Vogel otarł pot z czoła, rozmazując sobie na nim sadzę. Zaklął, widząc wyłaniające się z płonącego stosu, w jaki zamienił się szpital, trzy mięsne galarety, również płonące.
Spojrzał na tyki wskazane przez kozaka, po czym schował miecz, zawiesił sobie tarczę na plecach i zaopatrzył się w dwie, po jednej w każdej ręce. W jego obecnym stanie, który zdawał się coraz bardziej przydatny, był to żaden ciężar.
Uniósł je, jakby siedział w siodle, a badyle były lancami. - Spróbuję je przyszpilić do ziemi - spojrzał na towarzyszy - a wy zajmicie się trzecim kisielem, powinno nam to kupić wystarczająco czasu, by dotrzeć do kaplicy. |