Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2013, 23:07   #148
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
...

Metalowe stopy rycerza uderzały o podłoże na którym dominował ten sam materiał, gdy ten pędził w stronę wieży. Budowla stawała się coraz bardziej wyraźna, z każdym ciężkim krokiem niosącego rozpacz.



Budowla wysoka o szczupłej budowie. Na jej czubku znajdował się globus obracający się miarowo, zaś przeszklone miejsca, zapewne wskazywały na położenie sali kontrolnej. Przed drzwiami do wieży stały natomiast, dwa metalowe golemy, czujne i gotowe by odeprzeć każdego intruza, który chciał wkroczyć do budynku.
Rycerz rozpędzony podskoczył nieco, i odwrócił się bokiem by wyhamować swój pęd, towarzyszyły temu krzeszące się iskry spod stóp. Dysząc spojrzał na golemy, i uśmiechnął się pod hełmem. Miał zamiar wbić ostrze w portal, by podobny pojawił się pod jednym z przeciwników z którego wyskoczy kilka ostrzy podobnych do “Despair”, następnie sam zapadnie się w purpurową kałużę, by wyłonić się ze ściany wieży nad głową jednego z metalowych istnień. Podczas spadania mu na głowę, zastosuję niedawno nauczone “Flipsaw”.
Calamity wbił miecz w portal, a ostrza Despair pojawiły się pod stopami jednego z golemów, jednak w większości niefortunny los sprawił iż miecze ułożyły się w taki sposób że całkowicie ominęły cielsko żelaznego oponenta, tylko jedno ostrze delikatnie zarysowało lakier na niezbyt zgrabnej nóżce przeciwnika. Rycerz rozpaczy jednak nie poddawał się bowiem zniknął w kałuży, by wyskoczyć ze ściany wieży, nad głowami swych przeciwników.
Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy zamiast głów do ścięcia, zobaczył dwie wycelowane w siebie puste dłonie metalowych konstruktów. Z jednego z otworów posypał się grad strzał, który jednak poodbijał się od ciężkiego pancerza rycerza, nie czyniąc mu przy tym żadnej szkody. Drugi ze strzelców jednak lepiej dobrał amunicję, bowiem ciężka kula armatnia z hukiem przeszywającym powietrze, uderzyła w pierś Calamitiego. Jego zbroja wygięła się pod siłą ataku, a jego cielsko zostało rzucone na ścianę wieży kontrolnej, w której zrobił spore wgniecenie. Golemy zaś ze zgrzytem poczęły odwracać się w stronę wojownika, zaś jeden z nich chyba zrezygnował z pozycji strzelca, bowiem z otworów w jego rękach, wysunęły się dwie piły tarczowe, które dość szybko poczęły się obracać.
Owszem był zdziwiony, nawet bardzo. Gdyby w jakiś sposób przewidział ten atak może zdążyłby się zasłonić przed kulą, lub ewentualnie ją złapać. Ale nie czas na takie głupie rozmyślanie, jeden z metalowych tworów obnarzył pily, z perfidnym zamiarem przerobienia rycerza na talarki. Calamity musiał improwizować, chwycił więc w łapę kule, którą wcześniej dostał z zamiarem rzucenia golema z piłami w łeb, następnie przeniesie się portalem za strzelca, płaską stroną ostrza uderzyć go w jedną z nóżek. Po czym, chciał dokończyć dzieła dźgając leżącego już mając nadzieje golema prosto w gębę.
Mięśnie rycerza napięły się pod pancerzem, a kula ze świstem przecięła powietrze, uderzając w twarz golema. Metalowe nogi przeciwnika rycerza oderwały się od podłoża, a jego ciężkie cielsko przeleciało kawałek nad zaśmieconym podłożem, nim gruchnęło o nie z głośnym hukiem. Hełm, a dokładniej twarz konstrukta, była mocno wgnieciona od ataku, jednak ten mim o wszystko począł powoli podnosić się z ziemi, by kontynuować walkę. To jednak pozwoliło rycerzowi na wykonanie dalszej części planu, ponownie zniknął w kałuży purpury, by wyłonić się za drugim z oponentów. Jego ostrze uderzyło w nogę stwora, jednak ta tylko ugięła się, a golem wsparty na kolanie, odwrócił się i przyłożył lufę prosto do twarzy rycerza niosącego smutek. Ten poczuł ciepło, jakie towarzyszyło zawsze wystrzałowi... a potem coś kliknęło, a kula nie opuściła wylotu ,zacinając się w środku. Calamity zaś bezwględnie wykorzystał ten fakt, zaciskając swoje okute w rękawice łapska, na potężnym ramieniu golema, i ścisnął je tak mocno, że wylot tego potężnego karabinu całkowicie się zniekształcił uniemożliwiając oddawanie strzałów z tej konkretnej broni.
Rycerz w niespotykany dla siebie sposób wyszczerzył zębiska w uśmiechu podczas zgniatania lufy, po czym zamierzał wbić Despiar w stopę konstrukta, uniemożliwiając mu przemieszczanie się. Z rykiem zaciśnął pieści, z wyraźnym zamiarem wymierzania kilku ciosów w metalową twarz golema. Świadom tego że drugi powinien już stać, pośpiesznie “poszpera” konstruktowi w trzewiach, po czym wyszarpie miecz gotów na natarcie kolejnego, z agresorów.
Despair krzesząc iskry przeszyło stopę golema, utwierdzając go niczym posąg w jednym miejscu. Wtedy też ręka Calamitiego zacisnęła się w pięść i gruchnęła w metalowy czerep przeciwnika, który naderwał się na wysokości szyi pod wpływem tego ciosu, drugie uderzenie załatwiło sprawę i pozbawiło golema głowy, która poszybowała na pobliska kupę śmieci, a metalowe cielsko opadło na ziemię. Widać w głowach metalowych maszkar znajdował się jakiś ważny system kontrolujący ich ciała. Tak jak przewidywał rycerz, drugi konstrukt pędził już na niego a ostrza pił wystających z jego dłoni kręciły się złowrogo. Atak przeciwnika okazał sie jednak wielką porażką, bowiem mimo swej ociężałości, Calamity zdążył chwycić swój oręż i zablokować potężny zamaszysty cios, który przy zderzeniu z jego mieczem wywołał kolejną lawinę iskier, zalewających metalowe ziemie, przed wieża kontrolną.
Zbrojny trzymał swój oręż oburącz blokując uderzenie, prawą na rękojeści, lewą na prawie końcu ostrza. Calamity wykorzysta nacisk wroga i opuści lewą rękę pozwalając aby ta ześlizgnęła się po ostrzu, wtedy to rycerz zaszarżuje potocznie mówiąc “z bara” by nieco odrzucić golema, cięcie z obrotu powinno pozbawić głowy przeciwnika. Przynajmniej taki miał plan.
Każdy obserwator bez problemu pokazałby kto dominuje w tej walce. Lata doświadczenia jak i mistrzowski kunszt we władaniu ostrzem nie miał porównania do tępoty i powtarzalności mechanicznych strażników tego miejsca. Piły ślizgały sie po ostrzu, nie mogąc dosięgnąć ciała rycerza rozpaczy, a w pewnym momencie, ten podbił jedną z nich tworząc dla siebie idealne odsłonięcie. Jego ciało naparło na golema, który zachwiał się pod wpływem własnej masy, tracąc na chwilę równowagę. Jeden szybki obrót i ostrze z druzgoczącą siła i odgłosem miażdżonej blachy uderzyło w szyje golema. Zgrzyt i syk iskier poniósł się po najbliższej okolicy, zaś zakończeniem tejże symfonii był odgłos opadającej na ziemię głowy golema.
Calamity zastygł. Ruszył się dopiero, gdy łeb konstrukta uderzył o glebę. Wykonał odruchowo wymach, jakby chciał strzepnąć nie istniejącą krew z miecza, po czym “połaczył się” z Johnem.
- “Jestem... przy wieży” - Rzekł w myślach do anonima, kierując się ku drzwiom górującej budowli. Nie chował jeszcze broni gdyż coś mu mówiło, że jeszcze będzie jej jeszcze potrzebował.
- Musisz dotrzeć do sterowni, powinna być na górze. Gdy tam będziesz podam ci dalsze instrukcje
Gdy John odpowiedział na pytanie Calamity, otworzył drzwi i krętymi metalowymi schodami ruszył na górę. Pędził jak najszybciej mógł ,ale kręte schody nie ułatwiały szybkiej wspinaczki. Na szczycie okazało się iż metalowe drzwi są zamknięte, ale jeden mocny kopniak pozwolił by wyrwać je z zawiasów i otworzyć sobie drogę. Calamity tym samym stanął w centrum kontrolnym.


Miejscu pełnym różnych dźwigni i kół zębatych, wielu rzeczy których rycerz nie pojmował. Stery, przyciski, pokrętła i liczniki, wszystko to tykało cicho nadając miejscu osobliwego uroku i tajemniczego klimatu, który udzielił się nawet niosącemu rozpacz.
Rycerz miał ochotę powciskać wszystkie przyciski, lecz ten pomysł do najzdrowszych nie należał. Znacznie lepszym pomysłem było skontaktwoanie się z anonimem.
- John jestem w...wieży... co teraz? - rzekł w myślach.
- Musisz wpisać odpowiednią kombinację, czyli 5, 5, 8, 0, 0,9. Gdy to zrobisz naciśnij największy przycisk, on aktywuje wieżę
Miecz rycerza spoczął w pokrowcu, wsunał tylko szpic ostrza, a reszta samoistnie się wsunęła pod wpływem ciężaru. Ociężałą dłonią wstukał kombinację.
- 5...5...8...0...0...9... - wymawiał nagłos podczas wpisywania kodu, po czym pięścią wcisnął delikatnie największy widziany przez niego przycisk.
Coś zgrzytnęło głośno, a kilka wskazówek zmieniło miejsce, natomiast wskaźnik na chwilę zawirowały całkowicie zmieniając wykresy wydajności i zużycia energii - jednak Calamity nic z tego nie rozumiał. Jednak wydawało mu się, że zrobił to co należało, zaś odgłos globusa wirującego na szczycie konstrukcji upewnił go w tym, że wieża znowu była aktywna, teraz wszystko zależało od Gorta. Rycerz przez jedną z szyb widział małą figurkę czarnoskórego, która zbliżała się do mostu, od drugiej strony zaś jego słuch wychwycił pewien nie pasujący element - dziwny warkot.
Zbrojny jak to miał w zwyczaju za szybko się nie odwrócił ,bowiem jego ociężały umysł musiał przetrawić wszystkie informacje, by w końcu wysłać impulsy do ciała, które obróciło się w przeciwną stronę. Zrobiło to w samą porę by zobaczyć przednie koło, motocyklu, który wyskoczywszy z pobliskiej stery śmieci, wzbił się w powietrze nierealnie wręcz wysoko, a teraz owym wzmocnionym kołem uderzył w szybę, by wpaść do środka pomieszczenia.


Szkło posypało się po podłodze pokoju, jednak wprawna ręka kierowcy tego pojazdu, sprawiła że ten zatrzymał się nie niszcząc żadnego elementu. Czarne smugi zostały wykreślone na podłożu z powodu zbytniej prędkości pojazdu, a silnik zawarczał jeszcze cicho, by zamilknąć po chwili.
Jeździec ciężko zeskoczył z maszyny a jego okute w metal stopy z nieprzyjemny dla ucha dźwiękiem skruszyły szkło, wyprostował się on prezentując sylwetkę, może nie tak potężną jak Calamitiego, ale i tak budzącą podziw. Dziwaczna zbroja okrywała całe jego ciało, niemal w takim stopniu jak to miało się w wypadku dzierżącego rozpacz.



Był to pancerz zdobny i misternie wykonany, z wieloma sugestywnymi wzorami jak i ostrymi niczym brzytwy naramiennikami. Co jakiś czas między metalowymi sztabami widać było dziwny purpurowy materiał, który lśnił lekko, niczym naoliwione ciało zapaśnika. Na plecach rycerza dosiadającego stalowego rumaka, spoczywał zaś ogromny dwuręczny miecz o ząbkowanym ostrzu.
- Wybacz wtargnięcie mości Panie. -zaczął niezwykle uprzejmie, nie wydawało się by był szalony. - Stwierdziłem, że takie wkroczenie na scenę będzie co najmniej efektowne. -mówiąc to skłonił się dostojnie przedstawiając się. - Jestem Sir Rufus, usłyszałem twoje wołanie więc jestem. -dodał... patrząc nie na Calamitiego a jego ostrze.
- Wołanie... nie przypominam... sobie... abym cię wołał... - Rzekł rycerz przyglądając się osobnikowi. Nie wiedział co zamierza okuty w zbroje motocyklista, dośc nie ufnie zapytał
- W jakim... celu przybyłeś... - powiedział przekrzywiając głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Nie słyszysz tego wołania? To dziwne... -stwierdził rycerz, a miecz ze zgrzytem począł wysuwać się z metalowych obręczy które przytrzymywały go na plecach. - Twoje ostrze, woła mój miecz jak i mnie, żyjemy po to by walczyć, zawsze znajdziemy tego kto może dostarczyć nam frajdy. -stwierdził rycerz i machnął mieczem na odlew. - Sir bezimienny. -dodał jeszcze.
W mgnieniu oka Despair spoczęło w dłoniach rycerza, by sparować nadchodzące uderzenie.
- Imponujące... ostrze... nazywa się... jakoś? - Rzucił bez emocji, z zamiarem chwycenia oponenta za twarz i rzucenie nim o ścianę.
- To jest moja droga Lust. -stwierdził rycerz, gdy jego ostrze odbiło się od Despair. Ręka niosącego smutek wystrzeliła w stronę jego twarzy i zacisnęła na niej swe palce, jednak dłoń przeciwnika w tym samym momencie chwyciła Calamitiego za nadgarstek. Mimo iż bohater tej opowieści napiął swe potworne mięśnie, to Rufus, zacisnął dłoń, nie dając się ruszyć z miejsca, widać też nie brakło mu krzepy.
Calamity ponownie był nieco zaskoczony, mało było istot, które mogłoby się tak zaprzeć, przeciw jego sile. - Tytuł “sir” mi... nie przysługuje... nie mam prawa... nosić go... - rzekł ponuro rycerz. Jeżeli nie dał sobą rzucić, zbrojny zaczął silnie zaciskać palce w wiadomym celu. - Jak silne... jest twoje... “pożądanie”? - Z tymi słowami miał zamiar puścić oponenta, i zdzielić go w twarz pięścią, trzymając w pogotowiu własny oręż, by zasłonić się przed ewentualnym kontratakiem.
- Silniejsze niż Ci się zdaje. -odparł przeciwnika, a Calamity począł zaciskać palce, jednak Rufus zrobił to samo, tylko o wiele gwałtowniej i skuteczniej, metalowa zbroja Calamitiego zaskrzypiała, uginając się pod naporem palców przeciwnika, a po chwili ból który przeszył niespodziewanie rękę zbrojnego, od tej siły sprawił że jego kolana ugięły sie lekko. Teraz to Rufus mógł patrzeć na niego z góry. - Naprawdę jedynie na tyle stać męża, którego miecz tak głośno krzyczy? -zapytał z lekkim zawodem w głosie zbrojny, nie pozwalając Calamitiemu puścić swej twarzy, coraz mocniej zakleszczając sie na jego nadgarstku.
- Wybacz... nie chciałem...sprawić zawodu... pozwól, że się poprawię... - Rzekł już mniej spokojnie zbrojny, klęcząc przed Rufusem. Sytuacja była niekorzystna, dla dzierżyciela rozpaczy, ale miał jeszcze asa... w gardle. Szyja Calamitiego, zabulgotała obrzydliwie, aby wypuścić żrące opary w stronę przeciwnika.
Fioletowe opary wypłynęły z ust klęczącego wojownika, a Rufus gdy tylko je zobaczył puścił oponenta i odskoczył do tyłu. Jego ręka zgrabnie została dołożona, do drugiej na rękojeści miecza, by wspomóc go w potężnym płaskim zamachu. Oczywiście dla tak wielkiej broni sceneria nie była zbyt kusząca, maszyny stały tu gęsto, jednak pancerny motocyklista sie tym nie przejmował. Lust niczym nóż w maśle, przemknęła przez pobliską maszynę, by ugodzić z wielką siła w bok powstającego Calamitiego, który nie dostał żadnej szansy na reakcję. Zbroja rycerza, pękła pod siłą miecza, a przeklęte ciało zostało rozdarte, zaś głęboka rana trysnęła fioletowa krwią, gdy tylko potężne zębiska miecza przeciwnika, wyrwały się z niej. Żrąca maź jaka płynęła w żyłach Calamitiego, opadła na posadzkę robiąc w niej małe dziurki. Ten który dzierżył pożądanie, strzepnął z niego fioletową krew i ułożył ostrze na ramieniu.
- Wstawaj i walcz, nie hańb imienia swego ostrza.
Z paszczy rycerza, wydarł się potworny ryk bólu. Odruchowo złapał się za ranę, i spojrzał na nią kątem oka.
- Nawet... nie wiesz.. jak jest zwane... - wywarczał Calamity, dźwigając się do pionu. Od tego momentu Calamity myślał tylko o jednym... rozerwać rufusa na strzępy, skąpać się w jego krwi, wyssać szpik kostny i zwymiotować mu go na twarz. Odgłosy jakie wydawał z siebie zbrojny przestały być ludzkie. Miał zamiar zapaść się w purpurę, by wyłonić nad głową oponenta z dzikim rykiem spadając na niego, rozpłatać go na dwoje, gdy to zawiedzie uderzy go pięścą na odlew.
Calamity zapadł się nagle w ziemię, a nim rycerz zdał sobie sprawę gdzie teraz znajduję się jego oponent, miecz noszący jakże smutna nazwę, już ze świstem obracał się wraz ze swym właścicielem, by rozpłatać czaszkę przeciwnika. Rufus nie miał czasu by blokować, dla tego tylko skoczył w bok, jednak i to było za wolne, bowiem ostrze ugodziło go w bark. Posypała sie iskry, gdy miecz zaczął zagłębiać się w zbroi, która okazała się jednak nieludzko wytrzymała. Mimo całego rozpędu jaki stworzył Calamity, jedynie delikatnie zagłębił się w ciele przeciwnika.
- Powinszować, nie każdy jest wstanie nadszarpnąć moją zbroję, a co dopiero zranić me ciało. -stwierdzi łrycerz z lekka nutą bólu w głosie, i machnął ręką zaciśniętą w pięść w stronę rycerza. Ten jednak zaparł się nogami, na rękojeści swego miecza, i odbił od niej mocno ,wyrywając ostrze z rany i lądując przed przeciwnikiem, unikając tym samym ciosu. Z rykiem machnął na odlew swoją ręką, która uderzyła w miecz Rufusa, gdy ten zasłonił się nim niczym tarczą. Ciało motocyklisty, oderwało sie od ziemi, a on poleciał w stronę wybitego okna, jednak wbijając Lust w ziemię, spowolnił swoją przymusowa wycieczkę, by zatrzymać się kawałek dalej.
- To jest zabawa! -zaśmiał się wesoło i chwyciwszy swoją bron pewniej, wyrwał ja z ziemi i ruszył biegiem na rycerza rozpaczy.
W momencie gdy Calamity chciał złapać kilka oddechów, jednak widok gnającego w jego stronę Rufusa, odpędził go od tego. Z gardłowym warkotem, także ruszył w jego stronę. W połowie biegu odwrócił się na pięcie posyłając pręgę purpurowej energii z ostrza, jednak ta miała być tylko dywersją przed pchnięciem wymierzonym w gardło oponenta.
Rufus uśmiechnął się a z jego ostrze wystrzeliła taka sama pręga energii, tylko o czerwonej barwie, zderzyła się z atakiem Calamitiego, by znieśc sie nawzajem, w wybuchu energii odpychając wszystkie urządzenia na boki, tworząc swoistą arenę do walki dwóch szermierzy.
Ogromne ostrze Despair, ruszył ow stronę Gardła przeciwnika, ten jednak zbił ostrze i zgrabnym piruetem, znalazł się z lewej strony Calamitiego, a Lust opadło na jego opancerzone ręce. Gdyby nie przeklęta zbroja, zapewne straciłby on te dwie jak że ważne kończyny, jednak metal zatrzymał uderzenie ostrza, na tyle skutecznie, że jedyna odniesioną raną było niezbyt głębokie cięcie, nie przeszkadzające w walce.
O mały włos, a straciłby obie ręce, całkiem przydatne w zadaniu zwalczenia szaleństwa. Wprawił jedną z niech w ruch, by wymachem z zaciśniętą pieścią uderzyć, a za nią miała podążyć druga ręką dzierżąca rozpacz. Cięcie wycelował na wysokości pasa. Wraz z biegiem walki, warkoty Calamitiego stawały się coraz dziksze, świadczyło też o tym nadmierne kapanie wydzieliny z ust rycerza.
Jego przeciwnik zbił pięść łokciem, widać zaznajomiony był też ze sztuką walki wręcz, a następnie wykręcił całe swoje ciało tak że jego miecz gruchnął o nadlatujące ostrze rycerza. Posypały się iskry gdy ogromne miecze, odbiły się od siebie, zaś wojownicy rozpoczęli wymianę ciosów. Nie był to szybki pojedynek, miecze unosiły się z wolna, opadając na siebie nawzajem z ogromną siłą, tworząc przy każdym uderzeniu o klingę przeciwnika, grzmot niczym przy straszliwej burzy. Żaden element w wieży nie był wstanie zatrzymać mieczy, które przedzierały się przez maszynerię, zaś wyładowania energetyczne w połączeniu z paliwem które zasilało niektóre urządzenia sprawiło, że po chwili walczyli oni w kręgu ognia.
- To dopiero wspaniała sceneria. Jednak moje pożądanie słyszało wołanie odpowiedniego rycerza. -stwierdził z nutką radości Rufus, gdy jego ząbkowane ostrze,po raz kolejny zderzyło się z Despair, sprawiając że ostrza zaśpiewały swoją straszliwą melodię. Calamity brał już kolejny zamach, gdy nagle rana w boku dała o sobie znać, zatrzymał się on na chwile sparaliżowany bólem, a jego oponent bezwzględnie to wykorzystał.
- Luka w obronie!- zakomentował wesoło, a pchnięciem miecza ugodził prosto w miejsce gdzie rycerz rozpaczy miał serce. Przeklęty pancerz zdawał się jednak być twardszy niż zwykle, a może to przeciwnik włożył zbyt mało siły w atak, bowiem kawałek zbroi fakt został odłupany, ale Lust nie dotarło do ciała rycerza. Mimo że przy każdym oddechu, Calamity czuł końcówkę miecza na skórze nie uczyniło mu on żadnej rany.
Despair ze świstem przecięło powietrze, Gdy rycerz ryknął wściekle i poderwał je szerokim zamachem z ziemi, co zmusiło Rufusa do cofnięcia swego miecza i pospiesznego odskoku. Tym razem ostrze Calamitiego przejechało po zbroi oponenta, lecz zostawiło na niej jedynie rysę, zas Rufus po raz kolejny zaatakował osłabionego bólem w boku przeciwnika. Tym razem jego miecz, uderzył w plecy wygiętego po ataku Calamitiego... i zostawił jedynie wgłębienie w stali, trochę więcej siły, a dla niosącego rozpacz byłby to koniec walki jak i podróży.
- Masz więcej szczęścia niż umiejętności... -prychnął opancerzony motocyklista, po czym nagle ryknął z bólu.
Calamity wygiął swe ciało w tak nienaturalny sposób, że atak był wręcz niedoprzewidzenia. Jednak złość jak i monstrualna siła, pozwoliły mu wykonać potężny wymach jedną tylko ręką za swymi plecami, tak że ostrze jego wielkiej broni gruchnęło w pancerz przeciwnika, gruchocząc potężna zbroję. Miecz zagłębił się w ciało wroga, zatrzymując się dopiero gdzieś przy żebrach, bowiem wtedy Rufus odtrącił kopniakiem Calamitiego i zatoczył się do tyłu, przyklękając na jedno kolano. Dyszał ciężko, jedną dłonią ściskając swoją ranę.
- Wybornie...wybornie. Na takiego przeciwnika czekałem. -wydyszał, a lekkie rżenie całego ciała wskazywało na to jak bardzo doskwiera mu rana.
To był właśnie moment na który czekał Calamity, krótki moment na złapanie oddechu i uspokojenie się nieco. Nie pamiętał od kiedy stawał się taki agresywny, czy to może pierwsze odznaki szaleństwa? Niech go szlag jeżeli niedługo ma oszaleć! Co teraz się liczyło, było ubicie tego pyszałka który dotkliwie zranił Dzierżyciela rozpaczy. Dłoń rycerza powędrowała pod napierśnik, z którego wyciągnął miksturę leczniczą, jedną z trzech jakie zakupił na targu przed rozpoczęciem podróży. Kciukiem odkorkował flakon i wlał jego zawartośc sobie do gardła.
- Truskawkowe... - rzucił pod nosem. Na efekty trzeba było nieco zaczekać, ale teraz czas był po jego stronie. - Niegdyś bym... tego nie zrobił... ale teraz... zrobię wszystko by przetrwać...jeżeli zginę... kto będzie pamiętał... o poległych... - Rycerz dopiero teraz nieco skupił się, kładąc broń za szyją, ze skierowanym szpicem w stronę Rufusa. To była jego charakterystyczna postawa. Drżał co prawda nieco przez doskwierający ból, ale stał twardo na ugiętych nieco nogach.
- Wybacz... za to wcześniej... od teraz... będę sobą... - Po tych słowach, Zbrojny zaczął powoli zbliżać się do Rufusa, z zamiarem zamachnięcia się zza pleców na niego, chciał użyc całej swej siły do tego ataku.
- Człek czy bestia, szaleniec czy nie, ważne by walka dawała radość, sir bezimienny. -odparł Rufus dźwigając się na równe nogi, gdy Calamity szarżował na niego. Wtedy też cała wieżą zatrzęsło - to efekty mocy Gorta dały o sobie znać na terenie całego wysypiska. Rycerz niosący rozpacz, w ogóle nie był na to przygotowany, ponadto jego stopa, natrafiła na plamę krwi, z rany jaką zadał swemu przeciwnikowi. Tym samym zachwiał się on gwałtownie lecąc na ziemię, a pożądanie wykorzystało to bezwzględnie. Rekojeść miecza, Calamitiego została uderzona przez płaska część ostrza przeciwnika, i wyleciało z jego ręki. Despair kręcąc się doleciał aż do wybitego okna, gdzie w dramatyczny wręcz sposób, opadło w takiej pozycji, iż pół długości miecza wisiało nad ziemią, zaś druga połowa znajdowała się jeszcze w wieży, kiwając się niebezpiecznie. Rufus zaś nie miał zamiaru odpuścić i zaciskając zęby już biegł na rozbrojonego oponenta.
Niosący rozpacz teraz miał mały dylemat. Walczyć wręcz, czy też spróbować dosięgnąć swego ostrza. Rufus także był silny więc nici z przewagi, w takim starciu. Rycerz przed zapadniećiem się w purpurę, ponownie zionął oparami, by chociaż na chwilą zając czymś przeciwnika. W planie miał dobycie Despair, i wyprowadzenie nawałnicy cięć, może nie silnych, ale szybkich jak na zbrojnego.
Calamity zapadł się w purpurę nim rycerz zdążył zareagować, a tym bardziej wyhamować swoją szarżę. Skończyło się to dla niego tym iż purpurowy opar otoczył jego ciało, topiąc w wielu miejscach część pancerza, który teraz miast ochraniać utrudniał ruchy. To dało czas rycerzowi rozpaczy, na pojawienie sie przy ostrzu, a następnie wykonania swoistego szermierczego tańca, który uwieńczony był pokazem purpury, pędzącej na wroga. Jednak rycerz, który przybył do wieży na nietypowym rumaku, nie był byle jakim szermierzem. Jego miecz uderzał w każdą ze wstęg, blokując lawinę ciosów, nie dając żadnemu możliwości przebicia się przez tą defensywę. Rufus zakończył tą paradę, obrotem i posłaniem czerwonego cięcia w Calamitiego, jednak był to atak zupełnie chybiony, rycerz rozpaczy nawet nie musiał trudzić się z unikaniem. Zbrojny dzierżący miecz o dumnej nazwie “Lust” dyszał ciężko, a krew obficie kapała z jego rany, uniósł on wyraźnie zmęczony wzrok, a zęby jego ostrza dotknęły ziemi, gdy ten przemówił.
- Naprawdę wspaniały pojedynek, nie słychać już krzyku rozpaczy a jedynie radosny śmiech naszych mieczy... dla tego dajmy im więcej radości i zakończmy ten spór w najlepszy z możliwych sposobów. - po tych słowach, jego mięśnie napięły się wyraźnie, a ostrze pożądania, poczęła otaczać biała poświata, która z każdą chwilą rosła buzując dziką radosną energią, która sama z siebie rozcinała podłogę dookoła. Widać Rufus szykował swój finalny pokaz w tym spektaklu.
- Jesteś...niezwykle głuchy... - Z tym dziwacznym zdaniem rycerz uniósł “Despair”, przy czym chciał pośpiesznie skrócić dystans, by nawet nie dać szansy Rufusowi na wyprowadzenie swego ataku, przy czym zbrojny bacznie obserwował “Lust”.
Calamity chwycił oburącz swój miecz i odbijając się mocno od ziemi skoczył na Rufusa, który jednym kolanem opierał się o ziemię. Gdy rycerz rozpaczy brał szeroki zamach, oko jego przeciwnika błysnęło, a on poderwał miecz lśniący od energii. - Pokaż światu swe najskrytsze pragnienia Lust! -ryknął z całej siły którą zgromadził w płucach, a jego ostrze opadło w dół, przecinając powietrze. Cała sala zalała się światłem, tak jasnym że przez chwilę widać było tylko biel, otaczającą dwóch walczących, którzy jak gdyby na chwile zatrzymali się w czasie, zdominowani przez moc ostrza. Jedno uderzenie serca później światło zniknęło, a w sali zapanowała cisza, ucichło tykanie urządzeń, oddechy walczących, z których jeden klęczał teraz z zamkniętymi oczyma, a drugi zamarł w wymachu swym przeklętym ostrzem.
Zabrzmiało kolejne uderzenie serca.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=RFnazAsMOQI[/media]

Zbroja Calamitiego rozpadła się w perzynę, a jego pierś została rozdarta na całej szerokości olbrzymią raną, która niemalże rozcięła rycerza na dwie nierówne części. Krew o fioletowej barwie trysnęła na wszystkie strony, a palce który utraciły wszelaką moc wypuściły Despair, które z brzdękiem upadło na ziemię, tak jak i ciało przeklętego rycerza. W uszach słyszał jedynie coraz wolniejszy rytm swego serca, gdy spoczywał w coraz to większej kałuży żrącej krwi. Przed jego oczyma, powoli znikał obraz pomieszczenia, a zastępowała go ciemność, organy pracowały coraz wolniej, kończyny były niczym z ołowiu.
Śmierć zaś stała, obserwując jak resztki piasku w klepsydrze rycerza przesypują się powoli, odliczając ostatnie minuty jego życia.
- Wspaniała walka...szkoda że tylko jeden miecz mógł wyjść z niej z radosnym śmiechem, drugi zaś znowu zalał się łzami. -westchnął Rufus i podszedł do Despair, które po chwili umieścił na piersi Calamitiego, niczym na ciałach dawnych wojowników.
- Żegnaj sir bezimienny. -dodał i wyjął z sakwy Calamitiego jeden z eliksirów, który opróżnił duszkiem, by gdy jego rana zasklepiła się wskoczyć na motor i wyskoczyć przez rozbite okno. Dopiero wtedy na ścianach wieży pojawiła się podłużna kreska, a cała górna część przekaźnikowej budowli zsunęła się w dół na wysypisko, odsłaniając konającemu rycerzowi rozpaczy sklepienie jaskini.

Gort który właśnie pokonał stalowego kolosa, przeskakując z jednej śmieciowej góry na drugą poczuł coś dziwnego. Jego moc pozwalała mu obserwować członków drużyny, poprzez drgania jakie tworzyły ich ciała, drgania które wywoływał Calamity zaś słabły w zastraszająco szybkim tempie. Jak gdyby całe jego ciało przestawało działać -żyć. Problemem było to że jeżeli teraz zawróci, nie zdąży dotrzeć do guzika a tym samym wykonać swego zadania.
- PUSZKAAAAA! - wrzasnął priat i niewiele myśląc zawrócił ze swej trasy. Darł się jednocześnie w myślach do Johna, że sami będą musieli wcisnąć ten głupi przycisk, bo rycerz ma kłopoty.
Gdy dotarł ponownie nad kanion, prędko utworzył na nim kamienny most i przeprawił się przez niego, ze wściekłą szarżą przebijając się przez kupy śmieci po drugiej stronie. Nie wierzył, że Puszka mógł dać się pokonać. Z drugiej strony napawała go furia na myśl o tym co zrobi gościowi który doprowadził go do takiego stanu.
Zbrojny leżał w stercie gruzów
- Nie moge się ruszyć... dlaczego... czy ja umieram? Ruszaj się... Ruszaj się! RUSZAJ SIE! Nie chce umierać... nie chcę... - wrzeszczał w myślach, gdy obraz zaczął ciemnieć. Z oczu rycerza poczęły sączyć się łzy. - Pomocy... niech mi ktoś pomoże... nie chcę umierać... błagam... - Nadal zawodził w myślach, gdy zaczął ogarniać go mrok, a kostucha z wyszczerzonymi zębami powoli zbliżała się do niego...
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline