Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2013, 12:51   #77
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/Torchlight%20II%20OST%20-%20Path.mp3[/MEDIA]

Jack Woodes
Ci, których uratowali, a których nie sprzedali łowcom niewolników, odeszli czym prędzej swoją drogą: ostatnim, co chcieli zrobić, było przebywać w miejscu, w którym byli kopani, bici i zakuci w kajdany. Grupka, którą uwolnili wcześniej, opuściła dwór. Byli to zapewne jacyś miejscowi, nie odeszli bowiem traktem, a zanurzyli się w las. Zapewne leśne ścieżki były bezpieczne w okolicach, w których grasowali łowcy niewolników. Co do informacji, jakie mogli zaoferować, nie wiedzieli zbyt wiele; przeciwnie, kobieta była zbyt przestraszona, aby mieć cokolwiek do powiedzenia, a rosły mężczyzna także zdawał się unikać rozmowy. Może mieli dość jak na parę dni. Ostatecznie, bycie niewolnikiem nie było zbyt miłym doświadczeniem. Odeszli zatem swoją drogą.
Niedługo potem ktoś nadszedł; sylwetki między drzewami.
W opuszczonym dworze, póki co, panowała cisza. Bynajmniej była to cisza spokojna: przeciwnie, kiedy istniało prawdopodobieństwo, że na zewnątrz mogą być wrogowie, ci, którzy byli wewnątrz, oczekiwali odpowiedzi. Czyn Woodesa był odważny, by nie powiedzieć nawet: głupi w swojej prostocie, jak pomyślała Drakonia, czając się w cieniach na pierwszej kondygnacji dworku.
Woodes wyczuł, że jego wołanie wywołało pewien efekt: zauważył, że o ile wcześniej sylwetki na zewnątrz były niespokojne, to teraz zniknęły całkowicie.
Woodes zauważył, że cicho i spokojnym krokiem po schodach zeszła Drakonia. Jej kusza naręczna nadal była przygotowana do wystrzału. Wyglądała na zaaferowaną.
- Czy nadal tam są? - zapytała Dorien cicho.
- Jestem tego pewna – rzekła Arethei do niej i Woodesa. - Mam dziwne wrażenie, że nie są to elfy. Ciężko było zobaczyć cokolwiek z takiej odległości. Jeśli mamy szczęście, to twoje wrzaski mogły ich odstraszyć, Jack.
Drakonia i Dorien pochyliły się nad rozgrzebanym ogniskiem, próbując ogrzać się resztkami żaru.
- Chciałabym, aby odeszli – rzekła z z nadzieją w głosie kapłanka. Jej ton był senny; wygladało na to, że Dorien próbowała zasnąć, jednak nie udawało się jej to.
- Chciałabym w to wierzyć – z mroku doszedł ją głos Drakoni, cichy i pewny. - Znając jednak nasze szczęście, zapomnij o tym.

*

Brand Gallan
Godziny mijały, a świt przybliżał się. Tymczasem Brand Gallan, niziołek, dręczył związanego łowcę niewolników. Sam drab, pomimo swojego fachu, był nadzwyczaj dobrze ubrany i posiadał także nadzwyczaj grubą sakwę – rzecz, której wcześniej nie zauważono; człowiek ten wyglądał i wyrażał się z manierą szlachcica, to znaczy, przyparty do muru, pluł jadem i miał zamiar użyć każdego fortelu, byle ocalić swoją skórę.
Tymczasem naciskał.
- Pewnie zastanawiasz się jak do tego doszło.
- Idź do diabła
– odparł na to najemnik wyglądający na możnego. - Cholerny karle.
Kolejne słowa Gallana zdały się wywrzeć większe wrażenie na nim.
- ...sprzedałem ich Twoim partnerom handlowym. A im wszystko jedno kim jest ich towar, ważne by żył. Za Tobą też nie będą specjalnie tęsknić.
- C-co? -
mężczyzna otworzył przez chwilę szeroko oczy, zanim zmitygował się; wiedział, że popełnił błąd, że odsłonił się, co mógł zobaczyć czarodziej. Zacisnął usta i na jego twarzy zarysował się grymas złości – Kłamiesz! Kłamiesz, kurewski chochliku.
Zebrawszy ślinę, splunął prosto w twarz niziołka. Po chwili, kontynuował:
- Jeśli... Nawet, jeśli wysłali tych nowych durniów, to połapią się wkrótce. Macie się za spryciarzy? Nie wiem, ilu tu was jest, ale nas jest więcej. Ja...
Niziołek kontynuował.
- Jeden z listów był adresowany do niejakiego Gernyra. To twoje imię, prawda?
- Idź do diabła
– powtórzył najemnik; pomimo tego, z jakiegoś powodu zbladł, kiedy Brand wyrzekł jego imię. Być może nie spodziewał się, że będą o nich wiedzieć tak dużo.
- Mednyr, ten szlachcic z listu... kimże on jest? Opowiedz mi wszystko co o nim wiesz.
Podanie kolejnego imienia zdało się całkowicie odbierać odwagę łowcy niewolników.
- Wiecie... Wiecie o moim ojcu? - spanikował. - Wy... Wy syny suki! Trzymajcie się z dala od mojego ojca, słyszycie? Nie wiem, jak się o nim dowiedzieliście, ale... Cholera, ja nic nie wiem! - Gallan, pomimo tego, że nie używał czarów poznania, mógł dostrzec w jego głosie nutę prawdy. - Do interesu ojczulka włączyli mnie dopiero niedawno. Wcześniej nie wiedziałem, co robił mój ojciec. Powiedzieli mi, że wtajemniczą mnie we wszystko dopiero w odpowiednim czasie... Tak mi mówił mój ojciec. Kazał mi ścigać kogoś, szukał czegoś. To wszystko, co wiem, przysięgam. Powiedział mi, że nie może mi przekazać wszystkiego, bo nie ufa mi... Mówił mi, że nie jestem jego prawdziwym synem, że jestem bękartem, ale to nieprawda! - syn Mednyra z każdym wypowiedzianym słowem tracił resztki odwagi i godności.
- Joanna... Podobno została przez was uprowadzona. Co z nią zrobiliście?
- Kto? Jo... Nie znam jej. Nie znaliśmy nikogo, kogo porywaliśmy. Nie wiedziałem zbyt wiele. Miałem tylko dopilnować, by więźniowie nie uciekali i trafiali do miejsca przeznaczenia. Wiem tylko, że niewolnicy trafiali do pewnego miasteczka na Smoczym Wybrzeżu o nazwie Pros, to na Szlaku Kupieckim prowadzącym do Zachodniej Bramy. To parę mil od Ostoi. Jeśli tę waszą Joannę złapano niedawno, to macie jeszcze szansę spotkania jej w miejskich dokach, choć dokładnie miejsca nie znam... I nie wiem, czego szukał mój ojciec. Tylko proszę, zostawcie mojego ojca w spokoju!

Złamany najemnik zamilkł, a Brand mógł obserwować efekt swoich poczynań: przerażona twarz człowieka sugerowała, że miał wszystkiego dość.
Drakonia Arethei wynurzyła się z ciemności. Kopnęła mężczyznę w brzuch, a najemnik jęknął.
- Dobra robota, Brandzie – diablica uśmiechnęła się, owijając kosmyk swoich włosów koloru ciemnego inkaustu wokół swojego palca. - Może jeszcze uda nam się odzyskać naszą Joannę, choć będziemy musieli się spieszyć. Ciekawe, ile razy została zgwałcona po drodze. Zdawać by się mogło, że zwykłe zabicie ogrów to nic w porównaniu z tym, wobec czego teraz możemy stać.

*

Łowca
Pierwszy zauważył ich Woodes. Zapewne byli to ci sami, co wcześniej. Zaraz po tym poruszyła się Drakonia, nadstawiając uszu. Tym razem nawet nie starali się być cicho; do ich uszu doszedł trzask łamanych gałęzi. Za oknem mogli dostrzec przybliżający się płomień paru pochodni. Niemal świtało: Księżyc już dawno zaszedł, a niebo z ciemnego zmieniało się na szare, by powoli ustępować błękitowi. Wiatr giął pobliskie drzewa. Niedługo miało świtać.
Palenisko niemal całkiem wygasło; tylko parę zwęglonych drew tliło się jeszcze, napełniając zrujnowany dworek widmowym blaskiem. Niewiele było światła. W kącie, związany, pobity i jęczący, leżał Gernyr, syn szlachcica z miasteczka Ostoja, który po cichu handlował niewolnikami. Dorien spała, zbyt wyczerpana po wydarzeniach minionego dnia, by obchodzić się trzaskami z zewnątrz.
Nie kryli się. Woodes doliczył się siedmiu ludzi prących w ich stronę, wszyscy byli uzbrojeni. Niektórzy mieli łuki, inni kusze, każdy miał przy sobie przynajmniej miecz lub nóż. Nie mieli koni, ale ich ubiór zdawał się sugerować, że rzadko zapuszczali się w tereny, na których można było jeźdźić konno. Wyglądali po prostu jak myśliwi, z tym, że ich uzbrojenie wskazywało raczej, że polują na ludzi, a nie na zwierzynę.
Jeden z tych mężczyzn wyróżniał się. Był wyższy i tęższy od pozostałych. Na jego szyi zwisał naszyjnik, na którym wisiały zęby pokaźnych rozmiarów – na pewno nie ludzkie, oczywiście. Na pasie miał przypasany wielki, zakrzywiony nóż, o czerwonej rękojeści; Woodes zgadywał, czy rękojeść w istocie była tylko barwiona na czerwono, czy też to zakrzepła krew nadawała jej karmazynowy kolor. Zdawał się być przywódcą grupy.


- Spotkaliśmy już was – przemówił wreszcie człowiek. - Kirina powiedziała mi o was. Poszukiwacze przygód z Ostoi, co? Ha! Macie szczęście, awanturnicy. Gdybym nie spotkał wcześniej dziewczyny, którą uwolniliście, wziąłbym was za łowców niewolników. Źle by się dla was skończyło.
Taak... -
potarł swoją brodę. - Cóż, skoro już was znam, to poznajcie i mnie. Nazywam się Wyrm, łowca i najemnik, tak jak wy. A oto – machnął ręką – Wesoła Kompania.
Spojrzał po swoich kompanach, a kiedy jeden z nich kiwnął głową, Wyrm kontynuował.
- Ludzie, których ścigamy, zabili już paru naszych. Czterech, jeśli miałbym być dokładny. Choć wiemy, gdzie znajdują się niektóre z ich obozów, to w większości są dla nas za silni liczebnie. Poza tym, niektórzy z nich mają magów na swoje usługi. Jest to coś, z czym nie możemy dać sobie rady.
Wyrm zmitygował się, a jego głos stał się twardy.
- Nie proszę was o pomoc
– rzekł. - Jak już mówiłem, uratowaliście kogoś, kto pochodził z Ostoi, a to dla mnie wielka przysługa. Jednak Kirin powiedziała mi, że macie tu kogoś z ich grupy. Dziewczyna rozpoznała go jako syna pewnego kupca z Ostoi. Jeśli jest to prawda, to możemy zyskać coś, dzięki czemu będziemy mogli uwolnić więcej więźniów. Ostatecznie, kto chciałby przehandlować swojego syna na interesy, prawda?
Oddajcie mi zatem czlowieka, którego macie, jeśli, oczywiście, go wcześniej nie zabiliście.



Z wolna wstawał świt. Wojownicy otaczający człowieka, który przedstawił się jako Wyrm gasili pochodnie, a pierwsze promienie jutrzenki przebijały się przez drzewa otaczające zrujnowany i opuszczony dwór. Pomimo tego, że był środek lata, poranek wstał bardzo zimny. Lekka mgła unosiła się nad dworkiem i drzewami.
Woodes nie wiedział tego jeszcze, ale wkrótce miało się okazać, że w istocie łowcy niewolników, którzy uprowadzili krasnoluda, zostawili za sobą ślady.
Wyrm czekał na odpowiedź od podróżników, a wyraz jego twarzy mówił, że nie zamierza czekać zbyt długo. Drakonia, jak zauważył Brand, niedługo także miała dać, co myśli o tym wszystkim.
 
Irrlicht jest offline