausta. Ten facet był taki chyba po prostu z charakteru. - Proponuję, aby każdy z obecnych podzielił się swoją przeszłością i motywacjami abyśmy uniknęli nieporozumień, dezorganizacji oraz niebezpieczeństw. - pokazała otwartą dłonią na Kiro - Ten nieudolny mag to szpieg Pozytywki, jednej z członkiń wyprawy na której lekko się zawiedliśmy. Znając samych siebie uniknęlibyśmy tego typu długoterminowych wydarzeń. W obecnej chwili, nie wiem co kim kieruje.
- Iwabababa - reześmiał się pirat. - Więc chcecie posłuchać opowieści o straszliwym kapitanie Czarnoskórym? Nie ma problemu! Tylko niech się najpierw troszku napiję, coby zwilżyć gardło i odświeżyć pamięć!
- Jak to... nie przyjdzie? - Zapytał nieco zaniepokojony rycerz, unosząc wzrok na Shibę. - I dlaczego miałabyś ją... zabić... to głupie... -
Blondyn powolnym krokiem zmierzał w stronę nowego nabytku drużyny, uśmiechając się raz na jakiś czas. Najwyraźniej zamierzał dać znać, że ma pozytywne zamiary.
- Gratuluję bycia uznanym za godnego przez Gorta - powiedział niczym koneser sztuki.
Khali uniósł wzrok na blondyna w czerwonej koszuli i wyszczerzył szeroko zęby. - Dzięki, ty chyba też sobie nieźle radziłeś, ale jak na moje za dużo gadasz a za mało się bijesz. -odparł mnich ze śmiechem.
- Zbyt bardzo cenię ludzi by komunikować się tylko wymianą ciosów - odpowiedź strażnika równowagi zdawała się być na podobnym poziomie szczerości, co jego ciało balansu.
- Ciosy są często lepsze niż słowa, przynajmniej zawsze są szczere. -stwierdził rudzielec i chwycił za kawał mięsa wgryzając się w niego z lubością. - W ogóle na jakiego grzyba tu siedzimy?
- Jestem prawie pewien, że brakuje jeszcze jednej osoby - najwyraźniej poznianie kogoś nowego było dobrą okazją do ukazania pozytywnych aspektów swej osobistości, a właściwie - percepcji. Zauważenie braku Johna to duże osiągnięcie.
- Kogo? -zapytał mnich, którego mlaskanie w pewien specyficzny sposób wchodziło w ciekawy rytmiczny związek z chrapaniem, przewieszonego przez oparcie krzesła Krio.
- John, chyba tak teraz się nazywa - stwierdził. -Nasz swoisty jednoosobowy wywiad jak i kontrwywiad. - dodał po chwili. - Ahh, wybacz na kilka minut. - powiedział udając się w kierunku dzierżyciela rozpaczy.
"Nie zabiłem jej, odeszła z drużyny." "To nie byłem ja, tylko inny sidhe...." Shiba zaczęła rozmyślać się nad wymówkami, jednak prędko doszła do wniosku, że to bezcelowe. Szansa, że przypadkiem Calamity pozna prawdę była zbyt wysoka. Jeżeli się dowie, że Hana zginęła a niebieskoskóra go pod tym względem okłamała, przyjmie to ciężej, niż gdyby po prostu poznał prawdę.
- Czytaj między wierszami. - smutnym głosem poprosiła Calamitiego. - Nie wiem czy była szalona, czy po prostu zła. Hana dokonała masakry na niewinnych głosząc hipokrytyczne, alogiczne prawa jakiegoś zakonu. - Wyjaśniła Shiba. - Dlatego chcę znać was wszystkich. Aby więcej nic takiego nie miało miejsca.
Niebieskoskóra nie chciałam mówić o szczegółach. Wystarczyło jej o nich śnić.
Shiba sięgnęła do kieszeni u rzuciła Calamitiemu paczkę ciasteczek. Z tego co kojarzyła lubił je.
- Nie wszystko da się przewidzieć.
Calamity złapał ciastka, jednak od razu odłożył je na bok.
- Hana... nie żyje? - dzierżyciel rozpaczy oparł się na swoich dużych łapskach o stół, unosząc się nieco.
- I to ty... ją zabiłaś? - Oddech rycerza znacznie przyspieszył, co raz z otworu w hełmie buchała para.
- Skoro ty nie chcesz... - wtrącił się Gort, podkradając rycerzowi kilka ciastek z paczki, które wepchnął sobie na raz do ust i popił kuflem piwa. Najwyraźniej nie zdawał sobie jeszcze sprawy z awantury która miała wybuchnąć, a którą sam spowodował.
- Szczęśliwie nie był to twój obowiązek. To było bolesne. - przyznała niebieskoskóra i położyła rękę na barku Calamitiego.
Dość dziwnym wydawało się, że to olbrzymi rycerz wymagał współczucia a nie kat, przed którym stanęło zabicie przyjaciółki.
Jak widać pozory mylą.
Dłonie Calamitiego zacisnęły się, a on sam zamarł w bezruchu. Nie wiedział co ma powiedzieć, lub co ma zrobić. Jego serce zaczął wypełniać niewyobrażalny smutek, jak i gniew. Zbrojny delikatnie zdjął dłoń niebieskoskórej, jednak nie puścił jej od razu.
- Jesteś pewna... że to było konieczne? - rzekł przez łzy.
- Nawet bardziej niż konieczne. - Shiba milczała przez chwilę. - Każdy ma prawo płakać. Ale pamiętaj, że podróż dopiero się rozpoczęła. Masz pewność, że dojdziemy do końca? - po tym pytaniu spojrzała na Gorta. - Czekamy na wspaniałą historię.
Rycerz zaczął nieco zbyt mocno ściskać dłoń, jednak szybko zaprzestał. Siedział tak tępo patrząc się przed siebie, szlochając cicho.
- Shiba-sama, jednak będziesz podróżować z nami do końca? - zapytał nieco zdziwiony, zbliżając się do rycerza którego główny atrybut zdawał się pochłaniać całe powietrze, zaś jeśli w pobliżu byłyby kwiaty, blondyn nie zdziwiłby się gdy każdy z nich zaczął powoli więdnąć.
- Dużo kobiet w koło ciebie odchodzi, prawda rycerzu? - kolejne pytanie wypłynęło z ust straznika.
Przytaknęła skinieniem głowy. - Tak jak ci mówiłam, rozpatrywałam porzucenie drużyny i powrót z raportem do Valahii...Zmieniłam jednak zdanie. Po tym wszystkim co zaszło w naszej przygodzie nie jestem pewna, czy nie mam na sobie już jakiś śladów szaleństwa. Valahia to jedyne znane mi miejsce gdzie nie było ani jednego przypadku szaleństwa. Nie chcę być czynnikiem który to zmieni. - wyznała.
- Co chcesz.. przez to... powiedzieć? - Zapytał Fausta rycerz, podnosząc się z krzesła. Z tej odległości Faust widział dwa fioletowe punkty, które były oczyma zbrojnego.
- Sachi odeszła po części z mojej winy. - strażnik przyznał się do swojej niemocy. Właściwie, to nawet gdyby było to w jego możliwościach - nie miał potrzeby by ratować istnienie kobiety.
- Pamiętam szał w jaki wtedy wpadłeś. - dodał po chwili, werbalizując obraz masakrowanego przez Calamitego ciała.
- Spkojnie, Puszka! - zawołał Gort, kładąc rycerzowi rękę na ramieniu, by posadzić go z powrotem na krześle i wcisnąć mu w ręce kufel piwa. - Przecież wiesz że Blondas lubi sobie pogadać. Napij się i pomówmy o tym na spokojnie. Nie ma co otwierać starych ran. Ja musiałem pochować znacznie więcej swoich nakama i wiem co to za ból.
Murzyn pochylił nieco głowę, spuszczając wzrok na stół, jednak po chwili spojrzał z powrotem w twarz rycerzowi.
- Ale trzeba iść naprzód, ażeby ich śmierć nie poszła na marne. Rozumiesz o czym mówię, kamracie?
- I widzisz Shiba-chan, zepsułaś morale w drużynie nim jeszcze ruszyliśmy dalej - blondyn pożalił się głośno do matki ironii i cynizmu.
Shiba spojrzała ostro na Fausta. - Zamilcz. Co cię ugryzło? Prowokujesz mnie oraz Calamitiego bez większego powodu, wiedząc, że oboje jesteśmy w ciężkiej i zgorzkniałej sytuacji. Jaki masz w tym cel? - zapytała zirytowana. - Niech wszyscy wrócą na swoje miejsca. Calamity potrzebuje przestrzeni, niech odpocznie a my zajmiemy się poznawaniem siebie wzajemnie, zgoda?
- Mam iść do kąta? - blondyn najwyraźniej chciał się upewnić o zamiarach niebieskoskórej, zaś uśmiech który pojawiał się na jego ustach pokazywał nieco inne, bardziej... pozytywne zamiary.
- Tak. I dostaniesz jeszcze oślą czapeczkę. I uwagę za złe zachowanie do podpisania przez rodziców. Czy nie możemy nic przedyskutować bez zbędnych kłótni? - spojrzała na Gorta i Calamitiego. - Pirat ma rację. Powinniśmy pamiętać o zmarłych i żyć dla nich, a nie roztrząsać to i zabijać się w rozpaczy za nimi. - mogła się tego spodziewać po dobrodusznym Gorcie, ale jakoś nie przeszło jej przez myśl, że to on właśnie wypowie się tutaj najsłuszniej.
- Biedny homowapmir.... - blondyn westchnął idąc do kąta z podkuloną głową. Co dziwniejsze, skręcił nieco przy jednym ze stołów, znajdując się na parapecie. Zaczął powoli machać nóżkami, niczym mała, szczęśliwa dziewczynka.
- Zaczynamy? - zapytał.
- Nie wiem... czy zniose tego... więcej... - rzekł rycerz ponuro jak zwykle, wpatrując się w kufel piwa, który wręczył mu Gort.
- To właśnie dla nich musisz być silny - kontynuował pirat. - Bo jeśli i ty zginiesz, to kto będzie pamiętał o nich? O ich marzeniach? Dlatego musisz żyć i dalej walczyć, żeby osiągnąć to za co zginęli, bo tylko ty jesteś w stanie to zrobić. Więc nie łam się Puszka! Pamiętaj że zawsze musisz być sobą! Dla nich! - zawołał Gort, wznosząc kufel do toastu. - No dalej! Za poległych nakama!
- Za... poległych... - Wycedził ledwo, jednak przybił kufel wraz z Gortem. Chyba obaj włożyli w to za dużo siły, oba kufle trzasnęły pod wpływem uderzenia.
- Oh...wybacz... - rzekł zaraz po tym.
- W takim razie ten był na szczęście! - stwierdził murzyn, uśmiechając się szeroko oblany piwem. - Więc może poopowiadamy sobie o naszych przygodach, co ty na to?
Gort nie czekając jednak na odpowiedź, wziął do ręki kawał udźca i uniósł go w powietrze niczym szablę.
- No to dzieła! - zawołał uradowany Gort i zaraz po tym jak wychylił następny kufel, rozpoczął swą opowieść.
Postanowił zacząć od swojego dzieciństwa. Wspomniał o tym jak został osierocony i wstąpił do gangu ulicznego, zostając jednocześnie jego liderem. Potem stał się najgroźniejszym człowiekiem na wyspie i jakieś 10 lat temu udało mu się obalić tamtejszego króla, jednak czarnoskóry ani myślał o ustatkowaniu się i znalezieniu uczciwej pracy, więc po tym jak nie miał już z kim walczyc, postanowił zostać piratem i wyrzuszyć ku przygodzie. Po kilku latach zdołał zebrać wielką i potężną załogę piracką. Wtedy to za jego głowę zostało wyznaczonych wiele nagród, jednak tym komu wreszcie udało się go schwytać był James Tucker, kontradmirał królewskiej floty. Od tamtej pory nic nie szło już po myśli Gorta i został niejako zmuszony do wzięcia udziału w walce z szaleństwem by ocalić życie swojej załogi.
- Więc tak to się skończyło i od tamtej pory wy jesteście moimi tymczasowymi nakama, dopóki nie skopię dupy temu królowi. Chcecie posłuchać o czymś jeszcze? To było tylko na zachętę! Mam jeszcze wiele różnych historii o których nie usłyszycie w pierwszej lepszej karczmie!
- To wystarczy. - uspokoiła go Shiba. - Myślę, że teraz będziemy wiedzieli czego się spodziewać po wielkim czarnoskórym. - nie dziwiła jej specjalnie ta historia. O ile Gort nie był osobnikiem z praworządnym, nie znaczy, że był złym. O ile wpoić w niego, że niektórzy ludzie są niewinni i pięść w zęby albo zniszczony budynek rujnują ich życia, to może być nie najgorzej.
- To może teraz ja? - Shiba oparła rękę o biodro i zaczęła wypowiedź.
Jak się okazuje, niebieskoskóra pochodzi z jednej z wielu szlacheckich rodzin, jednak każda z nich jest u władzy w Valahii. Nie mają oni jako takiego króla i to od decyzji szlachciców zależny jest wspólny los i prawa kontynentu.
Dziewczyna, urodzona mężczyzną, była kiedyś wplątana w knowania wampira który chciał ten porządek obalić w celu ocalenia rasy przed jakimś nadchodzącym złem. Po latach ludność krainy doszła do wniosku, że nie był on obłąkańcem i przewidział nadejście szaleństwa.
Shiba straciła swoją rękę podczas jednej z walk z wampirem. Straciła wtedy również siostrę, która przemieniona w ghula zaatakowała ludność Valahii. O ile udało się ją wyleczyć z klątwy to wciąż postanowiono ją wygnać. Shiba wyruszła na kontynent w celu zapobiegnięcia katastrofom które wisiały nad całym światem, jako wybrana przedstawicielka Sidhe.
- Teoretycznie jest do tego jeszcze jeden aspekt, ale mało istotny. - Sidhe mieli co prawda inne rozwiązanie na szaleństwo, ale nie było wolno mu o tym mówić. Byli uważani za egzotyczną rasę już przy tym, co wiedział o nich ogół. Nie było potrzeby powiększać tą przepaść.
- Fajna opowiastka! - podsumował Gort. - Ale nie wyglądasz mi na paniczyka z ładnego domu. Też ciągnęło cię w nieznane? Od zawsze lubiłaś przygody i chciałaś zobaczyć jak wygląda świat z dala od twojego domu? - dopytywał się Shiby. Wyglądało na to że najbardziej ciekawiły go jej motywacje do wyruszenia wraz z nimi.
- Eh... - zastanowiła się niebieskoskóra. - być może mój nauczyciel gotowania nieco we mnie taką ciekawość wpoił...ale niekoniecznie o tym wcześniej rozmyślałam. - przyznała Gortowi.
- Prorok wampir? - blondyn zaczął zadawać pytania dopiero gdy odpowiedź ustała a wyobrażenia o każdej przygodzie wspomnianej przez niebieskoskórą zniknęły z przed ich oczu.
- Prorok, wampir-sidhe. - wyjaśniła niebieskoskóra. - Zaskakująca mieszanka, nieprawdaż?
Calamity od dłuższej chwili siedział w milczeniu, wysłuchując opowieści towarzyszy.
- To może... ja coś... powiem? Ale nie jest to... długa historia... - zaczął zbrojny po czym kontynuował...
Dzierżyciel rozpaczy zaczął od pierwszych sekund jakie pamiętał. Obudził się w tej pokracznej sylwetce, a przed nim leżało coś martwego, coś co musiało się już dawno zacząć się rozkładać, zanim ktoś wymierzył monstrum ostateczny cios. Pierwsze co odczuwał był nienasycony głód i furia. Potrzeba zabicia wszystkiego co napotka na swej drodze. Krokami podobnymi do tych którzy potocznie są nazywani “zombie”. Miał już wyruszyć z jaskini na żer, to wtedy właśnie ujrzał, dwa przedmioty które przypomniały mu po części że nie jest bezmózgim potworem, chcącym tylko zaspokoić rządzę mordu. Chwiejnymi krokami doczłapał do amuletu i go podniósł. Oglądając go z każdej strony, mruczał i powarkiwał. Po kilku chwilach jęki i bulgoty zaczęły się formować w słowa, pierwsze które wypowiedział brzmiały:
“Czym...jestem...” amulet przypomniał mu o czymś ważnym, a także o tym by walczyć o każdą odrobinę człowieczeństwa jaka mu pozostała. Jego nieobecny wzrok powędrował w stronę miecza wbitego w stertę starych kości. Od ostrza emanowała jakaś aura, która przyciągała go do siebie... wołała wręcz aby wyciągnięto po niego dłoń. Zbrojna rękawica zacisnęła się na rękojeści miecza. Wtedy to właśnie poczuł że oręż jest odzwierciedleniem towarzyszących uczuć posiadacza. Kiedy wyszedł z groty, światło dzienne niemal pozbawiło go wzroku, lecz z godziny na godzinę wzrok przystosowywał sę do światła. Pierwszą istotą jaką musiał zabić był jakiś nieumarły który pomimo podobieństwa w poruszaniu się i pojękiwaniu, uznał Calamitiego za posiłek. Zbrojny z poczatku był zdezorientowany, jednak jeden wymach mieczem, który zresztą rozpłatał zombiaka, przypomniał mu o tym, że jest mistrzem tego oręża. Dalej już było tylko gorzej. Niemal każdy kto go napotkał utożsamiał go z potworem, i próbował go uśmiercić. Ze zgubnym skutkiem zresztą. W bardzo rzadkich wypadkach, to on był zbawcą, gdy jakaś mantykora, czy inne plugastwo chciało kogoś zabić. W pomniejszył wioskach był uznawany za bohatera, jednak większe miasta i tak miały go za kolejną abominację. Nie raz nasyłano na niego najemników, czy innych bandytów. Kiedy był jednej z wiosek był świadkiem efektów szaleństwa, wieśniacy mordowałi się nawzajem z maniakalnymi uśmiechami i pianą z ust. Calamity ich “oczyścił”, po czym postanowił że to musi zniknąć. Całkiem przypadkiem do jego uszu dotarły pogłoski że król organizuję grupę, powołaną do walki z tym okropieństwem.
- Miesiącami... potrafiłem z nikim nie... rozmawiać... - zakończył zbrojny, zwieszając nieco głowę. - Miałem... nadzieję że...ktoś... - Chciał powiedzieć “zaprzyjaźni” ale z jakichś powodów pominął to słowo.
 
Zajcu jest offline