Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2013, 21:54   #229
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Przemysław Gintrowski Dzieci Hioba - YouTube


Patryk Gawron


Patryk zszedł na dół nie obawiając się strachów na wróble. Nie obawiając się nikogo. Niczego.

Popegeerowski blok stał cichy i pusty. Czarny i zawilgocony.
Potłuczone szkła chrzęściły Gawronowi pod nogami. Nawet nie zaprzątał sobie uwagi tym, skąd one się tutaj wzięły.

Teraz już wiedział, jak czuł się Plastelina, kiedy wymordował swoich przyjaciół, by przeżyć. Wiedział, jak czuje się rozbitek na bezludnej wyspie. Niby człowiek się cieszy, że przeżył, ale tak naprawdę, gdzieś w swoim sercu odczuwa niemożliwy, kurewski wręcz smutek. Bo tylko wulgaryzm jest w stanie oddać to, co tak naprawdę czuje taki samotny rozbitek.
Patryk stanął przed drzwiami, za którymi wcześniej ukrywał się być może ostatni człowiek na tym opuszczonym blokowisku. Zapukał.

- Mam flaszkę – powiedział, nie słysząc odpowiedzi. – Chcę się napić.

- Jutro! – odpowiedział mu ten sam głos. – Nie otworzę ci, póki jest noc.

Te słowa podziałały na Patryka, jak czerwona płachta na byka. Coś w nim pękło. Tak po prostu. Bez ostrzeżenia, bez żadnych konkretnych powodów, chociaż tych akurat było aż nadto. To w końcu ten mężczyzna posłał ich do mieszkania, w którym czekały te przeklęte manekiny! Na śmierć!
Patryk zaczął wrzeszczeć i okładać drzwi kopniakami i ciosami pięści. A potem wziął rozbieg i ruszył z zamiarem staranowania tej przeszkody. Wściekłość domagała się ujścia.


Wanda Jaworska


Wanda ujrzała nagle, jak ściany wokół niej zaczynają pękać, jakby jakaś siła rozsadziła je od środka. Wokół niej zawirowały kawałki tynku, gruzu i pyłu zmieszanego z farbą.

Dziewczyna krzyknęła z przerażenia, odrazy i bezsilności, kiedy wraz z tymi śmieciami, ze ścian trysnęła na nią cuchnąca, gorąca krew.
W powietrzu dało się słyszeć przeraźliwe wrzaski. Wrzaski tak straszliwe, że dziewczyna bez sił padła na kolana, zatykając uszy dłońmi.

Ona też krzyczała! I nie tylko ona! Obaj skrzydlaci próbowali zachować równowagę, kiedy i ich ogarnął krwawy sztorm.

A potem spośród kurzu i śmieci wyskoczyły chude, pokręcone sylwetki. Jakiś przerażających, obdartych ze skóry monstrów, które zamiast rąk miały szpony, a zamiast zębów koślawe, ale wyglądające niezwykle groźnie kły. Większość z nich okrywały stare, zniszczone mundury, w których oszalała ze strachu Wanda, rozpoznała uniform noszony przez Zenona Taterkę na zdjęciu w rowie z trupami.

W chwilę później przepoczwarzeni w krwiożercze bestie ustasze zaatakowali skrzydlatych posłańców. I zaczęli ginąć, kiedy dwa anioły zaczęły się bronić.
Wokół Wandy zaczęły spadać kolejne fragmenty ciał. Tym razem szponiaste dłonie, długie i chude ramiona oraz inne kończyny jeszcze kilka sekund wcześniej sterczące z ustaszy.

Wanda zamknęła oczy i zaczęła wrzeszczeć.

Ale aniołowie i potwory z Inferna były głuche na ludzkie wrzaski. W końcu, za większość z nich, zazwyczaj zarówno jeden, jak i drugi gatunek, sam odpowiadał.



Patryk Gawron


Patryk sam nie wiedział, za którym razem drzwi puściły i wpadł do środka zamkniętego mieszkania.

Tutaj na chwilę ochłonął. Mieszkanie wyglądało zupełnie inaczej, niż sądził.

Było puste, zdewastowane, pełne gruzu i cegieł.

Patryk zachwiał się, rozejrzał półprzytomnie, ogłupiały. Teraz był pewien, że stracił resztki zmysłów. Oszalał. Nie mogło być inaczej.

- Mówiłem, że dopiero rano mogę cię wpuścić.

Gawron usłyszał czyjś głos i podążył za nim, ostrożnie, przygotowany do walki
.
I wtedy ją ujrzał. Twarz na ścianie. Z niedowierzaniem przyglądał się znajomym rysom twarzy i koronie z drutu kolczastego pasującej czoło.

- Jezu – tego już było za wiele, dla oszołomionego Patryka.

Nogi ugięły się pod nim i klęknął przed kamienną twarzą.

- Tak?

Usta widziadła poruszyły się.

Patryk zaśmiał się histerycznym nerwowym śmiechem.

- Czy ty jesteś prawdziwy? – sam zdziwił się temu pytaniu.

- A co, tak naprawdę jest prawdziwe? – odpowiedział pytaniem na pytanie Mesjasz.

Patryk podszedł do rzeźby i ostrożnie, jak archeolog, sięgnął palcami do kamienia. Poczuł zimny dreszcz, kiedy opuszki dotknęły zimnej struktury.
A potem poczuł gwałtowne szarpnięcie, jakby jakaś niewidzialna dłoń chwyciła go za plecy, pociągnęła w otchłań.

Krzyknął, zamknął oczy, a kiedy je ponownie otworzył ujrzał mroczny, sugestywnie niepokojący widok zalanej wodą piwnicy.





Wanda Jaworska


Wanda dygotała, starając się nie patrzeć na to, co wyczyniają skrzydlaci posłańcy. Skulona na podłodze, trwała tak, jak dziecko liczące na to, że uda się jej ukryć przed grozą całego świata, czy też nawet wszechświata. Odizolowana od zewnętrznych bodźców nawet nie usłyszała, kiedy ktoś pojawił się przy niej.

Poczuła dotknięcie palca na skroni. Drgnęła, kuląc się jeszcze bardziej. Jakby to coś mogło pomóc. W pozycji, w jakiej się znajdowała widziała tylko stopy stojącej przy niej osoby. Chude, długie, ciemnoczerwone, zakończone czarnymi pazurami.

Palec parzył ją, niczym rozżarzony pręt. Zdawał się spopielać skórę w miejscu, w którym ją dotykał. Wanda, niezdolna zrobić już nic więcej, skuliła się i zaszlochała.

- Vi ste moji. Zauvijek.

Wanda usłyszała te słowa, wdzierające się w jej uszy, niczym roztopiony ołów. Dosłownie rozrywające jej czaszkę od środka.

Krzyknęła rozdzierająco, ale było już za późno. Za późno na cokolwiek. Nawet na krzyki.



Patryk Gawron


Patryk spojrzał w wodę. W ciemnej tafli widział twarze swoich przyjaciół. Pokrwawione. Zniszczone, zmasakrowane, ale nadal do rozpoznania.
Wpatrywały się w niego z nienawiścią i żalem. Oskarżycielsko.

Patryk zaklął i zrobił to, co miał zamiar zrobić już wcześniej. Odkręcił szyjkę butelki, a potem pociągnął z niej solidny, długi łyk. A potem kolejny i kolejny, aż w końcu przestał już widzieć twarze. Przestał widzieć cokolwiek.

Woda otworzyła się przed nim, niczym brama do innego świata, a on wpadł w nią z radością, wiedząc, że jego przyjaciele są tam już i czekają na niego.




Wszyscy


Silent Hill Homecoming - Scarlet - YouTube

Miasto. Kilka dni później.

Święto Niepodległości z dnia 11 listopada przeszło bez większych komplikacji. Chociaż w cieniu tragedii, która wstrząsnęła Miastem.

Zgliszcza hotelu „Piast”, który poważnie ucierpiał w wyniku wybuchu gazu, nadal straszyły w samym sercu Miasta.

Miasto żyło również końcem „mordercy z drutem kolczastym”, którym okazał się być Patryk Gawron. Narkoman, alkoholik i bumelant. Jego zwłoki znaleziono w jednym z podmiejskich miasteczek, w dawnym pegeerze. Po tym, jak zabił dwójkę swoich przyjaciół z dzieciństwa – Hieronima Bułkę i jego siostrę Teresę, sam wypił silnie żrącą substancję i zmarł w konwulsjach nieopodal miejsca ostatniej zbrodni. Policja dokładnie przeszukała okolicę i wykluczyła udział osób trzecich.

Do zbrodni seryjnego mordercy przypisano także zabójstwo Grzegorza Wichrowicza, znalezionego w jego mieszkaniu, jego dziewczyny, – której zwłoki znaleziono kilka dni wcześniej spalone w podmiejskich lasach, a także kilku innych ofiar.

Jak zawsze, w takiej sytuacji, obwiniano ustrój, niezaradność policji, która przecież wcześniej aresztowała podejrzanego.

Kilka lat później nikt już o tych zbrodniach nie pamiętał.



11 listopada 1991

- Czas na nas – powiedziała kobieta w stroju zakonnicy do księdza, który wpatrywał się w świeży grób na miejskim cmentarzu.

- Co zrobiliśmy źle? – zapytał ksiądz zakonnicy. – Czemu sługa Chagidiela, generał jego zastępów, uwolnił się z kajdanów.

- Znasz odpowiedź na to pytanie, równie dobrze, jak ja. Ludzie są słabi. Nie znają swojej siły. Nie znają wartości, jaką daje im miłość. Są gotowi sprzedać jeden drugiego, zerwać więzy rodzinne, by ratować siebie samego. To dlatego Voivorodina zdradziła ideę naszej Matki podczas drugiej wojny światowej. Dlatego przystali do Chagidiela.

- Więc Krwawy Ojciec od początku był zwycięzcą.

- Myślę, że tak. Zobacz na nasz zakład. Myśleliśmy, ze ludzie, poddani ekstremalnym naciskom, postawieni na skraju szaleństwa, wytrzymają te próby. Nie zdradzą się. Będą współpracować. Że przyjaźń i więzi rodzinne zatryumfują.

- Ten zakład był szaleństwem.

- Nie! Ten zakład, nawet przegrany, dał Polsce wolność. Zdecydował o jej losach. Zgodnie z zakładem Binach i Chagidiela. My opuścimy ten rejon Iluzji, a śmiertelni otrzymają wolność, jaką daje im Chagidiel. Oddalą się od nas i religii. Będą mordować swoje dzieci i jeszcze staną się przez to sławni, zamiast doznać natychmiastowej kary. Ale będą wolni. Nie będą musieli słuchać innych rozkazów, niż własnego sumienia. Tak wybrali. Tak zdecydowali. Nasi władcy podzielili się wpływami. Na razie musimy odejść. Ale wrócimy.

- Tak sądzisz? – z powątpiewaniem zapytał mężczyzna.

- Ludzie dążą do totalitaryzmu. Daliśmy im szansę, by zrozumieli, jak niedobra jest dla nich zatruta wolność, jaką oferuje Chagidiel, wybraliby inaczej. Wybraliby system, który tak bardzo chcieli obalić.

- Może, gdyby wiedzieli, o co tak naprawdę walczą, walczyliby inaczej.

- Może. Ale wtedy nie byłoby takiej zabawy.

- Mnie to nie bawiło.

- A mnie tak – zaśmiała się kobieta.

- A nie powinno. Przez to wszystko, Mastema jest znów wolny, a Kazdeja wróci do Chorwacji i znów zacznie mordować.

- Niech morduje. Ludzie, tak naprawdę, nigdy się nie kończą. Nie ma nad czym rozpaczać.




Dwadzieścia lat później.
Miasto. Wiosna 2011 roku.


Ile mogła mieć lat, nikt nie wiedział. Ludzie nazywali ją Wiedźmą. Nikt w sumie nie wiedział, dlaczego. Wiedźma miała zniszczoną twarz i oczy szalone, lecz zarazem obojętne. Nikt nie wiedział, gdzie mieszkała, ale dzieciaki sądziły, że Wiedźma nie ma domu, że wychodzi nocami z jakiegoś piekielnego zakątka. Nawet nie wiedziały, jak blisko prawdy są.

Wiedźma, jak zawsze, obserwowała pewne mieszkanie na starym osiedlu w Mieście. Na typowym blokowisku z wielkiej płyty. To było jej zadanie. Musiała czuwać. Musiała zbierać informacje. Chłonęła szalonym wzrokiem to, co działo się za zamkniętymi drzwiami, pośród betonowej dżungli.

Widziała i słyszała wszystko. Każdy krzyk bitego przez rodziców dziecka, każdy siniec, każdą kroplę krwi, każdy gwałt, każde zwyrodnienie. Czasami myślała, że sama rozsiewa tą zarazę, ale szybko opuszczała ją ta refleksja. Przecież rodzice często krzywdzili swoich bliskich: pili, porzucali, katowali, a niekiedy nawet zabijali. To działo się zawsze, od wieków, pośród betonowych ścian, w sutenerach, w blokowiskach, ale i w pozornie spokojnych dzielnicach. Ojcowie – kaci, matki – morderczynie, dzieci – samobójcy, krew, ból, agresja i przemoc, a takie istoty jak ona, tacy przebudzeni ludzie, krążyli pośród tego moralnego rumowiska, zbierali wrzaski, krzyki, jęki, spijali je z przestrzeni, której nikt inny nie potrafił ujrzeć i – gdy nadchodziła pora – nieśli do swoich „spowiedników”, by ci, na czarnych skrzydłach zanieśli je dalej, prosto do głodnej paszczy Chagidiela – Zwyrodniałego Ojca, Kata zwiastującego przemoc między bliskimi sobie osobami.

Nagle do starej, chociaż tak naprawdę nie – starej kobiety podszedł młody, na oko dwudziestoparoletni chłopak. Zatrzymał się przed kobietą i uśmiechnął się dziwnie.

- Znam cię – powiedział spokojnym głosem. – To ty pomogłaś zerwać naszemu ojcu łańcuchy. Wanda Jaworska.

Kobieta spojrzała na niego, na jego rysy twarzy.

- To imię nic dla mnie nie znaczy – wyszeptała, ale coś w jej tonie głosu świadczyło, że nie do końca tak jest. – Jesteś podobny do swojej matki.
Antoni Bułka – Cichy spojrzał na Wandę Jaworską z okrutnym uśmiechem zupełnie nie pasującym do jego młodzieńczej twarzy.

- Wiem. Mam jej oczy. Ale serce należy do kogoś innego.

- Taterka. Ty znasz mnie, ja znam ciebie. Co z tym zrobimy?

- Nic. Za dwa miesiące zaczniemy nowe zgromadzenie. Czas znów sięgnąć po miecze. Sługi Binach po klęsce, jaką im zgotowaliście, znów chcą rzucić wyzwanie naszemu Najwyższemu Panu. Nie wiedzą, że zdrady Voivorodiny nie da się cofnąć.

- Ale da się zmazać krwią – powiedziała Jaworska.

- Nie ma tyle krwi, by im się udało. Nikt nie przetrwa tych prób. Ludzie, są tylko ludźmi.

Oboje rozstali się spokojnie.


Istota, która kiedyś nosiła imię Wandy Jaworskiej, ruszyła przez osiedle zbierając duchową karmę okrucieństwa dla swoich mrocznych władców. A Antoni Cichy wyciągnął telefon komórkowy wykonując połączeni po taksówkę.


KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-03-2013 o 21:56.
Armiel jest offline