Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2013, 20:39   #141
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Drużyna - zdecydowanie - specjalna

Zanim drzwi do sali w ogóle się otworzyły, w samym pomieszczeniu pojawiło się kilka lodowych sopli wymierzonych w centrum pomieszczenia. Dopiero po tym - na rozkaz Elathorna zresztą - przez drzwi wparowało czterech strażników, zajmując pozycje tuż przy wyjściu. Za nimi wkroczył czarodziej, opierając się na stworzonej z lodu lasce.
- Straż Witlover, co tutaj się dzieje?! - niemalże wykrzyknął a jego wzrok jasno pokazywał, że oczekuje wyjaśnień.
John, zwany teraz Bobem wkroczył do sali śladem czarodzieja. Jakoś specjalnie go nie dziwiło że drużyna jak zwykle powodowała zamieszanie gdziekolwiek się pojawiła, miał jednak cichą i nieśmiałą nadzieję że uspokoją się bez wdawania się w walkę ze strażą
Calamity kosztował właśnie wina, wygodnie się rozsiadając. - Niebywałe... dobry rocznik... - Rzekł rycerz unosząc kielich, jednocześnie łypiąc kątem fioletowego oka na przybyszy.
- Ci co... narobili hałasu... prędko ich nie zobaczymy... - Po tych słowach odłożył naczynie, i oparł się łokciem na stół podpierając głowę. - Odłóżcie broń... dla dobra wszystkich... - mówił nieco znudzonym tonem. - Chyba nie chcecie... przerwać posiłku... mojemu nakama? - Spojrzał na Gorta, uśmiechając się mimowolnie. Ktoś kto od dłuższego czasu znał rycerza, zauważył już dawno coś dziwnego w jego zachowaniu Cóż może bardziej dziwnego niż zwykle. Nie czekając na odpowiedź ponownie wlał w siebie zawartość kielicha. Jeżeli nie poczuje się zagrożony nie podejmie żadnych agresywnych działań. - Spróbujcie pieczeni... jest wyśmienita. - dodał, nabijając na widelec trzymany w palcach, kawałek mięsa.
- Mała przyjacielska sprzeczka - stwierdził Gort, przeżuwając ostatni kawałek mięsa, po czym odrzucił na bok ogryzioną do czysta kość. - Błękitka strzeliła focha, a Blondas też se gdzieś polazł, więc zostaliśmy tylko my, najelpsi z najlepszych! Ty jesteś John? - zakończył wskazując palcem na obandażowanego maga.
- Nie. - odparł krótko Gortowi, jednak nie wyglądało na to, żeby zamierzał zmniejszać swoją wartość bojową. Chociaż wydawali się spokojni, to kto wie szaleńców? Jeszcze przed chwilą doszedł stąd głośny wybuch.
- To oni? - zwrócił sie, tym razem w kierunku Johna, czy też Boba.
- Tak, to oni, chociaż w niepełnym składzie. Sądzę że interwencja straży nie będzie konieczna, wygląda na to że rozróba rozeszła się po kościach - burmistrz, na te słowa skinął głową na strażników, po czym wraz z nimi i rudowłosym nieumarłym opuścili salę, by dać możliwośc prywatnej narady dla grupy stworzonej do oczyszczenia wysypiska.

Gdy tylko John skończył mówić zachował się w wyjątkowo nietypowy dla siebie sposób - wystąpił przed pozostałych kierując się do swojej drużyny. Co prawda brakowało mu tutaj części składu, jednakże po części był z tego zadowolony, przynajmniej z faktu że nie było tutaj Shiby. Nie ufał jej, wcale nie mając pewności czy szaleństwo Hany nie było tylko usprawiedliwieniem zwykłego morderstwa

- Nie ma niestety Fausta, a tylko z nim do tej pory rozmawiałem o planie. Istnieje możliwość by dostać się na wysypisko, zdołałem uzyskać wszystkie potrzebne plany i zezwolenia. Stamtąd droga do tuneli będzie stała otworem
- Więc... co nas... tutaj jeszcze... trzyma? - Zadał pytanie zbrojny, powoli podnosząc się z miejsca.
- Chwila moment - zafrasował się Gort. - Ty jesteś John?
Pirat przyjrzał się dokładnie towarzyszowi, po czym wstał z krzesła i podszedł do niego w celu obwąchania go.
- Ah, ten John któremu Elizabeth spuściła kiedyś manto za to że rozlał na nią piwo! - zawołał w końcu, jakby zdał sobie sprawę z czegoś oczywistego. - Łał, nie zostały ci nawet żadne blizny! Twardy z ciebie gość!
Wielkolud poklepał przedstawiciela handlowego przyjacielsko po plecach, a następnie wyminął go w drodze do wyjścia.
- No to nie ma na co czekać, ruszajmy na to wysypisko! Czają się tam może jakieś niebezpieczne monstra albo roboty? - zadał jeszcze pytanie dwójce przybyłych.
- Gromady uzbrojonych i niebezpiecznych szaleńców - wtrącił się cicho John
- One can only... hope... - Rzekł rycerz także zbliżając się do wyjścia. Zanim opuścił pomieszczenie zwrócił się do Johna.
- John... dobrze że... jesteś z nami... - Po tych słowach, położył swoją wielką łapę na jego ramieniu.
- Czyli lecimy skopac jakieś dupska tak? -zapytał wesoło Khali, podrywając się z krzesła, a jego gołe stopy opadły lekko na ziemię. Zrezygnował wcześniej z pojedyńczego hodaka, nie był najwygodniejszy. - Aczkolwiek lepiej chyba poczekać do rana, wyspał bym się. -stwierdził drapiąc się po brodzie.
- Hmm - zamyślił się Gort, poważnie rozważając propozycję Khaliego. - No dobra, możemy się kimnąć u ciebie. Mówiłeś że to niedaleko. Ale z samego rana ruszamy na to wysypisko! - zakomenderował pirat, dziarskim krokiem wychodząc z pomieszczenia.
- Jeszcze jedno - odważył się ponownie zabrać głos Anonim, mimo że obecność wielkiego pirata nieco go przytłaczała - Lepiej poinformować już teraz aby później nie było nieporozumień. Potrafię nawiązywać łączność telepatyczną z dowolną osobą niezależnie od tego jaka dzieli nas odległość, więc nie dziwcie się zbytnio jeśli będę próbował się z wami skontaktować. To tyle
- W takim razie... odpocznijcie... ja muszę pobyć... sam... - Rzucił ponuro rycerz, snując się z pomieszczenia. - John... daj znać kiedy... mam się pojawić... na miejscu... - Zwrócił się jeszcze na odchodne, do anonima.
- To jest ta drużyna, która ma przebić się przez śmietnisko? Cztery osoby, nie wliczając mnie? - Elathorn cicho zapytał Johna, w jego głosie nie było słychać zbyt wielkiego zadowolenia.
- To wystarczy, jestem tego pewien - odpowiedział Anonim uśmiechając się delikatnie - Sądzę że dwóch z nich miałoby spore szanse poradzić sobie z tym zadaniem bez wsparcia, jednakże musimy mieć pewność że wysypisko zostanie oczyszczone
- Cóż... znasz ich lepiej. Zapewne. - odparł Elathorn i dopiero teraz wchłonął sople, jakie stworzył przy wejściu.
- Jakieś specjalne prośby bądź rozkazy dla mnie, jako ochroniarza?
- Sądzę, że sam wiesz najlepiej na czym polega twoje zadanie - John wzruszył ramionami - Będzie mi jednak miło jeśli pomożesz mi z dodatkowym zadaniem wyznaczonym mi przez burmistrza
- Powiedzmy, że wiem. Nie zdarzyło mi się jeszcze nia... ochraniać nikogo. Lecz jednego jestem pewien. - tu zawiesił na chwile głos. Cóż, miał go ochraniać, czyż nie? Ciężko jednak ochraniać kogoś, nie znając części podstawowych informacji.
- Bob, John, jeszcze jakieś imiona które powinienem znać? Którego właściwie powinienem używać? Kusi mnie też pytanie, jakie są twoje związki z burmistrzem, o ile istnieją jakieś związki między... tobą a burmistrzem.
- Jesteśmy przyjaciółmi, poza tym prosił mnie o pewną przysługę którą zamierzam spełnić. Co do imion to możesz się do mnie zwracać zarówno John, taką tożsamością posługuję się znacznie częściej. Bob to moje dawne imię, zmienione dla potrzeb prowadzonych przeze mnie interesów
- Rozumiem. - Elathorn przytaknął. Wyglądało na to, że John związany był z biznesem, więc znając burmistrza, pewnie kiedyś uratował go przed bankructwem czy inną głupotą.
- Możesz przedstawić mi detale tego dodatkowego zadania?
- Polega na uratowaniu pewnej dziewczyny, na której zależy burmistrzowi z rąk groźnego szaleńca. Utrudnienie stanowi fakt że tak długo jak dysponuje on pewnym przedmiotem jest w stanie dowolnie ją kontrolować a nawet zabić, więc priorytetem będzie odzyskanie go. Dziewczyna natomiast wygląda tak - odpowiedział John wręczając Elathornowi portret podarowany mu wcześniej przez burmistrza


Czarodziej wziął zdjęcie i przyjrzał mu się.
- Dziewczyny, tak? - zapytał, oddając portret.
- Jakieś dokładniejsze informacje?
- Zdołałem ustalić gdzie przebywa kontrolujący ją szaleniec, zapewne będzie miał do dyspozycji pomoc innych podobnych sobie wynalazców dotkniętych chorobą jak i swoje konstrukcje. Istotne jest by nie skrzywdzić dziewczyny tylko po odzyskaniu urządzenia kontrolującego bezpiecznie odprowadzić do burmistrza
Czarodziej jedynie skinął głową, dając znak, że rozumie.
 
Elas jest offline  
Stary 12-03-2013, 23:03   #142
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardians of Balance
Wybuchowa mieszanka czynów i osób


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wouzlCmkjZg[/MEDIA]

Faust wkroczył w noc, jego czerwona koszula powiewała lekko na jesiennym wietrzyku, który już niebawem miał zmienić się w coraz to zimniejsze bryzy nadchodzące z północy, a dym z papierosa którego odruchowo odpalił tańczył między jego blond włosami. Nie wiedział czemu poczuł lekkie ukłucie zdenerwowania, a serce które zawsze tkwiło w równowadze jak gdyby drgnęło o milimetr, nikotyna natomiast miała zastąpić ten znikomy odchyłek, zresztą robiła to w skuteczny sposób.
Czwarty ze swego rodu miał plany co do tego wieczora, skoro miasto i jego mieszkańcy niczym owady leciały teraz do skupiska świateł jakimi był teraz ratusz, on mógł spokojnie ruszyć do ich gniazd by wykraść cenny dla niego miód. Może nie był on słodki i lepki, a już na pewno nie należało napełniać nim swego żołądka, jednak był on o wiele bardziej przydatny.
Tak więc tej nocy piewca równowagi w paradoksalny sposób odwrócił swój pseudonim, który tak upodobali sobie Bogowie. Ze strażnika, stał się złodziejem.
Problemem było to, że blondyn nie był złoczyńcą tego typu. Oczywiście potrafił kraść to czego potrzebował, wszak przez to na karku miał potężną czarodziejkę ognia, ale jego mocą i siłą były słowa, nie zaś wytrychy. Posiadał stosowna wiedzę, tego nie można było m zaprzeczyć, ale teoria nigdy nie zastąpi praktyki. Dla tego po złamaniu kilku prowizorycznych wytrychów, zmuszony był do wykorzystywania mniej subtelnych metod. Tej nocy wiele szyb w Witlover opuściło swoje ramy, jednak ta mała zmiana w wystroju miasta nie zakłóciła zbytnio jego balansu. Zwłaszcza że osobnik w czerwonej koszuli, tego wieczora odwiedził tyle domostw, że liczba zakładów z wybitymi szybami i tych bez zachowana była niemal w idealnej równowadze.

~*~

Faust obudził się oparty o ścianę w wynajętym pokoiku. Pierwszy raz od dłuższego czasu był tak wykończony by zasnąć w tempie bliskim temu który osiągał Krio. Poprzedniego wieczora, musiał wiele razy korzystać z mocy boskiego rumaka, a że gromadzenie dużej ilości jego nowego skarbu blisko siebie nie było najrozsądniejsze, magiczna kieszeń dość szybko przestała być użyteczna. Dla tego też mięśnie blondyna dawały mu o sobie znać, a ból łydek i innych mięśni nóg sugerował by trochę ograniczyć nadludzka prędkość w najbliższym czasie.
Efekty rabunku były zaś, jakie były. W pokoju znajdowało się dość sporo elementów, różnej maści ale o jednym przeznaczeniu, w połączeniu z tymi ukrytymi w magicznej kiszeni, dawały duże możliwości o ile miało się chęci i umiejętności do stosownego przeniesienia i użycia tego skarbu. Blondyn ziewnął i odruchowo chciał zapalić papierosa, by rozbudzić umysł, który porankiem nigdy nie jest najmocniejszą stroną żyjących istot.

- To chyba trochę nierozważne palić papierosy, gdy ziemia pełna jest takich przedmiotów nie sądzisz? –rozległ się znany strażnikowi głos. Gdy poranny wietrzyk dmuchnął z otwartego okna swym cucącym powiewem , czarne włosy siedzącego na parapecie mężczyzny zawirowały w typowo chaotycznym tańcu. Jego czerwone oczy z rozbawieniem przyglądały się, spoczywającemu na ziemi Faustowi, a czarne ostrze przy pasie, przypominało nodze blondyna o ostatnio zadanej ranie. Strażnik Chaosu z rozbawieniem chłonął widok swego partnera z innej branży.
- Wyglądasz dość… chaotycznie. –zaśmiał się czarnoskóry mężczyzna, a białe zęby mignęły w uśmiechu, tworząc kontrast aż nazbyt widoczny dla całej sytuacji. – Mam nadzieje, że nie przeszkadzam, przyniosłem kawę. Czarną, mam nadzieje, że lubisz. –stwierdził jeszcze unosząc do góry dwa czarne niczym skrzydła kruka kubki… z deseniem misiów w piżamach – widać każdy potrzebował czasem odpoczynku od mrocznego wizerunku.

Sanity Knights

Zasłużony odpoczynek


Shiba nakarmiła swoja nową drużynę, przysmakami jakie tylko przedstawicielka tej egotycznej rasy potrafiła stworzyć. Świński archeolog zajadał się jak przysłowiowa świnia, nie dbając o maniery czy o sztućce, po prostu pożerał co podsunięto mu pod jego świński ryjek. Madred zademonstrował zestaw noży, łyżek widelców poukrywanych w metalowych palcach, i trzeba było przyznać, że to jak same kroiły to co było na talerzu robiło wrażenie. Krio… Krio zaś głównie leżał twarzą w rzeczonym naczyniu, a jego ręce i usta pracowały mozolnie przez sen, Shiba miała wrażenie, że robi to tylko dla tego by pokazać, że się stara, normalnie zapewne po prostu by spał, zjadając posiłek w tych krótkich chwilach gdy jego oczy pozostawały otwarte. Chłopak jako jedyny też nie poprosił o dodatkowe porcje, bo gdy w końcu z trudem oczyścił swój talerz, zsunął się po stole na ziemię i ruchami gąsienicy, dotarł do łóżka gdzie zwinął rozwalił sie w najlepsze i z uśmiechem począł głośno chrapać.
Shiba odkryła, że Świniak i Madred to całkiem wesołe osoby, szczególnie ten pierwszy, który po napełnieniu żołądka, począł opowiadać różne typowo „świńskie” żarty i historie. Gdy zaś gwiazdy już jasno świeciły na jesiennym niebie poza jaskinią, mechanik i archeolog udali się do swego zajazdu. Madred obiecał, że jutro zacznie prace nad protezą, ponadto zapewnił, że praca w czasie podróży nie będzie wielkim problemem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ApMf8-BOBno[/MEDIA]

Shiba przebrawszy się w swój nocny strój, bezceremonialnie, zwaliła Krio z łóżka na podłogę, tak że ten rozciągnął się na dywanie. Dziwnemu czarodziejowi to jednak chyba nie przeszkadzało, bowiem spał dalej w najlepsze, z lekko lubieżnym uśmiechem na twarzy, oraz delikatnymi wypiekami na policzkach. Anshide odkryła zaś jeszcze jedną przydatna cechę swego zakładnika – nagrzewał miejsce lepiej niż sto kotów ukrytych pod pierzyną. Łóżko było ciepłe, a poduszka jedynie trochę mokra od śliny lodowego maga. Zgasły światła, a po chwili pokój wypełnił jedynie miarowy oddech niebieskoskórej oraz chrapanie Krio.

~*~

Rano Shibe obudziło jakieś dziwne uczucie. Szybka analiza sytuacji pozwoliła jej stwierdzić kilka faktów. Po pierwsze było jej zdecydowanie za ciepło, a kołdra dziwnie ciasna od strony jej pleców, zresztą ogólnie jakaś dziwna była ta kołdra. Drugim faktem były o dwie ręce za dużo, jej jedno ramię, zgadało się i było na swoim miejscu lecz jednak dwa pozostałe, szczupłe i blade ramiona, na pewno do dziewczyny nie należały. Tu też należy przejść do punktu trzeciego, na temat ułożenia dłoni tych że rąk. Znajdowały się one na częściach ciała, których Shiba na początku podróży nie miał, oraz zaciskały się lekko i rozluźniały wraz z sennymi niezidentyfikowanymi, aczkolwiek wydającymi się wielce zadowolonymi, komentarzami za plecami dziewczyny. Analiza była bardzo prosta.
Krio dostał w twarz patelnią.

~*~

Gdy dziewczyna już się ubrała, a opuchlizna zeszła z jednego z policzków Krio, który po nietypowej pobudce rozbudził się na większa część poranka, niebiesko skóra ruszyła wraz ze swoim niewolniko-zakładniko-zboczeńcem do jego mieszkania, by ten mógł zabrać to co najważniejsze.
Rudowłosy chłopak z południa, mieszkał w niewielkim wynajętym mieszkanku, tuż nad jednym z licznych warsztatów. Wprowadził on Shibe do pokoju w którym od wieków nikt nie sprzątał, jedynymi miejscami na podłodze wolnymi od brudu, były Krio-podobne ślady, zapewne miejsca drzemek chłopaka.
- To… ja… zacznę … się… pakować. Muszę… potem… zdać… raport… Pozytywce… w… kwestii… waszego… rozdzielenia… się.- stwierdził chłopak swym typowym sennym tonem, poczym po dłuższej chwili zastanowienia dodał. – Powinienem… chyba … też … jej …powiedzieć… że… zostałem… twoim… zakładnikiem. Czy… nie? –dopytał się lodowy mag, a gdy już otrzymał odpowiedź, ruszył w głąb kop śmieci.
Shiba jednak nie miała wiele czasu by pogrzebać za czymś przydatnym, bowiem ze strony w którą udał się Krio dobiegł głośny huk. Dziewczyna, ruszyła tam przedzierając się przez śmieciowe zaspy, by następnie zastać jeden z najdziwniejszych w jej życiu widoków.
Wątły Krio, stał z wypiekami na twarzy, cały czerwony z wysiłku. Na trzęsących się nogach, plecami zapierał się o spód ogromnego dębowego łóżka, które z trudem utrzymywał z para nóg nad ziemią. Pomagał w tym sobie jedną ręką, drugą natomiast począł obwiązywać się w pasie liną, której drugi koniec trzymał w zębach.
- Tfak… bfędzie… je… nafatfiej… zafbrać… –wydyszał z trudem, próbując przywiązać się do ogromnego łóżka, tak by nieść je na plecach.

Blackskin’s Brutes


Wysypisko

John udał sie w swoją stronę, by przygotować sie do jutrzejszej wyprawy. Musiał przygotować sprzęt, załadować karabin, ogólnie zadbać o to by niczego ważnego tu nie zostawić, na wypadek gdyby z jakichś przyczyn, zamknięto ich na wysypisku na czas, o którym mówił burmistrz, w razie niewykonania zadania w ustalonym czasie. Był to wieczór na tyle nudny, że aż typowy dla Anonima, tak więc nie warto o ni wspominać w tej historii.
Podobnie sprawa miała się z Elathornem, który lwią część czasu przed snem, poświęcił na pogłębianie swej wiedzy o wysypisku i ewentualnych rozwiązaniach jakie będzie trzeba tam zastosować by jak najefektywniej, zaś gdy plecak był spakowany, a powieki ciężki w końcu zapadł w sen.
Reszta drużyny natomiast, już tak spokojna nie była, ich droga przez miasto do mieszkania Khaliego była długa i głośna. Gort dowiedział się od swego przydupasa iż ten zrobił małe zakupy, nabywając wybuchowe strzały, oraz próbował kogoś zwerbować do załogi czarnoskórego, a jako że nikt się nie skusił to obił ich po mordach. Zachowanie godne pochwały trzeba przyznać.
Mieszkanie mnicha nie powalało wielkością, jednak co to za piracka załoga czy przeklęty rycerz, który nie prześpi się na kanapie, dywanie czy krześle? Wszyscy rozłożyli się gdzie popadnie, jednak ni zapadli w sen, rozmowy o wyczynach Gorta przeplatały się z historiami o podróżach Khaliego, jedynie Calamity był jakiś milczący i szybko zasnął.
Gort zaś z historii Khaliego dowiedział się o celu mnicha. Szukał on ukrytej wioski, miasta z którego jeszcze nikt nie wyszedł. Pojawiało się ono ponoć w momencie gdy przychodziły burze piaskowe, a zagubienie wędrowcy nigdy stamtąd nie wracali. Czasem widuje się je ponoć nocami, gdzieś na pustyni – tak przynajmniej mówią legendy. Khali zaś marzył by odkryć co się tam dzieje, co zatrzymuje ludzi… i odszukać tam swego przyjaciela, który zniknął pewnego dnia na pustyni. Mnich po tej opowieści dość szybko zasnął i tej nocy nie padło już więcej słów.

~*~

Gdy nastał poranek wszyscy poczęli zbierać się przed potężną metalową bramą wysypiska, bronioną przez zastępy strażników. Jednak stosowne informacje chyba dotarły do ich uszu, bowiem nie odganiali drużyny, wręcz przeciwnie, patrzyli na nich z szacunkiem czekając na sygnał do otwarcia bramy. Kiedy w końcu dano sygnał, zostały przeprowadzone odpowiednie procedury, a stary kapitan straży jeszcze raz pouczył drużynę.
- Pamiętajcie ile macie czasu, musicie się spieszyć, jeżeli nie chcecie zostać tam zamknięci. Mam nadzieje iż się wam uda. –dodał jeszcze i zasalutował drużynie która przekroczyła metalowe przejście.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IrFs2hO1bLc[/MEDIA]

Wysypisko było olbrzymia jaskinią, która pokrywały wszelkiego rodzaju metalowe odpadki, były ich tu całe góry, formujące całkowicie nowy krajobraz. Wszystko to zaś przecinała potężna szczelina, przechodząca przez niemal całą szerokość groty, w oddali było widać stalowy most jak i wieże kontrolną. Z miejsca gdzie na mapie znajdował się obóz szaleńców unosiły się słupy dymu, świadczące o obecności mieszkańców.
Grupa najpierw musiała dotrzeć do rozdroży a tam podzielić się na mniejsze drużyny i wykonać plan dany im przez burmistrza, realizując przy tym też swoje cele. Gort z każdym krokiem, czuł coraz więcej drgań, nie poszerzał swej mocy jednak bezcelowo, chciał odkryć gdzie czyje się najwięcej wrogów, by móc osobiście spuścić im łupnia.
Jego rezonans przyniósł bardzo ciekawe informacje. W obozie szaleńców aktualnie przebywało sześciu osobników, ciężko było określić czy to ludzie czy też maszyny, jednak ich masa wskazywała raczej na osobników dość lekkich a więc raczej ludzkich. Jedynym wyjątkiem była siódma persona o której obecności zdał sobie sprawę, dopiero po chwili ,siedziała ona bowiem lekko na uboczu obozu, ta musiała być albo mocno opancerzona, albo po prostu mechaniczna.
Wieża Kontrolna okazała się być okupowana jedynie przez dwie istoty, jednak wydawały się one dość duże i masywne, cięższe nawet niż sam Gort!
Jednak nie to wprawiło kark Gorta w delikatny dreszczyk, tym był most. Na pierwszy rzut oka, zdawał osie że jest niestrzeżony, dopiero bardzo mocne skupienie pozwoliło mu wykryć jedną osobę, jednak po tym jak trudno było ją znaleźć, za pewne była wzrostu dziecka. Jednak intuicja pirata, podpowiedziała mu by zapuścić się głębiej – dosłownie głębiej, do środka szczeliny. Miał też słuszność w tym posunięciu, bowiem poczuł tam coś ogromnego, nie był wstanie określić co to jest, ani jak wielkie jest, ale był pewny, że olbrzymy które widywał w jednostkach floty królewskiej, były przy tej dziwnej wykrytej formie, zwykłymi mikrusami. Chociaż równie dobrze domniemany gigant, mógł być zwykłym zwałem metalu, wszak Gort nie był mistrzem w wykrywaniu istot.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 12-03-2013 o 23:07.
Ajas jest offline  
Stary 14-03-2013, 20:12   #143
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Rumble in the scrapyard


- Arghhh! - zawarczał ni stąd ni z owąd Gort, najwyraźniej zmagając się z jakąś trudną decyzją. - W obozie jest siedmiu gości, w tamtej wieży jakichś dwóch twardzieli i na moście jeden chłystek, ale w tamtej wielkiej dziurze jest coś cholernie wielkiego.
Pirat aż drżał na myśl o pojedynku z tym czymś. Po jego twarzy widać było że bezsprzecznie zamierza udać się w stronę szczeliny i żadna siła na tym świecie go przed tym nie powstrzyma.
- To gdzie chcesz iść, Puszka? - zapytał jeszcze swojego kompana. - Bo mam ochotę coś rozwalić!
- Moim zadaniem jest ochrona Johna i na tym się skupię. - stwierdził czarodziej, chcąc mieć pewność, że nie zostanie rozdzielony od osoby, którą miał strzec przed “złem wszelakim”. Przy okazji rozesłał także swoją energie magiczną w wszystkie miejsca wspomiane przez Gorta, chcąc wyczuć źródła magii - jakichkolwiek. Przecież nawet zwykły człowiek ma manę, mimo, że nie potrafi jej używać. Tak chciał odróżnić ludzi od maszyn.
- Tylko wyobraź sobie.... Gort... co możemy zrobić z nimi... razem.... - Rzekł Calamity wyszarpując z pokrowca miecz. - Zajmę się... tymi w obozie... - Despair łupnęło o bark rycerza, a z jego twarzy nikt nie mógł wyczytać żadnych emocji, dosłownie zresztą.
- Dobra, to ja i moja załoga pójdziemy załatwić chuderlaka na moście i zobaczyć co za cholerstwo siedzi w tej szczelinie, a później do ciebie dołączymy, chyba że ci dwaj będą mieli jakieś problemy - murzyn wskazał kciukiem za siebie na Johna i Elathorna. - Wtedy się zawrócimy żeby im pomóc, bo nie mam ochoty tutaj utknąć na cały dzień. Chociaż jak do tej pory nie było takiej ściany która zatrzymałaby wielkiego pirata Czarnoskórego! Iwabababa! - zakończył swoim typowym rubasznym śmiechem, zapominając jednocześnie, czy też celowo pomijając boskie więzienie Kronosa.
Zwiad energią magiczną, okazał się niezłym pomysłem, bowiem pozwolił magowi na ustalenie w miarę możliwości ilu żywych przeciwników znajduje się w konkretnym miejscu. Przy wieży nie było żadnego człowieka, widać strażnicy byli całkowicie zmechanizowani, most za to emanował dwoma malutkimi źródłami energii, jedno zaś dochodziło ze szczeliny, czyli faktycznie coś się tam kryło, jednak magiczny potencjał wcale nie wskazywał na gigantyczne rozmiary. Obóz pozostał sprawą trudniejszą, bowiem osoby tam się znajdujące były na tyle blisko siebie iż rozpoznanie ile energii magicznej, należy do kogo było niemal niemożliwe.
- W obozie na pewno znajdują się ludzie, czego można było się spodziewać. W wieży będą same maszyny, na moście dwa małe źródła energii magicznej. Jedno z nich to prawdopodobnie to coś w szczelinie. - Elathorn przekazał zdobyte informacje. Następnie uniósł prawą rękę do góry i stworzył z lodu lunete. Wykorzystując swoją wiedze, utworzył w niej dwie soczewki i postanowił sprawdzić co dokładniej jest na moście, wieży jak i w okolicy.
- To ja pójdę z puchą coby było mu raźniej. -zaśmiał się Khali i walnął dłonią Calamitiego w plecy. - Siedmiu chłopa, to akurat po trzech na głowę, a kto pierwszy się z nimi upora dostanie bonusowego.
- Nie... przetniemy go na... pół... - Dodał Calamity, z delikatnym uśmiechem, którego nikt nie mógł zobaczyć.
Elathorn przyłożył do oka lunetę, a następnie przy pomocy magii, chwile pomanipulował soczewkami tak by widok był jak najlepszy. Gdy już urządzenie było gotowe, jego wzrok począł badać okolicę. Pierwszym miejscem które wziął pod przysłowiową lupę, był most. Potężna metalowa konstrukcja, pozwalająca przedostać się nad przepaścią, nie wydawała się być dobrze strzeżona. Na kupie metalu przed nim siedział jeden malutki paskudny człowieczek.


Ubrany w prostą zbroję, stworzoną z odpadków metalurgicznych i kawałków skóry. Jego uszy odstawały na boki, a dwa przednie zęby wystawały z ust niczym u królika. Oparty o włócznię, mruczał coś pod nosem sam do siebie kiwając się na boki. Na groźnego nie wyglądał.
Następnym celem obserwacji była wieża, tutaj już widoki nie były tak optymistyczne, strażnikami były bowiem dwa ciężkie golemy...


Ich dłonie zakończone były otworami, co obeznanemu w tutejszych zwyczajach magowi sugerowało umieszczona tam broń palną. Każdy z nich był wzrostu Gorta, a ich małe główki obracały się to w jedną to w druga wypatrując intruzów.
Obserwacja obozu z tego miejsca była mało możliwa, bowiem znajdował się on jeszcze za daleko i zbyt wiele metalowych pagórków blokowało wizję.
Czarodziej na bieżąco przekazywał, co widzi. Nie widziała mu się wizja walki z golemami. Metal miał dziwną właściwość do ignorowania ciosów zadawanych lodowymi soplami. Wchłonął lunetę, odzyskując przynajmniej część many.
John zamiast odpowiedzieć w pierwszej kolejności rozłożył przed drużyną podarowaną mu przez burmistrza mapę.
- Przykro mi to mówić, jednak musimy w tym wypadku działać rozsądnie. Po pierwsze tutaj mamy wieżę synchronizacyjną gdzie trzeba wpisać kod. Priorytetem jest by ktoś tam dotarł, najlepiej utrzymujący kontakt telepatyczny ze mną bym mógł przekazać dokładniejsze instrukcje już na miejscu. Później będziemy mieli trzydzieści minut na odpalenie guzików przy bramach, tutaj i tutaj - mówił wskazując na kolejne punkty mapy - W przeciwnym razie wrota się zablokują i nie będziemy w stanie dostać się do tuneli. Najszybciej dotrzeć do bramy z wieży przez ten most, trzeba będzie to zrobić naprawdę sprawnie bo nawet biegiem ciężko byłoby zmieścić się w limicie czasowym. Sądzę jednak że Gort - John urwał na chwilę by oblizać wargi które dziwnym trafem kompletnie mu wyschły jest wystarczająco szybki by zmieścić się w ramach czasowych i wystarczająco silny by nikt go przed tym nie powstrzymać, zwłaszcza jeśli Calamity uda się wraz z nim. Ja sam muszę udać się do obozu szaleńców by dotrzymać obietnicy i kogoś uratować, Elathornie byłbym naprawdę wdzięczny jeśli udasz się tam ze mną jak to wczoraj ustaliliśmy
- A gdyby tak... -odezwał się Khali zerkając na mapę. - Wysłac jedna osobę do wieży, a druga od razu na most? Wtedy łatwiej było by dotrzeć na czas po wciśnięciu guzika. -stwierdził jeżdżąc palcem po mapie.
- Byłoby to sensowe, jednak istnieje ryzyko że jedna osoba może ulec przewadze liczebnej szaleńców okupujących most
- Moim zadaniem jest chronić pana, więc wczorajsze ustalenia są dalej aktualne. - potwierdził Elathorn.
Z gardła Calamitiego rozległ się dziwny bulgot, który zapewne miałbyć westchnięciem.
- Dobrze więc... rozwalę te... puszki... - Zbrojny przekrzywił, głowę w bok w charakterystyczny dla siebie sposób, po czym dodał
- O ironio...puszka rozwali... puszki... - rzekł pod nosem.
- Więc postanowione! - uradował się pirat, po czym puścił się biegiem w stronę mostu. - Powodzenia Puszka! Pokaż im na co cię stać!a
- W takim razie i my ruszymy niezwłocznie, z Tobą Calamity będę utrzymywał kontakt telepatyczny by przekazać dalsze instrukcje gdy już dotrzesz do wieży - odpowiedział John kierując się w stronę obozu szaleńców. Zdawał sobie jednak sprawę że czekać go będzie ciężka przeprawa, nie tylko z szaleńcami ale również z Maxem który obiecał sobie że osobiście zabije ojca Belli.
Rycerz skinął głową na znak że zrozumiał, po czym z warknięciem rozpoczął bieg, któremu towarzyszyły głośne tąpnięcia i skrzypienie metalu.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 15-03-2013, 16:22   #144
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Pozytywne rozmowy
Czyli zaskakująca użyteczność Kiro i porzucony bohater.

- ... - Komentarz dziewczyny był niemy, dopóki nagle nie wybuchła śmiechem. - Kiro...zostaw to. I tak zaśniesz wszędzie. - przypomniała chłopakowi niezmiernie rozbawiona. - Za cholerę tego nie uniesiesz... - lekko zaczął ją zastanawiać tok myślowy chłopaka. Wydawał się on być dosyć zabawną osóbką. Ale i niezbyt inteligentną.
- Wszędzie...wygodnie...ale...w...łóżku...najlep iej... -wydyszał chłopak wypuszczając linę z ust. - To...łóżko...przynosi...mi...szczęście. Kiedy...w...nim...śpie...to... jeszcze... nigdy... nic... złego... mi... się... nie ...stało. A... teoretycznie... mogło. -dodał żelazny argument chłopak.
To nie było zbytnio zabawne, chyba będzie musiała go ściąć.
- Uwierz mi, to nie zależy od tego. Zresztą, jesteś zakładnikiem. Nie masz praw roszczeniowych. - raczyła go uświadomić dziewczyna. - Jak chcesz targać takie rzeczy, to załatw sobie magic pocket. - Lekko zaczęło ją zastanawiać, czy on aby nie przytargał tego z swoich mroźnych krain.
Krio burknął coś pod nosem wyraźnie obrażony, ale puścił łóżko które walnęło o podłogę. - Coraz... mniej... podoba... mi się... bycie... zakładnikiem... -wymamrotał chłopak. Po czym chwyciwszy plecak począł z gór rupieci, pakować majtki i typ podobne niezbędne rzeczy. - Mogę...przynajmniej...zabrać...poduszkę? -zapytał po dłuższej chwili gmerania w śmieciach...znaczy rzeczach.
- Nie ma problemu - stwierdziła Shiba ziewając lekko. W sumie jeszcze się nie obudziła. - Oy, a chciałbyś awansować? - spytała z drobnym błyskiem w oku. - Do pozycji maskotki drużyny, dla przykładu.
Krio nie odpowiedział na to pytanie szybko, bowiem owinął się kołdrą i wtulił się w poduszkę wzruszony, że może zabrać jednego ze swych najwierniejszych kompanów ze sobą, jednak tego najdzielniejszego musi zostawić. Kiedy wstał owinięty w istny kołdrzany kokon z poduszką przyciśnięta do piersi ze łzami odwrócił się w stronę Shiby


- A...maskotka...może...zabrać...łóżko? -zapytał z nadzieją w głosie.
- Eeeh...Tylko jeżeli będzie w stanie je udźwignąć. A w tym momencie zdecydowanie nie jesteś...Ale możemy kiedyś po nie wrócić. - spróbowała się wyplątać niebieskoskóra. - Choć wiesz, że na awans będziesz musiał zapracować?
- Praca...najczęściej...męczy... -zauważył Krio. - A..co...bym...miał...zrobić?
- Pomóc mi pozbyć się Pozytywki. Nic specjalnego - odpowiedziała miłym głosem Shiba. - I przypominam, że za ciężką pracę zawsze jest nagroda. - uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go w celu motywacji. - Na początek musiałbyś mi powiedzieć, jak zamierzałeś donieść pozytywce o naszym rozdzieleniu? Wiesz gdzie ona jest?
Krio zamruczał, kiedy dłoń Shiby go pogłaskała i jeszcze trochę bardziej spłynął na ziemię, niczym rozpuszczony z rozkoszy tej prostej pieszczoty. Przymknął na chwilę oczy, a po chwili glut z jego nosa dał znać, że za dużo tego dobrego. Gdy po chwili ocknął się z krótkiej drzemki, spojrzał na Shibe swymi wiecznie zaspanymi oczyma.
- Za...pomocą...tego...- stwierdził po czym wsadził sobie rękę w spodnie, w dość obsceniczny sposób. Na szczęście nie wyjął z nich niczego co mogło by zgorszyć porządną damę, a wręcz przeciwnie na jego dłoni znajdował się czerwony kwiatek. - Miałem...go...ukryć...tak...by...nie...zgubić. - wyjaśnił genezę tejże skrytki, po czym dodał, filozoficznie. - W...sumie...mogłem...trzymać...go...w...kieszeni .
Niebieskoskóra lekko się odsunęła nie chcąc zbytnio dotykać owego kwiatu. Narosło jednak w niej złe przeczucie, że dużo, dużo złego mogło mieć miejsce podczas całego pobytu Kiro w drużynie.
- Wiesz może jak ten kwiat działa? - spytała z odrobiną nadziei, że nie jest tak źle.
- Jak...się...wypowie...odpowiednie...słowa...to.. .można...przez...niego...rozmawiać. -wyjaśnił blady chłopak i ziewnął głośno.
- Oh...dobrze... - odetchnęła z ulgą. Widać driada czy tam wróżka nie była w stanie stworzyć urządzenia działającego na bieżąco. - Chcę, abyś dowiedział się od pozytywki gdzie się ona znajduje podczas rozmowy. I nie informuj jej o rozłamie grupy, powiedz, że wszyscy udali się na wysypisko. - zastanowiła się przez chwilę. Jeżeli za dużo wymyśli, to Kiro szybko zgubi wątek. - Nie przyznawaj się do bycia zakładnikiem...i tyle. Trzy rzeczy, zrozumiano? - spytała opierając się o ścianę.
Krio przytaknął, po czym uniósł kwiatek do góry, nabrał powietrza w płuca zamyślony, po czym wypuścił je w głośnym ziewnięciu.
- Nie...pamiętam...hasła... -stwierdził po tym procesie jak gdyby nigdy nic.
- Jak to nie pamiętasz hasła!? - zirytowała się Shiba, jednak spoglądając na niego, szybko się poddała. - Nie ważne...jak sobie nie przypomnisz, to szybko nie awansujesz... - wymruczała nieco załamanym głosem. - Na pewno nie masz pojęcia czym mogło być hasło? Może coś z szaleństwem? Albo blizną...Pokrzycz do kwiatka aż ci odpowie...
Krio wpatrywał się w Shibę jeszcze chwilę po tym jak ta skończyła mówić, mrugając anemicznie jak gdyby próbował wybrać jakaś myśl ze swego zmęczonego umysłu.
-Mam...zapisane...hasło. -stwierdził w końcu po dłuższej chwili milczenia. - Ale... mam...zajęte... ręcę...- wytłumaczył czemu jeszcze nie dobył karteczki, a na potwierdzenie słów podrzucił delikatnie kwiatek w swych otwartych dłoniach.
Dziewczyna milcząco wpatrywała się w Krio, nie będąc do końca pewna, czy jest on głupi czy może zboczony. Zapewne nieco jednego i drugiego.
- Odłóż gdzieś kwiatek. Możesz go sobie założyć za ucho. To chyba proste? - odpowiedziała w końcu spokojnie.
- A...fakt... -odparł z nutka zawodu w głosie rudowłosy kompan kucharki, po czym odłożył kwiatek na ziemię, i począł grzebać sobie po kieszeniach. W końcu wydobył w niej pomiętą karteczkę. - To...chyba...ta. -stwierdził dumny.
- No to bierz się do roboty. - zachęciła go z uśmiechem. - Pamiętaj: Drużyna się nie podzieliła, dostałeś pozwolenie aby do nas dołączyć i ruszyć na wysypisko oraz zastanawiasz się gdzie jest pozytywka. Możesz wymyślić sobie jakiś powód. - przypomniała mu dla bezpieczeństwa niebieskoskóra.
Krio chrząknął, po czym odezwał się do Kwiatka - Rozkwitnij...Lilio... -wymruczał ziewając, zaś roślinka rozłożyła swoje płatki.
- O co chodzi? -odezwał się z wnętrza rośliny głos dawnej towarzyszki niebieskoskórej.
- A więc...drużyna...się...nie...podzieliła... -rozpoczął powtarzanie słowo w słowo tego co usłyszał od Shiby.
- Jasne, że nie. Przecież bym do tego nie dopuściła. - powiedziała nagle Shiba, udając, że to do niej mówił Kiro...i przeklinając w duchu. - Chociaż mało brakowało...pieprzony Faust...
Na twarzy Krio widać było wyraźne zamotanie, a jego czoło wyrażało miliony procesów myślowych, gdy patrzył na Shibę swym zaspanym spojrzeniem. Jednak teraz lodowy mag miał zaskoczyć wszystkich słuchaczy tejże opowieści, bowiem odpowiedział dziewczynie. - Czyli...idziemy...na...wysypisko? - podejmując wątek przez nią narzucony.
Spojrzała na niego zdziwiona. Jak cholera zdziwiona. Ale i uradowana.
- Tak. Większość już tam pewnie jest. Tylko ty musiałeś oczywiście zebrać swoje pierdoły. - odpowiedziała narzekając nieco. - Ale to dobrze. Boję się, że mnie i Johna śledzi jakaś mafia. Przechowałbyś coś dla mnie? Muszę mieć pewność, że nikt spoza drużyny mi tego artefaktu nie odbierze. - zaczęła tworzyć z miejsca, wierząc, że to może się udać...o ile nie przeceni Kiro. Wzięła swoją białą księgę i rąbnęła nią o biurko. - Pilnuj jej, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć o tym całym szkieletorze, gorgonie i ich przeklętym kruku....I czy pozytywka nie jest wciąż w pobliżu... - po tych słowach poszła do drzwi mieszkania, aby otworzyć je i trzasnąć nimi.
- Czemu... nie...wysz... - Krio nagle niemal przygryzł sobie język, a jego szare komórki niemal nie eksplodowały od podjęcia nagłego szturmu, na jamę ustną by nie spieprzyć planu. -[/i]..perałem... że...ma...artyfakt...wcześniej.[/i] -zakończył kulawo i uśmiechnął się niepewnie do Shiby.
Pozytywka chyba łyknęła blef, bo odezwała się z wnętrza rośliny. - Nieźle Krio, widać że twoje podanie o pracę nie było przekoloryzowane skoro już Ci tak ufają. Co to za artefakt?
- Emmm... - zaczął rudzielec zerkając błagalnie na Shibę by podrzuciła mu jakiś pomysł.
Ona zaś pokazała palcem na stół. Jej księga nie miała żadnej okładki, była po prostu biała. Nie sądziła, aby Kiro mógł spieprzyć ten opis i dowieść jej bezwartościowości.
- Emm...biała...księga...z...tytułem...w...niezro zumiałym...dla...mnie...języku... -stwierdził mag siląc się nawet na inwencje związaną z literami.
- Rozumiem, póki co trzymaj ją przy sobie. Dziwne by było gdybyś zniknął by mi ją przekazać. -odparła wróżka z wnętrza kwiatu. - Aktualnie przebywam w podziemnym mieście wraz z naszym nowym sojusznikiem, więc zajęłoby Ci zbyt dużo czasu przekazanie jej mi. -dodała jeszcze.
- Dobrze...więc...gdy...dotrzemy...do...Lukrozu...s kontaktuje...się...znowu... -odparł ospale chłopak, po czym kwiat zwinął swe płatki a transmisja została zakończona.
Shiba nie mogła wytrzymać z radości. - Udało się! - krzyknęła uradowana. - Chodź tu cwaniaczku! - przytuliła go z całą szczerością serca. Normalnie taka operacja najpewniej nie wywołałaby na niej specjalnego wrażenia, jednak dokonał tego Kiro, którego uważała za bezużytecznego, takoż efekt radości był kilkukrotnie większy niż powinien. - Wiesz co to za podziemne miasto? - spytała wypuszczając go z uścisku.
Wtulenie odbyło sie z dźwiękiem cichego “Bdziom” bowiem chłopak dobrze wiedział jak ustawić głowę, w czasie tego procesu. Uśmiechnął sie od komplementu jaki sprawiła mu niebieskoskóra, nawet lekko odwzajemniając uścisk.
- Chyba...chodzi...o...to...miasto...pod...Witlover. -stwierdził Krio lekko rozbudzony swym wielkim wyczynem. - Wspominała... że chce... tamtędy ruszać za nami. -dodał jeszcze bez jednego nawet ziewnięcia.
Korzystając z tego, że jeszcze jest przytomny, postanowiła poprowadzić tą rozmowę nieco dalej.
- Wiesz coś o jej zdolnościach? Na co powinnam się przygotować twoim zdaniem? - spytała z zastanowieniem.
Krio pokręcił przecząco głową. - Poznałem...ją...tutaj. Mało...o...niej...wiem... -stwierdził a jego oczy powoli znowu zaczynały sie kleić, jednak widać ył oże myśli nad czymś. - Ale... nie.. możemy... do... niej... iść... i... jej ...złapać. -odezwał sie w końcu
- Oh? - zdziwiła się Shiba. - Czemu!? - zapytała szybko widząc, że Kiro znowu dostaje narkolepsji. Pytanie co go wcześniej obudziło, adrenalina czy cycki?
W sumie nie było potrzeby sprawdzać. I tak się obudzi po jakiejś chwili.
-Bo...wtedy...przestane...być...już...zakładniki em...i...będę...musiał...sobie...pójść. -stwierdził smutnym głosem chłopak.
Czy on ma wadliwą pamięć.
- Wtedy zostaniesz moją maskotką. Będziesz mnie bronić swoją magią, jak to zrobiłeś z Faustem, a w nagrodę będę cię karmić i przytulać. - odpowiedziała ledwo powstrzymując się od śmiechu. - I w odróżnieniu od zakładnika, będziesz posiadał prawa roszczeniowe.
- Brzmi...dobrze... -stwierdził po chwile namyślu, po czym oparł głowę o brzuch Shiby, a dokładniej opadł na owy brzuch przysypiając przed nią. I tak długo wytrzymał w tej wymianie zdań.
Nie chciało jej się go targać do biblioteki, gdzie był świnak ani do Madreda. Tych złapie później.
Po chwili zastanowienie postanowiła położyć Kiro na łóżku, a sama usiadła przy stole i rozłożyła na nim swoje cyrkonie. Niektóre z nich zaczerniły się...
Z nadzieją na boskie wsparcie otworzyła księgę białej magii i rozpoczęła pracę nad modlitwą, która mogłaby ponownie je wzbudzić.
Shiba modliła się nad szlachetnymi kamieniami, które powoli nabierały barwy, jednak by odzyskały dawna świetlność potrzeba by wielu godzin takich obrządków, które były dość męczące, dla niewprawnej jeszcze kapłanki. Po około godzinie zmuszona była ona do przerwania modlitw, a Krio głośnym ziewnięciem dał znak że się obudził. Przetarł oczy i kilka razy jeszcze ziewnął by w końcu powiedzieć. - Głodny...jestem... Co...robimy...?
Niebieskoskóra zamknęła księgę i schowała cyrkonie do kieszeni.
- Idziemy po wieprzowinę. - stwierdziła z lekkim uśmieszkiem, zbierając swoje rzeczy. - Odłożymy twoje pakunki w moim mieszkaniu. Zrobię jakieś przekąski i pójdziemy do archeologa poszukać czegoś o krasnoludach. Swoją drogą, wiesz coś o tym, kto może być sprzymierzeńcem Pozytywki? - spytała ruszając do wyjścia.
- Może...ta...owca? -odparł dziwnie Krio wlekąc się za Shibą. - Zachowywały...się...dość...przyjacielsko...wob ec...siebie. - dodał zarzucając napchany gratami plecak na ramię, nawet na chwile nie odwijając się z kołdry i nie wypuszczając poduchy z ręki.
- Aż zaryzykuję i zapytam. Co za owca? - miała dziwne wrażenie, że to tylko mowa o jedno z sennych marzeń chłopaka. Stała w drzwiach czekając, aż Kiro ruszy tyłek.
- Owca. Pozytywka... kiedy... mnie... zatrudniała... była... z... kimś... przebranym... za... owce... - stwierdził Krio i dowlekł sie do dziewczyny. - Bardzo... dziwną...ale...jednak...owcę. -dodał jeszcze usprawniając opis.
Owca? To jej dużo nie mówiło. Jednak zawsze było jakąś wskazówką. Może archeolog i Madred będą wiedzieć więcej.
- Hm...zawsze coś. No nic, do biblioteki! - ruszyła z uśmiechem Shiba. - A nie, wróć. Najpierw po drugie śniadanie. I zostawić twoje pierdoły w miejscu zbiórki. - Coś dziwnego się z nią działo. Mało brakowało a zapomniałaby przyrządzić jedzenia dla strudzonej ekipy. Kiedyś o czymś takim nawet nie byłoby mowy.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 15-03-2013 o 16:28.
Fiath jest offline  
Stary 15-03-2013, 21:34   #145
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Tango chaosu i równowagi
[Media]http://www.youtube.com/watch?v=wnXBdp2uLM8[/Media]
Blondyn, głównie za sprawą zmęczenia poprzednim wieczorem nie miał wyjątkowych oporów co do wizyty swojego gościa.
- Yo! - powiedział całkiem rozbawiony, najwyraźniej mieszanka napoju energetycznego, jakim była kawa, oraz ciekawie zapowiadającej się rozmowy musiała wystarczyć jako element motywacyjny nadchodzącego dnia.
- Kim byłbym nie przyjmując prezentu? - dodał po chwili. Dopiero gdy minęło jeszcze kilkanaście sekund strażnik zdał sobie sprawę z braku niezbędnych elementów kultury.
- Rozgość się? - zapytał.
- Szczerze wole unikać podłogi, gdy masz tu tyle...zabawek. -stwierdził czarnowłosy gość, a kubek postawił na łóżku strażnika, materac ugiął się ale kawa - o ironio - utrzymała się w idealnej równowadze przy brzegach kubka. - Po co Ci to wszystko? -zapytał i pociągnął z kubka. - A i czy przekazałeś rycerzowi moją wiadomość?
- Nie sądzisz że ci, którzy walczą z szaleństwem, przez jego trudności naturalnie stają się coraz silniejsi? - blondyn zauważył pewien trend, który jeszcze niedawno mógł obserwować u tych, którzy może jeszcze zwą go swym “nakama”.
- Choroba zaś zdaje się stać w miejscu. - zarzucił stwierdzeniem, nawet jesli miało ono na celu tylko i wyłącznie wybadanie, czy aby zjawisko które obecnie kręci małymi trybikami wprawiając ten świat w ruch posiadało zdolność do ewolucji, czy też, niczym martwi ludzie - było finalnym aspektem samego siebie.
- Kronos powiedział mu o łzach, myślę że gdy spotkam się z nim przy wyroczni, prawdopodobnie będzie miał wizytę za sobą. - odpowiedział w końcu na ostatnie z pytań, podnosząc niepewnie kawę. Właściwie to nie miał czego się obawiać, przynajmniej poza złym smakiem.
- Co Cię nie zabije to Cie wzmocni. -stwierdził filozoficznie czarny ze strażników. - A skoro ta choroba całkowicie zmienia ludzi, czy nie można wysnuć teorii, że daje im drugie życie, tak więc zabija ich nie odbierając im życia, więc jak to w prawie równowagi musi zrewanżować to wielką potęgą. -stwierdził zawile znad kubka opatrzonego misiowymi znakami, po czym uśmiechnął się lekko.- Faktycznie, zaraza jak by stanęła... pytanie czemu. Co ją zatrzymuje, chorobę która wcześniej niczym szarańcza pożerała cały kraj, a może i świat. Nagle co? Zatrzymała sie na granicy ogromnej metropolii. Czemu? -zapytał ciemnowłosy unosząc wzrok ku niebu i teatralnie machnąwszy kubkiem, tak że odrobinka czarnej cieczy poleciała za okno.
- Po wizycie... tak zapewne będzie. Tylko widzisz, tak naprawdę chciałbym, nie nalega oczywiście, byście obaj mnie odwiedzili. -stwierdził zerkając na blondyna z zaciekawieniem.
- Właśnie poznałeś motywację sporej części tej wyprawy. - strażnik roześmiał się, by po chwili skosztować gorzkiego smaku gorącej kawy. Musiał przyznać, że jeśli chodzi o gust doboru porcelany - to przedstawiciel Chaosu był całkowicie zjednany z ideą, którą reprezentował. Pełen zaskoczenia.
- By jedni otrzymali drugi żywot, inni muszą go stracić, czyż nie? - zapytał w końcu, zaś kubek zetknął się z blatem nocnej szafki. Przez pokój przemknęło ciche stuknięcie, jakby dla podkreślenia wagi tego co powiedział. Z drugiej jednak strony gospodarz mógł chcieć położyć nacisk na metaforycznosć następnego stwierdzenia.
- Wiesz że gdzie płynie wino, tam będę i ja. - odparł gdy tylko dźwięk kubka rozmył się w pomieszczeniu. - Może zabrzmi to dziwnie, ale również jestem zaniepokojony tym, co dzieje się w Wiltover - zakończył, zaś by przekazać informację o zmianie swej roli, uniósł kubek sprawdzając aromat kawy. Doznania zapachowe były niemal tak ważne jak smakowe.
- Mnie nie tyle niepokoi sam fakt Witlover... co zatrzymania się Szaleństwa. Śmiem twierdzic że na te miasto padło ze względu na jego metaforyczne znaczenie - miasto nauki. Rozumiesz, nauka kontra choroba... -czarny mężczyzna zawiesił na chwilę głos by podkreślić wagę swych przemyśleń i teorii. - Zaraza nie stoi o nie może się przebić. Zaraza czeka, bo ten który ją wywołał tak chce. Taka jet moja teoria. -stwierdził w końcu, ale tym razem nie pozwolił dramatycznej ciszy zalęgnąć się w pokoju, bowiem siorbnął głośno z kubka.
- Teoretycznie patrząc, przyśpieszenie rozprzestrzeniania się choroby może być dla niej ciosem? - blondyn zapytał zdziwiony.
- Nie wiem, ja hipotetyzuje. -odparł równie krótko chaotyk.
- Przyznam, że źle rzutuje to na moje plany - zaśmiał się, zaś kubek ledwo utrzymał pozostałą w nim porcję kawy. Jego wzrok wodził przez chwilę po pomieszczeniu, jakby chciał podkreślić o co dokładnie mu chodzi.
- Jestem prawie pewien, że gdy tylko któryś z zespołów przejdzie przez wysypisko i aktywuje przejście, zabawa się zacznie. - dodał po chwili, nie kłopoczac się szczególnie z faktem wyjawiania planów obu drużyn. Jeśli czarnowłosy chciałby to i tak zyskałby tą wiedzę.
- Co nie zmienia faktu, że nawet wczorajszy podział zadziała na każdego z nich w sposób, który zapewne ułatwi tylko dotarcie do wyroczni. - westchnął niemalże tak, jak gdyby ten fakt wywoływał w nim wielki smutek. - To zaś sprawia, że oglądanie potyczki starań istot z tworem jednej z nich jest... nudne, a jedna strona ma przewagę. - uśmiech wypłynał na jego twarz raz jeszcze.
- Ciężko mówić o przewadzę, gdy nie zna się jednej ze stron. -lakoniczna wypowiedź opuściła usta czarnowłosego. - Nie odparłeś w końcu czy jesteś zainteresowany zaproszeniem... -dodał chaotyk z lekkim wyrzutem w głosie, a kawa po raz kolejny małym strumykiem wpadła do jego gardła.
- Ohh. No tak - blondyn zaśmiał się. Najwyraźniej jego metaforyczne stwierdzenie było czymś, czego strażnik chaosu nie był świadomy. Cóż, w końcu mógł bez wyrzutów sumienia zapisać jeden punk po swojej stronie tablicy prezentującej ich przedziwny konflikt.
- Z chęcią. - odpowiedział po chwili namysłu.
- Planujesz coś jeszcze w związku z Wiltover? - zapytał zaciekawiony.
- Mam kilka planów... -stwierdził mężczyzna z namysłem, a jego wargi ponownie zanurzyły sie w czarnym płynie, którego z każda chwilą tej rozmowy ubywało. -Ile ich się ziści zależy w głównej mierze od tego czy mi pomożesz. -stwierdził z wesołym uśmieszkiem chaotyk.
- To zaś ma sporo wspólnego z tym, na czym one polegają - zaśmiał się, by po chwili opróżnić zawartość jednego z elementów misiowej porcelany.
- Łowca i Kat. -powiedział dwa słowa czarnowłosy rozmówca. - Mają coś czego mi potrzeba, oraz coś czego ty pragniesz. Nie jestem najlepszym złodziejem, za to ty umiesz kraść, tak by wszystko się układało w spójną całość. -stwierdził i też dopił gorzki napój. - A i żebyś dobrze zrozumiał, nie chodzi mi o żadne persony, a o zwykłych ludzi. Najprzeciętniejszych śmiertelników jakich ziemia wydała na świat z multum rasowego jaki go zamieszkuje, ale o nieprzeciętnych możliwościach. -podsycił ciekawość Fausta, który o owych osobnikach nigdy nie słyszał... a może znał ich pod innymi imionami?
- Pewnie domyślasz się, że w przeciwieństwie do narzędzi, lubię wiedzieć do czego jestem wykorzystywany? - zapytał po raz kolejny, najwyraźniej do tego miała dzisiaj ograniczać się jego rola. Z drugiej strony... jeśli jednać się z czymś obcym, to chyba lepiej wiedzieć dokładnie na czym ma to polegać.
- Z drugiej strony prawie na pewno moja ciekawość ma być tym, co zapędzi mnie w środek twego planu? - dopytał się po chwili.
- A co innego mogłoby Cię zachęcić do spotkania, dwóch wybitnych osób? Czyż niwiedza nie jest równowagą dla zbyt rozległego pojęcia o świecie? -wytknął czarnoskóry swemu rozmówcy.
- Wiedza ma sens tylko gdy można ją wykorzystać. - odparł po chwili całkowicie spokojnie. - W przeciwnym razie tylko się marnuje. - kolejne słowa wypłynęły z jego usta jako płynnie złożona całość, niemalże nieprzerwana wypowiedź.
- Z drugiej strony dobrze wiesz, że ciekawość jest niepowstrzymana i można tylko jej ulec, by ją wykorzystać, lub z nią walczyć i przegrywać. - dodał po chwili podsumowująco.
- Wiem też, że twoja ciekawość jest większa niż ta która trawi normalnych ludzi. -dodał wesoło, po czym opróżnił kubek który odstawił na parapet obok siebie. - A więc jak, chcesz pomóc temu który wyznaje chaos by nakarmić swą ciekawość?
- Nie mam nic przeciwko - odparł krótko. Po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech, nawet nieco szerszy niż zwykle. - O cenie porozmawiany nieco poźniej. - Faust musiał dodać swoje siedemnaście groszy.
- Nie sądzisz chyba że mam zamiar Ci za to płacić? -zasmiał się czarnowłosy. - Nagroda jest już w zadaniu. -dodał po czym w jego dłoni pojawiła się moneta która zawirował podrzucona do góry. - Kat czy Łowca?
- No tak, właśnie to miałem na myśli. - blondyn poprawił się zmieszany. - Niestety moja niewiedza w tym temacie jest zbyt wielka, ciężko stwierdzić nim poznam obu - dodał po chwili, jednak, by zatrzeć negatywny, gorzki posmak usmiechnał się raz jeszcze. - Miło jednak będzie zawiesić kolejnego grzesznika na stryczku - odpowiedź była jedna wielka metaforą.
Moneta upadła na wyciągniętą dłoń strażnika, a on uśmiechnął się pod nosem. - A więc pierwszy będzie Kat. -stwierdził i stanął na parapecie wyprostowany. - Zdobądź jego miecz, wtedy dowiesz się czego potrzeba mi od łowcy. -stwierdził szykując się do opuszczenia pomieszczenia tą samą droga którą przybył.
- Dzięki za informacje o celu - powiedział w sposób, który aż opływał nadmiarem ironii.
- Przecież gdybym Ci za dużo powiedział nie było by zabawnie prawda? -zaśmiał się chaotyk a z kieszeni wydobył papierosa, którego umieścił w ustach. - Siedemnastu ludzi skąpało się we krwi, został tylko jeden, nie taki jak my. W miejscu gdzie kwiat swe liście na wieki zostawił, zamknęli go inni których nie bawił.- powiedział patrząc w niebo krótką rymowanką i odpalił papierosa, zaś zapałkę rzucił za plecy, znikając dzięki mocą Hermesa. To, że drewniany płonący element za chwile miał spotkać się ze zgromadzonymi przez Fausta elementami chyba niezbyt go obchodziło.
Wierzył on bowiem w moc konia ze zbiorów Poseidona, którego mocy doświadczył na własnej skórze. Blondyn znikł więc, złapał zapałkę, tylko po to, by Odpalić papierosa wychodząc przy tym przez okno. Wziął potęzniejszą dafkę nikotyny.i. Teraz zaczynało się robić ciekawie.... Może nawet nie będzie musiał wysadzić miasta.
- Hej Kacie, wiesz coś o tym, kto nosi twe imię? - zapytał w przestrzeń adresując pytanie to... kogoś.
- Wielu ludzi przyjmuje taki pseudonim. -odparł głoś w głowie strażnika równowagi. - Żaden jednak na tytuł ten nie zasługuje.
- Któryś jednak jest na tyle ważny, by zainteresować tego, którego ty, zapewne z mojej winy, nie zdołałeś okraść - sprecyzował pytanie.
- To co wy ludzie uważacie za ważne, naszej uwadze umyka. -odparła osobowość z która rozmawiał blondyn po czym dodała. - Z tego co powiedział twój rozmówca wynika, że prawdopodobnie tylko jedna osoba jest w stanie Ci pomóc, a nie jestem nią ja.
- Oh? - westchnął, głowiąc się co dokładnie osobliwość mogła mieć na myśli. Najwyraźniej życie nie było aż tak proste jak miało się wydawać. - Zapewne nie powiesz mi kto nią jest? - zaśmiał się głośno.
Milczenie ostrza, było najlepszą z odpowiedzi na to pytanie.
Z każdą przebiegającą przez umysł blondyna myślą zmieniał się jego pogląd na sytuację, na ciekawą zagadkę. Dym z papierosa krążył wokół jego głowy, unosząc się powoli w stronę nieba. Każda część z czasem przestawała być widoczna na tle błękitnego nieba, jakby chciała zakomunikować że spełniła już swoją powinność. Jeśli dusze nie są zebrane przez ostrze strażnika, czy też nie lądują głęboko pod naszymi stopami, w krainie znajdującej się dopiero za Styksem, rozciągając się bez końca poprzez Acheron na polach elizejskich i Tartarze kończąc, znajdują się właśnie tam. Może właśnie dlatego osoby które często wpatrywały się w niebo zwano marzycielami. Każdy z nich starał się odnaleźć swój własny cel by niczym rozrzucony przez wiatr dym uchodzący z papierosa zniknąć. Co kilka chwil, pociągnięć mających na celu przełączenie się na tryb poświęcony w całości aktywności psychicznej, z powierzchni używki wetkniętej w usta mężczyzny o zadziwiająco białych zębach odpadały spalone już części takowej. Najwyraźniej nawet tak prosta czynność jak strzepnięcie takowych była dla niego teraz wyzwaniem. Z całą pewnością można poetycko stwierdzić iż blondyn myślał teraz całym ciałem, każdą, nawet najmniejszą komórką. Jeśli jednak zrobić coś całkowicie odwrotnego do przyzwyczajeń blondyna i szukać najprostszego rozwiązania, z pewnością wytknął by mu skrajne lenistwo.
Najwyraźniej obie teorie miały coś prawdy, bowiem gdy tylko doszedł on do domniemanego rozwiązania wykorzystany już papieros opuścił jego usta, zaś grawitacja zapędziła go w chłodne objęcia kamiennego podłoża. Gdyby ktoś zechciał zobaczyć śmiecącego strażnika i uniósł głowę nieco w górę, zobaczyłby trzepoczącą na wietrze firankę i nic więcej...
Czerwona koszula była już w innym miejscu, poszukując odosobnionego strażnika, by zapytać go o byłą kochankę równowagi siejącą chaos we wszystkim, znajdując okazję do rozwoju ciemniejszej strony duszy nawet u niebieskoskórej Sidhe, Hanę. Od tego momentu powinno być już tylko łatwiej.
Ostrze błysnęło, zaś pechowy strażnik upadł na ziemię. Jego ciało nie posiadało żadnych ran, ot było zwyczajne, czyste, zgadzała się nawet temperatura. Wszystko było w należytym porządku, tylko oczy zdawały się być jakieś puste.
- Ahh, dobrze trafiłem - mruknął blondyn gdy ujżał iż nie wszyscy pilnujący porzadku są tak prawi jak powinni. Właściwie to może nawet uczynił tym dobry uczynek. We wspomnieniach znalazł również wizytę z byłego więzienia Hany. Kwiat był, lecz odszedł. Inność starca zdawała się nie ograniczać tylko do choroby psychicznej.
Strażnik znalazł się przed więzieniem tak szybko i sprawnie jakby chodził po mieście od urodzenia, cóż - bycie podróżnikiem ma zalety.
- Dobry! - blondyn przywitał się radośnie w momencie przejścia progu. Spojrzał na znajdujących się w pomieszczeniu osobników, dla zabawy przypomniał sobie ich imiona.
- Chciałbym zobaczyć się z więźniem - powiedział krótko.
- Na wizyty w lochach potrzeba specjalnego pozwolenia Kapitana lub burmistrza! -odparł młody gwardzista salutując dziarsko. Faust zauważył zaś, że dziś Ratusz świecił pustkami, pewnie większość straży pilnowała przejścia na wysypisko, by w razie niepowodzenia drużyny zając się wariatami.
- Ahh tak, Alan<let’s say kapitan straży> coś o tym wspominał. - westchnął zawiedziony blondyn. -Mówił ostatnio coś o jakimś Eryku, awansie, takie tam - powiedział po chwili namysłu, wizja awansu często pomagała zapomnieć strażnikom o niektórych obowiązkach, Eryk zaś z pewnością do takich należał.
- Mówisz o Kapitanie Alanie? -zapytał strażnik, wyraźnie łasy na pochwały i zdobywanie coraz to wyższych stopni. - Ekhym... wspominał o mnie coś szczególnego? -dopytał sie gwardzista wyraźnie zainteresowany.
- Taa - głos blondyna był wyraźnie znudzony faktem przedłużającej się rozmowy. Śpieszył się do więźnia z nieznanych mu powodów. - Mówił że jesteś dobrym przykładem dla młodych - powiedział, gdy zakończył udawane grzebanie we wspomnieniach. - Powiedział też że trochę inicjatywy z twojej strony i.... - blondyn nie dokończył, pozwalając by umysł rozmówcy dał mu odpowiedź.
Strażnik wyszczerzył sie szeroko, po czym przesunął sie odsłaniając schody. - Niech Pan szepnie słówko kapitanowi... -stwierdził wręczając Faustowi pęk kluczy.
Blondyn ruszył przed siebie kierując się skradzionymi wspomnieniami by dotrzeć do starca.
-Yo! - zarzucił na przywitanie.
- Tam gdzie śpiew, tam gdzie ból, tam dziś jest mój król. -odparł śpiewając bez większego sensu staruszek.
-[i] Kacie?[/] - blondyn wyraźnie próbował uzyskać jakikolwiek kontakt, który miał chociaż pozory bycia dwuosobowym.
Na te słowa staruszek zamarł trzęsąc sie lekko wyraźnie przerażony. - Słowo te, nie, nie, nie. - odparł w rytm poprzedniej piosenki jednak bez entuzjazmu czy radości.
-Kto więc odbierać innym chciał dni istnienia
Odbierał prawo żywym do wątpienia
Pytanie jednak zostaje ci objawione
Czemu to imię zostało skradzione?
- tym razem strażnik odpowiedział w formie, która była znacznie bliższa “innemu”.
Starcowi chyba spodobała się taka forma odpowiedzi, bowiem jego szalony umysły od razu przeszedł do formowania wierszowanej odpowiedzi.
- Ja i bracia moi,
Zwiedzaliśmy świat do woli,
Dnia pewnego na zachodzie,
Jeden z moich stracił głowę,
Kat z wieży czarnej niczym piekło,
Zabrał mu to co na zawsze uciekło.

- Kat który mieszka w wieży pokrytej kolorem zmarłych
Skupiał swe działanie na ludziach dużych i małych
Jak jednak dotrzeć do tej rezydencji ukrytej w czernii
Tak by i oni pozostali mi wiecznie wierni

Ścieżka ukazać musi się dla mego wzroku
Niech cel swego podróżnika wzywa
Ukaż więc mi trasę drogi prokoku
Niech duszy on już nie porywa.


- Na zachód od miasta, gdzie technika się rodzi
Minąć należy największą z grodzi
Natępnie szlakiem śmierci kroczyć
Trudno tam z niego zboczyć.

Wioski zagrabione, groby pogwałcone
Wszystko przez jego bandę, zniszczone.


Zakończył kolejny wierszyk starzec, zaś wiedza Fausta, pozwoliła mu wnioskować iż wielka gródź na zachodzie, to tama zbudowania niegdyś przez inżynierów z Witlover, niedaleko szlaku, który zamiast przez górę, prowadzi dookoła niej.

- Czy istnieje więcej informacji tych
Z gatunku dla mnie niezbędnych
Lub chociaż wielce pomocnych
Gdy spotkam tych niegodnych?

Proroku o duszy innej niż reszta
Kto wierszem język twój pęta?

Czy kata istnienie będzie dla mnie problemem?
A może trudnością stanę dla niego się ja
Pokażę się przed wieżą ze swym imieniem
Oraz cyfrą która dwa podwaja?

Czego spodziewać mogę się na tych wysokościach
Jak sprawić, bym mógł zaliczyć soczyste “ciach”
Czy coś moc mą bez trudów przezwycięży
A może to jeden ze słabszych męży?


- Nie znam silniejszego męża
Co do muskułów swą moc zawęża
Wprawny jest w szermierskim fachu
Lecz największą jego siłą, omen strachu.

Gdy wierszem mówię to wiem
Co myślę i kim jestem.

Niczego kat się nie lęka
Smaku wyzwania nie zna
Ucieszy go twoja udręka
Gdy pożre twe ciało do cna.


- Ciało jest tylko nośnikiem mej duszy
Ta zaś liczona w miarach lecz nie tuszy
A siły i wielkości przez innych mi ofiarowanej
Iskry w imię równowagi od razu oddanej

Jeśli lęk przed Katem jest czymś naturalnym
Przyjdzie do mnie głosem trywialnym
Jednak jak każde uczucie które człowieka trawi
Los mój nie zgorszy, lecz rychło mnie zbawi

Ignorowania uczuć winno się zaprzestać
Czy to jest wiadomość którą próbujesz przesłać?
Czy kwiat zdążyłeś już poznać?
Czy o dary i fortunę zmuszonym błagać?


- Nie lekceważ kata podłego
Niejeden padł trupem u stóp jego
Chełpili się siłą, szybkością i wiarą
Lecz kat najgorsza obdarzył ich karą.

Na kwiatach się nie znam
Nie widziałem ich wiele
Ale rade wam dam
Pomocy szukaj w kościele

Chatka stara w lesie stoi
Pastorowi taki dom nie przystoi
Tam ukrył swe czyny haniebne
Wszystkie owieczki biedne

Katu on je sprzedawał
Bezpieczeństwo za to dostawał
Lecz skończyła się łaska wielebnego
Kat go ukarał kolego.


- Proroku o śmierci przemawiający
Chciałbyś kontynuować wywód drwiący
Zdolności me jak pewnie wiesz są rozgległe
Duma i pycha to jednak cechy podgległe

Czy jest jeszcze informacja która będzie przydatna
Ma dusza bowiem na próby od życia podatna
Gdy prawdziwa istota spotka się ze swym cieniem
Padającym na innych, ograniczony tylko pragnieniem

Co więc będzie gdy szkarłat zetknie się z czernią
Pytanie czy wyjdzie ktoś z tego czerwienią
Pokrywającą zanurzone w ostatniej ducha ochronie
Czy też przez innych prawdziwości pozbawione.

Każdy ma prawo posiadać swe własne imiona
Opisujące jego wady i zalety przez innych ujrzane
Jak tożsamość może zostać ciebie pozbawiona
Zaś wszystkie po tobie pamiątki odebrane.


- To wszystko co było mi dane
Więcej drogi Ci nie wskaże
Jeżeli kata życie ukraść chcesz
Zrobisz z nimco chcesz.

Jednak gdy godzina sądu nadejdzie
Nie wyrzuć mnie z głowy nędznie
Niech pamięć będzie pozostawiona
Dla tego co zwie się Traona.


- Dzięki za twe słowa rozsądne
Oby me czyny były ich godne.
Niech fortuna zaświeci nad twoja głową
Wiezienie zaś będzie tylko połową.


Blondyn zakończył dziwną, pełną metafizyczności rozmowę, ruszając w kierunku wyjścia. Jego umysł i ciało dawno nie czuły sie tak dobrze, wszystko zdawało się pasować. Potrzeba było jeszcze tylko jednej zmiany. Cała energia była na jego żądania, uginając się pod jego słowami bez względu na swą własną wolę. Tego dnia ze sklepów znikło kilka ubrań, jednak miasto było zbyt zajęte wizytami u szklarzy by zauważyć tą zmianę. Gdy blondyn chwilowo opuszczał mury miasta, kierując się w stronę domniemanej chatki pastora, wyglądał już inaczej. Młodziej. Każdy kto go zobaczył jeszcze dzień wcześniej miałby problemy ze stwierdzeniem jego tożsamości. Wydawało się, że aktywność wyzwoliła w nim sporo zmian.


- Ciekawe czego dowiem się tym razem - przemówił odmieniony nieco blondyn, spoglądając w stronę rozchodzących się drzew.
 
Zajcu jest offline  
Stary 16-03-2013, 19:17   #146
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
ZAPASY GIGANTÓW


Czas od odłączenia się od drużyny: 21 30 sekund minut

Olbrzymi czarnoskóry pirat, biegł przez wysypisko, niczym wielki spychacz. Roztrącał góry śmieci na boki, a przez te mniejsze po prostu się przebijał,nie zatrzymując się nawet na chwile. Wieża była bliżej niż most, więc musiał się spieszyć, by dotrzeć do przejścia nad szczeliną jak najszybciej mógł. W końcu po ponad kwadransie nieustającego biegu, ciemnoskóry dotarł na tyle blisko konstrukcji, by móc poczuć jej ogrom. Był to most na którym spokojnie mogłoby zmieścić się kilka wozów jadących obok siebie, masywny wykonany z stali i zdobiony w kilku miejscach typowymi dla sztuki Witlover ornamentami.



Na moście stał zaś włócznik, widziany wcześniej przez lunetę, a gdy tylko zobaczył Gorta krzyknął do niego, obryzgując się śliną.
- Stójjj gdzie stoisz! Jesteś za wysoki by wejść do Niskiej Republiki! -stwierdził celując w murzyna swoją włócznią.
- Z DROGI KONUSIE!!! - odkrzyknął mu Gort, ani myśląc by się zatrzymać. Właściwie to zamierzał raczej staranować szaleńca, na dowód czego wyciągnął naprzód ręce i stworzył przed sobą wielki kamienny spychacz sięgający swą szerokością niemalże od jednej strony mostu do drugiej.
- Szefie, Szefie wysocy znowu atakują! -wydzierał się kurdupel, do jakiegoś dziwnego urządzonka które przyczepione miał na kołnierzu. Jego rozbiegane oczka, wydawały się jeszcze bardziej przerażone, gdy murzyn uderzył w niego, a po moście rozległ się kwik, gdy kości szaleńca zostały pogruchotane.
Jednak raczej nie to miało być wielką przygoda pirata na wysypisku, bowiem od momentu gdy szaleniec, zaczął wrzeszczeć, cała ziemia w okolicy poczęła się gwałtownie trząść. Zaś po chwili z kanionu pod mostem, dobiegł wzmocniony magią głośników piskliwy głosik.
- Kolejny wysoki i przystojny na moich ziemiach!? Myślisz, że skoro natura dała Ci wygląd jesteś lepszy? Że wolno Ci nas poniżać, że jesteś lepszy?! -wydzierał się głos osobnika, którego Gort nie był w stanie zobaczyć. Po chwili jednak wyjaśniło się, co murzyn wyczuwał wcześniej w kanionie. Wszystko zadrżało, jeszcze raz, a metal posypał się w dół, gdy nagle wielkie paluch wykonane z odpadków zacisnęły się po dwóch stronach mostu, pozwalając gigantycznemu tworowi podciągnąć się do góry.


Żelazny olbrzym, któremu murzyn dorastał ledwo do kostek, gigant, którego głowa rozbiła w perzynę most gdy ten prostował się z Kanionu w którym był skryty. Wykonany był z wszelkiego możliwego kruszcu i w wielu miejscach sypał się sam z siebie, jednak to nie odbierało mu straszliwego wyglądu.
- Rozgniotę Cię jak robaka, kto teraz jest duży!?- ponownie ryknęła osoba która zapewne kryła się wewnątrz giganta.
- Iwabababa! - pirat śmiał się do rozpuku, spadając w dół kanionu. Przeciętny widz pewnie uznałby go za szalonego, ale każdy kto zna Gorta bez problemu domyśliłby na co się zanosi. - W końcu ktoś kto dorasta mi do pięt! Iwabababa!
Czarnoskóry śmiał się dalej spadając, gdy nagle z ziemi pod nim wyłoniła się wielka kamienna dłoń na której to z hukiem wylądował.
- BARI BARI NO GIANT! - zaryczał wielkolud tak głośno jak tylko potrafił, a po ręce spod góry śmieci wyłoniła się głowa i wreszcie całe ciało kamiennego kolosa.


Gigantyczny robot zaś sięgał mu jedynie do piersi. Ten natomiast po chwili zaczął się rozciągać, podobnie jak Gort który zeskoczył mu na ramię w okolicach szyi, a na koniec napiął groźnie muskuły, czego kolos również nie omieszkał powtórzyć. Wyglądało to jakby mimowolnie naśladował wszystkie ruchy pirata lub też był wyłącznie marionetką niezdolną do samodzielnego myślenia.
- NIKT NIE JEST WIĘKSZY OD CZARNOSKÓREGO!!! - ryk pirata rozniósł się po śmietnisku, gdy jego własny gigant stanął naprzeciwko mechanicznego tworu i objął go niczym zapaśnik, przystępując do pojedynku siłowego. Zamierzał wpierw go unieść i wyrżnąć nim w ścianę kanionu by sprawdzić na ile jest wytrzymały.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-qaDXLgSot8[/MEDIA]

Kamienny Gigant, objął swego przeciwnika, napinając swe skalne muskuły do granic możliwości. Przeciwnik może był niższy, jednak wagą nie odbiegał tworowi Gorta.
- NIKT NIE JEST WIĘKSZY ODE MNIE!!! -ryknął głos z wnętrza metalowego golema, a gigant ze stali zaparł się mocno nogami, rozrzucając dookoła wszystkie śmieci, wzburzając na ziemi prawdziwą metalową burzę. Dwaj walczący napierali na siebie, nikt nie okazywał się silniejszy przez pierwsze chwile, dwaj przeciwnicy stali tylko w miejscu wprawiając ziemię dookoła nich w potężne wstrząsy.
- Nie nie doceniaj mnie! NIKT WIĘCEJ NIE POWIE ŻE JESTEM SŁABY!! -ryknął przeciwnik pirata, a głowa metalowego golema, nagle uchyliła swe pokraczne usta, z których wystawała olbrzymia lufa, niczym do potężnej armaty. Coś zgrzytnęło głośno a broń wystrzeliła strumieniem powietrza tak potężnym, że szczątki mostu odleciały na wszystkie strony, zas Gort utrzymał się na ramieniu swego giganta, tylko dla tego że zasklepił sobie nogi w skalę. Kamienny olbrzym jednak zachwiał się gdy powiew trafił go w pierś, odrzucając do tyłu. Co gorsza kostka kamiennego tworu, zahaczyła o krawędź kanionu, a w połączeniu z siłą powietrznego ataku, to wystarczył oby gigant począł lecieć w dół. Metalowy przeciwnik zaś wykorzystał to bezwzględnie, bowiem jego metalowe paluchy zacisnęły się w pięść, a on biorąc potężny zamach, gruchnął kamiennego olbrzyma w twarz, z taka siłą, że cała facjata tworu Gorta aż popękała i pokruszyła się, tracąc jakikolwiek wyraz. Cielsko kamiennego giganta, gruchnęło o ziemię, wprawiając całe wysypisko w małe trzęsienie ziemi, zaś jego przeciwnik z szaleńczym śmiechem począł ogromnymi krokami iść w jego stronę, by zapewne uniemożliwić mu powstanie.
Pirat jednak zareagował natychmiast dotykając dłonią powierzchni swojego giganta, a ta została wprawiona w wibracje które następnie przeniosły się na ziemię pod nim, wywołując naokoło kanionu rytmiczne wstrząsy sejsmiczne.
- Nie żartuj sobie, konusie! Dopiero się rozgrzewam!! Bari Bari no Turbulence!!! - zakrzyknął Gort, gdy nagle ziemia pod jedną z nóg golema rozstąpiła się na tyle szeroko by ten w nią wpadł, potem zaś zaczęła się z powrotem zamykać aby go unieruchomić i dać czas na powstanie gigantowi, który zamierzał następnie przystąpić do szarży na przeciwnika z zamiarem powalenia go i przygniecenia do ziemi.
Metalowa noga ze zgrzytem wsunęła się w powstałe pęknięcie, a odgłos zgniatanego metalu był idealnym znakiem na powiedzenie się tej części planu. Olbrzym z kamienia powoli powstał z ziemi, a jego masywne cielsko ruszyło do powolnego biegu, w którym każdy krok zdawał się być gromem spadającym z burzowych chmur na zaśmieconą część Witlover. Gigant z każdym ruchem zostawiał odcisk swej ogromnej stopy, miażdżąc każdy odpadek pod sobą. Jednak jego przeciwnik nie był byle kim, metalowy robot wystawił przed siebie potężne łapska, by zatrzymać pędzącego olbrzyma. Ponowne zderzenie dwóch kolosów wywołało kolejną fale uderzeniową, której podmuchy zdmuchiwały pobliskie śmieci. Metalowe mięśnie skrzypiały, niczym przeciążony silnik, ale skutecznie zatrzymały szarże giganta z kamienia.
- NIE KPIJ SOBIE ZE MNIE!! NIE KPIJ NIE KPIJ!! - niósł sie szaleńczy głos z głośników, gdy metalowe łapy chwyciły giganta z kamienia za barki, i poczęły je ściskać tak jak gdyby chciały skruszyć stworzonego przez pirata awatara.
Gort czym prędzej oswobodził swoje nogi z kamiennych kleszczy i wskoczył na dłoń metalowego giganta, pędząc po niej sprintem w kierunku jego głowy, a dokładniej prawego oka pokrytego szklanymi elementami, które z dużym prawdopodobieństwem mogło robić za centrum dowodzenia.
- LEPIEJ UWAŻAJ, BO ZARAZ CIĘ DORWĘ, KURDUPLU!!! - zaryczał groźnie pirat i z bojowym okrzykiem wystrzelił w stronę oka na stworzonej pod swoimi stopami kamiennej kolumnie z zamiarem przebicia się do środka.
Tymczasem kamienny kolos zamiast próbować wyrwać się z uścisku robota, uniósł jedną ze swych przeogromnych stóp i wykonał zamaszyste kopnięcie w uwięzioną nogę golema, planując ją całkowicie zniszczyć i oderwać od reszty ciała.
- NIKT NIE JEST WIĘKSZY ODE MNIE!-zaryczał szaleniec, a metalowa łapa golema, na odlew machnęła w stronę Gorta. Czarnoskóry został uderzony z ogromną mocą wierzchem metalowej dłoni, niczym mucha krążąca dookoła człowieka. Jego ciało poszybowało w stronę kanionu, uniknął upadku tylko dzięki temu że jego olbrzym złapał go w locie. Cios był niezwykle potężny, całe cielsko Gorta było popękane i pokruszone, jeden lub dwa takie uderzenia więcej i pirat zapewne odwiedzi kompanów którzy w danych czasach zniknęli na dnie morza.
Kamienny gigant gdy tylko złapał swego pana, uniósł swoją ogromną nogę, a śmieci został rozrzucone na wszystkie strony. Potężny kopniak uderzył metalowego stwora tuż pod kolano, po raz kolejny zalewając wysypisko głośnym hukiem. Z nogi przeciwnika posypały się metalowe odłamki, cała konstrukcja została naderwana, a masa reszty konstrukcji zrobiła swoje, całkowicie odrywając kończynę. Metalowy golem począł powoli lecieć w dół, aż do momentu w który podparł się jedną z rąk o podłożę, by tak zastąpić nogę.
- JESTEM TU NAJSILNIEJSZY, NIKT NIE MA PRAWA PATRZEĆ NA MNIE Z GÓRY NIKT!!! -
ryczał ukryty wewnątrz metalowego giganta człowieczek, a paszcza przeciwnika Gorta po raz kolejny otworzyła się, by odsłonić lufę, która poczęła ładować się powietrzem.
Kolos postawił swojego stwórcę z powrotem na ramieniu, a ten ponownie zakleszczył swoje nogi by z niego nie zlecieć. Po raz pierwszy od początku wyprawy był tak mocno poobijany.
- JESZCZE SIĘ PRZEKONAMY KTÓRY Z NAS JEST TWARDSZY! - krzyczał pirat, wyraźnie nie zdając sobie jeszcze sprawy z bezsensowności przekomarzania się z szaleńcem.
Gigant natomiast rozpostarł ręce, wbił palce w ściany kanionu i zaparł się mocniej nogami w podłoże. Gort dodatkowo postanowił to wykorzystać aby przesłać przez ramiona olbrzyma następną serię wibracji, mających za zadanie skruszyć zbocze kanionu i przysypać metalowego olbrzyma ogromnymi głazami.
- BARI BARI NO TURBULENCE! - był to ostatni okrzyk Czarnoskórego, którym zamierzał zakończyć ten pojedynek gigantów. Wszystko albo nic. Właśnie miało się okazać czy przekonania pirata były dostatecznie silne aby pokonać nawet tego rodzaju przeszkodę na jego drodze do sławy i potęgi.
Kanion jak i całe wysypisko zadrżało, gdy Gort uwolnił swoją druzgocząca moc poprzez dłonie giganta. W tej chwili każdy z bohaterów naszej opowieści poczuł pod swoimi stopami drgania, wibracje które mówiły o tym, że pirat chyba pierwszy raz podczas tej wyprawy pokazuje na co tak naprawdę go stać. Kamienie i metal wielkimi stosami zaczęły lecieć wprost na metalowego giganta, by zepchnąć go w otchłań, jednak broń tamtego okazała się szybsza. Potężna kolumna wiatru strzeliła w nadlatujące elementy rozbijając je w drobny mak, i przebijając sobie drogę, w stronę twarzy kamiennego olbrzyma. Ten jednak odchylił głowę na bok, tak że strumień powietrza przeleciał tuż obok jego ucha, uderzając aż w sklepienie ogromnej jaskini, która zadrżała od tej druzgoczącej broni. Ten kolejny wstrząs sprawił że w połączeniu z mocą Gorta, jeszcze więcej kamiennych i metalowych odłamków zaczęło lecieć w stronę metalowego giganta, uderzając w jego cielsko, by w końcu pociągnąć go za sobą, całkowicie przysłaniają na chwile wielka szczelinę.
Goty już miał zacząć śmiać się triumfalnie, gdy nagle metalowa łapa wystrzeliła spośród rumowiska i chwyciła giganta za kostkę.
- NIE PRZEGRAM, WIELKI ALEXANDER NIGDY NIE PRZEGRYWA. NIGDY!!!!! -ryknął oponent, który w celu uniknięcie podróży na sam dół kanionu, wbił swoją lewa rękę w jego ścianę, wiadomym było że długo tak nie wytrzyma... ale teraz najwyraźniej chciał pociągnąć Gorta na dno razem z sobą.
- A ZDYCHAJ SE KARLE! - odszczekał się Gort, gdy noga giganta z wolna zaczęła się kruszyć, zaś murzyn wskoczył na ogromną dłoń, która przeniosła go na drugą stronę kanionu. - ALE DZIĘKI ZA DOBRĄ ZABAWĘ!.
Krzyk pirata sprawił, że kamienny olbrzym jak na komendę zaczął się rozpadać, natomiast jego kończyny i kamienne odłamki leciały wprost na dno kanionu, uderzając po drodze w metalowego giganta który z ostatnim gniewnym okrzykiem spadł w otchłań i po długiej chwili ostatni ze wstrząsów dał wszystkim znać że Czarnoskóry właśnie zakończył swój pojedynek. Teraz zaś pozostało mu jedynie dotrzeć na umówione miejsce którym było wejście do tuneli pod Witlover i nacisnąć przycisk otwierający wrota. Dość skomplikowane, jednak pirat wierzył że zdoła podołać temu zadaniu. Wspiął się więc na jedną z gór śmieci i wielkim susem przeskoczył na następną, a potem następną i jeszcze następną.
 
Tropby jest offline  
Stary 17-03-2013, 13:07   #147
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Preparacje
(czyli Świnki, Naukowcy i mapy podmiasta.)

Dwójka udała się z powrotem do zajazdu w którym swój pokój miała Shiba. Zostawili tam tobół Kiro i upewnili się, czy wszystko będzie gotowe na odmaszerowanie.
Oczywiście lodowy mag nie mógł odmówić sobie kolejnej drzemki. Szczęśliwie nie sprawiła ona tym razem żadnego problemu. Niebieskoskóra zajęła się przygotowywaniem małego posiłku dla drużyny. Zrobiła parę kanapek przepakowanych mięsem. W praktyce sidhe jako kucharz nie do końca sprawdzało się na kontynencie. Bo co to za kucharz, który nie potrafi przegryźć żadnego owocu?
Podczas ich drogi do biblioteki nie wydarzyło się nic specjalnego. Może oprócz małej obserwacji, że Kiro potrafi spać z kanapką w ustach. Ale to już chyba nikogo nie dziwi.
Dwójka znalazła świńskiego archeologa dzięki jego charakterystycznemu zapachowi...można wręcz powiedzieć, rasowemu.
Shiba rzuciła mu na stół dwie kanapki w papierowym worku.
- Łap.
- Kwiik! -oparł z entuzjazmem archeolog, odsuwając jedno z grubych tomiszczy na bok i wsadzając ryjek do worka, by wchłonąć zapach jadła. - Pachnie..kwiik... świetnie. -odparł uradowany i oblizał się z głośnym mlaśnięciem. Dziewczyna nie dziwiła się czemu dookoła miejsca gdzie studiował panował pusty krąg. - Co robiliście ...kwiiik... do tej pory? -zapytał prosiak.. ale jego wzrok i świńska mina w połączeniu z kawałami których Shiba się wczoraj nasłuchała, dawała jej wizje tego co sobie prosiak wyobraża.
Jakby odruchowo zaprzeczyła prosiakowi ruchami głowy.
- Zebraliśmy sprzęt Kiro i badaliśmy grunt pod nami. Jeden z przeciwników drużyny jest pod miastem, tam gdzie idziemy. Muszę dorwać w tej sprawie Madreda. - odpowiedziała z przekonaniem, że świniak dużo wiedzieć o Pozytywce nie będzie. - Hej, mogę cię o coś zapytać? Jak ty masz właściwie na imię?
- Ryjec, na cześć wielkiego bohatera mojego miasta, Ryjka trzeciego - odważnego. -odparł z powagą archeolog. - Madred pewnie kręci się po mieście, albo już zaczął pracę nad tą twoją nową ręką. -stwierdził historyk drapiąc się po brodzie. - Kiedy tak właściwie wyruszamy? Potrzeba Ci map które sporządziliśmy? -dopytał się świniak, a ślina kapiąca z pyska zdradziła jak wielką chęć ma by wgryźć się w pachnące kanapki.
- A...gdzie...idziemy? -zapytał nagle wybudzony Krio.
- Pod miasto. Mapy się przydadzą. - przytaknęła Shiba. - I wszystkie informacje o krasnoludzkiej technologii jakie znalazłeś. - dodała po chwili i zaczęła się zastanawiać. - Myślę, że możemy ruszyć dziś wieczorem. Ale przed podróżą chcę się przygotować na spotkanie z pozytywką.
- Tu są mapy.-stwierdził krótko prosiak rzucając Shibie kilka kartek, zwiniętych w rulony i obwiązane szarym sznurkiem.
- Co Do informacji to wychodzi na to, że krasnoludy to protoplaści tego miejsca. Wielcy inżynierowie, którzy odeszli jednak gdy góra zaczęła być uboga w minerały, a dostęp do reszty utrudniały zamieszkujące tu dawno potwory. Wynieśli się dość szybko, ale zabezpieczyli zapewne rzeczy których nie zdołali zabrać. Tak jak kuźnią zaznaczona na mapię, Madred mówił że chciałby ją zwiedzić. -dodał jeszcze prosiak kwicząc głośno podczas całej wypowiedzi. - Interesuje Cię coś konkretnego?
- Tak. Czy można gdzieś tam rozbić obóz. - powiedziała w prost. - To nie wycieczka krajoznawcza, musimy wiedzieć gdzie może być cel...z drugiej strony, nie sądzę aby dodawanie Madreda z kuźnią mogło zakończyć się negatywnie. Powinniśmy spróbować. - Stwierdziła niebieskoskóra. - Choć pewnie nie będzie najłatwiej.
- Główny plac powinien się nadać, lub jeden z opuszczonych budynków, łóżek nie pozabierali...kwik... -odparł świniak, po czym dodał. - Osobiście sprawdziłbym też świątynie, może zostały tam jakieś kosztowności.
- Nie...zabrali...łóżek? Musieli...być...w...desperacji... -stwierdził wybudzony nagle Krio.
Komentarz Kiro niebieskoskóra pominęła. Z jakiegoś powodu nie chciała mu tłumaczyć, że normalni ludzie łóżek nie noszą.
- Hmm...pieniądze nie są dużym problemem, ale mówimy o świątyni. Może i jaki artefakt by się trafił. Przy szczęściu będę wstanie wskoczyć przez jedno z okien... - stwierdziła rozmyślając się. - Coś jeszcze czy to wszystko?
Shibę lekko zastanawiało czy Pozytywka obrała tą drogę po prostu po to, aby szpiegować spokojnie drużynę. Wydawałoby się, że mogła chcieć przy okazji zgarnąć coś jeszcze. Podmiasto wyglądało na dużo bardziej interesujące niż się spodziewała.
- Ślady...kwik... prawie o nich zapomniałem. W Niektórych domach znaleźliśmy ślady, wyglądały na ludzkie i świeże. W niektórych była też...wełna. Małe kłębki wełny, jak gdyby jakaś owca haczyła o meble. -stwierdził prosiak i nie wytrzymał wgryzając się w jedną z kanapek. - Pfchya! -stwierdził plując okruchami na wszystkie strony.
- Owca i krew. Widać nie będziemy mieli większego problemu znaleźć Pozytywkę. Gorzej z dostaniem się do niej. Wątpię aby dwójka walczyła między sobą jeżeli mają być w sojuszu... - zastanawiała się na głos dziewczyna. - Mieliście dużo szczęścia, że nic was nie zaatakowało gdy tam byliście. - spostrzegła niebieskoskóra po czym wzruszyła ramionami. - Smacznego. Idę szukać Madreda.

~*~
Znalezienie Madreda już takie łatwe nie było, bowiem tutaj raczej wyglądem się nie wyróżniał. Krio zaś poszukiwań nie ułatwiał, ba nawet to, że Shiba musiała ciągnąć go za sobą zmniejszało jej zdolności percepcyjne. W końcu jednak w głowie niebieskoskórej narodził się genialny w swej prostocie plan - pójść do zajazdu gdzie mechanik wynajmował pokój i poczekać. Jak pomyślała tak i zrobiła, Krio został rzucony na krzesło, co nie zrobiło mu specjalnej różnicy, a ta nawet nie zdążyła porządnie zaczytać się w księdze, gdy Madred z naręczem żelastwa wkroczył do głównego holu.
- Hejj. -krzyknął swym silnym, jak na naukowca głosem i kiwnął kucharce głową.
- Yo. - niebieskoskóra zamknęła z trzaskiem księgę, po czym rzuciła na pobliski stół kanapki w papierowym pudełku. - Zjedz coś. - zaproponowała.
- Zostawię to sobie na czas pracy, wtedy zawsze głodnieje. -stwierdził wesoło mężczyzna. - O co chodzi? -zapytał wprost.
- Pozytywka i jakiś jej owczy kompan jest w podmieście. Znaleźliście ich ślady w mieszkaniach. - wyjaśniła poprawiając swoją pozycję na krześle. - Chcę wiedzieć wszystko co wiesz o Pozytywce. To będzie headhunt. Powinniśmy ją ścigać nim zorientuje się, że zmierzamy w jej stronę. Dzięki Kiro mamy element zaskoczenia.
- Ta przeklęta wróżka jest w podziemiach? -mruknął Madred i rzucił metalowe zakupy na szafkę. - Niewiele o niej wiem, nasza potyczka była dość krótka. Na pewno wiem że należy wystrzegać się ostrza jej broni, bowiem pokrywa je trucizna, która sprawia, że magiczne pędy zaczynając wyrastać z rany. O ile wróżka nie kłamała, są one śmiertelne - na szczęście wysoka temperatura je niszczy. -zaczął wymieniać odliczając na metalowych palcach. - Potrafiła znikać, jak i wysyłać kwiaty z jej włosów by ją chroniły, posiadała też pewne moce leczenia ran.- stwierdził pokrótce. - Jaka owca?
Wsłuchiwała się w milczeniu. Pnącza...wystarczy jej imbir, ale co zresztą? Jeżeli da radę przygotować napój zwiększający tempo bicia serca powinna być w stanie podnieś temperaturę ciała spożywającego...ale czy będzie to wystarczająco magiczne? Raczej nic nie poradzi na niewidzialność, a przy tarczy i kwiatach będzie musiała szybko się jej pozbyć.
- Świetnie. I nie mam pojęcia. Po prostu wiemy, że jest owcą. Coś jak Ryjek. - wyjaśniła pokrótce. - Przydałby się mag ognia....Jakby się zastanowić...z użyciem paliwa można skonstruować ogniste koktajle, nieprawdaż? Możesz coś takiego przygotować? Jeżeli mówimy o owcy i kwiatkach, obydwoje powinni być słabi przeciwko ogniu. Gdyby płomienie wytknęły się spod kontroli mamy Kiro. - wszystko układało się całkiem nie najgorzej.
- Nie ma sprawy, to akurat nic trudnego. -stwierdził naukowiec machając ręką od niechcenia. - To co, łapiemy schabika i schodzimy pod ziemię? Szczerze chciałbym tam być jak najszybciej by sprawdzić kilka interesujących rzeczy, nie wiem czy świniak Ci o tym wspominał.
- Mówił. Zobaczymy wszystko. I musimy tam iść nim Pozytywka zniknie. - przyznała niebieskoskóra. - Zrobię jakiś prowiant i zabezpieczenie, jeżeli będę w stanie. Przygotuj koktajle i odpocznij. Pójdziemy o północy. Zobaczymy, czy wróżka przestawiła zegarek~ - zaproponowała niebieskoskóra i skierowała się do wyjścia. - Zbiórka w moim mieszkaniu.
- Chcesz czekać cały dzień? -zdziwił się Madred i wytoczył ciężkie działo argumentem zwane. - Jeżeli faktycznie nas śledzi, albo przynajmniej chce obserwować, to wie że dziś rano ktoś wszedł na wysypisko i skojarzy fakty. Więc pewnie od razu ruszy tunelami, by wyprzedzić resztę i móc dalej ich obserwować po drugiej strony przejścia.
- Śledzi się kogoś idąc za jego plecami, a nie przed nim. Może być ranna i ktoś musi sprawdzić przejście. O wyjściu drużyny dowiedziała się dopiero od Krio. Że tam idziemy. Jej kalendarz jest nieco przestawiony. Choć można wyjść nieco wcześniej, przydałoby się żeby Ryjek chociaż glify do kuźni przetłumaczył. - przypomniała niebieskoskóra. - Nie mam zamiaru rozbijać obozu w nieznanej jaskini aby świnka pobawiła się w tłumacza. Gdy wszyscy będziecie gotowi, przyjdźcie do mojego mieszkania. Wtedy zobaczymy, czy damy radę wyjść wcześniej. - praktyka ponad teorię. Faktycznie nie potrzebują ścisłej godziny, muszą tylko wszyscy przygotować co należy.

Dziewczyna dużo czasu spędziła na analizie ksiąg do gotowania i ziół magicznych. Niestety, pomimo jej starań z szczątkową wiedzą o truciźnie Pozytywki nie była w stanie wynaleźć na nią lekarstwa.
Nie była alchemikiem, lecz kucharzem. Stworzenie mikstury która powodowałaby efekty imbiru na ludziach przechodziło ponad jej możliwości. Ludziom brakuje zdolność adaptacji które posiadają sidhe.
Koniec końców, zawiedziona oczekiwała nadejścia grupy medytując nad cyrkoniami.
 
Fiath jest offline  
Stary 17-03-2013, 23:07   #148
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
...

Metalowe stopy rycerza uderzały o podłoże na którym dominował ten sam materiał, gdy ten pędził w stronę wieży. Budowla stawała się coraz bardziej wyraźna, z każdym ciężkim krokiem niosącego rozpacz.



Budowla wysoka o szczupłej budowie. Na jej czubku znajdował się globus obracający się miarowo, zaś przeszklone miejsca, zapewne wskazywały na położenie sali kontrolnej. Przed drzwiami do wieży stały natomiast, dwa metalowe golemy, czujne i gotowe by odeprzeć każdego intruza, który chciał wkroczyć do budynku.
Rycerz rozpędzony podskoczył nieco, i odwrócił się bokiem by wyhamować swój pęd, towarzyszyły temu krzeszące się iskry spod stóp. Dysząc spojrzał na golemy, i uśmiechnął się pod hełmem. Miał zamiar wbić ostrze w portal, by podobny pojawił się pod jednym z przeciwników z którego wyskoczy kilka ostrzy podobnych do “Despair”, następnie sam zapadnie się w purpurową kałużę, by wyłonić się ze ściany wieży nad głową jednego z metalowych istnień. Podczas spadania mu na głowę, zastosuję niedawno nauczone “Flipsaw”.
Calamity wbił miecz w portal, a ostrza Despair pojawiły się pod stopami jednego z golemów, jednak w większości niefortunny los sprawił iż miecze ułożyły się w taki sposób że całkowicie ominęły cielsko żelaznego oponenta, tylko jedno ostrze delikatnie zarysowało lakier na niezbyt zgrabnej nóżce przeciwnika. Rycerz rozpaczy jednak nie poddawał się bowiem zniknął w kałuży, by wyskoczyć ze ściany wieży, nad głowami swych przeciwników.
Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy zamiast głów do ścięcia, zobaczył dwie wycelowane w siebie puste dłonie metalowych konstruktów. Z jednego z otworów posypał się grad strzał, który jednak poodbijał się od ciężkiego pancerza rycerza, nie czyniąc mu przy tym żadnej szkody. Drugi ze strzelców jednak lepiej dobrał amunicję, bowiem ciężka kula armatnia z hukiem przeszywającym powietrze, uderzyła w pierś Calamitiego. Jego zbroja wygięła się pod siłą ataku, a jego cielsko zostało rzucone na ścianę wieży kontrolnej, w której zrobił spore wgniecenie. Golemy zaś ze zgrzytem poczęły odwracać się w stronę wojownika, zaś jeden z nich chyba zrezygnował z pozycji strzelca, bowiem z otworów w jego rękach, wysunęły się dwie piły tarczowe, które dość szybko poczęły się obracać.
Owszem był zdziwiony, nawet bardzo. Gdyby w jakiś sposób przewidział ten atak może zdążyłby się zasłonić przed kulą, lub ewentualnie ją złapać. Ale nie czas na takie głupie rozmyślanie, jeden z metalowych tworów obnarzył pily, z perfidnym zamiarem przerobienia rycerza na talarki. Calamity musiał improwizować, chwycił więc w łapę kule, którą wcześniej dostał z zamiarem rzucenia golema z piłami w łeb, następnie przeniesie się portalem za strzelca, płaską stroną ostrza uderzyć go w jedną z nóżek. Po czym, chciał dokończyć dzieła dźgając leżącego już mając nadzieje golema prosto w gębę.
Mięśnie rycerza napięły się pod pancerzem, a kula ze świstem przecięła powietrze, uderzając w twarz golema. Metalowe nogi przeciwnika rycerza oderwały się od podłoża, a jego ciężkie cielsko przeleciało kawałek nad zaśmieconym podłożem, nim gruchnęło o nie z głośnym hukiem. Hełm, a dokładniej twarz konstrukta, była mocno wgnieciona od ataku, jednak ten mim o wszystko począł powoli podnosić się z ziemi, by kontynuować walkę. To jednak pozwoliło rycerzowi na wykonanie dalszej części planu, ponownie zniknął w kałuży purpury, by wyłonić się za drugim z oponentów. Jego ostrze uderzyło w nogę stwora, jednak ta tylko ugięła się, a golem wsparty na kolanie, odwrócił się i przyłożył lufę prosto do twarzy rycerza niosącego smutek. Ten poczuł ciepło, jakie towarzyszyło zawsze wystrzałowi... a potem coś kliknęło, a kula nie opuściła wylotu ,zacinając się w środku. Calamity zaś bezwględnie wykorzystał ten fakt, zaciskając swoje okute w rękawice łapska, na potężnym ramieniu golema, i ścisnął je tak mocno, że wylot tego potężnego karabinu całkowicie się zniekształcił uniemożliwiając oddawanie strzałów z tej konkretnej broni.
Rycerz w niespotykany dla siebie sposób wyszczerzył zębiska w uśmiechu podczas zgniatania lufy, po czym zamierzał wbić Despiar w stopę konstrukta, uniemożliwiając mu przemieszczanie się. Z rykiem zaciśnął pieści, z wyraźnym zamiarem wymierzania kilku ciosów w metalową twarz golema. Świadom tego że drugi powinien już stać, pośpiesznie “poszpera” konstruktowi w trzewiach, po czym wyszarpie miecz gotów na natarcie kolejnego, z agresorów.
Despair krzesząc iskry przeszyło stopę golema, utwierdzając go niczym posąg w jednym miejscu. Wtedy też ręka Calamitiego zacisnęła się w pięść i gruchnęła w metalowy czerep przeciwnika, który naderwał się na wysokości szyi pod wpływem tego ciosu, drugie uderzenie załatwiło sprawę i pozbawiło golema głowy, która poszybowała na pobliska kupę śmieci, a metalowe cielsko opadło na ziemię. Widać w głowach metalowych maszkar znajdował się jakiś ważny system kontrolujący ich ciała. Tak jak przewidywał rycerz, drugi konstrukt pędził już na niego a ostrza pił wystających z jego dłoni kręciły się złowrogo. Atak przeciwnika okazał sie jednak wielką porażką, bowiem mimo swej ociężałości, Calamity zdążył chwycić swój oręż i zablokować potężny zamaszysty cios, który przy zderzeniu z jego mieczem wywołał kolejną lawinę iskier, zalewających metalowe ziemie, przed wieża kontrolną.
Zbrojny trzymał swój oręż oburącz blokując uderzenie, prawą na rękojeści, lewą na prawie końcu ostrza. Calamity wykorzysta nacisk wroga i opuści lewą rękę pozwalając aby ta ześlizgnęła się po ostrzu, wtedy to rycerz zaszarżuje potocznie mówiąc “z bara” by nieco odrzucić golema, cięcie z obrotu powinno pozbawić głowy przeciwnika. Przynajmniej taki miał plan.
Każdy obserwator bez problemu pokazałby kto dominuje w tej walce. Lata doświadczenia jak i mistrzowski kunszt we władaniu ostrzem nie miał porównania do tępoty i powtarzalności mechanicznych strażników tego miejsca. Piły ślizgały sie po ostrzu, nie mogąc dosięgnąć ciała rycerza rozpaczy, a w pewnym momencie, ten podbił jedną z nich tworząc dla siebie idealne odsłonięcie. Jego ciało naparło na golema, który zachwiał się pod wpływem własnej masy, tracąc na chwilę równowagę. Jeden szybki obrót i ostrze z druzgoczącą siła i odgłosem miażdżonej blachy uderzyło w szyje golema. Zgrzyt i syk iskier poniósł się po najbliższej okolicy, zaś zakończeniem tejże symfonii był odgłos opadającej na ziemię głowy golema.
Calamity zastygł. Ruszył się dopiero, gdy łeb konstrukta uderzył o glebę. Wykonał odruchowo wymach, jakby chciał strzepnąć nie istniejącą krew z miecza, po czym “połaczył się” z Johnem.
- “Jestem... przy wieży” - Rzekł w myślach do anonima, kierując się ku drzwiom górującej budowli. Nie chował jeszcze broni gdyż coś mu mówiło, że jeszcze będzie jej jeszcze potrzebował.
- Musisz dotrzeć do sterowni, powinna być na górze. Gdy tam będziesz podam ci dalsze instrukcje
Gdy John odpowiedział na pytanie Calamity, otworzył drzwi i krętymi metalowymi schodami ruszył na górę. Pędził jak najszybciej mógł ,ale kręte schody nie ułatwiały szybkiej wspinaczki. Na szczycie okazało się iż metalowe drzwi są zamknięte, ale jeden mocny kopniak pozwolił by wyrwać je z zawiasów i otworzyć sobie drogę. Calamity tym samym stanął w centrum kontrolnym.


Miejscu pełnym różnych dźwigni i kół zębatych, wielu rzeczy których rycerz nie pojmował. Stery, przyciski, pokrętła i liczniki, wszystko to tykało cicho nadając miejscu osobliwego uroku i tajemniczego klimatu, który udzielił się nawet niosącemu rozpacz.
Rycerz miał ochotę powciskać wszystkie przyciski, lecz ten pomysł do najzdrowszych nie należał. Znacznie lepszym pomysłem było skontaktwoanie się z anonimem.
- John jestem w...wieży... co teraz? - rzekł w myślach.
- Musisz wpisać odpowiednią kombinację, czyli 5, 5, 8, 0, 0,9. Gdy to zrobisz naciśnij największy przycisk, on aktywuje wieżę
Miecz rycerza spoczął w pokrowcu, wsunał tylko szpic ostrza, a reszta samoistnie się wsunęła pod wpływem ciężaru. Ociężałą dłonią wstukał kombinację.
- 5...5...8...0...0...9... - wymawiał nagłos podczas wpisywania kodu, po czym pięścią wcisnął delikatnie największy widziany przez niego przycisk.
Coś zgrzytnęło głośno, a kilka wskazówek zmieniło miejsce, natomiast wskaźnik na chwilę zawirowały całkowicie zmieniając wykresy wydajności i zużycia energii - jednak Calamity nic z tego nie rozumiał. Jednak wydawało mu się, że zrobił to co należało, zaś odgłos globusa wirującego na szczycie konstrukcji upewnił go w tym, że wieża znowu była aktywna, teraz wszystko zależało od Gorta. Rycerz przez jedną z szyb widział małą figurkę czarnoskórego, która zbliżała się do mostu, od drugiej strony zaś jego słuch wychwycił pewien nie pasujący element - dziwny warkot.
Zbrojny jak to miał w zwyczaju za szybko się nie odwrócił ,bowiem jego ociężały umysł musiał przetrawić wszystkie informacje, by w końcu wysłać impulsy do ciała, które obróciło się w przeciwną stronę. Zrobiło to w samą porę by zobaczyć przednie koło, motocyklu, który wyskoczywszy z pobliskiej stery śmieci, wzbił się w powietrze nierealnie wręcz wysoko, a teraz owym wzmocnionym kołem uderzył w szybę, by wpaść do środka pomieszczenia.


Szkło posypało się po podłodze pokoju, jednak wprawna ręka kierowcy tego pojazdu, sprawiła że ten zatrzymał się nie niszcząc żadnego elementu. Czarne smugi zostały wykreślone na podłożu z powodu zbytniej prędkości pojazdu, a silnik zawarczał jeszcze cicho, by zamilknąć po chwili.
Jeździec ciężko zeskoczył z maszyny a jego okute w metal stopy z nieprzyjemny dla ucha dźwiękiem skruszyły szkło, wyprostował się on prezentując sylwetkę, może nie tak potężną jak Calamitiego, ale i tak budzącą podziw. Dziwaczna zbroja okrywała całe jego ciało, niemal w takim stopniu jak to miało się w wypadku dzierżącego rozpacz.



Był to pancerz zdobny i misternie wykonany, z wieloma sugestywnymi wzorami jak i ostrymi niczym brzytwy naramiennikami. Co jakiś czas między metalowymi sztabami widać było dziwny purpurowy materiał, który lśnił lekko, niczym naoliwione ciało zapaśnika. Na plecach rycerza dosiadającego stalowego rumaka, spoczywał zaś ogromny dwuręczny miecz o ząbkowanym ostrzu.
- Wybacz wtargnięcie mości Panie. -zaczął niezwykle uprzejmie, nie wydawało się by był szalony. - Stwierdziłem, że takie wkroczenie na scenę będzie co najmniej efektowne. -mówiąc to skłonił się dostojnie przedstawiając się. - Jestem Sir Rufus, usłyszałem twoje wołanie więc jestem. -dodał... patrząc nie na Calamitiego a jego ostrze.
- Wołanie... nie przypominam... sobie... abym cię wołał... - Rzekł rycerz przyglądając się osobnikowi. Nie wiedział co zamierza okuty w zbroje motocyklista, dośc nie ufnie zapytał
- W jakim... celu przybyłeś... - powiedział przekrzywiając głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Nie słyszysz tego wołania? To dziwne... -stwierdził rycerz, a miecz ze zgrzytem począł wysuwać się z metalowych obręczy które przytrzymywały go na plecach. - Twoje ostrze, woła mój miecz jak i mnie, żyjemy po to by walczyć, zawsze znajdziemy tego kto może dostarczyć nam frajdy. -stwierdził rycerz i machnął mieczem na odlew. - Sir bezimienny. -dodał jeszcze.
W mgnieniu oka Despair spoczęło w dłoniach rycerza, by sparować nadchodzące uderzenie.
- Imponujące... ostrze... nazywa się... jakoś? - Rzucił bez emocji, z zamiarem chwycenia oponenta za twarz i rzucenie nim o ścianę.
- To jest moja droga Lust. -stwierdził rycerz, gdy jego ostrze odbiło się od Despair. Ręka niosącego smutek wystrzeliła w stronę jego twarzy i zacisnęła na niej swe palce, jednak dłoń przeciwnika w tym samym momencie chwyciła Calamitiego za nadgarstek. Mimo iż bohater tej opowieści napiął swe potworne mięśnie, to Rufus, zacisnął dłoń, nie dając się ruszyć z miejsca, widać też nie brakło mu krzepy.
Calamity ponownie był nieco zaskoczony, mało było istot, które mogłoby się tak zaprzeć, przeciw jego sile. - Tytuł “sir” mi... nie przysługuje... nie mam prawa... nosić go... - rzekł ponuro rycerz. Jeżeli nie dał sobą rzucić, zbrojny zaczął silnie zaciskać palce w wiadomym celu. - Jak silne... jest twoje... “pożądanie”? - Z tymi słowami miał zamiar puścić oponenta, i zdzielić go w twarz pięścią, trzymając w pogotowiu własny oręż, by zasłonić się przed ewentualnym kontratakiem.
- Silniejsze niż Ci się zdaje. -odparł przeciwnika, a Calamity począł zaciskać palce, jednak Rufus zrobił to samo, tylko o wiele gwałtowniej i skuteczniej, metalowa zbroja Calamitiego zaskrzypiała, uginając się pod naporem palców przeciwnika, a po chwili ból który przeszył niespodziewanie rękę zbrojnego, od tej siły sprawił że jego kolana ugięły sie lekko. Teraz to Rufus mógł patrzeć na niego z góry. - Naprawdę jedynie na tyle stać męża, którego miecz tak głośno krzyczy? -zapytał z lekkim zawodem w głosie zbrojny, nie pozwalając Calamitiemu puścić swej twarzy, coraz mocniej zakleszczając sie na jego nadgarstku.
- Wybacz... nie chciałem...sprawić zawodu... pozwól, że się poprawię... - Rzekł już mniej spokojnie zbrojny, klęcząc przed Rufusem. Sytuacja była niekorzystna, dla dzierżyciela rozpaczy, ale miał jeszcze asa... w gardle. Szyja Calamitiego, zabulgotała obrzydliwie, aby wypuścić żrące opary w stronę przeciwnika.
Fioletowe opary wypłynęły z ust klęczącego wojownika, a Rufus gdy tylko je zobaczył puścił oponenta i odskoczył do tyłu. Jego ręka zgrabnie została dołożona, do drugiej na rękojeści miecza, by wspomóc go w potężnym płaskim zamachu. Oczywiście dla tak wielkiej broni sceneria nie była zbyt kusząca, maszyny stały tu gęsto, jednak pancerny motocyklista sie tym nie przejmował. Lust niczym nóż w maśle, przemknęła przez pobliską maszynę, by ugodzić z wielką siła w bok powstającego Calamitiego, który nie dostał żadnej szansy na reakcję. Zbroja rycerza, pękła pod siłą miecza, a przeklęte ciało zostało rozdarte, zaś głęboka rana trysnęła fioletowa krwią, gdy tylko potężne zębiska miecza przeciwnika, wyrwały się z niej. Żrąca maź jaka płynęła w żyłach Calamitiego, opadła na posadzkę robiąc w niej małe dziurki. Ten który dzierżył pożądanie, strzepnął z niego fioletową krew i ułożył ostrze na ramieniu.
- Wstawaj i walcz, nie hańb imienia swego ostrza.
Z paszczy rycerza, wydarł się potworny ryk bólu. Odruchowo złapał się za ranę, i spojrzał na nią kątem oka.
- Nawet... nie wiesz.. jak jest zwane... - wywarczał Calamity, dźwigając się do pionu. Od tego momentu Calamity myślał tylko o jednym... rozerwać rufusa na strzępy, skąpać się w jego krwi, wyssać szpik kostny i zwymiotować mu go na twarz. Odgłosy jakie wydawał z siebie zbrojny przestały być ludzkie. Miał zamiar zapaść się w purpurę, by wyłonić nad głową oponenta z dzikim rykiem spadając na niego, rozpłatać go na dwoje, gdy to zawiedzie uderzy go pięścą na odlew.
Calamity zapadł się nagle w ziemię, a nim rycerz zdał sobie sprawę gdzie teraz znajduję się jego oponent, miecz noszący jakże smutna nazwę, już ze świstem obracał się wraz ze swym właścicielem, by rozpłatać czaszkę przeciwnika. Rufus nie miał czasu by blokować, dla tego tylko skoczył w bok, jednak i to było za wolne, bowiem ostrze ugodziło go w bark. Posypała sie iskry, gdy miecz zaczął zagłębiać się w zbroi, która okazała się jednak nieludzko wytrzymała. Mimo całego rozpędu jaki stworzył Calamity, jedynie delikatnie zagłębił się w ciele przeciwnika.
- Powinszować, nie każdy jest wstanie nadszarpnąć moją zbroję, a co dopiero zranić me ciało. -stwierdzi łrycerz z lekka nutą bólu w głosie, i machnął ręką zaciśniętą w pięść w stronę rycerza. Ten jednak zaparł się nogami, na rękojeści swego miecza, i odbił od niej mocno ,wyrywając ostrze z rany i lądując przed przeciwnikiem, unikając tym samym ciosu. Z rykiem machnął na odlew swoją ręką, która uderzyła w miecz Rufusa, gdy ten zasłonił się nim niczym tarczą. Ciało motocyklisty, oderwało sie od ziemi, a on poleciał w stronę wybitego okna, jednak wbijając Lust w ziemię, spowolnił swoją przymusowa wycieczkę, by zatrzymać się kawałek dalej.
- To jest zabawa! -zaśmiał się wesoło i chwyciwszy swoją bron pewniej, wyrwał ja z ziemi i ruszył biegiem na rycerza rozpaczy.
W momencie gdy Calamity chciał złapać kilka oddechów, jednak widok gnającego w jego stronę Rufusa, odpędził go od tego. Z gardłowym warkotem, także ruszył w jego stronę. W połowie biegu odwrócił się na pięcie posyłając pręgę purpurowej energii z ostrza, jednak ta miała być tylko dywersją przed pchnięciem wymierzonym w gardło oponenta.
Rufus uśmiechnął się a z jego ostrze wystrzeliła taka sama pręga energii, tylko o czerwonej barwie, zderzyła się z atakiem Calamitiego, by znieśc sie nawzajem, w wybuchu energii odpychając wszystkie urządzenia na boki, tworząc swoistą arenę do walki dwóch szermierzy.
Ogromne ostrze Despair, ruszył ow stronę Gardła przeciwnika, ten jednak zbił ostrze i zgrabnym piruetem, znalazł się z lewej strony Calamitiego, a Lust opadło na jego opancerzone ręce. Gdyby nie przeklęta zbroja, zapewne straciłby on te dwie jak że ważne kończyny, jednak metal zatrzymał uderzenie ostrza, na tyle skutecznie, że jedyna odniesioną raną było niezbyt głębokie cięcie, nie przeszkadzające w walce.
O mały włos, a straciłby obie ręce, całkiem przydatne w zadaniu zwalczenia szaleństwa. Wprawił jedną z niech w ruch, by wymachem z zaciśniętą pieścią uderzyć, a za nią miała podążyć druga ręką dzierżąca rozpacz. Cięcie wycelował na wysokości pasa. Wraz z biegiem walki, warkoty Calamitiego stawały się coraz dziksze, świadczyło też o tym nadmierne kapanie wydzieliny z ust rycerza.
Jego przeciwnik zbił pięść łokciem, widać zaznajomiony był też ze sztuką walki wręcz, a następnie wykręcił całe swoje ciało tak że jego miecz gruchnął o nadlatujące ostrze rycerza. Posypały się iskry gdy ogromne miecze, odbiły się od siebie, zaś wojownicy rozpoczęli wymianę ciosów. Nie był to szybki pojedynek, miecze unosiły się z wolna, opadając na siebie nawzajem z ogromną siłą, tworząc przy każdym uderzeniu o klingę przeciwnika, grzmot niczym przy straszliwej burzy. Żaden element w wieży nie był wstanie zatrzymać mieczy, które przedzierały się przez maszynerię, zaś wyładowania energetyczne w połączeniu z paliwem które zasilało niektóre urządzenia sprawiło, że po chwili walczyli oni w kręgu ognia.
- To dopiero wspaniała sceneria. Jednak moje pożądanie słyszało wołanie odpowiedniego rycerza. -stwierdził z nutką radości Rufus, gdy jego ząbkowane ostrze,po raz kolejny zderzyło się z Despair, sprawiając że ostrza zaśpiewały swoją straszliwą melodię. Calamity brał już kolejny zamach, gdy nagle rana w boku dała o sobie znać, zatrzymał się on na chwile sparaliżowany bólem, a jego oponent bezwzględnie to wykorzystał.
- Luka w obronie!- zakomentował wesoło, a pchnięciem miecza ugodził prosto w miejsce gdzie rycerz rozpaczy miał serce. Przeklęty pancerz zdawał się jednak być twardszy niż zwykle, a może to przeciwnik włożył zbyt mało siły w atak, bowiem kawałek zbroi fakt został odłupany, ale Lust nie dotarło do ciała rycerza. Mimo że przy każdym oddechu, Calamity czuł końcówkę miecza na skórze nie uczyniło mu on żadnej rany.
Despair ze świstem przecięło powietrze, Gdy rycerz ryknął wściekle i poderwał je szerokim zamachem z ziemi, co zmusiło Rufusa do cofnięcia swego miecza i pospiesznego odskoku. Tym razem ostrze Calamitiego przejechało po zbroi oponenta, lecz zostawiło na niej jedynie rysę, zas Rufus po raz kolejny zaatakował osłabionego bólem w boku przeciwnika. Tym razem jego miecz, uderzył w plecy wygiętego po ataku Calamitiego... i zostawił jedynie wgłębienie w stali, trochę więcej siły, a dla niosącego rozpacz byłby to koniec walki jak i podróży.
- Masz więcej szczęścia niż umiejętności... -prychnął opancerzony motocyklista, po czym nagle ryknął z bólu.
Calamity wygiął swe ciało w tak nienaturalny sposób, że atak był wręcz niedoprzewidzenia. Jednak złość jak i monstrualna siła, pozwoliły mu wykonać potężny wymach jedną tylko ręką za swymi plecami, tak że ostrze jego wielkiej broni gruchnęło w pancerz przeciwnika, gruchocząc potężna zbroję. Miecz zagłębił się w ciało wroga, zatrzymując się dopiero gdzieś przy żebrach, bowiem wtedy Rufus odtrącił kopniakiem Calamitiego i zatoczył się do tyłu, przyklękając na jedno kolano. Dyszał ciężko, jedną dłonią ściskając swoją ranę.
- Wybornie...wybornie. Na takiego przeciwnika czekałem. -wydyszał, a lekkie rżenie całego ciała wskazywało na to jak bardzo doskwiera mu rana.
To był właśnie moment na który czekał Calamity, krótki moment na złapanie oddechu i uspokojenie się nieco. Nie pamiętał od kiedy stawał się taki agresywny, czy to może pierwsze odznaki szaleństwa? Niech go szlag jeżeli niedługo ma oszaleć! Co teraz się liczyło, było ubicie tego pyszałka który dotkliwie zranił Dzierżyciela rozpaczy. Dłoń rycerza powędrowała pod napierśnik, z którego wyciągnął miksturę leczniczą, jedną z trzech jakie zakupił na targu przed rozpoczęciem podróży. Kciukiem odkorkował flakon i wlał jego zawartośc sobie do gardła.
- Truskawkowe... - rzucił pod nosem. Na efekty trzeba było nieco zaczekać, ale teraz czas był po jego stronie. - Niegdyś bym... tego nie zrobił... ale teraz... zrobię wszystko by przetrwać...jeżeli zginę... kto będzie pamiętał... o poległych... - Rycerz dopiero teraz nieco skupił się, kładąc broń za szyją, ze skierowanym szpicem w stronę Rufusa. To była jego charakterystyczna postawa. Drżał co prawda nieco przez doskwierający ból, ale stał twardo na ugiętych nieco nogach.
- Wybacz... za to wcześniej... od teraz... będę sobą... - Po tych słowach, Zbrojny zaczął powoli zbliżać się do Rufusa, z zamiarem zamachnięcia się zza pleców na niego, chciał użyc całej swej siły do tego ataku.
- Człek czy bestia, szaleniec czy nie, ważne by walka dawała radość, sir bezimienny. -odparł Rufus dźwigając się na równe nogi, gdy Calamity szarżował na niego. Wtedy też cała wieżą zatrzęsło - to efekty mocy Gorta dały o sobie znać na terenie całego wysypiska. Rycerz niosący rozpacz, w ogóle nie był na to przygotowany, ponadto jego stopa, natrafiła na plamę krwi, z rany jaką zadał swemu przeciwnikowi. Tym samym zachwiał się on gwałtownie lecąc na ziemię, a pożądanie wykorzystało to bezwzględnie. Rekojeść miecza, Calamitiego została uderzona przez płaska część ostrza przeciwnika, i wyleciało z jego ręki. Despair kręcąc się doleciał aż do wybitego okna, gdzie w dramatyczny wręcz sposób, opadło w takiej pozycji, iż pół długości miecza wisiało nad ziemią, zaś druga połowa znajdowała się jeszcze w wieży, kiwając się niebezpiecznie. Rufus zaś nie miał zamiaru odpuścić i zaciskając zęby już biegł na rozbrojonego oponenta.
Niosący rozpacz teraz miał mały dylemat. Walczyć wręcz, czy też spróbować dosięgnąć swego ostrza. Rufus także był silny więc nici z przewagi, w takim starciu. Rycerz przed zapadniećiem się w purpurę, ponownie zionął oparami, by chociaż na chwilą zając czymś przeciwnika. W planie miał dobycie Despair, i wyprowadzenie nawałnicy cięć, może nie silnych, ale szybkich jak na zbrojnego.
Calamity zapadł się w purpurę nim rycerz zdążył zareagować, a tym bardziej wyhamować swoją szarżę. Skończyło się to dla niego tym iż purpurowy opar otoczył jego ciało, topiąc w wielu miejscach część pancerza, który teraz miast ochraniać utrudniał ruchy. To dało czas rycerzowi rozpaczy, na pojawienie sie przy ostrzu, a następnie wykonania swoistego szermierczego tańca, który uwieńczony był pokazem purpury, pędzącej na wroga. Jednak rycerz, który przybył do wieży na nietypowym rumaku, nie był byle jakim szermierzem. Jego miecz uderzał w każdą ze wstęg, blokując lawinę ciosów, nie dając żadnemu możliwości przebicia się przez tą defensywę. Rufus zakończył tą paradę, obrotem i posłaniem czerwonego cięcia w Calamitiego, jednak był to atak zupełnie chybiony, rycerz rozpaczy nawet nie musiał trudzić się z unikaniem. Zbrojny dzierżący miecz o dumnej nazwie “Lust” dyszał ciężko, a krew obficie kapała z jego rany, uniósł on wyraźnie zmęczony wzrok, a zęby jego ostrza dotknęły ziemi, gdy ten przemówił.
- Naprawdę wspaniały pojedynek, nie słychać już krzyku rozpaczy a jedynie radosny śmiech naszych mieczy... dla tego dajmy im więcej radości i zakończmy ten spór w najlepszy z możliwych sposobów. - po tych słowach, jego mięśnie napięły się wyraźnie, a ostrze pożądania, poczęła otaczać biała poświata, która z każdą chwilą rosła buzując dziką radosną energią, która sama z siebie rozcinała podłogę dookoła. Widać Rufus szykował swój finalny pokaz w tym spektaklu.
- Jesteś...niezwykle głuchy... - Z tym dziwacznym zdaniem rycerz uniósł “Despair”, przy czym chciał pośpiesznie skrócić dystans, by nawet nie dać szansy Rufusowi na wyprowadzenie swego ataku, przy czym zbrojny bacznie obserwował “Lust”.
Calamity chwycił oburącz swój miecz i odbijając się mocno od ziemi skoczył na Rufusa, który jednym kolanem opierał się o ziemię. Gdy rycerz rozpaczy brał szeroki zamach, oko jego przeciwnika błysnęło, a on poderwał miecz lśniący od energii. - Pokaż światu swe najskrytsze pragnienia Lust! -ryknął z całej siły którą zgromadził w płucach, a jego ostrze opadło w dół, przecinając powietrze. Cała sala zalała się światłem, tak jasnym że przez chwilę widać było tylko biel, otaczającą dwóch walczących, którzy jak gdyby na chwile zatrzymali się w czasie, zdominowani przez moc ostrza. Jedno uderzenie serca później światło zniknęło, a w sali zapanowała cisza, ucichło tykanie urządzeń, oddechy walczących, z których jeden klęczał teraz z zamkniętymi oczyma, a drugi zamarł w wymachu swym przeklętym ostrzem.
Zabrzmiało kolejne uderzenie serca.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=RFnazAsMOQI[/media]

Zbroja Calamitiego rozpadła się w perzynę, a jego pierś została rozdarta na całej szerokości olbrzymią raną, która niemalże rozcięła rycerza na dwie nierówne części. Krew o fioletowej barwie trysnęła na wszystkie strony, a palce który utraciły wszelaką moc wypuściły Despair, które z brzdękiem upadło na ziemię, tak jak i ciało przeklętego rycerza. W uszach słyszał jedynie coraz wolniejszy rytm swego serca, gdy spoczywał w coraz to większej kałuży żrącej krwi. Przed jego oczyma, powoli znikał obraz pomieszczenia, a zastępowała go ciemność, organy pracowały coraz wolniej, kończyny były niczym z ołowiu.
Śmierć zaś stała, obserwując jak resztki piasku w klepsydrze rycerza przesypują się powoli, odliczając ostatnie minuty jego życia.
- Wspaniała walka...szkoda że tylko jeden miecz mógł wyjść z niej z radosnym śmiechem, drugi zaś znowu zalał się łzami. -westchnął Rufus i podszedł do Despair, które po chwili umieścił na piersi Calamitiego, niczym na ciałach dawnych wojowników.
- Żegnaj sir bezimienny. -dodał i wyjął z sakwy Calamitiego jeden z eliksirów, który opróżnił duszkiem, by gdy jego rana zasklepiła się wskoczyć na motor i wyskoczyć przez rozbite okno. Dopiero wtedy na ścianach wieży pojawiła się podłużna kreska, a cała górna część przekaźnikowej budowli zsunęła się w dół na wysypisko, odsłaniając konającemu rycerzowi rozpaczy sklepienie jaskini.

Gort który właśnie pokonał stalowego kolosa, przeskakując z jednej śmieciowej góry na drugą poczuł coś dziwnego. Jego moc pozwalała mu obserwować członków drużyny, poprzez drgania jakie tworzyły ich ciała, drgania które wywoływał Calamity zaś słabły w zastraszająco szybkim tempie. Jak gdyby całe jego ciało przestawało działać -żyć. Problemem było to że jeżeli teraz zawróci, nie zdąży dotrzeć do guzika a tym samym wykonać swego zadania.
- PUSZKAAAAA! - wrzasnął priat i niewiele myśląc zawrócił ze swej trasy. Darł się jednocześnie w myślach do Johna, że sami będą musieli wcisnąć ten głupi przycisk, bo rycerz ma kłopoty.
Gdy dotarł ponownie nad kanion, prędko utworzył na nim kamienny most i przeprawił się przez niego, ze wściekłą szarżą przebijając się przez kupy śmieci po drugiej stronie. Nie wierzył, że Puszka mógł dać się pokonać. Z drugiej strony napawała go furia na myśl o tym co zrobi gościowi który doprowadził go do takiego stanu.
Zbrojny leżał w stercie gruzów
- Nie moge się ruszyć... dlaczego... czy ja umieram? Ruszaj się... Ruszaj się! RUSZAJ SIE! Nie chce umierać... nie chcę... - wrzeszczał w myślach, gdy obraz zaczął ciemnieć. Z oczu rycerza poczęły sączyć się łzy. - Pomocy... niech mi ktoś pomoże... nie chcę umierać... błagam... - Nadal zawodził w myślach, gdy zaczął ogarniać go mrok, a kostucha z wyszczerzonymi zębami powoli zbliżała się do niego...
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 18-03-2013, 00:07   #149
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardians of Balance

Scary Tales


Kroki blond włosego strażnika równowagi prowadziły go, nieznanymi większości ludzi szlakami, w sam głąb lasów rozciągających się niedaleko Witlover. On jednak jak zawsze kroczył z uśmieszkiem zdolnym skraść, każde niewieście serce, oraz z pewnością która mówiła wręcz, że nie ma zamiaru się zawahać. Dym z papierosa co jakiś czas sprawiał, że świeże leśne powietrze, stawało się mniej zdrowe, a niedopałki rzucane za siebie, zapewne pozostawia swój ślad jeszcze przez wiele lat, nim całkowicie wrócą do obiegu życia i materii.
Jak jednak wiadomo, do domku wskazanego przez szalonego starca, mówiącego wierszem nie można dotrzeć w normalnych warunkach. Pierwszy który musi zostać spełniony jest oczywiście pełnia księżyca, która jak na życzenie dziś miała swoje miejsce. Drugi, też niezbędnie konieczny to samotna podróż, poprzez las, kiedy to słońce powoli chyli swe czoło ku horyzontowi, oddając swe miejsce nocnym cieniom. Kolejny wymagający spełnienia zwyczaj, to oczywiście gęste zarośla, drzewa które potraciły swe liście, straszące wygiętymi w różne kierunki gałęziami, oraz sękami układającymi się w kształt ludzkich twarzy. Potem do tego kompletu dochodzą odgłosy leśnych stworzeń, które brzmią niczym kroki tysiąca śledzących nas stworów, skrzypienie drzew, które na myśl przywodzą wisielców kiwających się zwolna na lekkim jesiennym wietrzyku. Gdy już te warunki zostaną spełnione, a wędrowiec zatraci się w puszczy na tyle by nie do końca być pewnym gdzie jest, odnalezienie domku staje się banalnie proste.


Oczywiście, musi być to miejsce również pasujące do pewnych standardów. Stare i zniszczone, pozbawione okien, oraz obowiązkowo ze skrzypiącymi drzwiami, do których należy podejść po małych schodkach, w których to zawsze jeden stopień, pęka pod nogą wędrowca, łapiąc go na chwile w swe objęcia.
Tym razem domostwo okazało się konstrukcja z kamienia, stylizowana na mały kościółek – idealne miejsce żywota dla starego Pastora, który według słów starca w jakiś sposób pomagał niegdyś Katowi.
Wiatr poczuł sie zobowiązany, przez co jego delikatne podmuchy zmieniły się w silne uderzenia, gnące drzewa i targające włosy, oraz wprawiające ubranie Fausta w ruch przypominający trzepotanie skrzydeł nietoperza. Błyskawica przecięła niebo będąc uwieńczeniem tej wspaniałej scenerii, oświetlając na chwile domostwo tak, że w jednym z wybitych okien na sekundę dało się widzieć trupiobladą twarz. Jednak gdy następny błysk zaczął swoja podróż nikogo już oczywiście wzrok nie zarejestrował.
Ciężkie krople deszczu poczęły wygrywać złowrogie melodie na dachu zniszczonego domu, w momencie gdy Faust wyciągał stopę z więzienia trzeciego stopnia małych schodków.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0G_R1jDVA2g[/MEDIA]

Mężczyzna dogasił papierosa, o podeszwę, po czym pchnął skrzypiące drzwi, wkraczając w objęcia upiornego domostwa. Było tu pełno kurzu, meble były powywracane i zniszczone, zaś pająki uwiły swe gniazda, w sposób niezwykle artystyczny i rozległy. Pod sufitem ciągnęła się prawdziwa metropolia pajęczych królestw, ciągnąca się nawet do kolejnego pomieszczenia, którego drzwi były wyłamane.
Faust pociągnął nosem, a zapach stęchłego powietrza uderzył w nozdrza, dając do zrozumienia że trafił idealnie. Po za stęchlizną wyczuć się jednak dało jeszcze krew, a dokładniej wrażenie obecności tej mazi, tak jakby psychika dawała znać zmysłom, że kiedyś dużo jej tu przelano. Na tyle by mimo upływu lat skaziła ona te progi na zawsze, uświadamiając każdego, kogo nogi zaprowadzą w to miejsce, o popełnionych tu grzechach.
Zawiał wiatr, a drzwi trzasnęły głośno za Faustem, całkowicie pogrążając go w ciemności – wszak tego nakazywała tradycja nawiedzonych domostw. Tak samo jako wymagała ona tego by pojedyncza świeca, stała na stoliku tuz koło wejścia.
Tym razem zamiast papierosa zapłonął knot, zalewając izbę mdłym światłem, które dodawało miejscu jeszcze więcej grozy. Cienie tańczyły po ścianach, a pajęcze plemiona na widok światła poruszyły się niespokojnie. Tak, teraz wszystkie warunki zostały spełnione i Faust z czystym sumieniem mógł zagłębić się w objęcia upiornego domku.

Sanity Knights

Mr. B


Wszyscy przygotowywali sie do wyprawy w podziemia najlepiej jak umieli, każdy dawał z siebie wszystko, żeby jak najlepiej przygotować się na czyhające tam trudy.
Madred szybko wyprodukował po kilka ognistych koktajlów dla każdego, a następnie wziął się za pracę nad mechanicznym ramieniem dla Shiba. Oczywiście nie dało się go stworzyć w jeden dzień, ale z zapałem mechanika do tworzenia czegoś nowego, kilka takich posiedzeń, i niebiesko skóra znowu będzie mogła trzymać oba sztućce naraz.
Ryjec spędził cały dzień w bibliotece, robiąc notatki na temat krasno ludzkiej technologii, kulturze i wszystkim co mogło się przydać. Tłumaczył też runy którymi opieczętowane było wejście do kuźni , póki co udało mu się odczytać jedno słowo „Cień”, aczkolwiek twierdził że niebawem złamie ten zapis.
Shiba, przygotowała prowiant, odebrała ze stajnie swego jucznego konia, a przyprawy przesypała do odpowiednich fiolek. Zrobiła kilka wywarów rozgrzewających, jednak w walce z trucizna wróżki raczej na nic one się zdadzą, Madred bowiem doprecyzował swoje stwierdzenie, mówiąc iż udało mu zabić roślinność dopiero żywym ogniem. Resztę czasu zaś spędziła nad swymi cyrkoniami, które gdy drużyna zbierała się w jej mieszkaniu były już jak nowe.
Krio natomiast… spał. Leżał na łóżku Shiby i w powiększającej się plamie sliny na poduszce chrapał w najlepsze, jedynie raz się przebudził by pójść skorzystać z toalety, a następnie coś zjeść. Nie omieszkał też próby ponownego zaśnięcia z głową na piersiach niebieskoskórej, robiąc to w sposób idealnie pasujący do maskotki drużyny – po prostu podszedł i uwalił twarz tam gdzie chciał. Jednak że modlitwa wymaga skupienia i szacunku dla bogów, a twarz Krio między piersiami raczej do tego nienależny, chłopak dość szybko został ponownie rzucony na łóżko.

Gdy zegar ratuszu począł wybijać późną już godzinę, cała grupa ruszyła w stronę nowej przygody. Koń Shiby bardzo się przydał – rzucony na niego Krio nie był problemem. Jedynie było trzeba przywiązać chłopaka by nie zsunął się ze zwierzęcia w czasie swej drzemki i można było ruszać, za Madredem.

Kiedy w końcu odnaleźli dziurę w kanałach (zejście tu z koniem trochę im zajęło, ale w końcu się udało), naukowiec poszerzył ją, by zwierze się zmieściło i szkapa została opuszczona na dach karczmy, za nią zaś zeskoczył technokrata z ryjcem na plecach, pochód zamknęła natomiast niebiesko skóra kucharka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YzVryvFUzXA[/MEDIA]

[/center]

Mieszkanka Valhalii musiała przyznać że podziemne miasto robiło wrażenie. Rozciągało się naprawdę daleko, zaś architektura kamiennych domów, od razu mówiła o dbałości krasnoludów o szczegóły. Budynki były dość niskie, ale potężne i szerokie, niczym plecy ciężko pracującego kowala. Uliczki wyłożone równymi kamiennymi płytami, przecinały w wielu miejscach tory, na których w niektórych miejscach stały jeszcze puste wózki do przewozu węgla i innych surowców. Miasto przytłaczało w pewnym sensie swoją rozległą strukturą i rozmachem, nawet chrapanie Krio brzmiało tutaj donośnie.

Drużyna zebrała się na placu, miejskim, bowiem stanie an dachu jeżeli w okolicy czaił sie wróg nie było najrozsądniejsze. Mozaika o której mówił Ryjec była faktycznie interesująca, przedstawiała bowiem młot i miecz, skrzyżowane w symbolu siły i wytrwałości. Jednak to wszystko otaczały ciemne kamienie, widać było, że są nowsze od innych, układały się one w dziwny kształt, cos jak gdyby cień, mrok który powoli owijał wcześniej wspomniane narzędzia. Jednak długo nie było drużynie patrzeć na owe dzieło sztuki metaforycznej, bowiem nagle czyjeś kroki poniosły się echem po podziemnym kompleksie. Był to chód który wyraźnie, chciał być usłyszany, idący chciał przekazać światu że znajduje się tu i teraz, nie przez przypadek.

Spośród domostw krasno ludzkich obywateli, wyszła zaś persona, która w oczach Shiby od razu zajęła miejsce jednej z najdziwniejszych dotąd w życiu spotkanych .


Owca, to bez wątpienia była rzeczona przez Krio puchata przedstawicielka tejże zwierzyny. Jednak różowe getry i sportowe buty, oraz wyraźnie doklejone rogi i namalowane oczy raczej nie zachęcały do uwierzenia w to, iż stworzenie reprezentuje nację zwierzoludzi. Wyglądało to bardziej jak gdyby ktoś założył na siebie, tubę z wełny.
-Miałem nibbbb…y poczekać na was przy bbb…ramie, ale nie mogłem się doczekać. –stwierdził osobnik… głosem tak piskliwym ,że zidentyfikowanie płci stało się niemożliwe.
- Mówcie mi Mr. B –dodał osobnik kiwając się na boki niczym galaretka na wietrze. – Chciałbbb…ym pogratulować wam bbb…ezdenej głupoty i wpadnięcia w moja pułapkę. –dodał głosem ociekającym dziwną radością, podchodząca wręcz pod podniecenie. – Gdzie reszta waszej bbb…andy? –zakończył swoje przedstawienie wyraźnie zdziwionym piskiem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 18-03-2013, 23:30   #150
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zaginione opactwo sądem grzeszników

- Jeśli czarna wieża ma takie same schody, to ja nie wiem... - strażnik jak zawsze był szczęśliwy z wszystkiego co go otaczało, a przez jego słowa nie przemawiał nawet gram cynizmu. Przynajmniej gdy iloraz inteligencji obserwatora dąży do zera z zawrotnym tempem wymijając po drodze czarnoskórych niewolników, przydupasów, oraz wszystkich z szarego końca wyścigu po uczelniany tytuł. Blondyn ruszył przed siebie raz po raz odsuwając pajęczyny na bok. Właściwie to nawet nie próbował ich rozrywać, chciał pozostawić to miejsce nienaruszone, w idealnej równowadze nietkniętej przez istoty ludzkie lub im podobne. W takich chwilach cieszył się że krzewi tą konkretna rzecz.
- Pastorze? - zapytał w pustkę wysłuchując śladów odpowiedzi czy też reakcji.
Odpowiedziała mu martwa cisza, żadnych skrzypnięć czy jęków, jedynie wiatr hulający za oknem, poruszał delikatnie drzewami, zagłuszając ciszę, miarowymi skrzypnięciami z dodatkowym akompaniamentem błyskawic rozświetlających niebo.
Blondyn zaczął otwierać kolejne szafki poszukują czegoś, co może mu się przydać. Miał zamiar narobić przy tym trochę hałasu tak, by jego obecność nie pozostała niezauważona, ba - nie mogła zostać zignorowana. W razie kolejnych niepowodzeń zamierzał udać się tam, gdzie według jego wiedzy powinna znajdować się kwatera pastora.
Blondyn narobił trochę hałasu, co spowodowało jedynie poruszenie się niektórych warstw kurzu, oraz ruchy w populacji pająków. Gdy zamknął kolejną pustą szafkę, w której odnalazł jedynie zaschniętą krew, zobaczył coś dziwnego, coś czego jeszcze przed chwilą tu nie było. Nad progiem do następnego pomieszczenia, pojawił się napis stworzony z krwi. Powoli ściekająca maź tworzyła wielkie litery napisane typowym prosty pismem, taki którym żaden kapłan czy szlachic by się nie posłużył. Dziwna fraza głosiła zaś:
”Radość i Podniecenie to moje motto.

- Oi Oi, jesteś taki pełny energii. Stało się coś dobrego? - blondyn przemówił głośno i wyraźne przed otworzeniem kolejnych drzwi. Tym razem jednak wytężył swój umysł by przed tą czynnością sprawdzić potencjalne pułapki.
- Pastorze? - spytał raz jeszcze przechodząc przez próg pomeiszczenia.
Nie był tu pułapek, a tym bardziej pastora. Kolejnym pomieszczeniem był salon, z kominkiem. Gdy tylko strażnik wkroczył do niego w głowie usłyszał płacz i krzyki...głownie dzieci i kobiet, jednak po za tym nic się nie działo.
- Czy to wy jesteście ofiarami tego, kto śmie zwać się katem? - blondyn zapytał przedziwne głosy powtarzając swe pytanie w myślach, na wypadek gdyby to własnie tak komunikowały się stworzenia.
Nic mu nie odpowiedziało, jednak gdzieś w głębi siebie, ten który pilnował równowagi, czuł że głosy chcą mu coś pokazać, a jego wiedza pozwalała m ustwierdzić, że potrzebują jakiegoś elementu by to się stało, czegoś co w tej sali mogło być katalizatorem przeszłości.
Blondyn dobył tego, co było ucieleśnieniem prawdziwego kata. Mordu i rozpaczy, ale i szczęścia i spełnienia. Perłowa katana zmaterializowała się, to samo miało zaś stać się z wizją tego pomieszczenia.
Katana pojawiła się w dłoniach mężczyzny... i tyle. Nic nie zadziałało, miecz wszak nie był związany z przeszłością tego miejsca, nie było go tu gdy działy się rzeczy które chciały przekazać widma.
Strażnik równowagi zdematerializował kata odsyłając jego ostrze do innego wymiaru. Rozpalił ogień w kominku, by po chwili przyjemnie przed nim się rozsiąść. Rozejrzał się po pomieszczeniu po raz kolejny.
Mężczyzna usiadł na zakurzonej posadzce, patrząc w ogień buchający wesoło w kominku. Z każdą chwilą w głowie słyszał coraz głośniejsze krzyki, małych dzieci, a po chwili nawet tak zrównoważona osoba jak on odskoczyła lekko do tyłu. Ot w jedno mrugnięcie oka, w ogniu pojawiło się, dziecko.



Kilkuletni chłopiec płonący żywcem w palenisku domku pastora, obok niego zaś materializowały się odcięte kończyny innych dzieci, czasem nawet całe - zmasakrowane ciałka małych istot. Pokój wypełnił się obrzydliwym zapachem spalonych ciał, od którego wymiociny same napływały do gardła. Faust odsunął się od ognia, by choć trochę stłumić zapach... tylko po to by jego ręka natrafiła na odciętą głowę, malutkiej dziewczynki. Dłoń strażnika została cała wysmarowana krwią niewiniątka, a w miejscu gdzie przed chwilą siedział, pojawiła się potężna barczysta postać. Ubrana w ciężki pancerz, jak i skórę jakiegoś dzikiego zwierza, zarzucona paszcza na głowę, niczym kaptur. Spodnie osobnika, były opuszczone, a jedna z jego potężnych łap, trzymała nogę niewiasty, która osobnik brutalnie gwałcił, tak, że twarz kobiety znajdowała sie tuz przed ogniem w którym płonęły jej dzieci.



Na ramieniu oparte miał drugie łapsko, które trzymało ogromne ostrze, na które nabita była głowa, zapewne męża kobiety. Potężny osobnik zawył głośno, a z jego ust padły słowa które Faust już tego dni widział -Radość i Podniecenie to moje motto.
Postać jeszcze raz zawyła z uciechy, niczym dziki wilk, zaś oko strażnika dostrzegło jeszcze jedna osobę. Starego duchownego, który przyglądał sie temu wszystkiemu trupio blady, ze śladami wymiocin na kołnierzu z progu prowadzącego do następnych pomieszczeń.
- Yo! - powiedział obrzydzony całym zdarzeniem blondyn. Ciarki które przechodziły po jego plecach sprawiały, że pozostawał przy zdrowych zmysłach. Gęsia skórka która wypłynęła na jego skórę była niemal tak wielka jak ta, której sprawczynią była dziewczyna-kwiat. Niestety, powód ekscytacji był całkowicie inny.
- Zginiesz, wiesz? - blondyn zapytał, klepiąc wizję kobiety po pośladku. - A ciebie pomszczę - dodał z uśmiechem na twarzy. - Pragniesz by zginął, prawda? - spytał raz jeszcze, zaś aura otaczająca jego ciała była znacznie bardziej biała. Nawet oczy na chwilę wydawały się przyjąć inny kolor. Perłowy kat we własnej osobie przemknął przez to miejsce.
Strażnik w kierunku starego pastora.
- Wiesz kim jestem? - spytał po chwili.
Pastor spojrzał na strażnika, po czym westchnął i rozmył się znikając tak jak i cała wizja, chociaż może lepszym słowem było - wspomnienie tego miejsca. W uszach Fausta umilkły krzyki, a podmuch burzowego wiatru, jak gdyby zapraszał go do dalszej podróży po grzechach tego miejsca. Blondyn podążył za wezwaniem kierując się do następnego pokoiku. Westchnął ciężko. Wiedział że sceny jak ta dzieją się na tym świecie. Z jednej strony chciał poznać ich historię z drugiej wolał zanurzyć się w ramionach kogokolwiek i oddawać się temu, co tak bardzo sprawiało wszystkim radość.
Ten pokoik był sypialnią z sporym kamiennym ołtarzem pod jedną ze ścian. Gdy tylko Faust wkroczył do niego, znowu pojawiły się wizje. Tym razem gwałciciel dziewki siedział na drewnianym krześle, obżerając się mięsem przy małym stoliku. Jadł jak bestia, bez manier, opychając się jadłem i oblewając alkoholem, jednocześnie mówił coś do Pastora który stał obok, jednak nie było słychać słów. Jednak pokazywał coś na palcach i jego ogólne ruchy wskazywały jak gdyby coś kupował, czyżby dzieci i kobiety? Gdy zakończył mówić, rzucił na stół worek pełen złota i wstał ze swego miejsca, po czym z paskudnym uśmiechem na kaprawej gębie, poklepał starca po ramieniu. Gdy Kat opuścił pomieszczenie, starzec opadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach, a wizja rozmyła się. Ale Faust czuł, że jest coś jeszcze, coś pod ta sprawą...cos pod tym domem.
Blondyn przesunął najpierw łóżko, w końcu było to jedyne miejsce w którym coś mogło ukryć się przed wzrokiem w tym pomieszczeniu. Gdyby nie znalazł tam żadnej klapy rozpoczął by badanie ołtarzu - zapewne coś w nim jest sekretnym przejściem. Tak jak miejsce spoczynku jak i rozkoszy okazało się tylko ułudą, brakiem czegokolwiek, tak krótkie badanie ołtarza, które sprawiło że sporo kurzu osiadło na dłoniach strażnika równowagi dało mu do dyspozycji kolejne drzwi, które, przynajmniej do teraz, były ukryte. Coś, co można było nazwać zdrowym rozsądkiem podpowiadał, że to nie pora na jakikolwiek posiłek. Przeszedł przez nowe przejście.
Schody zaprowadziły Fausta do ukrytej podziemnej komnaty... a dokładniej grobowca. Leżały tu kości, setki kości, wiele istnień musiało umrzeć w tym domu, wraz z obecnością strażnika pojawiła się kolejna wizja. Stary Pastor, wciągający kolejne zmasakrowane i zgwałcone na śmierć kobiety, jak i spalone zwłoki dzieci do tego masowego grobu. Kat go obserwował, śmiał się głośno obserwując ten proces, a jego wzrok z lubieżnym wyrazem oglądał to makabryczne dzieło. Kiedy na kopę, ciał trafiło ostatnie ciało, barbarzyńca uśmiechnął się, po czym przeszył pierś starca ostrzem swej broni. Pastor upadł wprost na inne ciała, gdzie szybko skonał, zaś jego oprawca opuścił podziemia z niemym śmiechem na ustach. Po tym wizja zniknęła, a Faust zdał sobie sprawę, że stoi dokładnie przed szkieletem owego zdradliwego duchownego.
- Macie coś jeszcze do powiedzenia? - zapytał znajdujących się przed nim dusz, rozglądając się po grobowcu. Tyle krwi, tyle żywotów zostało odebranych w imię rozrywki jednego osobnika. Jeśli to był “Kat” o którym wspominał strażnik Chaosu, to będzie musiał mu za to podziękować. W głowie rodziło się kolejne, jeszcze gorsze pytanie: Jeśli kat jest kimś takim, to kim będzie łowca?
Zawiał wiatr, a kości zagrzechotały cicho, w tak dziwny sposób, że czaszka pastora przeturlała się pod nogi Fausta, a po chwili widmowe dłonie pojawiły się na niej, unosząc ją do góry. Smutne uczy ducha duchownego spojrzały w milczeniu na blondyna, jak gdyby oczekiwał kary.
- Każdy jest sądzony wobec tego, co czynił. - strażnik przemówił do pozostałości pastora. - Z pewnością nie byłeś dobrym człowiekiem, ale nie znam całej historii. Nie mogę podjąć więc decyzji w sprawie twego ducha - powiedział po chwili namysłu. Wziął głębszy oddech.
- Jednak jeśli pomożesz mi pokonać twego mordercę, pomścić swe jak i jego ofiary, może nad twym losem zlituje się chociaż jedno z nieskończoności bóstw? - zaproponował.
Pastor westchnął bezgłośnie, widac jedna z jego pokut było wieczne milczenie, za kłamstwa którymi karmił niewinnych ku ich zgubie przez całe życie. Wskazał aFaustowi, góre kości, a potem wskazał na niego i pokręcił głową. Przekaz był jasny - ktoś taki jak ty, nie jest wstanie pokonać kogoś kto uczynił coś takiego.
- Ktoś musi to zrobić. - powiedział blondyn kierując się do wyjścia. Gdy wykonał kilka kroków stwierdził widocznie rozbawiony - Jestem tylko narzędziem równowagi, pojedynczym ciężarkiem na wadze. Co mi pozostaje poza spełnianiem swego przeznaczenia?
Pastor patrzył na Fausta... po czym wskazał na serce, wykonując kilka gestów. Język migowy, tego nie mogli mu zabrać, a wiedza Fausta pozwalała mu na bez problemowa interpretację. Znaki mówiły “Kat nie boi się niczego, to jego największa słabość i siła. Pamiętaj o jego mottcie.
- Niech ci, których wodziłeś wydadzą werdykt. Wiedz że wszystko jest lepsze niż wieczne cierpienie i zwątpienie, a każda kara kiedyś się kończy - powiedział wchodząc na pierwszy ze schodów.
-”I odpusć winy naszym winowajcom” - zarzucił przez ramię gdy opuścił podziemia. Starzec uśmiechnął się, po czym zniknął, a wszystkie kości za plecami Fausta rozpadły się w proch, czemu towarzyszyło krótkie westchnienie ulgi, tysięcy dusz.
Teraz tylko dostać się do wieży. Może powinien zrobić przed tym przerwę? Był prawie pewien że sprawiedliwość czekała wystarczająco długo i musi zostać wymierzona. Nic tylko znaleść( czy raczej ukraść) jakiś pojazd i ruszyć za wskazówkami starca z więzienia.
Podróż do miasta była uciążliwa za sprawą wszechogarniajacych blondyna dylematów, informacji o przeszłości osób, których nigdy nie pozna. Wydarzenia, których wolałby nie być świadkiem nawet za cenę swego własnego życia. Z każdym kolejnym krokiem, który sprawiał że odległość między nim a zaginionym grobowcem rosła, delikatnie zmniejszał gęsią skórkę. Gdy znalazł się na trakcie do miasta był już całkowicie wypoczęty, nie to zdecydowanie złe słowo. Był świadom otaczającego go świata, jak i wyzwania jakiemu musiał teraz sprostać. Gdy przechodził obok każdego ze zniszczeń wywołanych przez jego towarzyszy podróży, jak i jego samego sprawiał że uśmiech wypływał na jego usta. Nie zależało mu szczególnie na nich, jednak jedno było pewne - koncept “nakama” był czymś przyjemnym, a wśród zlepku tak bardzo przypadkowych ludzi nie sposób było się nudzić.
Faust wstąpił na gorący posiłek w jednej z knajp, by niczym John, podając się na znajomość z kapitanem straży zjeść coś co było stosunkowo smakowite jak i pożywne za jeden uśmiech.
To samo nastąpiło w przypadku kilku porcji jedzenia które zniknęły bez wyraźnej przyczyny, by stać się prowiantem na drogę.

Najdroższym, co tego dnia zostało skradzione był koń o białej niczym perłowe ostrze blondyna sierści. O dziwo nawet nie zareagował negatywnie na nowego jeźdzca, ba, zdawał się nawet odczuwać z tego tytułu szczęście.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172