Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2013, 12:11   #12
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
O dziwo tym razem Husky nie pojawił się przed nią, za nią, czy gdziekolwiek. Albo w końcu przyjął rozkaz swej pani, albo po prostu śledził ją sprawnie i na odległość. Nie bez oglądania się za siebie, Cela dotarła do autobusy, a nim do centrum miasta, będąc tam jeszcze na długo przed Jean’em i zmrokiem.
Wiedziała, że ma jeszcze dużo czasu do spotkania z chłopakami, ale atmosfera w rezydencji przytłaczała ją. I to ciągle, wypowiadanie i nie, oczekiwanie, żeby planowała, podejmowała decyzję i brała udział w różnych rzeczach. Oczywiście, była wdzięczna panu Kamilowi za pomoc i zapewnienie lokum, ale inni mieszkańcy rezydencji... denerwowali ją. Husky był miły, ale strasznie namolny. Pan Adam też. Nie przywykła do takiej nachalności. Ceniła sobie swoją niezależność - nauczyła się jej, od czasów gimnazjum radziła sobie sama. I czuła się z tym komfortowo.. Hughes chciał wykorzystac ją jako broń desantową, a pani Clara.. najwyraźniej ciągle miała ochotę na Jasona.

Łaziła po mieście, dzień był wyjątkowo ciepły, nie wiało, było nawet dość słonecznie. Jakby jesień nie chciała ustępować pod naporem zimy. Poczekała, aż lekcje się skończą i podeszła pod swoje liceum - miała nadzieję, że na drzwiach będą jakies klepsydry, dowie się, kto zginął, a komu sie udało.

Rozmawiała z Kaśką, ta nie mogła na razie się z nią spotkać. Poszła pod blok Romka, ale wyglądało na to, że nikogo nie było - rodzice pewnie pracowali, a może starali się odnaleźć chłopaka.. Nie miała jego domowego telefonu, a nawet jakby miała.. to jakoś było jej głupio do nich dzwonić. Co miała powiedzieć?

Zapadał powoli zmrok, ciągle było ciepło, ale postanowiła jeszcze obejrzeć to Reform Plaza za dnia. Nigdy nie wspinała się na tym budynku, nie zeszło się, zresztą Tomek zawsze powtarzał, że jest trudny, jeszcze za trudny dla niej. Ale - w sumie - była już lepsza od niego. Już zawsze będzie lepsza. Ścisnęło ją w gardle. Trudno było myśleć o Tomku w czasie przeszłym.


- Hej... - usłyszała nagle głos Aleksa. - Długo czekasz? - Spytał stając obok niej, naprzeciwko budynku, spoglądając w górę.
Odwróciła się gwałtownie, spinając. Potem rozluźniła, kiedy go rozpoznała.
- Tak, łażę już od pewnego czasu... Dobrze cię widzieć. Całego. I w ogóle. Dobrze cię widzieć.
- Ciebie też - pokiwał zarośniętą futrem głową, wymuszając uśmiech. - Kto by pomyślał co...
- Masz do mnie żal? - zapytała.- Myślisz, że to moja wina?
- Co? - Odpowiedział zdziwionym pytaniem. - Jasne, że nie! To wina takich jak.. jak Tomek, sama wiesz, widziałaś, co się działo - oburzył się.
- Nie widziałam, pobiegłam do przodu, ale Jean mówił, że mu odwaliło... Naprawdę poleciał walczyć?
Spojrzał na nią krzywiąc się i rozdziawiając usta.
- Co? CO?! - Ryknął. - Tak ci powiedział? Jean tak ci powiedział?!
Cofnęła się, przestraszona jego nagłym wybuchem.
- Było inaczej?
- Jasne, że było inaczej! - Klapnął się w czoło. - Jebany francuz... co mu odwaliło? - Mruknął do siebie. - Tomek był jednym z nich. Nawet nie założył maski jebaniec! Oni wszyscy chyba mieli maski, a ten skurwiel nie! Rozumiesz?! On! Po drugiej stronie barykady!
- Co ty mówisz?! To niemożliwe... Nie Tomek.. Byłeś w szoku i ci się wszystko pomieszało. Aleks! zastanów się! Ile go znamy?
- Rozciął Jeanowi prawe skrzydło jebaną maczetą, gdy ten próbował przemówić mu do rozumu! Jasne, że to był on! Spytaj reszty! Nie wiem czemu Jean, wkręcił ci taki wałek... - pokręcił głową, wyraźnie zdenerwowany.
- Podobno wyniósł naszych kochasiów i odleciał... Aleks, ja mu powiedziałam, że będziemy się wspinać, żeby uczcić pamięć Tomka. I on na to przystał. o co chodzi, do cholery?
- Nie wiem... może oszalał? Nie znam się, ale wiem, co widziałem. Jean rozpieprzył Tomkowi łeb jakimś kamieniem... - dodał nagle.
- Dlaczego mi nie powiedział?! Pytałam go, jak Tomek zginął, czy na pewno nie żyje, coś mi ściemniał, nie dopowiadał, ale sądziłam, że sam nie wie.. Jesteś pewien, Aleks? - ciągle nie mogła uwierzyć. Nie wiedziała, w co wierzyć. - Czy on kiedykolwiek miał coś do ciebie?
- Czasem... nic wielkiego - wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Złość zaczęła z niego opadać.
- Nie wierzę, nie wierzę - zakryła twarz dłońmi - Co się dzieje z nami?
- Nie wiem... długo mnie w domu nie było po marszu, a jak w końcu wróciłem, okazało się, że szuka mnie policja... wolę nie wiedzieć kto jeszcze. Słyszałaś, co się dzieje, nie tylko tutaj! Ktoś urządza sobie rzeź, a ja z takim wyglądem, nie jestem raczej zbyt bezpieczny - pokręcił głową, zwieszając ją i wzdychając ciężko. - Chyba muszę uciec, ukryć się gdzieś... sam nie wiem.
- Mnie też szukają... policja cię nie pytała? Ja.. ja też.. chyba. I nie mam tego papieru. Na to papieru.
- No nie pytała... zaraz... - zaciął się na chwilę. - Co ty też? Jesteś mutantem? - Wytrzeszczył oczy w zdziwieniu. - O ja pierdolę!
- Nie mam pewności.. ale chyba tak. Zobacz - pociągnęła go bardziej w cień. - Patrz.
Ściągnęła polar, zostając w samej koszulce. Włosy zmieniły jej kolor z czarnego na bladoniebieski, prawie biały. Zasunęła polar z powrotem.
- Wow... to całkiem fajne w zasadzie... - Uśmiechnął się. - Aczkolwiek jeśli nie masz papieru i cię znajdą... masz przesrane. Gdzie mieszkasz? U siebie? I cię nie dopadli? Gliny w sensie.
- Strasznie fajne. Palant. - mruknęła - Nie mam papieru, bo się właśnie o tym dowiedziałam...Mieszkam u znajomego.
- Nie wiedziałaś? To serio dziwne... ciekawe, czemu tak późno... - chrząknął. - I co? Bezpieczna tam jesteś?
- Podobno tak.. chyba. Nie wiem. Tak. - westchnęła - Nie wiem, czemu tak późno. nie wiem, czemu ja. I czemu Jean mi ściemniał. Dlaczego go jeszcze nie ma?
- Wydaje mi się, że to oni... tam - wskazał gdzieś dalej, na trzy zbliżające się sylwetki. - A... a myślisz, że też mógłbym się ukryć? - Spytał szybko i niepewnie. - Trochę się jednak boję.
- Ja się boję cały czas.. Aleks, nie mogę ci szczerze odpowiedzieć. Nie wiem. To nie moje mieszkanie.. nie mogę decydować. Zapytam, dobrze? Dam ci znać. Obiecuję.
- Dzięki... - szepnął. Poczekali w milczeniu aż Robert, Łukasz i Jean podejdą do nich.



- Ale żeście budynek wybrali... - pokręcił głową Łukasz. - Siema - przywitał się, razem ze swoim partnerem z Celą i Aleksem, Jean mruknął coś pod nosem.
- Cześć chłopaki, dobrze was widzieć - uśmiechnęła się - . Jean, pytanie mam. Na osobności. - wskazała na ławkę obok wejścia. - Teraz.
- Mmm - zmarszczył czoło, wzruszając ramionami. - Okej - ruszył za nią. Gdy dotarli spytał: - Co tam?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś prawdy o Tomku? - spytała rozżalona.
Westchnął zwieszając wzrok.
- Nie... nie sądzę, żeby by... nie powinniśmy o tym rozmawiać.
- A JA sądzę, że powinniśmy - syknęła. - Chyba należy mi się prawda?
- Może... ale mi zależy na moim bezpieczeństwie - syknął.
- Co?! - spytała kompletnie zaskoczona - Ktoś tam był wtedy, jak do ciebie dzwoniłam, tak? Policja? Ale zaraz, dwa razy rozmawialiśmy.. nie rozumiem.
- I słusznie... - pokiwał głową podnosząc wzrok. - Nie... nie wiem gdzie się ukrywałaś, ale może być lepiej, jeśli już tego nie będziesz robić - powiedział nagle.
- Co słusznie? Co ty mówisz? Nie rozumiem - spojrzała na niego, oszołomiona. I nagle zrozumiała - Ty myślisz.. że ja o tym wiedziałam. Że Tomek, że on.. tak?
- Co? - Zmrużył oczy. - Tomek... Tomek zginął na marszu. Koniec.
- Słyszałam, że był w ROPa, że cię zaatakował. Maczetą. To prawda?
Spojrzał na nią zdziwiony. Otrząsnął się po chwili.
- Wielu nas tam atakowało. Kto ci takie coś powiedział? TVN? - Pokręcił głową. - To... nie prawda - chrząknął wzdychając i znowu uciekając lekko wzrokiem.
- Kurwa - syknęła. - Chodź. Nie pozwolę robić z siebie idiotki.
Złapała go za rękaw i pociągnęła za sobą.



- Aleks! - zawołała - O co tu chodzi?
- A ja wiem?! Jego pytaj... wiem co widziałem! - Warknął krzyżując ręce na piersi Aleks i odwracając się bokiem do Jean’a.
- Znam Tomka od trzech lat. Najpierw go opłakuje, teraz słyszę, że jest w ROPa i atakuje mutantów. Ktoś mi wytłumaczy, o co tu chodzi?!
- Nie wiem! - Wzruszył ramionami Aleks. - Byłem na marszu, zwiałem, a potem łaziłem po mieście, po znajomych się ukrywałem, byle policji uniknąć.
Jean spojrzał na niego dziwnie.
- To... nie widziałeś się z glinami?
- No geniuszu! - Pokiwał głową.
- Co... - Cela była zupełnie skołowana. Spojrzała na Jeana - Sądziłeś, że to Aleks na dwie strony gra? jest wtyką ROPa? Popierdzieliło was zupełnie?!
- Nieeee - pokręcił głową francuz. Westchnął raz jeszcze i podrapał się nerwowo po głowie. - Niech ci będzie Cela... nie mówię tego chętnie... wręcz przeciwnie, ale... ale dobra - chrząknął ciężko. - Możliwe, że policja mi zabroniła mówić parę rzeczy. Łukaszowi i Robertowi też... trochę mnie też śledzili myślę - spojrzał na Celę przelotnie.
- I juz cię nie śledzą? Czy może jednak.. - rozejrzała się nerwowo dookoła.
- Wydaje mi się, że po tym jak się spotkaliśmy w Markach, odpuścili.
- Dlaczego mi wtedy nie powiedziałeś? - zapytała Cela, zdruzgotana. A jeśli wiedzą już o rezydencji pana Kamila, ona … dała się podejść jak dziecko, Husky miał rację.
- Nieważne. Teraz to juz nieważne. Muszę iść.
- Jak to? - Spytał Aleks nagle. - Gdzie?
Jean odwrócił się do niej plecami, chwytając dłońmi za kark. Łukasz i Robert w końcu podeszli do reszty
- Co się dzieje w zasadzie?
- Mnie nie pytajcie! Pogadajcie ze swoim guru! Ale nie zdradzajcie mu za dużo, bo to pieprzony dupek! - rzuciła im i odwróciła się. Ruszyła biegiem w stronę dworca, gdzie były przystanki autobusowe.


Najbliższy pasujący autobus był za pół godziny...
Sieć komunikacji miejskiej w Warszawie była dobrze rozwinięta. Wybrała inny autobus , jadący w pożądanym kierunku.
Przyjechał szybciej, prawie od razu, ale pod koniec trasy zostawił Ocelii parę ładnych kilometrów.
Pobiegła, najszybciej jak potrafiła.
Pod koniec się zmęczyła, ale dostrzegła nareszcie rezydencję na końcu drogi. Ktoś stał przy bramie majstrując przy niej, odwrócony do dziewczyny plecami.
Zatrzymała się i skoczyła w bok, chowając się za drzewem. Wyjrzała, sprawdzając, co robi osoba przy bramie. Z tej odległości nie była jednak tego w stanie dostrzec. Ciągle schowana za drzewami, zbliżała się do rezydencji, ale nie bezpośrednio od strony bramy, zatoczyła łuk, żeby zbliżyć się z boku.
Słyszała brzęk narzędzi, wkładanych do skrzynki i wyjmowanych. Osobnik majstrował coś klęcząc z boku bramy, klnąc ciężko.


- Chodź Celo! Pomożesz mi! - Usłyszała wyraźnie głos Alana, spod bramy..
Jak to możliwe, że mnie usłyszał - pomyślała - I rozpoznał.
Wyszła z lasu i podeszła do mężczyzny, dbając o to, żeby zachować bezpieczny dystans..
- Co pan robi? - zapytała.
- Zakładam alarm... te knypki zatrzymali się rozwojem technologicznym na parowozach.
- Gdzie pan Kamil? - zapytała, ciągle lekko zdyszana - Muszę się z nim zobaczyć.. chyba namieszałam.
- Wydaje mi się, że u siebie... czyli też się na tym nie znasz? Bo ja też nie... - westchnął opuszczając dłonie bezwładnie, obok skrzynki służącej za alarm. - Może powinienem to od wewnętrznej strony założyć?
Nie słuchała mężczyzny, przesadziła ogrodzenie i wbiegła do domu.
- Opla! - Zawołał za nią, patrząc jak przeskakuje. - I na cholerę ten alarm?!
Podbiegła do drzwi gabinetu pana Kamila i zapukała gwałtownie.
- Nie ma go... - mruknęła Clara, wyłaniając się z jednego z pokoi. - Jason zniknął zaraz po, albo przed tobą... nie wiem kiedy dokładnie nawiałaś. Seraf zniknął w ogóle bez ostrzeżenia. Husky’ego nie dało się nie zauważyć jak wychodził. Jakby ducha zobaczył, założył ten swój płaszcz, czapeczkę, chustę i poleciał... nerwusy z was - pokręciła głową. - Alan dalej męczy się z tymi alarmami?
Cela przygryzła wargę.
- Czy ma pani do niego kontakt? - zapytała zdenerwowana - To bardzo ważne. A pan Adam? On na pewno będzie miał! Widziała go pani?
- Adaś... On chyba krząta się gdzieś po domu, ale... Kamil nie ma telefonu komórkowego. Widziałaś ich domowy? Albo komórkę Jasona? - Pokręciła głową rozbawiona. - Z tego całego grona, to ja jestem najbardziej na bieżąco ze światem.
- Może pan Adam ma numer komórki Husky’ego. Poszukam go - powiedziała Cela i pobiegła w górę schodów.
Lokaj zamiatał kurz z lamp porozwieszanych na ścianach.
- O... dobrze, że jesteś Ocelio. Pan Kamil i Jason gdzieś nagle zniknęli... ty też. Już się miałem martwić - powiedział uśmiechając się lekko.
- Panie Adamie .. ja muszę ich znaleźć, strasznie namieszałam, będą problemy.. Jason ma komórkę. Zna pan numer?
- A... no tak. Ma coś takiego... choć nie na własne życzenie, ale proszę się nie martwić! Cóż takiego panienka mogła zrobić? - Machnął jedną ręką, drugą grzebiąc po kieszeniach. Wyciągnął zwitek papieru i podał Celi. Na karteczce zapisany był numer.
- Bardzo dziękuje - powiedziała Cela z uczuciem i wstukała numer.
Po paru krótkich chwilach włączyła się automatyczna sekretarka.
- Rzadko tu korzystamy z telefonów - mruknął Adam, wzruszając ramionami.
- Kurcze.. Jason, oddzwoń do mnie, bardzo proszę. mamy kłopoty.. chyba. Oddzwoń.
Przerwała połączenie.
- Panie Adamie.. gdzie oni są? Pan przecież powinien wiedzieć takie rzeczy, bardzo proszę - zajrzała mu w twarz.
- To, że mój brat był wszechwiedzący, nie znaczy, że ja jestem... przykro mi, ale nic mi nie powiedzieli - spojrzał na nią smutno. - Jestem jednak pewien, że niedługo wrócą... pan Kamil ze swoim wyglądem, raczej się za bardzo nie oddala od samotni, a Jason lubi se łazić.


Do domu wszedł Alan, ciężko trzaskając drzwiami i równie ciężko klnąc na to jak trudne jest montowanie alarmu.
- Panie Alanie - spojrzała na niego - Może fachowca wynająć?
Alan spojrzał na stojącą na schodach dziewczynę, kręcąc głową.
- Coś ty... wiesz ile mają tu telewizorów, bo chcieli iść z duchem czasu? Żaden nie jest podłączony... ja chyba też nie jestem z duchem czasu, psia mać - mruknął ponuro.
- Nie oglądam telewizji, mam laptopa.. namieszałam, muszę ich znaleźć. Wie pan, gdzie mogą być?
- Byli jacyś intruzi wokół posesji... wydaje mi się, że poszli to sprawdzić, a mi kazali zostać, na wszelki wypadek. Pewnie się gdzieś kręcą po lesie - powiedział obojętnie.
Cela zerwała sie na nogi.
- Pewnie policja.. znajomy mnie wystawił, dupek. Nie sądziłam... Pójdę ich poszukać.
- Jebać policję! - Zatrzymał ją tuż przed tym, jak drzwi główne otworzyły się i wszedł przez nie dość ponury Serafin, w poszarpanym, wielkim, luźniejszym i mniej dostojnym ubraniu jak zwykle. Spojrzał na Alana i Ocelię, otrzepując się z kurzu i brudu. Na jego lewym policzku znajdowało się małe rozcięcie, z którego wypływała krew, powolutku i skromnie, ale wciąż. Jednak Elephantman, nie przejmował się tym wcale.
- Cóż to za komitet powitalny? - Spytał rzucając im wesołe spojrzenie.
- Panie Kamilu - Cela podbiegła do mężczyzny i złapała go za ramię. Wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego - Obawiam się.. obawiam, że.. mój znajomy, myślałam, że znajomy, ale to pie.. - zmitygowała się - współpracuje z policją. Donosi. Widziałam się z nim wczoraj, w IKEA i od tego czasu policja za nim nie łazi. Pewnie doprowadziłam ich tutaj.. ja wiem, że nawaliłam, ale trzeba uciekać, bo jak oni tu przyjdą..- przerwała, bo zabrakło jej tchu.
- Już tu byli... wkrótce po tobie, jak wróciłaś ze spotkania. Nie ma się czego obawiać - położył jej dłonie na ramionach. Ugięła się pod ich ciężarem, spojrzał na nią jednak, kiwając głową i uśmiechając się uspokajająco. Po chwili zdjął ręce z jej ramionach, westchnął rozglądając się wesoło po pomieszczeniu. - Polubiłem ten domek. Zrobię wszystko by go chronić.
- Za..zabił ich pan? - zapytała - To nierozsądne, przecież będą się szukać.
- Nie zabiłem. Przemówiłem do rozsądku... - chrząknął. - W wyniku czego zmarli. Ale nie bój się, wydział mutantów jest niezbyt dobrze zorganizowany, w pewnym sensie nielegalny i niekoniecznie państwowy. Więc jeśli będą się szukać, to z początku nie będzie to normalna policja. Wszystko jeszcze jest pod kontrolą.


Cofnęła się o krok. Znowu zginęli ludzi, przez jej głupotę. Ale on mówił o tym.. tak spokojnie, jakby chodziło o kupienie bułek na śniadanie. Przynajmniej nie jest rozradowany, jak Jason w takich chwilach. Cofnęła się jeszcze o krok.
- Krwawi pan - zauważyła, głosem kompletnie wypranym z emocji.
- Ludzka rzecz... - odpowiedział ocierając krew z policzka. - Zdziwiłabyś się gdybyś wiedziała, kto siedzi w tym wydziale... Ale nieważne. Gdzie masz zamiar teraz iść? - Spytał już poważniej.
- Nie mam gdzie iść - powiedziała cicho, kuląc się.. Rozejrzała się, samymi oczami, jakby nie chciała, żeby inni widzieli, że czegoś szuka.
- Dobrze... mam więc nadzieję, że skończą się niekontrolowane wagary, po których Jason musi sprzątać... - ruszył do siebie na górę.
- Jesteś ranny panie? - Spytał Adam, gdy jego pan przechodził obok.
- Nie, dziękuję Adamie. Nic wielkiego - podziękował uprzejmie.
- Wyjdę na taras - powiedziała, kiedy wyszedł. Odkleiła się od ściany i poszła do drzwi ogrodowych.
- Chyba... chyba masz szlaban... - mruknął Alan podchodząc do niej. Wyglądało na to, że nikt tutaj niczym się nie przejmował. Biorąc pod uwagę, to przed jakim zagrożeniem ich postawiła, było to dość dziwne. Wszyscy jednak byli tutaj dziwni.
- Na taras - powtórzyła.- Tylko na taras.
Otworzył przed nią drzwi na zewnątrz.
- Chooodź - skinął głową. - Musi... możemy pogadać.
- Nie chcę gadać - pokręciła głową. - Nie musi mnie pan pilnować. Nigdzie się nie wybieram.
- Nie chcę cię pilnować. Nie mam kwalifikacji niańki... dobra. Jak będziesz miała chwilę i ochotę wysłuchać... - uśmiechnął się, z wyraźnym sarkazmem cisnącym się na usta - niemoralnej propozycji, to daj znać.
Wyszedł na zewnątrz, w chłodną, w porównaniu do dna, wręcz lodowatą noc, przeciągając się i nasłuchując spokojnie wieczornym dźwięków otaczającego go lasu. Zamknął za sobą drzwi.


Cela też wyszła, frontowymi drzwiami, nie chciała z nikim rozmawiać. Wszystko było inne niż zwykle, obce, przerażające. Fakty, ludzie zmieniali się jak w kalejdoskopie. czarno-białe podziały, których dotąd z powodzeniem używała, przestawały pasować do tego świata, tej sytuacji.
Nic nie było takie, jakie wydawało się na pierwszy rzut oka. Tomek.. nie wiedziała, co ma o nim myśleć, Jean.. też ją zawiódł. Rozum podpowiadał jej, że powinna zaufać tym ludziom.. mutantom tutaj, ale to też było trudne. Traktowali śmierć - zabijanie - tak lekko. Nie mogło się to jej pomieścić w głowie.
Usiadła na schodach frontowych. Nie mogła tu zostać, ale też nie miała dokąd iść. Była w kropce.
Zadzwonił jej telefon. Aleks.
- Hej - powiedziała, kiedy odebrała.
- HEJ! - Usłyszała zasapany głos chłopaka, który próbował złapać oddech. - Cela... proszę... mu... o kurwa...
- Aleks! Co się dzieje?
- Chw... chwila... - wysapał, chyba gdzieś siadając, albo się kładąc. Oddychał chwilę ciężko do słuchawki. - Ale wszystko jest ostatnio popierdolone, nie?
- Wspinaliście się? czemu tak dyszysz?
- Nie wspinaliśmy się... znaczy jak spierdalałem to tak... Jak poszłaś to się trochę kłóciliśmy. A potem nagle wyskoczyły psy. Jeden miał taką maskę... że niby mutantów wykrywa, lampka czerwona zasrana - warknął. - Zlegitymowali mnie, Roberta i Łukasza, ale oni czyści, a Jean’a to od razu wzięli ze sobą... tylko, że się debil stawiał... - westchnął ciężko.
- I co? Przecież ma rejestrację.. o co mu chodziło?
- No i to, że tutaj wszystko zaczęło się naprawdę pierdolić... - prychnął ciężko, powoli się uspokajając. - Nie wiem skąd, ale jednak, nagle pojawił się jakiś... demon. Rozciął dwóm glinom gardła, temu z maską... zdjął to co miał na ryju i kurwa mać! Dzięki Bogu, że oni noszą te maski - przerwał na chwilę, przełykając głośno ślinę. - Mniej więcej w tym momencie Robert i Łukasz zaczęli spierdalać... a nie, to było jak tamten... ktoś, wyłupał dziwnemu glinie oczy... - mruknął wzdychając. - Jean wyciągnął już skrzydła, wzleciał trochę do góry, a tamten skoczył na niego, zwalił na ziemię i połamał skrzydła... kurwa! Gdybyś słyszała ten trzask! I to jak Jean się darł! A tamten coś do niego gadał... Kurwa mać! - Warknął załamany. - Trochę mnie sparaliżowało, ale potem zacząłem biec. No... no i teraz muszę cię prosić... błagać. Błagam, pozwól mi się schronić tam gdzie ty! Tylko na trochę! Potem coś wymyślę! - Jęknął zrozpaczonym głosem.
- Aleks.. nie chcesz tu być, uwierz mi. Myślę.. że znam tego..demona, jak go nazwałeś. Ci ludzie.. mutanci.. walczą takimi metodami, jak widziałeś. Jean to chuj, wystawił mnie policji, ale nie zasłużył... sama już nie wiem! Myślę, że tam jest.. bezpieczniej. Mimo wszystko.
- Zaraz... znasz tego... tego? - Gdzieś w tle Cela usłyszała syreny. Aleks chyba podniósł się z ziemi i zaczął iść. - Szlag! Cela! I on jest po twojej stronie? Jeśli tak... jeśli tak to chcę tam być. Ty nie widziałaś, co się dzieje na ulicach... muszę mieć kogoś takiego, bo... bo ja chyba długo nie przeżyję, wiesz? To odbiera jebany rozum... chyba dużo przeklinam, co? - Spytał podśmiechując się dziwnie.
- Chyba znam.. on mnie pilnuje, ktoś taki, w każdym razie, więc mógł tam być. Zapytam, jak wróci. Pilnuj się, dobrze? Zadzwonię.
- Okej... - mruknął. - Dzięki... dziękuję Cela. Naprawdę - powiedział po czym rozłączył się.
Cela podciągnęła kolana pod brodę, kuląc się. Bała się. Poczeka na Jasona.. jesli to był on. A jeśli nie? Nie wiedziała, jak długo tam siedziała.


- Zamarzniesz... - usłyszała za plecami jego głos. Opierał się o framugę drzwi, patrząc na nią obojętnie. Miał dość ponurą minę. - Wejdziesz do środka? Na wszelki wypadek, lepiej by było jakbyśmy się teraz nie wychylali za bardzo.
- Byłeś tam? - zapytała.- Ściągnąłeś tę maskę i poharatałeś Jeanowi skrzydła?
Skierował na nią wzrok, marszcząc czoło.
- Miałaś ciekawą wycieczkę? - Spytał, westchnął i skierował wzrok na bezgwiezdne, przesłonione ciemnymi chmurami niebo. - Byłem w lesie. Ścinałem ogon.
- Akurat - prychnęła - Przecież wiem, że za mną łazisz cały czas.
- Ty mi nie wierzysz? - Spytał niepokojącym głosem. - To TY sprowadziłaś tu policję i chuj wie kogo jeszcze! Łażę za tobą, bo taki dostałem rozkaz, bo tak prosił Calvin. Gdybyś pozwoliła mi się chronić dłużej, nie musiałbym zabijać tych ludzi w lesie! - Warknął podchodząc i stają nad nią, zaciskając pięści. - A tego mi zabroniłaś...
- Wiem - syknęła - Wiem, wystawił mnie... Pan Kamil musiał pójść ich zabić za ciebie, tak? Bo ci zabroniłam? To głupie..
- Serio? - Wywrócił oczami. - Musiałem ich znaleźć... jak pies na polowaniu - westchnął spuszczając wzrok. - Jeśli chcesz przeżyć, musisz się też trochę słuchać mnie i powtarzam to po raz ostatni. Już jedna pani nauczyła mnie, że bycie zbyt posłusznym nie popłaca... nie popełnię tego błędu ponownie - mruknął ponuro. - Jesteś tu gościem, nie więźniem, ale nie możesz sprowadzać na nas niebezpieczeństwa.
- Wiem - zakryła twarz dłońmi - Wiem. Nie chcę.. i nie będę. Nie chcę mieć kolejnych ludzi na sumieniu. Ani mutantów. Nikogo. Ale ja tak nie umiem... Chcę, żeby to się skończyło.


Usiadł obok niej.
- Więc zdecyduj się nam pomóc, a nie działać na złość. Jesteś załamana, a musisz się przełamać, do robienia czegoś, co pomoże to skończyć - powiedział już spokojniej, chyba trochę żałując swojego ostrego tonu.
- Nie robię nikomu na złość. Po prostu staram się żyć.. normalnie. Inaczej nie potrafię. - podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę - Jason, jak myślisz - mój znajomy od wspinaczki, Aleks, on jest mutantem, zarejestrowanym.. myślisz, że mógłby pracować dla pana Kamila? Schronić się tu?
- Jeśli wyrzuci rejestrację, droga wolna. A tak w ogóle... nie staraj się żyć normalnie w nienormalnym świecie, serio - pokiwał głową - nie skończysz na tym dobrze. - Odpowiedział jej obojętnym spojrzeniem na chwilę, po czym wrócił do obserwowania nieba.
- Nie umiem... - podniosła się na nogi - Zapytam pana Kamila. Pewnie czas nie jest dobry, musi być na mnie wściekły, ale obiecałam Aleksowi.
Wstał razem z nią, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pogadam z nim. Zapytam, poproszę. Powinien się zgodzić, jeśli ten Aleksij wyrzuci rejestrację - zapewnił ją spokojnym głosem.
- Dziękuję. - powiedziała i usiadła na powrót. - Wyślę mu smsa o tej rejestracji.. pewnie musi się namyślić. Nie chcę wracać, ty idź, zapytaj proszę.
Wyciągnęła telefon i napisała smsa do Aleksa.
- Oczywiście... - mruknął kiwając głową, wchodząc do środka i idąc po schodach na górę.
Ocelia bardzo szybko dostała odpowiedź: “Co? Po co? Niby mogę, jak mus ale po co?”
“Nie wiem. “ - odpisała - “Takie są chyba zasady. Podobno potrafiłą za ich pomocą namierzać. Jak ten znajomy się zgodzi, to sam ci powie.”
“Dobra. Niech będzie. Czekam.”


- Zgodził się - powiedział Husky, znajdując się nagle za plecami Celi. Często to robił.
Drgnęła. Jeszcze się nie przyzwyczaiła do tego, jaki był cichy. No i nie lubiła być zaskakiwana. Choć pewnie w tych okolicznościach powinna się zacząć przyzwyczajać...
- Dzięki. Może tu przyjść? Pan Kamil się z nim spotka? Czy jak?
- Mogę... możemy po niego iść. Jeszcze jeżdżą autobusy. Nakieruj go, żeby kręcił się po mieście, nie zatrzymywał się w jednym miejscu... chociaż skoro jeszcze żyje, to zakładam, że to do tej pory robił, prawda?
- Tak... - przełknęła ślinę, kiedy usłyszała “jeszcze żyje” - Pewnie tak. Gdzie ma się kierować?
- Ostatni przystanek naszego autobusu... na pętli na Piotrowskiego chyba. Wsiądzie i o - wzruszył ramionami.
- Ok.
Wybrała numer Aleksa i przekazała chłopakowi informacje.
- Idziemy? - zapytała wstając.
- Ku przygodzie... - westchnął, zakładając czapkę i prochowy płaszcz.
Po długim, cichym spacerze i jeszcze dłuższej jeździe, do autobusu wsiadł Aleks, skierował się w stronę siedzących na końcu Jason’a i Ocelii.
- Heeej... - mruknął wyciągając owłosioną rękę.
- Masz rejestrację? - Spytał od razu Jason.
- Tak. Tutaj... - wyciągnął z kieszeni i podał Husky’emu, który wysunął swój długi, czarny pazur i przekuł kartę, wyrzucając ją przez otwarte jeszcze drzwi autobusowe. Kierowca wyszedł na szluga, skupiając się tylko na nim.
- Jakieś osiem minut do odjazdu. Rozgość się. Jason Moore - podał mu rękę, patrząc prosto w oczy.
- Och... Dziękuję bardzo. Aleksander Olyż. Dziękuję, naprawdę. Jeśli będę mógł jakoś...
- Będziesz - pokiwał głową, przerywając mu jękliwą przemowę.
- Oni mordują, Aleks - wtrąciła milcząca dotąd Cela.
- Dziwisz się im? - Łypnął na nią mutant. - Policja morduje, ROPA morduje... szlag... - usiadł obok, kręcąc głową. Miał ze sobą plecak, niezbyt wypchany.
- Nie robimy tego z radością... zazwyczaj... - mruknął Jason, patrząc na palącego kierowcę. Wyglądało na to, że sam chciał do niego dołączyć.
- Zazwyczaj właśnie robisz to z radością - doprecyzowała Cela. Spojrzała na Aleksa
- To prawda? - dopytała zszokowana - Policja morduje mutantów? Otwarcie? Nie wierzę...
- Obyś nigdy nie musiała tego zrozumieć... - mruknął cichutko Jason.
- Znaczy... ci w maskach tacy, co ci mówiłem... oni chyba nie są z policji, mimo iż się tak legitymują. Ale oni są rzeźnikami... widziałem. Nie w świetle dnia czy coś... ale widziałem - pokiwał głową.
- A... Jean? - dopytała niepewnie.
- Nie wiem, co to coś mu zrobiło... skierowało na mnie wzrok to spieprzałem... mówiłem, że miał troje oczu? To chyba ważne... - prychnął drapiąc się po pyszczku.
- Jason? - spojrzała na Psa - Znasz kogoś .. takiego?
Milczał przez chwilę, ciągle patrząc za okno.
- Miał ogon? - Spytał w końcu.
- Nie - odpowiedział szybko Aleks.
- Czyli tym razem mu nie odrósł... dobrze - odwrócił się w ich stronę, uśmiechnięty podejrzanie. - Jeśli zdążył się tobie przyjrzeć to możemy mieć kłopoty. Zdążył?
- Ni... nie wiem - pokręcił głową, zlewając się zimnym potem.
- Znasz go? - Cela też się denerwowała - Jaki ogon? Dlaczego .. jakie kłopoty?
- Czas na kolejny wykład... - westchnął. Kierowca wsiadł do autobusu i po chwili ruszyli, pustymi ulicami. - Rozmawiałaś z Kamilem o Czerwonej Dzielnicy w Johannesburgu, tobie później się wytłumaczy - powiedział szybko do Aleksa. - Pamiętasz te wszystkie laboratoria? Coś wspominał? Niektórzy myślą, że w nich powstali zwierzoludzie, niektórzy, że wymyślili tam lekarstwo, takie rzeczy?
- Ja też tak myślałam.. Alan mnie nakręcił. Ale to były.. tortury, tak? Eksperymenty genetyczne?
- Czasem genetyczne, czasem sprawdzali wytrzymałość na ból, czasem eksperymenty seksualne... różnie. Ale czasem coś tam badali i grzebali w genach. Udało się coś osiągnąć w dwóch przypadkach. O jednym tylko słyszeliśmy i to tylko tyle, że był udany, a drugi Aleks miał zaszczyt zobaczyć - westchnął ciężko. - Jack, Nick, Al, Bill... sporo miał imion, także ja tam go nazywam 2N... gość nas nie lubi - pokręcił głową - oj nie...
- To bez sensu - potrząsnęła głową Cela - ich powinien nienawidzić, skoro mu to robili.. dlaczego nie znosi mutantów?
- Och nie, nie... on nie znosi nie tylko mutantów. On jest wkurwiony na wszystkich. WSZYSTKICH - podkreślił. - Po prostu na niektórych bardziej...
- I jest tu? - zapytała blednąc. - To jego Aleks widział? Aleks?
Chłopak pokiwał głową, wyraźnie przerażony.
- Nie bardzo mam pojęcie o, co chodzi i to mnie jeszcze bardziej przeraża... ale... widziałem troje błyszczących się, czer... chyba czerwonych oczu. Gość miał...
- Trzy metry? Wydawało się, że kręgi mu wystają z kręgosłupa tworząc kolce? Sześć palców u dłoni, każdy długi jak twoje dwa środkowe? Takie rzeczy? - Pomógł mu Jason, kiwając ponuro głową. - Gość jest... żal mi go. Przykro mi z jego powodu, ale jedynym sposobem by skrócić jego męki, jest zabicie go, a to nie jest łatwe. Oj nie - westchnął ciężko, opierając głowę o szybę.
- Przestań. Przestań - Cela zaczęła się trząść - Mam dosyć. Wystarczy.
- Przepraszam... mruknął posłusznie. Spojrzał przelotnie na jej ramię i wrócił do obserwowania ulic i bloków.
- To... to co teraz? - Spytał Aleks.
- Mnie nie pytaj - mruknęła. - Mówiłam, że nie będziesz chciał tu być.
- Przepraszam... naprawdę - mruknął Jason, nie odwracając wzroku.


Autobus mknął ulicami naprawdę szybko. Na przystankach nie było nikogo,
kierowca chciał zaoszczędzić trochę na czasie, wrócić do domu wcześniej i tak już nikt nie będzie czekał o takiej godzinie i w takiej okolicy, szczególnie gdy takie rzeczy się dzieją.
Cela też już nic nie mówiła, przyciśnięta do ściany autobusu. Patrzyła pustym wzrokiem na ciemne ulice.
Moore zatkał nos, biorąc pod uwagę, to jak czuły miał węch, miasta musiały być dla niego mordęgą. Po chwili jednak skierował nagle wyostrzony wzrok do przodu, wypatrując czegoś jakby. Powęszył trochę, wstając z miejsca. Autobus zaczął zwalniać, przygotowując się do zatrzymania na przystanku. W końcu jakiś inny pasażer. Autobusy nocne jednak nie są po nic.
Wstał z miejsca, oddychając ciężko.
- Wz... musicie biec. Bi... biec bardzo szybko, dobrze? - Wyjąkał.
- Teraz? - spytała tylko Cela, wstając.
- Gdy tylko otworzą się drzwi... - zdjął czapkę, miętoląc ją i wkładając ja do kieszeni płaszcza.
Bus z trzema podwójnymi drzwiami zatrzymał się w końcu, otwierając środkowe i tylne, przy których stała Cela i Aleks, Jason podszedł trochę bliżej środka. Gdy drzwi się otworzyły, dziewczyna z chłopakiem wybiegli na zewnątrz, mijając się z czymś, co weszło środkowymi. Nie wiedzieć czemu, światła w środku pojazdu nagle zgasły, a drzwi zatrzasnęły się, wraz z dwoma, dziwnie brzmiącymi, gardłowymi słowami, w niezrozumiałym języku. Mimo wszystko autobus po chwili ruszył...
- Co... Co jest kurwa?
- Nie wiem. Kazał biec. Już. - rzuciła, ruszając pełnym pędem.
Nie zadając więcej zbędnych pytań, chłopak rzucił się za nią. Szybko usłyszeli pisk opon, gdy pojazd, w którym został Jason, obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, prawie padając na bok, wraz z głośnym grzmotnięciem, a następnie brzękiem tłuczonego szkła. Rozległ się krzyk, a Cela mogła przysiąc, że należał do Jasona.


Wpadli szybko między, niskie pawilony handlowe, w jednej z gorszych dzielnic, gdzie większość sklepów, oferowała używane ubrania i suknie ślubne.
Cela oparła się o ścianę.
- Czekaj! - zatrzymała Aleksa - To Jason krzyczał. Ja nie wrócę, biegnę dalej, ty wybieraj. Pomożesz mu, czy uciekasz ze mną?
- A... A...F... Dobra! Cokolwiek! - Wystękał trzęsąc się ze strachu. Usłyszeli ponownie brzęk szkła, a potem donośne stąpnięcie, które poniosło się echem, po opustoszałych ulicach, wręcz nienaturalnie.
- Siostro! Gdzie jesteś?! - Ponownie ten głos, co wtedy gdy wybiegali z autobusu, dotarł do ich uszu, przeszywając strachem. Był absolutnie nieludzki, wydawał się rozdwojony i niewiarygodnie sztuczny.
Cela stłumiła krzyk i pobiegła przed siebie, byłe dalej, od tego miejsca. I tego.. czegoś.
Ten sam głos wydał z siebie krótki krzyk, pełen bólu, tłumiąc niemal całkowicie trzask podobny do tego, który Cela słyszała gdy... Jean wysuwał swoje skrzydła spod skóry. Po chwili coś wzbiło się w powietrze. Była tego pewna.
Rozejrzała się, ciągle biegnąc, było ciemno, ale dobrze widziała w ciemnościach. Musiała unikać otwartej przestrzeni, biegła tam, gdzie zabudowa była gęściejsza, pawilony poustawiane bliżej siebie. Trzymała sie blisko ściany.
Usłyszeli za sobą dźwięk podobny temu, który towarzyszył nagłej rozwałce zabudowań, przy użyciu wielotonowych kul do demolki. Ktoś za nimi wylądował, niszcząc otoczenie, bo zapewne się w nim nie mieścił. Od razu za waleniem się pawilonów, rozległ się trzask chowanych skrzydeł, tłumiony ciężkimi stąpnięciami.
- Stój! I tak nie uciekniesz! Nie przede mną! - Nie musiał nawet krzyczeć, by było go świetnie słychać.
Nie zatrzymała się, przyśpieszyła, na ile to było możliwe. Biegła między budynkami licząc, że go chociaż spowolnią. Burzenie budynków musiało nadwyrężać siły.
Wpadając na coś, wyrzucał z siebie coś, co zapewne było przekleństwami, ale w języku przypominającym dziwny, afrykański dialekt, lub jakiś inny, dziki język.
Tupnięcia stopniowo zaczęły ustępować miejsca, normalnym dźwiękom biegu, kogoś cięższego, jakby... nagle zmalał.
Cela prawie czuła na sobie jego ciężki, zasapany oddech, nie mówiąc już o Aleksie, który nagle krzyknął i... już nie biegł za jej plecami. Gdyby się obejrzała jak on, mogłoby nie być dla niej szansy.
Nie obejrzała się, chyba w ogóle nie zarejestrowała zniknięcia Aleksa skupiona na biegu.
- Mam... - warknął głos, gdy Celi wydawało się, że coś musnęło jej plecy, przerwał jednak sobie wściekłym rykiem, pełnym bólu. Ocelia usłyszała za sobą odgłosy przypominające cięcia i głos Jasona
- Szybciej! Dogonię cię!
Przyśpieszyła, choć nie wydawało się to już możliwe. Zaczynało brakować jej tchu. „Równe tempo’ „Równy oddech” przeleciały jej przez głowę zalecenia trenera od lekkoatletyki z podstawówki. „Myśl o biegu, nie przeciwnikach”
Nogi same stawiał coraz to dłuższe susy, gdy wybiegła z labiryntu pawilonów na dwupasmówkę i biegła asfaltem, nie musząc zwalniać na zakrętach, zdawało się jej przez chwilę, że złapała drugi oddech, nie dopuszczając do siebie kolejnych wrzasków, krzyków, minęła parę samochodów, których kierowcy wściekle wcisnęli klakson, mrucząc pod nosem coś w stylu “durna cipa”, następnie kręcili głową i jechali dalej, przeklinając szalony świat.
Gdy opadła z sił, nie słyszała nic, prócz brzęczenia latarni i świstu przejeżdżających gdzieś samochód, jednak tak bardzo kręciło się jej w głowie, że nie wiedziała gdzie. Nie wiedziała też jak długo biegła i gdzie jest. I co się stało.

Zatrzymała się w końcu, musiała, inaczej by upadła. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Oddychała spazmatycznie, za głęboko, za szybko, łapiąc wielkie hausty powietrza. Serce waliło jej tak mocno, że odcinało inne dźwięki. Przed oczami latały ciemne płatki. Odpadła na kolana i zmusiła się, żeby wciągać powietrze wolniej i spokojniej. Choć miała wrażenie, ze się udusi, to wiedziała, ze to jedyny sposób aby zapobiec hiperwentylacji.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 21-03-2013 o 13:02.
kanna jest offline