Alyanne sama nie widziała, co myśleć. Czy młoda Tyrande naprawdę bardziej przejmowała się matką przełożoną niż sytuacją, w której się znalazła? Łowczyni demonów było cholernie niewygodnie. Nie, żeby narzekała. Do niewygód można było się przyzwyczaić po latach walki w przeróżnych warunkach. Niemniej kilka godzin w lochu dobijało przymusem bezczynności. Wyjścia nie było. Elfka nie rzucała się w łańcuchach - nic by to nie dało. Nie uwolniłaby nikogo bez broni, a pewnie wychylenie nosa z loszku skończyłoby się szybką śmiercią. Czekała. Czym było kilka godzin wobec setek lat, które trwało elfie życie?
Służka wraz ze strażnikiem doprowadziła ich przed oblicze królowej. Tylko jedna służka i tylko jeden strażnik. Najwyraźniej nikt nie obawiał się garstki bezbronnych w teorii więźniów. Im bliżej sali i królowej byli, tym Shadowbourne bardziej odczuwała aurę potężnej magii.
Azshara. Vashj. Highbourne. Nagi. Rozerwanie kontynentu... Alyanne znała te nazwy i wydarzenia z przekazywanej jej w młodości historii jej rasy. Smutne, że teraz stała na przeciwko tych osób i nie mogła nic zrobić. Zacisnęła dłonie w pięści i rozluźniła je. Bezsilność sprawiła, że nie była w stanie podjąć żadnych działań. Tak czy inaczej nie pokłoni się Azsharze, tak jak nie posłuchała Illidana. Oby historia się nie zmieniła i oby Furion pokonał ją w odpowiednim czasie.
Stojąc nieco za Selendis, nie wykonała żadnego gestu. Trwała w bezruchu - absolutnym braku ruchu - i chłonęła zmysłami to, co działo się dookoła. Obecność draenei może i podniosłaby ją na duchu w innych okolicznościach. Obawiała się jednak, co królowa o takiej mocy i przeroście ambicji może uczynić przedstawicielom obcych jej ras. Nie będąc mistrzynią dyplomacji, Alyanne pozostawiła rozmowę Selendis i innym.