Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2013, 14:25   #31
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Bolton miał długą listę problemów. Baratheon, Lannisterowie, Targarynowie i Varys w odpowiednim czasie będą groźni. Choć była tu szansa na pewien układ, jaki mógłby zawrzeć z pająkiem. Littlefinger już pewnie dogadał się z lwami a nawet zdaniem szeptów jakie słyszał, zasadzał się na młodą Sansę Stark. Do tego Inkwizycja i ten człowiek ze Smoczej Skały. Do tego Tyrelowie grali pewnie nie tylko z nim. Jak zna cierniową śliwkę która zawsze stała w cieniu swego syna, pewnie ma alternatywy. W dodatku Stannis uparcie nie poszedł mu na rękę i maszerował właśnie wprost na wojska Reach. Zamknie ich między sobą a lwami. Tylko czy ten idiota nie rozumie, że pcha kwiaty w szpony lwa? Będzie musiał to przerwać, miał już plan. Domeric był lepszym partnerem dla Tyrelów niż Tywin. Słabszy ród z daleka od domu. Lwy to jednak dużo cięższy partner, dogadają się jeśli nie będzie wyboru. Bolton musi wykazać inicjatywę, zrobi to już poczynił kroki. Musi najpierw jednak zadbać o przystań. Pierwym krokiem był list na Smoczą Skałę.

Cytat:
Do niezidentyfikowanego dowódcy floty. Zająłeś panie Smoczą Skałę z rąk wrogów królestwa. Odparłeś atak buntownika. Nie czyni cię to jeszcze przyjacielem korony, jednak być może otwiera pewne możliwości.
Chciałbym wiedzieć z kim mamy do czynienia i jakie są twoje zamiary?

Podpisane: Królewski Namiestnik, Domeric Bolton.
Namiestnika ciekawiło z kim ma do czynienia. Jakiś odważny lord z niewielką liczbą statków oraz ambicjami i inicjatywą. Wydawało się to mało możliwe, jednak realne choć trochę. Piraci? Równie mało prawdopodobne. Jaki kretyn zajmowałby taką wyspę? Bo zająć to jedno a utrzymać to drugie. Przed Stannisem z zaskoczenia się utrzymał w dodatku w pierwszym podejściu. Co dalej jednak... Musiałby się z kimś ułożyć. Ma dobrą pozycje wyjściową a obecny król to dobra alternatywa. Możliwe było również przygotowanie do inwazji? Czyżby smoki Varysa, miały przylecieć?

Przyszedł list z odpowiedzią

Cytat:
Jestem otwarty na dialog z królestwem. Smuci jednak fakt, że taki uczynek nie zasłużył na zainteresowanie ze strony samego króla.
Jakiego rodzaju są to możliwości?
Domeric najpierw parsknął śmiechem. Honorowy władca siedmiu królestw piszący do pirata, to byłoby dobre. Po tonie listu było pewne, że to żaden lord. Taki bowiem przedstawiłby się godnie i należycie. List w zasadzie był obrazą, Bolton wyraźnie zapytał z kim ma do czynienia i jakie są jego zamiary. Przynajmniej oficjalne, a ten go pyta jakie są możliwości układów nie podpisując się nawet.

Pokręcił głową. Rżnie głupa i mamy wroga u bram albo... Skreślił kilka słów.

Cytat:
Póki nie przedstawisz siebie i swoich zamiarów żadne. Ponawiam pytanie, z kim mamy do czynienia i jakie są twoje zamiary? Podpisano Królewski Namiestnik, Domeric Bolton
Potem czytał kolejne listy od swojej przyszłej pani żony. Będzie musiał tę sprawę jakoś rozwiązać. Kolejny punkt na jego długiej liście. Zwłaszcza ostatni list wywołał w nim uśmiech. Pisany przez Yrsę ewidentnie po pijaku, bo im dalej w las, tym litery bardziej się chyliły.

Cytat:
Do Namiestnika Królewskiego Domerica Boltona
Panie mężu,

zapomnij proszę o liście mym poprzednim, pisanym w pośpiechu, bólu i na makowym mleku. Żadne z tych trzech nie jest dobrym doradcą.

Pozostaję w Harrenhal pod opieką dzielnych wojowników z klanów Gór Księżycowych, którzy jako jedyni tutaj zechcieli mnie wspomóc i chronić, bym bezpiecznie mogła dotrzeć do stolicy i do Ciebie, mój panie mężu. Ludzie to dzicy, swawolni i niebezpieczni, niemniej proszę, aby ich odwaga i pomoc, jakiej mi udzielili, znalazły uznanie w Twych oczach. Tym bardziej, że jak słyszałam, jeden z klanu Spalonych Ci towarzyszy i obdarzasz go łaską swego zaufania. Muszę poznać tego człowieka, który miał szczęście wygrać Twe względy i przyjaźń.

Rana moja, choć zdawała się poważną, takową nie jest i wracam szybko do sił. Niemniej maester ostrzega przed wysiłkiem i zaleca, abyśmy czekali z ożenkiem, aż będę w stanie podołać wszystkim trudom godów. Zdając się jednakże w tej kwestii na Twój osąd, zwłaszcza że jak słyszałam, również odniosłeś poważne rany, żywię nadzieję, że dbasz o siebie i w stosownym dniu staniesz przy mnie przed drzewem sercem w pełni swych sił.

Obawiam się, iż Twe obowiązki nie pozwoliły Ci zająć się przygotowaniami do samej ceremonii oraz uczty weselnej. Przyłożę do tego starań, gdy już przyjadę do stolicy, zwłaszcza że tam, skąd pochodzę, jest to rzecz panny młodej i jej rodziny. Myślałam już o tym wcześniej i wiodę ze sobą kuzyna mego o pięknym głosie i wielce w pieśniach radosnych biegłego. Zna także i tę, którą śpiewano na weselisku mej kuzynki Abby, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, tę o wiadrze, co przykryło górę, którą znalazłeś wtedy tak wesołą w jej rubaszności. Mam nadzieję, że i teraz wywoła śmiech na Twych ustach, a kto wie, może i przypadnie do gustu niektórym z naszych weselników.

Piszę do Ciebie, panie mężu, właśnie przez wzgląd na gości. Choć przygotowaniami zajmę się sama, musisz, musisz w ferworze swych zajęć znaleźć choć chwilę czasu, aby wysłać kruki już teraz i zaprosić wszystkich, których w tym ważnym dniu chcesz mieć przy sobie, aby zdążyli przybyć do stolicy.

Z tego też względu muszę obarczyć Cię jeszcze jednym obowiązkiem, bowiem przygotowanie go zajmie wiele czasu. Boleję, że zajmuję Cię takimi drobiazgami, niemniej gdy mówię, że muszę, tak właśnie jest. W Dreadfort decyzje zapadły szybko i w dużym pośpiechu, pan ojciec Twój nalegał na rychły wymarsz i nie zdążyłam zaopatrzyć się w stosowną ślubną suknię. Jestem przekonana, że znajdziesz na dworze dobrą niewiastę, która uszyje mi stosowny i modny w stolicy przyodziewek, opatrzony barwami i znakami klanu, z którego mam zaszczyt pochodzić. Za nic nie chciałabym przynieść Ci wstydu.

Niech bogowie mają Cię w opiece

Yrsa

Mam również nadzieję, że do czasu mego przyjazdu odprawisz swoje metresy i nie będziesz przesadzał z cebulą.
Pamiętał ją, choć nie wiedzieli się zbyt często. Powinna być dobrą żoną, pomyślał przez chwilę. Zaradna i dzielna, zdobyła Harrenhal. Żadna wyperfumowana paniusia. Niczym esencja północy. Po chwili jednak ta wizja się rozwiała. Muszę zrobić to co leży w interesie północy i mego rodu. Czy ty leżysz w tym interesie Yrso? Domeric wcale nie był tego pewny. Rose dał mu za to dużo możliwości.

Po chwili wszedł Wendel Manderly

-Wzywałeś panie.-skłonił się nisko.
-Tak, siadaj. Myślałem ostatnio wiele Wendelu. Jesteś jednym z najbardziej honorowych ludzi jakich znam. Jednocześnie jesteś drugim synem lorda Wymana. Biały port jest pisany twemu bratu. Przyjaźń jaką darzę ciebie i twoją rodzinę zaowocowała olbrzymim zaszczytem, jakim było przyjęcie cie do Gwardii Namiestnika. Dorastałeś w mieście portowym, twój ród zbudował je praktycznie od podstaw. W związku z wszystkimi powyższymi argumentami, mianuję cie Dowódcą Gwardii Namiestnika. Chce jednak byś dbał nie tylko o moje bezpieczeństwo. Od dziś jesteś moją wolą na zewnątrz i wypełniasz ją również pod moją nieobecność. To miasto musi wrócić na właściwe tory. Zbyt wiele tu samowoli. Qyburn ci w tym pomoże. To człek pozbawiony skrupułów, nie miej wątpliwości. Korzystać będziecie też ze szpicli i pomocy Varysa. Jednak nie ma takiej ceny jakiej nie zapłacę za spokój w mieście. Macie egzekwować prawo, chronić w szczególności kupców. Bez ich obecności miasto nie stanie na nogi. Jeśli ktoś będzie przesadzał. Masz wolną rękę, Bronn również będzie do twojej dyspozycji i wesprze cie w ciężkich sprawach. Nie ważne kto będzie podskakiwał za wysoko. Zwykli bandyci czy nadgorliwy Inkwizytor. Ma trafić do lochu. Czy przyjmujesz tez zaszczyt?-sprzątania gówna z niańkami na jaki ja nie mam czasu. Potrzebuje twego ojca jeszcze bardziej, jego ludzi okrętów i przyjaźni.

-Naturalnie Namiestniku-Wendel odsunął krzesło i padł na jedno kolano. Był człowiekiem masywnym dla wielu wręcz grubym. Jednak Bolton bacznie go obserwował. Od jedzenia wyżej cenił swój honor, chciał się wykazać i miał bystry umysł. Nie jednego powaliłby też w walce, treningi z Domericiem również mu w tym pomagały. Pierwszy filar do mojego nowego porządku.

Domeric pasował go mieczem na dowódcę gwardii. Niczym przed laty pasowano go na rycerza.
-W pokoju obok czeka Qyburn i Bronn bierzcie się do roboty-zapowiedział siadając za stołem.

Gdy tylko Wendel wyszedł do komnaty wszedł Jon Umber.
-Mówiłem ci już wcześniej o moich postanowieniach. Wendel został dowódcą gwardii. Zajmie się miastem, porządkami i ma do tego pomoc. Ty zaś jak obaj wiemy jesteś człowiekiem czynu Jon. Nie administatorem czy zarządcą. Jesteś rycerzem na którym można polegać. Twój spryt w boju jest również mi znany. Mam dla ciebie zadanie. Weźmiesz ludzi, wzmocnisz załogę Harrenhal na pewien czas. Wysłałem list dolina podeśle tam tysiąc ludzi by zapewnić zamkowi godziwą obronę. Ty masz natomiast zabrać tu Yrsę. Nieważne w jakim jest stanie. Sprawy naglą a ona zmierza tu zbyt długo.

-Dać posiłki Harenhal, zabrać Yrsę i stawić się szybko. Wezmę naszą jazdę za pozwoleniem. Siedemset koni, na połowę wsadzę piechociarzy i łuczników którzy zostaną w zamku. Reszta to eskorta wrócimy z luzakami. Do portu zabiło dziesięć okrętów z Białego portu. Jest na nich jazda, dwustu ludzi z Dredfort i trzystu Manderlych. Do tego konie i cała reszta. Okręty wraz z załogami proszą dalsze rozkazy.-Jon mówił to z uśmiechem. Domyślał się zapewne, że Lord Manderly jest bardzo wdzięczny za awans syna.

-Ludzi zakwateruj, okręty niech dołączą do reszty i uzupełnią nasze straty po ostatniej bitwie. Jeśli Stannis znów spróbuje uderzyć, czeka go ponowne gorące powitanie. Ognia mam jeszcze dość. Zwołaj eskortę na spotkanie z królem-zakończył Bolton. Umber tylko kiwnął głową i zabrał się za swoje obowiązki.

Eddard Stark nie chciał rządzić Królewską Przystanią. Nie wiedział jak to robić. W Winterfell obowiązywały proste zasady i starożytne prawa, tutaj obowiązywały pieniądz i zmowa. Ned najchętniej porzuciłby żelazny tron i wrócił na Północ z córkami. Ten luksus nie był mu jednak dany. Odpowiadał za obywateli i to co ich spotka w razie upadku stolicy. Pamiętał plądrowanie Krolewskiej Przystani, gdy Tywin Lannister otworzył bramy Robertowi. Śnił o ogniu R’hllora trawiącym niewiernych, w razie gdyby zwyciężył Stannis. Ned Stark musiał ponieść konsekwencje swoich poczynań, musiał zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom miasta. Za długo polegał na Domericu Boltonie i jego osądom. Pora wziąć sprawy w swoje ręce. Wysłuchał uwag swego Namiestnika dotyczących przydatności Ognia po czym rzekł:
- Dziki ogień to skuteczna broń, ale broń obosieczna - odparł wreszcie z ponurą determinacją - Wypadki przy produkcji stanowią zagrożenia dla całego miasta. Wystarczy jedna niekontrolowana eksplozja, a może spłonąć cała dzielnica.
- Panie, jeżeli można - Petyr Baelish ostatnio nie odstępował króla na krok - Może powinniśmy przenieść produkcję poza bramy Przystani?
- Tak, do tego dążę - warknął wilk, zirytowany lizusostwem - Produkcję dzikiego ognia należy przenieść poza bramy miasta - palce prawej ręki stukały nerwowo o oparcie krzesła - Weźmiesz swoich Nieskalanych, oni zapewnią bezpieczeństwo przedsięwzięciu. Jak rozumiem to wysoce zdyscyplinowany oddział.
Domeric dostrzegł dyskretne spojrzenie Varysa i delikatny ruch łysej brwi eunucha. Zdaje się, że Ned Stark odzyskał głos. Aher Stone pozwolił sobie na delikatny uśmiech. W jego oczach zabłysły dzikie ognie.
-Mogę prosić o chwilę rozmowy na osobności z moim królem, zwrócił się do zgromadzonych.-nie była to prośba i wszyscy chętnie lub mniej chętnie opuścili komnatę. Gdy zostali już sami Domeric rzekł:
-Czy ta rozmowa może zostać między nami? Wnioski tylko i wyłącznie zachowaj dla siebie mój królu. Nie zdradź się z nimi przedwcześnie, dopiero wtedy gdy będziesz miał zamiar uderzyć.-na chwilę zamilkł- Mają cię za honorowego głupca mój panie- Domeric powiedział prosto z mostu. Stark lubił prawdę i otwartość. Rzadko ją dostawał a Bolton miał zamiar dać mu szansę.- To stwierdzenie możesz przekuć w siłę. Pozory to jedno, jednak tańcząc z tymi lisami wystarczająco długo... Nauczysz się wiele i możesz ich zaskoczyć. Cieszę się wasza królewska mość, że odzyskałeś animusz, którego w ostatnim czasie brakowało. Gdyby nie twój honor i odwaga nie chodziłbym między żywymi. Dzień zaś w którym twoje władanie skończyłoby się porażką, będzie dniem bliskim i mojej śmierci- to akurat nie było do końca prawdą Domeric jednak grał na czułe nuty Starka- Stąd też moja służba w twojej sprawie, jest więcej niż pewna i słuszna. Ostrzegę cię jednak przed pewnymi rzeczami. Po pierwsze otaczają cię panie kłamcy i manipulanci. Każdy z nich jest zaś znacznie zręczniejszy od ciebie. Asher pożąda władzy, chce już nawet zostać Septonem. Inkwizycja rośnie w siłę. Uważaj na nich. Jednak przede wszystkim uważaj na Baelisha.-te słowa wypowiedział Starkowi już niemal na ucho- [i]On coś kombinuje nie wiem jak gdzie i z kim. Jestem pewien, że tak robi. To człowiek wielkiego umysłu i prostych ambicji. Pożąda tytułów, te moglibyśmy mu dać. Pożąda kobiety, gdy otrzyma tytuły nie jedna będzie dla niego dostępna. Problemem jest jednak to, że pragnie tylko jednej kobiety. Jest nią twoja żona, między nim a nią stoi może kłamstw które trzeba wypowiedzieć. I tylko jedna żywa przeszkoda. Trzymaj go blisko, analizuj co mówi. Bądź zwyczajnie ostrożny mój królu. Proszę też o zgodę na pewne przedsięwzięcie...
Eddard mierzył Domerica chłodnym spojrzeniem, które nie umywało się co prawda do spojrzenia Roosa, ale miało w sobie siłę żelaza. Król nie rzekł słowa na temat rewelacji Namiestnika dotyczących Catelyn Stark.
- Mów - pozwolił kontynuować doradcy. I Domeric wyłożył mu swój plan. Zadbał jednak by nikt ich nie słyszał. Łącznie z ptaszkami Varysa, znał bowiem sekret ich podkradania się. Król na końcu uśmiechnął się.
-Śmiały plan, masz moją zgodę.
 
Icarius jest offline  
Stary 09-03-2013, 01:13   #32
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królewski Trakt


Zastępy dzikusów były widoczne z daleka, tak jak i ich skarby, zatknięte na wysokich, prostych palach. Głowy były pokryte smołą i wykrzywione w śmiertelnych spazmach. Pustymi oczodołami zdawały się szukać ratunku gdzieś poza horyzontem, a rozdziawionymi gębami wołać o pomstę. Dlaczego klanowcy z Gór Księżycowych mieliby taszczyć ze sobą sprawione ludzkie głowy?
- To ludzie Domerica Boltona - zaskakująco cywilizowany język rzekł, gdy Yrsa była już kilkadziesiąt metrów od awangardy dzikiej armi. Wyrwał ją hipnotycznego stanu w jaki wprawiły ją chyboczące się na długich drągach ludzkie czerepy.
Mężczyzna był łysy, naznaczony bliznami i tatuowany nieznanymi Yrsie znakami. Miał na sobie sfatygowaną, niegdyś strojną kurtę, prawdopodobnie zdartą z truposza i podpierał się grubym kosturem.
- Przyszli do wodzów z ciekawą propozycją, ale ujęli ją jak rozkaz. Wodzowie musieli ich wypatroszyć - wzruszył ramionami - Dla zaady, sama rozumiesz. Chcieli by wodzowie ruszyli na pomoc koronie.
Tu nieznajomy parsknął śmiechem i kaszlną w pozbawioną małego palca dłoń.
- Twoja mina - uspokoił wreszcie oddech i przeciągnął dłonią po piersi, wygładzając pstrokate odzienie - W każdym razie, po namyśle wodzowie uznali, że nie jest to głupi pomysł. Zwłaszcza, gdy usłyszeli o Tobie i szamance.
Tu obcy rozejrzał się teatralnie dookoła.
- A właśnie, gdzie ta bura suka?


King's Landing


Żelaznoręki obserwował miasto uważnie. Czuł pod podeszwami, jak drży z przerażenia i czuł na plecach jego wzrok. Zastanawiał się, czy wewnętrzne rozgrywki były w tej chwili dobrym rozwiązaniem, ale Domeric Bolton był jego Namiestnikiem i dowódca Złotych Płaszczy musiał robić to, co rozkazał mu Namiestnik.
Więc zaczął pozbywać się tych, którzy jawnie mieli związki z Lannisterami, było ich zdecydowanie więcej niż się spodziewał. Większość z nich to porządne chłopy i dobrzy strażnicy. Żelaznoręki postanowił złagodzić kryteria. Zostawił sobie tych najlepszych. Gdyby pozbył się wszystkich nie miałby kim obsadzić murów. Reszta poszła z Umberem do Harrenhal. Dziś Żelaznoręki musiał się odganiać od zrozpaczonych żon i matek. Dziś Żelaznoręki był w bardzo złym humorze. Dziś musiał też pomóc Wendelowy Manderly w wykonywaniu jego obowiązków. Ludzi Lorda zaczęli swoją nową misję - opiekę nad kupcami i arystokratami, a właściwie ochronę kupców i arystokratów przed Inkwizycją. Gdyby to zależało od Żelaznorękiego, większość z tych cwanych lisów dawno gniłaby w lochach. Jednak Namiestnik chciał polepszyć swoją pozycję wśród tych, którym trochę lepiej się powodziło. Ciekawe czy wziął pod uwagę, że wściekły tłum zacznie obrzucać kamieniami zbrojnych, którzy nieopatrznie spróbowali aresztować Inkwizytora w biały dzień i na uczęszczanej ulicy. Gdyby nie Złote Płaszcze, misja Tłustego Strażnika byłaby absolutną porażką.
Jeszcze jeden taki rozkaz i Żelaznoręki sam zacznie rozważać przyłączenie się do Lannisterów, albo Inkwizycji, zależy kto będzie w danej chwili bliżej.
Odruchowo pomasował żelazną dłoń, wciąż jeszcze od czasu do czasu czułł widmowy ból utraconego członka. Zanosiło się na burzę.

~”~

Czterech ludzi Żelaznorękiego przeszukiwało Pchli Zad. Byli dobrymi miejskimi szczurami, znali miasto jak własną kieszeń, zwłaszcza te mniej ciekawe jego zakamarki. Od kliku dni szukali potworów ludożerców, o których krążyły dzikie plotki pośród mieszkańców slumsów. Póki co natrafiali jednak na ślady ich żerowania i nie działało to zbyt dobrze na ich ogólne samopoczucie. Póki co widzieli cztery pożarte prawie w całości dorosłe osoby i dwójkę dzieci. Nie mogli jednak znaleźć leża demona. Wreszcie postanowili spróbować zasadzki. Potrzebowali jedynie smakowitej przynęty. Eddie Ząb, który miał jeden naprawdę biały ząb w całej szczęce pożółkłych kikutów, postanowił że to on chce sobie posiedzieć i poczekać na żarłoka. Eddie Ząb był człowiekiem leniwym, a bycie przynętą nie należało do najtrudniejszych zadań na świecie. Minęly kolejne dni i nic się nie działo, a w odległym krańcu Zadka padły kolejne ofiary. W końcu Eddie został zmuszony do przechadzania się po dzielnicy w celu zwabienia potwora wonią żywego mięsa, choć, jak cokolwiek dałoby się skusić zapachem Eddiego Zęba, trudno sobie wyobrazić.
Trzeciego dnia takiej przechadzki, łowcy zapędzili się wyjątkowo blisko Smoczej Jamy i wleźli prosto w dziwną, zimną mgłę. Szybko stracili Eddiego z oczu i zaczęli nawoływać, tylko po to by odpowiedział im rozdizerający wrzask towarzysza. Dotarli do niego za późno, demon już żuł jego oderwaną nogę.
- Do broni! Posiekać! - rzucili się na stwora bez namysłu, jednak ciosy mieczem zdawały się mu nawet nie przeszkadzać. Wstał i ruszył na Źółte Płaszcze z nieludzkim jękiem na poszarpanych wargach. Sięgnął po miecz jegnego z atakujących i nie zważając na to że chwyta nagie ostrze, spróbował go odebrać strażnikowi. Ten wykazał się bystrym pomyślunkiem i pociągnął broń obcinając bestii palce. Z mgły dało się słyszeć więcej jęków. Przerażenie zacisnęło na sercach mężczyzn swoje zimne pazury.
Nagle powietrze przeszył bojowy okrzyk i z mgły wyłoniła się postać ubrana na czarno - młody chłopak w stroju Inkwizytora z dwiema pochodniami w dłoniach - jedną wpakował prosto w twarz potwora, z którym tak się męczyli strażnicy, na drugiej nie zwalniał uścisku.
Demon zawył i zaczął płonąć, zajął szybko jak suche drwo.
- Ogień je zabija! - wrzasnął chłopak piskliwym jeszcze głosem. Te słowa uratowały ich wszystkich.

~”~

Septa Soara nudziła się niezmiernie. Inkwizycja, dowiedziawszy się o wypadku Gulstroda natychmiast zawiesiła obrady konklawe i obdarzyła każdego z grona Wysokich Septonów osobistą ochroną. Soara nie przepadała za takimi rozwiązaniami. Miała ochotę na spacer, zabawę, gości. Surowy, odziany na czarno jegomość wcale nie poprawiał jej nastroju.
Była właściwie pod aresztem domowym. Soara miała jednak wiele dobrych pomysłów na rozwiązanie swojego problemu. Wybrała pierwszy i najbardziej ostentacyjny.
Do wszystkich, których może dotyczyć,

Zapraszam na bal.

Najcnotliwsza, Soara z Dorne
~”~

Gdy tylko Umber opuścił Przystań ze sporym oddziałem, którym miał obsadzić Harrenhal, a Domeric Bolton poczuł, że zrobił coś kostruktywnego, przyszły wiadomości.
Żelaznoręki donosił o zamieszkach, które cudem udało mu się załagodzić. Wendel Manderly zaprzeczał całemu zajściu i w kontrataku przedstawiał listę aresztowanych inkwizytorów.

Qyburn znalazł miejsce, do którego udaje się Dosher. Wydawało się, że odwiedza on opustoszały dom nieopodał Septy Baelora. Nie widziano by ktokolwiek wchodził tam poza nim. Dom znajdował się pod stałą obserwacją.

Cichy wiedział z kim spotyka się Gładka, ale postanowił poinformować Domerica, zanim w jakikolwiek sposób zadziała. Gładka, co kilka dni miała schadzki z Alisherem Watersem, człowiekiem do którego należało przestępstwo w Królewskiej Przystani.

No i jeszcze rozkaz królewski. Ned Stark odkrył pewną mądrość w propozycjach swojego Namiestnika i nakazał przenieść produkcję ognia do Smoczej Jamy - budowla wyposażona była w skomplikowaną sieć podziemi, stała na wzniesieniu i w pewnym oddaleniu od zabudować miejskich. Król nakazał wykorzystać Nieskalanych do nadzorowania bezpieczeńśtwa produkcji.
Był też jeszcze jeden rozkaz - Domeric miał znaleźć odpowiedniego kandydata na męża dla Sansy Stark. Król chciał by małżeństwo dziewczyny umocniło pozycję korony, proponował Dorne. Pytał też o postępy dotyczące innych planów Domerica.

Margery Tyrelle przesyłała najszczersze wyrazy miłości i błagała by pozwolono jej udać się na bal do Najcnotliwszej. Jaki bal?

No tak, następna wiadomość, to lakoniczne zaproszenie od najcnotliwszej.
~”~

Josef Grey był zmęczony - bóle głowy i ogólne przepracowanie odbijały się na jego organiźmie. Nabył też nerwowego tiku - marszczył nos w ewidentnie szczurzy sposób. Nie mogło mu to przysporzyć wielu przyjaciół. Coś za coś. Wysiłek póki co się opłacał.

Wysłani do kanałów ludzie znaleźli tajemne przejścia ukryte w murach, a prowadzące prosto do Septy Baelora. Gdy wyłonili się ze starej, uchodzącej za nieużywaną piwnicy, przerazili niemal śmiertelnie kilka starszawaych Sept - opiekunek świątyni.

Poza tym Grey miał czas by ostrzec swoich najbliższych współpracowników przed nowym pomysłem Namiestnika. Teraz musiał przemyśleć swoją reakcję. Wydawało się bowiem, że taka zniewaga niedługo ujdzie uwadze Najwyższego Inkwizytora, który obecnie zajęty był odwodzeniem Najcnotliwszej Soary od wydawania idiotycznie ekstrawaganckiego balu z okazji uratowania miasta z rąk heretyckich kapłanów.

Nie mylił się, Asher Stone wezwał wszystkich najbliższych współpracowników do siebie i okazał im swoją bezgraniczną wściekłość niszcząc kilka drogocennych wazonów i całą gamę dewocjonaliów.
Hal’Taq, wysoki Mistrz Tortur przylądał się ekspresji swojego przełożonego z niesmakiem. Był jedynym poza Greyem, który zasłużył na zaszczyt bycia najbliższym współpracownikiem Ashera. Pochodził zza Wąskiego Morza i miał charakterystyczne dla braavosów kręcone, kasztanowe włosy. Wreszcie gniew Stone’a zdał się skoncentrować, niestety skoncentrował się na Greyu.
- Myślałem, że masz jakiś wpływ na tego idiotę?! Czy wiesz co nam teraz grozi?! Jak tak dalej pójdzie, kolejne zamieszki! Czy on sobie zdaje sprawę z tego co robi?! - trach, kałamarz z czarnym atramentem wylądował tuż za głową Hal’Tag’a i opryskał jego szaty fantazyjnym wzorem.
- Wynocha! Wy bezużyteczne pijawki!

Gdy powrócił do swojego gabinetu, Josef otrzymał informację o powrocie wysłanników z Pchlego Zadka. Za wszelką cenę chcieli się spotkać z inkwizytorem w stajniach. Septa trzymała zaskakująco dużo zwierzyny, choć mniej niż za czasów poprzedniego Najwyższego Septona.
Grey znalazł swoich ludzi w towarzystwie kilku złotych płaszczy, wszyscy byli umorusani i śmierdzieli strachem. W pustej zagrodzie, wokół której się zgromadzili, wiło się jakieś spętane stworzenie.
Grey podszedł bliżej, a mężczyźni rozstąpili się by mógł lepiej przyjrzeć się ich zdobyczy. To co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Kobieta była martwa, miałą martwe, puste oczy, martwą, szarą skórę i brzuch rozszarpany, tak że wnętrzności wiły jej się na podołku. Była jednak związana, bo poruszała się jak żywa, wydawała z siebie ciche jęki i próbowała przerwać więzy, choć wżynały jej się w ciało, przecinając tkanki.
Josef Grey miał przed sobą żywego trupa.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 12-03-2013, 15:30   #33
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Donnchad znalazł wreszcie chwilę spokoju. Od skończenia bitwy zasypywany był coraz bardziej bezsensownymi prośbami, zapytaniami czy zażaleniami. Upewnił się, że ranni piraci otrzymają priorytetową pomoc, nowych jeńców wysłał do lochów, a zabitych, którzy powoli wypływali na brzeg tworząc makabryczny krajobraz, kazał przenieść na najdalszą część plaży, gdzie później będzie można ich spalić.
Duch wrócił do portu. Bitwa skończyła się zaledwie parę godzin temu, ucieszył więc go widok pracujących w pocie czoła piratów. Z morza wspólnymi siłami wyciągano właśnie ostatnią łajbę wymagającą skomplikowanej pomocy. Niedaleko leżała wielka sterta materiałów, które morze wyrzuciło na brzeg, a skrupulatni piraci zebrali. Deski, części olinowania - wystarczyło zebrać narzędzia, a wkrótce statki z powrotem wrócą na morze. Z wioski zamkowej ponownie wypłynęły łodzie rybackie - Beendrod pozwolił ludziom wrócić do codziennych zajęć, jednak znajdowali się pod stałym nadzorem na wypadek gdyby któryś z nich spróbował płynąć do Stannisa na niewielkiej łodzi posiadając tylko parę wioseł.
Kapitan mógłby tak stać całe dnie, czując energię jaką dawało mu morze. Jego rozmyślenia przerwał jednak Jakub, oznajmiając że wieczerza jest już gotowa i wszyscy na niego czekają. Duchowi przypadły do gustu lordowskie potrawy, ale tym razem wolałby nie jeść nic niż iść tam i słuchać kolejnych nic nie wnoszących narzekań.

Gdy kapitan wszedł do izby, służby już nie było. Jego ludzie rozmawiali właśnie o stratach, zyskach i innych arcyważnych aspektach pirackiego życia.
- Wasze łajby będą gotowe do działania lada dzień. Mój statek przepadł na zawsze - Saheym Starszy cudem uniknął śmierci rozbijając się o klify, znaczna część jego załogi nie mogła tego o sobie powiedzieć. - Wszystko przez tego pieprzonego smoka. Moglibyśmy wrócić do zamku w tej samej liczbie, w jakiej z niego wypłynęliśmy. Wystarczyło trzymać bydlaka na smyczy - Jenny postąpiła bardzo rozsądnie nie przychodząc na pirackie obrady. Zaproszenie grzecznie odrzuciła, tłumacząc się tym, że musi zadbać o stan Maegora.
- Otrzymasz statek godny twym umiejętnościom, prawdziwy królewski okręt wojenny. Będziesz musiał znaleźć odpowiednią załogę, choć i w tym wydaje mi się, że ci pomogę - zakończył lakonicznie Duch.
- Kapitanie, to nadal nie rozwiązuje kwestii smoka - zauważył Czerwone Oko. - Jeżeli nad bestią nie można zapanować to może trzeba pomyśleć nad innym, brutalniejszym rozwiązaniem?
- Jakie rozwiązanie proponujesz? Zwierz jest najwidoczniej żądny krwi i wrażeń, wydaje mi się, że pasuje idealnie do naszej kompanii. W dodatku atakował tylko naszych wrogów, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to inteligentna bestia.
- Stracenie smoka byłoby chyba najgłupszym rozwiązaniem - odparł Myirlion. Duch słyszał opowieść jakoby Maegor uratował grubego kapitana wpadając w trójkę przeciwników, którzy otoczyli Myirliona. Smok silnie potrzebował takiego wsparcia.
- Nauczyliśmy Maegora odróżniać przyjaciół od wrogów. Dlaczego mielibyśmy sobie nie poradzić z nauką cierpliwości? Mamy dużo jeńców, wielu nie ma dla nas żadnej wartości, myślę że to załatwiłoby sprawę - brutalny pomysł jednego z Dornijczyków mógł być bardzo ekstremalny, na pewno też wyjątkowo prosty. Duch nie omieszka zapytać o to Jenny.
- Porozmawiam na ten temat z dziewczyną. To jednak nie jest zadanie nagłej potrzeby, chyba że płynie do nas kolejna część floty Stannisa... I to właśnie powinno zreorganizować nasze priorytety - Donnchad poprosił by przyprowadzono najwyższego stopniem jeńca. Złość piratów szybko przeleje się na biednego więźnia, by później znacznie ułatwić dialog kapitana z jego ludźmi.

Sir Eldon Estermont, jego syn Aemon i wnuk Alyn przewodzili niedobitkom floty Stannista. Eldon był panem na Zielonym Kamieniu, wyspie leżącej u południowych wybrzeży Krain Burzy. Jego znakiem był zielony żółw. Estermont był starym człowiekiem, ale miał w sobie siłę właściwą przyzwyczajonym do zmiennych prądów wyspiarzom. Siedział pod kluczem, ale prosty jak deska, wspierając ręce na krzywych nogach żeglarza. Czekał na swój los z podniesionym czołem. Czego nie można było powiedzieć o jego wnuku, który cierpiał z powodu poważnych oparzeń zdobytych jeszcze na Czarnej Wodzie.
Piraci złapali rycerza i pół niosąc, pół ciągnąc doprowadzili do izby lordowskiej. Cała sala skierowała wzrok ku pojmanemu, oczekując na swego kapitana.
- Eldonie - zaczął Duch - wierzę, że ułatwisz naszą rozmowę. Nie sądzę, byś potrzebował, hmm, dodatkowej motywacji. Zacznijmy może od najważniejszego, jak dużo statków ma jeszcze ze sobą Stannis?
Lord szczęknął zębami i zacisnął usta w cienką linię. Spojrzał na pirata znad zadartego nosa i milczał.
Piraci, którzy go tu przywlekli stali tuż obok jeńca. Mniej cierpliwy oprawca uderzył starca, po czym wyjął nóż.
- Wpada jednym uchem, a drugim wypada. Znam na to lekarstwo - pirat uśmiechnął się łobuzersko i przystawił broń do ucha rycerza. Czekał na znak od kapitana.
Estermont drgnął, a jego oddech przyśpieszył o włos, ale w jego oczach widać było jedynie kamienny upór.
- A pieprzyć - nożownik jednym płynnym ruchem oberżnął większą część ucha więźnia, który w pierwszej chwili zaryczał jak zażynany wół, lecz już po chwili zagryzł swój ból i dało się jedynie słyszeć z jego strony ostre oddechy. Krew ciekła mu z ucha świeżą fontanną.
- Kapitanie - nieśmiele zaczął drugi z piratów. Jak się miało za chwilę okazać ten sprytniejszy - w lochach mamy jeszcze jego syna.
- Czyli ten już jest niepotrzebny - ucieszył się drugi, kapitan szybko go jednak uspokoił.
- Poślijcie po niego. Eldonie, straciłeś już ucho, przed przystawieniem ostrza do gardła twego syna zechcesz stracić jeszcze palce, czy może zaczniesz mówić?
Za drzwiami słychać było pospieszne kroki piratów udających się w stronę lochów. Brutalny oprawca przestał muskać ostrzem świeżą ranę, tym razem przystawił nóż do najmniejszego palca Estermonta.
- W ilu kawałkach syn zobaczy swego ojca - zastanawiał się na głos pirat, ku uciesze całej sali.
Eldon Estermont przewiercał wzrokiem pirata, myślał.
- Cała jego flota popłynęła na Czarną Wodę - wycedził wreszcie przez zęby.
- A wróciła tylko garstka - Duch odwzajemnił się nienależycie długim spojrzeniem. Podobnie jak cała jego załoga, wszyscy analizowali każde słowo rycerza - Reszta floty jak rozumiem, spłonęła? Na Czarnej Wodzie nie ma teraz ani jednej jednostki Stannisa?
- Żadnej, która nadawałaby się do użytku - Eldon spuścił wzrok, wściekły na siebie.
- Więc co zamierza Stannis - kontynuował Donnchad, nie przejmując się stanem przepytywanego rycerza.
- Nie wiem - wymamrotał przesłuchiwany.
- Zaraz się dowiesz - zagroził jeńcowi jeden z oprawców, przystawiając nóż do męskości rycerza.
- Jak mniemam, twój król zrezygnował z Królewskiej Przystani - podpowiedział Estermontowi Duch. Za drzwiami dało się już słyszeć kroki, zapewne prowadzono syna Eldona.
Słysząc dźwięki za drzwiami Estermont zaczął mówić szybko.
- Nie wiem co zamierza. Nie dopuszczał do siebie przegranej. Stannis wierzy całą duszą, że jest wybrańcem, który zjednoczy Siedem Królestw pod ognistą koroną. Mieliśmy zdobyć Przystań bez najmniejszego problemu.
Duch omiótł podejrzliwym spojrzeniem rycerza. Eldon nie wyglądał na wprawionego kłamcę, a jego wersja zdarzeń nawet by pasowała. Pożar królewskiego lasu, pogrom w zatoce. Estermontowi raczej nie dane było spotkać się ze Stannisem.
- Zostaw - ostrzegł prześladowcę rycerza. - Mówi prawdę. Jakubie, zadbaj o stan naszego jeńca - kapitan ruszył ku wyjściu, mijając syna Eldona wprowadzanego do izby. Zatrzymał się przy samych drzwiach. Któryś z jego dowódców zadał dość ciekawe pytanie.
- A co z Saanem? Pirat popłynął z wami na pewną śmierć - rzucił Hjernwon z pełnym pogardy uśmieszkiem.
- Saana z nami nie było. Zerwał kontrakt ze Stannisem. Nie chciał mieszać się w starcie królów - ta informacja ucieszyła Donnchada. Stary pirat miał przynajmniej tyle zdrowego rozsądku.


Donnchad udał się do komnaty Jenny zaraz po skończeniu pirackiego przesłuchania. Przyniósł dziewczynie talerz pełen najprzeróżniejszych potraw ze stannisowej kuchni. Smok nie potrzebował tego typu gestów - Duch zapewnił Jenny osobistą służącą, która aż nazbyt często zaglądała do królewskich piwnic.
- Co z nim - zagarnął dziewczynę.
- Jest niezadowolony, ale nie tak jakby się można spodziewać - Jenny zamyśliła się na chwilę - Kiedy zamknęliśmy go na statku, po tym jak miał okazję zaznać wolności wpadł w szał, a teraz wygląda na obrażonego, ale zamiast szaleć śpi i tylko gdy ktoś podejdzie bliżej zaczyna się irytować.
- Nikt nie lubi jak odbiera się jego wolność, ale musisz nauczyć go posłuszeństwa. Jak pewnie możesz sobie wyobrazić, ludziom nie spodobała się jego obecność podczas bitwy. Twierdzą, że nie powinien z nami płynąć, już teraz nikt nie da rady kontrolować go siłą. A on cały czas rośnie - Duch zamilkł na dłuższą chwilę. - Jednym z bardziej rozsądnych pomysłów, który padł dziś na sali był trening Maegora... Z wykorzystaniem mniej ważnych jeńców jako przynęty i nagrody w jednym - kapitan obserwował Jenny oczekując reakcji dziewczyny. Sam nie wiedział co o tym planie myśleć.
Dziewczyna na chwilę zamarła i jakby zbladła. Zamyśliła się, zagryzłą wargę i odetchnęła głeboko.
- Tak, wydaje się, że to jedyna możliwość. W każdym razie nie widzę innej.
- Zatem postanowione - kapitan był usatysfakcjonowany. - Zaczniemy od rana, słyszysz Maegor, od jutra przestaniesz się nudzić - smok najwidoczniej miał gdzieś suche zapewnienia. Nawet się nie poruszył. - Jeśli jednak mu na to pozwolimy - pirat zmarszczył czoło, wytężając umysł - musisz go pilnować. Ma być posłuszny. Nie chcę słyszeć o innych ofiarach, tylko ci na placu.
Skinęła głową z zaciętą miną.

~.~

Jeszcze tego samego wieczoru przyszedł list ze stolicy. Namiestnik chciał nawiązać dialog z tajemniczym zdobywcą Smoczej Skały. Duch mógł się tego spodziewać. Kolejne listy były jednak coraz bardziej intrygujące.
Cytat:
Proponuje ci ciche spotkanie z Namiestnikiem. Negocjacje warunków współpracy. Nagrody a nawet ziemię. Jak również bezpieczeństwo na czas spotkania. Jeśli dogadamy pewnie amnestia na stare grzechy. Wraz z lordowskim tytułem i ziemia dla ciebie i twoich ważnych ludzi. Kto jest mile widziany w stolic a kto nie decyduje król i jego Namiestnik. Przybędziesz proponuje to po raz ostatni.
Bolton postawił ultimatum. Donnchad długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Jakub ostrzegał go, przytaczał kolejne rozdziały historii.
- Co mógłby zyskać pozbywając się załogi jednego statku - argumentował Duch. - On wie, że mamy tu przynajmniej niewielką flotę. Pisz co mówię - zaczął dyktować treść kolejnego listu Duch. - Powiedzmy, że się zgadzam. Jak wyglądałoby te królewskie bezpieczeństwo?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Cytat:
Wpłyniesz do portu, tu obejmie cie eskorta moich ludzi. Zaprowadzą cię do mnie a po skończonych negocjacjach odprowadzą na statek. Statek na ten czas również będzie chroniony przez moich ludzi. Czy możemy liczyć na zabranie ze sobą więźniów i czy mam szykować spotkanie?
Tym razem Wilfgrey bez pomocy kapitana napisał odpowiedź:
Cytat:
Nie obawiam się mieszczan czy kupców. Nie, twoi ludzie znajdą się pod opieką moich, na czas mojej wizyty. Dodatkowo król osobiście poręczy za nasze bezpieczeństwo.
Powiadają, że dwór to legowisko żmij, a ja zamierzam wrócić niepokąsany.
Domeric zgodził się. W kolejnych listach ustalono szczegóły dotyczące jeńców. Kapitan poczynił odpowiednie przygotowania do wypłynięcia - w porcie czekały już trzy najszybsze łajby.
- Pojawimy się w stolicy nad ranem. Nie chcemy wzbudzać niepożądanego zainteresowania. Statek z jeńcami zatrzyma się w odpowiedniej odległości. Wymiana będzie uwieńczeniem udanych rozmów - Duch wydawał kolejne instrukcje.
Tuż przed wypłynięciem poprosił Jakuba o wysłanie listu do namiestnika.
Cytat:
Będziemy przed świtem.
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 16-03-2013, 19:34   #34
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Trzech marynarzy,
Trzech marynarzy wyruszyło w podróż

Wyruszyło w podróż,
Wyruszyło w podróż.

A wiatr pchał ich naprzód,
A wiatr pchał ich do Przystani

Całą drogę do Przystani,
Całą drogę do Przystani.

Przy wiatraku rzucili kotwicę,
Przy wiatraku rzucili kotwicę.

A w tym wiatraku,
A w tym wiatraku mieszkała śliczna służka.

Gdzieśmy się wcześniej widzieli,
Gdzieśmy się wcześniej widzieli?

W Braavos w porcie,
W Braavos w porcie kupiliśmy pierścionek.


Taką piosenką przywitała piratów Królewska Przystań. Śliczna dziewczyna śpiewała w porcie do wtóru pijanym grajkom. Trupa miała widocznie dobrą noc, prawdopodobnie chodząc od karczmy do karczmy, oferując swoje usługi i zbierając grosze na kolejne butelki wybornych trunków. Nawet w tych nieprzyjemnych czasach, kiedy dni stawały się chłodniejsze i krótsze, a ten czas, który pozostawał między świtem a zmierzchem wypełniony był śmiercią i głodem, nawet w tych czasach chciano słuchać wesołych piosenek śpiewanych przez ładne dziewczyny.
Piosenka była w braavoskim dialekcie, ale na tyle prosta i znana, że piraci dobrze znali jej treść. Wydawało się, że los z nimi igrał. Trzy statki wypłynęły ze Smoczej Skały w drogę do Przystani. Opowieść kończyła się może w miarę dobrze, ale smutno. Marynarze tak długo byli w podróży, że zapomnięli o swoim życiu na lądzie. W zabobonne pirackie dusze wkradł się niepokój, a zasuszone, zczerniałe serca ścisnęła tęsknota. No ale dziewczyna była ładna, miała na sobie lśniącą żółtą sukienkę na braavoską modłę i głos syreny. Możę piosenka była dobrym znakiem?
Dwa statki zawinęły do portu. Jeden opuściła grupa marynarzy, na czele z poważnie wyglądającym rycerzem. Mężczyźni nie czekali długo na eskortę Namiestnika. Drugi statek zabrał z portu grupę delegatów. Trzeci stał poza portem, niczym posępny strażnik.
Piraci widzieli port w całej krasie. Statki, które niedawno przepuścili nietknięte przez cieśninę stały w pełnej krasie tuż obok kilkunastu łajb, które widocznie wzięły niedawno udział w wielkiej bitwie, nie był to widok napawający optymizmem. Gdyby Stannisowi udało się jednak zebrać flotę, może poprzez nowe przymierza, może Lordowie Burzy wciąż coś trzymali na czarną godzinę - w takim wypadku Przystań nie byłaby w stanie się obronić. Zwłaszcza, że statków stricte bojowych nie było w porcie bardzo dużo, większość wyglądała na przerobione statki kupieckie - dość duże i odporne, ale powolne i niezbyt zwrotne.
Poza tym port wyglądał jakby stanowił zupełnie odrębną od reszty miasta dzielnicę. Gdzie nie gdzie wciąż stały barykady z czasów zamieszek, a marynarze krzywo patrzyli na uzbrojonych po zęby ludzi Namiestnika. Ostatnie wydarzenia na Czarnej Wodzie widocznie nie przypadły do gustu ludziom morza.
Podróż przez miasto też nie należała do najprzyjemniejszych. Wszędzie pełno wygłodzonej biedoty, niewiele straganów z żywnością. Wygórowane ceny za najbardziej niezbędne do życia dobra. Złote płaszcze i ubrani na czarno inkwizytorzy patrolowali ulice, budząc jednocześnie respekt i niechęć. Niewiele się zmieniło od czasów, gdy piraci opuścili Stolicę, a to co się zmieniło, zmieniło się chyba na gorsze. Choć przynajmniej nie zabijano się już na ulicach. Przynajmniej nie otwarcie.

~”~

Słońce wzeszło nad horyzontem, ale Jenny patrzyła na zachód, tam gdzie zniknął Donnchad. Nie przespała ani chwili tej nocy. Bałą się o niego, o siebie i o Maegora. Nie była pewna, czy kapitanowie floty Ducha nie zdecydują się jej po prostu pozbyć. Miała nadzieję, że silniejszy od ich niechęci będzie strach przed smokiem.
Dziś miała zacząć trening. Wybrała już odpowiednich … odpowiednie … nie wiedziała, czy lepiej było mówić o nich jak o rzeczach, czy powinna zachować szacunek dla ich ofiary? Co zrobiliby jej przodkowie? Połowa z nich śmiała by się w najlepsze, popijając wyborne wino. Połowa potępiłaby ją w czambuł. Do której połowy należała Jenny? Podobno gdy rodzi się Trgaryen, Bogowie rzucają monetą.
Czy była szalona?
Słońce oświetliło miejsce kaźni. Specjalnie zarządała pokoju z oknem na dziedziniec, na którym miał przebiegać trening. Chciała się w ten sposób oswoić z myślą, że stanie się narzędziem tortur i mordu. Chciałą się w ten sposób ukarać.
Może nie była zupełnie szalona, ale na pewno, gdy ten dzień minie, w oczach wielu stanie się potworem.
- Dlaczego mnie tu zastawiłeś? - szepnęła na wiatr - Dlaczego zostawiłeś mnie tu samą?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 18-03-2013, 17:44   #35
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Zacisnęła dłonie na wodzach, ale twarz jej nawet nie drgnęła. Powiodła spojrzeniem po kołyszących się pod niebem głowach, szukając znajomych twarzy. Na próżno zresztą, wszystkie były jednako ufajdane na czarno.
- Smoła - rzekła głosem kogoś wyrwanego z głębokiego snu, trącając lekko końskie boki, klaczka ruszyła w stronę nieznajomego stępem. - Nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby unurzać je w smole. Człowiek uczy się całe życie. Z następną, jaką odetnę, właśnie tak postąpię... Wiesz, kim jestem. Jakie jest twoje imię? I co mówiłeś, kiedy nie słuchałam, zbyt zajęta podziwianiem waszych trofeuów? - ściągnęła mocniej wodze, klaczka zadrobiła w miejscu.

Łysy wsparł się na lasce i uśmiechnął krzywo.

- Jestem Yezzar i oferuję ci dwa tysiące górali - oferta była niedorzeczna, postać komiczna, żądanie nierealne - W zamian chcę szamankę.
- Wystarczyło, bym złożyła przysięgi małżeńskie - zauważyła cicho Yrsa - a świat zaroił się od mężczyzn, którzy na wyprzódki pchają się, by mi coś dać. Czuję się doceniona, dziękuję ci, Yezzarze.

Spięła nagle konia i trąciła go w boki. Zaskoczona kobyła stanęła na zadnich nogach a przednimi kopytami wierzgnęła Yezzarowi przed twarzą. Zaskoczony i przestraszony mężczyzna cofnął się, laska nie znalazła dobrego oparcia i Yezzar padł dupskiem w błoto w mało stylowy sposób. Yrsa opanowała brykającą klaczkę i pochyliła się ku niemu, opierając łokcie na łęku.
- Wybacz. Szamanka pewnie urok na kobyłę rzuciła, by zaczynała fikać jak ktoś przeciw niej gada. Gdy odjeżdżała, próbował wstać, posykując z bólu.
- Kobyła się grzeje – wyjaśniła cicho dwóm wojownikom, którzy wyszli jej naprzeciw. - I amory jej w głowie. Ten Yezzar wygląda na dużego mężczyznę, gadzina pewnie poczuła do niego miętę. Jestem Yrsa, żona Domerica Boltona. Wasi wodzowie chcieli mnie widzieć, oto jestem.

Gdy ją zaprowadzono, akurat jeden z wodzów, wyjątkowo tłusty jegomość, odziany w obszytą kośćmi skórzaną zbroję i pomalowany po gębie i łapskach niebieską farbą w wymyślne wzroki grzebał sobie tłustym i niezbyt czystym paluchem w nosie. Kłócił się też w swoim szczekliwym dialekcie z zaskakująco wysokim i chudym mężczyzną w płaszczu z kolorowych piór i ptasich szkieletów. Przy nich kręcił się niewysoki, krzywonogi cwaniak, wyglądający przy tych indywiduach na zwykłego szaraka - miał jednak w sobie tę nonszalancję zazwyczaj przypisywaną wodzom. To on przemówił pierwszy, przedstawiając się jako Shlan - zanim tamci przestali się kłócić, on już przyjął rolę reprezentanta, mówił spokojnie i z wyraźnym trudem we wspólnej mowie.
- Powiedziano mi – Yrsa rozsiadła się na ziemi i wskazała na głowy na pikach – że głowy, które niesiecie, wcześniej nosili ludzie mego męża. Rozumiem, że dopuścili się wobec was obrazy. Słucham.
- Byli niecierpliwi. Chcieli naszej pomocy, ale zamiast czekać na odpowiedź poszli do Mahra - pokazuje chudego - Za plecami Hagota - pokazuje grubego - I za plecami Hagota do mnie. Jeden z nich - pokazuje na jedną z głów powiewającą na wietrze długimi włosami - Próbował zbałamucić córkę Mahra. Przeliczył się. Wszyscy się przeliczyli. A byśmy się zgodzili. W końcu.
Rzeczona córka siedziała na konarze sąsiedniego drzewa. Yrsa westchnęła w duchu. Domeric musiał mieć zły dzień, gdy wybierał ludzi na paktowanie z klanami, jeśli wybrał kogoś, kto chciał zbałamucić Cathil, córkę Mahra.


- Teraz, kiedy już pozbawiliście ich głów, może się to okazać trochę... trudne – Yrsa oderwała spojrzenie od dziewczyny i odezwała się sucho i beznamiętnie.
- Trudno temu, co utrudnia – Shlan wyszczerzył zęby. - Domericowi służyć nie będziemy. Jego ludzie nas obrazili.
- Nie zamierzam zaprzeczać. Nie mam powodu, by nie wierzyć waszym słowom. Obrażono was. Wywarliście zemstę. Jak rozumiem, nadal oczekujecie ode mnie nawiązki za krzywdę? - ciągnęła Yrsa wolno i cierpliwie, powtarzając od czasu do czasu, gdy Shlan wyglądał, jakby do końca nie zrozumiał. - Jestem żoną Domerica. Mogę mówić w jego imieniu. Jego honor jest moim i dlatego z wami rozmawiam. Ale musicie wiedzieć, że tutaj i teraz nie mam dostępu do dóbr, jakie są w jego posiadaniu.
- Chcemy zbroi i mieczy, które nam obiecywali – Shlan wskazał na głowy, a Gruby i Chudy przytaknęli mu radośnie. Widać co trzeba, to rozumieli w lot.
- Cokolwiek obiecywali wam ludzie mego męża, znajduje się to najpewniej w Królewskiej Przystani.
- Więc pójdziemy tam z tobą – wyjaśnił Shlan i uśmiechnął się uroczo. - Po nasze zbroje i miecze. I topory, dobrą zamkową stal! Tuatha z tobą poszła, to i my pójdziem.
- Ktoś musiał ci nakłamać, Shlanie – wtrąciła się ostro. - Znałeś Tuathę, wszyscy znaliście. I wszyscy dobrze wiecie, że nie szła nigdy za nikim. Poszła ze mną, bo los nam się splótł, wspólna droga i wspólny interes wypadły. Ze mną, nie za mną – podkreśliła.
- Znaliśmy?
- Tuatha odeszła do zmarłych dwa dni temu. Zobowiązała mnie do opieki nad córką, którą zdążyła powić.
Wodzowie zamilkli. Wymienili zasępione spojrzenia. Potem wymienili kilka zdań w swej szczekliwej mowie.
- Mahr, Hagot i ja podjęliśmy decyzję. Poszliśmy na wyprawę. Nie wrócimy w góry z niczym. Klany to nie psy, żeby uciekać z podkulonym ogonem.
- Nie posądzam was o to. Pytam raz jeszcze, czego oczekujecie ode mnie.
- Zbroi, mieczy, toporów... - powtórzył Shlan po raz kolejny.
- Złota – dołączył się Hagot.
- I krwi – dopowiedział Mahr.
- Oczekujemy – Shlan wzniósł się na wyżyny dyplomacji. - Że my zajmiemy się tym, co zabawne...
- ...Paleniem, zabijaniem... - wtrącił Gruby.
- Gwałceniem i rabowaniem – rozmarzył się Chudy.
- ... a ty nam wygadasz od Boltona naszą stal. Nam z nim gadać nie honor. I służyć mu też nie – Shlan wyprostował się na całą swą mikrą wysokość.
- Mam przemówić w waszym imieniu i wyjednać broń dla pół tysiąca wojowników? - upewniła się Yrsa.
- Nie. Oczekujemy znacznie więcej – fuknął Shlan.
Yrsa zaniemówiła i znów zapatrzyła się w głowy. Gruby z zadowoleniem gładził się po brzuszysku, Chudy po podbródku, a Shlan podparł się pod boki jak przekupka. Wszyscy źle odczytali jej oszołomienie i zrobili się bardzo zadowoleni z siebie. I dobrze, niech będą zadowoleni. W międzyczasie przeklinając pod nosem Yrsę i jej napaloną kobyłę, z zarośli wygramolił się nikt inny jak Yezzar. Na jego widok Gruby splunął, a Chudy trącił kijem, żeby się zachowywał. Mały krzywonogi natomiast zignorował jego obecność. Yrsa się uśmiechnęła.
- Dobrze. Uzbroję pięćdziesięciu ludzi Shlana. Teraz – podkreśliła. - Uzbroję pięćdziesięciu ludzi Hagota i pięćdziesięciu ludzi Mahra. Również teraz. Jeśli chodzi o Cathil – skinęła dziewczynie - twarz tak piękną, że przywodzi mężczyzn do szaleństwa, trzeba albo chronić, albo dać jej odpowiednią oprawę – wyciągnęła ku Cathil swój hełm. - Chronił mego pradziada, mego dziada i mnie. Rzecz wielkiej wagi w moim rodzie. To... lub złoto.
Cathil zaczerwieniła się w pierwszym odruchu, w drugim skrzywiła. Kiedy zobaczyła hełm zainteresowała się nim tak bardzo, że zeskoczyła z drzewa, zważyła w ręce, oglądała z każdej strony, wreszcie ugryzła i pokiwała głową, że zaiste dobry hełm.
- Wiem to – Yrsa podniosła włosy ze skroni, pokazując bliznę. - Raz go nie założyłam, i takie tego skutki.
Córka Mahra zwróciła jednak dar, mówiąc:
- Gest dobry, ale hełm spowalnia i ogranicza pole widzenia. Wezmę złoto.
- Twoja wola. A teraz moja wola. Wodzowie nie są jedynymi, którzy doznali obrazy. Zabiliście ludzi mego męża. Mogę rozumieć powody, dla których żeście to uczynili. Mogę nawet podzielać wasz gniew. Ale rachunki między nami muszą być wyrównane.
Yezzar dokuśtykał do jednego z kuców i z pomocą jakiegoś osiłka pakował się na siodło. Nie tak szybko, zgrywusie...
- Za wszystkich ubitych zadowolę się tym jednym, Yezzarem – pociągnęła bezlitośnie. - Opowiada cudaczne bujdy, podoba mi się. Będzie mnie bawił swymi krotochwilami.
Yezzar trafiony tą rewelacją był w połowie drogi na kulbakę. Opadł znów na ziemię i zaniósł się gwałtownym kaszlem. Shlan się skrzywił, nie wiadomo czy przez kaszel, czy przez propozycję. Yrsa uśmiechała się promiennie.
- Możesz go sobie wziąć – rzekł Shlan pod morderczym wzrokiem Yezzara. - Możesz sobie z nim robić co chcesz, byleś go nie zabijała, zabijanie tych z okiem przynosi pecha.
- Mamy za to kilku takich, co lepiej by nam było bez nich - mówi Hagot - Skurwysyny i darmozjady. Tych możemy poświęcić i nawet nikt się bardzo nie zająknie.
- Przyszli z doliny i przyłączyli się do klanów kiedy ostatnie plony poszły się jebać - wtrąca Mahr - Za każdym, kurwa, razem jak coś się pieprzy na polu od razu lezą do nas.
- A my tu nie robimy w miłosierdziu - Shlan dorzuca swoje trzy grosze - Możesz sobie ich nadziać na co chcesz, a z Yezzara zrobić sobie gnojarza, byleś go nie zabiła.
- Nikt tu w miłosierdziu nie robi. Yezzar i ja będziemy się świetnie dogadywać – oznajmiła Yrsa. - Albo Yezzar będzie gadał z moją kobyłą. A jeśli chodzi o wieśniaków z Doliny, na nic nie będę ich nadziewać. Niech udowodnią swoją odwagę w walce, albo niech w walce padną. Chcieli żyć jako wojownicy, to właśnie to będą mieli – wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła sztylet i rozrysowała na ziemi mapę okolicy.
- To był długi i wyczerpujący marsz. Powinniście odpocząć. Spotkamy się nad wodami Oka Boga, tutaj – wbiła sztylet w niewielki półwysep. - Poczekamy na waszych ludzi. Pojadę po broń, którą wam obiecałam, oraz po złoto dla Cathil i ściągnę moich ludzi. Wieczorem zobaczycie dziecko Tuathy. A także przysięgniecie mi posłuszeństwo. Na kości waszej szamanki.

Shlan otworzył gębę, Gruby i Chudy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- A ja przysięgnę klanom – pociągnęła Yrsa, ignorując ich rozterki – wszelką pomoc, jakiej będziecie potrzebowali w świecie poza górami. Będę waszym głosem. Tuat'cie zależało na dotarciu do stolicy. Zależało na tym, żeby klany wzrosły w siłę przed zimą. Będzie pilnowała z zaświatów naszego paktu. Na wypadek, gdyby komuś zdarzyło się zapomnieć... Idziemy, Yezzarze.

Podreptał za nią. Potem usiłował nadążyć za rosłą klaczką na swoim kucu. Kulił się za każdym razem, gdy odwracała się w siodle. Oczekiwał na cios, który nie padł, podobnie zresztą jak nie padły żadne słowa.

***

Przez bramę Harrenhal ciągnęła kolumna wozów, na które Yrsa kazała zapakować broń dla klanowców. Yezzar siedział zadowolony na korycie pod stajniami i obwijał się w szmatę, która jeszcze niedawno robiła za chorągiew rodu Hoare. Yrsa czytała list od Domerica.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, pani – mruknął Albrecht.
- Hm... Czy lord Dreadfort przysłał kruka?
- Nie.
- Wyślę list.
- Na Fosę Cailin?
- Nie. Do Przystani. Do Domerica.

Cytat:
Do Domerica Boltona, Namiestnika Królewskiego
Panie mężu
Harrenhal dziękuje za wsparcie. Twoi ludzie posłani w Góry Księżycowe martwi. Rozmawiam z klanami.
Yrsa
Nie skłamała Domerikowi. Zaiste, przez następne półtora dnia nie robiła nic innego, tylko chlała i rozmawiała z klanami. Kiedy z gór dotarli wszyscy, którzy dotrzeć mieli, Yrsa znała już dokładnie powody, dla których Kamienne Wrony nienawidziły się z Malowanymi Psami, Synowie Mgły z Czarnymi Uszami, a także dlaczego Shlan ma krzywe nogi a Mahr szramę na ryju. Znalazła też w pokoju maestera w Harrenhal klejnot, który byłby dla Cathil cenniejszy niż złoto.
- Będzie pasował do twoich oczu – powiedziała, unosząc w palcach dwa przezroczyste okręgi.
- Dobre kamuszki to kolorowe kamuszki.
- Te kamuszki są dobre właśnie dlatego, że nie mają koloru. Robią je za morzem w mieście, które nazywa się Myr – Yrsa osadziła kamienie w tuleji i zaciągnęła pasek. - Ponoć szlifują je latami. A dzięki temu możemy zobaczyć – uniosła lunetę do oka, przymykając drugie – że ten łajdak Ghzeb obiecał nam dziką gęś, ale zamiast polować siedzi na wierzbie i konia trzepie. Spójrz sama.
Wskazała jej palcem odległy brzeg jeziora. Potem odeszła. Cathil siedziała z lunetą przy twarzy aż do zmroku.

Zaiste, rozmawiała. Więc nie skłamała przecież. Gdy wyruszali, pchnęła nawet do Harrenhal Ghzeba na szybkim koniu, by Albrecht powiadomił Domerika, że jego żona skończyła gadać i ruszyła do stolicy, a z nią dwa tysiące klanowców.

***

Klanowcy stłoczyli się przy ognisku, tak że Yrsie brakowało powietrza. Lady Bolton nuciła dziewczynce. Rycerz przekazywał polecenia Namiestnika. Właściwie to było jej go nawet żal, zdawał się honorowym człowiekiem, dzielnym i szczerze Domerikowi oddanym. Tacy zawsze mają pecha.
- Nie.
Jon Umber powtórzył raz jeszcze. Yrsa podała śpiące dziecko mamce, dołożyła do ogniska i również powtórzyła, po raz kolejny.
- Nie.
- Lord Namiestnik rozkazał, abyś udała się ze mną.
- Wiem, co rozkazał mój mąż – wcięła się ostro i machnęła na mamkę ręką, żeby zabrała niemowlę z dala od krzyków - Te rozkazy, Jonie Umber, dotyczą ciebie. Nie mnie. Jestem jego żoną. Nie jego sługą. Nie jego psem. Nie jego kurwą. I dlatego mówię: nie. Twoje miejsce jest w Harrenhal, które masz wesprzeć aby armia Północy mogła przeprawić się przez Trident. Reszta nie jest twoją sprawą.
- Lord Bolton dowie...
- ...się ode mnie. Sama mu to powiem, gdy go spotkam. Wyślij mu kruka, jeśli nie dowierzasz, że przedstawię twój upór w wypełnianiu rozkazów w dostatecznie dobrym świetle. Ale jeśli jeszcze raz podniesiesz tu głos, wstanę i wepchnę ci rozkazy mego pana męża z powrotem w gardło. Sądzę, że to jest chwila, w której odchodzisz, Jonie Umber, by udać się w dalszą drogę do Harrenhal.

- Wścieknie się – zawyrokowała Sheba Jednooka, gdy poszły się podmyć w strumieniu i Yrsa opowiedziała jej z błyskiem w oku całą rozmowę.
- Taką właśnie mam nadzieję...
 
Asenat jest offline  
Stary 21-03-2013, 08:38   #36
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Roose Bolton nie podejmował pochopnych decyzji. Zwłaszcza gdy przychodziło mu układać się z dzikusami. Rozważył swoje możliwości. Robar chciał wiele, zbyt wiele jak na gust Lorda Dreadfort. Dzicy zawsze mogli zdecydować się przejśc przez mur i splądrować Północ nie zwarzając na poprzednie umowy. Nie miał zamiaru im w tym pomagać. Z drugiej strony mogli okazać się skutecznymi sprzymierzeńcami, jeżeli trzeba będzie spacyfikować pozostałych Lordów. Dobrze było mieć ich po swojej stronie. Łączyło się to jednak z ogromnym ryzykiem. Roose zastanowił się nad powodami, dla któych Domeric postanowił wejść w spółkę ze swoim ‘bratem’. Czy górę wzięly jakieś mdłe rodzinne sentymenty? Czy może dziedzic Dreadfort myślał nad wyraz logicznie, jak do tej pory miał w zwyczaju?

Roose nie miał powodu nie ufać intencjom syna. Domeric wykazał się do tej pory umiejętnością krytycznego myślenia. Podejmował decyzje zawsze powodowany rozumem, niektóre z nich były niebezpiecznie ryzykowne, co prawda, ale póki co opłacały się i dawały nieoczekiwane sukcesy. Czy Roose gotów był jednak położyć swoją głowę na szali wraz z głowa swego potomka? Odpowiedź brzmiała: Nie.

Ale chciał mieć Tyriona Lannistera w swoim ręku. Ostatni dziedzic Casterly Rock w ręku Boltonai. Targowanie się z takim asem w rękawie byłoby realną możliwością. Być może, że Tywin Lannister zgodziłby się na daleko idące ustępstwa, a może nawet przystąpił do sojuszu z Dreadfort? A w takim wypadku drogi, którymi mogliby pójść Boltonowie dwoiły się i troiły. Przy wsparciu bogactwa Ziem Zachodnich, wszystko było możliwe.

- Zgoda - skinął głową - Dam ci listy, które zapewnią ci dobre przyjęcie u moich ludzi na Północy. Przyprować karła, a ja w tym czasie nakreślę odpowiednie słowa.

Robar, z zaciśniętym przełykiem, w ponurym milczeniu oczekiwał na decyzję Roose’a. Usłyszawszy jego zgodę powinien był odetchąć z ulgą i cieszyć się, że jest o kolejny krok bliżej od celu, jednak, umowa, którą właśnie zawarł pozostawiała w jego ustach gorzki posmak. Zamiast uniesienia czuł jedynie przygnębienie, zawarł pakt z demonem ukrytym w ciele człowieka, zdając się na jego łaskę i niełaskę. Domeric był w wielu kwestiach podobny do ojca, jednak młodszy brat Snowa, nigdy nie wzbudzał w nim takich uczuć jak ich ojciec. Domeric przynajmniej zachował jakiekolwiek uczucia, czego nie można było powiedzieć o lordzie Pijawce. Najbardziej miał do siebie żal o to, że musi oddać w jego ręce Tyriona. Mimo, że Krasnal nie był jego przyjacielem, nie życzył mu źle. Te kilka dni, które spędzili razem w siodle utwierdziło łowcę w przekonaniu, że nie jest taki zły jak na Lannistera...ot kolejny pechowiec, który urodził się w akurat tym a nie innym miejscu. Robar coś o tym wiedział...

Nie było jednak czego roztrząsać. Stało się. Umowa została zawarta. Miał przynajmniej nadzieję, że Tyrion przysłuży się do uwolnienia Domerica, a Bolton dotrzyma słowa. Skinął krótko głową i wyszedł z namiotu żwawym krokiem, chcąc jak najszybciej oddalić się od wbudzającej niepokój obecności Lorda Boltona. Dopiero po odejściu sporego kawałka udało mu się trochę rozluźnić. Odetchnął głęboko starając się nabrać pewności, że to co robi jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Splunął na ziemię a jego twarz nabrała twardego wyrazu. Zbyt wiele od niego zależało, żeby mógł sobie pozwolić na wątpliwości. Nie namyślając się zbyt długo udał się prosto w stronę ukrytego w lesie obozu, gdzie czekała na niego ukochana. Upewnił się jeszcze, że nie jest śledzony, po czym w odpowiedniej odległości wydał umówiony sygnał, aby dać znać czekającej na jego powrót Ferro.

Wyłoniła się z lasu w ciszy, jakby była jego częścią. Czujna i opanowana.
- I jak?

- Zgodził się. - Rzucił krótko Robar. - Przynajmniej na razie. Muszę mu oddać Krasnala. - Twarz Robara wyrażała determinację, jaką można ujrzeć u ludzi mających zrobić coś czego wymaga sytuacja, ale niekoniecznie sumienie. - Miejmy to już z głowy. - dodał jakoś nie mogąc spojrzeć w oczy Tyrionowi, do którego właśnie podchodził z wyciągniętą liną, którą zamierzał go skrępować.

Po krótkiej chwili wypełnionej protestami Tyriona, Robar chwycił karła i przerzucił sobie przez ramię niczym worek ziemniaków.

- Idziemy! - Warknął. - Ferro, Kyr’weinie. Miejscie oczy z tyłu głowy. Jeśli Roose zmieni zdanie spróbujemy się przebić. - Dodał wiedząc, że nie mają najmniejszych szans na realizację takiego planu.

Obóz wojskowy Lorda Boltona wyłonił się przed ich oczami gdy opuszczali bezpieczną gęstwinę lasu. Snow szedł na czele pewnym krokiem zrodzonym z poczucia konieczności. Był pewny, że cokolwiek się stanie na pewno nie będzie mógł o tym łatwo zapomnieć.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 03-04-2013 o 18:43.
Fenris jest offline  
Stary 22-03-2013, 09:59   #37
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Czekało go trochę rozmów, z tego powodu odział się lepiej. Rzecz jasna na czarno. Choć chwile zastanawiał się czy dziś nie wystąpić incognito. Wszak w bieli nikt by go nie rozpoznał. Pozwolił sobie na lekki uśmiech.

Zapiał pas obciążony mieczem z jednej i ciężkim sztyletem z drugiej. W cholewę buta wpuścił lekki, dobrze leżący w dłoni nóż. Zbroił się jak na wojnę, ale wszak dzisiaj miał zamiar spotkać się z kimś specjalnym.

Rozmowy z septonami potoczyły się tak jak się spodziewał. Wystarczyło naciskać odpowiednie klawisze. Braciszek i Bywater także zdawali się sprzyjać planom Greya. Ale to było już za nim, teraz szedł cicho niczym duch zatęchłymi korytarzami o których wiedziało niewiele osób. A jeszcze mniej nimi chodziło.

W końcu był na miejscu, zajrzał przez szczelinę obserwacyjną. Tak, dobrze trafił. Patrzył na pochylone plecy piszącego coś pracowicie człowieka, bardziej nawykłego do obracania mieczem niż piórem. Odruchowo dotknął rękojeści. To będzie czysta robota. Wymacał siódmy kamień obok kolumny i nacisnął. Fragment ściany ustąpił cicho. Zapracowany człowiek nie zwrócił nawet uwagi na nagły ruch płomienia świecy.
 
Mike jest offline  
Stary 22-03-2013, 10:27   #38
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Domeric trenował, wydawał dyspozycje, szykował plany. Każde wydarzenie miało wiele wariantów. Yrsa,Inkwizycja,Piraci wszystko było na już na teraz na szybko. Bronn powiedział, że jakiś kretyn wysłał ludzi i zapomniał wspomnieć im o tym, że trupy należy zwalczać ogniem. Mimo tego, że była to informacja fundamentalna. Manderly natomiast ostentacyjnie zignorował, rady Qyburna i Bronna właśnie. Bolton opierdolił wszystkich solidnie, najbardziej Wendela.

Wezwał Węgorza, nakazał szykować weselisko. Zaproszenia rozesłał już wcześniej, gdy tylko usłyszał że Yrsa rusza z północy. Data się zbliżała a Bolton nie miał do tego głowy. Zabawne było to, że w zaproszeniu stało Namiestnik Królewski zaprasza na ślub. Za cholerę nie pisało zaś z kim.
Kruki odwiedziły Dolinę,Dorne,Północ,Wysogród,Dorzecze a nawet Krainy Burzy. Sprawa Stannisa topniała z każdą jego klęską i z pewnością nie jeden lord może chcieć zmienić stronę. Tylko lennicy Lannisterów nie byli zaproszeni. Nie wątpił, że mało kto zjawi się osobiście, większość była na polach bitew czy broniła swych ziem. Jednak jego ślub był dobrym momentem by zawrzeć nowe sojusze.
-Weź kogo trzeba do pomocy. Szykuj wystawne przyjęcie, kto przybędzie z zaproszonych zobaczymy. Suknie i inne durnostwa na Yrsę. Ozdoby, torty itd masz mieć w dwóch wariantach.- tu Domeric szeptem powiedział w jakich.-Wyślesz też statek, z zaufanym kapitanem co nie zadaje pytań. Załadujesz go pół na pół żywność i broń. Odpłynie dopiero jak pozbędziemy się piratów ze Skały. Robar dostanie co mu obiecałem, a w końcu nadarza się szansa.

Potem było spotkanie z piratem. Udawał lub był wygnanym rycerzem, sadząc po giermku i tym z kim się zadawał. Bolton uznał to za dobrą monetę, lubił prowadzić negocjacje na poziomie. Korsarze uznali natomiast najwidoczniej, że szkoda tracić życie jeśli to pułapka i przysłali jedną osobę. Jej zaś przy wejściu do sali odebrano broń. Wpuszczono ją do środka gdzie jej oczom ukazała się duża obszerna sala. Bolton nie do końca wiedział ilu gości przybędzie, wybrał więc bezpieczniejszy wariant. W środku świeciło nieco pustką. Nieliczne meble, symbole Boltonów na proporcach zawieszonych na ścianach i wielki stół na środku, który najbardziej rzucał się w oczy.
Wzdłuż pomieszczenia co kilka metrów stali ludzie z Dredford po jednej stronie, Nieskalani zaś po drugiej. Za plecami Namiestnika i przy wejściu znajdowało się czterech gwardzistów. Stół uginał się od jedzenia i był przygotowany nawet na dwadzieścia osób. Jakubowi wskazano miejsce niedaleko Domerica. Gdy zasiadł tam wraz z giermkiem, Bolton w końcu oderwał oczy od książki od strategi. Odezwał się do nich cicho.
-Witam moich szanownych gości. Mam nadzieję, że wymogi zapewnienia wam bezpieczeństwa nie były zbyt uciążliwe. Zapewniam was, że zostaniecie oddelegowani do portu bez szkody niezależnie od wyniku naszych rokowań. Nie lubię długich rozmów o niczym zatem przejdę do rzeczy. Macie Smoczą Skałę i jeńców z Krain Burzy. Królestwo może was uznać za bohaterów i nagrodzić, jeśli jesteście lub będziecie lojalnymi sługami Neda Starka pana siedmiu królestw. Możecie też być uznani za piratów i rebeliantów gdyby wasza przysięga przed królem była niemożliwa.
Nie jestem głupcem sądząc po waszych statkach i ich załogach wiem czym się zajmujecie. Jednak do końca życia nie będziecie pływać aktywnie. Na starość zostaniecie z niczym, znam wielu hulaków którzy tak skończyli. Smoczej Skały na dłuższą metę również nie utrzymacie. Proponuje wam przyjęcie w obręb królestwa. Nadanie wam twierdzy z dostępem do morza. Tytułu lorda dla waszego dowódcy i rycerskich dla najważniejszych przybocznych. Ziemia i tytuły to wasza gwarancja na starość. Z racji tego, że nie oczekuje iż zostaniecie nagle rolnikami
-Bolton uśmiechnął się- Zostaną wam wydane żelazne listy, pozwalające atakować wrogów królestwa w imieniu korony z prawem do zachowania wszelakich łupów.
Oczekuje jednak wydania nam jeńców w geście dobrej woli. Wszak Smoczą Skałę zajęliście bez królewskiej zgody czy rozkazu. Łupy jednak na wrogach wzięte pozostaną wasze w geście od króla.

- Mam już Smoczą Skałę - zauważył Jakub. - Nie sądzę, bym potrzebował dodatkowej siedziby. I nie oceniaj nas pochopnie, Namiestniku. Nawet w największej flocie powinny pojawić się te mniejsze, szybsze okręty.

Bolton uśmiechnął się pod nosem -Przejęzyczyłeś się zapewne panie. Smocza Skała jest zajęta przez ciebie, nie jest jednak twoja. Król nie nadał ci do prawa. Królestwo zaś nie odda tak wystawnej siedziby, tak blisko stolicy komuś obcemu. W obliczu twoich zasług, możemy nadać ci Deszczowy Dwór na siedzibę. Dobry zamek i dobra okolica. To i tak wielki zaszczyt, wielu powiedziałoby zbyt wielki. Ja jednak doceniam wasz wyczyn stąd hojna oferta.
- Nie potrzebuję wystawnego dworu, tylko port. Port na miarę tego, co posiadam - Jakub odwzajemnił uśmiech. - Pokaż mi tych, którzy twierdzą, że na taki zaszczyt nie zasłużyłem. Smocza Skała jest morską bramą królestwa, w istocie. Stąd też nie znam lepszego kandydata. Lojalny, oddany królestwu człowiek z flotą zaprawioną w boju. Królewska Przystań będzie bezpieczna jak nigdy.
Bolton najpierw parsknął winem które właśnie pił. Potem zaczął się śmiać. Dłuższą chwilę zajęło mu opanowanie się. Naturalnie w rękach piratów byłaby bezpieczna jak nigdy. Skoro jednak chciał się przekamarzać, Bolton podjął rękawicę.
-Nazywasz się lojalnym i oddanym królestwu człowiekiem z flotą. Mam nadzieję, że rozumiesz wagę tych słów. Klniesz się na honor i życie, że tak jest w istocie?
Jakub długo zwlekał z odpowiedzią.
- Nie - odparł w końcu z zasępioną miną. - Wszystko zależy od twej ceny, panie.
Bolton spojrzał na niego drwiąco, przeszedł jednak dalej do rzeczy.
-Daje wam możliwość zarobku na rabowaniu wrogów królestwa. Będziecie to robić w majestacie prawa. Daje wam Deszczowy dwór, przylegające ziemię i dziedziczne tytuły. Uważam to za hojną ofertę, jeśli sądzisz inaczej powiedz czego oczekujecie.
- Smocza Skała zamiast Deszczowego Dworu. Moi jeńcy za - tu Jakub zrobił dłuższą przerwę. Jakby dopiero się zastanawiał nad możliwą ceną. - Davos Seaworth. Jeden człowiek za moją gromadkę. To chyba uczciwa oferta?
-Ponoć negocjacje to sztuka kompromisu.-odpowiedział Bolton, starał się kryć swoje poirytowanie, zuchwałością pirata -Co oznacza, że gdzieś muszę się zgodzić a gdzieś nie. Davos jest twój w zamian za jeńców, co do Skały nie mogę ci jej dać. Spójrzmy prawdzie w oczy jesteście piratami, nie znamy was. Nie mogę dać wam zatem wodnej bramy królestwa. Tym bardziej przyjacielu, że doszły mnie słuchy o waszej zuchwałości. Napadacie na kupców, paktując z koroną. To musi się skończyć. Przenosząc was na Deszczowy Dwór, poznam wasze prawdziwe intencje i zaangażowanie. Grabić buntowników możecie do woli, jednak każdemu kto przyjmie królewski pokój należy odpuścić. Jeśli się wykażecie możecie zasłużyć i na dwór i na skałę. Jednak teraz nie jest to możliwe co nie powinno cię dziwić.
- Dyplomacja nie jest mą mocną stroną, panie, wydaje mi się jednak, że Smocza Skała jest aktualnie w moich rękach. Więc jakim sposobem możesz mi ją oferować? Zdaję sobie sprawę, że na dworze słowa mieć, a posiadać mają inne znaczenia. Jednak nie wszyscy moi ludzie to zrozumieją. W oczach znacznej większości nasza wymiana wyglądałaby raczej na podarunek z mojej strony. Jeden z najpotężniejszych zamków w całym Westeros za dwór na zielonym pustkowiu. Jeńcy z Krain Burzy za byłego przemytnika.
Z chęcią poznałbym ser Davosa, jednak nie takim kosztem. Prędzej wziąłbym Cersei, ona mogłaby choć w niewielkim stopniu zadowolić moich ludzi
- Jakub skwitował swój pomysł gromkim śmiechem. - Wybacz namiestniku, w mojej flocie panuje przekonanie że te wyżej urodzone są lepsze, nie tylko pod względem urodzenia... Zresztą coś w tym musi być, było nie było mamy wojnę tylko i wyłącznie przez to, co królowa skrywała pod swą suknią.
Odłóżmy żarty na bok, Smocza Skała będzie należeć do nas. Ile wart jest jeden tytuł, w dodatku od buntownika?

Bolton może nie był zbyt cierpliwy a może to pirat przesadził. Jednak na młodego Domerica jak płachta na byka podziałały słowa o Davosie. Przed chwilą go chciał teraz już nie, kpił z niego miał za idiotę? Chce Cersi nie odda Skały i myśli że będzie łupił pod moim nosem bezkarnie?
Domeric wstał wyciągnął sztylet ze smoczej stali i postąpił krok w stronę Jakuba z rządzą mordu w oczach. Jakub w mig zrozumiał, że posunął się za daleko. Widać Bolton jest zbyt poważny.
-Z pewnością możemy się dogadać! Biorę Davosa, Dwór i oddam Skałę.
Bolton zatrzymał się przez chwilę ochłonął po czym usiadł na miejscu.
Pirat zaś dorzucił szeptem.
-Nie chciałem cię urazić, wśród moich negocjacje wyglądają trochę inaczej. Dorzuć panie do tego co powiedziałem Cersi, złoto, jedzenie czy choćby ludzi z zapchlonego tyłka.-pirat do końca próbował coś ugrać.
Domeric wciąż miał w ręku nóż. Przed sobą zaś pergamin i pieczęcie. Wbił nóż w stół tuż przed Jakubem.
-Dostaniesz Dwór, Davosa, dwieście kompletów uzbrojenia po fanatykach Stannisa, 50 worków mąki trochę beczek śledzi na drogę i ludzi z zapchlonego chętnych by dołączyć do was. Gęb mamy i tak za dużo do wykarmienia. Ludzi pod broń tam jednak prawie nie znajdziesz. Sytuacja w mieście skłoniła większość do wstąpienia do straży, bądź któregoś z powołanych przeze mnie oddziałów. Zrobisz to w obecności i asyście Bronna i jego ludzi.-zakończył.

Następne godziny pokażą prawdziwe intencje piratów. Bolton uczulił swoich ludzi o możliwej zdradzie. Flota u wlotu do rzeki również czekała w pogotowiu. Porta zaś obsadzony był wojskiem, załogi trebuszy, katapult i skorpionów były w gotowości.
 
Icarius jest offline  
Stary 27-03-2013, 19:10   #39
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Fosa Cailin

Gdy ponownie wszedł do obozu Roose’a Boltona, atmosfera była zupełnie inna. Tym razem czekano na niego, a w powietrzu unosiła się wyraźna woń ledwo wstrzymywanej agresji. Oczy zbrojnych wędrowały za trójką dzikusów prosto z lasu.
Ferro nie podobała się ta sytuacja i wyraziła swoje uczucia pomrukiem dezaprobaty. Kyr’Wein jedynie obserwował, ale niemal dało się słyszek, jak myśli to samo, co Ferro. Robar musiał przyznać, że mocno ryzykował. Polegał jedynie na słowach Boltona. Nie jeden i nie dwa oskórowane trupy mogły mu poświadczyć, że nie była to solidna waluta.
Roose czekał przed swoim namiotem. Dobrym znakiem było, że trzymał w ręku glejt. Nastąpiła wymiana. Tyrion zmienił właściciela i nie był z tego zadowolony. Nie był też głupi, więc milczał. Robar otrzymał list, nim jednak zdążył go przeczytać, Roose Bolton wyręczył go w tym wysiłku.
- Z tym papierem dostaniesz wikt i opierunek wszędzie na Północy, gdzie uznaje się moją władzę i w kilku zaprzyjaźnionych siedliskach. Nic więcej - słowa były zimne i niosły ze sobą pewną ostateczność. Były wyzwaniem. Gniew wezbrał w sercu Robara, a ręka zacisnęła się na papierze. Został oszukany przez własnego ojca, który nie zdawał się czuć ani odrobiny wyrzutu.
- Dzięki, Panie - Kyr’Wein zareagował szybko i wyciągającł papier z ręki Robara schował go za pas. Chwycił mężczyznę za rękę - A teraz pozwolisz, że ruszymy w drogę. Przed nami długa podróż …
Pociągnął Snowa za ramię, ale ten stał jak wmurowany, walcząc z żądzą mordu. Magus syknął z dezaprobatą. Ferro zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na rękojeści miecza.
- Nie chcę umierać - szepnęła - Ale jeżeli miałabym umrzeć, to z tobą.
Słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie. Las szumiał od delikatnym naporem północnego wiatru. Stali w samym środku obozu wojsk Północy, na Fosie Cailin, gdzie śmierć zatrzymywała się na popas. To był piękny dzień.



Różana Droga

Danice uważnie obserwowała oblężenie na Różanej Drodze. Na początku było kilka starć, ale uczestnicy tego impasu szybko zorientowali się, że nie będzie to prosta, ani pewna bitwa. Tyrellowie okopali się w rozwidleniu Manderu. Tywin Lannister stał ze swoim wojskiem na północnym brzegu rzeki i nie angażował wojsk Wysogrodu w żaden znaczący sposób. Wystarczyło że rozjechał w błoto maruderów, którzy nie zdążyli przeprawić się z główną kolumną na drugą stronę wody. Teraz musiał jedynie czekać, aż zdecydowanie bardziej niecierpliwy Stannis ruszy do boju.
Wojska Baratheona zaszły Tyrellów od Wschodu. Zaatakował od razu, jednak spora część rzuconych na pierwszą linię oddziałów rozbiła się o tarcze róż. Jego wojska były znużone, wojska Reach wciąż świeże i dobrze dowodzone. Bannery Burzy wycofały się więc i zaczęły okopywać, starając się wziąć przeciwnika na przetrzymanie.
Trwało to zdecydowanie za długo. Cierpliwość Danice była już na wyczerpaniu. Zamiast patrzeć jak trzy wielkie armie zcierają się na pył, obserwowała jak do Stannisa dołączają nowe oddziały, a Tyrellowie próbują pertraktować z Lannisterami. Już myślała, że wszyscy pomrą w tym oblężeniu ze starości, gdy jje uwagę przykuło zamieszanie na wschodzie. Spojrzała w tamtą stronę Okiem. Wojska Stannisa były atakowane ze wschodu. Przez kogo? Czyżby zniecierpliwiony Bolton rzucił do walki swoje skromne siły?
Tak, widziała banery Północy i Królewskiej Przystani, a także kilka sztandarów Doliny Arrynów. Ciekawe, a wręcz fascynujące, jednak zupełnie niezgodne z planem. Naciągnęła kaptur na twarz i ruszyła w stronę obozu.


Velimar ruszył na wojnę z biedy. Chciał się dorobić na łupieniu i plądrowaniu. Teraz zaczynał wątpić w przechwałki starego Gremy o skarbach, które można przywieźć z takich wypraw. W sumie, fakt że Grema pił wciąż na kredyt powinien być ostrzeżeniem.
Velimar opuścił swoją Lusie w gniewie, ale z przekonaniem, że po powrocie będzie ona z niego dumna i podziękuje za skarby, które jej przywiezie. W chwili obecnej Velimar nie miał skarbów, nie miał w ogóle nic i chodziłby nieustannie głodny, starając się przetrwać na malejących racjach, gdyby nie fakt że bardziej przejmował się sraczką, która nie odchodziła go już trzeci dzień. Zaczynał się bać. Słyszał, że w północnej stronie obozu już trzech ludzi od tego wyzionęło ducha. Nie chciał umrzeć z gaciami wokół kostek, unurzany we własnym gównie.
Nie chciał umierać.
Miał szansę by uniknąc tego losu. Jego oddział stacjonował na wschodnim krańcu obozu, wystarczyło się wymknąć w las i po prostu odejść. Co dalej, zobaczy. Już podjął decyzję o zdezrterowaniu, gdy w powietrzu popłynął pełen oburzenia huk rogów. Atak.
- Nie, nie, nie - powtarzał pod nosem jak mantrę - To nie tak. Nie teraz.
Przypadł do ziemi i spróbował odpełznąc, jak najdalej się da. Wokół niego rozległa się szczęk oręża i odgłosy paniki. Jego towarzysze próbowali zebrać się w odpowiednim szyku by odeprzeć atak z zaskoczenia. Tumult kopyt, wrzaski bólu i lamenty rannych były ostatnimi, które Velimar usłyszał.

U bram

Dwa tysiące z hakiem, tyle zebrało się klanowców z Gór Księzycowych by pójść z Yrsą na południe, do stolicy Zjednoczonych Królestw. Kobiety, które towarzyszyły jej podczas zdobywania Harenhall nie odstepowały jej, ani powierzonego opiece mamki dziecka szamanki. W tym bliskim kręgu pałętał sie także Yezzar. Kaleka, traktowany trochę jak obozowy błazen był wyjątkowo cichy i ponury od kiedy dowiedział się o śmierci Tuathy. Yrsa zauważyła też, że skrycie obserwuje córkę szamanki.Jego uwaga niepokoiła Shebę Jednooką, która kilkukrotnie zwróciła na to uwage Yrsy.
- Może chociaż wydrapać mu oczy? - zaproponowała rozwiązanie kompromisowe - Żeby się tak nie gapił.
Yezzar nie był jednak głównym zmartwieniem Yrsy. Bardziej niepokoiła ją tendencja klanowców do plądrowania mijanych wiosek i osad. Pochód narzeczonej Namiestnika pozostawiał wielu niezadowolonych lub martwych wieśniaków. Na szczęście do Przystani nie było daleko. Kilka dni drogi i na horyzoncie pojawiła się migotliwa tasma morza przerwana czerwonymi murami Królewskiej Siedziby.
Miasto wyglądało na sponiewierane. Na murach krzątali się rzemieślnicy, pod murami straszyły łyse połacie błota. Królewska Puszcza, rozlewająca się w oddali wciąż jeszcze dymiła w niektórych miejscach. Przystań zdawała się trzymać brzytwy.
- Bah - tłusty Hagot wyraził swoją dezaprobatę - Nie pomieścimy się w tej zagrodzie.
Shlan przytaknął.
- Weźmiesz trochę ludzi Hagota, trochę Mahra, trochę moich. Ze swoimi rób co chcesz. Będziemy czekać na obiecane żelazo.



Sala Tronowa

Posiedzenie Małej Rady było zebrane w pośpiechu i zaskoczyło Domerica. Gdy Namiestnik przybył na spotkanie wszyscy byli już na miejscu i wszyscy, jak jeden mąż patrzyli z niepokojem na Eddarda Starka, wokół którego unosiła się niemal namacalna chmura gniewu. Siedział na tronie z pewną ponurą nonszalancją. W ręku trzymał swój legendarny miecz.


Gdy za Domericiem zatrzasnęły się drzwi Król omiótł obecnych wzrokiem. Namiestnik zauważył, że w cieniach sali tronowej kryło się zaskakująco wielu rycerzy Północy. Nie jeden z nich trzymał dłoń na rękojeści miecza.
- Wiem o tajnych korytarzach - pomruk Starka przeszył powietrze - W chwili obecnej są sprawdzane przez moich ludzi. Każdy kogo tam znajdę zawiśnie.
Słowa wywołały ledwo zauważalne poruszenie wśród członków rady. A może Domeric, znający tajemnicę Varysa, wyobraził sobie przelotny grymas na twarzy eunucha? Grubas wyglądał na nieco zaaferowanego. Jakby i jego audiencja u Króla oderwała od ważnych zajęć. Był zaczerwieniony na twarzy i łysej czaszce, chyba od słońca, a na krawędziach butów wychodziła mu sól.
Król jednak nie na tym zakończył swoje rewelacje.
- Zajmiemy się też zaprowadzeniem pokoju w Westeros - słowa spadały na ramiona Domerica jak stutonowe skały - Nawet jeżeli będzie to oznaczało kajanie się u stóp Lannisterów, czy Baratheonów. Musimy się przygotować do Zimy.

Zapchlony Zadek

Ulice Zapchlonego Zadka były przesiąknięte biedą i brudem. Większość mieszkańców kryła się po wszelkiego rodzaju szopach i rozpadających się budynkach. Smierdziało strachem i desperacją. Beczka pełna śledzi wywabiła z zakamarków tych najodważniejszych. Jakub widział wychudzone dzieci, straszące wzrokiem zabójcy i prostytutki, których nie dotknął by kijem nawet w całkowitych ciemnościach. Było też kilku mężczyzn, swiecących czerwonymi, zapitymi mordami i oddechem, który warzył mleko. Kilku z nich wyglądało jakby kiedyś wykonywało jakąś fizyczną pracę. Tych rycerz zgarniał do swojej trzódki. Wszystko to jednak było skrobaniem dna parchatej beczki.
Mijały godziny i Jakbu tracił nadzieję na jakikolwiek zysk z tej wyprawy. Nakarmil co prawda spory zastęp bezużytecznych mętów, jednak nie trafił na nikogo, kto wytrwałby pod banderą Ducha dłużej niż kilka dni. Tymczasem słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, a ze zmarszczek Zapchlonego Tyłka zaczęły wypełzać męty pierwszego sortu. Atmosfera zmieniała się z minuty na minutę. Dzieci i prostytutki zostały gdzieś w tyle. Dookoła, w miejsce zdesperowanych tchórzy pojawili się jegomoście równie brudni, co agresywni. Tacy mogli się przydać piratom, jednak oni nie skusiliby się na śledzie. W końcu Jakub zdecydował wycofać się z tej części dzielnicy i spróbować szczęścia gdzie indziej. Jego obstawa była silna i dobrze wyszkolona, jednak spotkani tutaj panowie i damy nie grali fair. Jakiś zachrypnięty głos zaczął mruczeć piosenkę o upadku Domu Reyne. Gdzieś z boku ktoś ostrzył nóż.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 01-04-2013, 22:05   #40
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Jakub rozejrzał się po okolicy. Raz jeszcze zlustrował obsadę, którą obdarzył go namiestnik. Im dalej w głąb ciemnych uliczek się posuwali, tym większe miał wrażenie, że jego eskorta wcale mu nie pomaga, a wręcz przeciwnie.
Rycerz splunął na bok i ruszył w stronę, z której dobywał się głos ostrzonej broni.
- Dobrzy ludzie, nie jestem stąd. I wbrew temu co możecie sądzić, nie łączy mnie z królem nic więcej niż ci tutaj - Wilfgrey postąpił kolejny krok, jakby chciał znaleźć się jak najdalej od swej prowizorycznej ochrony. - Powtórzę raz jeszcze, szukam ludzi gotowych się stąd wyrwać. Nie służę żadnemu lordowi i nie żądam tego od was. Nikt nam nie dał Smoczej Skały, sami ją sobie wzięliśmy.
Gdybym znalazł się na waszym miejscu, nie chowałbym się w najciemniejszych częściach miasta. Na pewno nie kiedy, tuż obok bogatsi wystawiają huczne uczty. Być może macie przynajmniej tyle odwagi, by ruszyć za człowiekiem, który wykarmił wasze kobiety i dzieci?
 
Sir_Michal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172