Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2013, 18:06   #153
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes

Wielka konkluzja


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PVAWqGj33T8[/MEDIA]

Gort biegł przez wysypisko rozrzucając na boki wszystko co stanęło mu na drodze. Kiedy zobaczył jak sala, w której wyczuwał wcześniej Calamitiego wali się, rozcięta przez jakiś potężny atak, przyspieszył jeszcze bardziej, z dzikim rykiem, który miał pomóc mu uwolnić potrzebna do biegu energię. Widział jakaś sylwetkę, która na dziwnym pojeździe wyskoczyła z więzy i ruszyła w stronę tuneli, ale murzyn nie miał czasu i środków by ją dogonić – Calamity był teraz ważniejszy.
Potężny kopniak otworzył drzwi do wieży, a Gort potężnymi susami pokonał schody, by wpaść do przeciętej w pół sali kontrolnej. Obraz był prawdziwym krajobrazem bitewny, wszędzie na posadzce i brzęczących maszynach widać było, ślady cięć i krwi, pęknięcia kamiennego podłoża świadczył o sile z jaką poruszali się dwaj rycerze.
Na środku pomieszczenia leżał zaś Calamity, w wielkiej kałuży fioletowej krwi. Jego przeklęty tors przecięty był od barku aż po pachwinę, wszystkie wnętrzności były widoczne, niektóre z nich starały się nawet wyleźć na zewnątrz. Zimne dłonie rycerza zastygły, zaciśnięte na rękojeści Despair, który leżał na jego piersi, zaś pusty wzrok wpatrywał się spod przyłbicy w sklepienie jaskini, bez blasku jakiegokolwiek życia.
Pirat z rykiem opadł koło wojownika, potrząsając jego cielskiem i uderzając potężną pięścią w okolice serca, w prymitywnym masażu tego organu.

Calamity obserwował wszystko stojąc u boku kostuchy, która trzymała klepsydrę z jego imieniem. W górnej części nie było już ani jednego ziarenka, a szkielet odbierający to co najcenniejsze, zarzucił sobie kosę na ramię.
- Musimy ruszać… jeszcze wiele pracy mam w tym miejscu… – powiedziała cicho śmierć, szukając odpowiedniej muzyki na odtwarzaczu ukrytym w kieszeni.
Rycerz rozpaczy rzucił jeszcze ostatnim spojrzeniem na Gorta, który desperacko starał się przywrócić go do życia, przynajmniej teraz, gdy jego dusza opuściła już ciało wiedział, że miał prawdziwych przyjaciół. Calamity zrobił krok… i odkrył że nie może ruszyć się z miejsca. Śmierć ze zdumieniem uniosła klepsydrę, w której piasek począł nagle unosić się w górę, ponownie napełniając ją czasem życia. Kostucha wyszczerzyła się zaciekawiona dodając. – Chyba jednak jeszcze się spotkamy… –stwierdziła pstrykając palcami, a dusza Calamitiego wróciła do jego ciała. Jednak spotkania z omenem śmierci nie dane mu było pamiętać.

Rycerz zakaszlał krwią, po kolejnym uderzeniu piąchy Gorta, fioletowa wydzielina opadła na murzyna jednak ten niezbyt się tym przejmował i od razu wlał Clamitiemu do Gorta miksturę leczącą. Ta zasklepiła lekko ranę, jednak obrażenia były na tyle ciężkie, że wojownik wciąż potrzebował pomocy, o samodzielnym poruszaniu się nie było mowy. Pirat musiał zadecydować gdzie zanieść Calamitiego… i co zrobić gdy dorwie tego kto prawie go uśmiercił.

W tym czasie przy obozie szaleńców Elathorn, Khali i metalowa kobieta zebrali się dookoła przymrożonego i rannego członka załogi Czarnoskórego. Mężczyzna ledwo żył, a jego twarz była istnym poligonem ran, dyszał coraz wolniej, nawet mimo skorupy z zamarzniętej wody, która miała powstrzymać go od wykrwawienia się.
- Dzielny z niego facet, pomógł tu nam, więc teraz ja pomogę jemu. – stwierdził rudowłosy mnich po czym z sakwy wydobył miksturę leczniczą. Czyżby dzięki temu specyfikowi odzyskał londynce po starciu z Gortem? Khali wlał zawartość w usta przydupasa, a jego rany poczęły się zasklepiać – napój nie był jednak boskim tworem. Mimo że potrafił zasklepiać rany, to kończyn odtwarzać już niekoniecznie. Przydupas przeżył ale okupił to wysoką ceną – stracił bowiem lewe oko, w oczodole ziała teraz jedynie czerń.
- Zrobimy mu nosze i jakoś doniesiemy… póki co lepiej by się nie forsował. –zaśmiał się mnich, po czym spojrzał na przetrzebiony obóz. – To co sprawdzamy co ciekawego mieli szaleńcy? –zaśmiał się wesoło.

Max znikał pojawiał się niczym zwykły miraż na pustyni. Pędził jak najszybciej mógł, a czas nie grał na jego korzyść. Pot począł przyklejać jego ciało do koszuli i cieknąć po włosach, zaś nogi drżały lekko od takiego wykorzystania mocy. Dotarł jednak do strażnicy przy bramie do tunelów i dysząc walnął w guzik. Zapaliły się zielone lampki nagle wszyscy na wysypisku mogli usłyszeć głośny zgrzyt, oba wrota otworzyły się z sykiem pary. Przejście zostało otwarte na czas!
- Oh… a myślałem że nie zdążę, dziękuje Sir Nieznajomy. –odezwał się nieznany Maxowi głos za jego plecami. Gdy brat anonima obrócił się błyskawicznie, dostrzegł sylwetkę opancerzonego rycerza na motocyklu. Niedawno chyba stoczył on jakąś bitwę, bowiem w jego zbroi było sporo luk, a miecz o olbrzymich zębach pokryty był fioletowawą krwią.
- W takim razie nie przeszkadzam. –stwierdził motocyklista i przycisnął pedał gazu, ruszając w głąb tuneli.

Guardian of Balance

Karczma


Koń który jeszcze niedawno nie należał do nikogo, pędził teraz przez trakt, dookoła góry. Blond włosy targane były przez wiatr i deszcz, który już chyba na dobre zagościł w tych krainach. Złote liście opadały na trakt i czasem jakiś niesforny wędrowiec z tej nacji wplątał się w grzywę wierzchowca. Faust już kolejny dzień podróżował sam, jego nakama, pewnie ruszyli już tunelami w stronę Witlover, on jednak miał teraz inne cele.
Musiał udać się do tamy, a następnie skorzystać ze „szlaku śmierci” jak to opisał szalony starzec, oczywiście wiedza to skarb, więc mężczyzna domyślał się, że chodzi o zapomniany już trakt przez góry, którym nikt nie chciał podróżować, ze względu na bestie ze skalnych wzgórz, bandytów i ciężki teren. Zapowiadało się iż szukanie kata, wcale nie będzie najłatwiejszym zadaniem.
Powoli zbliżała się kolejna noc, a to zwiększało chęć, znalezienia porządnego noclegu – pogoda do biwak unie zachęcała. Na szczęście wiele tu było zajazdów, dla tych którzy postanowili obejść pasmo górskie, los chciał by Faust w ostateczności trafił do „Złotej karawki” , dwu piętrowego zajazdu, z którego wnętrza dobiegała wesoła gwara, a stajnia, miała zapewnić koniu to na co zasłużył.

Gdy kilka monet trafiło w dłonie chłopca, przy domu dla wierzchowców, Faust wkroczył do przybytku ,strząsając z głowy kropelki wody. Od razu uderzyło w niego ciepło bijące z kominka i zapach jadła, które sprawiło że nawet tak zrównoważony brzuch zagrał swoją melodię. Skoro zaś o muzyce mowa, gdy drzwi zamknęły się za Faustem, jego uszy wychwyciły pośród gwaru jeszcze dźwięk harfy, oraz dziewczęcy głos.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=00d8QKKWU3c[/MEDIA]

Czy był to zbieg okoliczności czy może psikus losu, że wejście strażnika, zostało przywitane taką piosenką? Cóż są tajemnice których nawet on nie znał.
Śpiewaczką była natomiast młodo wyglądająca elfka o przeciętnej urodzie.


Widać było iż tylko dorabia w ten sposób, bowiem plecak jak i zniszczony podróżny płaszcz, leżący obok niej, łatwo tłumaczył jej prawdziwy zawód – poszukiwacza przygód. Jednak gra na instrumencie szła jej co najmniej dobrze, a pieśni, mimo że dość smutnej i w pewnym stopniu zatrważającej słuchało się miło.
Nie łatwo było znaleźć stolik wolny od ludzi jak i przedstawicieli innych ras, jednak w końcu podróżnik o włosach niczym słoma, znalazł sobie miejsce, na ławie, zajętej tylko przez dwóch osobników. Nie byli to jednak byle jacy wędrowcy, oj nie! Każdy z nich wyglądał na osobistość naprawdę ciekawą i zapewne pełną historii, tych ciekawych jak i mniej.
Pierwszym na którym skupimy nasza uwagę drogi słuchaczu, będzie krasnolud o szerokich barach i jeszcze większym brzuchu.


Odziany w skórznie, pożerał już (sądząc p talerzach) kolejną porcję pieczystego. Jego obfity siwy wąs zanurzony był w sosie, a ogromy przypominający kartofel nos, zawiązał bliższa znajomość z pieczarką, która osiadła na jego czubku. Szeroki miecz i szeroka stalowa tarcza stały oparte o siedzisko, gotowe by je poderwać w razie poważniejszej karczmianej sprzeczki. Uzupełnieniem widoku typowego przedstawiciela społeczności brodaczy, był hełm o rogach potężnych, na pewno nie należących do byle byka, a bardziej do jakiegoś górskiego potwora.

Drugim z obieżyświatów siedzących przy tym stole był blond włosy elf, o szpiczastych uszach a sądząc po łuku przewieszonym przez plecy, to też o równie ostro zakończonych argumentach.



Ubrany jak typowy zwiadowca, lekko w zielonych kolorach by móc lepiej ukryć się wśród zielonych traw elfich krain. W przeciwieństwie do krasnala ten jadł z manierami, i pełnym poszanowaniem dla posiłku. Natomiast kąśliwe uwagi jakie co jakiś czas sobie rzucali ,wskazywały na to, że tworza częśc jednej drużyny.

Tak więc nadszedł czas na odpoczynek… ale może i zdobycie informacji czy też nowych kompanów?

Sanity Knights
Ukryty cień


Shiba uleczyła cześć ze swych ran, jednak magia lecznica była męcząca, a w jej stanie nie mogła doprowadzić się do stanu całkowitej używalności. Mimo, że poskładała sobie żebro, oraz w miarę rozprawiła się z raną u nogi, to kończyna wciąż bolała jak diabli, a by chodzić potrzebowała laski stworzonej z Safai.
Dopiero teraz niebiesko skóra, dostrzegała destruktywna moc zaklęcia Krio, miasto dookoła głównego placu zamarzło Az po świątynie, pokryła je warstwa lodu tak grubego, że nawet stalowe ramie Madreda miało problem z przebiciem się przez niektóre w ten sposób powstałe lodowe zapory. Widać chłopak, posiadał naprawdę duży ukryty talent, teraz zaś zażywał zasłużonego odpoczynku z głowa na jej kolanach.
Drużyna siedziała przy ognisku rozpalony na placu miasta, zaś ciało Mr. B leżało niedaleko, przykryte długim płaszczem Madreda – tutaj nie było warunków by je zakopać.
- Przespać się zawsze możemy w tych domach… o ile ktoś je rozmrozi. Kwiik. –stwierdził archeolog, który od dłuższego czasu gryzł na przemian – jedzenie i ołówek. Technokrata przykręcał cos w swoim ramieniu, oraz pracując nad sztucznym ramieniem dla Shiby.
- Kto…to…właściwie…był? –zapytał Krio uchylając leniwie jedno oko. – I…chce…mojego…całusa… –dodał z lekkim rozmażeniem w głosie.

Ryjec wyglądał jak gdyby jego głowa miała eksplodować od wysiłku szarych komórek, szła mu wręcz przysłowiowa para z ust i nozdrzy.
- Chyba to mam… –stwierdził w końcu Archeolog, odrzucając ołówek na bok. – Runy na drzwiach kuźni, znaczą cos w stylu „Zamknęliśmy tuz cień którego nikt nigdy nie zrozumiał” brak tu jednak..kwiik… jakichkolwiek dodatkowych ostrzeżeń… kwik! To jak gdyby zwykła informacja, niczym adres. –stwierdził nie pojmując tego faktu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline