Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2013, 16:41   #11
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Pożegnała się skinieniem głowy i pozwoliła zaprowadzić do łazienki.

Pomieszczenie było obszerne, urządzone z podobnym rozmachem jak reszta rezydencji.
Podziękowała Adamowi i zamknęła drzwi na zasuwkę. Usiadła na brzegu staromodnej wanny, nie akrylowej, jakie zwykle bywały, ale z czegoś przypominającego gładki, ciemny metal. Mosiądz? Niemożliwe, taka wanna kosztowała by majątek.. Odkręciła kurki, pozwalając wodzie lać się do wanny. Przeczytała napisy na kilku stojących obok butelkach i też powlewała to do wody. Przez chwile patrzyła, jak powierzchnia wody pokrywa się pianą.
Adrenalina powoli opadała. Rozebrała się i stanęła przed dużym lustrem, nie zamocowanym do, ściany, ale ustawionym na wielkim stojaku, jak sztalugi.. Ręce i twarz miała podrapane, na nogach, plecach i brzuchu widać było jakieś obtarcia, które pewnie jutro zsinieją. Poza tym - wszystko było ok.
Weszła do wanny i przymknęła oczy. Pierwszy raz od bardzo dawna obrazy płonących ciał się nie pojawiały - woda uspokajała, rozluźniała napięte mięśnie. A może to ruch pozwolił jej złapać dystans? Zadrapania szczypały, ale doznanie szybko minęło.

Wróciła myślami do osób zgromadzonych w salonie. Uroda kobiety była spektakularna, ale Husky wyraźnie się jej.. poszukała słowa.. obawiał? napinał się w jej obecności, a ona z niego szydziła. Pod płaszczykiem żartów wbijała mu szpile, udowadniając swoją wyższość. Cela rozpoznawała takie rzeczy.
Bez dwóch zdań coś ich kiedyś łączyło... dziewczyna miała nadzieję, ze to był tylko seks, że to nie ona robiła mu te wszystkie straszne rzeczy, o których opowiadał. Hughes ją onieśmielał, ale w inny sposób niż pan Kamil. Miała wrażenie, że patrzy na nią z góry.

Woda rozleniwiła, uspokajała myśli i ciało. Cela poczuła znużenie, walczyła z sennością. Wyszła z wanny, zawinęła się w szlafrok i przeszła do swojego pokoju. Powinna tam wrócić.. za chwilę, obiecała sama sobie, kładąc się na moment na łóżku. Wyschnie, ubierze się i pójdzie.

Po dwóch minutach już spała. Niespokojnie, rzucając się po łóżku. Nie wiadomo, czy sen spowodowało zmęczenie i napięcie, czy był to podświadomy sposób na ucieczkę przed spotkaniem z tymi wyniosłymi ludźmi-mutantami.
Nie chcieli się jej naprzykrzać na szczęście i domyśliwszy się, że poszła spać, dali jej święty spokój. W końcu.
Obudzono ją dopiero z rana, nie był to jednak specjalnie zły sposób na pobudkę. Adam rozsłonił zasłony, wpuszczając delikatnie kilka promieni słońca do pokoju, uważając by żaden, nie padał Celi na twarz. Podniósł z ziemi tacę i położył ją obok Ocelii, uśmiechając się do niej uprzejmie.
- Nie pamiętam byś coś jeszcze u nas jadła Ocelio. Chyba najwyższa pora - na tacy znajdowała się jajecznica z szynką i szczypiorkiem, dwie zapiekane bułeczki z serem, jeden słodki, świeży rogalik, szklanka z sokiem pomarańczowym i druga z mlekiem. No i oczywiście sztućce, wiekowe, ale błyszczące, warte zapewne tyle, co mieszkanie, w którym niedawno mieszkała Celę.
- Życzysz sobie czegoś jeszcze? Kawa? Papieros? - Spytał nachylając się.

Cela przebudziła się gwałtownie, przestraszona, ktoś był w pokoju, była tego pewna. Otworzyła oczy i zobaczyła Adama.
- Dziekuję - powiedziała, naciągając na siebie kołdrę. Matko, wszedł tutaj jak spała.. a jakby była goła? Technicznie rzecz biorąc, była, ale na szczęście spała pod kołdrą, nie na wierzchu. Co za pokręcone zwyczaje...Zapomniała zamknąć drzwi na klucz? W ogóle tu mieli klucze?
- Panie Adamie - zaczęła - Ja, oczywiście, wiem, ze jestem gościem, i macie państwo swoje zasady, ale czy mógłby pan tak nie wchodzić bez pukania? Oczywiście, powinnam była zamknąć drzwi, moje niedopatrzenie.. Ale to jest dziwne. I mnie krępuje.
- Jak z ręką Huskyego?
Ukłonił się nisko, przepraszając.
- Masz rację... pukałem, jednak chyba spałaś zbyt mocno. Przepraszam bardzo - wyprostował się chrząkając. - Jason... miał ciężką noc. Musiał sobie... hmm... sama wiesz, co musiał zrobić. Dodatkowo ja musiałem naprawić mu kość w łapie, ale gdy jeszcze trochę wypocznie, będzie całkiem zdrowy. Ale on oczywiście pospał dwie godziny i już jest na nogach, bo musi “rozruszać” kości - pokręcił głową uśmiechnięty.
- To dobrze - odetchnęła - Bardzo proszę mi tu nie przynosić jedzenia i w ogóle nie traktować tak.. dziwnie. Ja nie jestem chora ani nic w tym stylu.
- Dziwnie? - Spojrzał na nią, mrużąc oczka. - Po prostu chciałem panience... tobie - uśmiechnął się. - Pomóc w lepszym rozpoczęciu dnia. To, że ktoś przynosi ci śniadanie do łóżka, wcale nie musi być dziwne. Ja tu pracuję i gotowanie, zalicza się do moich obowiązków - podszedł do drzwi. - Jedz proszę, wystygnie. - Wyszedł kłaniając się nisko.
Cela wstała i odstawiła tace na biurko.
Napiła się soku i ubrała. jajecznica wyglądała smakowicie, ale dziewczyna nie lubiła mięsa. Usiadła na oknie i zjadła rogalik popijając mlekiem. Kurcze, powinna odnieść tą tacę do kuchni, czy tu zostawić? Nie chciała urazić pana Adama, a miała nieodparte wrażenie, że ciągle to robi.Zostawiła ją w końcu na biurku, a sama zabrała swoją szczotkę do zębów i poszła do łazienki. Wychodząc z pokoju, natknęła się akurat na Alana Hughes’a, który wyszedł z pokoju Kamila, zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnął się delikatnie do Ocelii.
- Witam. Mam nadzieję, że wypoczęłaś. To strasznie wygodny dom, prawda? - Spytał uprzejmym, spokojnym głosem.
- Tak, dziękuję - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie czekali na mnie państwo wczoraj wieczorem...czy pan Kamil już wstał?
- Daliśmy ci spokój, nie jestem tak nachalny jak bywa Jason - wzruszył wesoło ramionami. - Pięć razy chciał iść sprawdzić, jak się masz. Kamil... nigdy nie widziałem żeby spał, teraz już coś sobie myśli, w swoim gabineciku.
- Czy to prawda? - zebrała się na odwagę - Miał pan mutację i ona się cofnęła?
Pokiwał głową, nie smutniejąc jednak.
- Byłem jak Kamil tylko... inne zwierzę. Spora zmiana, która wymagała czasu i którą dopiero ostatnio, zaczynam rozumieć, więc postanowiłem skonsultować się z Serafem.
- Ale tak.. po prostu się to zadziało? Musiały być jakieś przyczyny.
- Oczywiście, że tak i wydaje mi się, że jest ona bardzo, ale to bardzo prosta... - podszedł do niej, szepcząc niemal. - To po prostu, całkowicie naturalna ewolucja Ocelio.
- Żartuje pan sobie ze mnie...
Wyprostował się wzdychając.
- W przeciwieństwie do Kamila, jestem zwolennikiem tezy, według której, zwierzoludzie, byli jeszcze przed... “normalnymi” ludźmi, a teraz zaczynamy wymierać. A przynajmniej tak było, dopóki nie rozwinęła się technologia, gdy odkryto, jak wielu nas jest i nie zaczęto na nas eksperymentować... Kamil ma wręcz odmienne zdanie - pokręcił głową. - Ale i tak to świetny przyjaciel.
- Myśli pan, że u mnie też.. to się może cofnąć? Będę mogła wrócić do szkoły, do znajomych, żyć normalnie?
- Słyszałem, co ci się stało... co tu się stało. Już nigdy nie będziesz mogła żyć normalnie - oznajmił wzdychając smutno. - Ja zaś Ocelio... ja... ja żałuję, że moje mutacje zniknęły.
- Mi nie stało się nic.. ale przeze mnie wiele się wydarzyło. Wiele osób zginęło. Tak, myślę, że rozumiem, że można żałować mutacji. Jakby u mnie to zniknęło, też bym pewnie mniej sprawna była. Ale tego chcę najbardziej na świecie. Mojego starego życia. - zamilkła na chwilę - Jest pan kolejną osobą, która mi mówi, że to niemożliwe.
- Wiesz jak mówią... nic nie jest niemożliwe, ale nawet jeśli pewne metody mają działać, na odwrócenie mutacji... to nie chcesz ich sprawdzać - spojrzał na szczoteczkę do zębów, która dziewczyna trzymała. - Chyba cię zatrzymałem, jeszcze porozmawiamy, dobrze? Sam muszę pogadać z moją siostrą, z której bliższej znajomości ci nie życzę - uśmiechnął się ponownie, puszczając oczko do Ocelii.
- Proszę poczekać! - zatrzymała go, poruszona. - Czyli są metody, żeby to odwrócić. Powie mi pan?
Odwrócił się do niej wzdychając.
- Wiesz czym jest Czerwona Dzielnica w Johannesburgu? Uczą tego w szkołach?
- Nie pamiętam.. nie wiem.
- Będziesz musiała spytać Jasona, lub Kamila. Tam dzieje się wiele rzeczy, wliczając w to takie... eksperymenty. Oni mogą opowiedzieć ci o tym, bardzo, bardzo dokładnie.
- Tak zrobię - powiedziała i przez chwilę patrzyła, jak mężczyzna odchodzi. Weszła do łazienki, a po jakimś czasie pukała już do drzwi gabinetu pana Kamila.
- Proszę! - Usłyszała. - Ach, to ty Ocelio. Chodź proszę - powiedział Kamil zapraszając ją gestem do biurka, zawalonego papierami. Światło ponownie dostarczane było tylko przez liczne świece.
Ocelia weszła i podeszła do biurka..
- Przepraszam, że wczoraj nie dotarłam.. - powiedziała powoli, a potem wyraźnie zapaliła się i zaczęła mówić szybciej - Rozmawiałam z panem Hughes’em i powiedział, że jest możliwość odwrócenia mutacji. I że ma to związek z Czerwoną Dzielnicą w Johannesburgu. Pomyślałam, że to może być pomysł dla mnie. Oczywiście, nie mam na ten moment tyle pieniędzy, żeby tam wykupić bilet, ale jeśli pana oferta pracy jest aktualna, to mam nadzieję zarobić.. jeśli oczywiście, uwzględnia pan wynagrodzenie. Bo jeśli nie, to będę musiała znaleźć inną pracę.. Oczywiście, idea jest mi bliska i chętnie bym pomogła nieodpłatnie, ale rozumie pan, że w obecnej sytuacji potrzebuję pieniędzy, a skoro nie chodzę do szkoły, to stypendium mi nie przysługuje.. choć z drugiej strony nie bardzo wiem, jak mogłabym tam wrócić. Oczywiście, doceniam pana gościnę. Pomyślałam, że może dorobię tu niedaleko, w tym centrum w Markach... na pewno jest jakaś możliwość pracy na część etatu. - spojrzała na niego z nową nadzieją wypisaną na twarzy.
Kamil skrzywił się dziwnie. Podrapał się za wielkim uchem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Chyba nie wiesz nic o tym, co się dzieje na południu Afryki, prawda? Albo w to nie wierzysz... Czerwona Dzielnica to miejsce, gdzie sprowadza się wszystkich animalmanów niewolników i umieszcza w różnych przybytkach dla rozrywki bogaczy. Ja wylądowałem w arenie, Jason w arenie i... domu... no wiesz - chrząknął. - Po jakimś czasie otworzyli tam laboratoria, do których brali tych najbardziej zdeformowanych, jak ja, czy też najbardziej... wyróżniających się, jak Jason, który robił dużo bałaganu, więc według nich, należała się mu nauczka. Z początku sprawdzali, czy mutację da się wyleczyć, przy czym zmarło wiele nam podobnych, potem, gdy stwierdzili, że to niemożliwe, zaczęli z nami eksperymentować na różne inne sposoby - mówił spuszczając wzrok i wpatrując się gdzieś w antyki. - Ostatnio zaś, dochodzą z tego miejsca plotki, że w tych laboratoriach, czy też rzeźniach, wyleczono paru zwierzoludzi.
Wstał z miejsca, podchodząc do niej.
- Południe Afryki jest najgorszym miejscem dla mutanta. Piekłem. Zaś Czerwona Dzielnica jest jego ostatnim, najniższym kręgiem, w którym jedyne, co ci pozostaje, to szukać sposoby na samobójstwo. Jednak pilnują cię byś nic sobie nie zrobił - mówił już bardziej do siebie, niż do niej. - Bo choć jesteś bezwartości, to muszą utrzymać, cię przy życiu, byś zdawał sobie z tego sprawę... - Westchnął ponownie, opierając się o biurko. - Musisz Ocelio zrozumieć, że życie jakie było, przestało istnieć, nie tylko dla ciebie, ale i dla wielu, wielu innych mutantów w tym kraju, a może wkrótce i w innych. Twoja praca dla mnie będzie płatna, jeśli tego zechcesz. Będzie też niebezpieczna.
Ocelia zrozumiała, że się wygłupiła. Wzięła półsłówka Hughes’a za dobrą monetę. Rozczarowanie było jednak dużo większe niż wstyd. Nadzieja w jej oczach zgasła.
- Rozumiem - powiedziała tylko.
- Możesz jednak być pewna, że... hm... trafiłaś w dobre ręce. Wszyscy tutaj mają za sobą takie i gorsze okresy. Tym razem po prostu nie chodzi o same przetrwanie. Chyba - dodał po chwili z przekąsem.
- Rozumiem - powtórzyła. - I dziękuję, za szansę. Robiłam wszystko, żeby zniechęcić Jasona. Pewnie nie jestem, bezpośrednio, odpowiedzialna za masakrę na marszu, ale za jego połamane kości już tak. Proszę powiedzieć, jak mogę pomóc.
- Za szansę, podziękuj bratowi Adama... gdyby nie Calvin wiedziałbym o tobie, tylko z Jasonow’ego “strasznie słodki tu zapach” - uśmiechnął się do siebie. - Muszę jednak przyznać, że musisz się nim opiekować w niemniejszym stopniu niż on tobą... ostatnio dziwnie się zachowuje - chrząknął siadając za biurkiem. - Więc tak... będziemy musieli sprawdzić twoje umiejętności... przekonywania. Z czasem będą one coraz to lepsze, to pewne - wskazał jej krzesło. - Usiądź proszę, to może trochę zająć.
Usiadła na ozdobnym krześle.
- Jeszcze odnośnie Jasona - zaczęła - Co znaczy, że zachowuje się dziwnie? Ja miałam wrażenie, że atakowanie, agresja, może nawet.. zabijanie sprawiają mu radość. Dodatkowo ma strasznie zmienne nastroje. Czy o to chodzi? Bo pewnie nie o jego upierdliwość - spróbowała zażartować.
- Zmienne nastroje... jest dziwnie niestabilny od... miesiąca. Czyli od kiedy tu wrócił. Trochę mnie to niepokoi. Nie chce jednak powiedzieć o co chodzi. Nawet mi - wzruszył ramionami, smutniejąc wyraźnie. - Obawiam się jednak, że przemoc i upierdliwość są wpisane w jego naturę.
- Skąd wrócił?
- Z polowania - odpowiedział nieprecyzyjnie.
- On polował, czy polowano .. na niego?
- Obie te rzeczy. Domyślna jesteś... - pokiwał głową.
- Jakieś.. zawody?
- Zawody? - Skrzywił się. - Och nie... Zaczął rzucać się w oczy ROPie i AA. Jak mi później powiedział “specjalnie”. Gdy trafili na jego trop, zaczął wodzić ich za nos, by jednego po drugim... aż na szczyt ich drabiny hierarchii.
- Dostał takie zadanie, czy to była jego inicjatywa?
- Zadanie od jego poprzedniej... jak on to mówi “pani”, po którego wykonaniu, przyjechał tutaj, po raz pierwszy, po bodajże pięciu latach. Nie bardzo liczę czas.
- Jak to się stało, że został pana Psem? Czy ta kobieta, to była siostra pana Hughesa? On się jej boi.. A ja się boję jego.
Podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego zacząć.
- Dzięki mnie wydostał się z Czerwonej Dzielnicy i powiedział, że kiedyś spłaci ten dług. Zdecydował się później na służbę, do której przerwania zmusiłem go dwa razy. Raz dla ciebie. Raz niefortunnie dla... pani Hughes. Clary. To co się między nimi działo... jest skomplikowane. Aczkolwiek nie powinnaś się go bać, naprawdę. On... on po prostu jest gotowy na wszystko by cię chronić. Dlatego może ci się wydać... szalony?
- Wiem, oczywiście...wiem, że nie powinnam się go bać. I wiem, że świadomie mnie nie skrzywdzi. Wczoraj.. spanikowałam i chciałam uciec. Weszłam na drzewo, za wysoko, spadłam. Wszedł za mną i złapał mnie w locie choć wiedział, że nie da rady bezpiecznie wylądować. Ale przedtem.. przewrócił mnie. Złamał pode mną gałąź. Powiedział, że będzie mnie chronił nawet przede mną samą. Wierzę mu. Ale się boję, że przedobrzy.
- Zna swoje limity i... i pewnie tak jak ty spanikował, dlatego mógł się zachować trochę nieracjonalnie. Nie sądzę by przedobrzył o ile nie zajdzie taka potrzeba - zapadł się mocniej w fotelu. - Może po prostu już nie uciekaj - dodał z pytającym uśmiechem.
- Staram się. naprawdę się staram, ale czasem mnie .. zalewa.
- Chyba wiem o co ci chodzi, choć tak bym tego nie nazwał - chrząknął rozglądając się po pomieszczeniu. - No dobrze... może jeszcze nie czas byś zaczęła... pracować. Muszę poczynić pewne przygotowania. Jestem za to pewien, że przydałoby ci się trochę treningu. Nie mamy pojęcia jak rozwijać twoją zdolność... u nas to było samoistne, wraz z używaniem jej. Jednak przydałaby ci się umiejętność walki... może strzelania. Choć mam nadzieję, że obu uda się uniknąć. Zresztą tego drugiego nie ma w sumie kto cię uczyć... Jason nie lubi wystrzałów z broni palnej i fajerwerków - westchnął.
Cela przełknęła ślinę.
- Nie bardzo sobie wyobrażam, żebym mogła do kogoś strzelać. Choć pewnie.. no nie wiem.. jak bym musiała. Co do moich zdolności - nie robię specjalnie, to się dzieje.
- Cały czas, tak? Hmm, tym lepiej. Dzięki temu samo w sobie, będzie to coraz silniejsze. Coraz łatwiej będzie ci ludzi przekonywać, a to się nam przyda...
- Chce pan, żebym spróbowała? Przekonać pana do czegoś?
- Eeeem - spojrzał udając strach. - To Jason ma cię trenować. Jego przekonuj do czego zechcesz - dodał z uśmiechem.
- Chyba nie jestem taka dobra.. nie udało mi się przekonać go, że ma mnie zostawiać i sobie iść. Ale może mi opowie o pani Clarze - uśmiechnęła się lekko, nieco złośliwie.
- Musisz pamiętać, że jest upierdliwy... - mruknął myśląc, co powiedzieć o kobiecie. - Jest inna niż parę lat temu. Zdecydowanie. Nie dziwię się, że kiedyś Jason się w niej zakochał, teraz jednak jest... okrutna, bezwzględna, wredna... zła. Manipuluje ludźmi, chociaż nie ma takiego daru jak ty. Poznałem ją pięć lat po tym jak poznałem Hughes’a. Chyba pięć. To naprawdę, zupełnie inna osoba, niż wtedy - pokręcił głową smutno.
- Czy ona też jest mutantem?
- Nie...
- Ale była i przestała, czy nigdy nie była? I dlaczego oddał jej pan Jasona?
- Nigdy nie była, a Jason... sam do niej poszedł.
- Rozumiem. Jest bardzo piękna.
- Pewnie tak... moje gusta, co do urody są raczej dość... inne - chrząknął, chyba żałując, że to powiedział. Szczególnie tak niedokładnie. - Aczkolwiek teraz jej nie tylko się boi, ale i chyba... nienawidzi.
- Był gotowy uciec ze mną, gdy się dowiedział, że ona tu jest.. przez pół sekundy, potem oddanie wobec pana zwyciężyło.
- Taaak... jak mówiłem, to skomplikowane. Ale chyba nie jest taki zły, prawda?
-Raczej nie. Pójdę do niego, dobrze? Przekonam go, żeby przestał za mną łazić.
- Będziesz z nim pracować, to raczej niemożliwe... możliwe, ale nierozsądne. Ale... dobrze. Rób jak uważasz - pokiwał głową po chwili.
Ocelia wstała z krzesła.
- Jeszcze raz dziękuję za gościnę - powiedziała, zastanawiając się nad czymś usilnie - Nie, to już potrafię. Wczoraj pozwolił mi iść samej do miasta. Przekonam go do czegoś.. trudniejszego.
- Nie wątpię...
Ocelia uśmiechnęła się i wyszła z gabinetu.
Dom wydał się nagle dziwnie pusty. Nie słyszała nic, a słuch miała nadzwyczaj dobry... możliwe, że reszta domowników i gości, była z tyłu, w ogrodzie.
Przeszła przez salon i wyszła drzwiami tarasowymi.
Z tyłu było jeszcze więcej miejsca niż z drugiej strony. No i zdecydowanie było ładniej. Szeroka ścieżka, usypana malutkimi, kolorowymi kamykami, otoczona była zadbanym, równym i wysokim żywopłotem. Z obu stron znajdowały się długie linie ułożone z na przemian żółtych i czerwonych kwiatów. Do tego tutaj również znajdowały się takie fontanny jak przy wejściu. Po prostu było tu znacznie bardziej zielono i bogato pod względem naturalnym.
Wszyscy znajdowali się na drewnianym tarasie, z którego schodziło się do ów ogrodu. Jason rozmawiał na uboczu z Alanem, zaś Adam przypatrywał się jednej z bali, służących jako podstawa zadaszenia tarasu, jakby sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku. Clara siedziała na fotelu wygodnie, obserwując obu mężczyzn spod lekko przymkniętych oczu i popijając coś z filiżanki, cho chwilę odstawiając ją na elegancki stolik. Ubrana była tym razem w bardziej luźną, o dziwo letnią sukienkę, ciemną, ale w pomarańczowe kwiatki. Obróciła się w stronę Ocelii, uśmiechając się sztucznie, ale wciąż ślicznie.
- Och witamy śpiocha! - Powiedziała, sprawiając, że zarówno Alan jak i Jason obrócili się w stronę dziewczyny na chwilę. Alan skinął jej głową i ponownie zaczął mówić coś do Husky’ego, który co chwilę rzucał dziewczynie spojrzenie.
- Czymś mogę służyć? - Spytał Adam, nagle znajdując się obok Celi.
Uśmiechnęła się.
- Chętnie kawy, jeśli jest taka możliwość. - powiedziała - Śniadanie było znakomite, dziękuję bardzo.
- Dziękuję. Jakie parametry kawy? - Spytał uprzejmie.
- Bardzo mocna, pół na pół z mlekiem, bez cukru - powiedziała, prostując się. Jeśli ma się zmierzyć z ta kobieta, nie może pokazać, że się jej boi...
- Dobrze. Zaraz wrócę - skłonił się leciutko i zniknął w głębi domu.
- Usiądź może... - zaproponowała Clara, wskazując fotel naprzeciwko niej. - Wyglądasz na... roztrzęsioną.
- Dziękuję za troskę - powiedziała Cela, siadając - Mężczyźni nie potrafią zrozumieć kobiet.. uważają, ze przesadzam. Pani jest taka miła.
- Akurat tego komplementu dawno nie słyszałam - uśmiechnęła się sama do siebie. - Dziękuję - popatrzyła w stronę Alana i Jasona. - Za to uwielbiają te swoje gierki... spiski i walki. Zakładam, że ciebie też w to wciągnęli?
- Niezupełnie.. - Cela pokręciła głową - Mnie takie rzeczy w ogóle nie interesują. Planuję zrobić maturę w tym roku.
- Maturę? - Zdziwiła się. - Jesteś tak młoda?
- Zależy, jak na to patrzeć.. wiek to nie wszystko, prawda? Pani jest taka piękna, a mogła by być moją mamą...
Uśmiechnęła się ponownie, już szczerze.
- Tak... wiek to nie wszystko. Wyglądasz jakbyś ostatnio sporo przeszła, a to coś znaczy - zwróciła uwagę, na Jasona, który na chwilę zawiesił wzrok na Celi. - Długo już... jest twój? Wiesz... nazywa cię “panią”?
- Niedługo.. jak słyszałam, dostał mi się w spadku. Twierdzi, że “strasznie słodko pachnę”. To urocze, nie sądzi pani?
Spojrzała na nią podejrzanie, chyba nawet z nutką czegoś na styl wściekłości, jednak szybko to ukryła.
- Tak... potrafi być uroczy, jeśli się postara - mrugnęła do niej, co wydało się dziwnie... bezczelne.
Cela uśmiechnęła się,
- Myślę, że posiadanie takiego Psa daje dużo przywilei. Jak szkoda, że tylko jego obecnemu właścicielowi. Ciekawe, czy dało by go radę wypożyczyć... Ale, oczywiście, tego nie zrobię. Nawet, jeśli można.
- Taak, nie dziwię ci się. Czasem żałuję, że pozwoliłam mu odejść. Od razu poczułam się... mniej bezpiecznie - powiedziała z chyba szczerym smutkiem.
Cela pochyliła się nad stolikiem i lekko dotknęła dłoni pani Clary.
- Prosze się o niego nie martwić - uśmiechnęła się ciepło - Zadbam o niego.
- Hej - powiedział nagle Alan, siadając, akurat gdy Adam postawił na stoliku przec Celą zamówioną kawę. - Dołączasz do nas jutro Ocelio? - Spytał zadowolony. Jason stał gdzie stał przed chwilą, wpatrując się w las, odwrócony do reszty plecami.
- A co państwo jutro planujecie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się do Adama w podziękowaniu za kawę.
- Jedziemy wraz z Jasonem i mam nadzieję, z tobą, choć on oponuje, rozpracować pewien burdel, w którym przetrzymywani i wykorzystywani są zwierzoludzie - powiedział, trochę zbyt wesoło. Adam dosiadł się do nich, siadając ciężko na fotelu.
- Bardzo jesteś delikatny braciszku... - mruknęła Clara.
- Burdel.. w sensie dosłownym? - dopytała Cela - I co pan rozumie mówiąc “rozpracować”?
- Mam na myśli to, że burdel jest prowadzony przez ROPiarzy i sprzedają oni usługi seksualne mutantów innym, a także sami z nich korzystają. Trzepią z tego dużą kasę, a duża kasa, oznacza duże, znaczące osoby. Od czegoś trzeba zacząć - powiedział wzruszając ramionami.
Cela zaczerwieniła się. Seks nie był dla niej tematem tabu - ani w kwestiach teoretycznych ani praktycznych - ale co innego gadanie z Kaśką, albo przytulanki z chłopakami, a co innego rozmowy przy stole w obecności facetów w wieku jej rodziców. I dziadków.
- Nie bardzo rozumiem, czego pan ode mnie oczekuje.
- Cóż... oczywiście ja i Husky moglibyśmy tam wejść, mordując wszystkich po kolei to jednak naraziłoby wielu mutantów, którzy są tam przetrzymywani na niechybną śmierć. Jako, że żadne z naszej trójki nie wygląda na pierwszy rzut oka na zwierzoludzia, a ja nim nawet nie jestem, to wraz z pomocą twoich... zdolności, moglibyśmy się przedostać do środka. Bardziej chodzi mi tu o tę... moc jedi, niż wspinaczkę - sprecyzował z uśmiechem.
- Nie mam żadnej mocy Jedi. I nie bardzo rozumiem.. nie możecie wejść panowie normalnie, jako klienci? A jak już będziecie w środku to co?
- Wstęp mają tylko bardzo bogaci i bardzo znani ludzie, lub ci którzy mają wpływy, są w ROPie. Jako, że nie należymy do żadnej z tych grup, normalne wejście odpada. Jestem jednak pewien, że jeśli strażnik, czy też strażnicy nie dadzą się przekonać do otwarcia nam drzwi, to też sobie jakoś poradzimy... aczkolwiek w środku głównym celem ma być... brzmi prosto. Znaleźć jegomościa prowadzącego ten przybytek, zadać mu parę niewygodnych pytań, zabić każdego terrorystę w tej ruderze, uwolnić i zaopiekować się każdą z ich ofiar. Jeśli na samym początku uda nam się dostać do tego jegomościa, zwą go Ran, będzie łatwiej się wszystkim zająć, niż narobić rabanu na samym początku. Już robiliśmy takie rzeczy... u nich panuje więcej chaosu niż w tym planie, serio - pokiwał głową, marszcząc czoło.
Cela pokiwała powoli głową, chcąc sobie dac trochę czasu. Planowali najazd i rozwalenie wszystkich w środku. Oczywiście, gdzieś tam w podtekście było uwalnianie wykorzystywanych zwierzoludzi, ale Cela nie mogła pozbyć się natrętnej myśli, że bazową osią planu było wyrżnięcie wszystkiego, co się rusza.
- Posługujecie się metodami ROPy - powiedziała.
Alan oparł się mocniej o fotel wzdychając.
- O dziwo Jason po raz pierwszy powiedział, że to zły plan... domyślam się, że to twój wpływ...
- Pierwszy raz słyszę o tym planie, więc nie mogłam wpływać na Jasona.. jeśli mu nie odpowiada, to jego prywatnych powodów. A pan Kamil, co o tym sądzi?
- Dał nam namiary na Rana. Powiedział, że jest dość... ważny. Kazał sprowadzić więźniów tutaj. Szczegółów nie zna, to taki mój pomysł, który do tej pory zawsze się sprawdzał, z Jasonem jako głównym majstrem... było sporo podobnych akcji i nagle mu się nie podoba. Zresztą... co mamy innego robić? Przegadać ich wszystkich, żeby wydali nam zakładników? Taka walka trwa od wielu lat i w końcu mamy jej apogeum.
- Jeśli poświęci się na myślenie więcej, niż piętnaście minut, to na pewno uda się coś innego zrobić - mruknął Jason, stając za plecami Alana.
- Nie wiem, co można zrobić, skąd mam wiedzieć takie rzeczy - zdenerwowała się Cela. Wywierali na nią presję, nie znosiła tego. - Można porwać tego całego Rana, uśpić ich wszystkich, ogłuszyć, nie wiem, ale widzę mnóstwo innych możlwości niż wdzieranie się tam i wyżynanie wszystkich! Nie mówiąc już o tym, że w czasie takiej .. akcji, część z przetrzymywanych tam zwierzoludzi też pewnie zginie. Co jest celem? Co ma być, według pana, głównym celem tej akcji? - spojrzała na Alana.
- Dow... - przerwał gdy Husky strzelił go lekko w głowę.
- To właśnie starałem się ci wytłumaczyć. Po pierwsze... - westchnął. - Nie musimy tego robić jutro, strasznie narwany się zrobiłeś.
- Nie narwany, tylko wkurwiony! - Warknął wstając nagle i obracając się do Jasona.
- Tak czy siak... - Moore usiadł na miejscu Alana, ignorując jego zdziwione spojrzenie, rozsiadł się wygodnie. Jego prawa ręka wydawała się być całkiem sprawna. - Musisz wiedzieć Ocelio, że pan Ran, jest ważnym szczeblem w drabinie, po której będziemy się wspinać. Oczywiście jednak los naszych... braci i sióstr jest nie mniej ważny.
- Jason! - Cela skarciła Husky’ego głosem.
Clara zachichotała widząc przestraszone spojrzenie Husky’ego.
- Co... co jest? - Spytał zdziwiony.
- Właśnie? - Dopytał Alan, podstawiając sobie nowe krzesło, obok Jasona.
- Pan Alan próbował właśnie powiedzieć, jaki jest jego zdaniem cel akcji, kiedy go walnąłeś. O co chodziło?
Jason zwiesił głowę, dając Hughes’owi dokończyć.
- A... tak... - spojrzał zdziwiony na Husky’ego. - Moim skromnym zdaniem, podstawą jest dowiedzieć się od Rana, paru rzeczy, które mogą nam pomóc uratować znacznie więcej osób niż w tym burdelu. Oczywiście tam też powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by przeżyli wszyscy, bądź większość - pokiwał głową, z poważną miną.
- Ran musi stamtąd wychodzić - stwierdziła Cela. - Łatwiej będzie tam wejść, jak go nie będzie. Można go nakłonić, żeby odwołał swoich ludzi. Wtedy można będzie uwolnić przetrzymywane tam osoby. Włażenie do środka z giwerami nie ma sensu. To generowanie niepotrzebnego ryzyka.
- Taa... właśnie problem w tym, że jeśli wychodzi, to nie tak, że da się go zauważyć. Kamil najął ludzi obserwujących przybytek dzień i noc, ze wszystkich stron i nic. Nigdy nie wyszedł na zewnątrz, nie licząc jednego razu, w obstawie. Dużej. Do limuzyny. Wrócił w ten sam sposób - wzruszył ramionami. - Może mieć ukryte przejście, ale... jest ukryte.
Cela poczuła, ze sytuacja ją przerasta. Przedwczoraj uczyła się do klasówki, dziś miała przekonać grupę ludzi w wieku jej nauczycieli, że strzelanie do wszystkiego, co się rusza, i włażenie do budynku pełnego uzbrojonych ludzi, jest kiepskim pomysłem. Absurdalność sytuacji sięgnęła zenitu.
- To jakaś próba, tak? - zapytała w końcu - Sprawdzacie mnie?
- Nie... po prostu Alan stracił rozum i naoglądał się filmów z Sylvestrem Stallon’em - westchnął Jason, odchylając głowę do tyłu. - Żadne jutro i żadnej masakry. Nie tym razem - oznajmił.
- Zechciało ci się bawić w wojnę braciszku? - Spytała Clara. - Nawet dla mnie to brzmi... absurdalnie. No i po co ci na polu bitwy młoda dama?
- Im dłużej zwlekamy... - mruknął. - Tym więcej i częściej mutantów jest mordowanych i jebanych w dupę! - Warknął.
- Och Jason był sługusem w burdelu w znacznie gorszym miejscu i przeżył.. - odpowiedziała Clara, za co Moore obrzucił ją spojrzeniem pełnym wstydu, strachu i wściekłości jednocześnie. Kobieta nie zwróciła na to uwagi.
- Wystarczy! - krzyknęła Cela, zrywając się na nogi - Dość tego!
Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu.
Clara wraz z bratem spojrzeli za nią zdziwieni, Jason ruszył szybko za nią, mrucząc coś do dwójki. Adam chyba zasnął na swoim fotelu.
- Cela! Poczekaj! - krzyknął za nią już w środku.
Odwróciła się.
- Ten mężczyzna jest szalony! A jeśli ty rzeczywiście, chodziłeś z nim na takie akcje, to ty też! - rzuciła mu w twarz - Nie będę nikogo mordować!
- Wtedy to było coś zupełnie innego... wtedy była wojna, ale... wiem, że to za dużo. Teraz jest inaczej i nie będziesz nikogo mordować! Nie wiem, co mu strzeliło do głowy. Chyba po prostu żyje przeszłością - bronił się.
- Niedobrze mi - powiedziała i pobiegła w stronę łazienki.
Wyszła po kilku minutach.
Jason czekał siedząc pod ścianą obok drzwi. Szybko zerwał się na nogi, gdy dziewczyna wyszła.
- Jestem pewien, że Kamil będzie miał znacznie lepszy plan, jak im pomóc... teraz jest tylko zajęty. Wystarczy przekonać Alana, by wstrzymał się z robieniem... - spojrzał na nią krzywiąc się. - Przepraszam... lepiej ci?
- Sama nie wiem.. chyba lepiej. - powiedziała, bez przekonania.
- Kiedy pan Kamil będzie wolny?
- Parę godzin... nic nie stoi na przeszkodzie byśmy do tego czasu uniknęli Hughes’ów... dobrze, że nie brałaś udziału we wczorajszej rozmowie... była trudna - westchnął.
- Ja się nie boję tej kobiety - zapewniła go - Więc ty też już nie musisz.
- Boję się tylko tego, że będzie wywlekać stare rzeczy... jak przed chwilą. Chyba nikt tego nie lubi, a ja mam sporo niechlubnych rzeczy, o których ona wie - podrapał się po karku, patrząc na nią niepewnie.
Odwzajemniła spojrzenie.
- Dziś jest pierwszy dzień z reszty twojego życia, Husky. Tamto się nie liczy. Teraz ja jestem twoją panią.
- To dość sporo straconych dni, ale okej... dzięki - dodał uśmiechając się.

- Opowiedz mi, co działo się w nocy.
- Nooo... z początku nie było tak źle, ale potem Kamil dokładnie powiedział jak cię poznaliśmy i jakoś tak próbowaliśmy ustalić o co Calivnowi chodziło, jednak nawet Adam, mimo iż brat, nie mógł tego zrozumieć. Potem zaczęliśmy rozmawiać o odwrotnej mutacji Alana, o tym co się dzieje z ROPą, o nowych odkryciach naszego kontaktu z Johannesburga no i ostatecznie opracowaliśmy plan najbliższego działania, mającego na celu odkryciu paru spraw, odpowiedzi na parę pytań... to tak w skrócie.
- Acha. A co w tym było trudnego? Poza pomysłem wtargnięcia i wyrżnięcia?
- Och nie o to mi chodziło... Kamil posiada na usługach coś, co można nazwać... siatką szpiegowską. Żeby więc dowiedzieć się czegoś o... no to już zupełnie inny, bardziej złożony temat, musimy zając się najpierw Ranem, z którym mam też zresztą osobiste sprawy. Dlatego nie przypierdoliłem Alanowi, gdy po raz pierwszy powiedział, o takiej opcji... Ran czy też Ryan - skrzywił się na sam dźwięk tego imienia. - Jest jedną z osób, która bardzo przysłużyła się do powstania ROPy i prawdopodobnie, maczał palce w organizacji masakry, którą przeprowadzono na marszu, jak i rozpoczęciu obławy na mutanty, w świetle dnia. To dość dziwne, że akurat jest tutaj i prowadzi taki, a nie inny przybytek, biorąc pod uwagę jego - westchnął - osobowość.
- Husky... - Cela była wyraźnie rozdarta. - Ja miałam się uczyć oddziaływać na ludzi, nie wdzierać do burdeli.. Rozumiem, że ważne jest przepytanie tego Rona, ale naprawdę nie ma innego sposobu? Myślę, że potrafiłabym go skłonić do współpracy, ale nie wyobrażam sobie.. - usiadła na schodach - Czy ty wyczuwasz jego zapach?
- Och... nigdy go nie zapomnę - pokiwał głową, zamykając oczy na chwilę. - Musiałbym jednak być nieco bliżej. Tylko ty jesteś taka... intensywna.
- Wiec ja się odsunę, żeby ci nie zaburzać. Wyczujesz, kiedy stamtąd wyjdzie, prawda? Lepiej go będzie przejąć poza budynkiem.
- Cóż... powinienem, jeśli będę dość blisko - podrapał się po głowie. - Gorzej jeśli naprawdę stamtąd nie wychodzi, a jeśli już to w obstawie potężnych goryli.
- Ci potężni goryle strzegą go też w budynku, prawda?
- Kto ich tam wie... - wzruszył ramionami. - Tam się raczej czuje bezpieczniej.
- No nie wiem.. naprawdę uważasz, że powinnam tam iść z wami?
- Ja? Ja jestem temu całkowicie przeciwny... nie wiem czemu Alan uznał, że to dobry pomysł. Szczerze... nie jesteś gotowa i sama o tym dobrze wiesz. To chyba wystarczy. Jednak przyjdzie i na to czas - skrzywił się, bo myśl o narażaniu dziewczyny na niebezpieczeństwo mu się specjalnie nie podobała.
- Więc co? sami tam pójdziecie? - spytała. W pierwszej chwili na jego “nie jesteś gotowa” chciała odpowiedzieć “a właśnie, ze jestem!”. Ale miał rację - nie była. I pewnie nigdy nie będzie.
- Cóż... jestem silnie przeciw temu, ale nie mam jak go powstrzymać jak się uprze, a samemu go puścić jeszcze gorzej...
Cela potrząsnęła głową.
- Nie podoba mi się to wszystko.. ta cała akcja. A najbardziej mi się nie podoba, że nie wiem, co ode mnie chcecie. Każdy mówi mi coś innego.. - nakręcała się coraz bardziej - Mam być jakimś waszym sztabem, czy co? Podobno macie doświadczenie! Dlaczego ja mam to wszystko wymyślać? Pan Kamil żyje 500 lat, czy ileś, niech sam decyduje! Ja.. ja po prostu nie wiem.
Jason westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Widzisz Celo... problem w tym, że my... też nie bardzo wiemy czego od ciebie chcemy - skrzywił się, nie wiedząc, gdzie skierować wzrok. - Calvin kazał... prosił nas byśmy się tobą zaopiekowali, a gdy odkryłem w tobie... no wiesz, pomyśleliśmy, że to przypadek nie może być. Po prostu nie bardzo wiemy... jak. Jestem jednak pewien, że Kamil gdy tylko skończy... coś tam, to to wszystko ogarnie. Nie musisz się w to pakować. Jeszcze - dodał szybko ostatnie słowo.
- To świetnie - uśmiechnęła się, wstając. Wydawało się, że nie usłyszała końca wypowiedzi- Wy teraz sobie sami kombinujcie. Ja się pójdę przejść. Całkiem tu utknęłam, a jak nie będę ćwiczyć, to nie wystartuję w zawodach w marcu.
- A... - zaczął niepewnie, uśmiechając się niezręcznie. - Zauważyłaś, że oponuję, przeciw rozwiązaniu czysto siłowemu? Tak jak mi kazałaś, wiesz? - Spytał z nadzieją w głosie.
- Tylko dlatego oponujesz, bo ci kazałam?
- Niee - pokręcił głową zadowolony z siebie. - Wcześniej chyba bym nie zwrócił tak bardzo uwagi na tych, którzy są tam więzieni. Jak Alan, tylko powierzchownie. Aczkolwiek... pewnie nie chcesz bym szedł z tobą, prawda?
- Będziemy się wspinać. Ze znajomym.
- Mogę też? Muszę ćwiczyć, słyszałem, że w marcu są zawody.
- Bardzo śmieszne.
- Taki ze mnie śmieszek - wzruszył ramionami. - A tak serio... mogę cię popilnować? Poszwędać się? Wyprowadzisz mnie na spacer? Traktuj to jak chcesz, ale wolałbym trzymać się blisko... - powiedział przybierając swój błagalny ton.
- Obiecuję nie robić głupstw i sama się pilnować. Ty pilnuj pana Alana. - poszła w górę schodów, do swojego pokoju.
- Czekaj! Mam dobry argument! - Wbiegł za nią. - To twój znajomy, prawda? Jeśli to ten sam, co w galerii to jest mutantem... nie szedłem za tobą, ale przyniosłaś ze sobą jego zapach... niespecjalny zresztą - zmarszczył czoło. - Aczkolwiek policja szuka ciebie i wie pewnie, że jest twoim bliskim koleżką, więc mogą śledzić go, żeby znaleźć Ocelię Warat, nie sądzisz?
- Znów ściemniasz.. jakbyś za mną nie łaził, to byś nie wiedział, że jest mutantem. Nie dotykałam go, więc nie przyniosłam żadnego zapachu. poza tym - nie jest moim żadnym bliskim koleżką.
- Ale... gdybym cię śledził, to wiedziałbym, że go nie dotknęłaś, prawda? - Na jego twarzy wymalowało się przez chwilę coś na kształt ulgi. - Nie musisz się ocierać o ludzi, żeby nimi... pachnieć, ale nie będę się nad tym rozwodził! - Machnął ręką. - Tym razem idę. Nie będę wam przeszkadzał. Znajdę sobie jakieś zajęcie. Blisko, ale wciąż.
- Husky, już to przerabialiśmy... - przewróciła oczami i weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Wybrała numer Jeana.
- Halo? - Usłyszała zaspany głos.
“Która to godzina” zastanawiała się przelotnie, było już troszkę po dwunastej. Wciąż jasno i nawet ciepło, jak na tę porę roku.
- Hej, tu Cela.Obudziłam cię?
- Ta.. specjalnie dobrze ostatnio nie sypiam - chrząknął, chyba się przekręcił i po chwili miał normalny głos. - No co tam?
- Pomyślałam.. że moglibyśmy pójść gdzieś powspinać się. Co ty na to? Poruszasz się, będziesz lepiej sypiał.
- Czemu nie... wziąć kochanków?
- Ale że stworzyliście trójkąt?
- Chyba by chcieli... na szczęście już się wynieśli ode mnie z mieszkania. Tyle dobrego.
- Pewnie. I Alexa. Pożegnamy.. Tomka.
- Dobra... powiedz gdzie i kiedy to ich wezwę.
- Bardziej w centrum, jeśli poczekamy do wieczora, lub jakieś nowobudowane osiedla na obrzeżach...jak wolisz?
- Centrum niech będzie - powiedział obojętnie.
- Ok, to Plaza Tower o 20?
- Niech będzie o dwudziestej.
- To na razie, śpij dalej
- Dzięki... do wieczora.
Rozłączyła się. Jean brzmiał.. dziwnie, ale położyła to na karb tragedii, która ich wszystkich dotknęła. A może po prostu był zaspany? Nie chciała czekać do wieczora, narażając się na konfrontacje z Alanem i Clarą.
Potrzebowała się poruszać.
Wyszła z pokoju, tym razem drzwiami.
Tym razem Jason nie czekał na nią pod drzwiami. W ogóle było cicho.
Wsunęła komórkę do wewnętrznej kieszeni i poszła na dół, do drzwi wejściowych. Wyszła na podjazd, brama wjazdowa była zamknięta, ale przesadziła ją jednym susem. Pobiegła drogą w stronę przystanku autobusowego
Ruch dobrze jej robił, pozwalał nie myśleć..
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline