Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2013, 23:30   #150
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zaginione opactwo sądem grzeszników

- Jeśli czarna wieża ma takie same schody, to ja nie wiem... - strażnik jak zawsze był szczęśliwy z wszystkiego co go otaczało, a przez jego słowa nie przemawiał nawet gram cynizmu. Przynajmniej gdy iloraz inteligencji obserwatora dąży do zera z zawrotnym tempem wymijając po drodze czarnoskórych niewolników, przydupasów, oraz wszystkich z szarego końca wyścigu po uczelniany tytuł. Blondyn ruszył przed siebie raz po raz odsuwając pajęczyny na bok. Właściwie to nawet nie próbował ich rozrywać, chciał pozostawić to miejsce nienaruszone, w idealnej równowadze nietkniętej przez istoty ludzkie lub im podobne. W takich chwilach cieszył się że krzewi tą konkretna rzecz.
- Pastorze? - zapytał w pustkę wysłuchując śladów odpowiedzi czy też reakcji.
Odpowiedziała mu martwa cisza, żadnych skrzypnięć czy jęków, jedynie wiatr hulający za oknem, poruszał delikatnie drzewami, zagłuszając ciszę, miarowymi skrzypnięciami z dodatkowym akompaniamentem błyskawic rozświetlających niebo.
Blondyn zaczął otwierać kolejne szafki poszukują czegoś, co może mu się przydać. Miał zamiar narobić przy tym trochę hałasu tak, by jego obecność nie pozostała niezauważona, ba - nie mogła zostać zignorowana. W razie kolejnych niepowodzeń zamierzał udać się tam, gdzie według jego wiedzy powinna znajdować się kwatera pastora.
Blondyn narobił trochę hałasu, co spowodowało jedynie poruszenie się niektórych warstw kurzu, oraz ruchy w populacji pająków. Gdy zamknął kolejną pustą szafkę, w której odnalazł jedynie zaschniętą krew, zobaczył coś dziwnego, coś czego jeszcze przed chwilą tu nie było. Nad progiem do następnego pomieszczenia, pojawił się napis stworzony z krwi. Powoli ściekająca maź tworzyła wielkie litery napisane typowym prosty pismem, taki którym żaden kapłan czy szlachic by się nie posłużył. Dziwna fraza głosiła zaś:
”Radość i Podniecenie to moje motto.

- Oi Oi, jesteś taki pełny energii. Stało się coś dobrego? - blondyn przemówił głośno i wyraźne przed otworzeniem kolejnych drzwi. Tym razem jednak wytężył swój umysł by przed tą czynnością sprawdzić potencjalne pułapki.
- Pastorze? - spytał raz jeszcze przechodząc przez próg pomeiszczenia.
Nie był tu pułapek, a tym bardziej pastora. Kolejnym pomieszczeniem był salon, z kominkiem. Gdy tylko strażnik wkroczył do niego w głowie usłyszał płacz i krzyki...głownie dzieci i kobiet, jednak po za tym nic się nie działo.
- Czy to wy jesteście ofiarami tego, kto śmie zwać się katem? - blondyn zapytał przedziwne głosy powtarzając swe pytanie w myślach, na wypadek gdyby to własnie tak komunikowały się stworzenia.
Nic mu nie odpowiedziało, jednak gdzieś w głębi siebie, ten który pilnował równowagi, czuł że głosy chcą mu coś pokazać, a jego wiedza pozwalała m ustwierdzić, że potrzebują jakiegoś elementu by to się stało, czegoś co w tej sali mogło być katalizatorem przeszłości.
Blondyn dobył tego, co było ucieleśnieniem prawdziwego kata. Mordu i rozpaczy, ale i szczęścia i spełnienia. Perłowa katana zmaterializowała się, to samo miało zaś stać się z wizją tego pomieszczenia.
Katana pojawiła się w dłoniach mężczyzny... i tyle. Nic nie zadziałało, miecz wszak nie był związany z przeszłością tego miejsca, nie było go tu gdy działy się rzeczy które chciały przekazać widma.
Strażnik równowagi zdematerializował kata odsyłając jego ostrze do innego wymiaru. Rozpalił ogień w kominku, by po chwili przyjemnie przed nim się rozsiąść. Rozejrzał się po pomieszczeniu po raz kolejny.
Mężczyzna usiadł na zakurzonej posadzce, patrząc w ogień buchający wesoło w kominku. Z każdą chwilą w głowie słyszał coraz głośniejsze krzyki, małych dzieci, a po chwili nawet tak zrównoważona osoba jak on odskoczyła lekko do tyłu. Ot w jedno mrugnięcie oka, w ogniu pojawiło się, dziecko.



Kilkuletni chłopiec płonący żywcem w palenisku domku pastora, obok niego zaś materializowały się odcięte kończyny innych dzieci, czasem nawet całe - zmasakrowane ciałka małych istot. Pokój wypełnił się obrzydliwym zapachem spalonych ciał, od którego wymiociny same napływały do gardła. Faust odsunął się od ognia, by choć trochę stłumić zapach... tylko po to by jego ręka natrafiła na odciętą głowę, malutkiej dziewczynki. Dłoń strażnika została cała wysmarowana krwią niewiniątka, a w miejscu gdzie przed chwilą siedział, pojawiła się potężna barczysta postać. Ubrana w ciężki pancerz, jak i skórę jakiegoś dzikiego zwierza, zarzucona paszcza na głowę, niczym kaptur. Spodnie osobnika, były opuszczone, a jedna z jego potężnych łap, trzymała nogę niewiasty, która osobnik brutalnie gwałcił, tak, że twarz kobiety znajdowała sie tuz przed ogniem w którym płonęły jej dzieci.



Na ramieniu oparte miał drugie łapsko, które trzymało ogromne ostrze, na które nabita była głowa, zapewne męża kobiety. Potężny osobnik zawył głośno, a z jego ust padły słowa które Faust już tego dni widział -Radość i Podniecenie to moje motto.
Postać jeszcze raz zawyła z uciechy, niczym dziki wilk, zaś oko strażnika dostrzegło jeszcze jedna osobę. Starego duchownego, który przyglądał sie temu wszystkiemu trupio blady, ze śladami wymiocin na kołnierzu z progu prowadzącego do następnych pomieszczeń.
- Yo! - powiedział obrzydzony całym zdarzeniem blondyn. Ciarki które przechodziły po jego plecach sprawiały, że pozostawał przy zdrowych zmysłach. Gęsia skórka która wypłynęła na jego skórę była niemal tak wielka jak ta, której sprawczynią była dziewczyna-kwiat. Niestety, powód ekscytacji był całkowicie inny.
- Zginiesz, wiesz? - blondyn zapytał, klepiąc wizję kobiety po pośladku. - A ciebie pomszczę - dodał z uśmiechem na twarzy. - Pragniesz by zginął, prawda? - spytał raz jeszcze, zaś aura otaczająca jego ciała była znacznie bardziej biała. Nawet oczy na chwilę wydawały się przyjąć inny kolor. Perłowy kat we własnej osobie przemknął przez to miejsce.
Strażnik w kierunku starego pastora.
- Wiesz kim jestem? - spytał po chwili.
Pastor spojrzał na strażnika, po czym westchnął i rozmył się znikając tak jak i cała wizja, chociaż może lepszym słowem było - wspomnienie tego miejsca. W uszach Fausta umilkły krzyki, a podmuch burzowego wiatru, jak gdyby zapraszał go do dalszej podróży po grzechach tego miejsca. Blondyn podążył za wezwaniem kierując się do następnego pokoiku. Westchnął ciężko. Wiedział że sceny jak ta dzieją się na tym świecie. Z jednej strony chciał poznać ich historię z drugiej wolał zanurzyć się w ramionach kogokolwiek i oddawać się temu, co tak bardzo sprawiało wszystkim radość.
Ten pokoik był sypialnią z sporym kamiennym ołtarzem pod jedną ze ścian. Gdy tylko Faust wkroczył do niego, znowu pojawiły się wizje. Tym razem gwałciciel dziewki siedział na drewnianym krześle, obżerając się mięsem przy małym stoliku. Jadł jak bestia, bez manier, opychając się jadłem i oblewając alkoholem, jednocześnie mówił coś do Pastora który stał obok, jednak nie było słychać słów. Jednak pokazywał coś na palcach i jego ogólne ruchy wskazywały jak gdyby coś kupował, czyżby dzieci i kobiety? Gdy zakończył mówić, rzucił na stół worek pełen złota i wstał ze swego miejsca, po czym z paskudnym uśmiechem na kaprawej gębie, poklepał starca po ramieniu. Gdy Kat opuścił pomieszczenie, starzec opadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach, a wizja rozmyła się. Ale Faust czuł, że jest coś jeszcze, coś pod ta sprawą...cos pod tym domem.
Blondyn przesunął najpierw łóżko, w końcu było to jedyne miejsce w którym coś mogło ukryć się przed wzrokiem w tym pomieszczeniu. Gdyby nie znalazł tam żadnej klapy rozpoczął by badanie ołtarzu - zapewne coś w nim jest sekretnym przejściem. Tak jak miejsce spoczynku jak i rozkoszy okazało się tylko ułudą, brakiem czegokolwiek, tak krótkie badanie ołtarza, które sprawiło że sporo kurzu osiadło na dłoniach strażnika równowagi dało mu do dyspozycji kolejne drzwi, które, przynajmniej do teraz, były ukryte. Coś, co można było nazwać zdrowym rozsądkiem podpowiadał, że to nie pora na jakikolwiek posiłek. Przeszedł przez nowe przejście.
Schody zaprowadziły Fausta do ukrytej podziemnej komnaty... a dokładniej grobowca. Leżały tu kości, setki kości, wiele istnień musiało umrzeć w tym domu, wraz z obecnością strażnika pojawiła się kolejna wizja. Stary Pastor, wciągający kolejne zmasakrowane i zgwałcone na śmierć kobiety, jak i spalone zwłoki dzieci do tego masowego grobu. Kat go obserwował, śmiał się głośno obserwując ten proces, a jego wzrok z lubieżnym wyrazem oglądał to makabryczne dzieło. Kiedy na kopę, ciał trafiło ostatnie ciało, barbarzyńca uśmiechnął się, po czym przeszył pierś starca ostrzem swej broni. Pastor upadł wprost na inne ciała, gdzie szybko skonał, zaś jego oprawca opuścił podziemia z niemym śmiechem na ustach. Po tym wizja zniknęła, a Faust zdał sobie sprawę, że stoi dokładnie przed szkieletem owego zdradliwego duchownego.
- Macie coś jeszcze do powiedzenia? - zapytał znajdujących się przed nim dusz, rozglądając się po grobowcu. Tyle krwi, tyle żywotów zostało odebranych w imię rozrywki jednego osobnika. Jeśli to był “Kat” o którym wspominał strażnik Chaosu, to będzie musiał mu za to podziękować. W głowie rodziło się kolejne, jeszcze gorsze pytanie: Jeśli kat jest kimś takim, to kim będzie łowca?
Zawiał wiatr, a kości zagrzechotały cicho, w tak dziwny sposób, że czaszka pastora przeturlała się pod nogi Fausta, a po chwili widmowe dłonie pojawiły się na niej, unosząc ją do góry. Smutne uczy ducha duchownego spojrzały w milczeniu na blondyna, jak gdyby oczekiwał kary.
- Każdy jest sądzony wobec tego, co czynił. - strażnik przemówił do pozostałości pastora. - Z pewnością nie byłeś dobrym człowiekiem, ale nie znam całej historii. Nie mogę podjąć więc decyzji w sprawie twego ducha - powiedział po chwili namysłu. Wziął głębszy oddech.
- Jednak jeśli pomożesz mi pokonać twego mordercę, pomścić swe jak i jego ofiary, może nad twym losem zlituje się chociaż jedno z nieskończoności bóstw? - zaproponował.
Pastor westchnął bezgłośnie, widac jedna z jego pokut było wieczne milczenie, za kłamstwa którymi karmił niewinnych ku ich zgubie przez całe życie. Wskazał aFaustowi, góre kości, a potem wskazał na niego i pokręcił głową. Przekaz był jasny - ktoś taki jak ty, nie jest wstanie pokonać kogoś kto uczynił coś takiego.
- Ktoś musi to zrobić. - powiedział blondyn kierując się do wyjścia. Gdy wykonał kilka kroków stwierdził widocznie rozbawiony - Jestem tylko narzędziem równowagi, pojedynczym ciężarkiem na wadze. Co mi pozostaje poza spełnianiem swego przeznaczenia?
Pastor patrzył na Fausta... po czym wskazał na serce, wykonując kilka gestów. Język migowy, tego nie mogli mu zabrać, a wiedza Fausta pozwalała mu na bez problemowa interpretację. Znaki mówiły “Kat nie boi się niczego, to jego największa słabość i siła. Pamiętaj o jego mottcie.
- Niech ci, których wodziłeś wydadzą werdykt. Wiedz że wszystko jest lepsze niż wieczne cierpienie i zwątpienie, a każda kara kiedyś się kończy - powiedział wchodząc na pierwszy ze schodów.
-”I odpusć winy naszym winowajcom” - zarzucił przez ramię gdy opuścił podziemia. Starzec uśmiechnął się, po czym zniknął, a wszystkie kości za plecami Fausta rozpadły się w proch, czemu towarzyszyło krótkie westchnienie ulgi, tysięcy dusz.
Teraz tylko dostać się do wieży. Może powinien zrobić przed tym przerwę? Był prawie pewien że sprawiedliwość czekała wystarczająco długo i musi zostać wymierzona. Nic tylko znaleść( czy raczej ukraść) jakiś pojazd i ruszyć za wskazówkami starca z więzienia.
Podróż do miasta była uciążliwa za sprawą wszechogarniajacych blondyna dylematów, informacji o przeszłości osób, których nigdy nie pozna. Wydarzenia, których wolałby nie być świadkiem nawet za cenę swego własnego życia. Z każdym kolejnym krokiem, który sprawiał że odległość między nim a zaginionym grobowcem rosła, delikatnie zmniejszał gęsią skórkę. Gdy znalazł się na trakcie do miasta był już całkowicie wypoczęty, nie to zdecydowanie złe słowo. Był świadom otaczającego go świata, jak i wyzwania jakiemu musiał teraz sprostać. Gdy przechodził obok każdego ze zniszczeń wywołanych przez jego towarzyszy podróży, jak i jego samego sprawiał że uśmiech wypływał na jego usta. Nie zależało mu szczególnie na nich, jednak jedno było pewne - koncept “nakama” był czymś przyjemnym, a wśród zlepku tak bardzo przypadkowych ludzi nie sposób było się nudzić.
Faust wstąpił na gorący posiłek w jednej z knajp, by niczym John, podając się na znajomość z kapitanem straży zjeść coś co było stosunkowo smakowite jak i pożywne za jeden uśmiech.
To samo nastąpiło w przypadku kilku porcji jedzenia które zniknęły bez wyraźnej przyczyny, by stać się prowiantem na drogę.

Najdroższym, co tego dnia zostało skradzione był koń o białej niczym perłowe ostrze blondyna sierści. O dziwo nawet nie zareagował negatywnie na nowego jeźdzca, ba, zdawał się nawet odczuwać z tego tytułu szczęście.
 
Zajcu jest offline