Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2013, 23:08   #168
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Muzyka

Złodziejka wyszła na dach za Spielerem, żeby przyjrzeć się sytuacji na zewnątrz, ale nie została tym razem na dłużej. Wróciła do wieży jak tylko Dietrich ściągnął zostawioną przez nią linę. Przez chwilę oglądała strop, po czym pobiegła do kuchni. W bali przytachała stosik przedmiotów i skonstruowała pułapkę. Nic skomplikowanego. Piramidkę z naczyń i słoików ustawiła na szerokim krześle, jakże pięknym, wyściełanym miękkim adamaszkiem, z oparciami inkrustowanymi macicą perłową, i za pomocą sznurka połączyła z żyrandolem i uchwytem włazu. Pochwaliła się wszystkim „chłopakom”, ostrzegając, żeby nie narobili przypadkiem rabanu. Była z siebie tym bardziej zadowolona, że na zewnątrz chwilowo panował spokój, a oni, jak jeden mąż wycieńczeni a poza Dietrichem także ranni, potrzebowali snu jak lekarstwa. Pułapka za nich miała spełniać wartownicze obowiązki. Potem Sylwia wróciła do Gomrunda. O to gdzie znaleźć hafciarski niezbędnik zapytała Dietricha, którego pytanie na tyle zbiło z pantałyku, że Sylwia gdyby nie obolały policzek z pewnością zaśmiałaby się złośliwie.

Szyła z wielkim skupieniem. Z miną tak poważną, że wręcz srogą. Nic a nic niezarażona wisielczym humorem Gomrunda, który z wielką energią sprawdzał jakość zawartości gąsiora. Każdy szew oddzielnie. Szwy blisko siebie, bo tak chyba być powinno. Igły i nici znalazła w blaszanym pudełku w buduarze. Między barwnymi troczkami, guzikami i wstążkami spoczywał chwalebny wybór zróżnicowanych grubości i kolorów, pudełko porządnej pani domu, Sylwia nigdy takiego nie miała, choć w poprzednim życiu czasem cerowała rzeczy Rudolfa, a w rodzinnym domu to nawet haftowała z siostrami ściereczki, obrusy, fartuchy i poduszki, wyprawka dla jednej, wyprawka dla drugiej, prawdziwy koszmar, nie to, co te kilka goblinów, dobrze, że Rudolf wziął ją bez wyprawki. Kazała Gomrundowi wybrać kolor, a potem i tak zmieniła nić, na muślinową, cienką i gładką, taką powinno potem łatwiej być wyciągnąć. Rozsiedli się w jednej z gościnnych sypialni, tej przy schodach na górę, Sylwia pogoniła ciekawskich i bez gapiów było to najtrudniejsze cerowanie w jej życiu. Płomienny znieczulał się dalej, ona pociągnęła tylko łyk, kiedy spostrzegła, że przy przymierzaniu się do płata oderwanej skóry zaczęły drżeć jej ręce. Wcześniej umyła dłonie, obmyła i zdezynfekowała rany. Wszystko jakby była drogim felczerem, a nie niepiśmienną złodziejką. Ale na tym etapie bycie medykiem było stosunkowo proste, a wcielanie się w cudze role przychodziło jej zawsze zdumiewająco łatwo. „Zmarnowała” też wódkę na narzędzia, igłę i nożyk, którym musiała z gomrundowego barku wyciągnąć niewielką strzałkę. Barku nie trzeba było łatać, przynajmniej tak orzekła z pewnością siebie, godną zapłaty w złocie. Gorzej wyglądała rana w udzie, a najpaskudniej trzymające się na słowo honoru ucho. I od niego zaczęła. Skóra ze skórą. Piętnaście muślinowych szwów. Proste, jak przyszywanie falbany do poduszki. W tym czasie Gomrund na jej prośbę jeszcze raz opowiadał o wydarzeniach w semaforze, o dziwacznych podziemiach, laboratorium, sekretnej komnacie i jego ołowianej podłodze, nieumarłym, którego rąbał zdawałoby się godzinami i odniesionych ranach.
- Nie trafiliście tam na żaden ślad, tego sukinsyna? do którego to należało? – Po pierwszy pytaniu ciurkiem popłynęły dalsze rozważania –Jakoś wszystko kręci się razem i przeplata jakby było jedną historią. Tam była ukryta ołowiana komnata. Mara szuka spaczonego księżyca i zrobiła sobie specjalne skrzynie. W semaforze były ożywione trupy. W całym Reiku pływają ludzkie trupy. Wzdłuż całego Reiku buduje się semafory. – Krasnolud coś sapnął, więc zabroniła mu się odwracać – Jeszcze jeden szew. I wiem, wiem jak to się nazywa. Paranoja. Ale przecież ja zginęłam w zamieszkach w Bogenhafen broniąc wrednego dziobatego mutanta, jestem bardziej stuknięta niż Erich. I siedź nieruchomo. Jak się za dużo ruszasz to ci… -zmieszała się nagle –No siedź mówię.
Spociła się przy tym jak mysz, ale ostatni szew był gotowy.
- No przecież mówię, że tam pełno tego było. I księgi i portrety i ten Rycerz Panter i nawet jakiś herb na lasce właścicieli tego przybytku Konrad wytargał… a potem ten Ghoul chyba przejął nad tym pieczę. - Odpowiedział dziewczynie brodacz. – I mapy i wszystko. Gdzieś to jeszcze jest w Grisswaldzie. Jakby czegoś szukali i w gwiazdach i w Imperium. Dobra dziewczyno kończ to i nawlecz mi jeszcze jedną igłę. Muszę to udo jeszcze pocerować. – Gomrund zerknął na raną na nodze. Siedział tak po tym myciu właściwie jeno w bieliźnie. A siniaków, zadrapań i zranień miał chyba więcej niż kudłów na całym cielsku. Jednak najbardziej rozciaprana była dziura na nodze… po wyrwanym grocie. Ale za to bolała najmniej.
-Ja! - zgodnie z sugestią Sylwia nawlekła nową igłę. -Ja to zaczęłam i ja to dokończę.

Szycie uda półnagiego krasnoluda, powinno być łatwe. Dużo mniej szwów i wszystko pięknie napięte. Jak na tamborku. Tak napięte, że miała ochotę trząsnąć blaszaną skrzynką w rudy łeb. A właściwie miałaby, gdyby nie była prawie pewna, co zrobi tej nocy. Że znowu zawiedzie Płomiennego.

Gdy skończyła z Gomrundem zgłosiła gotowość pomocy Erichowi i Konradowi. U Konrada wyprosiła, żeby namalował jej herb z semaforowej laski.

***

Jest trochę pijana. Siedzi sobie pod ścianą w dużej sypialni, nadal tej samej, najbliżej prowadzących na górę schodów, gdzie wcześniej szyła Gomrunda i cały czas trzyma w ręku bukłaczek. Ma go dla siebie, bo „chłopcy” tylko wzdrygnęli się zobaczywszy zawartość i znaleźli sobie w zapasach Mary zacniejsze trunki. Usadowiła się na zdjętej z łóżka poduszce, miękkiej i grubej gęsim pierzem, podwinęła nogi i teraz czeka cichutko, pijąc dla osłody czerwony nektar. Bukłak ma ze cztery litry, a ona wyżłopała już z jedną czwartą. Wino jest pyszne i ma ochotę na więcej, ale wie, że nie może sobie na to pozwolić, więc kosztuje trunek małymi wielkopańskimi łyczkami. Hrabianka w brudnych spodniach i podartej bluzce, pochlapana krwią czterech ras i obydwu płci. Czeka na dobry moment, najlepiej aż wszyscy pójdą spać. No i odpoczywa troszeczkę, wino pomaga nie zasnąć. Jest odrobinę smutna, jakby mogła się rozpłakać, ale umie to powstrzymać i co i raz uśmiecha się szelmowsko. Ogląda własną dłoń. Cały czas jest. Tu, na środkowym palcu, lewej ręki. Lśni niczym prawdziwy pierścionek zaręczynowy. Bo Sylwia jest wspaniałą złodziejką, co ukradła Ranaldowi szczęście, a z podwójnego dna szuflady w buduarze kolczyki z prawdziwymi diamentami i ten cudny pierścień, gdzie między drobnymi szafirami kryje się kamień ciemny jak bezgwiezdna noc. Zabrała też parę innych drobiazgów, wszystkie poza pierścieniem ukryła w jaju. W swoim posażnym jaju, myśli, i w głos śmieje się z tego bon mot, serdecznie, choć półgębkiem i króciutko. Bo jeśli założyć, że ta historia będzie miała wspaniałe szczęśliwe zakończenie, którego przecież musi pragnąć, i mąż i żona wrócą razem do domu, to właśnie okradła dom Dietricha, słodkiego kochanka, jakiż to czyn niecny moralnie. Ale chociaż z niej dobry łotr, śliski jak wąż, urzekający jak trucizna, złotousty szubrawiec, krawiec iluzjonista, krwawa hafciarka, wszystko w jednym nieco pijanym, całkiem miłym ciele, czyż odrobina jadu nie jest tu absolutnie niezbędna?

Policzek już jej właściwie nie boli. Obmyła go i obejrzała. Długa czerwona linia, od oka aż prawie do żuchwy, zasklepiona, pulsująca, ale nawet przyjemnie, póki nie trzeba wymawiać samogłosek, wiec Sylwia je dziś duka i gdy mówi szybko każda jedna brzmi jak gardłowe y. Na poduszce obok złodziejki leży też zwierciadło. Je również sobie przywłaszczyła, takie ładne, szkło w złoconym metalu, a rączka z kości słoniowej. Zwierciadełko, powiedz przecie. No i ogląda się w nim uważnie, z regularnością kuranta w pozytywce kochanego profesora Adalberta, tego z Nun, z czasów drugiego życia, sprawdza co dwadzieścia minut, czy eliksir już zdziałał cuda i jej policzek znowu lśni bielą zdrowej, młodej skóry. W kącie pokoju czeka na nią balia z wodą. W przemyślnie urządzonej wieży z rur ukrytych w ścianie leci woda, na dole w kuchni, i w głównej sypialni, oczywiście trzeba najpierw uruchomić pompę, namachać się ramieniem żurawia, ale czegóż nie zrobi się dla kąpieli, choć, i Sylwia w końcu odstawia bukłaczek, ta będzie zimna, złodziejka musi przecież wytrzeźwieć przed drogą.

Wydarzenia ostatnich dni ułożyły jej się teraz w zamkniętą całość i Sylwia jest tak spokojna, jak potrafi tylko człowiek, co dobrze wie, co powinien zrobić i nie miga się od swoich powinności.

Wcześniej, po szyciu Płomiennego udała się do Dietricha. Co prawda, nie było to wcale takie łatwe, bo ochroniarz nie szukał jej towarzystwa a to budziło gniew i sprzeciw, i przyjemniej byłoby oba uczucia wyrazić w sposób niekontrolowany i gwałtowny. Ale była niezła w wielu rzeczach, na przykład w udawaniu, wiec z uśmiechem i spokojnie wypytała Dietricha, co znalazł w wieży. Dwa razy poprosiła o przeczytanie listu Mary, zaglądając mu przez ramię i pokazując niektóre słowa. Dopytywała, co znaczą. Od razu rozpoznała imię Mara, podobnie jak kilka innych słów. Teraz widać było jak często tylko udawała i w Bogenhafen, i w czasie podróży po Reiku, że nie przygląda się naukom Konrada i Ericha. Poprosiła też ochroniarza, żeby przeczytał jej jeszcze raz ten fragment przepowiedni z Nuln o kawałku Morslieba, co spadł na ziemię. I nie pozwoliła żeby ją objął i posadził na kolanach.
No co począć. Tak czasem jest, nie warto pchać się na parkiet, gdy grają melodie nie dla ciebie. Teraz Dietrich szuka żony i Sylwia jest tu niepotrzebna, zresztą w tym spotkaniu nie chce uczestniczyć, cyganka trochę pomieszała jej w głowie, ale teraz już wie, musi tylko zostać blisko Reiku, żeby było uczciwie, żeby nie wykorzystać przewagi, którą daje znajomość wróżby, bo to jej wina, że połączyła te dwa losy. Takie są konsekwencje występnej niewstrzemięźliwości.

Teraz, ruszy w drogę i sprawdzi swoje domysły. Ostrzeże krasnoludy, że mają pod nogami spaczeń. Ktoś to przecież musi zrobić. Ale oczywiście najpierw pójdzie do Grissenwaldu, znajdzie panią kapitan Hess, opowie o goblinach i skieruje do wieży pomoc. Jeśli tylko dotrze do miasteczka, choć oczywiście w wyobraźni Sylwii opcja „nie dotrze” wcale nie istnieje.

Wieżę opuszcza w dogodnej chwili. Demontuje pułapkę. Choć i tym razem naczynia i butelki ustawia tak, że każdy intruz musiałby narobić hałasu. Jest umyta i przebrana w pachnące ubrania żony Dietricha, czuje się nieźle, całkiem niezmęczona, choć zapewne jest to wynik emocji, może gomrundowego eliksiru. W kieszeni na piersiach ma ukryte dwa właśnie skradzione listy. W jednym z nich w nagłówku, w miejscu gdzie wcześniej widniało imię teraz jest tylko zgrabny, nieczytelny kleks.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 20-03-2013 o 15:32.
Hellian jest offline