Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2013, 03:12   #20
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=91_5YxmJ9Ic[/MEDIA]

W pogoni za lordem

-C'ath...- Hadrian ułożył dłoń na ramieniu swej dalekiej kuzynki, po czym z przejęciem popatrzył na Tharika.- Nie wątpię, że twoje ciosy ciężkie są jak dowcip Thariku, pamiętaj jednak że lord Grim ma pod swoim rozkazem więcej ramion równie tęgich i gotowych do boju. Kto wie jakie mór zebrał już żniwo. Nie dopomagajmy mu wywołaniem kolejnego obłędu i bratobójczej walki. Proszę cię byś w rozmowie ostrożnie dobierał słowa. I pamiętajcie...- ostatnie słowa skierował już do wszystkich.- Niech waszych dłoni do toporów nie ciągnie. Jedynie w razie agresji taką drogę przyjmiemy.
- Mądre słowa Hadrianie.- wtrącił się niespodziewanie Haffran.- Obyś równie mądre przywołał przed obliczem lorda, który swoją drogą...- spojrzał w głąb tunelu.- Zdaje się wam umykać.
- Na brodę Clangeddina!- podskoczył niemal.- Kiedy tylko Rafunk ukończy pracę zabierz mych przyjaciół w bezpieczne miejsce.
- Jak sobie życzycie królewski namiestniku, ale wątpię czy jakiekolwiek miejsce w Czeluściach można obecnie nazwać bezpiecznym.
- ukłonił się teatralnie.
- Zrób ile możesz. Ruszamy, biegiem!

Nie zastanawiając się dłużej grupa krasnoludów ruszyła w głąb tunelu oraz wypełniający go, wydawałoby się gęsty jak smoła mrok. Ten tylko co kilkanaście metrów rozdzierała zawieszona na nienaturalnie płaskiej ścianie pochodnia, znacząc drogę niczym przy dziecięcej grze w podchody. Po chwili zniknęły również echa głosów Haffrana i pozostałych za ich plecami towarzyszy. W pustej, skalnej przestrzeni odbijały się tylko ich własne, ciężkie kroki i ciche sapanie. Powietrze jakie wciągali w płuca wydawało się wręcz cierpkie. Ciepłe, bezlitośnie nieruchome, przesycone zapachami, które niejeden określiłby jako "cywilizacyjne". Mknąc przed siebie, raz po raz wyłaniając się z absolutnych ciemności w obszar oświetlony płomieniami pochodni, nasłuchiwali w nadziei odnalezienia lekko mówiąc niepocieszonego Grima Wirującego Młota.
Ostatecznie, zdyszani jak psy po pogoni za jurną suczą, stanęli w wejściu do dużej, owalnej sali. Rozwidlenia na dalszej drodze, bowiem w tym miejscu początek miało wiele ścieżek prowadzących dalej do konkretnych części Poddomu.
- Psia krew...- warknął Hadrian przełykając głośno ślinę i kawałek płuca, jaki starał się umknąć z jego falującej piersi.- Jak ja nienawidzę biegać.- wyprostował się i rozejrzał po wrotach i okalających je, wyżłobionych w skale posągów- wiecznych strażników, jacy mieli doglądać gościńców królestwa krasnoludów.
- Jestem pewien, że ten pieniacz popędził prosto do sali zgromadzeń.- stwierdził po krótkiej chwili ciszy. - Przemówmy mu do rozsądku nim zasieje zwątpienie pośród innych lordów. Tędy.- ruszył z nieco mniejszą niż wcześniej werwą ku jednym z wrót.

+-+-+

Już pędząc przez kolejny, nieco mniejszy tunel poczuli nagłe uderzenie gorąca. Krople potu jakie zrosiły ich czoła szybko przemieniły się w istne potoki, ściekające za kołnierz w dół pleców.
- Krew ziemi.- rzucił Hadrian, przecierając w biegu twarz rękawem.- Przodkowie wydrążyli wieki temu kanały, którymi wypływa ona przed salę zgromadzeń. Pompatyczne, nawet jak na przodków.- nie wydawał się zadowolony.
Najpierw dostrzegli wątły blask gdzieś na końcu tunelu. Z każdym krokiem przybierał na sile tak samo jak gorąc, który stawał się coraz bardziej dotkliwy. Wszyscy pochodzili z Poddomu, widać jednak jedynie najważniejsze osobistości wielkich klanów przystosowały się do tej niewygody. Ostatecznie wyżłobiony tysiącami ramion tunel rozrósł się na wielką pieczarę. Drogę przed nimi znaczyły dalej kilkumetrowe posągi, za których plecami spływała leniwie magma. Wielkie twarze wyżłobione w ścianach po bokach przyglądały się gniewnie wysłannikom królowej jak i orszakowi lorda Grima, który brnął w kierunku sali zgromadzeń. Ta, jak przystało na tak przytłaczającą przepychem scenerię, prezentowała się okazale wraz ze wszystkimi [i kolejnymi rzec można] posągami, przypominającymi baszty konstrukcjami i otworami po obu stronach wysokich wrót, z których ściekała w dół lawa.
- Lordzie Grim!- wrzasnął Hadrian przyśpieszając kroku. Pochód klanu Wirującego Młota wstrzymał się.
- Idź precz łysamordo!- warknął groźnie lord.- Za chwilę przyjdzie kres twojego namiestnikowania, samowolki twej cioteczki i więzienia nas tutaj!- lord chwycił za sterczącą zza pasa rękojeść topora i machnął nim groźnie w powietrzu.- I Moradin mi świadkiem, porąbię cię jak drewno jeśli spróbujesz stanąć na mej drodze!
- Nikt z nas nie chce rozlewu krwi, lordzie Grim. Pragniemy porozumienia...
- Ha! Śmierdzisz strachem jak gobiln gównem! Nie dla mnie układy zasrańcu. Chcesz się dogadać, co? To otwieraj Wrota nim sam je sfatyguje.
- Tego zrobić nie mogę. Nie mogę i nie chcę ryzykować zdrowiem mieszkańców... Zrozumcie. Królowa ma na sercu los wszystkich a dowodem jej przejęcia waszym losem, tutaj w Czeluści, niech będzie obecność moja i mych ziomków. Przecież wysłała kapłanów, czyż nie?
- Taaa? I gdzie oni są, co? Zdechli! Ta franca upewniła się jaki los nas czeka i przysłała tutaj ciebie abyś wszystkiego dopilnował!

Hadrian popatrzył na starca zaskoczony niczym kowal, który po beczce piwa zasiadł zadkiem we własnym piecu.
- To szaleństwo... O czym gadasz!
- Uważaj na swój język.
- warknął jeden z synków lorda, chwytając za topór.
- Grimmdarze, spokój.- wydał z łaską polecenie starzec uśmiechając się wrednie do Hadriana.- Nie prowokuj moich synków, bo ci zęby przerzedzą aż dziąsła będziesz miał łyse jak twarz młokosie.- Grim zmarszczył brwi, a jego twarz przybrała na chwilę istnie demoniczny wyraz. - Twoja ciotka chce Rozpalonej Kuźni na tronie po sobie i po nim... I tak po kres wszystkich dni, co? Dlatego tutaj jesteście i dlatego nie chcesz wypuścic pozostałych lordów na powierzchnię. Żebyśmy sczeźli tutaj, żeby nasze ciała pokryły wrzody a rozumy zżarła zaraza... O nie!- uderzył bokiem topora o własną pierś.-Jeśli trzeba będzie wysadzę w pizdu wrota, zbrukam krasnoludzką krwią tunele a później nabije łeb każdego z klanu Rozpalonej Kuźni na pikę. I możesz mi wierzyć, kiedy tylko otworzę oczy pozostałych- mówiąc to skinął głową ku sali zgromadzeń.- Na prawdę stanie się to faktem. Najpierw pokonamy zdradę stanu, a później zarazę!
- To szaleństwo!





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LdZyKLi55V0[/MEDIA]

Salony u Haffnara

Po kilku długich, ciągnących się jak smród za braci Holderhelk chwilach Rafunk powrócił w towarzystwie oddelegowanego z nim zbrojnego.
Mina jaką ozdobił swą twarz Haffnar przypominała młodą dzierlatkę, której tyłek ktoś postanowił potraktować rozgrzanym do czerwoności prętem.
- I jak panie Rafaelu? Czy będzie nam dane rozewrzeć jeszcze kiedyś wrota?- wyśpiewał niemal ze zwątpieniem.
-Gnom... Coś... No...Eeee tego wymajsterował zębatkę. Tyle żem widział... Tak jakby.
Czarodziej zmarszczył brwi słysząc słowa gwardzisty.
-Wracajcie na posterunek. Od tej pory nie przepuszczacie NI-KO-GO.- spojrzeniem powrócił do gnoma. -Oczywiście rozumiecie, że jako ciało odpowiedzialne za nienaruszenie wrót muszę was prosić o przekazanie mi tego mechanizmu. Wątpię bym umiał w razie co go naprawić własnoręcznie... Ale jeśli macie się udać dalej mądrzej jest by klucz pozostał tutaj. Względnie bezpieczny. - popatrzył po pozostałej trójce: wysokiej jak na krasnoludzkie standardy ludzkiej parce i zakapturzonemu Trostowi. -Mam nadzieję, że zgadzacie się ze mną. A teraz w drogę. Jak mówiłem moja stancja znajduje się w nieco w głębi, w głównej części miasta.- nie przestając mówić ruszył w dół tunelu. - Pierwszy raz w Poddomie? To zapewne wielkie przeżycie, prawda? Widzicie te ściany... Jakie są równe? Gładkie? Wszystko dzięki zastosowaniu magii, chociaż kiedy powstały wyglądały nieco inaczej. Widzicie, otóż kilkaset lat temu...


+-+-+

Głos Haffnara przez całą drogę męczył uszy przyjaciół Hadriana. Nie tyle słowa, o ile ktoś interesował się architekturą, co jego iście irytująca barwa. Pasowała do wyniosłego szlachcica, który w swym życiu tylko raz wyszedł poza mury własnej posiadłości o wyłożonych szczerym złotem ścianach. Do osoby zamkniętej w świecie wyobrażenia o samym sobie, która na wszystkich patrzy nieco z góry.
I nie zechciał przestać, nawet na chwilę. Na nic zdały się pytania, nawet tyrady ciekawskiego gnoma, które czarodziej traktował jak spontaniczne napady autyzmu u niedorozwiniętego dziecka, albo goblina?
Gdzieś przy opowieści o poprawkach wniesionych w konstrukcję tuneli przez władców z klanu Złotego Kowadła dotarli do obszernej, owalnej sali, która okazać się miała rozwidleniem dróg.
Haffnar skręcił w lewo, przechodząc jednocześnie do kolejnej opowieści: genezy posągów jakie strzegły każdej z bram w mijanej właśnie sali.
- Każdy z nich nosi imię wielkich wojowników, jacy wysławili się w wojnie z drowami... Oczywiście według legend, ale czy to nie wspaniała idea?
Już po chwili skupić swoje zmysły mogli na dźwiękach zupełnie innych niż monotonny głos maga. Od zarania dziejów towarzyszących każdej osadzie, miastu czy metropolii. Fantastycznej rewii odgłosów poczynając od charakterystycznego szczęku młota o rozgrzane żelazo, po szmery słów niesionych echem, przez śmiech, krzyk zatroskanej matki, nagabywania żebraków o jałmużnę aż do stąpnięć ciężkich, wojskowych buciorów.
U szczytu tunelu stanęli przed sercem podziemnego Poddomu- wielką jamą w ziemi pełną ogromnych stalagmitów i stalaktytów upstrzonych misternie wykonanymi domostwami i łączącymi je mostami.
Czarodziej jakby tknięty niewidzialną dłonią przerwał swą opowieśc i zerknął na twarz kobiety, która zdawała się chłonąc teraz każdym zmysłem otaczający ją krajobraz.
- Ach tak, tak... Witamy w Poddomie. - mruknął raczej mało zadowolony konkurencją jaka powstała dla jego porywającej opowieści. - Tak, już prawie jesteśmy na miejscu. Starajcie się nie zaczepiać mieszkańców, ostatnio szybko puszczają im nerwy. No i raczej nie warto ryzykować, że trafimy na nowe ognisko zarazy?
Ruszyli przez niewielki dziedziniec otoczony krępymi, kwadratowymi domkami przypominającymi cegiełki, a następnie weszli na wąski most przewieszony nad głęboką rozpadliną. Klify w dole obrosły w podobne domostwa niczym drzewa w hubę, te zaś łączyła ze sobą cała siec tarasów i mniejszych mostów.
Po drugiej stronie napotkali na patrol straży- piątkę krasnoludów odzianych w nieco mniej okazałe niż gwardziści zbroje, dalej pozostające jednak w przodzie jeśli porównywać je do wyposażenia straży miejskiej w przeciętnym, ludzkim mieście.
- Haffnarze.- zasalutowali uderzając pięścią w pierś.
- To goście z powierzchni przysłani tutaj przez królową.- wyjaśnił czarodziej z miejsca.- Zmierzamy do przydzielonej mi posiadłości. Jak sprawy w mieście?
- Dwóch nowych...
- mruknął cicho strażnik nachylając się ku czarodziejowi.
- Kto?
- Jeden z kowali i jego żona. Rzucili się sobie do gardeł, poturbowali dzieciaka...
- Żyje?
- Młodzik? Tak, tak. Wybiegło na ulicę, ma pogruchotane kości ale dało radę.
-Zajmę się tym później. Odseparować.
- popatrzył raczej bez wyrazu na stojących za jego plecami gości.- To już niedaleko. Przepraszam was, odkąd dowódca straży miejskiej...-pokręcił głową.- Wszystko jest na moich barkach. Lordowie pozamykali się w swych posiadłościach i czekają tylko aż uchylą się Wrota. Przynajmniej tak mi się wydaje...

+-+-+



Czarodziej miał albo niebywałe szczęście, albo większe wpływy niżeli chciał przyznać. Przyznana mu stancja z pewnością była daleka od standardów przeciętnego mieszkańca Poddomu. Już z zewnątrz prezentowała się z goła inaczej. Fasada i kolumny wykute w szczerej skale, sięgające kilka pięknych metrów nad głowy. Tak, iż nawet towarzyszący mu ludzie nie czuli się skrępowani, wręcz przeciwnie.
U drzwi posiadłości stróżowało kilku gwardzistów, którzy widząc Haffnara zasalutowali natychmiast. Ten minął ich niczym kamienne posągi wcześniej, tym razem nie zaznaczając ich istnienia najmniejszą opowiastką.
U drzwi dopadł go młodszy krasnolud w szacie magika.
- Mistrzu! Mistrzu!- zamarł w bezruchu dostrzegając postacie za plecami Haffnara.
- Yaeron... Yaeron... Gadajże!
-A...A...A tak. Przepraszam. Pierwszy raz widzę...
- Do rzeczy.
- A tak, tak. Posłaniec od l...
- Teraz? Nie. Odeślij go.
-Ale to waż...
- Dobrze!
- na łysym placku czarodzieja pojawiła się nabrzmiała żyłka.- Zaprowadź gości do mojej pracowni. Posłańca przyjmę u siebie. - zerknął obojętnie za siebie.- Wybaczcie, obowiązki. Niedługo do was dołączę.

Yaeron zadanie przyjął i wykonał z przerażeniem w oczach jak i absolutnej ciszy. Tak jakby obawiał się, że jakiekolwiek wypowiedziane w kierunku ludzi słowo sprowadzi na niego gniew krasnoludzkich Bogów... A może chodziło tylko o jego mistrza? Jego spleciona w warkocz, kozia bródka podskakiwała wraz z drżącą brodą, a skulona postawa przypominała bardziej jakby to on był prowadzony przez grupkę za jego plecami... Na stracenie.
Przekręcił klucz w starym zamku drzwi i uchylił je przed gośćmi kłaniając się głęboko.
Izba była dość okazała, same drzwi jednak zmuszały co wyższych z towarzyszy Hadriana do uginania karku. Wnętrze było skromnie umeblowane, jakby pośpiesznie. W oczy niemal od razu rzuciły im się kryształy- mniejsze i takie wielkości piąstki dziecka, ułożone na regale pod ścianą. Na kamiennym stole, stanowiącym integralną część podłogi, ułożone w stos zostały pożółkłe zwoje. Niektóre z nich dalej w starych, popękanych tubach. Dopiero gdzieś dalej, nieopodal niewielkiego łoża znajdował się skromny warsztat alchemiczny.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline