“Dżentelmenem nie trzeba być, nim tylko można się stać. Ta potrzeba powstaje z głębszej, wewnętrznej wrażliwości i łagodnej postawy wobec świata. Jest autentyczna i prawdziwa…”
Roger nie rozumiał tego co się zdarzyło, nie wiedział jakim cudem stał tutaj z dymiącą bronią. Nie pojmował czemu widział się w roli kultysty z owej wypaczonej świątyni Kali.
Nie wiedział… Nie próbował zrozumieć… Nie miało to znaczenia i nie było czasu…
-Powinniśmy się przegrupować drogie panie i dołączyć do pozostałych Magów…w grupie raźniej.- rzekł sir Attenborough głosem opanowanym, jakby zupełnie nic się nie stało. Lekka nerwowość ruchów świadczyła o tym, że poza szlachcica jest maską skrywającą lęk.
-Wy wyjdźcie pierwsze. Postaram się was osłaniać.- deklaracja bez znaczenia w tej sytuacji, gdy wróg mógł atakować kilka celów na raz. Niemniej sir Roger był zdeterminowany by ściągnąć na siebie uwagę bestii i dać kobietom szansę na ucieczkę.
Jako dżentelmen i szlachcic był niejako zobligowany do tej roli. Poza tym nie miał ochoty patrzeć na śmierć którejś z kobiet.
Rewolwer w jego dłoni był kpiną… Nie stanowił pewnie żadnego zagrożenia dla stwora, ale był jedynym orężem jakim Roger dysponował. I nawet jeśli nieskuteczny, dawał jakieś poczucie otuchy. Naiwnej otuchy… ale jednak.