Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2013, 12:22   #131
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Rzecz ma się o dżentelmeńskiej wymianie zmian, w której waszmość przybyszów w pięknych szatach krew unosi ponad miarę. Wspomniana jest również o wspaniałości trunków, oraz wielki bimbrowniku.

- Dzień dobry! - tym razem słowa blondyna były trudne do rozróżnienia od prawdy. Właściwie, to w każdym ich aspekcie, nie zależnie od tego czy strażnik wcielał się w Gorta, czy też sluchał swego, coraz bardziej walecznego, żywego serca, odczuwał on szczęście. Może tym razem będzie miał on możliwość przetestowania czegoś innego niż niepohamowany głód wiedzy? Kto wie, błogosławieństwa różnych bóstw były przydatne, jednak czy zdołały mu zapewnić cokolwiek podczas tej krótkiej podróży?
- Domyślam się, że państwo mnie znają? - dodał po chwili równie uśmiechnięty. Jeśli będzie on zmuszony do wykorzystania siły by kontynuować swą misję - może nawet sprawi że jego serce zabije szybciej, radośniej. Niemalże tak, jak przy pewnej latorośli, która czasem tylko chowała swe kły.
- Owszem znamy. -teraz inicjatywe rozmowy przejął osobnik o uszach elfa, palcem muskając lilię na piersi. - Zwiesz się Faust, jestes członkiem ekspedycji mającej uchronic ten biedny świat przed szaleństwem. -mówiąc to osobnik łyknął wina i puścił blondynowi...zalotne oczko.- Dawny kompan niejakiej Pozytywki, oraz przyjaciel martwego kwiatu imieniem Hana. -dokończył białowłosy osobnik.
- Pozytywka? - zapytał zdziwiony, zaś na jego ustach pojawił się wyraz twarzy zdolny zastąpić wszystkie słowa. Blondyn nie miał pojęcia kim był osobnik o imieniu podobnym do zabawki dla małych, niejednokrotnie rozpieszczonych dziewczynek. Jego umysł dopiero chwilę później zareagował na następne słowa...
Czymś, co było by całkowicie normalne do ujrzenia w tym momencie, była furia. Nawet jeśli stłamszona, nie prowokująca do działania, to objawiająca się w drastycznej zmianie nastawienia do otaczającego podmiot światu. Jednak strażnik równowagi nie należył do osób, które mogła opisać statystyka. Zdawał się być on całkowicie inny. Niewzruszony.
Podejmując walkę, w której chcesz odebrać przeciwnikowi życie, musisz spodziewać się tego samego. Czyż to nie było oczywiste? Czemu tak wiele osób o tym zapominało, dążyło do bezpodstawnej zemsty na, niejednokrotnie niewinnym, zabójcy.
- Aha. - podsumował więc informację o zgonie swej przeszłej już kochanki nie sprowadzając swej reakcji nawet do wylewności słów.
- Widzę, że przestaliśmy być aż tak tajni? - dodał po chwili rozbawiony sytuacją.
- Gdy zdradza Cie były kompan trudno zachować tajność.- zaśmiał się osobnik kochający wino i ukazał malutkie ostre kły niczym wampir. - Wiesz że jesteś sexowny? -zmienił nagle temat mężczyzna, zas jego kompan z butelka na plecach burknął cicho.
- Pedał.
To spowodowało pojawienie się lekkiej żyłki na czole długouchego. - Zazdrościśz mu, bo sam masz taką mordę! -warknął wyciągając oskarżycielski palec w stronę kompana, który zdawał się mieć to głęboko w poważaniu.
-Oh, ktoś zdradził? - postawa blondyna poraz kolejny tego dnia ukazywała jego nie tyle poczucie wyższości, co raczej świadomość swoich możliwości, oraz to że znalezienie dla niego wyzwania poza członkami grupy mogło być równie żmudnym zajęciem co próba zabicia wszystkich bóstw tego świata. Obie opcje czasem zdawały się kuszące, jednak żadna nie była zbyt realna.
- Mógłbym dać porwać się do tańca - Faust roześmiał się, przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo. Żółte kolczyki odbiły blask zachodzącego słońca, potęgując głębię blond włosów strażnika. - Ale czy coś więcej? - zapytał po chwili.
- Jak już Cie porwiemy obiecuje Ci namiętny taniec w łóżku. -oznajmił pseudo wampir-gej i dopiwszy wino wyrzucił kieliszek za siebie. - Mógłbyś na czas walki zdjąć koszulę? -zapytał z perwersyjnym błyskiem w oku, zaś jego łysy kompan opuścił lekko ramiona garbiąc sie przy tym załamany postawa towarzysza.
- Walki? - pytanie blondyna brzmiało jak przedziwna mieszanka rozbawienia i zdziwienia. Dwójka nieznajomych rzucała mu wyzwanie. Cóż, najwyraźniej jego renoma nie rośnie aż tak szybko. Blondyn obserwował działania czarnoskórego, czekając by wykonać odpowiednie do nich działanie.
- Dobra zaczynajmny już bo zaczynam się napalać. -stwierdził białowłosy przestępując krok do przodu, gdy nagle zza Fausta nadleciały kamyczki Gorta. Elegancik nie byłby wstanie uniknąć ataku, gdyby nie jego łysy kompan, w którego dłoniach znikąd pojawił się wielki pawęż, którym przyjął na siebie ostrzał pirata. Faust dobrze wiedział jednak jak przeciwnik przywołał tarczę - magiczna kieszeń, dokładnie taka jakiej on używał, kryjąc ja w swym kolczyku.
Gdy tylko skalne odłamki zetknęły się z tarczą pojawiającą się w rękach dziwnego smakosza win, przed jego twarzą błysnęły niebieskie oczy blondyna, prezentując niemalże hipnotyzującą głębię. Nawet biorąc pod uwagę jego sceptyczne nastawienie wobec zalotów swego partnera, całkiem możliwe że nawet i on odnalazł w nich trochę szczęścia i zrozumienia. W końcu po co mu cokolwiek innego?
Zwłaszcza... gdy perłowobiała katana zataczała właśnie koło atakując na odlew z dalszej względem tarczy, a co za tym idzie jego partnera, strony. Defensywa blondyna nie zmieniła się od jego poprzednich starć - ciągle polegał on tylko na swej szybkości, oraz asyście bariery pokrywającej daną część ciała. [ Either way: Target is Singed]
Tarcza od razu zniknęła z dłoni przeciwnika powracając do tajemniczego wymiaru, on jednak był za wolny by uskoczyć przed kataną, łysiejący jegomość zdołał jedynie unieść do bloku swoją prawicę, o która uderzyło ostrze perłobiałej katany...rozcinając garnitur jak i skórę mężczyzny, tak że krew obficie trysnęła z tak powstałej rany. Faust jednak nie był zadowolony takim obrotem sprawy, nie czuł by jego moc była zablokowana, zaś podmiot ataku na pewno miał duszę, tak więc co pozwoliło mu uchronić tej jej cząstkę która zamieszkiwała rękę?
- Vlad, według planu! -zachrypiał łysol unosząc zranioną kończynę, zaś jego białowłosy kompan machnął rękoma w stronę rany z której nagle buchnęło jeszcze więcej krwi. Substancja nie była groźna jednak jej niespodziewane pojawienie się sprawiło, że nawet ogromna prędkość strażnika nie pozwoliła mu odskoczyć, zaś krew przeciwnika uderzyła go w oczy, całkowicie pozbawiając wizji otoczenia.
Blondyn rozmył swoją obecność, by, nieco wolniej niż zwykle, pojawić się na swej startowej pozycji. Strażnik równowagi znany był przeciwnikom nie tylko z powodu jego całkiem schematycznych zagrań, miłości do szermierki przekładającej się niejednokrotnie ponad zdrowy rozsądek. Całkowicie znane powinno im być nieustanne dążenie do zmian, utrzymujących jednak początkowy charakter Fausta jako oś zwiększająca skuteczność wszelakich transformacji, ale i trzymający go w ukochanej równowadze rdzeń.
- Kai - wyszeptał w dalszej od nieznajomych odległości. Nie był pewien czy takie wykorzystanie możliwości Ksantosa było wogóle możliwe, jednak samo przebywanie wśród bóstw, czy coraz mniej ludzkich herosów sprawiało, że subtelna granica między możliwym i niewykonalnym została zniesiona, oraz korzystając z innowymiarowych wzorców - przeistoczyła się w strefę Shengen.
Tak również było tym razem, technika, której historia zdawała się być zbyt skomplikowana, by mogła być zwyczajnie odtworzona, wykorzystywała działania herszta bandytów, noszącego dumne mienie blizny, jako pierwszy ze wzorców. Wszystko co następowało potem, było już tylko łączeniem kolejnych prób, zarówno magicznie stworzonego “Scarslach”, jak i zwyczajnej kontroli nad drzemiącej w blondynie energią. Teoretycznie, to słowo jest przy tej próbie bardzo ważne, powietrze powinno odrzucić wszystko od Fausta, wykorzystując “tępą” wersję cięcia blizny, zaś momentum poprzedniego ruchu jako swe ostrze.
Powietrze faktycznie zadrgało, zaś silny wiatr zerwał się dookoła blondyna, jednak niedopracowana technika nie pozwoliła mu odrzucić przeciwników, którzy zaprawszy się nogami o ziemię, bez szwanku przetrwali podmuch. Widać atak wymagał jeszcze trochę pracy, aczkolwiek w przyszłości mógł zaowocować dość ciekawa defensywą. Teraz jednak nie było co gdybać, bowiem łysawy osobnik ruszył biegiem w stronę Fausta, by cisnac w osobnika w czerwonej koszuli butelka od wina. Faust oczywiście mógł uniknąć ataku.. ale to zapewne spowoduje, że tajemnicza butla trafi w obszar gdzie walczył Gort i jego przeciwnik.
Białowłosy osobnik o długich uszach oblizał lubieżnie wargi a następnie uniósł dłonie, nad którymi poczęły formować się igły stworzone z krwi. Kooperacja między partnerami była całkiem dobra, bowiem gdyby Faust wyminął butelkę tym samym naraziłby się na ostrzał krwawych pocisków.
Przewidywania gotowej do walki dwójki były w dużym stopniu trafne, nie przewidywały jednak tego, że wraz ze zgraniem idzie szeroko pojęta troska o partnera. Blondyn oraz Gort nie mieli żadnej z tych rzeczy, zaś w tym pojedynku każdy z nich zamierzał polegać wyłącznie na sobie, zaś blondyn nawet gdyby chciał, nie powinien ingerować w pojedynek czarnoskórego. Tak więc blondyn faktycznie zniknął, po raz kolejny ruszając w kierunku swych przeciwników, by gdy znajdzie się tuż pod butelką wykorzystać kopię cięcia wykonanego przed oczyma blondyna po raz pierwszy za sprawą ręki, jak i ostrza herszta bandytów - niejakiego Blizny. “ Scarslash” - taką właśnie nazwę nosiła technika polegająca na wysłaniu fali tnącego wiatru, będącego zarazem bezpośrednią kontrą na zbliżające się do strażnika równowagi pociski stworzone z krwi.
Sylwetka blondyna błysnęła raz jeszcze, tym razem miała jednak pojawić się przy rannej już ręce. Ostrze z zawrotną prędkością oddalało się od ziemi, zmniejszając dystans dzielący je od barku swego celu.
Mag krwi potrafił coś, co nie było aż tak powszechne nawet wśród czarodziei skupiających się tylko i wyłącznie na tej dziedzinie, potrafił on bowiem kontrolować krew wypływającą z ran innych, co w połączeniu z brakiem ran na duszy dziwnej hybrydy bimbrownika i tarczownika, dawało dwie znaczące opcje. Albo łysy mężczyzna był przygotowany wcześniej, a jego ręka, jeśli nie całe ciało jest sztuczne, albo “Vlad” wykorzystuje znajdujące się w krwi cząsteczki jego many. Właśnie to sprawiło, że plan defensywy strażnika równowagi był teraz inny, bardziej rozbudowany, a co dziwniejsze - dwuczęściowy. Faust zamierzał zanegować techniki gejo-wampira, a jeśli to nie było możliwe - pojawić się za jego łysym kolegą, tnąc na odlew od prawego barku.

LoL - Music for playing as Vladimir ( Dark Eden Main Theme ) - YouTube

Użycie ciosu skradzionego bandyckiemu hersztowi było idealną zagrywką, bowiem wszystkie krwawe strzały rozbiły się o atak, jednocześnie skutecznie go niwelując. Gdy strażnik równowagi, pojawił się koło łysego przeciwnika, ten był jak gdyby na to przygotowany. Jego ręce w dziwnie spokojny sposób ruszył na spotkanie, tej dzierżącej katanę. Przeciwnik nie był szybki, ba było wiele wolniejszy, ale w jego ruchach nie było zbędnych elementów, Faust nie do końca rozumiał jak to się stało że nagle dłonie mężczyzny w garniturze zacisnęły się na jego przegubie... a blondyn został przerzucony przez ramię przeciwnika, niczym zwykły worek treningowy, dla adeptów sztuk Judo czy tez aikido.
Strażnik równowagi nie miał jednak szczególnych problemów z utrzymaniem takowej bez względu na to, czy znajdzie się w powietrzu, czy też w dowolnym innym miejscu, czy będzie chodziło o stan umysłu, czy też ciała. Coś, czego bronił towarzyszyło mu zawsze i wielokrotnie przypominało o tym jego przeciwnikom, bezlitośnie sprowadzając go na ziemię.
Blondyn uśmiechnął się w powietrzu, zaś jego usta pozwoliły wymknąć się tylko dwóm zwrotom.
- Kai - wykorzystana wcześniej technika przypadła do gustu blondynowi zarówno jako wyjątkowy sposób na oczyszczenie swego ciała, jak i całkiem dobrą technikę ofensywną. Wiatr po raz kolejny miał zatańczyć na wezwanie strażnika równowagi, uderzając w tych, którzy przeciwstawiają się jego ideom.
- Scarslash - dodał po chwili, wytwarzając dodatkowe, dosłownie rozcinające powietrze, pozostawiając w nim delikatne, trwające ułamek sekundy blizny. Atak wykonany z takiej odległości, wzmocniony dodatkowo za sprawą wsześniejszego przygotowania nań przeciwników, powinien trafić bez szczególnych problemów.
Strażnik z utrzymaniem pewności siebie jak i swego stanu stateczności faktycznie nie miał, gorzej jednak było z humorami pożyczonych mocy, bowiem tym razem niedopracowana technika wywołała tylko lekki powiew wietrzyku, który nie przyniósł innych efektów. Za to dał przeciwnika idealna okazje do ataku, w stronę Fausta pofrunęła bowiem butelka, która rozbiła się na jego ciele pokrywając je zieloną, podobną do smarków substancją, zaś krwawe strzały śmignęły mu koło ucha, uderzając w jego ciało...lecz ku wielkiemu zdziwieniu krwistego maga nie czyniąc przeciwnikowi żadnej szkody.
Gdy blondyn upadł na ziemię, odkrył jednak że zielona maź może być o wiele bardziej kłopotliwa niż się wydawało, bowiem przykleiła ona strażnika do ziemi, całkowicie go unieruchamiając.
Nawet biorąc pod uwagę pozbawienie najlepszego, najważniejszego z atrybutów blondyna, na jego ustach mozna było zobaczyć uśmiech, zaś w oczach - rosnącą bez kresu przyjemność z potyczek. Najwyraźniej to, że walka stawiała go na teoretycznie słabszej stronie, zapewniając przeciwnikom jeden z najbardziej prymitywnych aspektów przewagi - tą, wytworzoną przez dodatkowego wojownika po drugiej stronie.
Pokrycie ciała blondyna mazią podobną w konsystencji do mieszanki wydzieliny pochodzacej z nosa łysego mężczyzny, oraz kleju, zdawało się być tylko kolejnym wyzwaniem, nie zaś sposobem na przeważenie szali zwycięstwa na stronę agresorów.
Miejsca, w których skóra strażnika równowagi miała kontakt z tajemniczą substacją zostały błyskawicznie pokryte małą ilością energii magicznej - ot, zwyczajne wykorzystanie bariery by zyskać chociaż trochę odległości między jego ciałem, a pułapką w której tkwił. To, co miało nastąpić zaraz, było trzecim już wykorzystaniem techniki, którą stworzył za sprawą darów płynących z jednej z rumaków Poseidona.
Malutka kropelka potu spłynęła po czole strażnika niczym ostrzeżenie, używanie nowej techniki wyraźnie go męczyło. Tym razem jednak atak zadziałał i większość mazi została rozrzucona po pobliskich ścianach, jedynie jej nieliczna część została na ciele blondyna, lekko utrudniając ruchy. Faust użył swej mocy by się wyzwolić w odpowiednim momencie, bo wampir był już tuz za nim, a metalowe pazury, które musiał wydobyć z płaszcza, w tym samym momencie w którym maź opuściła ciało blondyna, przecięły jego gardło. A dokłądniej przecięły widomowy obraz który zostawił za sobą posiadacz czerwonej koszuli, który instynktownie uniknął ataku, wielce zdziwionego przeciwnika. Jednak nie był chwili an odpoczynek, bowiem w stronę Fausta nadlatywały kolejne butelki łysola, pierwszej uniknął, ta zaś uderzyła o ścianę za nim i buchnęła płomienami.
Kropla potu była złym znakiem, pokazywała że trzeba przyśpieszyć tempo pojedynku, lub sytuacja walki przeciwko większej ilości przeciwników będzie dla niego zbyt męcząca, może nawet zabójcza. Strażnik równowagi nie miał jednak możliwości na utworzenie czegoś, co wyrówna walkę, przynajmniej pomijając wyelminowanie jednego z przeciwników.
Czemu jednak powinien pominąć tą, najwyraźniej najłatwiejszą z możliwych opcji? Z pewnością musiał on uważać na maga krwii, który z całą pewnością zdoła zamienić się w plamę krwi w razie niebezpieczeństwa. Ciało wampirzego homoseksualisty mogło zmienić się w podmiot jego magii za sprawą wariacji transformacji, oraz wielkich ilości many i energii życiowej.
Blondyn zniknął, oddając się krzewieniu równowagi przez pojedyńczy ułamek sekundy, w którym oczy przeciwników nie powinny za nim nadążyć. Tym razem sekwencja ruchów blondyna była tak prosta, jak krew która zaczynała w nim wrzeć<<Bachus>>. Zamierzał on pojawić się bezpośrednio przed Vladem, oraz wykonać opadające cięcie na poziomie jego barku, tak by ucieczka przed takowym była konieczna, tutaj bowiem, jak niemalże zawsze w przypadku Fausta, zaczynała się prawdziwa zabawa.
Jeśli przeciwnik oddalił się przed tak niebezpiecznym atakiem, musiał utracić równowagę, zaś blondyn nie miał zamiaru mu tego odpuścić. Tym razem powinien pojawić się za jego plecami, starając się by powierzchnia perłowej katany zetknęła się z szyją swego niedoszłego kochanka.
Czerwona koszula, jeśli tak można opisać mężczyznę, zamierzał wykorzystać swą, nawet jeśli nieco zmniejszoną, prędkość do maksimum. Powinno być więc oczywistym, że spróbuje on zniszczyć tylko jedną stronę wrogiego duetu, bowiem Ying nie mogło istnieć bez Yang. Zdawało się, że wiedza o najwspanialszej ze wszystkich idei w tym świecie, równowaga, miała znacznie więcej zastosowań. Tak więc każdy unik powodował nadejście kolejnego cięcia, zadawanego z niemalże losowych położeń, dzięki czemu bimbrownik nie był w stanie wykorzystać potencjału swych mikstur - każda z nich mogła ranić również jego “nakama”.
Faust pojawił się przed wampirzym homoseksualitą a jego katana ruszyła w stronę barku przeciwnika, ten jednak przeciwnie do przewidywań strażnika równowagi ani nie cofnął się przed ciosem, nie przemienił się też w kałuże posoki. Posiadacz czerwonej koszuli niedocenił poziomu w jakim jego przeciwnik rozwinął swoją moc, nie potrzebował całkowitej zmiany ciała w krew, jedynie miejsce w które uderzyła katana, zmieniło się nagle w tą substancję, a co gorsze zasklepiło się na białym kacie. Krew otoczyła ostrze, niczym woda gdy zamyślony pustelnik mąci ją swoją laską. Oczywiście wpływało by to na korzyść blondyna, bowiem ciało, krew czy też kości wszystko było nośnikiem duszy, problemem było to iż nie była to posoka przeciwnika. Element który otoczył miecz zdawał się nie należeć do przeciwnika, jak gdyby był wytworzonym od podstaw tworem, jak gdyby cała złożona była z many przeciwnika albo czegoś innego.
- Hej kociaku...złapałem Cię. -stwierdził vlad a jego wolna ręką ruszyła w stronę gardła Fausta, zaś łysy kompan długouchego już biegł w stronę walczący by wspomóc swój Yang. Kropelki wody jaką był pot, rosiły teraz czoło wampirzego przeciwnika, widać ten dziwaczny atak był dlań bardzo wyczerpujący.
Faust jednak nie był byle kim, jego wiedza przekraczała poziom zwykłych śmiertelnych, zaś umysł szybko wyłowił ze swych ogromnych zbiorów odpowiednie informacje. Zwierzęca krew. Posoka martwych i pozbawionych już duszy członków królestwa natury, zmieszana z maną przeciwnika, stanowiła teraz więzienie trzymające jego ostrze.
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-03-2013, 17:25   #132
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na wiadomość

(Czyli drobna zmiana planów)
Niebieskoskóra usiadła przy ławce na poczcie. Miała przed sobą kartkę papieru, na której zaczęła pospisywać swoją wiadomość do króla.

"Piszę z Witlover, pierwszego planowanego postoju na naszej trasie do góry przeznaczenia. Aby nie tworzyć błędnej nadziei, informuję, że sytuacja jest koszmarna.
Od samego początku podróży zbaczaliśmy z trasy. Drużyna okazała się zżyta, jednak mało zdeterminowana. Wiele osób ignorowało priorytety aby przynieść pomoc przypadkowym. Spowolniło to naszą podróż, choć przyniosło też nieco pozytywnych efektów. Gang Blizny, siejący zamęt na trasie handlowej między Larazem a Witlover, został zniesiony z ziemią dzięki intencjom Fausta, Gorta oraz Madreda. Zarazem, Hana oraz John Doe przynieśli nieco spokoju naszej okolicy, eliminując postój szaleństwa w opuszczonym mieście.
Wszystko ma więc swoje dobre strony, ale i konsekwencje. Nie jest mi do końca pewnym, czy pierwsze starcie z szaleństwem pokonało już Hanę, czy może z natury była ona osobą niegodziwą, jednakże została wyeliminowana z powodu bycia zagrożeniem nie tylko dla nas i naszej wyprawy, ale również niewinnych.
Brakuje mi jakiejkolwiek pewności co do szans osiągnięcia sukcesu przez drużynę jaką stanowimy. Z powodu naszych wyczynów, informacje o nas są już dostępne dla wszystkich. Jesteśmy znani nawet w gazetach Witlover, ściga nas nieznana mafia. Jednocześnie zostaliśmy zdradzeni przez Pozytywkę, członkinię drużyny, już na samym początku wyprawy.
Od dwóch dni poszukiwałam sposobu na reformację i wzmocnienie naszej drużyny - takowy nie istnieje. Jednakże z powodu zainteresowania i chaosu jaki już wywołaliśmy, nie wszystko musi iść na stracenie.
Zaleca się powołanie nowej, tajnej grupy z celem identycznym do naszego i wyprawienie ich bez wiedzy publicznej. W międzyczasie, pierwsza drużyna jaką stanowimy my, utoruje bezpieczną trasę i ściągnie na siebie zainteresowanie wrogów naszej sprawy. Proszę wykorzystać nas niczym zasłonę dymną i czym prędzej utworzyć nowy plan walki z szaleństwem.

Z szacunkiem i oddaniem, Shiba Tabipuru z domu Pogody."


Z nieco smutnym uśmiechem, schowała list i zapieczętowała kopertę.
Koniec końców doszła do wniosku, że skoro nie mogą wygrać, równie dobrze mogą wykonać misję samobójczą. W ten sposób jest szansa, że do czegoś się przysłużą. Prędzej czy później umrą bądź oszaleją. Shiba po dzisiejszym koszmarze ma pewność, że skaza jest również w niej przez co nie zamierza wracać do Valahii. Jest to zbyt niebezpieczne dla innych sidhe czy jej rodziny.
List oddała, mówiąc, że ma on trafić do zamku jako priorytetową wiadomość o ważności politycznej z rąk sidhe...Zapłaciła dużo więcej niż powinna, ale musi mieć jakąś gwarancję, że wiadomość dojdzie do rąk króla.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-03-2013, 20:32   #133
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gort niszczyć chałupy, Gort miażdżyć strażniki!


- Czyżby? - blondyn zaśmiał się, gdy jego ostrze zostało pokryte tańczącymi nań płomieniami, uwalniając tym samym potencjał kata, który miał przebyć najkrótszą możliwą drogę do ziemi. Nawet, a może zwłaszcza, jeśli była ona przez wnętrzności wampirzego przeciwnika. Oczy Fausta nie emanowały złością, czy też pogardą, ba - był nawet dumny z przeciwnika, zaś łokieć drugiej ręki, który właśnie zmierzał w kierunku skroni przeciwnika był tego doskonałym dowodem. Nieskończona czerwień koszuli miała powiększyć się jeszcze bardziej za sprawą drobinek krwi. Jeśli mag uniknie, Faust kontynuuje taktykę pojedynku toczonego w najszybszym możliwym tempie.
Nie było potrzeby nawet ruszać ręką, miecz bowiem zrobił swoje. Rozpruł ciało wampira, swym płomiennym atakiem, przecinając go niemal na pół i powalając przy tym na ziemię, w agonialnych spazmach - miecz nie przyniósł swemu właścicielowi duszy wroga, nieumarły bowiem stracił ją dawno temu. Łysy alchemik widząc jak jego kompan pada na ziemię powalony przez blondwłosego osobnika, zatrzymał się w pół kroku i zerknął przez ramię na Gorta który też zakończył swój pojedynek, mężczyzna szybko przeanalizował swoją sytuację... po czym uniósł ręce w geście poddania się.
Tymczasem pirat wyszedł od strony zawalonego budynku by bliżej przyjrzeć się poczynaniom Fausta. Wyglądało na to że wygrał swój pojedynek jedynie z kilkoma guzami, aczkolwiek mimo to wyglądał na zadowolonego ze swej walki.
- Widże że ty też se poradziłeś, co Blondas? - zapytał swego kompana, po czym wskazał na kolesia z butlą na plecach. - Co zamierzasz z nim zrobić?.
- Sam nie spodziewałem się wiele więcej po wielkim piracie! - strażnik odpowiedział w manierze podobnej, jeśli nie skradzionej czarnoskóremu.
- Ahh, czemu mielibyśmy cię wypuścić? - zapytał po chwili patrząc w kierunku bimbrownika.
- Nie mówię o wypuszczeniu, a o nie zabijaniu. -stwierdził dość logicznie alchemik.
- Nie widzę różnicy. - powiedział blondyn, oglądając ciało łysego mężczyzny wzrokiem, który wskazywał na rozważanie potencjalnych walorów smakowych... Mógł też być zwyczajnym ważeniem tego, co tarczownik mógł mieć na sumieniu.
- Jak na moje można by go oddać tutejszym klawiszom - wtrącił się Gort. - Ale to ty go pokonałeś, więc teraz możesz zdecydować o jego losie.
- Co spotkało Hanę? - zapytał o coś, co przykuło jego uwagę na kilka sekund przed walką, ot, kolejna ciekawa informacja do kolekcji.
Łysy mężczyzn uniósł swa cienką brew nieznacznie, widać zdziwiła go niewiedza strażnika. - Kobieta o której mówisz nie żyje. Zabiła ją wasza niebieskoskóra kompanka. -odparł spokojnym miarowym głosem, zerkając ukradkiem an Gorta, zapewne ciekaw reakcji olbrzyma.
- Co żeś powiedział? - zapytał zaskoczony pirat. - Jak to zabiła? O czym ty do jasnej cholery gadasz!? - blondyn, który został wyznaczony przez czarnowłosego jako “posiadacz” życia alchemika, kiwnął na niego głową, dając znać że powinien odpowiadać również na jego pytania.
- To co słyszaleś. Dziś przed południem Hana zginęła w lochach ratusza z rąk niebieskoskórej. -powtórzył łysy mężczyzna w garniturze.
- Czy każdy z naszych towarzyszy dostał jakiegoś “bliskiego”? - zapytał zaciekawiony sytuacją, która dotyczyła pozostałych towarzyszy. Najwyraźniej śmierć Hany nie była dla niego zbyt wielką stratą.
- Bliskiego? -wyraźnie nie zrozumiał pojmany przeciwnik.
- Kogoś, kto ma zatroszczyć się o nasze niepowodzenie. - uzupełnił.
- Jeżeli chodzi oto, byliśmy jedyną grupą wyznaczona do porwań. Wy byliście najłatwiejsi do zlokalizowania. -stwierdził mężczyzna z butlą na plecach.
- Przecież Błękitka by nigdy czegoś takiego nie zrobiła! - zaprotestował neispodziewanie pirat. - Myślałem że ta smarkula sama odejdzie po tym jak przekona się na własne oczy że walka i śmierć to nie przelewki. Ale dlaczego Błętkitka miałaby zrobić coś takiego?
- Tego nie wiemy, wiadomo jednak że tylko one dwie były w lochach, a Shiba wyszła z ciałem Hany na rękach. Niektórzy mówili, że doszło do sporu między nimi. -wyrecytował mężczyzna, zaś na jego twarzy nie było widać żadnych emocji, trudno więc było określić czy kłamie, czy też mówi prawdę.
- Zapewne nie zdradzisz nam kto cię najął? - strażnik zapytał.
- O ile zagwarantujesz mi że będę żyć, zdradzę. -odparł o dziwo najemnika.
W odpowiedzi szkarłatny kat, który krył się pod perłowym kolorem stali, zniknął.
- Mój stary przyjaciel, mag imieniem Baltazar, który chciał zemścić się na Hanie i niejakim Johnie. -odparł łysy człek i przysiadł oparty o butlę przytroczona do pleców. - Aktualnie przebywa w tym mieście w zajeździe o nazwie “Pod zardzewiałą śrubką”.
- Jeśli powiesz jeszcze jak wygląda, jesteś wolny. - blondyn zaproponował. - Całkowicie wolny. - dodał po chwili z uśmiechem na ustach.
- Starszy mężczyzna, łysiejący, zawsze wsparty na zdobnej drewnianej lasce oraz z sześciookim krukiem przebywającym w pobliżu. -wymienił najważniejsze informacje łysy elegant
- Dziękuję. - strażnik równowagi uśmiechnął się do wolnego już dżentelmena. - Gort, co z twoim? - zapytał, jakby liczył, że łysy mężczyzna zaopiekuje się towarzyszem.
- Nie wierzę mu - stwierdził po dłuższym namyśle Czarnoskóry, mówiąc o Shibie i Hanie. - Sam zapytam o to Błękitkę jak tylko znowu się spotkamy. A na razie zostawiam go tobie, Blondas.
Po tych słowach murzyn opuścił dwóch rozmówców i przeszedł z powrotem do zawalonego budynku, by porozmawiać ze swym niedawnym oponentem.
- Hej, co tam u ciebie? - zadał pytanie z uśmiechem odsłaniajacym dziurę po wybitym przez Khaliego zębie. - Wiesz, podoba mi się twój styl. Co powiesz na to żeby do nas dołączyć? Jeśli się zgodzisz to powiemy strażnikom że przez pomyłkę wmieszałeś się w walkę pomiędzy nami, a porywaczami.
Łysy mężczyzna pospiesznym krokiem odszedł od swych oprawców, znikając po chwili za zakrętem. Khali natomiast spojrzał na stojącego nad nim murzyna i z uśmiechem odparł.
- Jakoś leci, nienajwygodniejsze miejsce na drzemkę. -zaśmiał się poczym wysłuchawszy propozycji Gorta odparł.- W sumie czemu nie! Tylko nie za bardzo wiem co z was za grupka, nie mówiono mi wiele. -odparł ze śmiechem wojownik ze wschodu po czym dodał. - Ale towarzyszyć będę mógł wam tylko do momentu gdy nie spełnię swego własnego celu.
Faust zaś, pozbawiając się przeciwnika, oraz rozmówcy, w sposób tak miły, że aż dziwny dla otoczenia, wręcz podobny do Gortowego “dołącz do nas”, nie mógł się oprzeć poznaniu przeciwnika czarnoskórego.
- Witam na pokładzie. - bardziej stwierdził, niż pochwalił nieznajomego. - Miło wiedzieć, że zapewniłeś rozrywkę piratowi - dodał po chwili, już nieco bardziej rozbawiony.
- Shiba twierdzi, że powinniśmy skończyć ze zbaczaniem z drogi do celu - poinformował czarnoskórego “nakama”.
- No to witaj w załodze! - zawołał uradowany murzyn, po czym zajął się przetransportowaniem Calamitiego w pobliże zawalonego budynku, gdzie posadził go opierając o resztki jednej ze ścian, a następnie sam usiadł obok po turecku z założonymi rękami. - Więc tera musimy tylko poczekać na tych tam strażników. Normalnie rzuciłbym każdemu z nich wiązanką, a potem przywalił w mordę, ale jak tylko ludzie usłyszą wieści o naszej tutejszej burdzie to może Błękitka i reszta tutaj przylezą. Więc lepiej ty zajmij się gadaniem z władzuchną, dobra? - zakończył Gort zwracając się z prośbą do Fausta, a po zaskakująco krótkiej chwili zapadł w drzemkę którą sygnalizował bąbelek wystający z nosa i głośne chrapanie które zwykle doprowadzało do szału co delikatniejszych członków drużyny, jednak jak do tej pory żaden z nich nie odważył się powiedzieć tego piratowi prosto w twarz.
- Pozostaje więc czekać - powiedział blondyn, rozsiadając się przy Calamitym. W jego dłoniach szybko pojawiła się znana członkom drużyny ksiega, którą zawsze miał przy sobie, zaś przemknięcie o kilka stron dalej było wyzwaniem godnym Ateny.
- A nie sądzicie że lepiej było by się ulotnić? -zapytał nowy nabytek drużyny. - Mieszkam tu niedaleko... -dodał lekko niepewnym głosem, widać konfrontacja z władzą nie była mu mile widziana.
- Zarówno Gort, jak i Calamity są w trakcie błogiego odpoczynku - Faust odpowiedział wynurzając swój wzrok z nad księgi tylko na kilka sekund, poświęcając je tym samym na baczną obserwację obecnych towarzyszy. - Pierwszego wolę nie budzić, żadnego z nich nie uniosę - wytłumaczył po chwili, pozostając już duchem i ciałem w książce.
- Jeśli straż zadziała tak, jak w przypadku kolejki, to zaraz zostaniemy odeskortowani do reszty drużyny - dodał na koniec.
Mnich westchnął i poniósł swój kapelusz z ziemi, po czym zasiadł obok Fausta, oddając się czemuś podobnemu do medytacji. Na straż długo nie było trzeba czekać, grupka uzbrojonych w długolufowe karabiny gwardzistów szybko zjawiła się na miejscu, od razu celując bronia w siedzących i nie raz drzemiących bohaterów. - Co tu się wyrabia! -ryknął muskularny przedstawiciel prawa który w tym oddziale prawdopodobnie pełnił funkcje dowódcy.
- Hmm? - blondyn zapytał wyrażeniem dźwiękonaśladowczym, unosząc swą twarz nieco poza książkę. - Ahh. - poprawił się po chwili, by wstać. Chciał pokazać chociaż trochę respektu posiadaczowi tak smutnej pracy, jaką niewątpliwie było pilnowanie porządku.
- Szaleniec zaatakował/ - odparł, podsycając ulubioną fobię okolicznych meiszkańców.
- To niby gdzie on jest?! -huknął strażnik, widać należał do tych którzy twierdzą że krzyk jest o wiele bardziej istotny od długich i skomplikowanych zdań. - Nikt Szalony by sie do miasta nie dostał! -dodał hardo
- Cóż, nie żyje. - tym razem blondyn używał najprostszych możliwych słów, najwyraźniej nie było innej możliwości.
Nagle bąbelek wystający z nosa pirata pękł z trzaskiem, a ten otworzył oczy i z wolna podniósł się na równe nogi, po czym z grobową miną zbliżył się do strażnika i wyciągnął rękę by chwycić za lufę jego karabinu.
- Głośny jesteś - stwierdził głosem w którym dało się wyczuć nutkę tłumionego gniewu. - Obudziłeś mnie, a ja nie lubię gdy ktoś mnie budzi. Może powiesz mi po prostu gdzie jest niebieskoskóra dziewczyna, a ja w zamian za to zostawię w spokoju ciebie i twoich ludzi?
Strażnik wypiął swoja wątła w porównaniu do Gorta pierś. - Grozisz władzy Czarnuchu? - ryknął prosto w twarz pirata, a Faust powoli zdawał sobie sprawę, iż odsunięcie się od scen które mogą zaraz nastąpić jest naprawdę dobrym pomysłem. - Nie pozwolę bezkarnie demolować mojego miasta, bandzie dziwaków. -dodał wściekle gwardzista, zaś jego malutki oddział powoli zaczął cofać się od swego przywódcy.
- Próbowałem być grzeczny - rzekł pirat do strażnika z rosnącym grymasem na twarzy. - Widziałeś że próbowałem - rzucił jeszcze do Fausta jakby próbował się usprawiedliwić, po czym wyrwał strażnikowi z rąk karabin, chwycił go w dwie ręce i wkładając w to jedynie odrobinę ze swej ogromnej siły, zgiął jego lufę jakby to była plastikowa zabawka, a następnie upuścił broń pod nogi krzykacza, odsunął jedną nogę do tyłu dla lepszego balansu i ze świstem powietrza wymierzył mu solidny podbródkowy.
- A może któryś z was widział tą dziewczynę? - zapytał moment później resztę zgromadzonych strażników.
Zbici w ciasna grupę strażnicy poczęli szeptać między sobą, by w końcu jeden wypchnięty przed tłum z trudem tłumiąc strach zabrał głos. - Mooożemy... ja...sprowaa...dziić doo... Raaa...tuuu..szaaa.
- Tak lepiej - powiedział z zadowoleniem murzyn. - No to powiedzcie jej że na nią czekamy. A w międzyczasie możecie tu przysłać więcej waszych ludzików. Chętnie zabawię się w kręgle!
Uśmiech na twarzy Gorta dał znać strażnikom że lepiej zrobią jeśli czym prędzej się ulotnią, zabierając ze sobą swojego dowódcę i zrobią to o co prosi straszliwy wielkolud.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 05-03-2013 o 20:36.
Tropby jest offline  
Stary 09-03-2013, 20:03   #134
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Tu policja, proszę natychmiast otworzyć drzwi!

Kto by pomyślał, że coś, co kilkanaście lat temu dla Elathorna było najzwyklejszą normą, teraz było czymś niecodziennym. Energia magiczna jaką wyczuł kiedyś nie byłaby niczym - aż tak - dziwnym. Czasem ilość magicznych eksperymentów dookoła niego sprawiała, że jego zmysły niemalże eksplodowały. Służba w Wiltover pozwoliła mu od tego odpocząć i trzeba przyznać, że nie spodziewał się spotkania tutaj czegoś, co tak bardzo przypominałoby mu przeszłość. Problem był jeden - nieskrępowana energia magiczna oznaczała problemy. Czarodzieje, którzy nie potrafili - bądź nie chcieli - opanować swojej mocy, albo przeceniali swoje umiejętności albo byli zwykłymi świrami, a o to drugie w tych czasach nie trudne. Idiota może zniszczyć pół miasta. Poprawił srebrny pierścień na palcu, jakby miało to mu dodać odwagi. Najwyraźniej to zadziałało, gdyż wszedł do zajazdu. Ruszył do osoby, która zarządzała całym przybydkiem.
- Straż WIltover. Proszę zachować spokój i dyskrecje. Muszę zapoznać się z listą gości. - oznajmił dosyć cicho, lecz stanowczo. Używając częśći swojej energii magicznej, starał się też dokładniej zbadać niecodzienne w tym miejscu zjawisko.
Karczmarzem był stary i niekoniecznie sympatyczny jegomość, który na widok maga splunął do stalowej miseczki stojącej na ziemi. - Strażnicy... zawsze was pełno. Nie mam liści, czy tam listy. -warknął łypiąc na Elathorna groźnym okiem po czym dodał. - Jedynie jeden pokój jest zajęty.
- Wynajęty przez kogo? - zapytał tym samym tonem.
- Przez gościa. -burknął staruch bojowniczo. Skanowanie pomieszczenia dało zaś Elathornowi pewność iż w rzeczonym pokoiku znajduje się źródło tej mocy, jednym, kontrolowanym i starającym się ukryć był inny mag, energia która wyczuł pochodziła natomiast z jakiegoś przedmiotu który owy człek miał w posiadaniu.
Czarodziej westchnął cicho. Cóż, z idiotami nie ma co dyskutować, jedynym skutkiem jest nadszarpnięcie swoich nerwów. Elathorn przerabiał to już nie raz, nie dwa. Uroki akademii magicznych. Odszedł od lady i ruszył w kierunku drzwi pokoju, uważnie sondując w poszukiwaniu pułapek czy zaklęć mających wykrywać czyjąć obecność. W końcu zatrzymał się przed wejściem i najzwyczajniej w świecie, zapukał - w tej samej chwili pokrywając się niewidzialnością.
- Proszę. -odparł mu zachrypnięty starczy głos, który jak gdyby spodziewał się gościa. - Otwarte. - dodał jeszcze upewniając rozmówcę w tym, że drzwi czy ich zamek nie stanowią żadnej przeszkody.
Elathorn zrezygnował z niewidzialności i po prostu wszedł do pomieszczenia, gromadząc przy tym blisko siebie swoją energie magiczną. Chciał jak najszybciej wypatrzyć potencjalne zagrożenie.
Pomieszczenie było bardzo proste, łóżko, balia z woda i duże lustro przed którym stał stary mężczyzna w eleganckim garniturze. Poprawiał on muszkę, zaś w lewej dłoni trzymał piękna zdobioną laskę, od której biła ta tajemnicza moc.



Na drewnianej ramie lustra siedział natomiast czarny kruk o trzech parach oczu, wpatrując się z zaciekawieniem w Elathorna.
- Widzę że zareagowałeś na me niezbyt subtelne zaproszenie. -stwierdził, a moc w lasce nagle uspokoiła się, niczym całkowicie kontrolowana. - Słyszałem, że w straży mają maga, a to dość niewygodne dla moich planów.
Na twarzy Elathorna pojawił się lekki uśmiech, wyrażający przede wszystkim politowanie... nad samym sobą. Cóż, wpaść w tak oczywistą pułapke? Ot, głupota. Z drugiej strony, czy mógł zrobić coś innego, nie niszcząc wszystkiego dookoła? Dosyć wątpliwe. Wyciągnął prawą rękę do przodu, wewnętrzną stroną do góry. Na chwile pojawiła się w niej kulka światła , w której - całkiem dosłownie - stworzyła się lodowa kopia herbu miasta. Gdy praca - co trwało dosłownie chwile - została ukończona, efekty świetlne zostały zakończone. Jednak to nie dla estetyki Elathorn tracił cenną manę. Wymieszał energie światła z tą, która miała przewodzić iluzje - tym samym, jego promienie miały złapać w pułapke zarówno czarodzieja jak i dziwnego zwierza.
- Straż, niestety, lecz muszę pana wylegitymować. Nie mamy w mieście informacji o panu, tym samym obawiam się, że pański pobyt jest nielegalny. - wypowiedział standardową formułke, rozprowadzając przy tym swoją mane po pokoju. Jeszcze tego brakowało - walka dwóch magów w ciasnym pomieszczeniu. Cóż, będzie rzeź.
Staruszek spojrzał z pewnym politowaniem na strażnika, zaś kruk sfrunął na jego ramię.- A jeżeli odmówię? -odparł z lekkim uśmieszkiem i postukał laska o ziemię, co spowodowało, że kilka czarnych piór wypadło z drewnianej podpory starych ludzi na podłogę przed nim. - Raczej nie chciałem byś tu przyszedł na kawę i spisanie moich danych osobowych. -dodał jeszcze rozmówca.
Pierwsze, co czarodziej zrobił, to wchłonął odznake - po cóż to tracić cenną energie? Przecież kolejne zaklęcie to utracona mana, będąca w końcu nadzwyczaj ważnym źródłem energii. Prawdziwy Elathorn zniknął i to dosłownie - przynajmniej, jeśli ktoś posługuje się jedynie zmysłem wzroku. W jego imieniu odezwała się natomiast iluzja, która całkiem nieprzypadkowo stała w tym samym miejscu co on. Ruszyła ona krok do przodu, a w tym samym momencie jej twórca cofnął się o tą samą odległość.
- Więc cóż takiego oczekujesz? - zapytał magiczny twór, kiedy czarodziej wykorzystał hałas jaki sprawiała mowa, by cofnąć się na korytarz - jak najciszej, uważając, by nie spowodować hałasu.
- Po cóż te tanie sztuczki? -zapytał staruszek gdy tylko iluzja wykonała pierwszy krok. Uniósł on swoją laskę, a zjej czubka wystrzelił purpurowy promień, który rozwiał nieprawdziwa sylwetkę Elathorna.
- Mój pupilek widzi wszystko... -stwierdził oponent strażnika z uśmiechem i pogłaskał swego kruka po piórach. Zwierze zaś wodziło swymi wszystkimi oczyma po ciele niewidzialnego maga lodu, doskonale widząc gdzie ten się znajduje.
“Widzi wszystko” mogło znaczyć wiele. Zarówno mógł widzieć inaczej, niż normalna istota jak i mógł wykrywać magie. Obie rzeczy były w stanie dosyć łatwo zdekonspirować tą prostą, lecz jakże skuteczną na niektórych sztuczke. Z drugiej strony, dostarczyło to informacji: ptak i człowiek są prawdopodobnie połączeni ze sobą. Teraz wystarczyło to wykorzystać.
Tylko jak? Czy same jego słowa dały na tyle informacji, aby móc przypuścić atak? Cóż, ciężko stwierdzić, lecz Elathorn i tak gromadził swoją energie magiczną dookoła siebie jak i zaczął jeszcze więcej “wpychać” jej do pokoju, anulując przy tym wszystkie iluzje jak i swoją niewidzialność. Zaklaskał kilka razy w dłonie.
- Brawo. - stwierdził z nutką ironii.
- Dziękuje. -odparł staruszek po czym wycelował laska w Elathorna. - Tak więc pozwolisz że zacznę usuwanie przeszkód w mym planie. -stwierdził bez emocji zaś z laski w stronę maga z miejskiej straży wystrzelił fioletowy promień energii magicznej.
W takich chwilach problemem zawsze był fakt nieznania mocy przeciwnika. Cóż, w wypadku popełnienia błędu najwyżej zginie, czyż nie? Co to za problem? Elathorn wytworzył przed sobą grubą warstwę magicznego lodu a z części many zgromadzonej w pomieszczeniu, wytworzył dwa lodowe sople, które wystrzelił w przeciwnika - jeden z jego lewej, drugi z prawej, strony.
Ściana lodu skutecznie zatrzymała promień energii, który rozlał się po jej powierzchni, tworząc nań jedynie małe wyżłobienie. Lodowe sople ruszyły w stronę staruszka, zaś kruk na jego ramieniu wzbił się do góry, strosząc pióra groźnie. Staruszek machnął pospiesznie laską, i kolejny promień uderzył w sopel, rozbijając go w perzynę, przed drugim z pocisków człek w garniturze uchylił się zgrabnie, a lodowy pocisk uderzył w okno, tłukąc szkło i przebijając się na skąpaną w blasku zachodzącego słońca uliczkę, by wbić się w budynek po przeciwnej stronie.
Kruk natomiast machnął skrzydłami, a kilka z jego piór oderwało się od ciała stworzenia i wbiło się w lodową ścianę, by nagle wybuchnąć, rozsadzając zasłonę, oraz osmalając deski na suficie i podłodze. Elathorn zdążył zasłonić sie rękoma i odskoczyć do tyłu, ale lodowe odłamki jego własnej ściany, poruszone siłą wybuchu, powbijały się w jego ręce, raniąc je delikatnie w kilku miejscach.
Czyżby kruk był bardziej niebezpieczny od jego właściciela? Istniała taka możliwość, jednak bardziej prawdopodobne było, że wrogi czarodziej nie wykorzystał całej, dostępnej mocy. Wiele nie czekając, czarodziej wytworzył tym razem dwie lodowe tarcze. Tą bardziej na zewnątrz pokrył zaklęciem odbijającym światło, tak, żeby od strony przeciwników działała jak lustro. Następnie, tu już polegając bardziej na swoim wyczuwaniu magii niż wzroku, postarał się stworzyć sopel wycelowany w potylice przeciwnika i oddalony od niej o jakieś dwa centymetry - a potem go wystrzelić.
- Za mało tu miejsca... -stwierdził nagle przeciwnik, po czym snop światła z jego laski rozsadził ścianę, na której znajdowało się wybite wcześniej okno. - Bea, do mnie! -krzyknął staruszek gdy druga z lodowych tarcz kończyła się formować, zaś kruk podfrunął do niego. Czubek laski dotknął głowy zwierzęcia, które zaskrzeczało głośno i nagle urosło do o wiele większych rozmiarów.


Staruszek zaś wskoczył na niego, a ten rozkładając skrzydła opuścił pokój przez pozostałości po ścianie, wznosząc się w powietrze ze swym panem an grzbiecie. Starzec wycelował zaś w pokoik laską, na której końcu poczęła rosnąc olbrzymia kula fioletowej energii.
Cóż, przeciwnik okazał się szybszy. Nie zostało nic innego jak wystrzelić tarcze - bo czemu nie? Nie celował jednak w przeciwnika a formującą się kule energii. Biorąc pod uwagę ilość energii magicznej jaką przeciwnik wkładał w zaklęcie, ucieczka i tak nie miała sensu. Należało go powstrzymać. Czarodziej zaczął tworzyć dziesiątki, jeśli nie setki, soplów, które wystrzeliwał zarówno w wroga jak i zaklęcie przez niego tworzone. A jeśli to nic nie da? Cóż, należy ufać, że pierścień spełni swoje zadanie.
Lodowa tarcza uderzyła w kule mocy, jednak jedyny efekt jaki przez to uzyskał Elathorn to stopienie się lodu tworzącego ten pancerz, zaklęcie przeciwnika po prostu roztopiło magiczny lód. Widać by go zatrzymać było trzeba o wiele więcej energii albo pomysłowości. Mag o niebieskich włosach począł formować sople w ilości tak wielkiej na jaki tylko pozwalała mu przestrzeń i jego zapas energii magicznej, oponent zaś powiększał kulę która po chwili osiągnęła około metra średnicy.
Potężne zaklęcie przeciwnika wystrzeliło w tym samym momencie co kanonada lodowych pocisków strażnika porządku w Witlover. Dwa zaklęcia zderzyły sie ze sobą, jak to było do przewidzenia, bowiem czym byłaby walka bez wybuchów i chwil pełnych emocji. Gdy dwa silne ośrodki magii spotkały się ze sobą, wyładowania magiczne zakotłowały się między sobą, a potem nastało to co było tak przewidywalne, że aż banalne - wybuch.
Eksplozja zadudniła w jaskini niosąc się echem po całym mieście, deski latały po pokoju, przez który leciał też strażnik, a zarazem lodowy mag. Jego przeciwnik też z trudem utrzymywał się na cielsku wielkiego kruka, gdy fala uderzeniowa miotała ciałem stwora niczym zwykła kukiełką na wietrze. Zajazd w którym toczyła się walka w jednej chwili stracił dach i sporą część ścian. Pierścień na palcu lodowego maga wchłonął sporą część energii magicznej, jednak nie był wstanie powstrzymać kolejnych drewnianych odłamków które utkwiły w prawej ręce maga, sprawiając że ten chciał ryczeć z bólu. Cóż wszak do najwytrzymalszych nie należał.
Jednak jego oponent tez powodów do radości nie miał, wybuch bowiem rozrzucił drewniane szczątki na spora odległość, a jedna ostro zakończona deska wbiła się w jego nogę, tak że przebiła ja na wylot, co dało sie słyszeć bowiem starzec zawył z bólu upadając na grzbiecie swego podniebnego wierzchowca.
Szczęście. Taki a nie inny wynik starcia dwóch zaklęć to była kwestia tylko i wyłącznie farta. Co gorsza, ciężko powiedzieć jak wiele swojej mocy użył przeciwnik. Jeśli traktował on tą walke w taki sposób jak Elathorn, to zdecydowanie był niebezpiecznym przeciwnikiem. Zresztą, kto inny tak otwarcie prowokowałby lodowego czarodzieja? Niebieskowłosy zacisnął zęby, żeby chociaż trochę osłabić ból. Czarodziej postanowił zrobić dwie rzeczy naraz: kontynuować kanoniade lodowych sopli oraz zmienił właściwości swojego ciała i otoczenia w taki sposób, że działały jak lustro. Niewidzialnośc nie zadziałała, ale może to pozwoli zmylić wielkiego ptaka? Czarodziej zaczął także poruszać się po ruinie, żeby ciężej było ustalić jego pozycje.
Przeciwnik, a dokładniej jego pupil na kanonadę lodu odpowiedział w ten sam sposób- wysyłając setki ataków naraz. Czarne pióra uderzały w sople wysadzając je, niektóre zas wbijały sie w ruiny pokoju, wytwarzając kolejne małe wybuchy. Ptak chyba nie do końca zdawał sobie sprawe gdzie jest Elathorn, bowiem ataki wydawały się dosyć przypadkowe, starzec natomiast póki co nie podejmował działań, widać musiał zając się nogą. Problemem jednak było to iż tak obfite używanie many nie było korzystne dla Elathorna, przeciwników było dwóch, więc zapewne mieli o wiele więcej mocy magicznych w rezerwie.
Rozwiązanie było jedno - zwiększyć zasięg kanonady, atakować z jeszcze wiekszej ilości miejsc naraz. Cóż, Elathorn niespecjalnie chciał używać tego w środku miasta, ale na dłuższą mete może to pozwolić zaoszczędzić zniszczeń. Zatrzymał się i aktywował pieczęć. W ułamku sekundy lód pokrył otoczenie w zasięgu kilkudziesięciu metrów, temperatura także znacząco się obniżyła. Chwilę później cały lód został zamieniony w lustro, by następnie z powierzchni całego lodu wystrzeliwać już nie tylko sople, ale także obracające się dyski. Cóż, zamierzał pokazać przeciwnikowi co to znaczy być w samym środku krzyżowego i huraganowego ognia.
Przeciwniki chyba zrozumiał, że walka z ranną noga nie jest dobrym pomysłem, bowiem stworzył potężną sferę energii która odepchnęła pierwsza fale ataków na wszystkie strony. Lodowe twory posypały się na pobliskie budynki wbijając się w nie jak i wybijając okna, co spowodowało nagłe krzyki przerażenia, oraz pośpieszne zapalanie świateł. Baltazar natomiast krzyknął cos do swego kruka, a ten zaś zaczął unosic się coraz wyżej ponad sklepienie Jaskini, by nagle zacząć lecieć ku wyjściu z miasta. Najwyraźniej taktyczny odwrót wydał się magowi teraz najlepszym pomysłem.
Przeciwnik zaczął uciekać zaskakująco szybko. Cóż, Elathorn dopiero zaczął się rozkręcać, a wrogi czarodziej już brał nogi - a może raczej ptaka - za pas. Pierwsze co niebieskowłosy zrobił, to stworzył malutki, niewidzialny sopel w swojej dłoni, w którym zaczął gromadzić sporą ilość magii. W tym samym czasie wystrzeliwał spore bloki lodu, celując w przód ptaka - bardziej chciał spowolnić ucieczke niż zranić przeciwnika, ale czemu nie osiągnąć dwóch rzeczy naraz?
Robiąc to, wciąż zaklinał malutki sopelek, który już wkrótce miał stać się śmiertelną bronią. Gdy znalazła się w nim naprawdę duża ilość energii magicznej, wystrzelił go z błyskawiczną szybkością w przeciwnika. Miał on eksplodować kiedy tylko znajdzie się w pobliżu wroga, wyzwalając przy tym całą zawartą w nim energie.
Jednak nie tylko Elathorn zastawiał pułapkę, a dokładniej od dawna mag się w niej znajdował. Dopiero teraz gdy począł czuć wyładowania magiczne, zdał sobie sprawę ze swej niedokładności i przeoczenia bardzo ważnego faktu. Gdy na początku dwaj magowie się spotkali, każdy pokazał cos na powitanie, w przypadku maga lodu była to odznaka wykonana z tego kruszcu. Baltazar natomiast stworzył wtedy kilka piór, czarny elementów skrzydeł którego mag zupełnie zignorował. Malutki i zwiewne pióra, które teraz skrzyły się magiczną energią pod lodem który pokrył cały obszar byłego pokoju. Staruszek widać od początku postanowił zabezpieczyć swoją ewentualną ucieczkę, bowiem pióra poczęły nagle wybuchać magiczną energią, która formowała snopy fioletowej mocy. Cienkie niczym gałęzie wiązki magicznej energii ,które od razu rozwarstwiały się na kolejne wypustki by połączyć się z tymi generowanymi przez inne pióra. Innymi słowy, zamykały one Elathorna w klatce magicznej energii, która powoli zmniejszała się dookoła jego ciała, jak gdyby chciała go zgnieść, albo zrobić rzeczy o wiele gorsze, takie które tylko magia potrafi. Mag lodu musiał zdecydować czy warto było podjąć ryzyko i dokończyć ładowanie sopla energią, czy jednak własne bezpieczeństwo przełożyć nad zniszczenie wroga i jakoś wydostać się z sideł przeciwnika.
Pułapka? Nawet najlepszym zdarza się coś przeoczyć, jednak tym razem mogło to się zemścić. Istniała spora szansa, że śmierć przeciwnika zakończy działanie zaklęcia. Co więcej, czarodziej zawsze mógł próbować ręcznie aktywować swój amulet, gdyby jego automatyczne warunki wyzwolenia nie został spełnione. No i co najważniejsze, korzystając z zimna oraz otaczającego go lodu, mógł szybko stworzyć jakąś prowizoryczną ochronę.
Plan więc był prosty - dokończyć tworzenie “sopla zagłady”, wystrzelić go a następnie otoczyć się jak najgrubszą i najmocniejszą warstwą lodu.
Ryzyko. Czasem podjęcie go warunkowane było nie tyle co zdrowym rozsądkiem czy inteligencją którą staramy kierować się przez większość życia, a po prostu czystą chęcią dokończenia tego co zaczęliśmy, pokazania sobie i światu, że mamy odwagę by iść dalej. Sopel rósł w ręku maga, zaś kraty klatki były coraz bliżej przyspieszając z każda sekundą, Elathorn jednak z zacięciem na twarzy włożył w atak tyle mocy ile zdołał i posłał swój wybuchowy atak między kratami w stronę odlatującego przeciwnika. Mały sopelek zaczął przecinać powietrze, pędząc na podniebnego wroga, zaś klatka zacisnęła się na pospiesznie stworzonej lodowej skorupie, bez problemu krusząc ją i tnąc w mocarnym uścisku ostrych niczym brzytwy energetyczny lin. Oplątały one ciało strażnika, raniąc je w licznych miejscach, najbardziej jednak uszkadzając nogi, tak że z głębokich rozcięć poczęła spływać gęsta krew, barwiąc lodowe podłoże w swój rubinowy odcień. Krzyk bólu wyrwał się z ust lodowego czarodzieja, jednak zdołał on wyzwolić ze swego ciała tyle energii by zniszczyć wrogie zaklęcie. Nogi jednak nie były w stanie na razie go utrzymać, dlatego też opadł ciężko na lód skąd mógł obserwować efekty podjętego ryzyka.
Niebo rozbłysnęło energią tak chłodną, że ciarki przeszły nawet drużynę bohaterów, których strażnik niebawem miał spotkać na swej drodze. Wybuch mrozu rozświetlił nocne niebo, zalewając całe miasto blaskiem. Energia ugodziła prosto w wielkiego kruka, którego jedno skrzydło od razu pokryło się lodem i pękło niczym kryształowy kieliszek. Zwierz począł spadać w stronę najbliższych budynków, niczym zestrzelony bombowiec, zaś brak jakichkolwiek czarów ochronnych wskazywał na to, że i starcowi mocno sie oberwało od tego czaru.
Opłaciło się. Chociaż czarodziej zaciskał zęby z bólu a łzy napływały mu do oczu, to z pewnością przeciwnik oberwał mocniej. Może już nawet nie żył? Cóż, Elathorn tej pewności nie mógł mieć.
- Pieprzone miasto, że też nie wybrałem innej roboty. - mruknął, tworząc na prawym oku lodową soczewke. Zbliżenie jakie dzięki temu uzyskał miało mu się przypomnieć za chwile. Następnie zmienił sklepienie jaskini w lustro w którym wyszukiwał Baltazara.
Baltazar leżał rozciągnięty na ziemi, zaś olbrzymi kruk wrócił do swych małych rozmiarów. Był mocno oszroniony, a jego pierś była niezbyt przyjemnym widokiem, bowiem cała była porozcinana i zakrwawiona, a kilka wnętrzności chyba chciało wydostać się na zewnątrz. Tym jednak co martwiło lodowego maga, były otwarte oczy przeciwnika, których ruch wskazywał na to że ten wciąż dycha, zaś dłoń zaciskająca się miarowo na lasce, dawała do zrozumienia, że czarodziej jeszcze się nie poddał. Z głowicy tej drewnianej podpory, powoli spływało fioletowe światło, które niczym lepka maź pokrywało rany starca, drugi strumień zaś wypalał dziurę w ziemi obok niego, by ten po chwili sturlał się do niej, prawdopodobnie wprost do kanałów.
- Sukinsyn. - wyszeptał Elathorn, tworząc w każdej dłoni po lodowym wróblu. Wiedział, że sam nie będzie teraz w stanie dogonić przeciwnika, który na dodatek był poza jego zasięgiem. Od czego jednak jest magia? Tak jak poprzednio, zaczął napełniać swoje twory energią magiczną. Pamiętając “zapach” many przeciwnika, kazał lodowym ptakom poszukiwać go i wybuchnąć, kiedy znajdzie się on w zasięgu eksplozji. Kiedy ukończył zaklęcie, wypuścił swoje dzieło na łowy.
Wróble ruszyły powoli do góry, i machając skrzydełkami postanowiły wypełnić wole swego Pana. Czy im się udało, na rezultaty było trzeba poczekać, bowiem wybuchy na pewno nie byłyby tak spektakularne jak ostatni. Elathorn był pewien jednak jednej rzeczy, raport jaki przyjdzie mu napisać z tego wydarzenia zapewne będzie musiał mieć spektakularną długość.
 
Elas jest offline  
Stary 09-03-2013, 21:50   #135
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Maxa nawet przy dużej dozie dobrej woli trudno byłoby określić mianem bohatera. Sam określał swoje postępowanie jako rozsądne i chociaż od momentu wyruszenia na wyprawę by zaradzić szaleństwu pakował się w kłopoty znacznie częściej niż by sobie tego życzył dalej starał się unikać zagrożenia gdy tylko to było możliwe. Również tym razem bardzo łatwo byłoby mu zniknąć, wmieszać się w spanikowany tłum lub po prostu korzystając z szybkości dorównującej tej którą widział w wykonaniu Hany uciec z zagrożonego obszaru. Jednak świadomość tego że być może był jednym z niewielu gości na koncercie zdolnych by zapobiec nieszczęściu był silniejszy niż obawa przed zranieniem. Widział jak w przypadku dziewczyny która zadeklarowała mu że będzie go chronić i która obietnicy tej dotrzymała zbyt nonszlanckie podejście do ludzkiego życia kosztowało ją zdrowe zmysły a w koncekwencji nawet jej własne życie. Nie zamierzał powtórzyć tego błędu, troska o własne dobro nie mogła pozbawić go człowieczeństwa

- Uwaga, ta rzecz jest niebezpieczna! - krzyknął próbując swoim głosem przebić się przez otaczający go hałas. Wiedział, że nie wszyscy go zrozumieją a nawet ci do których dotrze jego ostrzeżenie mogą je zwyczajnie zignorować skoncentrował się na kuli pozwalając działać swojej intuicji. Jeśli będzie stanowiła dla kogoś zagrożenie to korzystając z szybkości i teleportacji zrobi wszystko by zagrożoną osobę ocalić.

Intuicja mężczyzny zadziałała błyskawicznie a już po chwili musiał pojawić się przy wężowej damie i chwytając ją na ręce, odskoczyć w bok. Niczym bohater jakiejś romantycznej ballady pojawił się na scenie ze zdziwioną niewiasta w ramionach. W miejscu zaś gdzie przed chwila siedziała młoda piękność, aktualnie tkwiły dwa ostre pręty przebijające oparcie fotela na wylot. Mężczyzna nie był wstanie uratować wszystkich, kula działała bowiem w kilku płaszczyznach naraz, dwóch walczących o swoje kosztowności widzów, zakończyło swój żywot, gdy pręty przebiły ich eleganckie stroje i mniej drogie ciała. Wywołało to jeszcze większy wybuch paniki, zaś wszyscy poczęli porzucać trzymane przez macki ozdoby i pędzić ku drzwią. Jedynymi osobami przy kuli był teraz Max i węzowa dama która oplotła go swymi smukłymi ramionami za szyję.

- Chyba mamy kłopoty. -stwierdziła dziewczyna obserwując jak metalowa kula obraca sie w ich stronę, a snop światła wydobywający się z kryształu na metalowym pancerzu obiektu pada na wszystkie drogie ozdoby na ciele zielonowłosej kobiety.
- Na to wygląda - odpowiedział John. Cieszyło go przynajmniej że ludzie odzyskali zdrowy rozsądek i rzucili się do ucieczki rozumiejąc że skradzione kosztowności są znacznie mniej cenne niż ich życia. Nie rozwiązywało to jednak problemu zasadniczego, kobieta którą uratował była obwieszona biżuterią więc kula zapewne podążyłaby za nimi gdyby spróbował ucieczki. Tutaj przynajmniej ilość osób narażonych na zranienie była minimalna, John gorączkowo zastanawiał się jak ten stan utrzymać. Nie miał ze sobą swojego karabinu który mógłby przebić pancerz pokrywający kulę, jedyną bronią był wierny nóż motylkowy który jednak w starciu z kulą nie zdałby się na wiele... chyba, że znalazłby jej słaby punkt. Jedyną nadzieja leżała w tym że centralnie położony kryształ mógł być podatny na uszkodzenia, w przeciwnym razie sytuacja Anonima była niewesoła. Odstawił delikatnie kobietę na ziemię
- Powoli się wycofuj, postaraj się nie wykonywać gwałtownych ruchów podczas gdy ja spróbuję zatrzymać kulę

John dalej pozwalając działać swojej intuicji dobył noża i teleportował się tuż przed kulę wyprowadzając pchnięcie wycelowane w kryształ.
Przedstawiciel Handlowy pojawił się przed kulą, a nóż uderzył o kryształ, jednak tylko delikatnie go zarysował, widać by zniszczyć element potrzeba było o wiele więcej siły. Gdy tylko ostrze ześlizgnąło się po rzucającym światło obiekcie z metalowej osłony znowu wystrzeliły macki, jednak John bez problemu tańczył między nimi polegając na swej intuicji. Większym problemem było to że spora ich ilość pędziła też w stronę uratowanej kobiety, na szczęście kolejna teleportacja ponownie ją uratowała. Ponadto bystre oko Johna zobaczyło pewien ruch w ciemności nad dziurą, z której przyleciała mechaniczna złodziejka. Wyglądało to jak gdyby ktoś czaił się na wyższym piętrze. Próbując kontynuować potyczkę w ten sposób byłoby bezsensem, zwłaszcza że kobieta dalej była narażona na atak, John musiał więc dbać zarówno o jej jak i o swoje własne bezpieczeństwo. Swoją szansę upatrywał w fakcie że ktokolwiek sterował ową kulą najprawdopodobniej znajdował się w pobliżu by móc łatwo przejąć łupy, a nieodparte wrażenie że ktoś znajduje się na wyższym piętrze wywołane przelotnym widokiem sylwetki nakierowało go na nową możliwość. Nie chcąc zostawiać tutaj wężowej kobiety teleportował się wraz z nią piętro wyżej, by być może stanąć oko w oko z osobą odpowiedzialną za niecny proceder. Piętro okazało się być starym strychem amfiteatru, pokrytym pajęczynami oraz strzępami materiału ze starych kostiumów, leżało tu nawet kilka całkiem ładnych zakurzonych fraków. Ślady w kurzu widocznie wskazywały że ktoś tu niedawno przybył, jednak nie były one potrzebne bowiem w świetle wpadającym przez dziurę w podłodze bez problemu można było dostrzec kobiecą sylwetkę.



Metalowa kobietę o której mówił burmistrz. Co ciekawe jej włosy wydawały się całkowicie naturalnymi, w kolorze blondu. Reszta ciała jednak pokryta była metalem, oraz nawet metalowymi ubraniami z jedynie lekką dozą materiału. Dziewczyna spojrzała na Johna oczyma które świeciły lekko żółtym blaskiem, niczym kryształ w kuli. Mężczyzna zrozumiał wtedy tez o czym mówił niebieskowłosy zarządca, to nie była twarz golema czy innego magicznego tworu. Na metalowej skorupie może i nie dało odczytać wyraźnej mimiki, jednak te dwa świecące punkciki wyrażały naprawdę dużo. Smutek, żal, czy może nawet rozpacz. Wszystko to zdawało się emanować ze stalowej sylwetki kobiety.

- Ciekawe sztuczki...-powiedziała dama w bieli po kolejnej teleportacji. - Wiesz co tu się dzieje?

Stalowa kobieta zaś milczała wpatrzona w Johna.

- Nie do końca - odpowiedział John nie odrywając wzorku od sylwetki metalowej kobiety - Ale chyba powoli zaczynam rozumieć

Anonim przeklinał się w myślach, miał o sobie tak wysokie mniemanie gdy udało mu się wyciągnąć z burmistrza informacje a jak ostatni idiota nie spytał o najważniejsze czyli o imię kobiety którą miał ocalić. Wiedział, że to co zamierza jest ryzykowe, głupie wręcz ale demonstracyjnym ruchem schował nóż stając się niemal całkiem bezbronnym. Zwrócił się też do osoby która wyglądała na właścicielkę kuli

- Szukałem cię. Burmistrz martwi się o ciebie, prosił bym odnalazł cię i upewnił się że jesteś bezpieczna.
- Nie jest... -zaczęła cichym i przyjemnym dla ucha głosem, jednak nagle umilkła mimo że jej usta wciąż się poruszały. Wtedy też przez dziurę z furkotem wleciała kula, zaś na krysztale rzucającym światło, widniała teraz twarz. Niczym w ekranie telewizora, z któreo na Johna łypało teraz przekrwione oko mężczyzny w wieku powyżej czterdziestu lat. Jego potargane włosy rozrzucone były w nieładzie, zaś rozbiegane oczy bez wątpienia wskazywały na brak niektórych zdrowych zmysłów.

- A ty co za pogaduszki z moją córka sobie urządzasz?! - zaskrzeczał metaliczny głos emitowany z wnętrza kuli, zapewne były tam głośniki. - Jak Ci brak dziwek to idź do burdelu, a nie moją prywatną ruszasz. -dodał jeszcze tym samym irytującym głosem, zbliżając twarz do ekranu na tyle że Anonim widział teraz tylko jego oko.

Najwyraźniej John mylił się i to nie dziewczyna sterowała morderczą kulą, jednak słowa mężczyzny który przedstawiał się jako jej ojciec zmroziły przedstawiciela handlowego. Czyżby on sam w ten sposób skrzywdził swoje dziecko? Nawet w tak dobrodusznej i pokojowej osobie jak John zawrzała krew gdy zastanawiał się co zrobiłby z tym człowiekiem gdyby wpadł mu w ręce. Zignorował go jednak zwracając się ponownie do metalowej kobiety

- Jestem pewien, że burmistrz zdoła ci pomóc, zależy mu na tobie. Wie, że mimo tego jak wyglądasz nie zmieniłaś się, wciąż jesteś tą samą dobrą osobą która pozwalała mu oderwać się od ponurych myśli. Dlatego prosił bym cię do niego przyprowadził

John zauważył że w oczach kobiety błysnęła iskierka nadziei, zdawało sie że nawet na te słowa jej metalowa twarz wyraziła radość, jednak znowu głos nie wydobył się z jej ust odezwała sie za to kula, która teraz krążyła dookoła głowy blondwłosej niewiasty.

- Czyli chcesz mi ją zabrać!? Wiedziałem, ty paskudny złodziejaszku! -zaryczał mężczyzna, po czym jednak jego szeroki uśmiech pojawił się na ekranie. - Ale nic z tego cwaniaczku. Ona idzie tylko tam gdzie ja jej pozwalam! -zaśmiał sie machając jak szalony dziwnym pilotem, tak że John mógł przyjrzeć się przez kryształ temu niezrozumiałemu dlań urządzonku. - Póki to mam moja dziwka robi co tylko ja chce! -zaśmiał się a na potwierdzenie swoich słów nacisnął na jakiś guzik,a blondynka, sztywnym ruchem, jak gdyby próbowała z tym walczyć walnęła się pięścią w twarz.
- Fajnie ja przerobiłem co? Wreszcie jest posłuszna! -rechotał facet, wyraźnie tym rozbawiony.

Gdy tylko mężczyzna skończył mówić stało się coś dziwnego. Anonim zniknął na ułamek sekundy, pojawiając się jednak dokładnie w tym samym miejscu w którym stał wcześniej. Mogłoby więc to wydawać się tylko złudzeniem optycznym gdyby nie fakt że osoba która zjawiła się w jego miejscu różniła się nieco. Bracia Max i John bowiem wyglądali niemalże jak dwie krople wody i tylko naprawdę wprawne oko byłoby w stanie od razu ustalić kiedy nastąpiła podmiana; jedynie skryte za szkłami okularów oczy zamiast zielonej miały ciemnoniebieską barwę

- Popełniłeś tylko jeden, jedyny błąd... pokazałeś mi swoją szkaradną gębę. Teraz wypruję ci flaki i patrząc w oczy będę obserwował jak umierasz - odezwał się Max uśmiechając złośliwe, nie czekając również na odpowiedź aktywował swoją moc Dominacji kierując ją na starucha. Więź działała podobnie do tej z której korzystał John, jednak była jednostronna, Max jedynie odbierał informacje i lokalizację swojego rozmówcy nie dając nic w zamian. Planował jednak posunąć się nieco dalej i korzystając z mocy przejrzeć jego umysł w poszukiwaniu wszelkich informacji dotyczących dziewczyny którą miał zamiar uratować.

Ustalenie pozycji jegomościa nie było trudne, znajdował się on na wysypisku, według mapy którą John pamiętał doskonale, lokalizacja wskazywała na obóz szaleńców. Przeszukanie umysłu jednak nie było już tak miłym doznaniem, bowiem Max po za imieniem dziewczyny, jakim było Bella, dostrzegł jeszcze to co mężczyzna jej zrobił. Obdarcie żywcem ze skóry, tylko po to by zastąpić ją metalem, wyłupanie oczu by zamiast nich umieścić elektryczne nieznane Johnowi urządzenia, podłączenie całego ciała do kabli wewnątrz tej metalowej powłoki by móc kontrolować dziewczynę, nawet pozbawienie jej normalnych strun głosowych, tak by móc kontrolować jej głos. A to wszystko podsycone szaleńcza euforią jaka towarzyszyła w tym procesie mężczyźnie. Max dość szybko jednak musiał wyjść z głowy rozmówcy, bowiem myśli zaczęły się zniekształcać, formowac coraz gorsze widma, które mogłyby o dreszcze przyprawić nawet Gorta. Widać próby szperania w głowach osób na które padła zaraza szaleństwa było dość niebezpieczne. Myśli mężczyzny stanowiły prawdziwe wysypisko, podobne temu na którym rezydował. Maxa cieszyło tylko że zajął miejsce swojego młodszego bracisza który takiego widoku mógłby nie wytrzymać, w Kameleonie zwiększyły one tylko chęć zamordowania szaleńca. Najchętniej już w tej chwili rzuciłby się samemu by jak najszybciej dotrzeć do jego kryjówki i poczuć jak nóż zagłębia się w ciele starucha, musiał jednak tymczasem ten odruch opanować. Nie był pewien jaki zasięg kontroli ma nad dziewczyną jej ojciec i czy kula nie służy mu przypadkiem za przekaźnik, dlatego w pierwszej kolejności postanowił ją zniszczyć. John był za słaby by uszkodzić kryształ, na całe szczęście Max był szybszy i silniejszy od swojego braciszka; zwłaszcza gdy aktywował moc Akceleracji. Tak też uczynił, starając się z niczym nie zdradzić swoich zamiarów po czym powtórzył manewr w połączeniu z mocą Mgnienia wyprowadzając cios w kulę.

Tym razem nóż zagłębił się w krysztale, a cichnący śmiech mężczyzny, jaki i lekkie wyładowania elektryczne, które za pomocą zjawiska przewodnictwa kopnęły też delikatnie przedstawiciela Handlowego, oznaczały koniec tego metalowego tworu. Tak tez się stało bowiem kulka opadła na ziemię, a cała zebrana biżuteria wysypała się z jej środka. Metalowa dziewczyna ponownie lekko się uśmiechnęła... po czym pochyliła się i zaczęła zbierać błyskotki.

- Dziękuje za pomoc, ale to pozwoli mi tylko płynnie mówić i chodzić na jakiś czas. -stwierdziła swym miłym głosem. - Ale muszę wracać na wysypisko. -dodała prostując się z naręczem bogactw e dłoniach.
- Nie wracaj tam. Odnajdę tego człowieka i przyniosę ci urządzenie dzięki któremu sprawował nad tobą kontrolę, w tym czasie burmistrz zapewni ci bezpieczeństwo. On naprawdę się martwi i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się ucieszy jeśli będzie miał okazję cię zobaczyć
- To miłe co mówisz i proszę pozdrów burmistrza...alenie moge z tobą iść. -westchnęła smutnym głosem. - Urządzenie które ma ojciec, może w każdej chwili wywołać olbrzymi impuls, który po prostu mnie zabije. -dodała a jej świetliste oczy zamrugały smutno nikłym blaskiem.
- W jaki sposób dostaniesz się na wysypisko? Oraz powiedz mi, gdzie ten człowiek zwykle trzyma pilota?
- Przy zsypie czeka druga kula, ona mnie przewozi. Normalni ludzie nie mogą podróżować tamtą drogą, bowiem natłok śmieci by ich zabił, tamten wehikuł ma jednak solidny pancerz i dzięki niemu mogę podróżować między miastem a wysypiskiem. -wyjaśniła dziewczyna. - Pilota mój ojciec masz zawsze przy sobie. -dodała jeszcze.
- W takim razie idź, nie ma sensu byś dłużej się narażała. Wiedz jednak, że po ciebie przyjdę już niedługo... I zadbam, żebyś była bezpieczna.

Kobieta nic nie odpowiedziała, a jedynie zniknęła w ciemności, a jedynym śladem jej oddalającej sie osoby, był metalowy stukot obcasów cichnący z każda chwilą.

- Biedna dziewczyna... -stwierdziła wężowa dama, odzywając sie dopiero gdy metalowe obcasy zupełnie umilkły. - Nie sądziłam że ta choroba może prowadzić do takich rzeczy, gdy dotknie kogoś kto wcześniej miał pewien potencjał.
- Czyni to ją jeszcze groźniejszą niż się spodziewałem... Wszystko w porządku? - zapytał Max odwracając się do wężowej kobiety
- Tak, nic mi nie jest, będzie najwyżej parę siniaków. -odparła z miłym uśmiechem. - Ale lepiej zejdźmy już na dół, jak mój mąż wróci, a dokładniej wpadnie tam i mnie nie zastanie może być nienajlepiej.- dodała z lekkim uśmieszkiem.

Max z uśmiechem który jednak nie obejmował oczu pozostawiając je równie chłodnymi jak wcześniej wyciągnął dłoń do kobiety a następnie razem z nią przeniósł się z powrotem na niższe piętro. Kilka chwil po tym jak parka pojawiła się na dole, do sali, wpadł zombie w przekrzywionym rudym tupeciku, był cały zdyszany, a jego garnitur pognieciony. Widać musiał przebić sie przez spory tłum by się tu dostać. Zobaczywszy kobietę w bieli podbiegł do niej i chwycił w swe potężne ramiona tuląc do siebie rozchichotaną teraz dziewczynę.

- Dobrze, że nic Ci nie jest kochanie. -westchnął z wyraźną ulgą, po czym zerkając na Maxa, nie wypuszczając kobiety z objęć zapytał poważnym tonem. - Ty pomogłeś mojej żonie, czy może teraz na siebie wpadliście?
Max wzruszył tylko ramionami. Był co prawda łasy na komplementy ale w tej sytuacji jego myśli zbyt mocno zaprzątała sytuacja dziewczyny. Może i jego zasady moralne trudno byłoby nazwać zdrowymi jednak w porównaniu do tego co ten mężczyzna zrobił swojej córce Kameleon był wzorem cnót
- Jakoś tak wyszło - odpowiedział tylko lakonicznie zastanawiając się gdzie podział się artysta.
- Pomógł mi... -zaśmiała się stłumionym przez uścisk głosem wężowa dama. Zombie zaś widząc spojrzenie przedstawiciela handlowego odpowiedział na niezadane pytanie. - Wszyscy się ewakuowali, najważniejsi goście i muzycy są w ratuszu miejskim. -stwierdził po czym puszczając żonę chwycił dłoń Maxa. - Dziękuje za pomoc, jestem twoim dłużnikiem. Jeżeli chcesz mogę obsypać Cie złotem.

Max przez chwilę zastanawiał się, czy nie zgodzić się na propozycję nieumarłego. Złoto zawsze się przyda, zwłaszcza że środki finansowe dwójki braci skurczyły się znacząco w ostatnim czasie; jego rozwarzania przerwało jednak ponowne mgnienie. Max zniknął, na jego miejsce wrócił Johnco tym razem przebiegło jeszcze sprawniej niż poprzednim razem, wyglądało to tylko jak gdyby zmienił się kolor jego oczu. John co prawda nie widział starcia z kulą ani tego co zobaczył jego brat w umyśle ojca Belli, jednak wiedział jakie pytanie zadał mu mężczyzna towarzyszący wężowej damie

- Nie widzę takiej potrzeby, zrobiłem tylko to co powinienem i co zrobiłby każdy inny na moim miejscu. Może kiedyś ja będę w potrzebie, wtedy po prostu liczę na wzajemność - przedstawiciel handlowy w przeciwieństwie do swojego brata uśmiechnął się naprawdę szczerze - Żałuję tylko, że nie wszystkich byłem w stanie ocalić
- Dobry z Ciebie człowiek, na pewno jakoś Ci się odwdzięczę. -stwierdził jego wysoki rozmówca po czym jak gdyby zdał sobie z czegoś sprawę.- Wybacz mój brak kultury, jestem Baron Swan, a to moja żona Liliet. -przedstawił siebie jak i towarzyszke dziwny bywalec opery.
John zastanowił się przez krótką chwilę, jednak skoro zamierzał udać się do ratusza mogło dość do konfrontacji z burmistrzem, a nie chciał by przez różnicę imienia jego tożsamość została wyjawiona
- Miło mi, jestem Bob
- To mi jest miło Cie poznać. Właściwie co tu się wydarzyło, kto stoi za tym napadem, gdzie są sprawcy? -zapytał lekko nadgniły rozmówca, uderzając swoją zdobna laska o kościana dłoń.
- Zniszczyłem kulę, jednak służyła ona jedynie za narzędzie. Prawdziwy sprawca ukrywa się wśród szaleńców na wysypisku, będę zresztą o tym musiał powiadomić burmistrza
- Tak trzeba powiadomić władzę. Przerwanie takiego koncertu, śmierć dwojga widzów. Tak nie może być. -burknął arystokrata rozeźlony tą myślą. - A tak chciałem posłuchać utworów tego młodego artysty. Znałem jego ojca, tez miał wielki talent. -stwierdził jeszcze zombie nie omieszkując pochwalenia się znajomościami.
- W takim razie proponuję czym prędzej udać się do ratusza, nie mam ochoty ani chwili dłużej przebywać w tym miejscu
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 10-03-2013, 17:33   #136
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Narada

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=agR5aaQL2PY[/MEDIA]

Ratusz, wszystko powoli zaczęło się układać i zmierzać do tamtego miejsca, kroki wszystkich prowadziły własnie tam nie wiedząc, że reszta kompani tez w tamtym miejscu się znajduje.
Gort, Calamity, Strażnik Równowagi i ich nowo poznały rudy kompan, w obstawie strażników prowadzeni byli do tego wielkiego gmachu by tam poczekać na Shibę. W czasie drogi z rycerza rozpaczy zeszły negatywne skutki usypiającej mieszanki, dzięki czemu nie musiał być niesiony przez Gorta niczym worek kartofli.
Shiba po powrocie do domu oprócz śpiącego Krio spotkała też czekającego Nan młodego gwardzistę, który poinformował ją iż niejaki Gort Kingstone i jego towarzysze czekają na nią w budowli władz tego miasta. Wystarczyło więc obudzić jej młodego zakładnika (co wcale łatwe nie było) i chwycić swój inwentarz by za przewodnictwem młodego chłopaka skierować się do wyżej wspomnianego już budynku.
Elathorn oblały i poraniony dotarł do szpitala, gdzie szybko zaaplikowano mu kilka prostych eliksirów oraz spora ilość bandaży. Nie było jednak mowy o spokojnym odpoczynku ,bowiem w całym budynku aż wrzało. Schodziło się tu coraz więcej ludzi, związku z zamieszkami jakie wybuchły w różnych częściach miasta. Zniszczone budynki ( do czego sam się przyczynił), atak na amfiteatr, podobno pojawienie się kolejnego szaleńca na ulicach, wszystko to sprawiło, że tego wieczoru Witlover miało nie zaznać snu.
John i jego kryjący się w najgłębszych cieniach brat, wraz z dziwacznym małżeństwem szli tu po to by poinformować burmistrza o niezwykłych wydarzeniach które urozmaiciły – niekoniecznie miło, spektakl młodego geniusza pianina o włosach białych niczym śnieg.

~*~

Spisani na liście członkowie ekspedycji w walce z szaleństwem, dzięki wstawiennictwu starego kapitana otrzymali do swego użytku sporej wielkości salę. Powoli wszyscy się tam schodzili, o dziwo pierwszy był świński Archeolog, którego plecak wydawał się większy niż ostatnio, a ubrania jeszcze brudniejsze. Drudzy na miejscu byli członkowie nieudanej zasadzki, a ku uciesze Gorta po chwili doniesiono im pewne potrawy z nieudanego bankietu dla najważniejszych gości koncertu. Dobrze jednak było mieć znajomości u władz miasta.
Kolejnymi dwoma osobami był Madred jak i ostatni z uwolnionych mężczyzn z obozu blizny, potocznie zwany „Przydupasem”. Cóż pseudonimów się nie wybierało samemu, ale bywały już gorsze ksywki.
Technokrata zaś obkupiony był w wiele dziwacznych przedmiotów, zaś jego metalowa ręka wyglądała na lekko zmodyfikowaną, widać on też nie próżnował w czasie pobytu w mieście.
Na koniec do Sali weszła Shiba ciągnąc za sobą Krio który przysnął w progu i za nic nie chciał dać się obudzić. Niebieskoskóra nie była zbyt zadowolona z faktu że znowu nie udało jej się dopchnąć do burmistrza gdyż… ponownie ubiegł ją Bob! Trzeba przyznać że czasem brak szczęścia to prawdziwa katorga.
Teraz jednak pierwszy raz od dłuższego czasu drużyna była w komplecie, brakowało tylko Johna, ale los już niebawem miał to zmienić. Teraz jednak członkowie ekspedycji mogli podzielić się zdobytymi informacjami jak i ustalić plan działania, bowiem czas gonił ich niemiłosiernie, a każdy dzień zwłoki pochłaniał w zarazie coraz więcej istnień.

~*~

John, natomiast po raz kolejny znalazł się w gabinecie burmistrza, tym razem jednak nie był tu sam. Wraz z nim na krześle siedział rudowłosy zombie, który dostał się tutaj dzięki swym wielkim wpływom. Koło burmistrza zaś siedział niebiesko włosy Elathorn, który z tego co zrozumiał John był tym specjalnym strażnkiem, który miał dbać o jego bezpieczeństwo. Cóż świeże rany na jego ciele wcale nie zachęcały do posiadania takiego ochroniarza.
- A więc co was do mnie sprowadza Panowie? –zapytał burmistrz, którego podkrążone oczy wskazywały na to, że jeszcze boryka się ze skutkami kaca. – Ah i Bob… osoby których szukałeś są aktualnie w ratuszu, może po naszej rozmowie udasz się z nim spotkać? –dodał burmistrz siląc się na obojętny ton.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 11-03-2013, 20:02   #137
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Rozmowa łączy nie dzieli.

Shiba rzuciła niewolnikiem na krzesło, co wcale go nie obudziło, i spojrzała na wszystkich po kolei.
Stanęła na środku okrągłego pomieszczenia pomiędzy wszystkimi i zaczęła oceniać ich stan.
- Aż nie wiem od czego zacząć. - powiedziała z westchnieniem. - Więc może wy to zrobicie? Co się kurwa z wami działo? - zapytała z lekkim sykiem w tonie.
W końcu zobaczyła wszystkich. Cóż, wszystkich oprócz tego tajemniczego skurwysyna Johna do którego była już coraz mniej przekonana. - Cóż, przynajmniej jesteście cali. - dodała z westchnięciem. Była radosna, że chociaż nie poginęli. - Choć nie da się tego powiedzieć o mieście.
Rycerz rozglądał się po sali, obserwując nowe jak i znane mu już twarze.
- To miasto... jest czymś więcej niż... stolicą wynalazków... - Zaczął zbrojny, delikatnie unosząc głowę.
- Wraz z Gortem... natkneliśmy się na bóstwo, uwięzione głeboko pod ziemią... co dziwne... pomieszczenie było... pokryte jakimś... nieznanym mi... minerałem... - Rycerz buchnął parą z otworu w hełmie, następnie oparł łokcie na blacie stołu, przeplatając palce.
- Ta, dziwny kamulec - dodał dziarsko pirat. - Nawet ja nie mogłem go ruszyć, a tamten świętoszek na dole powiedział że jak taki znajdę i go zjem to stanę się silniejszy, więc musimy niedługo takiego poszukać.
Shiba przytaknęła głową słysząc tą historię. Wydawało się, że zajmowali się czymś istotnym.
- Dowiedzieliście się czegoś na temat szaleństwa?
- Ponoć coraz więcej chorych jest w Wiltover, a jakaś niebieskoskóra znalazła lekarstwo - strażnik przemówił po raz pierwszy w ciągu tej narady, zaś uśmiech znalazł się na jego twarzy niemalże tak, jakby był tam od zawsze.
- NIe widzę tutaj.. Johna... bądź... Hany.... nie powinniśmy zaczekać... na nich? - Zauważył zbrojny, opierając się o krzesło.
- A właśnie! - ryknął Gort, uderzając pięścią w stół. - Po tym jak żeś zemdlał, zaatakowało nas trzech typków i jeden z nich gadał coś o tym że Błękitka zabiła Kwiatuszka. Czy to prawda? - zapytał murzyn, wskazując oskarżycielsko palcem na niebieskoskórą.
Spojrzała na Fausta dość wrogo, pokazując przez moment kły, następnie odwróciła się do niego plecami powstrzymując się od komentarzy.
- John dyskutuje teraz z burmistrzem o bóg wie czym. A Hana...nie przyjdzie. To prawda. - Odparła niebieskoskóra. - Skoro w końcu udało nam się przegrupować to chciałabym poruszyć pewną istotną kwestię: Jesteśmy grupą ludzi która zna tylko swoje imiona. Mamy dobrą okazję aby coś z tym zrobić. - W płynny sposób pominęła temat Hany. Łudziła się w duchu, że nikt nie będzie na nią naciskał.
- Co sugerujesz kapitanie? - zapytał, by gdy tylko jego głowa ruszyła w górę, by po chwili zawrócić i skupić swój wzrok na podłodze pod niebieskoskórą. - Pani kapitan - poprawił sie, pokazując bielsze od śniegu zęby.
- Jeżeli ludzie są zbyt słabi aby organizować się samodzielnie, mogę i wbrew swoim przykazaniom zostać kapitanem. - odbiła piłeczkę do Fausta. Ten facet był taki chyba po prostu z charakteru. - Proponuję, aby każdy z obecnych podzielił się swoją przeszłością i motywacjami abyśmy uniknęli nieporozumień, dezorganizacji oraz niebezpieczeństw. - pokazała otwartą dłonią na Kiro - Ten nieudolny mag to szpieg Pozytywki, jednej z członkiń wyprawy na której lekko się zawiedliśmy. Znając samych siebie uniknęlibyśmy tego typu długoterminowych wydarzeń. W obecnej chwili, nie wiem co kim kieruje.
- Iwabababa - reześmiał się pirat. - Więc chcecie posłuchać opowieści o straszliwym kapitanie Czarnoskórym? Nie ma problemu! Tylko niech się najpierw troszku napiję, coby zwilżyć gardło i odświeżyć pamięć!
- Jak to... nie przyjdzie? - Zapytał nieco zaniepokojony rycerz, unosząc wzrok na Shibę. - I dlaczego miałabyś ją... zabić... to głupie... -
Blondyn powolnym krokiem zmierzał w stronę nowego nabytku drużyny, uśmiechając się raz na jakiś czas. Najwyraźniej zamierzał dać znać, że ma pozytywne zamiary.
- Gratuluję bycia uznanym za godnego przez Gorta - powiedział niczym koneser sztuki.
Khali uniósł wzrok na blondyna w czerwonej koszuli i wyszczerzył szeroko zęby. - Dzięki, ty chyba też sobie nieźle radziłeś, ale jak na moje za dużo gadasz a za mało się bijesz. -odparł mnich ze śmiechem.
- Zbyt bardzo cenię ludzi by komunikować się tylko wymianą ciosów - odpowiedź strażnika równowagi zdawała się być na podobnym poziomie szczerości, co jego ciało balansu.
- Ciosy są często lepsze niż słowa, przynajmniej zawsze są szczere. -stwierdził rudzielec i chwycił za kawał mięsa wgryzając się w niego z lubością. - W ogóle na jakiego grzyba tu siedzimy?
- Jestem prawie pewien, że brakuje jeszcze jednej osoby - najwyraźniej poznianie kogoś nowego było dobrą okazją do ukazania pozytywnych aspektów swej osobistości, a właściwie - percepcji. Zauważenie braku Johna to duże osiągnięcie.
- Kogo? -zapytał mnich, którego mlaskanie w pewien specyficzny sposób wchodziło w ciekawy rytmiczny związek z chrapaniem, przewieszonego przez oparcie krzesła Krio.
- John, chyba tak teraz się nazywa - stwierdził. -Nasz swoisty jednoosobowy wywiad jak i kontrwywiad. - dodał po chwili. - Ahh, wybacz na kilka minut. - powiedział udając się w kierunku dzierżyciela rozpaczy.
"Nie zabiłem jej, odeszła z drużyny." "To nie byłem ja, tylko inny sidhe...." Shiba zaczęła rozmyślać się nad wymówkami, jednak prędko doszła do wniosku, że to bezcelowe. Szansa, że przypadkiem Calamity pozna prawdę była zbyt wysoka. Jeżeli się dowie, że Hana zginęła a niebieskoskóra go pod tym względem okłamała, przyjmie to ciężej, niż gdyby po prostu poznał prawdę.
- Czytaj między wierszami. - smutnym głosem poprosiła Calamitiego. - Nie wiem czy była szalona, czy po prostu zła. Hana dokonała masakry na niewinnych głosząc hipokrytyczne, alogiczne prawa jakiegoś zakonu. - Wyjaśniła Shiba. - Dlatego chcę znać was wszystkich. Aby więcej nic takiego nie miało miejsca.
Niebieskoskóra nie chciałam mówić o szczegółach. Wystarczyło jej o nich śnić.
Shiba sięgnęła do kieszeni u rzuciła Calamitiemu paczkę ciasteczek. Z tego co kojarzyła lubił je.
- Nie wszystko da się przewidzieć.
Calamity złapał ciastka, jednak od razu odłożył je na bok.
- Hana... nie żyje? - dzierżyciel rozpaczy oparł się na swoich dużych łapskach o stół, unosząc się nieco.
- I to ty... ją zabiłaś? - Oddech rycerza znacznie przyspieszył, co raz z otworu w hełmie buchała para.
- Skoro ty nie chcesz... - wtrącił się Gort, podkradając rycerzowi kilka ciastek z paczki, które wepchnął sobie na raz do ust i popił kuflem piwa. Najwyraźniej nie zdawał sobie jeszcze sprawy z awantury która miała wybuchnąć, a którą sam spowodował.
- Szczęśliwie nie był to twój obowiązek. To było bolesne. - przyznała niebieskoskóra i położyła rękę na barku Calamitiego.
Dość dziwnym wydawało się, że to olbrzymi rycerz wymagał współczucia a nie kat, przed którym stanęło zabicie przyjaciółki.
Jak widać pozory mylą.
Dłonie Calamitiego zacisnęły się, a on sam zamarł w bezruchu. Nie wiedział co ma powiedzieć, lub co ma zrobić. Jego serce zaczął wypełniać niewyobrażalny smutek, jak i gniew. Zbrojny delikatnie zdjął dłoń niebieskoskórej, jednak nie puścił jej od razu.
- Jesteś pewna... że to było konieczne? - rzekł przez łzy.
- Nawet bardziej niż konieczne. - Shiba milczała przez chwilę. - Każdy ma prawo płakać. Ale pamiętaj, że podróż dopiero się rozpoczęła. Masz pewność, że dojdziemy do końca? - po tym pytaniu spojrzała na Gorta. - Czekamy na wspaniałą historię.
Rycerz zaczął nieco zbyt mocno ściskać dłoń, jednak szybko zaprzestał. Siedział tak tępo patrząc się przed siebie, szlochając cicho.
- Shiba-sama, jednak będziesz podróżować z nami do końca? - zapytał nieco zdziwiony, zbliżając się do rycerza którego główny atrybut zdawał się pochłaniać całe powietrze, zaś jeśli w pobliżu byłyby kwiaty, blondyn nie zdziwiłby się gdy każdy z nich zaczął powoli więdnąć.
- Dużo kobiet w koło ciebie odchodzi, prawda rycerzu? - kolejne pytanie wypłynęło z ust straznika.
Przytaknęła skinieniem głowy. - Tak jak ci mówiłam, rozpatrywałam porzucenie drużyny i powrót z raportem do Valahii...Zmieniłam jednak zdanie. Po tym wszystkim co zaszło w naszej przygodzie nie jestem pewna, czy nie mam na sobie już jakiś śladów szaleństwa. Valahia to jedyne znane mi miejsce gdzie nie było ani jednego przypadku szaleństwa. Nie chcę być czynnikiem który to zmieni. - wyznała.
- Co chcesz.. przez to... powiedzieć? - Zapytał Fausta rycerz, podnosząc się z krzesła. Z tej odległości Faust widział dwa fioletowe punkty, które były oczyma zbrojnego.
- Sachi odeszła po części z mojej winy. - strażnik przyznał się do swojej niemocy. Właściwie, to nawet gdyby było to w jego możliwościach - nie miał potrzeby by ratować istnienie kobiety.
- Pamiętam szał w jaki wtedy wpadłeś. - dodał po chwili, werbalizując obraz masakrowanego przez Calamitego ciała.
- Spkojnie, Puszka! - zawołał Gort, kładąc rycerzowi rękę na ramieniu, by posadzić go z powrotem na krześle i wcisnąć mu w ręce kufel piwa. - Przecież wiesz że Blondas lubi sobie pogadać. Napij się i pomówmy o tym na spokojnie. Nie ma co otwierać starych ran. Ja musiałem pochować znacznie więcej swoich nakama i wiem co to za ból.
Murzyn pochylił nieco głowę, spuszczając wzrok na stół, jednak po chwili spojrzał z powrotem w twarz rycerzowi.
- Ale trzeba iść naprzód, ażeby ich śmierć nie poszła na marne. Rozumiesz o czym mówię, kamracie?
- I widzisz Shiba-chan, zepsułaś morale w drużynie nim jeszcze ruszyliśmy dalej - blondyn pożalił się głośno do matki ironii i cynizmu.
Shiba spojrzała ostro na Fausta. - Zamilcz. Co cię ugryzło? Prowokujesz mnie oraz Calamitiego bez większego powodu, wiedząc, że oboje jesteśmy w ciężkiej i zgorzkniałej sytuacji. Jaki masz w tym cel? - zapytała zirytowana. - Niech wszyscy wrócą na swoje miejsca. Calamity potrzebuje przestrzeni, niech odpocznie a my zajmiemy się poznawaniem siebie wzajemnie, zgoda?
- Mam iść do kąta? - blondyn najwyraźniej chciał się upewnić o zamiarach niebieskoskórej, zaś uśmiech który pojawiał się na jego ustach pokazywał nieco inne, bardziej... pozytywne zamiary.
- Tak. I dostaniesz jeszcze oślą czapeczkę. I uwagę za złe zachowanie do podpisania przez rodziców. Czy nie możemy nic przedyskutować bez zbędnych kłótni? - spojrzała na Gorta i Calamitiego. - Pirat ma rację. Powinniśmy pamiętać o zmarłych i żyć dla nich, a nie roztrząsać to i zabijać się w rozpaczy za nimi. - mogła się tego spodziewać po dobrodusznym Gorcie, ale jakoś nie przeszło jej przez myśl, że to on właśnie wypowie się tutaj najsłuszniej.
- Biedny homowapmir.... - blondyn westchnął idąc do kąta z podkuloną głową. Co dziwniejsze, skręcił nieco przy jednym ze stołów, znajdując się na parapecie. Zaczął powoli machać nóżkami, niczym mała, szczęśliwa dziewczynka.
- Zaczynamy? - zapytał.
- Nie wiem... czy zniose tego... więcej... - rzekł rycerz ponuro jak zwykle, wpatrując się w kufel piwa, który wręczył mu Gort.
- To właśnie dla nich musisz być silny - kontynuował pirat. - Bo jeśli i ty zginiesz, to kto będzie pamiętał o nich? O ich marzeniach? Dlatego musisz żyć i dalej walczyć, żeby osiągnąć to za co zginęli, bo tylko ty jesteś w stanie to zrobić. Więc nie łam się Puszka! Pamiętaj że zawsze musisz być sobą! Dla nich! - zawołał Gort, wznosząc kufel do toastu. - No dalej! Za poległych nakama!
- Za... poległych... - Wycedził ledwo, jednak przybił kufel wraz z Gortem. Chyba obaj włożyli w to za dużo siły, oba kufle trzasnęły pod wpływem uderzenia.
- Oh...wybacz... - rzekł zaraz po tym.
- W takim razie ten był na szczęście! - stwierdził murzyn, uśmiechając się szeroko oblany piwem. - Więc może poopowiadamy sobie o naszych przygodach, co ty na to?
Gort nie czekając jednak na odpowiedź, wziął do ręki kawał udźca i uniósł go w powietrze niczym szablę.
- No to dzieła! - zawołał uradowany Gort i zaraz po tym jak wychylił następny kufel, rozpoczął swą opowieść.
Postanowił zacząć od swojego dzieciństwa. Wspomniał o tym jak został osierocony i wstąpił do gangu ulicznego, zostając jednocześnie jego liderem. Potem stał się najgroźniejszym człowiekiem na wyspie i jakieś 10 lat temu udało mu się obalić tamtejszego króla, jednak czarnoskóry ani myślał o ustatkowaniu się i znalezieniu uczciwej pracy, więc po tym jak nie miał już z kim walczyc, postanowił zostać piratem i wyrzuszyć ku przygodzie. Po kilku latach zdołał zebrać wielką i potężną załogę piracką. Wtedy to za jego głowę zostało wyznaczonych wiele nagród, jednak tym komu wreszcie udało się go schwytać był James Tucker, kontradmirał królewskiej floty. Od tamtej pory nic nie szło już po myśli Gorta i został niejako zmuszony do wzięcia udziału w walce z szaleństwem by ocalić życie swojej załogi.
- Więc tak to się skończyło i od tamtej pory wy jesteście moimi tymczasowymi nakama, dopóki nie skopię dupy temu królowi. Chcecie posłuchać o czymś jeszcze? To było tylko na zachętę! Mam jeszcze wiele różnych historii o których nie usłyszycie w pierwszej lepszej karczmie!
- To wystarczy. - uspokoiła go Shiba. - Myślę, że teraz będziemy wiedzieli czego się spodziewać po wielkim czarnoskórym. - nie dziwiła jej specjalnie ta historia. O ile Gort nie był osobnikiem z praworządnym, nie znaczy, że był złym. O ile wpoić w niego, że niektórzy ludzie są niewinni i pięść w zęby albo zniszczony budynek rujnują ich życia, to może być nie najgorzej.
- To może teraz ja? - Shiba oparła rękę o biodro i zaczęła wypowiedź.
Jak się okazuje, niebieskoskóra pochodzi z jednej z wielu szlacheckich rodzin, jednak każda z nich jest u władzy w Valahii. Nie mają oni jako takiego króla i to od decyzji szlachciców zależny jest wspólny los i prawa kontynentu.
Dziewczyna, urodzona mężczyzną, była kiedyś wplątana w knowania wampira który chciał ten porządek obalić w celu ocalenia rasy przed jakimś nadchodzącym złem. Po latach ludność krainy doszła do wniosku, że nie był on obłąkańcem i przewidział nadejście szaleństwa.
Shiba straciła swoją rękę podczas jednej z walk z wampirem. Straciła wtedy również siostrę, która przemieniona w ghula zaatakowała ludność Valahii. O ile udało się ją wyleczyć z klątwy to wciąż postanowiono ją wygnać. Shiba wyruszła na kontynent w celu zapobiegnięcia katastrofom które wisiały nad całym światem, jako wybrana przedstawicielka Sidhe.
- Teoretycznie jest do tego jeszcze jeden aspekt, ale mało istotny. - Sidhe mieli co prawda inne rozwiązanie na szaleństwo, ale nie było wolno mu o tym mówić. Byli uważani za egzotyczną rasę już przy tym, co wiedział o nich ogół. Nie było potrzeby powiększać tą przepaść.
- Fajna opowiastka! - podsumował Gort. - Ale nie wyglądasz mi na paniczyka z ładnego domu. Też ciągnęło cię w nieznane? Od zawsze lubiłaś przygody i chciałaś zobaczyć jak wygląda świat z dala od twojego domu? - dopytywał się Shiby. Wyglądało na to że najbardziej ciekawiły go jej motywacje do wyruszenia wraz z nimi.
- Eh... - zastanowiła się niebieskoskóra. - być może mój nauczyciel gotowania nieco we mnie taką ciekawość wpoił...ale niekoniecznie o tym wcześniej rozmyślałam. - przyznała Gortowi.
- Prorok wampir? - blondyn zaczął zadawać pytania dopiero gdy odpowiedź ustała a wyobrażenia o każdej przygodzie wspomnianej przez niebieskoskórą zniknęły z przed ich oczu.
- Prorok, wampir-sidhe. - wyjaśniła niebieskoskóra. - Zaskakująca mieszanka, nieprawdaż?
Calamity od dłuższej chwili siedział w milczeniu, wysłuchując opowieści towarzyszy.
- To może... ja coś... powiem? Ale nie jest to... długa historia... - zaczął zbrojny po czym kontynuował...
Dzierżyciel rozpaczy zaczął od pierwszych sekund jakie pamiętał. Obudził się w tej pokracznej sylwetce, a przed nim leżało coś martwego, coś co musiało się już dawno zacząć się rozkładać, zanim ktoś wymierzył monstrum ostateczny cios. Pierwsze co odczuwał był nienasycony głód i furia. Potrzeba zabicia wszystkiego co napotka na swej drodze. Krokami podobnymi do tych którzy potocznie są nazywani “zombie”. Miał już wyruszyć z jaskini na żer, to wtedy właśnie ujrzał, dwa przedmioty które przypomniały mu po części że nie jest bezmózgim potworem, chcącym tylko zaspokoić rządzę mordu. Chwiejnymi krokami doczłapał do amuletu i go podniósł. Oglądając go z każdej strony, mruczał i powarkiwał. Po kilku chwilach jęki i bulgoty zaczęły się formować w słowa, pierwsze które wypowiedział brzmiały:
“Czym...jestem...” amulet przypomniał mu o czymś ważnym, a także o tym by walczyć o każdą odrobinę człowieczeństwa jaka mu pozostała. Jego nieobecny wzrok powędrował w stronę miecza wbitego w stertę starych kości. Od ostrza emanowała jakaś aura, która przyciągała go do siebie... wołała wręcz aby wyciągnięto po niego dłoń. Zbrojna rękawica zacisnęła się na rękojeści miecza. Wtedy to właśnie poczuł że oręż jest odzwierciedleniem towarzyszących uczuć posiadacza. Kiedy wyszedł z groty, światło dzienne niemal pozbawiło go wzroku, lecz z godziny na godzinę wzrok przystosowywał sę do światła. Pierwszą istotą jaką musiał zabić był jakiś nieumarły który pomimo podobieństwa w poruszaniu się i pojękiwaniu, uznał Calamitiego za posiłek. Zbrojny z poczatku był zdezorientowany, jednak jeden wymach mieczem, który zresztą rozpłatał zombiaka, przypomniał mu o tym, że jest mistrzem tego oręża. Dalej już było tylko gorzej. Niemal każdy kto go napotkał utożsamiał go z potworem, i próbował go uśmiercić. Ze zgubnym skutkiem zresztą. W bardzo rzadkich wypadkach, to on był zbawcą, gdy jakaś mantykora, czy inne plugastwo chciało kogoś zabić. W pomniejszył wioskach był uznawany za bohatera, jednak większe miasta i tak miały go za kolejną abominację. Nie raz nasyłano na niego najemników, czy innych bandytów. Kiedy był jednej z wiosek był świadkiem efektów szaleństwa, wieśniacy mordowałi się nawzajem z maniakalnymi uśmiechami i pianą z ust. Calamity ich “oczyścił”, po czym postanowił że to musi zniknąć. Całkiem przypadkiem do jego uszu dotarły pogłoski że król organizuję grupę, powołaną do walki z tym okropieństwem.
- Miesiącami... potrafiłem z nikim nie... rozmawiać... - zakończył zbrojny, zwieszając nieco głowę. - Miałem... nadzieję że...ktoś... - Chciał powiedzieć “zaprzyjaźni” ale z jakichś powodów pominął to słowo.
 
Zajcu jest offline  
Stary 11-03-2013, 20:13   #138
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gorta walka z szaleństwem


Niebieskoskóra już w połowie opowieści rycerza straciła nieco przekonania do niego. Po opowieści i chwili ciszy, w końcu postanowiła się odezwać.
- Teoretycznie wspieramy siebie nawzajem. - rzuciła małą aluzją co do niektórych. - Ale mimo to, jesteś pewien, że przy tak ciężkim żywocie masz w sobie siłę, aby walczyć z szaleństwem?
- Chyba właśnie to kwalifikuje go do grupy bardziej wytrzymałych. - blondyn zauważył, zaś w jego dłoni pojawiła się księga.
- Drobnymi uderzeniami fale przekształcają skały. - odparła Shiba. - Ale to już raczej zależy od Calamitiego, czy widzi w sobie siłę...Co z tobą, Faust? - poprosiła go historię.
- Nic. - odpowiedział krótko.
- Nie dziwie się, że ktoś taki jak ty nie ma nic do powiedzenia. -burknął niespodziewanie Madred, który siedział z rękami założonymi na piersiach. - Gadasz tylko po to by zaostrzyć atmosferę, ale gdy chodzi o konkrety tracisz cały swój potencjał mówcy. -dodał jeszcze i z irytującym dźwiękiem złamał kostkę od kurczaka, która trzymał w swym metalowym ramieniu.
- A tak, przeleciałem Hanę. - dodał po chwili ze szczerym uśmiechem w kierunku Madreda. Najwyraźniej blondyn nie miał problemu z zachowaniem swoich uczuć w równowadze, zaś narażanie na potencjalną jej utratę swych towarzyszy z całą pewnością mogło być potraktowane jako... test, czy nawet forma wyróżnienia. Oczywiście mógł również zwyczajnie z nich kpić.
- Madred, przyjdzie i twoja kolej. Zniknąłeś gdy tylko pojawiliśmy się w Witlover. Też masz sporo do powiedzenia. - ścięła go Shiba. Tym razem naukowiec ją zadziwił, skoro wiedział, że faust wszystkich prowokuje, to po diabła sam go prowokował. - Dla wyjaśnienia, nie mam zamiaru podróżować z kimkolwiek komu z wzajemnością nie ufam. Więc racz podzielić się z nami swoją historią, bądź wyjść i ruszyć swoją drogą.
- Nie jestem pewien czemu miałbym ufać komuś kto zabił jednego ze swoich - zauważył rozbawiony. - Moja historia to moja sprawa, nieco zdradziłem tym, którym chciałem. Więcej nie zamierzam. - dodał po chwili spoglądając na niebieskoskórą.
Nie było długiego oczekiwania czy przemyśleń. Jedno zdanie. Natychmiastowe.
- Faust czy Ja. - rozeszło się po sali, skierowane najwyraźniej do wszystkich.
- O czym to mówiłaś w ratuszu? Że skupiamy się za bardzo na sobie i swoich celach, nie zbliżamy się do celu - Faust zaczął wymieniać, zaś jego ciało zdawało się emanować spokojem. Delikatnie przekrzywił głowę - był to jeden z jego charakterystycznych gestów. - O rozdzielaniu się, Shiba taichou - dodał po chwili.
Niebieskoskóra zacisnęła wargi lekko zirytowana.
- Prowokuj mnie dalej. Na pewno pomoże nam to wykonać zdanie dużo szybciej. To, że nie chcesz abyśmy cokolwiek na twój temat wiedzieli też będzie dla nas wielkim wsparciem, zwłaszcza moralnym. - Może postawa Shiby była sprzeczna z jej postanowieniami czy morałami, ale w praktyce niekoniecznie pozbawiona logiki.
- No dobrze. - odpowiedział zrezygnowany. - Jestem przedstawicielem wilkokotoszcuroptakoczłeków. - powiedział z trudem powstrzymując się od śmiechu. - Moja matka była Szczurodaktylem, ojciec wilkokotoszczurołakiem. I tak powstałem ja. Niestety, bogom nie podobała się tak dziwna mieszanka i uwięzili mnie w tym całkiem przystojnym ciele. - kontynuował swą opowieść.
- Właśnie dzięki temu zyskałem wiedzę, o której znacie - kontakty z bogami to dla mnie była normalność, teraz zaś jestem “strażnikiem” i sprawiam, by gatunki nie mieszały się tak jak moi przodkowie. - kolejne słowo wypływały z jego ust... układając się przy tym w całkiem sprawną
historyjkę.
- Właśnie to dlatego bogowie nazywają mnie strażnikiem równowagi. - dodał po chwili.
- Niezły z ciebie cudak! - skwitował Gort, po czym wgryzł się w kawał mięcha i dodał. - Jak dla mnie jesteś spoko. Możesz z nami zostać. Udowodniłeś że jesteś dostatecznie silny by z nami podróżować i wiemy po czyjej stronie jesteś. To mi wystarczy.
Dla pirata jak zwykle liczyła się odwaga i lojalność względem towarzyszy. To co kto wcześniej przeżył nie miało dla niego wielkiego znaczenia, dopóki miał dostatecznie silną wolę i motywację do walki.
- Jesteś kretynem. Wygrałeś. Cokolwiek było twoim celem. - stwierdziła zirytowana poza granice Shiba. Kiedyś mówiono, że jest w gorącej wodzie kompana, ale od kiedy znalazła się na kontynencie, zaczęła dostawać wrażenia, że za jej cierpliwość powinna zostać ukoronowana i hołdowana.
Nie zamierzała jednak doprowadzać do rozlewu krwi.
- Calamity jest pod stałym wpływem emocji od kiedy pamięta, John nie ma w ogóle osobowości, a ty jesteś stuprocentowym Anarchistom o nieprzewidywalnych zamiarach. Nie będę się wpisywać na listę samobójców i chętnych na śmierć pod wpływem szaleństwa. - Podniosła się oburzona z miejsca. - Ledwo zdołałam się pogodzić z uśmierceniem Hany. Mogę teraz stanąć przeciw każdemu, jestem poza tą barierą. Ale nie dam ci tej satysfakcji. - Złapała Kiro za ramię i pociągnęła go za sobą, wyrywając go z snu. A przynajmniej wprowadzając w marsz poprzez lunatykowanie. - Gort, gdybyś wolał walczyć z szaleństwem u mojego boku, znajdziesz mnie w "metalowym zajeździe". - Czuła, że ją nerwica weźmie. Ale właściwie wysłała już wczoraj wiadomość do króla. Teraz nie ważne jakby postępowali i do czego by doszli, i tak będą działali dla dobra sprawy. Zwłaszcza jeżeli będą głośni i tragiczni. Zrobiła co mogła.
- Już...obiad...? -zapytał wybudzony nagle Krio i zamrugał kilka razy rozglądając się po sali. - Gdzie...jesteś... - nie dokończył jednak bowiem znowu zapadł w sen uwalając głowę na ramieniu niebieskoskórej i powłócząc z trudem za nią nogami. Madred natomiast powstał z krzesła i ruszył za Shibą - To ja idę z tobą, przynajmniej ty jedna tutaj myślisz. -mówiąc to zarzucił plecak na ramię... a o dziwo wraz z nim powstał świński archeolog. - Madred...kwik... nie zostawiaj mnie! - powiedział plując resztkami jedzenia po sali, widać ta dwójka w czasie pobytu w mieści zżyła się ze sobą.
- Ktoś potrafi gotować? - spytał retorycznie przed podjęciem działań. Odpowiedziało mu tylko wymowne milczenie.
- Shiba! - blondyn krzyknął za niebieskoskórą. - Po prostu nie widzę sensu w mówieniu o tym, co było przed poznaniem się. - wytłumaczył.
- Ale jeśli chcesz wiedzieć to jestem złodziejem, podróżnym kochankiem, goni mnie pięć osobników których okradłem i oszukałem. - tym razem powiedział całą prawdę.
- Jedna z nich to najsilniejszy mag ognia na całym kontynencie, pożyczyłem od niej kilka książek, nie spodobało się. - kontynuował walkę o jedzenie.
- Walczę z szaleństwem by zachować równowagę, zadanie dane mi przez bogów. - dodał.
- Oh, a więc jestem ci do czegoś potrzebna? - odpowiedziała dziewczyna nawet się nie odwracając. - No to masz problem. - nie była to chyba zaskakująca odpowiedź. Niebieskoskóra poruszała się w stronę wyjścia, szło to jednak nieco powolnie. Głównie przez konieczność targania Kiro. Niektóre maskotki były niewiarygodnie niepraktyczne.
- Umiesz...gotować?! - odezwał się wybudzony na te słowa Krio. - Najlepszy...porywacz... -westchnął jeszcze, a do bąbelka doszła jeszcze stróżka rozmarzonej śliny, powstałej na myśl o jedzeniu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V6nbFZtxAL4[/MEDIA]

Blondyn zniknął jeszcze podczas słów Krio, tak jakby traktował je jako zasłonę dymną stworzoną do spotęgowania jego prędkości. Zamierzał pojawić się tuż za plecami Shiby tak, by chłód stali dobytej z magicznej kieszeni ostudził jej zapały. Ostrze powinno tylko dotknąć szyi, ot nic więcej.
- Proszę. - jeśli wszystko się uda, właśnie to zamierzał powiedzieć.
Gdy Faust pojawił się za dziewczyną i wypowiedział swe słowa, dało się słyszeć szczęk stali. To Madred wycelował swoją metalową dłonią w plecy Fausta. - Nie radzę. -skomentował krótko.
Problem był jednak rozwiązany szybciej niż można by się tego spodziewać, bowiem gdy tylko Faust zakończył wypowiedzenie swych słów, jego ręka zamarzła. Do stopnia w którym nie był w stanie ruszyć jej nawet na milimetr. Krio zaś z uchylonym zaspanym okiem obserwował blondyna. - Zakładnik...musi...bronić...porywacza...czy...ja k...to...działa? -zapytał nie będąc pewnym czy dobrze zrobił.
- Zaczyna robić się ciekawie - mruknął Gort, po czym poderwał się od stołu i z baranim udźcem w ustach zakasał rękawy, gotowy do powstrzymania swych towarzyszy przed bratobójczą walką.
- Zakładnik ma być posłuszny. Masz być jak niewolnik. - wytłumaczyła Kiro w duchu rozbawiona z tej sytuacji. - A więc teraz chcesz mnie zabić? - Spojrzała na niego kontem oka, a przedziwny świetlik zaczął krążyć wokół niej. - Spróbuj. Madred, nie ruszaj go.
- DOŚĆ TEGO!!! - wrzasnął niespodziewanie pirat, wypuszczając z ust kawał mięcha, po czym błyskawicznie dotknął dłonią ziemi: - BARI BARI NO FUNERAL!!!
Gort zamierzał otworzyć zarówno pod Shibą i Krio, jak i Madredem dwie zapadnie przez które znaleźliby się pod ziemią, a następnie je nad nimi zamknąć.
- Raczej na odwrót - powiedział blondyn, gdy tylko jego ręka pokryła się całkiem silną barierą oddzielającą skórę od lodu. Dokładnie to samo pojawiło się na plecach nienaturalnie szybkiego technokraty. Tym razem blondyn spróbował wykonać wariację uwolnienia wiatrów. Nie zamierzał on ich od siebie odrzucać, jak robił to przeważnie. Wręcz przeciwnie, skupił się do granic zdolności jego jakże słodkiego umysłu przepełnionego świadomościami innych osobników, których śmiertelność była całkowicie odmienna od tego, co dotyczyło normalnych bytów. Faust nigdy nie aspirował by być jak bóstwo. To było zbyt proste, nudne i ograniczało jego rolę. Wolał on rozwijać siebie i świat. Nie mógł nawet powiedzieć że chce wzmocnić równowagę, bo samym aktem tego typu zachwiałby go. Jego rola w tym świecie była tak dziwna, że aż zbędna. Tak jak i żywot który został mu odebrany już dawno temu. Teraz pozostawało tylko być chłopcem na posyłki i mieć przy tym dobrą zabawę. Zapewnić ją tym razem miał boski koń pochodzący ze stajni Poseidona, wierzchowiec Achillesa, jeden z silniejszych, chociaż bardziej niedocenianych bożków wiatru.
Wiatr nie miał oddalać się od blondyna, wręcz przeciwnie - miał przybliżać się do niego chociaż trochę, tak by ostrze przemknęło przez szyję niebieskoskórej. Blondyna nie obchodziło to, co dzieje się za jego plecami, wiatr, jaki zamierzał wywołać na kilka chwil powinien wytrącić z równowagi oponenta, uniemożliwiając mu jakikolwiek atak. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem zamierzał on zaraz po tym odrzucić od siebie wiatr. “Reverse Kai” - taką nazwę miał nosić ten ruch.
Akcja która miała się teraz wydarzyć potoczyła się tak szybko, tak nieprzewidywanie i tak spontanicznie, że w historii wyprawy na pewno zostanie na długo zapamiętana. Gdy Reka Fausta pokryła się lodem, dookoła Shiby począł krążyć mały świetlik, ot zwykła kula energii niczym się nie wyróżniająca na tle gamy ciosów jakie potrafił stworzyć każdy przedstawiciel wyprawy. Bariera na skórze Fausta nie dała mu zbyt wiele, bowiem lód okazał się całkowicie niemagiczny, ot zwykła lodowa skorupa. Ponadto najnowsza wariacja na temat umiejętności o mocy wiatru, skończyła się całkowitym fiaskiem, ot zawiał lekki wietrzyk, który poprawił nawet trochę fryzurę Shiby. Wtedy do akcji wkroczył Gort, pod nogami Shiby jak i Krio oraz Madreda pojawiły się zapadnie przez które zaczęli lecieć w dół, problemem było to, że Madred zdążył wystrzelić w stronę Fausta granatem ze swej rękawicy. Krio chyba tez chciał coś zrobić, ale ponieważ na chwile przysnął nie dało to zbytnich efektów. Otwierająca się zapadnia, sprawiła, że wybuchowy pocisk poleciał zupełnie w inną stronę, uderzając w sufit pomieszczenia i tworząc eksplozję na tyle silną, że Faust upadł na tyłek, a świński archeolog został rzucony do dziury wraz z Madredem. Dach pomieszczenia począł sypać się na głowy “obradujących” na szczęście Gort szybko zasklepił go kamiennymi elementami, powstrzymując tym samym kolejna katastrofę. Shiba i osoby które poparły ją w dyskusji zaś zleciały powstałymi tunelami, do pokoju piętro niżej. Okazał się on być jakimś małym gabinetem w którym siedział teraz oniemiały grubas, wpatrzony w nowopojawione sylwetki. Shiba zaś zauważył że jej krzystał ochronny zmienił kolor, sygnalizując wchłonięcie jakiegoś ataku.
- To co, atmosfera oczyszczona? - zawołał rozbawiony. W tym tez momencie przed twarzą Fausta pojawił się ten dziwaczny ognik, i gruchnął go w twarz, tak że nos zmienił swoja lokalizację. Po czym rozwiał się w niebyt. Mimo, że blondyn próbował atak zanegować, nic mu to nie dało, nie był w stanie zrozumieć natury tego zjawiska - cóż Shide byli ludem o bogatej ale przede wszystkim nieznanej w tych stronach kulturze. Dla tego ich moce też kryły wiele sekretów.
- Faust... - rzekł milczący od długiej chwili rycerz. - Jemu jakoś... bardziej ufam... - Także podniósł się z krzesła.
- Co to do kroćset było, Blondas!? - ryknął wkurzony pirat, rozwalając uderzeniem pięści stół i kopniakiem posyłając resztki na jedną ze ścian. - Wiem co robi ten twój zaczarowany mieczyk! Próbowałeś ją zabić!! Dlaczego!? Bo zabiła Kwiatuszka!? Przecież właśnie o tym próbowaliśmy pogadać!
- Gdybym chciał ją zabić nie zatrzymał bym się tuż przed jej ciałem - Fausta zauważył całkiem rozsądnie coś, co zdawało się umknąć uwadze nie tylko Shiby oraz jej pomagierów, ale i obserwatorom tego wydarzenia. Nawet Gort, który z racji pirackiego żywota, nie potrafił wyczuć uczuć emanujących z ciała blondyna. Co z tego, że jego początkowe zamiary były inne. Jeśli ktoś nie potrafi rozmawiać, odrzuca każdą możliwość i pławi się w hipokryzji bardziej niż sam strażnik, daje wiele powodów do zmiany nastawienia. Aż zbyt wiele. Dodatkowo okazja była tak piękna, że próba niewykorzystania najwyraźniej całkiem zawodnych zdolności Ksantosa była by obrazą przeciwko każdemu tutaj zgromadzonemu.
- W każdym razie idźcie z Shibą, mam jeszcze coś do zrobienia - dodał po chwili rozbawiony, czy raczej... rozkazał zgromadzonym. Nie czuł się dobrze z faktem przekazanego mu dowodzenia, wiedział też że bez jarzma niebieskoskórej misja nie będzie miała szans na powodzenie. Dodatkowo to ona była posiadaczem jakże przydatnej umiejętności gotowania, oraz, co nawet ciekawsze i zarazem ważniejsze - potrafiła leczyć, wspierać. To było coś czego potrzebowała drużyna mająca na celu zwalczenie plagi.
Wszystko zdawało się jednak iść zbyt łatwo, mury Wiltover bez problemu zatrzymywały całą plagę, zaś domniemana dobra strona konfliktu zaczynała mieć przewagę, nawet biorąc pod uwagę ograniczoną wiedzę blondyna. Nie miał on świadomości o tym, że drużyna została umniejszona do roli oddziału uderzeniowego zapewniającego bezpieczne dojście faktycznemu zespołowi, który miał być jeszcze powołany. Jednak nawet bez tego biała część znaku jakże starożytnej filozofii taoizmu zdawała się górować czernią. Szaleństwo w oczach blondyna przestawało być tak niebezpieczne, niepowstrzymane, oraz co ważniejsze - niezrozumiałe. Nadal nie miał on pojęcia jak może z nim walczyć, jednak widział na własne oczy jak dobrze zorganizowana twierdza, jaką teraz było Wiltover, potrafi wytrzymywać napór plagi. Nawet jeśli tuż przed jej murami powstały swoiste slumsy dla szaleńców.
- Przekażcie tylko Johnowi by dał znać, gdy otworzycie butelkę wina. Gdy wzniesiecie toast - tak, to było najlepsze co mógł zrobić. Zasilić obie strony konfliktu naraz. Rozwiązanie które przed nim się kształtowało było tak proste, piękne, harmonijne. Równowaga zdawała się z niego emanować stawiając na szali umiejętności obu ze stron.
Woda potrafiła drążyć dziury w skałach, wszystko dzięki miarowemu naciskowi wywieranemu na ich powierzchnię. Czemu więc nie miała by zrobić tego samego ze znacznie słabszą odmianą ciała stałego, którego gęstość była mniejsza nawet od wspomnianej cieczy. Nie było powodu by to samo nie stało się w przypadku zlokalizowanej na powierzchni jego ręki energii. Bariera, którą zamierzał stworzyć była tak naprawdę kilkoma punktami pojawiającymi się tylko na nanosekundę, by ustąpić miejsca swemu nieco większemu następcy. Rozwiązania zaobserwowane w przyrodzie często były najlepsze. Faust nie miał nadziei że ta sztuczka rozwiąże problem - on był tego pewien.
- Zawsze będziecie moimi Nakama - powiedział zdanie jakże odmienne od jego zwyczajowej postawy. Brzmiało ono wyjątkowo szczerze, jednak prawdopodobnie tylko znajdująca się w zaświatach Hana mogła wiedzieć ile wspólnego mają z prawdą.
- Gdy będziecie mnie potrzebować, otwórzcie boski trunek - dodał po chwili. Spojrzał na pozostałych w sali, z całą pewnością przedstawiających sobą domyśle wyobrażenie o szeroko pojętej sile. Nie chodziło tu nawet o faktyczną fizyczność, co raczej o mieszankę pożądanych przez wielu cech. Z całą pewnością każdy z nich należał do osób, które dostają to czego chcą, nawet jeśli o to nie proszą. Tak, to z pewnością był dobry wybór by wysłać ich za Shibą. Nawet jeśli był to tylko sposób na jako takie zachowanie twarzy oraz, co znacznie ważniejsze, utrzymanie równowagi, to musiał on posiadać chociaż pozorne oznaki sensowności.
Wszystko i nic, pociąg podążający po torach przeznaczenia przyśpieszał z każdą chwilą, jednak zdawało się że tylko dobro było w wagonie należącym do pierwszej klasy.
Calamity już nie wiedział co robić. Faust także odszedł, Rycerz po dłuższym przemyśleniu, sytuacji, doszedł do wniosku że zbyt impulsywnie podjął decyzję.
- Shiba czekaj! - Krzyknął za nią zatapiając się w purpurowej kałuży, a wyłaniając się tuż przy wyjściu z pomieszczenia, miał zamiar za nią podążyć.
- Taa - mruknął sam do siebie murzyn. - Naprawdę cudaczny gość. No to chyba nie mamy wyboru jak pójść z Błękitką!
Gort zadowolony z tego że nie musi podejmować więcej decyzji, założył ręce za głowę i już miał opuścić salę, gdy nagle naszło go silne przeczucie że o czymś zapomniał. Tak go to korciło, że aż postanowił zostać chwilę dłużej by rozejrzeć się po pomieszczeniu i zbadać wszystkie jego zakamarki w celu odnalezienia tego co nie dawało mu spokoju. A może chodziło mu o jakąś osobę która miała tu być? Tak czy owak postanowił poinformować o tym Khaliego, a ten natychmiast przypomniał mu że reszta w trakcie narady wspominała coś o jakimś Johnie.
- John? - zapytał zdezorientowany pirat, po czym przyłożył dłoń do brody i zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać. - John... znałem kilku gości o tym imieniu, ale nie przypominam sobie żebym spotkał któregoś z nich na tej wyprawie. Cóż, w takim razie chyba warto na niego poczekać! Mam nadzieję że interesujący z niego koleś!
W tym momencie jednak zauważył wchodzącego z powrotem do sali rycerza.
- Hej! - Gort powitał go jak zwykle radosnym okrzykiem. - Więc pogadałeś z Błękitką? Jak się ma? Nikomu nie stało się kuku? Czuję jak opuszczają budynek, więc chyba wszyscy żyją.
- Shiba... nie będzie z nami... podróżować... - rzekł bardziej ponuro niż zwykle, jednak jego humor szybko powrócił do “standardowego”.
- Obiecała, że... spotka się z nami... na górze tysiąca pytań... - dodał, przekrzywiając głowę w bok.
- He? - pirat przekrzywił głowę podobnie jak Calamity. - Ale przed chwilą mówiła że mam się z nią spotkać w jakimś tam zajeździe. Zmieniła zdanie?
- Ahh, racja, do zobaczenia. - powiedział blondyn wychodząc z pomieszczenia.
- Mówię tylko... co od niej usłyszałem... jeżeli życzysz sobie... porozmawiać z nią samemu... nie zatrzymam cię. - Rzekł Calamity, kątem oka spoglądając na wychodzącego Fausta.
- Źle się... dzieje... - Pokręcił głową komentując ostatnie wydarzenia.
- E tam, nic wielkiego się nie stało - machnął ręką Gort. - Jestem pewien że jeszcze się spotkamy. A na razie jakoś sobie bez niej poradzimy. Wiesz może co to za John na którego czekaliśmy?
- Tak sądzę... choć ciężko zachowuje się w.. pamięci... - rycerz postukał się w hełm próbując sobie przypomnieć wygląd twarzy Pana “Anonima”. - Będę wiedział... gdy go ujrzę...
- Skoro tak to musimy na niego poczekać - podsumował sprawę pirat i sięgnął po upuszczony wcześniej na ziemię udziec w którego momentalnie ponownie się wgryzł, a następnie usiadł tyłem na jednym z ocalałych krzeseł.
Calamity także spoczął na krześle, wcześniej stawiając je do pionu. Po chwili rycerz także zaczął zajadać pieczeń, utrzymując przy tym maniery.
 
Tropby jest offline  
Stary 11-03-2013, 23:56   #139
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Czarodziej zerknął na Johna. Dopisał ostatnie słowa raportu, którego treść śmiało można skrócić do “rozpierdol”, ewentualnie nieco bardziej artystycznie: “rozpierdol roku”. Przekazał plik kartek burmistrzowi.

- Właściwie rzecz biorąc, jesteś moim przełożonym, więc powinno to trafić do ciebie. - oznajmił, po czym jego wzrok wrócił na Johna. Przyjrzał mu się dokładnie, co i tak nie przyniosło wielu obserwacji. Z pewnym trudem wstał i przedstawił się.
- Elathorn Draenwar, wygląda na to, że będę pana ochraniał. Proszę się nie przejmować moim aktualnym stanem, to... chwilowe. Wieczorem miałem nieszczęście trafić na maga, którego umiejętności były zaskakujące. Bardzo prawdopodobne jest, że dostrzegł pan efekty tej walki, lecz nie na tym powinniśmy się skupić.
- Jestem Bob, miło mi - odpowiedział wyciągając rękę na przywitanie, po czym zwrócił się do burmistrza - Ale akurat nie w tej sprawie przyszedłem, tak się akurat zdarzyło że byłem jednym z gości na koncercie
- Ach tak, koncert, wiele słów mało konkretów. Co się tam właściwie stało? -zapytał burmistrz kierując pytanie głównie do Boba, zas rudowłosy zombie pozwolił mówić człowiekowi.
- M także. - odparł i przywitał się z Johnem, po czym usiadł. Stanie przy tych ranach było jedną z ostatnich rzeczy jakich pragnął.
- Jeden z szaleńców z wysypiska wysłał swoje urządzenie by okradło gości z biżuterii i innych cennych przedmiotów. Kuli towarzyszyła również dziewczyna - odpowiedział świdrując wzrokiem burmistrza. Miał nadzieję, że mężczyzna zrozumie co ma mu do przekazania.

Lekka bladość na twarzy zarządcy miasta świadczyła że zrozumiał przekaz, jednak widać mimo problemów z alkoholem swego stanowiska nie zawdzięczał jedynie dobrym konszachtom bowiem, zachował zimną krew.

- Rozumiem. Jakieś ślady, jak dostali się do miasta? Co z tą dziewczyną? -zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Dostali się do miasta zsypem, dzięki nietypowemu ciału byli w stanie przedostać się tą drogą mimo zwałów śmieci. Dziewczyna uciekła, resztki zniszczonej kuli prawdopodobnie wciąż są w budynku teatru. Udało mi się też ustalić gdzie dokładnie przebywa mężczyzna który wysłał kulę
- Wspaniale, wiedziałem że na Ciebie można liczyć Bob. -odparł entuzjastycznie zarządca miasta po czym zadał nurtujące go pytanie. - Masz zamiar to wykorzystać w omawianych przez nas wcześniej czynościach?
- Zgadza się, wykorzystam te informacje najlepiej jak potrafię. Pozostaje mi jeszcze tylko kwestia przekonania grupy z lokomotywy by wyruszyła ze mną, ale to zapewne nie będzie aż tak wielkim problemem
- A gdzie ruszacie? O czym tutaj właściwie mowa, mieliśmy dyskutowac o bezpieczeństwie miasta i tego co tu się wyprawia! - oburzył się nagle zombie, a burmistrz zerknął w proszący sposób na w jego mniemaniu osobnika o imieniu Bob.
- Będziemy wyruszać właśnie w tym celu. Szaleńcy z wysypiska zagrażali miastu wystarczająco długo, dlatego teraz z ramienia burmistrza zorganizowana będzie wyprawa mająca na celu uspokoić sytuację - odpowiedział nieumarłemu Anonim.
- Czemu nic mi o tym nie wiadomo? - zapytał nagle burmistrza. - Mógłbym wspomóc wyprawę, wynająć najemników, lub samemu pomóc. -wykrzyknął zarzuty, a burmistrz odkaszlnął cicho zbierając myśli.
- To świeży pomysł, nie mieliśmy czasu by się z Panem skontaktować, ponadto nie chcemy robić zbyt wiele szumu... ponadto...emm...więcej szczegółów wyjaśni panu mój doradca Elathorn. -zakończył burmistrz dźgając maga łokciem w żebra. Ślepia szlachetnego nieumarłego przeniosły się zaś na czarodzieja.

Czarodziej spiorunował burmistrza wzrokiem. Trzeba przyznać, że gdyby sam wzrok wystarczył do aktywowania energii magicznej, to pomieszczenie zapewne by zamarzło. Temperatura i tak spadła na tyle, że dało się to zauważyć.

- Burmistrzu, niestety, lecz odpowiednie informacje nie dotarły do mnie na czas. Tym samym ja także jestem niedoinformowany i z chęcią poznam więcej szczegółów niż tylko to, że mam ochraniać pańskiego przyjaciea. - oznajmił Elathorn z lekkim, zdecydowanie mściwym, uśmieszkiem.

Burmistrz westchnął po czym pokrótce wytłumaczył plan oczyszczenia wysypiska z szaleńców i otworzenia bram dla handlarzy na powrót. Przedstawił też powód dla którego chcieli wykorzystać nowo przybyłych do miasta, nie zaś regularne obawiające się zarazy wojsko. Gdy zakończył zerknął na swego maga.

- Teraz wszystko jasne?
- Oczywiście. - odparł z lekkim uśmiechem. Już teraz wątpił, aby miał ochote wrócić do Witlover. Przynajmniej do czasu w którym dowie się, czy jego przeciwnik jest martwy.
- A więc wszystko już ustalone? -zwrócił sie do Boba burmistrz.
- Praktycznie wszystko, pozostaje mi tylko porozmawiać z samymi zainteresowanymi by ustalić ostatnie detale
Jakby na zawołanie po tych słowach z sali konferencyjne dobiegł odgłos wybuchającego granatu, a cały budynek zadrżał w posadach. Zombie poderwał się z krzesła a rubin w jego lasce zaświecił groźnie - Kolejni szaleńcy?!

John również poderwał się z miejsca wkładając rękę do kieszeni garnituru w której miał schowany nóż, nie spieszył się jednak z opuszczaniem pokoju, zwłaszcza jako pierwszy.

- Nawet chwili spokoju... - burknął niczym stary dziad - którym teoretycznie był - i stworzył sobie lodową laske. Opierając się o nią, podniósł się i ruszył w kierunku drzwi. Tak było łatwo, chociaż - o ironio! - upodabniał się tym do tego, który go do tego stanu doprowadził. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Elathorna, kiedy przypomniał sobie, że przeciwnik był w znacznie gorszym stanie. Być może już jest martwy? Kto wie.
Ruszył w kierunku drzwi na tyle szybkim krokiem, na ile było to możliwe.
- Chętnych proszę za mną. - stwierdził po czym ruszył w kierunku centrum eksplozji, zgarniając po drodze kilku strażników.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 12-03-2013, 10:43   #140
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Drużynę
Czyli skutki dyskusji.

- Przepraszamy za wtargnięcie. - dość ponurym głosem odezwała się Shiba. - Właśnie dla tego sugerowałam wstrzymanie. Są tu cywile. Ale teraz mnie to pieprzy, po prostu stąd wyjdźmy. - rzuciła niebieskoskóra do Madreda wpatrując się w świetlika. - Co za skurwysyn... - odwróciła się do wyjścia pstrykając palcami. Ktokolwiek ją drasną, może wziąć swoje obrażenia z powrotem. - Choć Gort mnie trochę zawiódł. Na siłę mnie tam chciał? - nie zrozumiała do końca czemu pirat wykazał się agresją, choć tak naprawdę chciał dobrze.
- Gort raczej zawsze działa gdy widzi jakaś akcję. -zauważył Madred- Preferuje czyny ponad myślenie.
- To co...kwik... robimy? -zapytał zdyszany archeolog, natomiast Krio który leżał niczym worek na plecach niebieskoskórej mruknął sennym głosem. - Shiba...no...nie...rób...tak... - natomiast lekki rumieniec na jego bladej twarzy i senny uśmiech podpowiadał o czym może teraz śnic młody mag.
Ponadto w drodze do wyjścia z ratusza, w który teraz panowało jeszcze większe zamieszanie do uszu mieszkanki Valhali dotarł ponury głos rycerza, który nawoływał by się zatrzymała.
- Idziemy do mojego zajazdu. Odpocząć i przemyśleć. - odparła bez głębszego zastanowienie Shiba. W miarę miała wizję swoich dalszych poczynań. - Na obecną chwilę nie widzę nic złego. Chciałam usunąć czynniki negatywne z drużyny. Widać nimi byliśmy. - jej ton był dość obojętny. Niezależnie od tego w ilu grupach się poruszali, póki mieli jednakowy cel nie za wiele to zmieniało. Przynajmniej nie według niej. - Choć swoją drogą Faust mnie rozjebał. - przyznała szczerze. - Jeszcze jego żarty był proste do strawienia, ale jak taki skurwysyn ogłasza się boskim wybrańcem, to już jest rekord. - zaśmiała się lekko.
- Ktoś Cię,... kwik... chyba...kwik...woła. -stwierdził prosiak rozglądając się dookoła a z plecaka dobywając kanapki, z wieprzowiną - taka ironia losu.
- Cóż gdy ktoś nie ma poczucia własnej wartości, musi ją sobie zwiększac żartami czy wymyślaniem niestworzonych historii.- Stwierdził Madred poprawiając metalowa dłoń, która lekko przesunęła sie od strzału granatem.
- Ładne opisane. - przytaknęła Shiba i zatrzymała się, następnie odwróciła półkrokiem i krzyknęła w przestrzeń ratusza. - Nie teraz Rycerzu! Daj mi odsapnąć! Wiesz, gdzie mnie znaleźć... - była pewna, że przekazała wszystkim nazwę karczmy w której ma pokój. Na ten moment była nieco zła, przez co mogłaby...dokonać złych ocen w trakcie rozmowy.
- Muszę sobie strzelić herbaty z melisą... - mruknęła pod nosem.
Zbrojny niczym zombie wygramolił się z portalu obok niebieskoskórej. Najpierw wyprostował nogi, a później resztę ciała, stawiając się do pionu.
- Mówiłem... że nie zniosę... kolejnych odejść... - Rzucił ponuro. - Czasem się... przydaję... pozwól mi... tobie towarzyszyć... - dodał po chwili spuszczając wzrok.
Niebieskoskóra spojrzała na niego, jednak uśmiechu na jej twarzy nie było.
- ...Calamity...To ty powinieneś..."odejść." - odpowiedziała. - Nie nadajesz się do walki z szaleństwem. Osiądź w jakiejś wsi i załóż szkołę szermierczą. - zaproponowała z wręcz boleśnie poważnym wyrazem twarzy. - Jeżeli szał i szaleństwo raniły cię od samego początku, nie sądzę, abyś nadawał się do walki na froncie. - "nawet Hana się nie nadawała" dodała w myślach niebieskoskóra.
- Ale... - wydusił ledwo rycerz, unosząc dłoń. Jednak zabrakło mu słów, aby wypowiedzieć co czuł w tym momencie. Zamarł ponownie, a jego ręka opadła, wisząc teraz bezwładnie.
- Dlaczego... tak sądzisz? - Zapytał przekręcając głowę z nadzieją że jednak Shiba zmieni zdanie.
- Wszyscy wiemy, że szaleństwo żeruje na słabości. - przypomniała mu. Co prawda mogli się pod tym względem mylić, ale tak to po prostu wyglądało. - A ty jednak nie potrafisz zaprzeczyć, nieprawdaż?
Nie miał nic przeciwko Calamitiemu kontynuującemu podróż, jeżeli tak bardzo tego pragnął, ale nie chciała być obok gdy coś w nim pęknie. Właściwie, to szkoda by jej było gdyby temu coś się stało. - Przyznawanie się do słabości nie jest niczym złym.
- Jeżeli okaże się... zbyt słaby do... tego zadania... zginę... próbując -I tak nie mógł by znieść tego, że reszta walczy z tym okropieństwem jakim jest szaleństwo, a on w tym czasie robił coś zupełnie z tym nie związanego. - Ja nie mam... dokąd wracać... nie mam do kogo... wracać... co mi pozostaje? -
- To nie tak, że zmieniam cel. Mam zamiar dojść do góry tysiąca pytań. Jeżeli jesteś w stanie zwalczyć swoje słabości, może się tam spotkajmy? - zapytała Shiba lekko się uśmiechając.
W ten sposób jej zamiary pozostaną nienaruszone, a Calamity nie zostanie pokrzywdzony. Rycerz miał rację. Oszalał by z bezczynności.
- Jesteś w stanie tego dokonać? - Podniosła rękę, proponując mu uścisk dłoni.
- T...Tak! - Potrząsnął energicznie jak na niego głową i podał dłoń, nie zaciskając jej zbyt mocno. Ostatnim czego teraz chciał to pogruchotać jej rękę. - Skoro nie możemy... podrózować razem... spotkamy się na miejscu... - Powiedział Calamity prostując się na moment., ukazując jak bardzo góruje nad innymi wzrostem. - Tylko... spróbuj... tam nie... dotrzeć... - Uśmiechnął się delikatnie rycerz pod hełmem.
- O to się nie martw. Planuję dostać się tam całą i zdrową. - dopowiedziała z uśmiechem niebieskoskóra i odwróciła się ku drzwiom, targając Kiro za sobą.
Rycerz skinął głową, po czym odprowadził ich wzrokiem. Było mu przykro że ich drużyna zaczęła się sypać, ale od tego momentu postanowił opanować swe negatywne uczucia, których i tak miał w nadmiarze. Krokiem nieumarłego posnuł się z powrotem do sali w której była narada.

~*~

W zajeździe Shiba praktycznie natychmiastowo rozłożyła się na łóżku, pozwalając się wszystkim rozsiąść. Poleżała jakąś chwilę, gromadząc myśli.
- Myślę, że plan jest oczywisty? - rzuciła do wszystkich zmęczonym tonem. - Droga poza Witlover i tak jest zamknięta. Czekamy aż grupa A ją otworzy, tymczasem sprawdzimy, czy ktoś na nas nie poluje i co planuje Pozytywka. Jakiś sprzeciw? - Pierwszą odpowiedź usłyszała w jakimś pomruku. Zdała sobie sprawę, że Kiro pomylił poduszkę z innym miękkim materiałem, ale z jakiegoś powodu nie była zła. Niech ma, grzecznie ją bronił przed złym Faustem.
- Ehh, swoją drogą dowiedzieliście się czegoś ciekawego? Ostatnio widzieliśmy się podczas lądowania.
- Kilku rzeczy, na przykład takich które pozwolą nam ruszać od razu. -stwierdził Madred, który usiadł opierając się o ścianę i majstrując coś przy swojej łapie. - Ale o to pytaj schabka. -dodał z wesołym uśmiechem wskazując archeologa, który na dźwięk irytującego go przezwiska zastrzygł groźnie uszami i wypuścił parę z ryjka. Krio natomiast zachrapał tylko, korzystając ze swoich nowo uzyskanych dwóch wygodnych poduszek.
- Oooh~ - mruknęła zadowolona niebieskoskóra. - W końcu jakaś dobra nowina, opowiadaj. - zachęciła archeologa w duchu śmiejąc się z przezwiska.
- Miasto ma bardzo ciekawa architekturę. -zakwiczał świniak a z napchanego plecaka wyciągnął starą zniszczoną mapę. - To mapy kanalizacji, ale jeżeli się przyjrzeć tu i tu, oraz jeszcze w kilku miejscach widać ciekawą zależność...kwik. -stwierdził prosiak paluchem krążąc po mapie. - Zbadaliśmy to z Panem Blaszakiem... -odgryzł się Madredowi szczerząc lekko kły. -... i tak jak sądziłem te punkty wskazywały na dawne budynki. To miasto jest zbudowane na innym mieście, dawnej krasnoludzkiej twierdzy uściślając. - zakończył zdanie prosiak z uśmiechem po czym Madred przejął wątek.
- Przez cały czas od przybycia siedzieliśmy tam, badaliśmy teren, a schabik robił mapy, od miejsca w którym wyłupaliśmy sobie wejście. Znaleźliśmy kilka tunelów prowadzących, w głąb góry, ale nie mieliśmy czasu by je sprawdzić. -wyjaśnił technokrata. - Tak więc nie wiemy dokąd prowadzą...jendak - nie dokończył swego zdania, bowiem przerwało mu głośne ziewnięcie.
- Ja...wiem...dokąd... -odezwał się Krio głosem stłumionym, przez ciało Shiby które stosował jako przenośny materac. Po czym znowu zaczął chrapać w najlepsze.
Shiba uśmiechnęła się szeroko.
- Chociaż wy dwaj coś zdziałaliście. Czyli w zasadzie mamy plan działania. - ucieszyła się niebieskoskóra. - Ale dzisiaj nie ruszamy, chcę aby miasto nieco się uspokoiło. Albo raczej pozostali. - Jakby na to nie spojrzeć, Witlover zbyt prędko nie ogarnie się po wizycie gości. - Przed tym mam jeszcze jedną sprawę, póki jesteśmy w mieście wynalazców... - Dziewczyna przypomniała sobie, że od dawna nie mogła dorwać Madreda, na którego teraz spojrzała. - Mam całkiem sporo złota przy sobie. Byłbyś w stanie stworzyć mi protezę? - zapytała go z lekką nadzieją w głosie. Nigdy wcześniej nie słyszała o takiej technologii, a druga ręka byłaby niepomierną pomocą w przyszłych zmaganiach.
- Myśle że tak, ale na to bym potrzebował trochę czasu. Swoją rękę zresztą też sam zrobiłem, w moim kraju to normalka. -stwierdził Madred, drapiąc się metalowym paluchem po brodzie. - Aczkolwiek musiałabyś sprecyzować, swoje preferencje. -dodał jeszcze, zaś w tym momencie Krio poderwał się nagle i pierwszy raz od kiedy dziewczyna go poznała powiedział coś energicznie i z wyraźnym przejęciem.
- Właśnie! Mam pytanie! -mówiąc to spojrzał na Shibe która była najbliżej po czym wydał na świat słowa formujące się w nurtujący go problem.- Czy was kompan naprawdę jest wilkokotoszcuroptakoczłekiem?!- wypalił z zapartym tchem.
Dziewczyna dłonią uderzyła się w czoło, co było dość wymownym gestem.
- Nie, on jest kretynem. To taka odmiana ludzi. - wyjaśniła swojemu zakładnikowi. - Preferencje? Coś konkretnego możesz mi w to wpakować? - dopytała.
- Szkoda... nigdy...nie...znałem...wilkokotoszcuroptakoczłek a. -stwierdził zawiedziony chłopak, a jego twarz w trybie natychmiastowym wróciła na biust Shiby. Madred zaś odchrząknął, a charakterystyczna kropla potu mówiła wszystko co sądzi o śpiącym towarzyszu podróży. - Sporo rzeczy, zależy od masywności protezy. Ale ostrze, albo lekki karabinek bez problemu, czy też pochłaniacz zaklęć. -dodał wymieniając na palcach.
- Woah, woah ,woah. Pochłaniacz zaklęć? Coś jak nulifikacja magii? Dobrze rozumiem? - zdziwiła się dziewczyna sugestią Madreda. Jeżeli on był w stanie zrobić coś takiego, to dziwi ją czemu nie zobaczyła jeszcze armii anty-magów z amputowanymi rękoma.
- Nie do końca. -zaśmiał się technokrata. - To takie o to urządzonko. -powiedział z torby wyjmując mały płaski dysk, wielkości monety. - Jest w stanie pochłonąć jedno słabsze zaklęcie, oraz w czasie wyzerować jego efekt, stal z ziem na których się urodziłem, ma silne właściwości anty magiczne. -sprecyzował jeszcze.
Shiba pokiwała przecząco głową.
- w takim razie nie jest mi potrzebne. Już prędzej nauczę się w tym kontekście czegoś w białej magii. - stwierdziła. - Ale jakiś karabin czy pistolet nie brzmi źle. Zawsze to ukryta broń. I dystansowa. - jakby nie było w tym momencie najlepszą bronią zasięgową jaką miała niebieskoskóra, były niebezpieczne przedmioty na łańcuchu. Sama idea łańcucha brzmiała niepraktycznie przy więcej niż jednej okazji. - Ile będziesz potrzebował na materiały?
- Około dwóch tysięcy. -stwierdził po krótkich wyliczeniach naukowiec.
- Też...mogę...dostać...protezę? -zapytał sennym głosem Krio.
Shiba sięgnęła do kieszeni i rzuciła Madredowi dwie sakwy, następnie dłonią poklepała Kiro.
- Na cholere ci proteza? Wyglądasz na zdrowego. - zapytała nie do końca rozumiejąc o co chodzi chłopakowi. Zresztą, nie było jej stać na fundowanie sprzętu mechanicznego zakładnikom. - Pochwaliłbyś się lepiej tym co wiesz na temat tuneli pod miastem.
- Protezy...wyglądają...fajnie. -stwierdził chłopak opierając brodę na piersiach dziewczyny. - Pozytywka...mówiła...o...tunelach... -zaczął ziewając głośno.- Kończą...się...niedaleko...Lukrozu. -stwierdził a jego powieki poczęły zwolna opadać, co zwiastowało raczej koniec wypowiedzi.
- Skąd ty go wytrzasnęłaś? -zapytał w końcu Madred, który nie mógł pojąć zjawiska jakim był lodowy mag.
- Sam przylazł. - przyznała szczerze. - Pozytywka wysłała go do mnie jako szpiega. Jak się domyślasz trochę mu nie wyszło. - nie da się nie spostrzec rozbawienia na twarzy Shiby. - Zresztą, czyż nie jest słodki? Jak taka mała panda. Czy coś. - zażartowała sobie.
Krio lekko zmarszczył brwi przez sen wyraźnie zamyślony. - Nie...jestem...pandą...chyba...- stwierdził zamyślony, a Madred tylko wzruszył ramionami. - Problemem jest to, że nie wiemy co spotkamy w tych tunelach. W końcu to stara krasnoludzka twierdza. -zauważył naukowiec.
Niebieskoskóra zastanowiła się, nic jednak nie kliknęło w jej głowie. - Nie znam się na krasnoludach, na pewno w życiu żadnego nie spotkałam. Cechowali się czymś szczególnym? Jeżeli byli tutaj to zgaduję, że mieli jakąś smykałkę do mechaniki. - próba odgadnięcia czym zajmuje się rasa po lokacji jednego miasta była...dość mało sensowna. Ale zawsze to jakaś idea. Miała pewność, że Madred i "Schabik" ją oświecą.
- Pułapki, labirynty...kwik...jakieś krasnoludzkie czary runiczne i możliwe że kreatury które tam zamieszkały. Tego typu sprawy. -zaczął wymieniać na swych grubych palcach świniak, po czym oblizał się łapczywie. - W sumie wrzuciłbym coś na ruszt, nie wiem jak wy.
- Nie ma problemu. - usłyszał świniak w odpowiedz, a Kiro został delikatnie zepchnięty na łóżko. - Zrobię nam coś w kuchni zajazdu. Odpocznijcie trochę a potem zajmiemy się przygotowaniami...Chciałabym aby Madred jak najszybciej zabrał się do pracy, a my powinniśmy przestudiować jakieś księgi o krasnoludach i historii miasta. Nie wierzę, że nie mają tutaj biblioteki. - Mówiąc to zgarnęła jeden z swoich tobołków i udała się w drogę na dół, do kuchni.
Jeżeli dobrze pójdzie to całkiem nieźle się zorganizują. A nawet jeżeli nie znajdą biblioteki to może przepytać kogoś w ratuszu o przeszłość miasta...ale nie prędzej niż jutro. Ot, tak aby na nikogo się nie natknąć.
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172