Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2013, 17:44   #35
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Zacisnęła dłonie na wodzach, ale twarz jej nawet nie drgnęła. Powiodła spojrzeniem po kołyszących się pod niebem głowach, szukając znajomych twarzy. Na próżno zresztą, wszystkie były jednako ufajdane na czarno.
- Smoła - rzekła głosem kogoś wyrwanego z głębokiego snu, trącając lekko końskie boki, klaczka ruszyła w stronę nieznajomego stępem. - Nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby unurzać je w smole. Człowiek uczy się całe życie. Z następną, jaką odetnę, właśnie tak postąpię... Wiesz, kim jestem. Jakie jest twoje imię? I co mówiłeś, kiedy nie słuchałam, zbyt zajęta podziwianiem waszych trofeuów? - ściągnęła mocniej wodze, klaczka zadrobiła w miejscu.

Łysy wsparł się na lasce i uśmiechnął krzywo.

- Jestem Yezzar i oferuję ci dwa tysiące górali - oferta była niedorzeczna, postać komiczna, żądanie nierealne - W zamian chcę szamankę.
- Wystarczyło, bym złożyła przysięgi małżeńskie - zauważyła cicho Yrsa - a świat zaroił się od mężczyzn, którzy na wyprzódki pchają się, by mi coś dać. Czuję się doceniona, dziękuję ci, Yezzarze.

Spięła nagle konia i trąciła go w boki. Zaskoczona kobyła stanęła na zadnich nogach a przednimi kopytami wierzgnęła Yezzarowi przed twarzą. Zaskoczony i przestraszony mężczyzna cofnął się, laska nie znalazła dobrego oparcia i Yezzar padł dupskiem w błoto w mało stylowy sposób. Yrsa opanowała brykającą klaczkę i pochyliła się ku niemu, opierając łokcie na łęku.
- Wybacz. Szamanka pewnie urok na kobyłę rzuciła, by zaczynała fikać jak ktoś przeciw niej gada. Gdy odjeżdżała, próbował wstać, posykując z bólu.
- Kobyła się grzeje – wyjaśniła cicho dwóm wojownikom, którzy wyszli jej naprzeciw. - I amory jej w głowie. Ten Yezzar wygląda na dużego mężczyznę, gadzina pewnie poczuła do niego miętę. Jestem Yrsa, żona Domerica Boltona. Wasi wodzowie chcieli mnie widzieć, oto jestem.

Gdy ją zaprowadzono, akurat jeden z wodzów, wyjątkowo tłusty jegomość, odziany w obszytą kośćmi skórzaną zbroję i pomalowany po gębie i łapskach niebieską farbą w wymyślne wzroki grzebał sobie tłustym i niezbyt czystym paluchem w nosie. Kłócił się też w swoim szczekliwym dialekcie z zaskakująco wysokim i chudym mężczyzną w płaszczu z kolorowych piór i ptasich szkieletów. Przy nich kręcił się niewysoki, krzywonogi cwaniak, wyglądający przy tych indywiduach na zwykłego szaraka - miał jednak w sobie tę nonszalancję zazwyczaj przypisywaną wodzom. To on przemówił pierwszy, przedstawiając się jako Shlan - zanim tamci przestali się kłócić, on już przyjął rolę reprezentanta, mówił spokojnie i z wyraźnym trudem we wspólnej mowie.
- Powiedziano mi – Yrsa rozsiadła się na ziemi i wskazała na głowy na pikach – że głowy, które niesiecie, wcześniej nosili ludzie mego męża. Rozumiem, że dopuścili się wobec was obrazy. Słucham.
- Byli niecierpliwi. Chcieli naszej pomocy, ale zamiast czekać na odpowiedź poszli do Mahra - pokazuje chudego - Za plecami Hagota - pokazuje grubego - I za plecami Hagota do mnie. Jeden z nich - pokazuje na jedną z głów powiewającą na wietrze długimi włosami - Próbował zbałamucić córkę Mahra. Przeliczył się. Wszyscy się przeliczyli. A byśmy się zgodzili. W końcu.
Rzeczona córka siedziała na konarze sąsiedniego drzewa. Yrsa westchnęła w duchu. Domeric musiał mieć zły dzień, gdy wybierał ludzi na paktowanie z klanami, jeśli wybrał kogoś, kto chciał zbałamucić Cathil, córkę Mahra.


- Teraz, kiedy już pozbawiliście ich głów, może się to okazać trochę... trudne – Yrsa oderwała spojrzenie od dziewczyny i odezwała się sucho i beznamiętnie.
- Trudno temu, co utrudnia – Shlan wyszczerzył zęby. - Domericowi służyć nie będziemy. Jego ludzie nas obrazili.
- Nie zamierzam zaprzeczać. Nie mam powodu, by nie wierzyć waszym słowom. Obrażono was. Wywarliście zemstę. Jak rozumiem, nadal oczekujecie ode mnie nawiązki za krzywdę? - ciągnęła Yrsa wolno i cierpliwie, powtarzając od czasu do czasu, gdy Shlan wyglądał, jakby do końca nie zrozumiał. - Jestem żoną Domerica. Mogę mówić w jego imieniu. Jego honor jest moim i dlatego z wami rozmawiam. Ale musicie wiedzieć, że tutaj i teraz nie mam dostępu do dóbr, jakie są w jego posiadaniu.
- Chcemy zbroi i mieczy, które nam obiecywali – Shlan wskazał na głowy, a Gruby i Chudy przytaknęli mu radośnie. Widać co trzeba, to rozumieli w lot.
- Cokolwiek obiecywali wam ludzie mego męża, znajduje się to najpewniej w Królewskiej Przystani.
- Więc pójdziemy tam z tobą – wyjaśnił Shlan i uśmiechnął się uroczo. - Po nasze zbroje i miecze. I topory, dobrą zamkową stal! Tuatha z tobą poszła, to i my pójdziem.
- Ktoś musiał ci nakłamać, Shlanie – wtrąciła się ostro. - Znałeś Tuathę, wszyscy znaliście. I wszyscy dobrze wiecie, że nie szła nigdy za nikim. Poszła ze mną, bo los nam się splótł, wspólna droga i wspólny interes wypadły. Ze mną, nie za mną – podkreśliła.
- Znaliśmy?
- Tuatha odeszła do zmarłych dwa dni temu. Zobowiązała mnie do opieki nad córką, którą zdążyła powić.
Wodzowie zamilkli. Wymienili zasępione spojrzenia. Potem wymienili kilka zdań w swej szczekliwej mowie.
- Mahr, Hagot i ja podjęliśmy decyzję. Poszliśmy na wyprawę. Nie wrócimy w góry z niczym. Klany to nie psy, żeby uciekać z podkulonym ogonem.
- Nie posądzam was o to. Pytam raz jeszcze, czego oczekujecie ode mnie.
- Zbroi, mieczy, toporów... - powtórzył Shlan po raz kolejny.
- Złota – dołączył się Hagot.
- I krwi – dopowiedział Mahr.
- Oczekujemy – Shlan wzniósł się na wyżyny dyplomacji. - Że my zajmiemy się tym, co zabawne...
- ...Paleniem, zabijaniem... - wtrącił Gruby.
- Gwałceniem i rabowaniem – rozmarzył się Chudy.
- ... a ty nam wygadasz od Boltona naszą stal. Nam z nim gadać nie honor. I służyć mu też nie – Shlan wyprostował się na całą swą mikrą wysokość.
- Mam przemówić w waszym imieniu i wyjednać broń dla pół tysiąca wojowników? - upewniła się Yrsa.
- Nie. Oczekujemy znacznie więcej – fuknął Shlan.
Yrsa zaniemówiła i znów zapatrzyła się w głowy. Gruby z zadowoleniem gładził się po brzuszysku, Chudy po podbródku, a Shlan podparł się pod boki jak przekupka. Wszyscy źle odczytali jej oszołomienie i zrobili się bardzo zadowoleni z siebie. I dobrze, niech będą zadowoleni. W międzyczasie przeklinając pod nosem Yrsę i jej napaloną kobyłę, z zarośli wygramolił się nikt inny jak Yezzar. Na jego widok Gruby splunął, a Chudy trącił kijem, żeby się zachowywał. Mały krzywonogi natomiast zignorował jego obecność. Yrsa się uśmiechnęła.
- Dobrze. Uzbroję pięćdziesięciu ludzi Shlana. Teraz – podkreśliła. - Uzbroję pięćdziesięciu ludzi Hagota i pięćdziesięciu ludzi Mahra. Również teraz. Jeśli chodzi o Cathil – skinęła dziewczynie - twarz tak piękną, że przywodzi mężczyzn do szaleństwa, trzeba albo chronić, albo dać jej odpowiednią oprawę – wyciągnęła ku Cathil swój hełm. - Chronił mego pradziada, mego dziada i mnie. Rzecz wielkiej wagi w moim rodzie. To... lub złoto.
Cathil zaczerwieniła się w pierwszym odruchu, w drugim skrzywiła. Kiedy zobaczyła hełm zainteresowała się nim tak bardzo, że zeskoczyła z drzewa, zważyła w ręce, oglądała z każdej strony, wreszcie ugryzła i pokiwała głową, że zaiste dobry hełm.
- Wiem to – Yrsa podniosła włosy ze skroni, pokazując bliznę. - Raz go nie założyłam, i takie tego skutki.
Córka Mahra zwróciła jednak dar, mówiąc:
- Gest dobry, ale hełm spowalnia i ogranicza pole widzenia. Wezmę złoto.
- Twoja wola. A teraz moja wola. Wodzowie nie są jedynymi, którzy doznali obrazy. Zabiliście ludzi mego męża. Mogę rozumieć powody, dla których żeście to uczynili. Mogę nawet podzielać wasz gniew. Ale rachunki między nami muszą być wyrównane.
Yezzar dokuśtykał do jednego z kuców i z pomocą jakiegoś osiłka pakował się na siodło. Nie tak szybko, zgrywusie...
- Za wszystkich ubitych zadowolę się tym jednym, Yezzarem – pociągnęła bezlitośnie. - Opowiada cudaczne bujdy, podoba mi się. Będzie mnie bawił swymi krotochwilami.
Yezzar trafiony tą rewelacją był w połowie drogi na kulbakę. Opadł znów na ziemię i zaniósł się gwałtownym kaszlem. Shlan się skrzywił, nie wiadomo czy przez kaszel, czy przez propozycję. Yrsa uśmiechała się promiennie.
- Możesz go sobie wziąć – rzekł Shlan pod morderczym wzrokiem Yezzara. - Możesz sobie z nim robić co chcesz, byleś go nie zabijała, zabijanie tych z okiem przynosi pecha.
- Mamy za to kilku takich, co lepiej by nam było bez nich - mówi Hagot - Skurwysyny i darmozjady. Tych możemy poświęcić i nawet nikt się bardzo nie zająknie.
- Przyszli z doliny i przyłączyli się do klanów kiedy ostatnie plony poszły się jebać - wtrąca Mahr - Za każdym, kurwa, razem jak coś się pieprzy na polu od razu lezą do nas.
- A my tu nie robimy w miłosierdziu - Shlan dorzuca swoje trzy grosze - Możesz sobie ich nadziać na co chcesz, a z Yezzara zrobić sobie gnojarza, byleś go nie zabiła.
- Nikt tu w miłosierdziu nie robi. Yezzar i ja będziemy się świetnie dogadywać – oznajmiła Yrsa. - Albo Yezzar będzie gadał z moją kobyłą. A jeśli chodzi o wieśniaków z Doliny, na nic nie będę ich nadziewać. Niech udowodnią swoją odwagę w walce, albo niech w walce padną. Chcieli żyć jako wojownicy, to właśnie to będą mieli – wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła sztylet i rozrysowała na ziemi mapę okolicy.
- To był długi i wyczerpujący marsz. Powinniście odpocząć. Spotkamy się nad wodami Oka Boga, tutaj – wbiła sztylet w niewielki półwysep. - Poczekamy na waszych ludzi. Pojadę po broń, którą wam obiecałam, oraz po złoto dla Cathil i ściągnę moich ludzi. Wieczorem zobaczycie dziecko Tuathy. A także przysięgniecie mi posłuszeństwo. Na kości waszej szamanki.

Shlan otworzył gębę, Gruby i Chudy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- A ja przysięgnę klanom – pociągnęła Yrsa, ignorując ich rozterki – wszelką pomoc, jakiej będziecie potrzebowali w świecie poza górami. Będę waszym głosem. Tuat'cie zależało na dotarciu do stolicy. Zależało na tym, żeby klany wzrosły w siłę przed zimą. Będzie pilnowała z zaświatów naszego paktu. Na wypadek, gdyby komuś zdarzyło się zapomnieć... Idziemy, Yezzarze.

Podreptał za nią. Potem usiłował nadążyć za rosłą klaczką na swoim kucu. Kulił się za każdym razem, gdy odwracała się w siodle. Oczekiwał na cios, który nie padł, podobnie zresztą jak nie padły żadne słowa.

***

Przez bramę Harrenhal ciągnęła kolumna wozów, na które Yrsa kazała zapakować broń dla klanowców. Yezzar siedział zadowolony na korycie pod stajniami i obwijał się w szmatę, która jeszcze niedawno robiła za chorągiew rodu Hoare. Yrsa czytała list od Domerica.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, pani – mruknął Albrecht.
- Hm... Czy lord Dreadfort przysłał kruka?
- Nie.
- Wyślę list.
- Na Fosę Cailin?
- Nie. Do Przystani. Do Domerica.

Cytat:
Do Domerica Boltona, Namiestnika Królewskiego
Panie mężu
Harrenhal dziękuje za wsparcie. Twoi ludzie posłani w Góry Księżycowe martwi. Rozmawiam z klanami.
Yrsa
Nie skłamała Domerikowi. Zaiste, przez następne półtora dnia nie robiła nic innego, tylko chlała i rozmawiała z klanami. Kiedy z gór dotarli wszyscy, którzy dotrzeć mieli, Yrsa znała już dokładnie powody, dla których Kamienne Wrony nienawidziły się z Malowanymi Psami, Synowie Mgły z Czarnymi Uszami, a także dlaczego Shlan ma krzywe nogi a Mahr szramę na ryju. Znalazła też w pokoju maestera w Harrenhal klejnot, który byłby dla Cathil cenniejszy niż złoto.
- Będzie pasował do twoich oczu – powiedziała, unosząc w palcach dwa przezroczyste okręgi.
- Dobre kamuszki to kolorowe kamuszki.
- Te kamuszki są dobre właśnie dlatego, że nie mają koloru. Robią je za morzem w mieście, które nazywa się Myr – Yrsa osadziła kamienie w tuleji i zaciągnęła pasek. - Ponoć szlifują je latami. A dzięki temu możemy zobaczyć – uniosła lunetę do oka, przymykając drugie – że ten łajdak Ghzeb obiecał nam dziką gęś, ale zamiast polować siedzi na wierzbie i konia trzepie. Spójrz sama.
Wskazała jej palcem odległy brzeg jeziora. Potem odeszła. Cathil siedziała z lunetą przy twarzy aż do zmroku.

Zaiste, rozmawiała. Więc nie skłamała przecież. Gdy wyruszali, pchnęła nawet do Harrenhal Ghzeba na szybkim koniu, by Albrecht powiadomił Domerika, że jego żona skończyła gadać i ruszyła do stolicy, a z nią dwa tysiące klanowców.

***

Klanowcy stłoczyli się przy ognisku, tak że Yrsie brakowało powietrza. Lady Bolton nuciła dziewczynce. Rycerz przekazywał polecenia Namiestnika. Właściwie to było jej go nawet żal, zdawał się honorowym człowiekiem, dzielnym i szczerze Domerikowi oddanym. Tacy zawsze mają pecha.
- Nie.
Jon Umber powtórzył raz jeszcze. Yrsa podała śpiące dziecko mamce, dołożyła do ogniska i również powtórzyła, po raz kolejny.
- Nie.
- Lord Namiestnik rozkazał, abyś udała się ze mną.
- Wiem, co rozkazał mój mąż – wcięła się ostro i machnęła na mamkę ręką, żeby zabrała niemowlę z dala od krzyków - Te rozkazy, Jonie Umber, dotyczą ciebie. Nie mnie. Jestem jego żoną. Nie jego sługą. Nie jego psem. Nie jego kurwą. I dlatego mówię: nie. Twoje miejsce jest w Harrenhal, które masz wesprzeć aby armia Północy mogła przeprawić się przez Trident. Reszta nie jest twoją sprawą.
- Lord Bolton dowie...
- ...się ode mnie. Sama mu to powiem, gdy go spotkam. Wyślij mu kruka, jeśli nie dowierzasz, że przedstawię twój upór w wypełnianiu rozkazów w dostatecznie dobrym świetle. Ale jeśli jeszcze raz podniesiesz tu głos, wstanę i wepchnę ci rozkazy mego pana męża z powrotem w gardło. Sądzę, że to jest chwila, w której odchodzisz, Jonie Umber, by udać się w dalszą drogę do Harrenhal.

- Wścieknie się – zawyrokowała Sheba Jednooka, gdy poszły się podmyć w strumieniu i Yrsa opowiedziała jej z błyskiem w oku całą rozmowę.
- Taką właśnie mam nadzieję...
 
Asenat jest offline