Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2013, 11:51   #111
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- ...tuque, Princeps militiae Caelestis, satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude.

- Amen. - odparł klęczący Beniaminek. Przez chwilę milczeli, on i starusieńki kapelan o błyszczącej w słońcu łysinie i krzaczastych brwiach. Zastygli w swoich rytualnych pozach - ksiądz ze wzniesionymi rękami, Piotr klęcząc z pochyloną głową. Minęła dłuższa chwila. Beniaminek z pewnym rozbawieniem zauważył, że ksiądz spogląda na niego ciekawie spod teatralnie zamkniętych powiek. Zupełnie jakby czekał, aż z gardła Beniaminka z rykiem wyskoczy sam Belzebub ze swoją świtą. Chwilę wcześniej sam Mazur rozglądał się ukradkiem po krzakach, oczekując czegoś podobnego.

- I jak?

- Nie wiem. Czuję się trochę głupio. - odparł Beniaminek zgodnie z prawdą.

- No to jest nas dwóch - ksiądz opuścił dłonie i uśmiechnął się uwidaczniając imponującą pajęczynę zmarszczek - Wiesz, nie jestem specjalistą, zrobiłem to pierwszy raz w życiu. Jak dla mnie nie wyglądasz na opętanego, ale jeśli nawet... wiesz, to nie działa jak magiczne zaklęcie. Wymaga wielu regularnych rytuałów, modlitw. To raczej maraton niż sprint. Czasem potrzeba miesięcy... nawet lat. Powiesz mi wreszcie o co właściwie chodzi, Beniaminek?

- Nieważne. Pomyliłem się. Niech ksiądz zapomni, coś mi się ubzdurało...

- Spotkałem człowieka, który dzień w dzień, całymi godzinami słyszy wrzaski dzieci płonących żywcem. Spotkałem chłopca, który codzień rozdrapywał sobie głowę do krwi, twierdząc, że w mózgu tkwi kula, która go zabiła. Pewien major...

- Oszalałem? - w głosie Beniaminka zabrzmiała zaczepka.

- To wojna. Wojna niszczy duszę. Nie tylko żółtodziobom. - Powiedział spokojnie ksiądz. - Zmierzam do tego, że wielu z tych ludzi pomogłem. Wróć jeśli chcesz.

- Może. Dziękuję. - mruknął żołnierz zbierając się do odejścia. - Ach. Jeszcze jedno. Wie ksiądz co znaczy “szoah”?

- To po hebrajsku. Znaczy “zagłada”.

- Dziękuję.

- Proszę. To ma jakiś związek z twoim... problemem?

- Nie wiem. I nie jestem pewien czy chcę wiedzieć.

*

Są rzeczy, o których lepiej nie mówić. Są sprawy, które lepiej zostawić w spokoju. Są imiona, które nigdy nie powinny być wypowiadane. Są granice, których nie wolno przekraczać. To co wydarzyło się w warszawskiej willi należało do zdarzeń z tej właśnie kategorii. Niech sobie młodziki i profesory pieprzą o szoku, zwidach i urojeniach, o zjawiskach paranormalnych, mediach i spirytyzmach. Wychowany w prostolinijnej, katolickiej rodzinie Beniaminek wiedział swoje - tego dnia spojrzeli w oczy diabłu.

Udało im się go okpić, ale zostali dobrze zapamiętani... i w jakiś sposób napiętnowani.

Starał się o tym nie myśleć. Nigdy nie wracał do tego tematu w rozmowach, a pytania zbywał niechętnymi mruknięciami. Próbował zapomnieć, jednak obrazy powracały raz za razem. Umierająca dziewczynka. Odgłos odjeżdżającej furgonetki z Tunią. Symbole na ścianach, upiorne zdjęcia, demoniczny cień na piętrze. Do tego koszmary - we śnie i na jawie. Wizje, których potworności nie był w stanie wyrazić słowami... a właściwie możliwe do streszczenia w jednym słowie: Shoah.

*

Tymczasem minęło kilka miesięcy. W lesie wszystko wyglądało inaczej. Prościej. Lepiej. Leśna partyzantka leżała Beniaminkowi znacznie bardziej niż przemykanie kątami dusznego, okupowanego miasta z fałszywymi dokumentami po kieszeniach. Tam byli szczurami - tu wilkami. To była miła odmiana.

Do podręcznego arsenału oprócz visów i parabelek powróciła broń o większych gabarytach na którą nie mogli sobie pozwolić w mieście ze względu na prozaiczne problemy z ukrywaniem jej pod ubraniem. W przypadku Beniaminka był to przede wszystkim klasyczny Kar98k. pięć naboi w magazynku, metr dziesięć długości, cztery kilo wagi, dodatkowo uzbrojony w solidną lunetę. W sposobie w jaki po raz pierwszy wziął go do rąk było coś, co przywodziło na myśl spotkanie z dawno nie widzianym członkiem rodziny. Gdzie tam, był jak matka, która po przytula do piersi ukochane dziecko. Jak dwoje kochanków spotykających się po raz pierwszy po miesiącach rozłąki.

Od tamtej chwili stali się nierozłączni.

Podczas gdy jego dusza zdawała się z dnia na dzień coraz bardziej staczać w piekielną otchłań, ciało miało się coraz lepiej. Niemal odrobił zniszczenia jakich dokonały kampania wrześniowa i obozy jenieckie. Bez zadyszki przemierzał niezliczone hektary Kampinosu z połowę młodszym oddziałem. Gdy oddział nie miał akurat nic do roboty, lub gdy akurat nie spędzał dnia na samotnym czatowaniu z lunetą karabinu przy oku, wciąż poddawał się katorżniczym ćwiczeniom, biegając po lesie i podciągając się na konarach drzew lub okładając ich pnie pięściami. Spartańskie warunki leśnego obozu zdawały się mu służyć. Pod pokiereszowaną bliznami skórą znów zaczęły rysować się węzły mięśni. Wydawał się... może nie młodszy, ale inny. Jakiś większy.

I tylko szalona nutka w spojrzeniu, a także sporo nowych pasemek siwizny we włosach i nieco ostatnio zapuszczonym zaroście zdradzało, że za tą witalną fasadą dzieje się coś złego.

 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 11-03-2013 o 12:13.
Gryf jest offline  
Stary 14-03-2013, 11:54   #112
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Drzewa, trawy, błoto i komary. Bardzo dużo komarów. Zatrzęsienie komarów. Plaga komarów.
Chyba zleciały się z całego świata. Krwiożercze komary na usługach Niemców. Zupełnie jak psychopatka ta psychopatka w kazamatach...

Dość!

Psychopatyczne podziemia naszpikowane iluzją mającą mącić umysły, a w nich pozamykani, oszpeceni psychopaci. Niektórzy ze zdolnościami iluzjonistycznymi.
Pieprzeni naśladowcy Houdiniego. Jak oni to robili?
Tego nie wiedział.

Dlaczego ciągle ją widział? Jak miała na imię?
Ale co go to obchodziło? Kolejna, bezimienna, niewinna ofiara Niemieckiego terroru. Nieżyjąca z resztą.
Chyba, że piwnica miała solidne ściany odporne na zawalenia, bo drzwi z pewnością.
Jeśli tak, to wszyscy psychopaci mogli przeżyć, zaś Albert nie wiedział czy z tego powodu się cieszyć, czy wręcz przeciwnie.

Może warto byłoby bombami przekopać się przez płaszcz Ziemi w tym miejscu. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby tacy biegali po Warszawie i napadali na cywilów.

Najbardziej jednak brakowało mu kontaktu z intelektualną częścią jego dawnego życia. Chociażby z książkami, zaś jego jedyną rozrywką było zapisywanie własnych rozmyślań w zabranym naprędce notesiku.

Nawet jego matematyka stosowana rzadko przydawała się w puszczy. Potrafił jedynie wskazać najlepszą pozycję strzelecką uwzględniając kierunek przybycia nieprzyjaciela oraz kierunek i siłę wiatru.
Bardzo proste obliczenia wskazywały najdogodniejsze pozycje. Często zajęte już przez żołnierzy.

-Zbierajcie się. Idziemy na akcję - poinformował Wacek, zaś Sprzęgło podźwignął się z ziemi chwytając broń.
Spojrzał w górę. Dopiął wszystkie klamerki, poprawił wiązania.
Słońce świeciło bardzo jasno.

Skinął głową, gdy był gotowy, po czym ruszył przygotowując umysł na dużą ilość obliczeń.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 15-03-2013, 23:47   #113
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Rany Zygmunta zagoiły się pozostawiając drobne blizny niewinnie wyglądające na jego szczupłych nogach. Jednak gdy tylko przypominał sobie, wspominał moment gdy uciekali ze Stryjem z willi, blizny i coś głębiej ożywały, na nowo paliły i piekły niczym świeże ugryzienia dzikiej hordy gryzoni .. Nocami miewał koszmarne sny, nie często ale jednak .. budził się wtedy spocony, jak dziecko którego sen jest przerwany koszmarem. A sen powracał, pomimo, że był taki sam Doktorek nie mógł do niego przywyknąć.

We śnie widział człowieka, wędrującego po świecie ... rozmawiającego z ludźmi, pomagającego potrzebującym, opatrującego rannych, leczącego chorych ... to był On, Chrystus, Jahwe ... i gdy widział go Doktorek co raz bliżej, widział jego rany które otwierają się, zaczynają krwawić ... I obraz zbliżał się do nóg a na nogach zamiast ran krwawiących po gwoździach na stopach widział otwierające się blizny po ugryzieniach szczurów ... to był on. On sam, i nogi całe zalane krwią czerwoną żywo czerwoną krwią ... i we śnie Doktorek wiedział że to nie jego krew .. tylko krew Tuni. A obok powolnym krokiem przechodził on, ciągle on, ten sam, z tymi samymi oczami ... Aaaaaaaaaaaaaa! Ocknął się, świtało .....

****

O ile blizny na nogach były zagojone o tyle nie zagoiła się strata Tuni. Czuł się za to odpowiedzialny. Rozmawiał z Beniaminkiem, który w typowy dla siebie sposób zapewniał Doktorka, że taka jest wojna, są ofiary ... Na chwilę, być może bardziej sama obecność i kontakt z Beniaminkiem niż jego słowa dodawały mu otuchy, pokrzepienia ... ale myśli wracały.

****

Lasy które teraz stały się ich domem były po wschodniej stronie Wisły, bliżej domu. Bliżej domu, od razu tak pomyślał Doktorek gdy się okazało gdzie będą stacjonować. Wydarzenia które miały miejsce podczas ich ostatniej warszawskiej akcji spowodowały, że Zygmunt zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż wcześniej. Mało mówił, nie unikał kontaktu z chłopakami z grupy, a ze swoimi chętnie spędzał wolny czas, jednak mało mówił, odzywał się krótko i rzeczowo. Jedynie do Beniaminka pozwalał sobie od czasu do czasu "się otworzyć" a on skutecznie go "zamykał".

Doktorek udzielał się z całych swych sił i umiejętności w pomocy medycznej. Tutaj, w lesie, doszkolił się świetnie w "leśnej medycynie ratunkowej". Był przez to ceniony, choć niektórzy nierozumieli jego milczenia ... inni czasem próbowali "dotrzeć"do niego. Tak było z Szyszką, młodym żołnierzem ranionym w jednej z akcji. Nie wiedzieć jak, ale ten człowiek okazał się bardziej niż inni "zdolny" do rozmowy. I ta się potoczyła ... jakoś, tak czy inaczej pewnie się polubili.

Szyszka okazał się być jednym ze zwiadowców. Był świetnym strzelcem. I tak Zygmunt "niechcący" zdobył możliwość do szkolenia, szkolenia które w jego przypadku, wysportowanego młodzieńca, byłego sportowca z akademickiego związku sportowego, mogło sprawić, że w lesie stanie się zabójczy dla znienawidzonego wroga .... Szyszka pomógł mu zdobyć odpowiednie ubranie, broń, nauczył poruszać się w lesie, obserwować. Wreszcie został też zabrany na akcję rekonesansu. Doktorek stał się "milczącym" partyzantem, niewidzialnym w lesie, zabójczym z bronią w ręku, i czujnym ...

Co bardzo mu schlebiało, sam Beniaminek krótkim - Nieźle! to docenił widząc postępy w umiejętnościach strzeleckich Doktorka ... Jedynie Tunia go "karciła" ... ale to znosił w milczeniu, miał nadzieję, że pokuta odpuści jego grzech.

***

Przyszedł kolejny dzień, kolejna akcja ...
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 16-03-2013, 11:36   #114
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Qj10YL0kYwo&list=PLC1F970F013884010[/MEDIA]


Tunia odznaczała na piwnicznej ścianie mijające dni. Oczywiście dopiero wtedy, kiedy już miała na tyle sił by o tym pomyśleć. Jeszcze kilka razy wracała do łóżka z gorączką, ale z każdym dniem czuła się mocniejsza. I ciałem i duchem. Być może po części wynikało to z faktu, że pozwolono jej się swobodnie poruszać po piwnicznych pomieszczeniach, a może dlatego, że ludzie, z którymi przebywała nie wydawali się stanowić zagrożenia. Traktowali ją bardzo dobrze. Owszem, czuła małą rezerwę, z którą odnosili się do niej, ale ona brała się, zdaniem Natalii, z różnic kulturowych. Bo jej „współmieszkańcy” wszyscy byli Żydami.

Była Monika, którą poznała jeszcze przy łóżku, jej mąż Lucjan i ich mała córeczka o imieniu Rachela. Smutne to było dziecko, o przepięknych ciemnych oczach. Było też rodzeństwo – Irmina i Szekel. Ona była akuszerką, a on poważnym mężczyzną po pięćdziesiątce.

W krótkich rozmowach, jakie udało jej się przeprowadzić z Moniką, Tunia dowiedziała się, że została uratowana przez podziemną żydowską organizację, a do samej kryjówki przyprowadziła ją kobieta o imieniu Izabela. To ona ukryła również przebywających tutaj uciekinierów. Kim była? Tego sami nie wiedzieli, ale bali jej się jak ognia, a jednocześnie czuli ogromną wdzięczność.

I niby wszystko było w porządku, gdyby nie sama piwnica…

Początkowo Tunia myślała, że źle zapamiętuje rozkład pomieszczeń. Ale w końcu ileż razy można pomylić się na tak małej przestrzeni? W końcu dziewczyna doszła do wniosku, że to piwnica zmieniała się w jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób. Poza tym nigdzie nie było z niej wyjścia. Niemożliwe? A jednak. Powiedziano jej, że drogę na zewnątrz zna tylko jedna osoba, ale ze względów bezpieczeństwa nie zdradzi go. Za żadną cenę. Chcąc nie chcąc musiała więc zostać w kryjówce, z obcymi sobie ludźmi.

I z tajemnicą sekretnej piwnicy...

*** dwa tygodnie później ***

- Twoi ludzie przeżyli, ale nie ma ich w Warszawie – Izabela obwieszczała jej te, dobre jakby nie było, wieści ostrym, zimnym głosem. Mimo tego serce Tuni żywiej zabiło z radości. Nic im się nie stało! Tyle bezsennych nocy spędziła myśląc o swoich towarzyszach. Pewnie myśleli, że nie żyje, a ona tak się o nich martwiła. Nie pytała czarnowłosej o szczegóły. I tak cud, że w ogóle jej odpowiedziała.

- Dlaczego ja Izabelo? Dlaczego mnie ocaliłaś? – Natalia spytała mimo woli jakiś czas później. Wiedziała, że organizacją, która ją uratowała zajmowała się ratowaniem wybitnych jednostek. A przecież ona była zwykłą dziewczyną, bojowniczką AK jakich wiele, nikim szczególnym.

Izabela spojrzała na nią bystro i dopiero po chwili odpowiedziała bez żadnej zmiany w tonacji głosu:
- Kiedyś poproszę cię o spłacenie tego długu. Możesz być pewna.
A potem, zanim Tunia zdążyła ponownie otworzyć usta dodała:
- Mogę przekazać twoim bliskim, że żyjesz, ale to trochę potrwa. Nie będę ryzykować dla ciebie bezpieczeństwa organizacji i tego miejsca.

Czytała w jej myślach? A może rozumiała co czuje? Jednak zimne spojrzenie pięknej kobiety szybko pozbawiły ją złudzeń.
- Dziękuję – Natalia zebrała się na uśmiech – mimo wszystko dziękuję.
Ale wdzięczność Tuni nie zrobiła na Izabeli żadnego wrażenia. Pozostała nieprzystępna i zimna na tyle, że dziewczyna straciła ochotę na dalsze pytania.

W ciągu minionych tygodni udało jej się za to polubić mieszkańców piwnicy. Ujęli ją swoją skromnością i cierpliwością w znoszeniu ciężkiego losu. A i ona zdobyła w końcu ich sympatię. Pomimo tego, że była gojką.


*** końcówka sierpnia ***


Tego popołudnia Tunia siedziała w fotelu zatopiona w lekturze książki o religii hebrajskiej. Na szczęście piwnica zaopatrzona była w wiele ksiąg, choć ich tematyka była ogólnie mówiąc mało urozmaicona. Dzieła żydowskie i teologiczne. Początkowo Natalia sięgnęła po nie z nudów. Dni spędzone w zamknięciu były monotonne, a książki jakoś je urozmaicały. Monika wydawała się zaskoczona kiedy Tunia poprosiła ją o pomoc w nauce języka jidysz, ale nie odmówiła.

I tak, po tych wszystkich długich tygodniach Natalia była już w stanie co nieco zrozumieć z tego o czym pisano w księgach i porozumieć się z przyjaciółmi w ich języku.

Ciekawe co powiedziałaby babcia widząc mnie nad słowami hebrajskich modlitw? – myślała Tunia uśmiechając się do siebie.

- Natalia?
Tunia podniosła głowę znad książki i pytająco spojrzała na stojącą w drzwiach Irenę.
- Izabela jest u nas i mówi, żebyś przyszła do kuchni.
- Toda, Irena - Tunia zatrzasnęła okładkę księgi i zerwała się z łóżka. Czyżby coś nareszcie miało się wydarzyć?

Izabela siedziała na taborecie przy stole i patrzyła przed siebie.
Kiedy Natalia weszła do kuchni i przywitała się po hebrajsku „Caharajim towim” odwróciła głowę i zmrużyła na chwilę oczy jak drapieżna kocica.

- Usiądź Natalio, mam dla ciebie propozycję.
A kiedy dziewczyna zajęła miejsce tuż obok niej odezwała się ponownie:
- Widzę, że już doszłaś do siebie. Dobrze się tobą zajęli. – to nie było o tyle pytanie, ile stwierdzenie, a mimo to Tunia odpowiedziała:
- Tak, odzyskałam już pełnię sił. Co to za propozycja?

- Potrzebujemy łączniczki pomiędzy naszą organizacją a polskim ruchem oporu. Podjęłabyś się tego zadania?

- Wiesz, że tak. Dosyć mam już siedzenia w jednym miejscu – Tunia nie bała się Izabeli, choć czuła przed nią respekt. – Co miałabym robić?

- Tego dowiesz się w odpowiednim czasie. Wiesz jak skontaktować się z odpowiednimi ludźmi?

- Oczywiście, moje poprzednie źródła powinny być jeszcze aktywne. Ale powiedz mi czego oczekujecie?

- Kto był twoim dowódcą? Jesteś pewna, że go odnajdziesz? – Izabela zdawała się nie zauważać natarczywości Tuni

- Dlaczego pytasz Izabelo? Wiesz, że nie odpowiem ci na pierwsze pytanie, ale tak, odnajdę go, jeśli to będzie konieczne.
Czarnowłosa piękność kiwnęła lekko głową jakby na znak aprobaty i odpowiedziała:
- Muszę wiedzieć czy nam się przydasz i czy umiesz trzymać język na wodzy. Instrukcje dostaniesz w odpowiednim czasie. Na razie bądź gotowa i czekaj cierpliwie – ostatnie zdanie Izabela powiedziała z nutką ironii w głosie.

Taka była właśnie Izabela. Więcej wyciągała od rozmówcy niż mu sama oferowała.

Czas płynął bardzo powoli, a dni Tuni nadal wypełniała lektura i nauka języka.

Nadeszła jesień….

W końcu, tuż przed postem, Tunia dostała instrukcję i została wypuszczona. Miała przekazać "swoim", że interesujący ich dziennik został namierzony. Wpadła w drodze do Tarczy ….

A potem sprawy na tyle się skomplikowały, że teraz siedziała w jednej z ciężarówek wiozących takich jak ona więźniów na śmierć….
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 16-03-2013 o 18:17.
Felidae jest offline  
Stary 17-03-2013, 21:53   #115
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA TUNIĄ


Las wokół nich już nabierał barw jesieni. Partyzanci poruszali się dość szybko. Widać było, że akcja nie jest do końca przygotowana, a ten pospiech wręcz wskazywał na coś zupełnie przeciwnego. Wskazywał na to, że akcji nie było czasu przygotować.

Niepokoiło jeszcze coś innego. Do walki szło ich prawie dwudziestu. Spory oddział, zważywszy na to, jak potem trudno rozproszyć takie siły. Szykowało się coś dużego. No i jeszcze fakt, że już dawno nie zapuszczali się tak blisko skraju Kampinosu. To było niebezpieczne.

Nie było czasu na wytchnienie, nie było czasu, by w marszobiegu zaczerpnąć oddech. Były tylko kolejne kilometry pokonywanej puszczy i coraz większe zmęczenie.

W końcu zatrzymali się na chwilę.

- Gwiazda! – Wacek przywołał swojego zastępcę. – Weź Beniaminka i jego ludzi oraz Szpulę z kaemem i zajmijcie pozycję na tamtym wzniesieniu.

Dowódca wskazał palcem niewysoki, zalesiony pagórek, zza którego widać było prostą drogę, znikającą w niedalekim lesie. Byli niedaleko Warszawy. Z miejsca, w którym się zatrzymali widzieli nawet zniszczoną wieżę zamku królewskiego. Za blisko. W biały dzień.

- Zobaczycie dwa lub trzy samochody. Otworzycie ogień do ostatniego i ewentualnej eskorty. Walcie w opony i po szoferce. Tylko ostrożnie, bo tam, na pace będą więźniowie. Nasi. Jasne.

Gwiazda, niski, krepy szatyn z przerzedzającymi się już włosami pokiwał głową.

- My ostrzelamy te samochody, które przepuścicie.

- Co z więźniami?

- Uwolnić, ale nie zabieramy ich ze sobą. Sami możemy mieć problem z odskoczeniem. Naszym celem jest pułkownik „Grom”. Szwaby nie wiedzą, kogo mają. Wpadł w łapankach będących pokłosiem akcji Wieniec.

Akcji, w której brali udział.

Pokiwali głowami, na znak zrozumienia i po chwili podzielony na trzy mniejsze grupy oddział partyzantów pobiegły zająć wyznaczone pozycje.


TUNIA


- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna … - starsza kobieta, która kazała na siebie mówić Michalina podjęła modlitwę w cuchnącej potem ciężarówce do przewozu jeńców.

-Pan z Tobą, błogosłowionaś Ty między niewiastami– odpowiedziała jej inna, młoda kobieta, z oczami czerwonymi od łez.

- I błogosławiony owoc żywota twojego Jezus – zawtórowała obu kolejna kobieta, w średnim wieku, z posiwiałymi przedwcześnie włosami.

- Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna módl się za nami grzesznymi - zaintonowała Michalina. – Teraz i w godzinę śmierci naszej.

- Amen.

Tunia modliła się razem z nimi. Bezgłośnie poruszając ustami, zbyt spierzchniętymi, by wymówić kilka słów głośno.

Bała się. Jak wszyscy w tej ciężarówce. Osiem przypadkowych kobiet, schwytanych przez nazistów podczas łapanki. Osiem przypadkowych ofiar ponoszących odpowiedzialność za czyny ruchu oporu. Terror, jaki wprowadził okupant miał złamać serca Polaków. I łamał, ale jedynie te słabsze.

Ciężarówka podskoczyła na wybojach. Wjechali na jakąś nierówną drogę i zwolnili. Tunia zamknęła oczy spodziewając się, że zaraz samochód zatrzyma się i żołnierze wyprowadzą je stamtąd, ustawią nad jakimś rowem, w którym łatwo będzie pogrzebać ich ciała, i zastrzelą.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ

- Jadą – szepnął Gwiazda niepotrzebnie, bo przecież wszyscy to widzieli. Mała kawalkada samochodów poprzedzona dwoma motocyklami. Zamknięta przez dwa motory, w tym jeden z zamontowanym karabinem maszynowym.

- Zacznie Szpula. Zgodnie z rozkazem wal po kołach. Beniaminek – zdejmij kierowcę. Sprzęgło, Stryj, Doktorek i ja zajmiemy się motorami z tyłu. Wy walicie z karabinów, ja rzucę granat.

- A ja? – zapytał ostatni członek oddziału, młody siedemnastolatek o pseudonimie Ryś.

- Ty podajesz taśmę do kaemu, by się nie zacięła.

- Znowu.

- Bez dyskusji. Głowy nisko. Zbliżają się! Nie mogą zobaczyć nas za wcześnie.

Karabiny znieruchomiały w spotniałych nagle rękach. Czuli już tą ostatnią chwilę przed walką. Samochody w tym czasie zbliżyły się do ich kryjówki. Motory minęły ich dość szybko. Ciężarówki miały więcej problemów z pokonaniem lekkiego wzniesienia. Wznosiły kłęby kurzu, rzęziły silnikami na podjeździe. Jedna, druga.

- Teraz Szpula!

Rozkaz Gwiazdy dotarł do ich uszu i zobaczyli, jak erkaemista zrzuca maskujący brezent z lufy karabinu, która w kilka sekund później rozbłysła ogniem!

- Za Ojczyznę! – krzyknął Gwiazda i wychylił się ciskając granatem przed motocyklistami.

Również oni otworzyli ogień.

A po chwili, z miejsca, gdzie zniknęła reszta kawalkady dało się słyszeć kolejne strzały i wybuchy.

Zaskoczeni Niemcy nie byli w stanie stawić zbyt silnego oporu, a doświadczeni partyzanci szybko uporali się z zadaniem.

Po chwili, pośród szczątków dwóch motorów i ciał faszystów na drodze stała już tylko unieruchomiona ciężarówka.

- Idziemy! – rozkazał Gwiazda – Beniaminek, Szpula, Ryś i Stryj osłaniacie nas.

Już miał poderwać się do biegu w stronę ciężarówki, kiedy nagle pobitewną ciszę przeszyły strzały karabinu maszynowego, po nim kolejne.

Ze zgrozą zobaczyli, jak z zasłoniętej brezentem ciężarówki wynurza się lufa karabinu. Z jej ciemnego, śmiercionośnego otworu w stronę zajmowanych przez partyzantów pozycji posypał się grad ołowiu. Ziemia, drobne krzaczki, kamienie i kora drzew zaczęła odpryskiwać we wszystkie strony. Gwiazda zdołał paść za nasyp, zza którego prowadzili ogień. Ale ich stanowisko erkaemu zostało namierzone. Ze zgrozą ujrzeli, jak pociski dziurawią pierś przykucniętego przy broni Rysia, jak – dosłownie – odrywają Szpuli czubek czaszki wraz z czapką.

Padli za nasypem, widząc, jak z ciężarówki w pospiechu, pod osłoną swojego erkaemu wyskakują kolejni naziści.

To była zasadzka!



TUNIA


Samochody zatrzymały się i Niemcy otworzyli plandeki.

Stali na skraju jakiejś niezbyt gęstego lasu. Boże, jak pięknie pachniały drzewa jesienią. Żywicą i liśćmi.

Niemcy poprowadzili je przez las, zachowując nawet pozory kurtuazji.

Ale ich uściski nie były przyjazne, męskie. Były uściskami bezdusznych żołnierzy.

Tunia spojrzała na twarz prowadzącego ją SS-mana. Był młody, Niewiele straszy o niej. Gładko ogolony, jasnowłosy, z niebieskimi oczami mógł podobać się dziewczętom. W innym miejscu i w innym czasie. Na palcu zauważyła obrączkę. Miał żonę. Być może i dzieci. A teraz zabije ją i te inne kobiety, tylko dlatego, że takie otrzymał rozkazy.

W końcu krótki spacer przez las doprowadził je do długiego dołu. Tunia zobaczyła kopce ziemi i łopaty przygotowane do zakopania ciał.

Akcję nadzorował oficer SS w okularach. W czarnym mundurze i ze swastyką na ramieniu wyglądał, jakby przyszedł na paradę. Poza nim i prowadzącymi je żołnierzami przy dołach czekało jeszcze kilkunastu innych Niemców. Pomiędzy nimi stał jakiś mężczyzna ubrany w cywilny płaszcz, w okrągłych okularach.

Kobiety zaczęły płakać, pod jakąś ugięły się kolana i upadła do stóp jednego z nazistów. Ten kopnął ją w twarz, aż kobieta skuliła się na ziemi zasłaniając twarz rękami. SS-man zrobił kilka kroków w stronę leżącej dziewczyny, wyjął pistolet i strzelił jej w głowę.

Tunia zamknęła oczy.

Po chwili, zobojętniałe ustawiono je nad dołem. Stojąc nad rowem pachnącym świeżą ziemią zerknęła w tył. Leżały tam już ciała. W ubraniach. Nieruchome. Kilka.

SS Man wydał rozkaz i jego podkomendni ustawili się w szereg mierząc w stronę kobiet. Mężczyzna ubrany po cywilnemu spojrzał w stronę kobiet. Uważnie. Jakby badawczo. Od tego spojrzenia lekko zakręciło się jej w głowie.

Potem podszedł do nich i przemaszerował przed skazanymi obserwując każdą z nich uważnie, nie zważając na błagalne spojrzenia, łzy i smarki. Na ich nieme prośby i jęki.

Tuni wydawało się, że dłużej zatrzymał się przy niej.

Potem wskazał na nią oszczędnym ruchem głowy. Dwóch żołnierzy podeszło do niej i zaskoczoną, wyciągnęło z szeregu.

- Feuer!

Padł rozkaz wydany przez SS-mana i kiedy Tunię odprowadzano na bok huknęła salwa. Jej niedawne towarzyszki niedoli z krzykiem bólu, lub w całkowitym milczeniu, wpadły do wykopanego za nimi dołu.

Tunię prowadzono z powrotem w stronę samochodów. Nie wiedziała dlaczego. A za swoimi plecami słyszała jeszcze suche strzały z pistoletu. Zapewne dobijano te ofiary, które nie zginęły od pierwszej kuli.
 
Armiel jest offline  
Stary 24-03-2013, 18:05   #116
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Beniaminek padł i przetoczył się w pierwsze wypatrzone zagłębienie terenu. Przywarł płasko do ziemi i wycelował w stronę plującej ogniem paki ciężarówki. Mordercze oko snajperskiej lunety szukało operatora karabinu maszynowego.

Stryj znajdował się niedaleko karabinu, gdy Niemcy otworzyli do nich ogień. Od razu przypadł płasko do ziemi, a po chwili delikatnie wysunął głowę, by sprawdzić kto i skąd do nich strzela.
Gdy zlokalizował niemiecki karabin, nie namyślając się długo, sięgnął do pasa i odbezpieczył granatu. Odczekał chwilę, aż Szkop przeniesie ogień, gdzieś w bok i wtedy wychylił się zza nasypu i cisnął granat w stronę ciężarówki.
Zygmunt na słowa dowódcy “Idziemy” ścisnął mocniej broń w ręku, mięśnie były gotowe do pracy gdy usłyszał serię strzałów i charakterystyczny dźwięk pocisków trafiających z ziemię. Padł przytulając się do złotojesiennej trawy. Seria ostrzału nie ustawała, zobaczył jak czaszka Szpuli traci konsolidację, krew, znowu ona zalewa pozostałości jego głowy. Aż zabolało go w piersi, ciało drugiego kolegi bezwładnie, jedynie “szturchane” kolejnymi pociskami opadło na ziemię.

- O Boże! jedynie wydobył z siebie.

Przytulony do ziemie przetoczył się tak by być niżej i odsunąć się od namierzonego punktu KM-u. Czołgał się najszybciej jak mógł w bok, tak by spróbować wychylić się nieco obok i zacząć ostrzał.

Niemieckie kule szarpały ziemie wokół nich, wyrywały piasek i całe grudy schnącej trawy z nasypu. Pod takim gradem pocisków mogli jedynie leżeć płasko, nie wychylać głowy. Stryj zaryzykował na chwilę i rzucił okiem na sytuację. Tylko jeden rzut oka, ale tyle wystarczyło Niemcom, by zacząć pruć w stronę jego pozycji.
Przyciśnięci ogniem partyzanci mieli dość ciężką sytuację.
Stryj wyjął granat i odbezpieczył, rzucając na ślepo, bo wychylenie się chociaż na moment mogło skończyć się tragicznie.

Beniaminek pełzł ukryty przed kulami za zasłoną nasypu. Podobnie zrobił Doktorek, tylko w przeciwną stronę. Głowy trzymali nisko, ale i tak kule kosiły rachityczne krzaki porastające szczyt nasypu. Wydawało się, że Niemcy postanowili dosłownie zrównać ten obszar ołowiem.

Huk granatu za nasypem pozwolił obu polskim bojownikom wychylić się na moment, Beniaminek namierzył strzelca, granat wybuchł za bardzo z boku i poza samym zasypaniem piaskiem i drobnymi odłamkami niestety nie wyrządził wrogom większej krzywdy. Ale dał obu żołnierzom szansę na oddanie strzału.
Beniaminek trafił obsługującego karabin Niemca prosto w hełm. Doktorek trafił innego Szwaba, kryjącego się przy ciężarowce.
Ale Niemcy byli dość sprawni w walce i zajęli już pozycje ogniowe. Seria z karabinu maszynowego zmusiła Beniaminka do ukrycia się za nasypem. Mierzący w stronę Doktorka Niemcy zmusili i drugiego AK-owca do padu za wzniesieniem

- Wycofujemy się! - wydał komendę Gwiazda. - Stryj! Bierz erkaem!

Faktycznie, kulomiot był zbyt cenny, by go zostawić. Leć w stronę tamtych drzew - dowodzący wskazał zagajnik jakieś pięćset metrów od nich, w kierunku Kampinosu.
Potem spojrzał w stronę Beniaminka, który nadal zmuszony był trzymać głowę nisko, bo kule Niemców świstały mu tuż nad czapką.

Sprzęgło leżał za nasypem z zamkniętymi oczami. Starał się usilnie nie zwracać uwagi na to, co działo się wkoło. Przed oczami jego wyobraźni stała ciężarówka w zapamiętanej pozycji razem ze strzelcami. Jedyne, co był w stanie zrobić, to uciec w kierunku matematyki starając się dobrać właściwy kąt, kierunek i siłę rzutu uwzględniając czynnik od nich niezależny - wiatr. Z punktu widzenia liczb wszystko było banalnie proste. Wystarczyło tylko się dostosować. Ale czy rzeczywiście było to tak łatwe? Odbezpieczył granat i rzucił na ślepo licząc na trafność własnych wyliczeń oraz właściwe dostosowanie się do zmiennych.

- Sprzęgło! - Gwiazda zwrócił się do drugiego podkomendnego. - Pomóż Stryjowi. Ja, Doktorek i Beniaminek osłaniamy odwrót!

Szwabski karabin maszynowy znów zaczął pruć seriami nasyp.
Kilka kroków od Doktorka upadł niemiecki granat o charakterystycznym, przypominającym tłuczek kształcie.
Wywrzaskiwane po niemiecku komendy zza nasypu wyraźnie wskazywały, że wróg szykuje się do ataku na wzniesienie.

- Dajemy! - krzyknął Gwiazda i też rzucił granat za wzniesienie, nie celując.




Jeśli go nie rozerwą, dwa granaty - ich i niemiecki - w krótkim odstępie czasu zapewniły dość zamieszania, by oddać porządny strzał czy dwa. Przynajmniej taką nadzieję miał Beniaminek. Najpierw skierował lufę, w miejsce z którego ponownie pruł niemiecki rkm. Potem w szwaba najbliżej wzniesienia.
Było gorąco, piekielnie gorąco ... to stawało się jak walka na froncie a nie w “lesie”. Doktorek zdecydowanie podzielał zdanie dowódcy, nie podołają takiej sile ognia wroga. Musieli się wycofać teraz, albo zostaną tu na zawsze. Granat! To był odruch! Natychmiastowy! Niczym zając Zygmunt rzucił się w kierunku granatu, chwycił za rękojeść i chciał odrzucić go na stronę skąd piekielny przedmiot przybył, na ślepo, najszybciej jak można. Nie myślał, nie zastanawiał się, po prostu wiedział jakie są konsekwencje, że taki przedmiot jest tuż obok.

Stryj leżał z nosem przy ziemi, gdy huk eksplozji wypełnił powietrze. Liczył, że zaraz po nim nastąpi cisza, ale tak się stało tylko na chwilę. Niemiecki karabin już po chwili znowu pluł w ich stronę śmiercionośnym ołowiem.

- Wycofujemy się! - wydał komendę Gwiazda. - Stryj! Bierz erkaem!

Konstanty podczołgał się do karabinu i zaczął go składać. Zwinął taśmę z amunicją do skrzynki, a następnie złożył nóżki erkaemu. Setki ćwiczeń w lesie sprawiły, że działał niemal instynktownie. Uniósł ciężki sprzęt, a do prawej dłoni wziął skrzynkę z amunicją. Dysząc ze zmęczenia i strachu ruszył biegiem w kierunku wskazanym przez dowódcę.

Doktorek o mało nie przypłacił skoku w stronę granatu życiem, ale tylko dlatego, że w tej samej sekundzie, bardziej przez przypadek niż celowo, Beniaminek zdjął ponownie strzelca przy erkaemie seria, która mogła pozbawić życia skaczącego Doktorka ucichła. Granat znalazł się w ręku polskiego żołnierza i poleciał szybko w stronę pozycji niemieckich.
W tym samym czasie granat rzucony przez Sprzęgło, czy to dzięki przypadkowi czy faktycznie dzięki jemu matematycznemu umysłowi poleciał nad nasypem lądując na plandece ciężarówki.

Dwie eksplozje zlały się niemal w jedną. W powietrze wyleciały kawałki ziemi, fragmenty samochodowej budy. Niektóre nawet na nasyp, na którym bronili się Polacy. Siła wybuchu wyrzuciła niemiecki karabin maszynowy wraz z poszarpanymi ciałami obsługi na boki.
Szwaby szybko znalazły sobie ochronę. Jeszcze jednego z nich zdjął Beniaminek ze swojego karabinu, kiedy nazista próbował wskoczyć za wrak ciężarówki. Drugi Niemiec, trafiony w pierś przez Gwiazdę zniknął w wysokiej kępie wysuszonej trawy. Nadal jednak pozostało przynajmniej ośmiu wrogów. Teraz ukrytych za przeszkodami terenowymi, za rozwaloną ciężarówką, za szczątkami motorów.
Jeden z nich, przykucnięty właśnie za przyczepą motocykla, namierzył pozycję Beniaminka, bo kule zaczęły rozrywać krzaki obok twarzy strzelca wyborowego.
Jedna czy dwie kule świsnęły również niebezpiecznie blisko Doktorka, który na powrót musiał skryć się płasko za nasypem.

Sprzęgło podbiegł zgarbiony do Stryja i chwycił skrzynkę z taśmą do karabinu, rozdzielając ciężar broni na dwóch. W ten sposób mieli szansę dotrzeć do zagajnika.

Odgłosy z boku nie pozwalały zorientować się, kto wygrywa potyczkę, ale kanonada trwała w najlepsze. Jeśli Szwaby uzyskają w niej przewagę, to mogły ich bez trudu oskrzydlić.

- Dotorek! - wykrzyknął Gwiazda kucając za pniem małego drzewka, skryty przed oczami Szwabów. - Teraz ty. Leć za chłopakami.

Machnął ręką pokazując dłonią kierunek, w którym podążali już dwaj AK-owcy.

- My ich jeszcze chwilę przetrzymamy na tej pozycji!

- Robi się! - Mówią, że gdy człowiek ociera się o śmierć, całe życie przelatuje przed oczami. To prawda. Przynajmniej za pierwszym razem... może jeszcze za drugim. Za trzecim, czwartym i każdym kolejnym po prostu wykorzystujesz rozciągnięty przez adrenalinę do niemożliwych rozmiarów czas, do spokojnego rozważenia sytuacji i wymyślenia drogi wyjścia. Beniaminek wyszarpnął pistolet i nie wychylając się i szczególnie nie celując posłał parę strzałów w stronę niemieckich żołnierzy, następnie przeturlał się za skarpę i pod jej osłoną przebiegł w przykucu na nową pozycję. Kolba karbianu znów oparła się o ramię, a oko lunety zaczęło łowić kolejne ofiary. Przetrzymać na pozycji... da się zrobić, po prostu odstrzeli każdą głowę, która wychyli się zza wraku motoru.

Stryj z wdzięcznością przyjął pomoc. Mocniej chwycił erkaem i biegł ile sił w nogach do wskazanego zagajnika. Gdy tam dotrze zamierzał, jak najszybciej rozłożyć karabin i czekać na resztę oddziału, by osłaniać ich odwrót.
Zygmunt po tym jak udało mu się zażegnać bezpośrednie niebezpieczeństwo związane z odrzuconym granatem zdołał sobie uzmysłowić co zrobił. Boga w myślach wzywał chyba częściej niż w całym ostatnim tygodniu. Serce waliło tak jakby chciało wydostać się ze szczupłej klatki piersiowej młodego partyzanta. Oddech głęboki i szybki w żaden sposób nie komponował się z odgłosami strzelaniny. Padł płasko przestraszony dwoma pociskami które utkwiły gdzieś w pobliskiej kępie trawy zamiast w jego ciele. Jednak Doktorek wiedział po co tu jest i co ma robić, już się podnosił aby stawić opór jakby nieco słabnącemu naporowi ognia gdy usłyszał komendę do odwrotu.

-Taaaak jest.
Podniósł się, korzystając z momentu oddał strzał w kierunku Niemca skrytego za motocyklem, krótka seria i był już w pochyleniu biegnący ile sił w kierunku azylu, lasu kampinoskiego.

Doktorek w biegu posłał serię w stronę motoru, ale kule tylko zadudniły na osłonie krzesząc iskry i zmuszając Niemca do całkowitego ukrycia się. Beniaminek trafił jeszcze jednego wroga, który wychylił się nieostrożnie zza krzaków mierząc w stronę Gwiazdy, ale szybko musiał znów poszukać sobie schronienia. Teraz wymiana ognia przyjęła, częstą w takich sytuacjach, walkę pozycyjną.
Gdzieś tam jednak, skryty przed Polakami, jakiś szwabski oficer wykrzykiwał kolejne rozkazy. Beniaminek zobaczył, jak zza jednej z osłon wybiega dwóch wrogich żołnierzy i pędzi co sił w nogach ku kolejnej osłonie. Nim zdążył wymierzyć, obaj skryli się już za kolejną przeszkodą, zniknęli z pola ostrzału. Gwiazda strzelił, ale nie trafił w biegnący cel.

-Chcą nas oflankować! Zbieramy się! Ty pierwszy. Wolniej biegasz!

Tymczasem Stryj i Sprzęgło byli już w pół drogi do kępy drzew na polu. Sprzęgło rzucił okiem w bok i zamarł. Z boku, na niebie, w ich stronę, przesuwał się charakterystyczny kształt nisko lecącego samolotu bojowego. Więc Niemcy przygotowali się do zasadzki dużo lepiej, niż sądzili. Pilot samolotu mógł bez trudu ostrzeliwać cele na dole samemu pozostając prawie bezkarnym.

Doktorek, będący w połowie drogi pomiędzy nasypem, na którym nadal pozostawali Beniaminek i Gwiazda, a taszczącymi erkaem kolegami, też zauważył zbliżający się samolot.

Pokonali mniej więcej połowę dystansu, gdy na niebie pojawił się niemiecki samolot. Serce podeszło Stryjowi do gardła. Dla lotnika byli stosunkowo łatwym celem. Konstanty rozważał na szybko kilka opcji, łącznie z tą by wyprzedzić atak.
Nie przestawał jednak biec ile sił w nogach i płucach. Do zagajnika nie było daleko, ale te kilkadziesiąt metrów mogło okazać się jego ostatnimi. Stryj zamierzał biec najdłużej, jak się da i gdy samolot będzie zniżał lot paść na ziemię, by podnieść się gdy ten przeleci im nad głowami.

Mazur poczuł jakiś wewnętrzny opór, ale posłusznie opuścił stanowisko i rzucił się biegiem w stronę zagajnika, w którym znikali już pierwsi uciekający. Lekko pochylony, szaleńczym sprintem przemierzał niebezpieczną, otwartą przestrzeń między skarpą a zaroślami, kątem oka widział rosnący kształt samolotu. Nie dobiegnie. Samolot z rykiem opadł niżej i lotem koszącym pruł prosto w ich stronę. Wiedział, że zaraz z nieba posypie się deszcz ołowiu. Widział, jak biegnący daleko przed nim Stryj pada płasko w wysoką trawę. Zatrzymał się. Przykucnął i poderwał kolbę do ramienia. świat widziany w momencie momentalnie urósł. Widział brudną szybę kokpitu. Dostrzegł twarz pilota - przejętą, skupioną. Patrzył prosto na niego. I najprawdopodobniej właśnie wprawiał w ruch pokładowy karabinek.
Klamka zapadła, nie było już dokąd uciekać. Beniaminek przez sekundę czekał, aż krzyżujące się linie celownika spotkają się na głowie pilota. I wcisnął spust. Odciągnął zamek uwalniając łuskę i strzelił ponownie. Karabin miał 5 naboi w magazynku. Mazur wiedział co zrobi. Będzie strzelał, póki samolot go nie minie lub... Potem sprintem do lasu!

Doktorek najpierw usłyszał złowrogi ryk, potem zobaczył zbliżający się niczym wielki czarny ptak samolot. Nie miał drzewa, nie miał krzaka za którym mógłby się skryć. Nie pozostawało mu nic innego tylko biec. Przyspieszył, ile sił w nogach. Jedyne co jeszcze zrobił to zmienił tak kierunek biegu aby nie biec równolegle, w kierunku toru lotu samolotu a pod skosem. Tak będzie trudniej go trafić. Nie oglądał się za siebie ani nie patrzył na nadlatujący aeroplan, biegł ... i wiedział, że to jest bieg o życie. Gdzieś blisko usłyszał strzał, nie wiedział czy to do niego ktoś strzelał, biegł i czekał czy poczuje śmierć czy jej ucieknie.

Strącić pilota w samolocie było naprawdę trudno. Prawie niemożliwe. Baniaminek oddał strzał, potem drugi i trzeci, ale wszystkie “panu Bogu w okno”. Samolot otworzył ogień, ale był jeszcze za daleko. I podobnie jak on sam kilka rozproszonych celów na dole, poruszających się dość szybko, nie było łatwym celem.
Pociski tylko poszatkowały trawę i ziemię.
Samolot przeleciał nad nimi wyjąc silnikami. Kierował się w stronę, gdzie walczyła reszta partyzantów.

Nie tracąc czasu wycofywali się dalej. W końcu Sprzęgło, Doktorek i Stryj dopadli zagajnika. Dysząc ciężko i głośno.

W samą porę. Samolot nawracał, a Beniaminek był jeszcze na odsłoniętej pozycji. Ujrzeli też Gwiazdę. Dowódca w końcu opuścił nasyp i popędził co sił w nogach w ich stronę.

Doktorek sapał, płuca piekły niczym ogniem, morderczy wysiłek.

- Udało się.

Klepnął Stryja przyjaźnie po ramieniu. Skrył się obok przyjaciół pomiędzy drzewami i krzakami będącymi ich, partyzantów przedsionkiem domu- przepastnej puszczy. Samolot zrobił nawrót i nadlatywał z zamiarem kolejnego ataku. Z przerażeniem widział na otwartej przestrzeni Beniaminka i dalej Dowódcę który biegł w stronę zagajnika...
Ale czy zdołają dotrzeć! Co zrobić! Przecież nie zdoła zestrzelić samolotu!
Krzyknął:

- Nie zdążą!
Pomysł przyszedł niespodziewanie. Sięgnął po dwa granaty które miał przy sobie a których nie zdążył wykorzystać w starciu. Musi odwrócić uwagę strzelca. Przyjrzał się jak biegną Mazur i Gwiazda. Biegiem, rzucił się nie bacząc na gałęzie chlastające po twarzy w kierunku, z którego leciał samolot, wzdłuż granicy zagajnika, tak aby mieć w zasięgu miejsce docelowe do wybuchy granatów.
Zatrzymał się gdy uznał, że zdoła rzucić na tyle celnie aby nie ranić towarzyszy a jednocześnie aby wybuch był silnym dystraktorem dla strzelca z nadlatującego samolotu. Cisnął jeden i zaraz drugi granat... za chwilę miały wybuchnąć rozpraszając uwagę załogi Luftwaffe. Sam przykucnął uważnie z bronią w ręku obserwując pole przed nim.

- Szybko taśma - krzyknął Stryj rozkładając karabin na ziemi.
Nie było czasu szukać miejsca, które było odpowiednio osłonięte. Stryj zamierzał ustawić szybko erkaem, a potem zależnie osłaniać Beniaminka przed kolejnym nalotem samolotu lub ostrzeliwać Niemców, którzy mogli by się pojawić za dowódcą.

Taśma została założona na karabin. Żołnierze AK zajęli pozycję przy erkaemie. Beniaminek był coraz bliżej, a za nim Gwiazda. Samolot posłał serię przez pole. Pociski przeleciały za plecami ich dowódcy znów niegroźnie. Możliwe, ze powodem tego były dwa eksplodujące granaty, a możliwe, że pilot leciał za wysoko i za szybko. Liczyło się to, że nikt nie oberwał.
Mieli chwilę czasu, nim szwabski pilot zrobi pętlę.
Na nasypie pojawiły się postacie w niemieckich mundurach. Od ukrytych w zagajniku Stryja, dyszącego jak miech Sprzęgła oraz Doktorka oddzielało ich dwieście pięćdziesiąt może i trzysta metrów. Dość daleko.
Naziści zobaczyli uciekających Gwiazdę i Beniaminka i otworzyli ogień.
Dla erkaemu ostrzał ich pozycji był nieco utrudniony, zważywszy na to, iż pomiędzy Niemcami, a pozycją AK-owców biegli Beniaminek i Gwiazda.

Pojawili się Niemcy na nasypie. Słyszał jak Stryj ze Sprzęgłem strzelają, krótkie serie... dlaczego nie siepią ich mocniej?

Tak, to zła pozycja, na linii strzału mieli Beniaminka i Gwiazdę - pomyślał.

Jednak pozycja Doktorka była nieco inna, z boku, znacznie lepsza do oddania ognia osłaniającego uciekających kolegów. Nie zamierzał kryć się bezczynnie. Natychmiast otworzył ogień ze swojej pozycji, barkiem opartym o młode drzewo stabilizował pozycję, klęczał na jednej nodze to zdecydowanie poprawiało możliwość celnego strzelania. Nie oszczędzał amunicji, musiał zatrzymać napierających faszystów.

- Na boki! - Krzyknął Beniaminek, który jako pierwszy zauważył, gotowy do strzału rkm. Wskazał Gwieździe lewą flankę zaimprowizowanego gniazda, sam pobiegł prawą.

Ostrzał zmusił Niemców na nasypie do cofnięcia. Ale dwóch zostało na ziemi, trafionych ogniem seriami z erkaemu. Dzięki temu zarówno Gwiazda, jak i Beniaminek znaleźli się w bezpiecznym zagajniku, dysząc ciężko po morderczym biegu.

- Dobra robota, panowie - powiedział Gwiazda, kiedy już złapał oddech.

Przelatujący ponad nimi samolot ostrzelał las, ale z góry najwyraźniej nie widział ukrytych pod drzewami partyzantów.

- Wycofujemy się do Kampinosu. Do punktu zbiorczego “Wilga”.

Albert skrzywił się lekko spoglądając w niebo.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 24-03-2013, 19:36   #117
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Czy można umierać kilka razy?

Tunia była przekonana, że tak. Tego roku umierała już po raz drugi. W chwili gdy prowadzono ją przez las nie myślała o tym czy kulka, którą dla niej szykowali wrogowie zaboli jak tamta, sprzed willi nazistów. Myślała za to o tym jak piękny jest świat. I jak człowiek potrafi zignorować jego piękno i zbezcześcić wszystko co stworzył dla ludzi Bóg.

Tunia nie była przesadnie wierząca, zdarzało się, że zamiast do kościoła leciała z koleżankami na ploteczki, nie czując potrzeby wysłuchania nauki, którą głosili księża.
Teraz jednak wdychając cudną woń żywicy oczyszczała swoją duszę z grzechów bezpośrednio przed Nim.
A las zdawał się szeptać razem z nią pogrążony w tej cichej spowiedzi, czekający jak Tunia na zimową śmierć.

Bała się.
Któż by się nie bał patrząc w zimne, nieludzkie oczy katów? Jej nogi wolno sunęły ścieżką prowadzącą do wykopanych grobów. Przygarbiona sylwetka przypominała te, które widziała przed sobą i za sobą. Kobiety, które miały zakończyć życie razem z nią szukały aż do samego końca ratunku.

Ale ten nie nadszedł. Ustawiono je przy rowach, w których były już inne ciała. Tunia przymknęła oczy przez chwilę zazdroszcząc tym, które miały to już za sobą.
Z trudem powstrzymywała drżenie rąk, kiedy oprawcy po raz ostatni napawali się strachem swoich ofiar. Miała przez moment wrażenie, że sycą się ich zapachem.

Czy myślała w tej chwili o Ojczyźnie? Przez jej głowę przemknęła jedynie fala żalu, że nie zdążyła przysłużyć się sprawie, tak jak obiecała nowym przyjaciołom, że nie udało jej się spłacić długu wobec Izabeli.

Teraz to już nie miało znaczenia. Niedługo zakopią ją w czarnej, wilgotnej ziemi i będzie mogła dołączyć do ojca i mamy.

Dlatego dumnie spojrzała w oczy mężczyzny w cywilu, który tuż przed egzekucją przemaszerował przed czekającymi na śmierć kobietami, przed nią. Mimo, że od tego spojrzenia zakręciło jej się w głowie. Chciała splunąć mu w twarz, ale w ustach nie zdołała zgromadzić śliny.

A potem stało się coś, czego nie mogła przewidzieć.

Wyciągnięto ją z szeregu i poprowadzono z powrotem w stronę samochodów.
Jak to? Dlaczego? Serce Natalii biło jak oszalałe. Po co? Czego jeszcze od niej chcieli? Liczyła na szybką śmierć, z którą zdążyła się już pogodzić, a teraz...

Dopiero teraz naprawdę poczuła strach....
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 24-03-2013, 21:08   #118
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA TUNIĄ


Przeczekali, aż szwabski samolot przeleci ponad zagajnikiem i na rozkaz Gwiazdy ruszyli pędem w stronę odległego o kilkaset metrów Kampinosu. Przez zapuszczone, nieobsiane pola i ugory. Najszybciej, jak tylko potrafili.

Mieli bardzo dużo szczęścia, bo udało im się dobiec do celu w komplecie, mimo, że raz jeszcze myśliwiec przeleciał nad ich głowami terkocąc karabinem maszynowym.

Kiedy znaleźli się między drzewami, pierwszym, co zrobili był upadek na ziemię lub oparcie się o pień drzewa. Wszyscy dyszeli i ociekali potem. Niektórzy krwawili z niegroźnych obtarć i skaleczeń spowodowanych głównie przez rozbijające nasyp niemiecki kule.

- Idziemy! – Gwiazda nie dał im za długo odetchnąć.

Od pewnego czasu nie słyszeli już odgłosu wymiany ognia.

Przepłukali suche gardła wodą z manierek i z bólem wypisanym na twarzach ruszyli głębiej pomiędzy drzewa. Do Kampinosu.

Wiedzieli, że po akcji Wieniec i po tym nieudanym wypadzie, czeka ich trudny okres. A zbliżała się zima, kiedy w lesie łatwiej było wytropić partyzanckie oddziały. Na razie nie martwili się tym za bardzo. Żyli, chociaż stracili dwóch dobrych żołnierzy, dobrych przyjaciół. Gdyby jednak nie ich zimna krew i wyszkolenie mogli stracić w tej zasadzce więcej ludzi.



TUNIA



Niemcy wpakowali ją do samochodu nie mówiąc ani słowa. Zimnooki mężczyzna w płaszczu usiadł obok niej. Z drugiej strony pilnował jej żołnierz. Prowadził kolejny. A za nimi jechał motocykl.

Ta mała kawalkada ruszyła w drogę, przez las. W stronę Warszawy.

- Nha miejzcu pogadamy o twoych żydowskych przyjacielach – powiedział „cywil” niepoprawną i trudną do zrozumienia polszczyzną.

Tunia spojrzała na niego ze zgrozą i szokiem.

- Ja, ja – uśmiechnął się zimno Niemiec. – My whiemy wszysko, polnisze banditen. Wyszysko.

Samochód podskoczył na wyboju i Tunia o mało nie przygryzła sobie języka. Poczuła w ustach słonawy, metaliczny smak krwi.
A potem nagle wokół nich rozpętało się piekło.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ


- Na ziemię! – Gwiazda dał znak oddziałowi, by się zatrzymali. A potem, by padli na ziemię.

Przed nimi las przecinała nierówna droga, niezbyt często wykorzystywana przez mieszkańców okolicznych wsi. Zza skrytego przez drzewa zakrętu słyszeli wyraźnie odgłosy jadących pojazdów.

Szybko i sprawnie, mimo zmęczenia, zajęli pozycje bojowe. Stryj przygotował zaimprowizowane stanowisko erkaemu opierając lufę o zwalony pień buku. Sprzęgło załadował taśmę, przyjmując na siebie niewdzięczną rolę amunicyjnego. Beniaminek zajął pozycję, z której lepiej wykorzystałby walory strzelca wyborowego, opierając lufę karabinu o jeden z konarów pnia, za którym się schował. Doktorek przykucnął za postrzępionym pniem mierząc w kierunku, z którego zbliżały się pojazdy.

Ujrzeli wyłaniający się zza zakrętu samochód, a za nim motocykl.

Obserwujący przez swoją lunetę Beniaminek dokładnie widział twarze ludzi jadących w samochodzie. Przez chwilę wstrzymał oddech, nie wierząc własnym oczom, a potem strzelił prosto w głowę kierowcy.

To był znak dla reszty partyzantów i po chwili zaterkotały głośno karabiny.

- Ostrożnie! – wydarł się Beniaminek. – Tam jest Tunia!

Ale było już za późno. Stryj całkiem sprawnie poradził sobie z prowadzeniem ognia i samochód podziurawiony kulami wylądował na jednym z drzew.

Po chwili także motocykl został zneutralizowany przez AK i las znów wypełniła cisza.

Nie czekając na rozwój wypadków, nim jeszcze przebrzmiały odgłosy strzałów, Doktorek poderwał się do biegu i pędził ile miał jeszcze sił w nogach, w stronę wraku.

Słowa „Tam jest Tunia” trafiły w jego słaby punkt, w jego wyrzuty sumienia.


TUNIA

Nie wiedziała, co się dzieje i kto strzela. Poczuła, że niemiecki żołnierz siedzący po jej prawej, wali się na nią bezwładnie, całym ciężarem ciała. Jej oczy zalała krew.

Potem samochód przywalił w przydrożne drzewo, a w jej głowie nagle eksplodował ogień. Zanurzyła się w ciemność.


WSZYSCY, POZA TUNIĄ

Doktorek chyba oszalał. Do tej pory spokojny chłopak, pędził na oślep, nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Rozumieli go dobrze. Wiedzieli, jak bardzo obwiniał siebie za zniknięcie Tuni.

We wraku ostrzelanego samochodu, przez potłuczone, zakrwawione szyby, nie dało się niczego dojrzeć. Ale AK-owcy ujrzeli, jak drzwi po lewej stronie otwierają się ze zgrzytem. Pojawił się w nich jakiś mężczyzna w okularach. Nim nieznajomy zdążył wymierzyć trzymany w ręce pistolet w biegnącego Doktorka, Beniaminek i Gwiazda zdjęli go strzałami z karabinów.

To najwyraźniej był ostatni w wrogów.

Doktorek był już przy samochodzie, przez chwilę mocował się z drzwiami, a gdy puściły, zanurzył się we wraku. Najpierw wyrzucił z niego trupa w niemieckim mundurze, a potem, ze ściągnięta twarzą, jakąś dziewczynę. Już z daleka widać było, że jest cała we krwi.

Doktorek ze zdumieniem wpatrywał się w znaną, lekko tylko zabiedzoną twarz.

To była Tunia.

Jej włosy zlepiała krew. Krew zlepiała też lewą stronę głowy, tam gdzie trafiła ją zabłąkana kula z erkaemu.

Dziewczyna jęknęła boleśnie. Żyła.

Doktorek przyjrzał się fachowym okiem ranie. Tunia oberwała w ucho. Pocisk odstrzelił sporą część małżowiny i zdarł skórę ze skroni, mijając się z czaszką o milimetry.

Tunia żyła!

- Nie mamy czasu! – powiedział Gwiazda. – Musimy się stąd zbierać.

To było jasne. Strzały mogły sprowadzić w to miejsce Szkopów. A oni nie mieli już prawie sił na dalszą walkę.


WSZYSCY


Wycofali się pięć kilometrów od miejsca, w którym ostrzelali Niemieckie pojazdy. Zatrzymując na skraju kampinoskich bagnisk. Punkt zborny Wilga. Miejsce, w którym mieli spotkać się po akcji.

Byli pierwsi na miejscu. Być może jedyni.

Tunia, niesiona wcześniej przez dawnych kolegów z grupy dywersyjnej i Gwiazdę. Została ułożona teraz na płaszczu jednego z nich. Opatrzona przez Doktorka, który nadal nie mógł uwierzyć w to, że to faktycznie Tunia.

Gwiazda stanął na warcie wypatrując reszty ludzi biorących udział w akcji lub Niemców.

- Dowiedz się, co robiła w tym samochodzie – rozkazał Beniaminkowi.

Ranna Tunia otworzyła oczy kwadrans po tym, jak dotarli na miejsce. A pierwsze, co ujrzała nad sobą. to była spocona twarz ... Doktorka. Jakby czas zrobił niewyjaśnioną pętlę, i znów była przed tą warszawską willą. Ale tym razem było jasno i słonecznie.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-03-2013, 10:17   #119
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Dowiedz się, co robiła w tym samochodzie.

- Transportowali ją z pistoletem przy głowie, co do cholery miała robić? - Beniaminek na początku niezbyt zrozumiał o co właściwie chodzi dowódcy. Zrozumiał w następnej sekundzie i ledwie powstrzymał się przed odwinięciem mu w pysk. - Walczyła ze mną w Warszawie. To mój człowiek, jeden z najlepszych. Nie wiem co insynuujecie, sierżancie Gwiazda, ale uważajcie, żeby nie powiedzieć słowa za dużo.

- Rozumiem, Beniaminek - pokiwał głową Gwiazda. - Zaufanie do swoich żołnierzy to podstawa. Skoro je masz, to mi wystarczy. Ręczysz za nią swoim słowem i to mi wystarczy.

Pokiwał głową zmęczony.

- Weźmiemy ją ze sobą - zdecydował.

- Dzięki. - Mazur skinął głową i wrócił do oddziału.

Od długiego, forsownego biegu, płuca paliły go jak wściekłe, a mięśnie nóg zdawały się boleśnie ściągać, jakby były za krótkie w stosunku do szkieletu, do którego je przyczepiono. Liczne obtarcia piekły jak cholera, a na domiar złego w czasie ucieczki gdzieś zgubił ostatnią paczkę papierosów. Był poddenerwowany, i chyba zbyt pochopnie wściekł się na Gwiazdę - dowódca był młody, ale też bardzo szybko się uczył. Może nawet nie miał nic złego na myśli, a nawet jeśli, to była to można było mu wybaczyć ostrożność... w sumie od tego miejsca niewiele to już Mazura interesowało - grunt, że szybko sobie to wyjaśnili.

Tunia nie sprzedała się Niemcom - to było dla niego poza wszelką wątpliwością. Jednak nadal pozostawała cała masa pytań. Co się stało w Warszawie? Niemcy nie porwali jej sprzed willi. Gdyby tak było oznaczałoby to, że jakiś oddziałek gestapo cały czas ich obserwował, pozwalając do woli buszować i zabijać w ściśle tajnej bazie, tylko po to by potem porwać pojedynczego członka oddziału. Bez sensu. Nawet gdyby przegapili ogon. Nawet gdyby jakieś wiadomości posiadane przez Tunię miałyby wagę państwową... to byłoby za subtelne, zupełnie nie w ich stylu. Do tej pory Beniaminek uważał, że ranna Tunia z powodu jakiegoś zagrożenia, nie mogła czekać na Doktorka i odjechała sama. Ten scenariusz też miał mnóstwo dziur, choćby z powodu naprawdę kiepskiego stanu dziewczyny.

Było też inne wyjaśnienie... uwzględniające interwencję dziwacznych sił, działających wokół tego pieprzonego siedliska szatana. W tej dziedzinie można było snuć właściwie dowolnie asurdalne domysły, które jednak do niczego nie prowadziły.

Koniec końców jednak w tym, że niespodziewanie natknęli się na Tunię, całą i zdrową, w przypadkowym, leśnym transporcie upatrywał boskiej interwencji. Interwencji w której mechanizmy nie warto się wgłębiać, a jedynie być za nią wdzięcznym i wykorzystać na chwałę Boga i Ojczyzny.

Z takim oto wnioskiem końcowym swoich rozważań usiadł pod drzewem opodal opatrującego dziewczynę Doktorka i omawiając w myślach litanię do wszystkich świętych, skupił się na starannym oczyszczeniu swojej broni.

Obrót, ruch do tyłu, ruch do przodu, obrót ryglujący - wszystko niemal bez dżwięku. Świeżo naoliwiony, czterotatktowy zamek znów chodził jak marzenie, a litania zawiesiła się gdzieś na Świętym Patryku, kiedy Tunia w końcu otworzyła oczy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 01-04-2013, 21:55   #120
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Stryj był potwornie zmęczony, ale szczęśliwy. I choć szczęście to było doprawione nutką smutku i bólu, po śmierci kolegów z oddziału, to i tak Konstanty uśmiechnął się na widok odzyskującej przytomność Tuni. Wszyscy łącznie z nim stracili już nadzieję, że kiedykolwiek zobaczą ją jeszcze żywą. Teraz, gdy patrzył na jej umęczoną twarz wprost nie mógł w to uwierzyć. W sercu Stryja rozpalił się płomyk nadziei, że i jego ojciec nadal żyje i może kiedyś go jeszcze zobaczy.
Odłożywszy erkaem na ziemię podszedł do Tuni i przyklęknął przy niej.

- Tak się cieszę, że żyjesz. Bogu dzięki - powiedział chłopak wpatrując się w ranną koleżankę.

- Nie wszyscy na raz, panowie absztyfikanci, dajcie panience oddychać. - Dobiegł gdzieś z tyłu głos Beniaminka. Jego właściciel siedział pod pobliską brzozą z namaszczeniem czyszcząc karabin. Nie oderwał się od swojego rytuału, nawet nie podniósł wzroku, jednak z tonu głosu dało się wyczuć, jaką ulgę poczuł, gdy Tunia się obudziła.

Doktorek dopiero, gdy byli na miejscu zdał sobie sprawę, co zrobił. Nie wiedzieć skąd tyle siły fizycznej znalazł w sobie na te wszystkie poczynania, bo jednak same psychiczne powody były bardziej oczywiste. Zapewne był gotów zginąć w takiej akcji, to było natychmiastowe i nie podlegało żadnej analizie. Gdy tylko z ust Beniaminka usłyszał, że tam jest Tunia wiedział, że to on musi ją uratować, podjąć działania bezpośrednie.
Potem jak szli w bezpieczne miejsce, miał czas na rozmyślania. Jakiż to zbieg okoliczności, może to znak od Niego? Nieważne. Opatrzył Tunię najlepiej jak mógł w tych warunkach. Gdy tylko wróciła jej przytomność, ciepło się do niej uśmiechnął:

- Jak dobrze, że jesteś, Natalia! – powiedział, nie kryjąc radości. - Ty żyjesz, to my, wszyscy tu są, zobacz ... wskazał wzrokiem przyjaciół. - Co tu robiłaś? Dasz radę mówić, co się z tobą działo od tamtej piekielnej nocy?

- Chłopaki.... - Tunia uśmiechnęła się blado wciąż jeszcze patrząc niedowierzająco, a z jej oczu pociekły dwie łzy - czy ja śnię? Powiedzcie, że to naprawdę wy... - dotknęła dłonią policzek Doktorka, a potem przywarła do niego na chwilę w mocnym uścisku - Skąd wiedzieliście??? Ja już nadzieję straciłam, zresztą oni już wszystko wiedzieli, tylko pomęczyć chcieli. Nienawidzę ich, nienawidzę. - Tunia zaczęła trochę chaotycznie, ale po chwili omiotła spojrzeniem ich twarze i zaczęła opowieść. O tym jak uratowało ją żydowskie podziemie, jak długo nie mogła dojść do siebie i jak wyglądały miesiące w piwnicy.

- Uwierzycie? Kto by pomyślał, że ta kobieta ocali mi życie? Miałam spłacić ten dług, jako łączniczka, ale wpadłam w cholernej, zwykłej łapance. Jeszcze parę chwil temu stałam nad wykopanym rowem i miałam podzielić los innych więźniarek i skończyć z kulką w głowie, ale najpierw zdarzył się pierwszy cud i zabrano mnie tym samochodem na przesłuchanie, a potem... – wstrzymała na moment oddech - zdarzył się drugi cud i pojawiliście się wy.

Zrozumiała, co się stało i puściła tama wzruszenia. Po chwili Tunia beczała już jak mała dziewczynka, a tłamszone uczucia wreszcie znalazły ujście. Nawet zranione ucho nie bolało tak bardzo.

Beniaminek się nie odzywał, przez całą opowieść Tuni, mechanicznym ruchem polerował szynę montażową, która łączyła grzbiet karabinu z urządzeniem celowniczym. Słuchał jednak uważnie. Dwukrotnie przelotnie podniósł wzrok - raz gdy Tunia wspomniała o tajemniczej nieznajomej, która zabrała ją sprzed willi, drugi raz przy propozycji współpracy z żydowskim podziemiem.

- Jak wiedzieli wszystko? To znaczy, co? O nas? O podziemiu? O notesie? O czym? – Stryj, jak zawsze pełen młodzieńczej energii, dość napastliwie dopytywał się ciągle oszołomionej Tuni.

- Cco? - Natalia zmarszczyła czoło i pociągnęła nosem trochę skonsternowana - Wiedzieli o tym podziemiu żydowskim. Jezus Maria, przecież ja muszę ich ostrzec! - Tunia usiadła z wrażenia.

Doktorek nie ukrywał wzruszenia, gdy Tunia zaczęła mówić i oprzytomniała. Gdy zobaczył jej łzy, i jemu samemu zwilgotniały oczy. Serce nie przestawało walić, ale radość ze tego nieoczekiwanego spotkania narastała.

- Powoli, powoli - odrzekł Doktorek - trudno zrozumieć i ogarnąć to wszystko, co mówisz. Nieco uspokajającym tonem odzywał się Zygmunt.

- Stryj, wolniej, nie tyle pytań na raz. – Doktorek uśmiechnął się w stronę przyjaciela, Tunia nie zdoła chyba na nie od razu odpowiedzieć.

- Przepraszam - zmieszał się Stryj - Ja... ja po prostu jestem ogromnie szczęśliwy i ciekawy, co się wydarzyło. Przepraszam Tuniu.

Tunia nabrała głęboko powietrza spytała ocierając wierzchem dłoni oczy.

- Macie może chusteczkę? - i nie czekając na odpowiedź pytała dalej - A skąd wy tu w lesie? Co z Sybillą, udała się akcja? Zmężnieliście.... - dodała spoglądając na cały zespół.

Na te słowa Stryj posmutniał. Ożyły wspomnienia tamtej nocy. Chłopak ciągle obwiniał się o śmierć dziewczynki. Teraz wpatrywał się w poranioną twarz Natalii i przez myśl przeszło mu, jak wszyscy się zmieniali. Niedostrzegalnie dzień po dniu, zachodziły w nich nieodwracalne zmiany. Koszmar wojny i tego, co przeżywali odciskał na nich swoje mroczne piętno. Nawet, jeżeli wojna zakończyłaby się jutro rano, to oni nigdy już nie będą tymi samymi ludźmi, co przed jej rozpoczęciem. Stryj nie miał siły mówić o wydarzeniach tamtej nocy. Miał nadzieję, że ktoś zrobi to za niego. Śmierć Sybilli nadal ciążyła mu na sumieniu i żadne słowa pocieszenia, czy wyjaśnienia tego nie zmieniały.

- Sybilla nie żyje. - Powiedział Beniaminek wprost, mając dosyć przedłużającej się ciszy. Czuł jak ściska mu się gardło, ale szybko to przezwyciężył. - Dostała kulkę od strażnika, wieźliśmy ją do punktu medycznego, ale było już za późno. Umarła wolna... Jeśli to ma jakieś znaczenie.

Sprzęgło był zbyt zmęczony, by od początku wziąć udział w rozmowie. Myślał. Siedział z ponurą miną i wzrokiem wbitym w ziemię przed nim. Jego umysł przetwarzał dane. Nie trafili z pierwszym napadem - to była pułapka. Za to za drugim razem się udało. Tylko skąd Beniaminek wiedział, że Tunia jest w środku? Pewien amerykański superbohater... Megaman, Superman czy Gigaman po prostu prześwietliłby pojazd swoim wzrokiem, ale Beniaminkowi daleko było do niego. Aż tak dobrego oka z pewnością nie miał. Skąd wiedział?

-Dobrze cię widzieć ponownie - uśmiechnął się w końcu blado Sprżegło. Powstrzymując się przed wypowiedzeniem “żywą”, jako ostatnie słowo.

-Skąd wiedziałeś, że Tunia tam jest? - zapytał Baniaminka.

- Nie wiedziałem – szybko odpowiedział zapytany. - Wypatrzyłem w ostatniej chwili. Fart. Te oficerskie mercedesy są przeszklone jak akwaria - Mazur wzruszył ramionami. - Całe szczęście, w takiej furze rzadko wożą jeńców. Niewiele brakowało, a... Co tu dużo mówić, ktoś tam, u góry, ma oko na naszą Tunię.

Natalia z trudem przełknęła wiadomość o Sybilli. Chciała dowiedzieć się więcej, ale widziała po twarzach przyjaciół, że w willi zaszło coś, o czym nie chcą w tej chwili rozmawiać. I nie miała im za złe. Pewne... zdarzenia potrafią zranić bardziej niż kule. Ona tez nie przyznała im się do tego, że piwnica dziwnie zmieniała swój układ i nie dało się jej opuścić. Może z czasem...

- W takim razie to czysty przypadek, że właśnie tutaj jesteście? - Tunia musiała się upewnić - Mój Boże....gdyby nie to.... Dziękuję. Wam wszystkim.

Nim zdążyli odpowiedzieć rozkaz Gwiazdy poderwał ich na nogi.

- Koniec odpoczynku – dowódca przypomniał im, że nadal są za blisko miejsca wymiany ognia z wrogiem. – Zbieramy się. Panowie koledzy, pomóżcie koleżance.


* * *


Gwiazda narzucił ostre tempo, klucząc lasem i omijając główne drogi. Kilka razy słyszeli przelatujący nad puszczą szwabski samolot, ale tutaj, pomiędzy drzewami, byli bezpieczni. W drodze nie mieli czasu na pogadanki. Zmęczenie, prawie wyczerpanie bojem, robiło swoje. Większość marzyła już tylko o tym, by móc położyć się na dłuższy odpoczynek. Może nawet zjeść coś i wyspać.

Las szybko zaczął się zmieniać. Znaleźli się na terenach podmokłych. Na słynnych, kampinoskich bagnach. Miejscu, w którym partyzanci ukrywali się w ostateczności.



Zwolnili tempo, bo każdy błędny krok pośród podmokłych moczarów mógł skończyć się kąpielą w bagiennej wodzie, czy wręcz nawet czymś gorszym.

- Już blisko – pocieszył ich Gwiazda, kiedy noga któregoś ze zmęczonych podkomendnych zjechała ze ścieżki i ten chwilę musiał szarpać się, by uwolnić stopą i but z błocka.

W chwilę później znaleźli się na osłoniętej od góry gęstym listowiem, dość sporej wyspie pośród bagnisk. Punkt Wiga.

Pośród kilkunastu szałasów i drelichowych, zamaskowanych namiotów, krzątało się kilkudziesięciu partyzantów. To było największe zgrupowanie w Kampinosie. Ponad pół setki żołnierzy. Siła, przed którą drżały wszystkie niemieckie patrole i co mniejsze posterunki przy puszczy.

- Czołem poruczniku Gwiazda – przywitał ich wartownik pilnujący ścieżki na drzewnej platformie.

- Czołem, Kajtek.

- Dobra, panowie – Gwiazda zatrzymał się i spojrzał w kierunku namiotu, w którym zazwyczaj przebywał dowódca zgrupowania. – Idźcie do naszego szałasu. Odpocznijcie. Wyczyńcie sprzęt i czekajcie na dalsze rozkazy. Ja złoże raport Staremu.

Przed odejściem Gwiazda spojrzał prosto na Beniaminka.

- Póki dowództwo nie zdecyduje, co waszą koleżanką, odpowiadasz za nią osobiście.

Beniaminek pokiwał głową, że rozumie, mimo, że przecież już to sobie wyjaśnili z Gwiazdą.


* * *

Cicho śpiewana piosenka do wtóru gitarowego akompaniamentu unosiła się wraz z iskrami strzelającymi z ogniska do nieba.

Śpiewający, starszy już mężczyzna o posiwiałych skroniach – sierżant Jan Gołębiewski, zwany Gołębiem, składał w ten sposób dziewięciu zabitym przyjaciołom. Żołnierzom poległym podczas nieudanego ataku na domniemany kordon wiozący więźniów na rozstrzelanie. Także dla Szpuli i Rysia, których szwabskie kule przedwcześnie pozbawiły życia.

Tunia siedziała zmęczona pośród mężczyzn w mundurach, w skórzanych kurtkach, w zwykłych jesionkach i płaszczach czy nawet w grubych swetrach. Partyzanci sprawiali jednak wrażenie skutecznych i twardych i pewnie takimi byli. Przywitali dziewczynę prawie jak jedną ze swoich. Prawie.

W końcu pojawił się Gwiazda, który od dwóch godzin nie opuszczał namiotu dowództwa.

- Panowie koledzy – zaczął i zaraz zreflektował się. – I pani koleżanko. Sprawa została na razie zawieszona. W zasadzce ponieśliśmy poważne straty. To znak, że Szkopy dość poważnie mają zamiar zabrać się za nas po akcji Wieniec. Ale my, panowie koledzy, nie odpuścimy. Bo wrzesień trzydziestego dziewiątego jeszcze się nie skończył. Dla nas, ani dla nich. Będziemy walczyć. Zabijać wrogów, aż Hitler, ten mały wąsaty drań, nie odpuści. Dopóki szwabskie buciory nie przestaną zadeptywać naszej polskiej ziemi. Bo przysięgaliśmy. Wszyscy. I przysiąg dotrzymamy.

Nalał sobie kawy zbożowej z okopconego czajniczka postawionego na dwóch kamieniach. Przez chwilę delektował się jej smakiem.

- Dzisiaj odpoczniemy – powiedział po chwili smakując gorzkiego naparu. – A jutro popołudniem zaprowadzimy waszą koleżankę do Zielonego.

To było dość niespodziewane. Zielony był jednym z ważniejszych ludzi w lesie. Tylko nieliczni mieli szansę i honor stanąć z nim twarzą w twarz. Najczęściej po to, aby odebrać odznaczenie lub w równie uroczystym i ważnym celu.

- Dowództwo chce porozmawiać z waszą przyjaciółką o tym żydowskim podziemiu. A wy będziecie ochraniać … Tunię po drodze.

Wyjął paczkę papierosów w niemieckim opakowaniu. Poczęstował chętnych.

- Panowie koledzy – uśmiechnął się wstając od ogniska – I ty, koleżanko – widać było, że ich młody dowódca ma problem z zaakceptowaniem faktu, iż jego oddział powiększył się o dodatkową osobę. Dobrej nocy. Dzisiaj nasza drużyna zwolniona jest od obowiązku warty. Jutro w południe chcę byście byli gotowi do wymarszu. Musimy przejść dwadzieścia kilometrów, więc oszczędzajcie siły.


* * *

Następnego dnia, punktualnie przed południem, opuścili zgrupowanie Wilga na bagnach. Dwadzieścia kilometrów puszczą może nie było zbyt imponującą odległością, ale kiedy trzeba było kryć się zarówno przed Niemcami, jak i przed cywilami przejście takiego dystansu było celem na cały dzień spokojnego marszu.

Pogoda nadal była ładna. Dzień był słoneczny, ale chłodny. Mimo wszystko las wyglądał przepięknie, więc szli przez knieję w dość dobrych humorach.

- Po drodze zajdziemy do Bociana – wyjaśnił Gwiazda prowadzący ich uszczuplony oddział. – Zabierzmy zapasy dla Zająca. To u niego spotkamy się z Zielonym.

Znali Zająca. Ten niewysoki, wesoły człowiek – przed wojną leśniczy w pobliskich puszczach – był duszą towarzystwa i mistrzem gry na harmonijce. Każdy, kto usłyszał chociaż jedno wykonanie dowolnego utworu przez Zająca długo nie mógł wyjść z podziwu i tęsknoty za tymi zaczarowanymi tonami.

Bociana zresztą też znali. Tadeusz Bocian był mieszkańcem małej wioski na pograniczu Kampinosu. Od miesięcy, narażając się Szwabom, dostarczał żywność dla „leśnych ludzi”. Jeśli ktoś chciał przesłać list prywatną drogą, zawsze mógł liczyć na to, że kilka złotych Bociek się o to postara. Odwiedzali go warszawscy przemytnicy, którzy przez Karcelak potrafili skontaktować się z dowolną osobą w stolicy. Nigdy nie zdążyło się, by gryps od Bociana gdzieś się zawieruszył.

Po dwóch godzinach zbliżyli się do szerokiej, leśnej drogi prowadzącej do Grabnika.

Gwiazda zatrzymał się pod jednym z dwóch potężnych dębów, rosnących w puszczy.
Zrzucił plecak i usiadł na wystającym z ziemi korzeniu.

- Grabnik jest niecały kilometr stąd. Trzeba zrobić rozpoznanie. Jeśli wszystko będzie w porządku jeden asekuruje, dwóch bierze plecaki z zaopatrzeniem i wraca. Nie ma sensu, by zwracać uwagę na Boćka większą grupą. Trzech na ochotnika? Reszta odpoczywa tutaj.

Powiódł wzrokiem po swoich żołnierzach.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172