Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2013, 22:14   #26
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację











Aldrada spojrzał na Jutiego, Juti na Aldoradę. Obaj przenieśli wzrok na krzątającego się przy karczmie Sveina a potem z powrotem na stojąca przed nimi elfkę o imieniu Shaveen.

- Pracujemy dla ojca Sveina. On zawsze lub brat jego w nieobecność pana Gundruta był kapitanem. – odrzekł Juti. – Ale, że młodszy syn rejsem tym opuszczał Miasto na Jeziorze, a tym bardziej z nami teraz nie wraca, to ja jestem dzisiaj za prom i rannego odpowiedzialny. Przekażę wszystko Panu Esgaroth i osobiście poproszę aby to mnie wysłał do dzielnicy elfów z ta informacją od pani. – zapewnił prężąc chudą pierś. – Może pani na mnie liczyć!











Przygotowania do wyprawy nie zajęły długo. Svein znalazł kilka bochnów chleba, które ominął los zdeptania buciorami, jaki gobliny zgotowały reszcie pieczywa i placków. Hobbit znalazł dwa tuziny jajek i trochę ziemniaków w szopie oraz suszonych na karczemnym piecu grzybów. Wszyscy sprawdzali swoje zapasy i racje żywnościowe. Powinno wystarczyć co najmniej na połowę drogi. Wiedzieli, że w podróży nie ominie ich polowanie. W swoim gronie jednak mieli myśliwych, więc nie martwili sie o to zbytnio. Najwyżej będą ograniczać ilość spożywanych posiłków a o drodze powrotnej myśleć będą, gdy przed nią staną. Na razie najważniejszy był pościg.

Drużyna wyruszyła wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Vetis próbowała kilkakrotnie i w końcu udało się jej złapać pasącego się na swobodzie kucyka. Razem z synem na jego grzebiecie, nie tracąc czasu, ruszyła na północ ku Dali. Prom z rannym Otarem odpłynął zaraz po rozmowie elfki z pełniącym obowiązki kapitana "Kaczuszki" Jutim. Doderick pożegnawszy się ze wszystkimi zniknął nagle w stylu iście godnym swych pobratymców. Wszak hobbici słyną z tej umiejętności bycia niewidocznymi oczom innych, gdy tego sobie życzą.











Pierwszej nocy, gdy słońce już zaszło i tylko łuna na niebie przypominała o nim szkarłatną wstęgą, Felien stanęła na wzgórzu wpatrzona w dal. Wiatr kołysał trawami, bawił się jej kosmykami włosów. Czuła go na twarzy. Stała nieruchoma jak posąg omiatana podmuchami. Jakby wiatr silniej i na dłużej tańczył wokół niej chyląc pod jej stopami zielonożółty dywan wysokich traw. Nie trwało to długo. W końcu odezwała się do reszty.

- Orki szły tędy zeszłej nocy prowadząc ludzi. Tuzin goblinów a wśród nich dwóch większych orków. Pięć wargów objuczonych pakunkami. Piątka ludzi. Wśród nich młody ranny wojownik wparty na ramieniu siwego woja i otyłego mężczyzny.

Niezależnie od tego, skąd elfka posiadała takie informacje, kiedy była mowa o otyłym mężczyźnie, to Svein od razu wiedział, że mowa była o karczmarzu. Opis dwójki pozostałych mężczyzn nie pasował jednak do porwanych mieszkańców „Smoczego Łba”. Staruszek był łysy a jego wnuczek za młody, by można go było nazwać wojem.

Dwalin jednak jak i Valbrand od razu skojarzyli te postacie ze starym i młodym Beorningiem. Wedle słów księgarza, opuścili jego sklep z tajemnicza mapą dzień wcześniej a potem uczeni ruszyli ich tropem ku Dali. Czy możliwym było, że postanowili nocować w „Smoczym Łbie” po zejściu z promu? Jak najbardziej.

Valbrand próbował dosyć przekonująco ubierać w słowa swe obawy przed pochopnym i pospiesznym wyruszeniem bez ustalenia po drodze planu odbicia jeńców. Czy było tak, że nikt nie miał na to czasu, aby rozważać ich opcje w tej chwili, czy też wszyscy zgodnie stwierdzili, że roztropne słowa Dalijczyka były oczywiste, dosyć, że stanęło na tym, iż w ciągu godziny drużyna była gotowa do drogi. Chyba jednak jego słowa zapadły niektórym w serca, bo jak pokazały najbliższe dni, w drodze została podjęta dyskusja o sposobach pokonania dogonionego wroga. Brann wyruszył jeszcze szybciej znikając im z oczu za wzgórzem.

Ślady wiodły w linii prostej na północny zachód. Orki trzymały się z dala od Mrocznej Puszczy, której wschodnie obrzeża były granicami Leśnego Królestwa oraz zachowywały dystans od Dali i Samotnej Góry. Była nadzieja, że mimo przewagi kilkunastu godzin, drużyna zdoła dogonić uciekinierów. Ludzie wyraźnie spowalniali orczyk wojowników. Nie dbali oni jednak wcale o maskowanie swych śladów. Podejrzewać można tez było, że nie dbali za bardzo o zdrowie i kondycję jeńców. Coraz więcej kropel krwi tropiciele znajdowali na źdźbłach traw. Jednak na postojach pod osłoną drzew, które nie omieszkali bezmyślnie siekać , rąbać i kaleczyć, bez żadnego powodu, lub w cieniu skalnych głazów głęboko wbitych w trawiaste stepy, nie rozpalali ognia. W miejscach podróżnych obozowisk witał ludzi i elfy smród odchodów. Okruchy chleba jedynie, którym musieli karmić jeńców oraz nieco pierza i wsiąknięta w ziemię jucha, były pozostałościami po posiłkach. Mięso znajdywało swą drogę do goblińskich brzuchów a wargi zapewne zadowalały się również kośćmi, których resztek nigdzie nie było.

Dwalin okazał sie być wyśmienitym przewodnikiem. Niektórzy odnieśli wrażenie, że rola przypadła mu do gustu. Jako, że to on wziął na swoje barki odpowiedzialność za przewodzenie podróżnym, to i nie musiał z resztą wdawać sęi w długie dyskusje, a wrażenie sprawiał takiego, co nie lubi strzępić języka. A może to tylko dlatego, że nie nastoju nie było, lub że nie zwykł tego czynić nie poznawszy kompanów bliżej. Myśliwy bractwa, kiedy nadarzała się okazja polował głównie na dzikie zające, których było w okolicy sporo. Póki co nikt nie głodował. Elfki ze Sveinem czujnie wypatrywali zagrożenia i na szczęście jak do tej pory, nic nie wskazywało na to, że jakiekolwiek im grozi.












Dziesiątego dnia podróży, wczesnym popołudniem, Brann wszedł ostrożnie w lasek do którego wiódł trop. Przyglądał się wcześniej z daleka roślinności jak to zwykle bywało, gdy ślady przestawały wieść przez otwarty teren. W końcu ruszył ku drzewom. Kiedy przechodził przez dolinę, po brzegach której pięły się stromo pnie wysmukłych drzew, poczuł się nieswojo. Poczuł na sobie czyjś wzrok. Nie dał poznać po sobie, że kątem oka dostrzegł na szycie krawędzi wzniesień, przyczajoną w krzaku za drzewem, lezącą sylwetkę goblińskiego łucznika. Z duchem na ramieniu kroczył dalej omiatając wzrokiem drzewa i krzewy a wzrok jego ślizgał się tylko , jakby skupiać nie chciał na kolejnych orkach, które spostrzegł przywarte do mchu. Doliczył się czterech goblinów. Jeżeli było przeciwników więcej, to nie wiedział. Wyczekiwanie wroga w sposób oczywisty zdradzało ich zamiary. Skorlsunn odgrywając do końca rolę zwiadowcy po godzinie marszu opuścił las wychodząc znowu na step. Milę dalej wdrapał się na samotną skałkę na wzniesieniu i z góry rozejrzał się po okolicy. Zagajnik z przyczajonymi orkami porastał głównie dolinę i zbocza tworzących ją wzniesień. Rozrastał się bardziej wszerz jak wzdłuż. Orczy trop wiódł dalej ku Górom Szarym, lecz wśród śladów nie dopatrzył się kilku mniejszych orków a odcisków łap wargów było jakby mniej. Mogli ominąć zasadzkę nadkładając pięć, sześć godzin drogi.

Ryzykując rozmyślenie się orków, Brann cofnął się ku drużynie, aby ich ostrzec. W drodze powrotnej przez zagajnik starał się zapamiętać pozycje orków, ich odległość od krawędzi lasu oraz udało mu się utwierdzić w przypuszczeniach, że oddzielony od głównej bandy oddział składał się na pewno z dwóch goblińskich łuczników. Dedukował też, że byli z nimi dwaj tropiciele Snaga z orczych plemion Mordoru. Tym, że nie dostrzegł wargów akurat się nie zdziwił. Przyspieszył kroku po wyjściu z lasu. Wiedział, że za godzinę dotrze do reszty podróżnych.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 17-03-2013 o 05:41.
Campo Viejo jest offline