Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2013, 21:53   #115
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA TUNIĄ


Las wokół nich już nabierał barw jesieni. Partyzanci poruszali się dość szybko. Widać było, że akcja nie jest do końca przygotowana, a ten pospiech wręcz wskazywał na coś zupełnie przeciwnego. Wskazywał na to, że akcji nie było czasu przygotować.

Niepokoiło jeszcze coś innego. Do walki szło ich prawie dwudziestu. Spory oddział, zważywszy na to, jak potem trudno rozproszyć takie siły. Szykowało się coś dużego. No i jeszcze fakt, że już dawno nie zapuszczali się tak blisko skraju Kampinosu. To było niebezpieczne.

Nie było czasu na wytchnienie, nie było czasu, by w marszobiegu zaczerpnąć oddech. Były tylko kolejne kilometry pokonywanej puszczy i coraz większe zmęczenie.

W końcu zatrzymali się na chwilę.

- Gwiazda! – Wacek przywołał swojego zastępcę. – Weź Beniaminka i jego ludzi oraz Szpulę z kaemem i zajmijcie pozycję na tamtym wzniesieniu.

Dowódca wskazał palcem niewysoki, zalesiony pagórek, zza którego widać było prostą drogę, znikającą w niedalekim lesie. Byli niedaleko Warszawy. Z miejsca, w którym się zatrzymali widzieli nawet zniszczoną wieżę zamku królewskiego. Za blisko. W biały dzień.

- Zobaczycie dwa lub trzy samochody. Otworzycie ogień do ostatniego i ewentualnej eskorty. Walcie w opony i po szoferce. Tylko ostrożnie, bo tam, na pace będą więźniowie. Nasi. Jasne.

Gwiazda, niski, krepy szatyn z przerzedzającymi się już włosami pokiwał głową.

- My ostrzelamy te samochody, które przepuścicie.

- Co z więźniami?

- Uwolnić, ale nie zabieramy ich ze sobą. Sami możemy mieć problem z odskoczeniem. Naszym celem jest pułkownik „Grom”. Szwaby nie wiedzą, kogo mają. Wpadł w łapankach będących pokłosiem akcji Wieniec.

Akcji, w której brali udział.

Pokiwali głowami, na znak zrozumienia i po chwili podzielony na trzy mniejsze grupy oddział partyzantów pobiegły zająć wyznaczone pozycje.


TUNIA


- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna … - starsza kobieta, która kazała na siebie mówić Michalina podjęła modlitwę w cuchnącej potem ciężarówce do przewozu jeńców.

-Pan z Tobą, błogosłowionaś Ty między niewiastami– odpowiedziała jej inna, młoda kobieta, z oczami czerwonymi od łez.

- I błogosławiony owoc żywota twojego Jezus – zawtórowała obu kolejna kobieta, w średnim wieku, z posiwiałymi przedwcześnie włosami.

- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna módl się za nami grzesznymi - zaintonowała Michalina. – Teraz i w godzinę śmierci naszej.

- Amen.

Tunia modliła się razem z nimi. Bezgłośnie poruszając ustami, zbyt spierzchniętymi, by wymówić kilka słów głośno.

Bała się. Jak wszyscy w tej ciężarówce. Osiem przypadkowych kobiet, schwytanych przez nazistów podczas łapanki. Osiem przypadkowych ofiar ponoszących odpowiedzialność za czyny ruchu oporu. Terror, jaki wprowadził okupant miał złamać serca Polaków. I łamał, ale jedynie te słabsze.

Ciężarówka podskoczyła na wybojach. Wjechali na jakąś nierówną drogę i zwolnili. Tunia zamknęła oczy spodziewając się, że zaraz samochód zatrzyma się i żołnierze wyprowadzą je stamtąd, ustawią nad jakimś rowem, w którym łatwo będzie pogrzebać ich ciała, i zastrzelą.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ

- Jadą – szepnął Gwiazda niepotrzebnie, bo przecież wszyscy to widzieli. Mała kawalkada samochodów poprzedzona dwoma motocyklami. Zamknięta przez dwa motory, w tym jeden z zamontowanym karabinem maszynowym.

- Zacznie Szpula. Zgodnie z rozkazem wal po kołach. Beniaminek – zdejmij kierowcę. Sprzęgło, Stryj, Doktorek i ja zajmiemy się motorami z tyłu. Wy walicie z karabinów, ja rzucę granat.

- A ja? – zapytał ostatni członek oddziału, młody siedemnastolatek o pseudonimie Ryś.

- Ty podajesz taśmę do kaemu, by się nie zacięła.

- Znowu.

- Bez dyskusji. Głowy nisko. Zbliżają się! Nie mogą zobaczyć nas za wcześnie.

Karabiny znieruchomiały w spotniałych nagle rękach. Czuli już tą ostatnią chwilę przed walką. Samochody w tym czasie zbliżyły się do ich kryjówki. Motory minęły ich dość szybko. Ciężarówki miały więcej problemów z pokonaniem lekkiego wzniesienia. Wznosiły kłęby kurzu, rzęziły silnikami na podjeździe. Jedna, druga.

- Teraz Szpula!

Rozkaz Gwiazdy dotarł do ich uszu i zobaczyli, jak erkaemista zrzuca maskujący brezent z lufy karabinu, która w kilka sekund później rozbłysła ogniem!

- Za Ojczyznę! – krzyknął Gwiazda i wychylił się ciskając granatem przed motocyklistami.

Również oni otworzyli ogień.

A po chwili, z miejsca, gdzie zniknęła reszta kawalkady dało się słyszeć kolejne strzały i wybuchy.

Zaskoczeni Niemcy nie byli w stanie stawić zbyt silnego oporu, a doświadczeni partyzanci szybko uporali się z zadaniem.

Po chwili, pośród szczątków dwóch motorów i ciał faszystów na drodze stała już tylko unieruchomiona ciężarówka.

- Idziemy! – rozkazał Gwiazda – Beniaminek, Szpula, Ryś i Stryj osłaniacie nas.

Już miał poderwać się do biegu w stronę ciężarówki, kiedy nagle pobitewną ciszę przeszyły strzały karabinu maszynowego, po nim kolejne.

Ze zgrozą zobaczyli, jak z zasłoniętej brezentem ciężarówki wynurza się lufa karabinu. Z jej ciemnego, śmiercionośnego otworu w stronę zajmowanych przez partyzantów pozycji posypał się grad ołowiu. Ziemia, drobne krzaczki, kamienie i kora drzew zaczęła odpryskiwać we wszystkie strony. Gwiazda zdołał paść za nasyp, zza którego prowadzili ogień. Ale ich stanowisko erkaemu zostało namierzone. Ze zgrozą ujrzeli, jak pociski dziurawią pierś przykucniętego przy broni Rysia, jak – dosłownie – odrywają Szpuli czubek czaszki wraz z czapką.

Padli za nasypem, widząc, jak z ciężarówki w pospiechu, pod osłoną swojego erkaemu wyskakują kolejni naziści.

To była zasadzka!



TUNIA


Samochody zatrzymały się i Niemcy otworzyli plandeki.

Stali na skraju jakiejś niezbyt gęstego lasu. Boże, jak pięknie pachniały drzewa jesienią. Żywicą i liśćmi.

Niemcy poprowadzili je przez las, zachowując nawet pozory kurtuazji.

Ale ich uściski nie były przyjazne, męskie. Były uściskami bezdusznych żołnierzy.

Tunia spojrzała na twarz prowadzącego ją SS-mana. Był młody, Niewiele straszy o niej. Gładko ogolony, jasnowłosy, z niebieskimi oczami mógł podobać się dziewczętom. W innym miejscu i w innym czasie. Na palcu zauważyła obrączkę. Miał żonę. Być może i dzieci. A teraz zabije ją i te inne kobiety, tylko dlatego, że takie otrzymał rozkazy.

W końcu krótki spacer przez las doprowadził je do długiego dołu. Tunia zobaczyła kopce ziemi i łopaty przygotowane do zakopania ciał.

Akcję nadzorował oficer SS w okularach. W czarnym mundurze i ze swastyką na ramieniu wyglądał, jakby przyszedł na paradę. Poza nim i prowadzącymi je żołnierzami przy dołach czekało jeszcze kilkunastu innych Niemców. Pomiędzy nimi stał jakiś mężczyzna ubrany w cywilny płaszcz, w okrągłych okularach.

Kobiety zaczęły płakać, pod jakąś ugięły się kolana i upadła do stóp jednego z nazistów. Ten kopnął ją w twarz, aż kobieta skuliła się na ziemi zasłaniając twarz rękami. SS-man zrobił kilka kroków w stronę leżącej dziewczyny, wyjął pistolet i strzelił jej w głowę.

Tunia zamknęła oczy.

Po chwili, zobojętniałe ustawiono je nad dołem. Stojąc nad rowem pachnącym świeżą ziemią zerknęła w tył. Leżały tam już ciała. W ubraniach. Nieruchome. Kilka.

SS Man wydał rozkaz i jego podkomendni ustawili się w szereg mierząc w stronę kobiet. Mężczyzna ubrany po cywilnemu spojrzał w stronę kobiet. Uważnie. Jakby badawczo. Od tego spojrzenia lekko zakręciło się jej w głowie.

Potem podszedł do nich i przemaszerował przed skazanymi obserwując każdą z nich uważnie, nie zważając na błagalne spojrzenia, łzy i smarki. Na ich nieme prośby i jęki.

Tuni wydawało się, że dłużej zatrzymał się przy niej.

Potem wskazał na nią oszczędnym ruchem głowy. Dwóch żołnierzy podeszło do niej i zaskoczoną, wyciągnęło z szeregu.

- Feuer!

Padł rozkaz wydany przez SS-mana i kiedy Tunię odprowadzano na bok huknęła salwa. Jej niedawne towarzyszki niedoli z krzykiem bólu, lub w całkowitym milczeniu, wpadły do wykopanego za nimi dołu.

Tunię prowadzono z powrotem w stronę samochodów. Nie wiedziała dlaczego. A za swoimi plecami słyszała jeszcze suche strzały z pistoletu. Zapewne dobijano te ofiary, które nie zginęły od pierwszej kuli.
 
Armiel jest offline