Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2013, 22:32   #151
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Najbardziej liczna, bo aż czteroosobowa grupa, ruszyła w stronę obozu, nie oszczędzając przy tym nóg. Ich zadanie było o tyle niebezpieczne, że nie wiedzieli na spotkanie kogo pędzą, wiadomym jedynie było że wróg ma niemal dwukrotna przewagę liczebną. Tak więc gdy prosty wykonany z metalowych blach obóz, był już w polu widzenia tej grupki, osobnik zwany przydupasem przykucnął za jedna z większych metalowych osłon.

- Może ich ostrzelamy, albo ty, tom sfojom lunytą zyrkniesz co tam jest. rzucił pomysł, dobywając w dłonie łuku.
- Takie metody są dla tchórzy. -prychnął Khali zakładając ręce na ramiona.
- Trupowi na nic zda się odwaga. - zripostował czarodziej, zajmując wysuniętą pozycje za jakąś osłoną - jednak z pewnością inną niż przydupasa. Ledwo się odezwał i już stracił sporo w oczach Elathorna. Czarodziej wytworzył lunete i zaczął sprawdzać teren.
- Teoretycznie to dobry pomysł, należy jednak pamiętać że przede wszystkim przyszliśmy tu kogoś uratować. Jeśli zobaczysz metalową kobietę to nie rób jej krzywdy, jest ona bowiem sterowana przez jednego z szaleńców. Dodatkowo musimy odzyskać pewne urządzenie, które mogło by ulec uszkodzeniu. Możesz wypuścić parę strzał by sprowokować ich do działania albo też możemy po prostu przypuścić szturm póki niczego się nie spodziewają

John zastanawiał się też nad trzecią opcją, próbą samodzielnej infiltracji obozu jednak nie mógł być pewien jak zadziała jego moc na owładnięty szaleństwem umysł. Dodatkowo nie sądził by Elathorn wypuścił go samego, więc tą opcję uznał za najgorszą.

LoL Music for playing as Oriana (Mind) - YouTube

Luneta po raz kolejny spoczęła przy oku maga, który począł badać teren obozu bandytów, trawionych chorobą szaleństwa. Dwie osoby dość szybko rzuciły się niebieskowłosemu w oczy, bowiem siedziały, na przypominającej ptasie grzędy metalowych słupach.




Identyczne niemal kobiety, zapewne bliźniaczki, z których pleców wyrastały metalowe skrzydła wykonane z niebywała precyzja i dbałością o szczegóły. Każda z kobiet trzymała w rękach po krótkim colcie, z którego celowały do poszczególnych namiotów, oddając sporadyczne strzały z obłąkańczym śmiechem. Na plecach każdej przewieszona też była długa strzelba, o na pierwszy rzut oka sporym kalibrze. Zamiast stóp, kobiety miały metalowe protezy w kształcie ptasich szponów, dzięki którym bez problemu utrzymywały się na swej grzędzie. Kobiety przyglądały się wesoło, czemuś co w magu wzbudził niepohamowane obrzydzenie. Na środku obozu, stała metalowa dziewczyna o której wspominał John, jednak nie była ona sama. Staruch, który wcześniej widziany był przez przedstawiciela handlowego w krysztale kuli, był tuz przy niej, zdecydowanie za blisko jak na ojca. Jego ręce błądziły po metalowym ciele, kobiety, odwiedzając rejony których wcale nie powinny. Mimo że metalowa dama go odpychała, to zdawało jeszcze bardziej go nakręcać do działania, zaś ręka która powoli zaczynała męczyć się z paskiem u spodni dawała jasny obraz tego co mężczyzna ma zamiar uczynić. Kobiety harpie zresztą dopingowały go w podjęciu tego chorego gwałtu, oddając kilka strzałów w powietrze, niczym starzy kowboje w karczmie.
Po za nimi w obozie kręciły się jeszcze dwa dziwacznie wyglądające golemy.




Chude konstrukty swym wyglądem stylizowane na baśniowych rycerzy. Z ich pleców wystawały rury z których bez przerwy biła para i dym, zaś koła zębate, do których podłączony był długi łańcuch zakończony kolczastą kulą, dawał jasna wizję tego co były wstanie zrobić. Druga cienka dłoń zaś zawierała wyposażenie zależne od golema, ten który zbudowany był z niebieskiej sali, dzierżył piękny, długi miecz. Czerwony robot natomiast uzbrojony był w szeroką stalową tarczę. Elathorn nie dostrzegł jednak siódmej persony, dla tego też dla pewności jeszcze raz wysłał zwiad magiczny, a to czego się dowiedział lekko go zaniepokoiło - wyczuł energię magiczną, malutkie źródło many, które szybko przemieszczało się w stronę wieży kontrolnej, gdzie właśnie walczył Calamity.

Czarodziej przekazał towarzyszom wszystkie informacje, szczególny nacisk kładąc na ostatnią, mówiącą o przemieszczającym się źródłe many.
John skinął głową potwierdzając że zrozumiał, w jego oczach można było dostrzec determinację. Nie był to ten sam nijaki przedstawiciel handlowy jakiego zwykle przyszło oglądać drużynie; nie uśmiechał się jednak złośliwie ani nie spoglądał na świat z pogardą jak działo się to gdy zamiast niego pojawiał się jego starszy brat. Doskonale rozumiał uczucia burmistrza a obietnica złożona nawet pod przykrywką fałszywej tożsamości wciąż była dla niego ważna

- Wchodzimy - rzucił krótko, po czym dodał - Ja zajmę się staruchem, wyeliminuję go zanim zdąży podjąć jakiekolwiek działania mogące zapewnić mu ochronę. Priorytetem jest uratowanie kobiety, jeśli sytuacja będzie zbyt poważna możemy się wycofać

Anonim zdjął z pleców swój karabin, planując po raz pierwszy wykorzystać go w faktycznym starciu. Przygotował również zabójczą amunicję, nie widząc sensu w paraliżowaniu starucha - tak naprawdę było to litościwe postępowanie, wolał sobie nie wyobrażać co stałoby się gdyby Max zdołał dorwać tego przeciwnika żywcem. Jego plan był prosty - wykorzystując teleportację zamierzał kilkoma ,,skokami” skrócić dystans a następnie oddać strzał w plecy ojca Belli. Czarodziej spojrzał na lunete i uśmiechnął się lekko. Wypełnił ją także w środku lodem, po czym zaczął zaklinać. Plan był prosty - wystrzelić kawałkiem lodu w kierunku harpii. Rzecz jasna, spłoszyłoby je to, dlatego miał on eksplodować a odłamki miały lecieć w kierunku ptaszysk, kierując się ich energią magiczną. John rozpoczął teleportację, wykonując krótkie skoki, przy którymś z kolei zadziałała jego intuicja, pozwalając mu na czas zatrzymać sie w miejscu. Obóz otoczony był minami, a jego noga właśnie wisiała nad zapalnikiem jednej z nich, na szczęście przedstawiciel handlowy wyczuł ich pozycje i bez dalszych problemów pojawił się na środku obozu. Jego pistolet wycelowany był w plecy obleśnego starca, a palec bez wahania nacisnął na spust. Huk jak wiadomo dociera do uszu później niż pocisk, dla tego też staruch usłyszał go dopiero, gdy w jego plecy wbił się ekplodujący pocisk. Głos starca dał osie słyszeć chyba na całym wysypisku gdy ryknął w bólu, wydając tym samym zapewne ostatni odgłos w swoim życiu. Runął na ziemię z ogromną dziurą ziejącą w plecach, dająca niemal widok na drógą stronę. Metalowa kobieta, stała przez chwilę wielce zaskoczona, tym że ręka która przed chwilą zaciskała się na jej ciele, teraz zwiotczała i spłynęła na ziemię, niczym wspomnienie które chciało usunąć się z głowy. Harpie ryknęły wściekle i wycelowały ze swych koltów prosto w Johna, a ich palce nacisnęły na spusty. Dwa pociski wystrzeliły z pistolecików, ale John z niesamowita wręcz precyzja i szybkością, która porównywalna była do tej którą tak chełpił się strażnik równowagi, wyminął dwie kule , które uderzyły w metalowe namioty za jego plecami. Kobiety o metalowych skrzydłach już szykowały się by oddać kolejne strzały, ale nagle od strony gdzie kryli się jego towarzysze nadleciały lodowe sople stworzone przez Elathorna. Mag jednak nie przewidział szybkości harpii, które wzbiły się w powietrze, a gdy zauważyły że kolce dalej lecą ich śladem, wykonały kilka powietrznych piruetów i akrobacji, w taki sposób że lodowe pociski pozderzały się ze sobą nawzajem. Kobiety o ptasich skrzydłach, obnażyły groźnie zęby, które okazały się metalowymi kłami i w powietrzu ruszyły w stronę gdzie kryli się pozostali członkowie grupy ratowniczej, dobywając strzelb ze swych pleców.

- To naprawde ty? -zapytała metalowa dziewczyna, jednak na rozmowy czasu nie było, bowiem dwa golemy już pędziły na Johna, niezgrabnie przeskakując z nogi na nogę i wymachując kolczastymi kulami w tak chaotyczny sposób, że nawet przedstawiciel handlowy nie był wstanie przewidzieć gdzie te znajda się za chwile. Ku zdziwieniu Johna jak i zapewne całego wszechświata, nagle strzała z syczącym lontem wbiła się prosto w szczeliny w pancerzu golema, tuz przy jego prawym uchu. To przydupas Gorta, oddał niezwykle precyzyjny strzał z ukrycia, zaś specjalne pociski które kupił mu jego kapitan, miały pokazać swój potencjał. Strzała zasyczała cicho, a po chwili ładunek ukryty przy grocie, wywołał mała eksplozję, co prawda było to za mało, by pozbawić niebieskiego golema głowy, jednak rzuciła ona nim na ziemię, oraz oderwała spory kawał twarzy konstrukta.
- Yiiiiiiiiihaaa! - zawołał mięśniak, kręcąc nad głową swoją czapaczką, którą zaraz wcisnął z powrotem na czerep. - Tak to się robi w załodze Czarnoskórego!!

Przydupas prędko dobył następnej wybuchowej strzały i nałożył na majdan, po czym naciągnął cięciwę i wystrzelił w kierunku jednej z nadlatujących harpii, licząc iż uczyni jej więcej szkód aniżeli robotowi. Cóż, zaczynały się problemy. Harpie okazały się znacznie szybsze niż się spodziewał. W takich wypadkach Elathorn używał swojej podstawowej taktyki numer jeden - dokładniej rzecz mówiąc, zniknął. Następnie zaczął ostrzał harpii, bardziej skupiając się na przeszkadzaniu im niż rzeczywistym wyrządzaniu krzywd. W tym samym czasie wystrzelił dwa lodowe bloki, po jednym na każdą maszyne zagrażającą Anonimowi. John usłyszał pytanie Cala, jednak w tej chwili miał nieco pilniejsze sprawy. Zatrzymanie się choć na chwilę mogło go kosztować życie, musiał jak najszybciej oddalić się od zagrożenia pozostawiając dalszą walkę osobom które nadawały znacznie bardziej od niego. Odpowiedział dziewczynie wyciągając do niej rękę, drugą łapiąc ciało jej ojca

Przecież obiecałem, prawda? Chwyć mnie za rękę

Planował teleportacją wynieść się choć kawałek stąd i kupić sobie parę sekund bezpieczeństwa by w spokoju móc odpowiedzieć Calowi
Dziewczyna z metalu była wyraźnie zdziwiona, ale chwyciła dłoń Johna, który zniknął wraz z nią i jej postrzelonym ojcem. Zrobił to w idealnym momencie, bowiem golemy chwile później roztrzaskały, metalowe kule w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą były nogi przestawiciela handlowego. Pojawił się on kawałek od obozu, w przeciwna stronę, gdzie aktualnie walczyła reszta drużyny, już miał odetchnąć w spokoju gdy nagle jego intuicja ostrzegła go przed czymś. Mężczyzna instyktownie posłuchał się swego ciała i gwałtownie odrzucił ramiona i głowę do tyłu, zaś pocisk z karabinu przeleciał dokładnie przez miejsce gdzie chwile temu była jego szyja. Strzał nadleciał ze strony bramy do kopalni, jednak John nikogo tam nie widział... czyżby na wysypisku ukrywał się ktoś kogo nawet Gort i Elathorn nie byli w stanie wykryć? Przedstawiciel handlowy rozmyślania na razie jednak musiał odrzucić na bok, bowiem stał na otwartym terenie a przeczuwał, że kolejny pocisk zaraz znowu nadleci. W tym czasie lodowe bloki ruszyły na golemich rycerzy, jeden którego wcześniej ranił załogant Czarnoskórego, został całkowicie zgniecony, przez czar maga, a poskręcane metalowe pręty, jeszcze tylko chwile wiły sie pod skorupą z zamrożonej wody. Drugi jednak, uderzył w nadlatujący blok kulą o kolczastych “ozdobach”- rozbijając zaklęcie w drobny mak. Wyraźnie zirytowany śmiercią mechanicznego brata, z rykiem puścił się w miejsce skąd nadleciało zaklęcie. W tym czasie przydupas przymknął jedno oko, wystawił język wyraźnie skupiony, po czym oddał kolejny strzał - znowu celny! Tym razem strzała wbiła się w jedno ze skrzydeł Harpii, zasyczała by po chwili wybuchnąć, pozbawiając tym samym kobietę jednego z metalowych elementów. Ta straciwszy niespodziewanie skrzydło, spadła na ziemię, uderzając mocno o metalową górę, na której rozciągnęła się jak długa. Khali zaś dobiegł do niej szybko i jednym potężnym kopniakiem, w twarz zakończył jej żywot, roztrzaskując łeb oszalałej niewiasty.

- Tak to się robi! -ryknął triumfalnie członek pirackiej załogi, nakładając radośnie kolejną strzałę na cięciwę, gdy nagle uśmiech zniknął z jego twarzy, zamiast niego zagościł zaś dym ,krew a powietrze przeszył ryk bólu. Druga z Harpi, oddała naprawdę celny strzał ze strzelby, trafiając mężczyznę prosto w twarz. Ciało przydupasa oderwało się od ziemi, a on odleciał kawałek do tyłu, by w powietrzu jeszcze otrzymać drugi strzał prosto w bark. Jego ciało obróciło się w powietrzu, a on zarył w metalowe odpadki, bez ruchu, w powiększającej się kałuży krwi. Niewielkie szanse były na to by przeżył, a jeżeli nawet to wymagał naprawdę szybkiej pomocy medycznej.Niestety Johnowi nie dane było zaznać spokoju, niewykryty przez nikogo snajper o mały włos nie pozbawił go życia. Na całe szczęście intuicja go nie zawiodła; wiedział jednak że może na niej polegać tylko w pewnym zakresie i jeśli da szansę przeciwnikowi by ten oddał kolejny strzał to nawet ostrzeżony przez czułe zmysły może zwyczajnie nie zdążyć wykonać uniku. Na wszelki wypadek zaczął on od przyśpieszenia swoich ruchów, następnie przeładował broń i oddał pierwszy strzał mniej-więcej w stronę z której nadleciał pocisk. Nie łudził się że trafi, jednak korzystając ze swojej intuicji planował dać szansę snajperowi na oddanie jeszcze jednego strzału, by móc w ten sposób ustalić dokładniej jego pozycję.

- Znajdź urządzenie kontrolujące, szybko! - krzyknął jeszcze do Belli. Był gotów że wróg może równie dobrze otworzyć ogień do niej, planował wtedy uratować ją w podobny sposób jak wcześniej wężową damę
Robiło się naprawdę wesoło. Elathorn zastanawiał się, czy gdyby nie niewidzialność, to kula trafiłaby w niego zamiast jednego z towarzyszy. Chociaż nie znał tego, który dostał, to swoich na placu boju jednak nie powinno się zostawiać. Mimo, że liznął co nieco medycyny, to jednak miał małe pole manewru. Ostatecznie postanowił spróbować zahibernować Przydupasa, otaczając go lodem.

Następnie stworzył w dłoni mały, niewidzialny sopelek. Zaczął go zaklinać - przy zetknięciu się z celem bądź zniszczeniu, miał zamrozić jak najwięcej terenu dookoła. Gdy skończył, wystrzelił go w czerwonego golema.
John oddał przypadkowy strzał, oczywiście nie trafiając, rozrzucił on jedynie wybuchowym pociskiem kilka śmieci na bok. Wtedy to też snajper oddał kolejny strzał, który dzięki swym przeczucią John wyminął, pozwoliło to też w miare określić miejsce skąd oddawane były strzały - duża góra śmieci, na drodze do tuneli, jednak zdawało się że pociski nie wylatując z jej szczytu... a ze środka. Bella natomiast opadła na kolana, by zacząć przeszukiwać ciało swego ojca w poszukiwaniu pilota. Elathorn wystrzelił natomiast lodowym soplem, w stronę golema, w momencie gdy lodowa pokrywa, poczęła hibernować przydupasa i tamować jego krwotok. Czerwony konstrukt, wpadł na zaklęcie, które wybuchnęło zamrażająca energią, ale niezbyt się tym przejął niczym oszalały pędząc dalej, a kolczasta kula, rozbiła śmieci niedaleko miejsca z którego nadleciało zaklęcie - na szczęście w niegroźnej dla maga odległości. Harpia też oddała strzał na ślepo, w stronę niewidzialnego czarodzieja, ale również był to chybiony atak.

- Ja się zajme tym! -zakrzyknął wesoło Khali i niczym karateka, skoczył z wyciągniętą noga w stronę czerwonego robota. Nowy drewniany hodak, zarył w twarz golema z głośnym trzaskiem stali, gdy energia ki została uwolniona przez ta kończynę w potężnej dawce.- Ki Dragon kick! -zawołał mnich wesoło, zaś głowa czerwonego robota odleciała na jakieś dziesięć metrów dalej

Jeden mniej. Czarodziej odetchnął z ulga gdy ostatnia maszynka została zlikwidowana. Teraz - a przynajmniej taką miał nadzieje - zostaną do zabicia tylko i wyłącznie przeciwnicy będący przynajmniej częściowo organiczni. Elathorn postanowił nieco zmienić taktykę - wytworzył dwa podłużne sople, jednak szkopuł tkwił w czymś innym. Namierzanie nic nie dawało na szybkiego przeciwnika, więc od samego początku ich kreowania, okrył je zaklęciem niewidzialności. Żeby zagłuszyć ich świst, stworzył blok lodu którym w momencie wystrzału uderzył niedbale w górę śmieci, byle wywołać jak najwięcej hałasu. W tej chwili dla Johna istotne było kupić Belli choć trochę czasu, w momencie gdy dziewczyna znajdzie pilota będą mogli po prostu stąd uciec zostawiając sprawę tajemniczego snajpera osobom o wiele bardziej kompetentnym. John wystrzelił ponownie, celując w górę śmieci z której wydawało mu się że padł strzał, licząc że uda mu się ustalić dokładną lokację przeciwnika; bardziej jednak koncentrował się na tym by samemu nie zostać postrzelonym. Bał się, jednak tym razem zdawał sobie sprawę że tak długo jak długo ogień skoncentrowany jest na nim pozostali są bezpieczni, a sam Anonim miał największe szanse by uniknąć trafienia. Khali, wyskoczył w górę, by dorwać harpię, ale ta zgrabnie wyminęła ciosu. Mnich jednak odwzdzięczył się w taki sam sposób, omijając kul ze strzelby dzięki swej sztuczce cienistego kroku. Harpia obnażyła metalowe kły i zapikowała na niego, tylko po to by nagle w jej twarz uderzyły dwa lodowe sople. Zamarznięta, woda przebiła się przez czaszkę kobiety na wylot, a kawałki mózgu rozleciały się po okolicy ,gdy stwór zaczął pikować w stronę ziemi - martwy rzecz jasna. John zas strzelił w stronę ukrytego snajpera... po czym usłyszał krzyk bólu, który został przerwany przez nagły wybuch pocisku. Cóż, czasem szczęście i intuicja to więcej niż potrzeba. Bela natomiast wygrzebała ze zwłok ojca pilot, który wręczyła handlowcowi.

Dziękuje...- odparła cicho, wzruszona cała sytuacją, zaś John usłyszał w głowie krzyk Gorta, który miał im dać do zrozumienia, że musi wracać do wieży bo Calamity ma duże problemy. Czarodziej jeszcze raz przeskanował okolice. Dopiero po upewnieniu się, że jest czysto, pozbawiał sie niewidzialności. Wtedy miał także zamiar poinformować Johna o tym, co stało się z Przydupasem - choćby i krzykiem.

- Zatrzymaj go - odpowiedział John nie przyjmując od dziewczyny pilota - To twój klucz do wolności. Nikt nie ma prawa cię kontrolować poza tobą samą. Wyprowadzę cię stąd, burmistrz się tobą zaopiekuje jednak teraz mam coś ważnego do zrobienia

Miał nadzieję że przynajmniej tymczasowo wyłączył z gry snajpera, jednak problemy faktycznie dopiero się zaczynały. Anonim od początku twierdził że Gort i Cala nie powinni się rozdzielać, w pozornie spokojnej sytuacji na moście od razu wypatrzył pułapkę, jednak w tym tempie nie zdążą aktywować bramy. Nie było nikogo kto mógłby to zrobić... Prawie nikogo. Bowiem w ich drużynie była jedna osoba posiadająca potencjalnie większą szybkość niż czarnoskóry pirat, Hana czy nawet John. I chociaż z niechęcią myślał o proszeniu swojego brata o pomoc to jak zwykle gdy zaczynały się kłopoty pozostawał on jedyną deską ratunku. Zdawał sobie sprawę że wydatek mocy z i tak niezbyt imponującej puli jaką dysponował wycieńczy go, jednak nie widział innego wyjścia więc... znikł. Trwało to ułamek sekundy nim pojawił się ponownie, jednak w pewnym sensie odmieniony. Niewielu byłoby w stanie zauważyć że zamiast Anonima miejsce na śmietnisku zajął Kameleon

Wyglądało na to, że malutki Johnny znowu miał kłopoty, jednak obowiązkiem starszego brata w takiej sytuacji było pomóc młodszemu. Max skrzywił się pogardliwym wzrokiem obrzucając truchło ojca Belli, bo chociaż miał ochotę zabić go osobiście to śmierć z ręki takiej osoby jak jego młodszy brat była jeszcze bardziej ironiczna. W końcu Anonimek jeszcze niedawno wymiotował na widok większej ilości krwi przelanej z jego ręki, teraz natomiast gdy w grę wchodziła pomoc kobiecie był w stanie zmobilizować się i pokazać nieco swoich możliwości. W chwilę przed swoim odejściem przekazał mu jeszcze instrukcję by pomóc rannemu członkowi drużyny... A jeszcze parę dni temu zwyczajnie nie ośmieliłby się mu rozkazywać. Oczywiście Max nie miał zamiaru pieprzyć się z udzielaniem pomocy rannemu który pewnie i tak już dawno wyzionął ducha, dużo istotniejsza wydawała mu się konieczność otwarcia bram stojących na drodze drużyny. Wykorzystując połączone zdolności Akceleracji i Mgnienia planował dotrzeć jak najszybciej do wyznaczonego punktu, nie angażując się w żadne walki
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 21-03-2013, 17:28   #152
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: nieudaną zasadzkę

(czyli o efektach przeprawienia ekscytacją)


Niebieskoskóra otworzyła usta aby odezwać się. Czyżby? Z jej ust wyszła tylko odrobina powietrza, gdy ta wyskoczyła w górę wyrzucając na pana B koktail molotova.
Sama miała zamiar wylądować za pociemnionymi kamieniami. Jeżeli ktoś inny je postawił, nie mogły być dobre. Kto wie czy tak nie wygląda kamuflarz pozytywki? Przez umysł shiby na pewno przeleciało dużo więcej myśli o zagrożeniu niż było potrzeba.
Pytanie skąd wiedzieli? Szpiedzy w mieście? Chrapanie Kiro?
- Dzięki, że do nas przyszedłeś.
Z ust dziwnego kostiumu, wysunął się długi czerwone jęzor, który zawinął się i wystrzelił w stronę butelki, chwytając ją w locie i odrzucając w stronę domostw krasnoludów.
- Jak śmiesz mnie atakować, nim opowiedziałem wam mój demoniczny plan! -zapiszczał owczy osobnik, gdy koktajl rozbił się o jeden z pobliskich kamiennych dachów, a język z głośnym mlaskiem wrócił na swoje miejsce.
- Nie zastanawia Cie skąd wiedziałem że tu będziecie! -krzyknął jeszcze, wyraźnie zirytowany na tym punkcie osobnik.
Niebieskoskóra zatrzymała się na moment. - W sumie...to tak. Właściwie, to weź nam powiedz. - Poprosiła łapiąc się za podbródek w pełnej zainteresowania pozie.
Spojrzała też na Madreda i Kiro, aby wyrecytować szeptem "Celuj w język". Była pewna, że przynajmniej Madred ją zrozumie. Był cwanym gościem.
Dyskretnie sięgnęła po następny koktajl aby przerwać nim wypowiedź owcy.
- Nareszcie pożądna reakcja. -stwierdził B i oblizał się ze smakiem swoim długim jęzorem. - A więc, wiedzieliśmy że tu przyjdziecie, obserwowałem ta prymitywną dziurę od kiedy tylko skontaktowaliście się z Pozytywką. Naprawdę myśleliście że nasza kochana wróżka jest taka głupia? Specjalnie posłała tego idiotę jako “szpiega”... -to mówiąc jęzorek wskazał na Krio. -... wiedziała, że szybko go wykryjecie i spróbujecie użyć by złapać nas...
W tym momencie z ręki Madreda wystrzelił granat, prosto w stronę otwartej paszczęki owieczki, a Shiba cisnęła kolejnym koktajlem. Jednak stało się coś nieprzewidzianego otóż w ustach owcy...zabłysnęły oczy!


Ziemia przed jegomościem zadrżała i wyskoczyło z niej coś, co otoczyło dziwnego pomocnika wróżki ciasnym pierścieniem. Koktajl i granat uderzyły w tak powstałą ścianę...która ryknęła głośno niczym prawdziwa bestia.
- Byliście bardzo niecierpliwi...muszę chyba was zjeść. -stwierdził Mr. B, zaś okruchyskalne poczęły opadać... z olbrzymiego węża o twardych łuskach i ostrych kłąch, który przed chwilą zasłonił swego pana. Jego łuski parowały w miejscu ,gdzie uderzył granat, jednak nie wiadac było na nich nawet ryski.



Zaś ogromny wąż rozwarł swe szczeki i ruszył w stronę drużyny, ogonem przy okazji rozbijając jeden z budynków, niczym karcianą budowlę.
- Oooh nie, masz pod kontrolą węża i nie jesteś prawdziwą owcą. Jakim cudem?
Skrzywiła się niebieskoskóra niezadowolona z straty drugiego już koktajlu. Mimo wszystko drużyna była przygotowana do walki, więc nie sądziła, aby byli w specjalnym zagrożeniu.
Owcy brakowało jakiegoś klimatu grozy. Może właśnie przez jej wygląd.
- Analysis! - szepnęła na sidhe z błyskiem w oku przypatrując się dwóm postaciom przed nią. - Kto rozwali zasrańców ma podwójną porcję na obiad. Jemy wężowinę z dodatkiem baraniny...czy czegoś tam.
Wzrok Shiby był jego skarbem, jeżeli chodzi o zdolności kucharskie. Pierwszy pod ostrze myślowego noża poszedł wąż, jego ogromne cielsko dla Shiby nagle przestało mieć znaczenie, widziała tylko konkretne punkty. Miękkie podniebienie, do którego dostęp blokowały jednak kły, ale też delikatna skórę podbrzusza i wierzchu głowy, idealna pod ostrze noża.
Owca była bardziej kłopotliwa, jak gdyby starała opierać się mocy niebieskoskórej, mimo to jednak ta zrozumiała, że atakowanie powłoki zewnętrznej nie ma sensu. Mięso na dzisiejszy posiłek kryło się w środku tego dziwacznego kostiumu.
- Zajmij się płotkami! -zapiszczał osobnik w owczej skórze, a wąż ruszył w stronę Madreda, który to chwycił za koszule świniaka i Krio po czym odbił się mocarnie od ziemi skacząc na dach najbliższego budynku.
- Ci dwa tylko przeszkadzają. -wrzasnął lekko zdenerwowany technokrata, jednak Shiba nie miała czasu na dyskusję, owieczka bowiem szła w jej stronę powolnym tempem, wywijając dookoła siebie jęzorem. - Mam nadzieje, że jesteś smaczna, dziewuszko. -powiedziała a różowy element jamy ustnej uderzył obok niej niczym bicz.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=me16K0_OOXQ[/MEDIA]

- Ryj może biegać sam! A Kiro rzuć o ziemię, ogarnie się jak będzie w opałach. - A jak nie to zginie. Podobnie jak było z elfem na bagnach. Jeżeli ktoś nie był w stanie zadbać o siebie nie miał miejsca w drużynie walczącej o przyszłość świata. Na żale nad Kiro przyjdzie czas potem. - Tnij podbrzusze albo wskocz mu na łeb! - krzyknęła do Madreda, czując, że owca nie da jej dużo decyzji.
- Oy, nie jestem kobietą. - poinformowała owcę, chcą nieco wyprowadzić ją z równowagi. Następnie wyjęła safaię, która ukształtowała się w tasak. Zastanawiało ją czy będzie w stanie odciąć ten język przy zwykłym uniku. Póki co nie była pewna jak zacząć uderzenie.
Madred rzucił Ryjca na Krio na pobliski dach, jeden zakwiczał głośno zwijając się w kłębek, a drugi zachrapał co najmniej głośno.
- Chodź glizdo. -zaśmiał się Madred lądując na sąsiednim do pozostałych kompanów stropie i dobył swej kuszy. - Wybacz Shiba nie najlepszy w cieciach jestem! -krzyknął wesoło i zakręcił korbką przy swej broni, wypuszczając trzy naładowane elektrycznością bełty w stronę otwartej paszczy węża. Pociski odbiły się jednak od zębisk stwora, który runął na technokrate by pożreć go w całość, technokrata przyjął to chyba jako swoiste wyzwanie, bowiem wystawił przed siebie swoje swoiste ramię, jak gdyby chciał zatrzymać pędzącego olbrzymiego potwora.
Stwór łupnął w metalową rękę, a nogi naukowca poczęły żłobic dwa symetryczne rowy w kamiennym dachu, gdy stwór przesunął go aż na jego krawędź... zatrzymany przez metalowe ramię! - Co tak słabo? -zaśmiał się mężczyzna i ruszył do boju.
Shiba w tym czasie tańczyła między ozorem dziwaka, ten swoisty bicz niedawał jej spokoju,atakując szybko i zaciekle, twardy był zaś niczym żywa stal. Kilka budynków już sypało się dookoła, od szaleńczych uderzeń, ale w końcu niebieskoskóra znalazła swoją szansę. Jęzor walnął przed nią w ziemię... a ta nadepnęła na niego , po czym sprintem ruszyła po tak stworzonym mostku w stronę zaskoczonej owcy.
"Jeżeli nie wiesz jak pociąć mięso na gulasz, ubij na mielone." Pomyślała dziewczyna gdy jej broń zmieniła kształt w przerośnięty tłuczek do mięsa. Mogłaby co prawda po prostu roztrzaskać o owcę butelkę napalmu, ale obawiała się, że będzie to efektowne równie dobrze co rozebranie go z tej przezabawnej osłony.
Tłuczek walnął w bok...głowy o ile tak można było to nazwac, owieczki i posłał ja na spotkanie ze ściana najbliższego budynku. Niebieskoskóra, gdy uderzyła w kostium, czuła się jak gdyby uderzała w metal, solidny i dobrze wykonany pancerz.
- Zabbb...ije Cię! -zapiszczał oponent wyskakując z gruzów, a przed jego ustami zaczęła rosnąć mała zielona kulka.
Mała nie znaczyło niegroźna. Shiba dokonała następnej przemiany Safai. Tym razem w tarczę.
- Ta. Pewnie. - odpowiedziała bez większego przejęcia, gotowa do następnej tury defensywnej.
Pancerz jednak nieco ją zdziwił, ale dobrze, że go nie podpalała. Efektywność takiego posunięcia byłaby ograniczona.
Kulka wystrzeliła w stron Shiby, uderzając o tarcze z wielkim hukiem. Eksplozja, zdmuchnęła jedno z domostw uszkodzonych wcześniej przez jęzor, praktycznie z powierzchni tego podziemnego miasta, a kucharka niczym listek na wietrze poleciała w stronę najbliższej ściany. Jej tarcza, rozleciała się na kawałki, by po chwili wrócić do postaci Safai. Na szczęście wchłonęła niemal całą siłę wbyuchu, delikatne ciało Shiby ucierpiało bardziej, od uderzenia w kamienny budynek. Owieczka zaś już biegła na Anshide, wymachując swym jęzorem na wszystkie strony.
Madred w tym czasie wspinał się na łeb węża, a gdy już tam dotarł zdzielił stwora we wrażliwy punkt, swoja ogromną rękawicą. Stwór ryknął głośno, a z jego łba trysnęła krew, jednak zakręcił nim wtedy tak gwałtownie, że technokrata spadł, prosto na ogon potwora, który trzepnął gow pierś, tak że sylwetka mechanika lotem koszącym udała się do najbliższego okna. Krio zaś wstał, rozejrzał się uniósł ręce niczym mag przygotowujący się do dziwnego zaklęcia... i zasnął w tej pozycji.
Dziewczyna wycelowała w biegnący pysk, gotowa strzelić prosto w niego transformacją: widelec. Czy też trójzębną włócznią, jakby potraktował to fachowy znawca broni. Cóż, gdyby nawet owca miała od tego odskoczyć, ona też może.
Mr. B biegł na Shibe, która cisnęła w jej stronę widelcem, nie była to broń konwencjonalna, ale jakże pasująca do preferencji niebieskoskórej. Jednak tym razem kucharski rekwizyt zawiódł, giętki jęzor odbił go na bok, niczym natrętną muchę, po czym szybko i ziwnnie niczym wąż trzasnął w brzuch kobiety. Shiba zakaszlała krwią, przebijając się przez ściany budynku na druga jego stronę, niczym rakieta. Gdy dziewczyna z trudem wstawała z gruzów, jej przeciwnik, powolnym krokiem dalej szedł w jej stronę, wymachując językiem
- Nie najgorzej smakujesz... -stwierdziła owieczka.
Po raz pierwszy faktycznie poczuła, że owca stanowi jakieś tam zagrożenie. Co prawda atakowała ich samemu, ale wciąż pokazywała na co ją stać. Przynajmniej w kwestii zdolności łamania żeber.
I co robić? Biec? Bezskuteczne. Język porusza się dość szybko aby zniszczyć wszystkie budynki po kolei, jeżeli będzie to konieczne.
Potrzebowała więc innego rodzaju efektu. Co prawda przygotowywała imbir, ale był on z myślą o Pozytywce i jej korzeniach. Może oparzyłaby język, ale nim przetopi się przez płaty pancerza...to by trochę zajęło.
Niebieskoskóra rzuciła wszystko w ręce losu, mając nadzieję na jakąś nową inspirację do walki. Sięgnęła do kieszeni dobrodziejstw szukając jakiejś nowej przyprawy. I oglądając idący w jej stronę jęzor zagłady.
Małe czarne kuleczki wpadły na język Shiby, a gdy ta je rozgryła wszystko w jej ustach zapłonęło eksplozją smaków. Pieprz ziarnisty, tak znienawidzony przez zjadaczy zup, gdy dostawał się między ich zęby, teraz w dużej ilości trafił do żołądka kucharza. Ktoś powiedziałby, że trzeba być naprawdę twardym by zrobię coś takiego, ale w rzeczy samej - Shiba była teraz twarda.
Język uderzył w niebieskoskórą... z głuchym brzdękiem, a owca podskoczyła do góry, z wielkimi łzami w namalowanych oczkach, zaś jęzor wyraźnie spuchł w miejscu które walnęło w Shibę. Dziewczyna bowiem, nagle zmieniła się z kruchej przedstawicielki domu pogody, w kobiete o ciele zbudowanym z mocnej stali.
"Szansa" pomyślała z zadowoleniem niebieskoskóra rzucając się przed siebie. Nim owca wymyśli jak może się nią zająć, może przyjąć sporo obrażeń.
Safaia przybrała kształt łańcucha gdy sidhe podskokami zbliżała się do przeciwnika. Plan? Prosty. Zniewolić i skopać.
Owieczka podskoczyła do góry unikając łańcucha, a ziemia pod jej nogami popękała, gdy dokonywała tej ewolucji akrobatycznej. - Nie bbb...ądź zbyt pewna siebbb...ie! -zapiszczała owca, a jej but gruchnął w metalową twarz, Shiby. Zabrzęczało, niczym przy zderzeniu dwóch garnków, ale młoda kucharka odleciała do tyłu, po raz kolejny przebijając się przez budynek. Mimo metalowego wzmocnienia, bolało jak diabli, zapewne gdyby nie ono, jej głowa byłaby już gdzies indziej. Owieczka opadła na ziemię lekko niczym piórko.
- Myślisz że jak... -przerwała jednak bowiem jej wzrok przykuło to samo co spojrzenie Shiby. Wielki wąż wyskoczył właśnie wysoko, z rozwarta paszczą ścigając sylwetkę Madreda, z którego rozciętego czoła kapała krew. Potwór chwycił go w swe potężne szczeki, starając się je zakleszczyć, czemu stawiała opór potężna metalowa ręka. Jednak nawet stąd widać, było że to stwór wygrywa ten pojedynek, a dokładniej wygrywał, póki nie rozległy się zaspane słowa.
- White...Fang... -wydukał Krio, ocierając zaspane oczy lewym rękawem, a prawą ręką wycelował w węża. Zawiał zimny wiatr, a nagle cały gigantyczny stwór, od koniuszka ogona, az po czubek języka, zamarzł. Gruba warstwa lodu pokryła go do tego stopnia, że gdy walnął w tej postaci o ziemię, rozbił się na setki małych kawałeczków, zas Madred rozejrzał się zdezerientowany. Krio jednak nie dojrzał, bowiem chłopak opadł na plecy, pogrążony w błogiej drzemcę.
- CO TO ZA DZIECIAK?!!! -zapiszczała owieczka, głosem zdolnym kruszyć szkło. - CO ON ZROBIŁ MOJEMU KOCHANEMU SYKOWI!! -wydarł się Mr. B z rozpacza w głosie szaleńca.
- Zgaduję, że ochłodził jego mordercze zapały. - stwierdziła niebieskoskóra zaciskając dłonie na łańcuchu. Chyba nie będzie on efektywny.
Z tego co do tej pory wywnioskowała, owca posiada jakiś podobny typ umiejętności. Najprawdopodobniej była w stanie kontrolować własną wagę za pomocą jakiejś magii.
Cóż, trzeba będzie podejść do tego inaczej.
Niebieskoskóra wyskoczyła w powietrze, a jej ręce były już zaciśnięte na młocie. Skoro ataki z innego konta były nieefektywne, należało zapewnić, aby przeciwnik nie był nigdy ponad nią.
Teraz będzie miała ze sobą również pomoc Madreda.
- Trochę szkoda. Planowaliśmy go zjeść, ale teraz nawet na lody się nie nadaje. - zadrwiła.
Dziewczyna doskoczyła, do przeciwnika, zaobsorbowanego przeklinaniem Krio i gruchnęła z całej siły młotem w jego pancerz, który cały od tego, aż popękał. Shiba uniosła broń by zadać kolejny cios, gdy nagle usta owcy otworzyły się szeroko i wyłonił się z nich dziwny kształt. Nie było czasu jednak na obserwacje faktycznego ciała wroga, bowiem przed jego ustami unosiła się duża kula zielonej energii.



Shiba odskoczyła na czas, bowiem zielona błyskawica, o grubości drzewa i ogromnym polu rażenia, wystrzeliła z ust przeciwnika, przebijając się przez najbliższe trzy domy, obracając je w całkowitą perzynę. Następnie przeciwnik, wyskoczył z owczej skóry, i opadł na ziemię prostując się i w końcu pokazując swoja prawdziwą twarz.




Chudy, wręcz kościsty mężczyzna, o wężowej twarzy i paszczy. Jego oczy o małych źrenicach wlepione były w Shibę, a jęzor wysunął się na chwilę, by ukryć się po chwili w zdecydowanie za małych na niego ustach. Mr. B spojrzał na kucharkę, poprawiając zieloną szatę, która zdobiła jego ciało. - Chybbb...a bbb...ęde musiał zacząć bbb...yć poważnym -zapiszczał a w jego dłoniach poczęły formować się zielone kule.
- Oh? - uśmiechnęła się niebieskoskóra, gdy otaczać zaczęło ją sześć świetlików. - I co ja teraz zrobię? Choć swoją drogą jesteś zaskakujący. Czyli to faktycznie był twój syn? - spytała kopiąc na odległość kawałek lodu.
Widziała już ten atak. Był niesamowicie potężny, więc idealny w tym momencie. Oczekiwała okazji aby móc go odbić. Pytaniem było tylko w jaki cel wyceluje przeciwnik? Kto by to nie był, musi zdążyć zareagować.
- Zamknij się! -zapiszczał przeciwnik a jeden z kul poleciała prosto w Shibę, buchnęła magiczna energia... a cztery świetliki zapłonęły nagle światłem, które Shiba dobrze znała. Przeciwnik zmrużył oczy... lekko zdziwiony po czym oczekiwał. - Ciekawa defensywa...
- Ciekawe co z nią zrobisz. - Odpowiedziała niebieskoskóra.
Jeżeli będzie próbował ją zaatakować, może przyjąć jedną kulę. W innym wypadku po prostu je odpali. - W sumie nie musisz robić nic. - zauważyła po czym spojrzała na Madreda i kiwnęła głową, aby trochę go poruszyć.
-Fakt... nie muszę, ale skoro ty też nie masz zamiaru nic robbbb...ić, to znaczy, że nie możesz. Z agresywnej w potulną? Tak szybbb...ko ludzie się nie zmieniają. -stwierdził wężoczłek i wziął zamach ciskając kulą w zbliżającego się Madreda. Technokrata skrzyżowała ręce w geście defensywy, widocznie ufając w swój odporny na magię metal. Pocisk zielonej energii ugodził w niego a wybuch posłał naukowca do tyłu. Jego metalowe ramię, dymiło, zaś lekkie pęknięcia wskazywały na to, że nie jest on na tyle odporny na działanie ataków wroga, by całkowicie je zanegować. Naukowiec wydobył kuszę, i oddał sześć strzałów w stronę Mr. B, jednak ten szybko niczym wiatr i ze zwinością prawdziwego gada o jadowitych kłąch, wyminął wszystkie elektryczne strzały.
Była zbyt wolna aby złapać kulę która uderzyła w Madreda a sam Madred był zbyt wolny aby zranić B. Cóż, widziała, że technik chwilę przeżyje.
Skoczyła w kierunku Kiro podnosząc go z ziemi. - Hej, maskotko. Pomógłbyś! - zawołała chcąc wykorzystać tego tajemniczego asa.
- hę? -zapytał niemrawo Krio uchylając jedna powiekę, a ślina z jego ust opadła na ziemię. - Cooo...?
W tym czasie wężoludź ruszył na Madreda, tworząc w dłoniach kolejne kule, tym razem jednak technik wyminął je zgrabnie, a one wysadziły dwa budynki za nim. Madred zacisnął metalowe palce i zamachnął się na węża, ten jednak uchylił się zgrabnie przed atakiem. Ciało kucharki natomiast straciło swe stalowe właściwości.
- Widzisz tego wężoludzia? - spytała przytulając Kiro w celach motywacyjnych a następnie wypychając go na przód obrazu walki B vs Madred - Weź rzuć na niego jakąś magią. - poprosiła grzecznie.
-Czarowanie...jest...męczące... -westchnął Krio niezbyt chętny do podejmowania jakichkolwiek wysiłków... no może po za takim, że jego dłoń wspięła się na pewne krągłe kształty w okolicy.
Wąż natomiast otworzył pysk i wystrzelił kolejną błyskawicę, która przeleciała koło głowy Madreda, niszcząc sporych rozmiarów krasnoludzkie domostwo. Naukowiec zaś okręcił się na piętrze i przystawił otwarta dłoń przed pysk stwora, ta zaś odskoczyła i granat wyleciał prosto na twarz Mr. B, ten jednak otworzył szeroko usta... i połknął ładunek, który nie uczynił mu żadnej szkody, po za tym że z nosa poleciało mu trochę dymu.
Shiba tą rękę natychmiastowo zrzuciła. - Madred jest w opałach a twoja magia jest niezwykle efektywna. Zrób coś aby się chociaż dało podejść do niego, to będę wdzięczna. - obiecała mu niezbyt rozbawionym tonem. W końcu byli w trakcie walki. Następnie wyskoczyła w stronę węża chcąc mu nieco poprzeszkadzać. Jeżeli Kiro zdecyduje się do użycia magii lub ten będzie zbyt blisko Madreda, będzie zmuszona natychmiastowo uwolnić świetliki.
- Będę chciał całusa! -krzyknął jeszcze chłopak ziewając głośno, po czym uniósł obie ręce do góry, a powietrze dookoła nich zafalowało poruszone energią magiczną. Shiba biegnąć w stronę Mr B, dostrzegła że szron pokrywa powoli jej Safaię, tak samo zresztą jak posadzkę i cały budynek na którym stał wiecznie śpiący chłopak. Dziewczyna zadrżała, a z jej ust wydobyła się para, zas oczy Krio błysnęły lekko, gdy jego rude włosy jak gdyby zamarzły w miejscu.
- Frozen Land... -wymruczał chłopak i opuścił dłonie, a ziemny wiatr zalał jaskinię... i nagle wszystkie domy poczęły zamarzać. Cała okolica pokryła się nagle grubą warstwa śniegu i lodu, stopy Shibe na chwile przymarzły do ziemi, a kilka domostw rozpadło się od przeraźliwego zimna.
- O NIM NIC NIE BYŁO MOWY!! - zaskrzeczał jaszczur, który już po kolana skuty był potężną lodową bryłą. Chyba zdał sobie sprawę jak zły obrót sprawy przyjmują i postanowił się zemścić, bowiem w jego dłoniach i ustach zaczęły rosnąc kule energii wszystkie wycelowane w stojącego z przymrużonymi oczyma Krio.
Shiba posiadała tylko dwa ogniki. Było to jednak dość aby sparować atak przyjęty w jednym momencie, choć nawet nie przekształci całego uderzenia.
Z całych sił skoczyła w przód, zostawiając ślady pęknięć na lodzie, na którym przed chwilą stała.
Cel? Cóż, w zimnej temperaturze ludziom brak ciepła. Czas przytulić poirytowanego węża.
Swoją drogą, to był pierwszy raz od dłuższej chwili gdy Shiba walczyła w sprzyjającym jej klimacie.
Shiba wskoczyła przed wroga, a zielone kule uderzyły w nią z całą swoją mocą, dwa ogniki zabłysnęły od razu. Reszta magicznych promieni jej wroga zniknęła natomiast, jak gdyby nigdy nie została stworzona - bóstwo było łaskawe tego dnia. Kobieta odskoczyla do tyłu, a wtedy jej ochronne krzystały ruszyły na wroga, uderzając w niego z całą pochłonięta mocą. Ciałem Mr. B poczęło rzucac na wszystkie strony, a gdy ostatni z ogników mignął, wystrzelił on niczym z armaty, pierwszy raz to jego ciało przebijało sie przez ściany zmrożonych na kość, lodowych budowli. Oczywiście problemem było dla niego to... że jego zamarznięte nogi zostały w miejscu gdzie były wcześniej.
Shiba zacisnęła zęby nieco zniesmaczona. W sumie oglądała śmierć nie raz, ale pewnie obrazy za granicą szaleństwa nie będą zbyt ładne.
- Oy! Miałeś chyba jakiś monolog na początku, co!? - krzyknęła idąc przed siebie z dłonią na safaii. - Bez nóg dużo nie zrobisz. Może chcesz się przedstawić przed śmiercią! Ostatecznie nieco wiedzy mogłoby rozjaśnić nam sytuację... - stwierdziła an Sidhe.
Mężczyzna leżał pod gruzem, na szczęście dla oczu Shiby jego nogi przykryte były kamiennymi odpadkami, więc nie musiała oglądać makabrycznego widoku. B zakaszlał obficie krwią, po czym spojrzał na Shibe swymi wężowymi oczyma, gdy szron powoli pokrywał jego ciało.
- Tak... miałem coś do powiedzenia... -odparł zmęczonym głosem przeciwnik, przełykając ciężko ślinę. - Mój szef chiał żebyśmy wam nie przeszkadzali... ale dla mnie to głupota... chciałem was zabić, wszystkich... -zakaszlał wężoczłek i skrzywił się z bólu.- Nie zasługujecie... na to...co wam...przygotował...- dodał, a jego piskliwy głos stał się całkiem normalny jak i problemy z literą B, widać wszystko było na pokaz. - My jego najwierniejsi powinniśmy byli... -zaczął mężczyzna i przerwał nagle, skacząc w kierunku Shiby. kamienie zostały odtrącone, co zamiast krwawych kikutów, pokazało wężowy ogon, widać jak prawdziwy wąż, umiał on czasem zostawić swoją skórę. Oczywiście B był poturbowany, nie było mowy o skoku do gardła Shiby, ale noga była w jego zasięgu. Zębiska tajemniczego człeka, wbiły się głęboko w noge An-shide, aż po sama kość, Shiba ryknęła z bólu, opadając na ziemię, zaś jej przeciwnik, wijącymi ruchami, próbował wleźć na nią i przygnieść do ziemi.
- Mamm Cię! -zapiszczał ponownie podnieconym głosem.
- Skurwysyn. - wyszeptała Shiba. Wąż już któryś raz z rzędu zaprezentował większą od niej szybkość. Było to co najmniej irytujące, gdy ktoś zostawał ranny nim zdążył zrobić cokolwiek.
Safaia zaczęła wspinać się po wężu, przybijając do niego kolce. Ot, przenośny szkielet.
- Przyznaj się do porażki i zdechnij grzecznie. Wygraliśmy, choć jak zgaduję Pozytywki tutaj nie ma? - spytała skrzywiona zastanawiając się nad wypowiedzią węża. - Kimkolwiek jest twój władca, jestem pewna, że powinni byliście zdechnąć za własną głupotę dawno temu.
Był to dla niej nieco nietypowe, aby przeciwnik płakał nad swoim panem czy czymkolwiek w tym rodzaju. Była sidhe, nigdy nie widziała kogoś kto podporządkowałby się pojedynczej osobie, dopóki nie znalazła się na kontynencie. To miejsce było momentami po prostu dziwne.
- Pozytywka jest zbyt wierna by łamać rozkazy. -wysyczał przeciwnik, gdy kolce zaczęły wbijać się w jego ciało, a zaklęcie Krio pokryły połowę jego ciała lodem. - Jesteście zgraja zwykłych farciarzy, nic nieznaczący przypadkowi bohaterowie opowieści o której nei macie pojęcia! -ryknął jeszcze dokonując ostatniego pokazu w tej walce. Z jego ust wystrzelił jęzor, który uniósł się do góry i począł opadać w stronę szyi Shiby, jednak celny granat z broni Madreda skutecznie odbił ten atak, gdy jeszcze był w powietrzu. Safaia zaś dokończyła resztę, a martwe zmrożone ciało, bez ruchu zaległo na obolałej kucharce.
Niebieskoskóra wzięła kilka ciężkich wdechów przenosząc swój wzrok na sklepienie jaskini.
Są przypadkiem? W opowieści o której nic nie wiedzą? A niby czemu robiła cały ten hałas i reorganizacje w grupie? Oczywiście, że dawno zdała sobie z tego sprawę! Jeżeli grupa została dobrana przypadkowo i nie jest w stanie poradzić sobie z czymkolwiek, to oczywiste, że znajduje się w czymś co przeszło jej wyobrażenia.
- Rozbijcie obóz. Pozytywki na pewno nie ma w jaskini. - rzuciła do Madreda sięgając do kieszeni po białą księgę. Czas na odpoczynek.
Miała tylko nadzieję, że ugryzienie w jej nogę nie zatruło organizmu. Cholera go wie, czy prosta magia na to zadziała.
 
Fiath jest offline  
Stary 21-03-2013, 18:06   #153
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes

Wielka konkluzja


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PVAWqGj33T8[/MEDIA]

Gort biegł przez wysypisko rozrzucając na boki wszystko co stanęło mu na drodze. Kiedy zobaczył jak sala, w której wyczuwał wcześniej Calamitiego wali się, rozcięta przez jakiś potężny atak, przyspieszył jeszcze bardziej, z dzikim rykiem, który miał pomóc mu uwolnić potrzebna do biegu energię. Widział jakaś sylwetkę, która na dziwnym pojeździe wyskoczyła z więzy i ruszyła w stronę tuneli, ale murzyn nie miał czasu i środków by ją dogonić – Calamity był teraz ważniejszy.
Potężny kopniak otworzył drzwi do wieży, a Gort potężnymi susami pokonał schody, by wpaść do przeciętej w pół sali kontrolnej. Obraz był prawdziwym krajobrazem bitewny, wszędzie na posadzce i brzęczących maszynach widać było, ślady cięć i krwi, pęknięcia kamiennego podłoża świadczył o sile z jaką poruszali się dwaj rycerze.
Na środku pomieszczenia leżał zaś Calamity, w wielkiej kałuży fioletowej krwi. Jego przeklęty tors przecięty był od barku aż po pachwinę, wszystkie wnętrzności były widoczne, niektóre z nich starały się nawet wyleźć na zewnątrz. Zimne dłonie rycerza zastygły, zaciśnięte na rękojeści Despair, który leżał na jego piersi, zaś pusty wzrok wpatrywał się spod przyłbicy w sklepienie jaskini, bez blasku jakiegokolwiek życia.
Pirat z rykiem opadł koło wojownika, potrząsając jego cielskiem i uderzając potężną pięścią w okolice serca, w prymitywnym masażu tego organu.

Calamity obserwował wszystko stojąc u boku kostuchy, która trzymała klepsydrę z jego imieniem. W górnej części nie było już ani jednego ziarenka, a szkielet odbierający to co najcenniejsze, zarzucił sobie kosę na ramię.
- Musimy ruszać… jeszcze wiele pracy mam w tym miejscu… – powiedziała cicho śmierć, szukając odpowiedniej muzyki na odtwarzaczu ukrytym w kieszeni.
Rycerz rozpaczy rzucił jeszcze ostatnim spojrzeniem na Gorta, który desperacko starał się przywrócić go do życia, przynajmniej teraz, gdy jego dusza opuściła już ciało wiedział, że miał prawdziwych przyjaciół. Calamity zrobił krok… i odkrył że nie może ruszyć się z miejsca. Śmierć ze zdumieniem uniosła klepsydrę, w której piasek począł nagle unosić się w górę, ponownie napełniając ją czasem życia. Kostucha wyszczerzyła się zaciekawiona dodając. – Chyba jednak jeszcze się spotkamy… –stwierdziła pstrykając palcami, a dusza Calamitiego wróciła do jego ciała. Jednak spotkania z omenem śmierci nie dane mu było pamiętać.

Rycerz zakaszlał krwią, po kolejnym uderzeniu piąchy Gorta, fioletowa wydzielina opadła na murzyna jednak ten niezbyt się tym przejmował i od razu wlał Clamitiemu do Gorta miksturę leczącą. Ta zasklepiła lekko ranę, jednak obrażenia były na tyle ciężkie, że wojownik wciąż potrzebował pomocy, o samodzielnym poruszaniu się nie było mowy. Pirat musiał zadecydować gdzie zanieść Calamitiego… i co zrobić gdy dorwie tego kto prawie go uśmiercił.

W tym czasie przy obozie szaleńców Elathorn, Khali i metalowa kobieta zebrali się dookoła przymrożonego i rannego członka załogi Czarnoskórego. Mężczyzna ledwo żył, a jego twarz była istnym poligonem ran, dyszał coraz wolniej, nawet mimo skorupy z zamarzniętej wody, która miała powstrzymać go od wykrwawienia się.
- Dzielny z niego facet, pomógł tu nam, więc teraz ja pomogę jemu. – stwierdził rudowłosy mnich po czym z sakwy wydobył miksturę leczniczą. Czyżby dzięki temu specyfikowi odzyskał londynce po starciu z Gortem? Khali wlał zawartość w usta przydupasa, a jego rany poczęły się zasklepiać – napój nie był jednak boskim tworem. Mimo że potrafił zasklepiać rany, to kończyn odtwarzać już niekoniecznie. Przydupas przeżył ale okupił to wysoką ceną – stracił bowiem lewe oko, w oczodole ziała teraz jedynie czerń.
- Zrobimy mu nosze i jakoś doniesiemy… póki co lepiej by się nie forsował. –zaśmiał się mnich, po czym spojrzał na przetrzebiony obóz. – To co sprawdzamy co ciekawego mieli szaleńcy? –zaśmiał się wesoło.

Max znikał pojawiał się niczym zwykły miraż na pustyni. Pędził jak najszybciej mógł, a czas nie grał na jego korzyść. Pot począł przyklejać jego ciało do koszuli i cieknąć po włosach, zaś nogi drżały lekko od takiego wykorzystania mocy. Dotarł jednak do strażnicy przy bramie do tunelów i dysząc walnął w guzik. Zapaliły się zielone lampki nagle wszyscy na wysypisku mogli usłyszeć głośny zgrzyt, oba wrota otworzyły się z sykiem pary. Przejście zostało otwarte na czas!
- Oh… a myślałem że nie zdążę, dziękuje Sir Nieznajomy. –odezwał się nieznany Maxowi głos za jego plecami. Gdy brat anonima obrócił się błyskawicznie, dostrzegł sylwetkę opancerzonego rycerza na motocyklu. Niedawno chyba stoczył on jakąś bitwę, bowiem w jego zbroi było sporo luk, a miecz o olbrzymich zębach pokryty był fioletowawą krwią.
- W takim razie nie przeszkadzam. –stwierdził motocyklista i przycisnął pedał gazu, ruszając w głąb tuneli.

Guardian of Balance

Karczma


Koń który jeszcze niedawno nie należał do nikogo, pędził teraz przez trakt, dookoła góry. Blond włosy targane były przez wiatr i deszcz, który już chyba na dobre zagościł w tych krainach. Złote liście opadały na trakt i czasem jakiś niesforny wędrowiec z tej nacji wplątał się w grzywę wierzchowca. Faust już kolejny dzień podróżował sam, jego nakama, pewnie ruszyli już tunelami w stronę Witlover, on jednak miał teraz inne cele.
Musiał udać się do tamy, a następnie skorzystać ze „szlaku śmierci” jak to opisał szalony starzec, oczywiście wiedza to skarb, więc mężczyzna domyślał się, że chodzi o zapomniany już trakt przez góry, którym nikt nie chciał podróżować, ze względu na bestie ze skalnych wzgórz, bandytów i ciężki teren. Zapowiadało się iż szukanie kata, wcale nie będzie najłatwiejszym zadaniem.
Powoli zbliżała się kolejna noc, a to zwiększało chęć, znalezienia porządnego noclegu – pogoda do biwak unie zachęcała. Na szczęście wiele tu było zajazdów, dla tych którzy postanowili obejść pasmo górskie, los chciał by Faust w ostateczności trafił do „Złotej karawki” , dwu piętrowego zajazdu, z którego wnętrza dobiegała wesoła gwara, a stajnia, miała zapewnić koniu to na co zasłużył.

Gdy kilka monet trafiło w dłonie chłopca, przy domu dla wierzchowców, Faust wkroczył do przybytku ,strząsając z głowy kropelki wody. Od razu uderzyło w niego ciepło bijące z kominka i zapach jadła, które sprawiło że nawet tak zrównoważony brzuch zagrał swoją melodię. Skoro zaś o muzyce mowa, gdy drzwi zamknęły się za Faustem, jego uszy wychwyciły pośród gwaru jeszcze dźwięk harfy, oraz dziewczęcy głos.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=00d8QKKWU3c[/MEDIA]

Czy był to zbieg okoliczności czy może psikus losu, że wejście strażnika, zostało przywitane taką piosenką? Cóż są tajemnice których nawet on nie znał.
Śpiewaczką była natomiast młodo wyglądająca elfka o przeciętnej urodzie.


Widać było iż tylko dorabia w ten sposób, bowiem plecak jak i zniszczony podróżny płaszcz, leżący obok niej, łatwo tłumaczył jej prawdziwy zawód – poszukiwacza przygód. Jednak gra na instrumencie szła jej co najmniej dobrze, a pieśni, mimo że dość smutnej i w pewnym stopniu zatrważającej słuchało się miło.
Nie łatwo było znaleźć stolik wolny od ludzi jak i przedstawicieli innych ras, jednak w końcu podróżnik o włosach niczym słoma, znalazł sobie miejsce, na ławie, zajętej tylko przez dwóch osobników. Nie byli to jednak byle jacy wędrowcy, oj nie! Każdy z nich wyglądał na osobistość naprawdę ciekawą i zapewne pełną historii, tych ciekawych jak i mniej.
Pierwszym na którym skupimy nasza uwagę drogi słuchaczu, będzie krasnolud o szerokich barach i jeszcze większym brzuchu.


Odziany w skórznie, pożerał już (sądząc p talerzach) kolejną porcję pieczystego. Jego obfity siwy wąs zanurzony był w sosie, a ogromy przypominający kartofel nos, zawiązał bliższa znajomość z pieczarką, która osiadła na jego czubku. Szeroki miecz i szeroka stalowa tarcza stały oparte o siedzisko, gotowe by je poderwać w razie poważniejszej karczmianej sprzeczki. Uzupełnieniem widoku typowego przedstawiciela społeczności brodaczy, był hełm o rogach potężnych, na pewno nie należących do byle byka, a bardziej do jakiegoś górskiego potwora.

Drugim z obieżyświatów siedzących przy tym stole był blond włosy elf, o szpiczastych uszach a sądząc po łuku przewieszonym przez plecy, to też o równie ostro zakończonych argumentach.



Ubrany jak typowy zwiadowca, lekko w zielonych kolorach by móc lepiej ukryć się wśród zielonych traw elfich krain. W przeciwieństwie do krasnala ten jadł z manierami, i pełnym poszanowaniem dla posiłku. Natomiast kąśliwe uwagi jakie co jakiś czas sobie rzucali ,wskazywały na to, że tworza częśc jednej drużyny.

Tak więc nadszedł czas na odpoczynek… ale może i zdobycie informacji czy też nowych kompanów?

Sanity Knights
Ukryty cień


Shiba uleczyła cześć ze swych ran, jednak magia lecznica była męcząca, a w jej stanie nie mogła doprowadzić się do stanu całkowitej używalności. Mimo, że poskładała sobie żebro, oraz w miarę rozprawiła się z raną u nogi, to kończyna wciąż bolała jak diabli, a by chodzić potrzebowała laski stworzonej z Safai.
Dopiero teraz niebiesko skóra, dostrzegała destruktywna moc zaklęcia Krio, miasto dookoła głównego placu zamarzło Az po świątynie, pokryła je warstwa lodu tak grubego, że nawet stalowe ramie Madreda miało problem z przebiciem się przez niektóre w ten sposób powstałe lodowe zapory. Widać chłopak, posiadał naprawdę duży ukryty talent, teraz zaś zażywał zasłużonego odpoczynku z głowa na jej kolanach.
Drużyna siedziała przy ognisku rozpalony na placu miasta, zaś ciało Mr. B leżało niedaleko, przykryte długim płaszczem Madreda – tutaj nie było warunków by je zakopać.
- Przespać się zawsze możemy w tych domach… o ile ktoś je rozmrozi. Kwiik. –stwierdził archeolog, który od dłuższego czasu gryzł na przemian – jedzenie i ołówek. Technokrata przykręcał cos w swoim ramieniu, oraz pracując nad sztucznym ramieniem dla Shiby.
- Kto…to…właściwie…był? –zapytał Krio uchylając leniwie jedno oko. – I…chce…mojego…całusa… –dodał z lekkim rozmażeniem w głosie.

Ryjec wyglądał jak gdyby jego głowa miała eksplodować od wysiłku szarych komórek, szła mu wręcz przysłowiowa para z ust i nozdrzy.
- Chyba to mam… –stwierdził w końcu Archeolog, odrzucając ołówek na bok. – Runy na drzwiach kuźni, znaczą cos w stylu „Zamknęliśmy tuz cień którego nikt nigdy nie zrozumiał” brak tu jednak..kwiik… jakichkolwiek dodatkowych ostrzeżeń… kwik! To jak gdyby zwykła informacja, niczym adres. –stwierdził nie pojmując tego faktu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 24-03-2013, 19:26   #154
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Gwałt.
(Czyli o cienistym kompanie)

- Kimkolwiek był, nie jest nawet apetyczny z wyglądu. - skomentowała niebieskoskóra przeciągając się. Ona mogła tu spać i na ziemi. Jeżeli Kiro jest w stanie zrobić jej symulację Valahii na zawołanie, to powinna być w stanie podróżować nawet po pustyniach. Pochyliła się i ucałowała dzieciaka w czoło. - Proszę. - rzuciła mrugając okiem.
- Cóż, jeżeli go nie zrozumieli to najpewniej nie wiedzieli czy jest groźny czy też nie. - stwierdziła w miarę logicznie. Było to jednak mało prawdopodobne. - Cóż...myślę, że wystarczy po prostu sprawdzić aby się przekonać. Najpierw jednak odwiedziłabym świątynię. W razie gdyby cień był zagrożeniem wolę mieć przynajmniej zdrowe nogi. - ból był zwykle informacją, że ciało nie funkcjonuje poprawnie. Shiba nie miała zamiaru zrywać sobie mięśni próbując kopnąć jakieś dziadostwo z kuźni.
- Istnieje większe prawdopodobieństwo na pułapki i zabezpieczenia w świątyni niż... kwik... w kuźni. -zauważył ryjec, a Krio otworzył usta. - Głodny...jestem... -wymamrotał, jak gdyby chciał by Shiba go karmiła... cóż widać chłopak oczekiwał wielu nagród za wysiłek jakim było czarowanie.
- Zdam się na twój instynkt. - stwierdziła po zastanowieniu Shiba. - Ale jeżeli napadnie nas armia golemów, nie dostaniesz dzisiaj kolacji. - zaśmiała się niebieskoskóra.
Następnie klepnęła Kiro w ramię. - Racje powinny być popakowane w torbach. Znajdź sobie jakąś i zjedz. Nie mam zamiaru nic gotować w tym momencie. No chyba, że dzisiaj dalej nie idziemy? - spytała spoglądając na resztę zgromadzenia.
- Ty tu dowodzisz. -zaśmiał się Maded, a Krio zrobił urażoną minę. - Ale plecak jest daleko... za daleko... -stwierdził machając w jego stronę bezradnie ręką, niczym człowiek który po ułożeniu się na kanapie zdaje sobie sprawę iż pilot jest za daleko.
- To naucz się telekinezy. - zaproponowała mu zsuwając go na ziemię i wstając. - W takim razie moja propozycja: Idziemy zbadać kuźnię a Kiro pilnuje pierdół. Zobaczymy kim jest cień a potem idziemy spać. - zaproponowała zastanawiając się lekko. - W sumie nie jestem pewna gdzie jesteśmy bezpieczniejsi. W jaskini czy na szalonej ziemi. To miejsce tylko wygląda tajemniczo. - stwierdziła ostatecznie. Jakby nie było, krasnoludy opuściły te jaskinie w celu szukania surowców, a nie z powodu pojawienia się demonów czy innego tałałajstwa. Powinno tu być w miarę bezpiecznie.
- Kwik, to może ja tez zostanę... kwik? -zapytał z nadzieja w głosie Ryjec, zaś Madred dźwignął się z ziemi. - Niech prosiak zostanie, dość wrażeń mu na dziś. -zaśmiał się wesoło naukowiec i zarzucił plecak na metalowe ramię. - No to wsio. -rzucił ruszając w stronę kuźni.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy i ruszyła z mechanikiem.
Do kuźni daleko nie było, co akurat przy stanie nogi niebieskoskórej było dużą zaletą. Była to potężna kamienna budowla, wzmacniana stalowymi płytami. Potężne drzwi, były zaryglowane grubymi sztabami, zaś runy świeciły się lekko dając ostrzeżenie tym którzy władali starożytną mową.
- Dasz radę zrobic coś z tymi magicznymi zabezpieczeniami? Czy będzie trzeba wysadzać ściany? -zagadął technokrata, strzelając kostkami metalowych palców.
- Hmm...krasnoludzkiej magii to ja nie znam. Chyba łatwiej zrobić nowe drzwi. - przytaknęła dziewczyna stukając w bramę. Nigdy nie studiowała obcej magii, co najwyżej podstawy zaklęć klejnotów oraz niedawno, białą. Zastanowieniem wyjęła księgę.
- Nie zaszkodzi spróbować.
Shiba wyszeptała kilka słów po czym stało się wielkie nic. Zaklęcie krasnoludów wręcz zaśmiało sie jej w twarz, jednak dziewczyna na wszelki wypadek spróbowała jeszcze raz. Tym razem było już lepiej, poświata run jak gdyby osłabła, a ostatnią magiczną formułą sprawiła że te zniknęły. Aczkolwiek czuła że wraz z wcześniejszym używanie mocy na leczenie, był to jej limit na ten dzień, jeżeli chodzi o czary.
- Fajna sztuczka, aczkolwiek magia to wielka nieprzydatna kupa bzdur przy technice. -mruknął naukowiec, a jego potężne metalowe ramię, poczęło zdejmować metalowe sztaby, by potem silnym pchnięciem otworzy drzwi.
W dwójkę bohaterów uderzyła fala stęchłego powietrza, które pierwszy raz od setek lat mogło wydostać się z ciemności kuźni. Mrok jaki panował w budynku, był lekko niepokojący, a świadomość tego że jakiś cień, został zamknięty w miejscu pełnym broni tez pocieszająca nie była.
- Masz pochodnie? - rzuciła pytająco. Wiedziała, że w kuźni coś ma być, takoż nie chciała w mrok wchodzić. Nie była pewna jak dosłowne było określenie "cień".
Z małym przekonaniem schowała księgę i ułożyła dłoń na safai, przechylając się dla przeniesienia środka ciężkości. - Witaj. - rzuciła w cień. Może coś na nią wyskoczy, może coś odpowie... - W sumie chyba najlepiej, jakby nic tam nie było.
- Coś tam mam. -stwierdził naukowiec i począł grzebać w torbie,z wewnątrz kuźni dobiegł zaś dziwny głos. - W końcu postanowiliście otworzyć brodacze...- słowa drażły lekko jak gdyby wypowiadał je duch, lub inna niematerialna istota.
- Przepraszamy za wtargnięcie, ale wygląda na to, że krasnoludy cię porzuciły. - odpowiedziała w eter dziewczyna. - Jesteśmy podróżnikami. To miasto zostało porzucone lata, jeżeli nie wieki temu. - poinformowała go kobieta bez większych zmartwień.
- Najpierw mnie zamykacie, a teraz staracie się omamić kłamstwami... -zasyczał głos a coś zdawało się poruszyć w cieniach w głębi przybytku. - Myślicie, że niezdawałbym sobie sprawy jak długo tu jestem zamknięty? -dodał jeszcze, a Madred rozpalił podchodnie, która rzuciła trochę światła na sytuację, jednak nie odsłoniła żadnej istoty, cień po prostu cofnął się jak gdyby głębiej.
- Myślę, że on nie ma formy. - powiedziała Madredowi. - Na wszelki wypadek nie drażnij go światłem. W sumie nawet jak ma oczy, to nie będzie chciał na nie spojrzeć po takim czasie.
Shiba odsunęła się od Madreda, aby światło pochodni wzrosło. - Czy wyglądamy jak krasnoludy?
-... -najpierw odpowiedziała dość wymowna cisza, dopiero po chwili głos dodał. - Ciężko określić... mogliście ogolić brody dla niepoznaki... -zauważył tajemniczy cień, o dziwo całkowicie normalnym głosem, dopiero po chwili jego eteryczna natura wróciła. - Nie zwiedziecie mnie po raz drugi!
- To nie tak, że mamy potrzebę cię niepokoić. - zauważyła w końcu niebieskoskóra. - Będziesz miał coś przeciw, jeżeli zbadamy i ewentualnie skorzystamy z kuźni?
Jakoś nie miała ochoty na walkę z nieznanym stworzeniem, które najpewniej przez te wszystkie wieki zbzikowało.
- Nie.... wiesz przez te wieki...emm...znaczy te kilka dni w których udało się wam mnie tu przetrzymać uczyniłem to miejsce moją siedzibą! Na nic wasze pułapki i podstępy teraz to moja kuźnia! -odparł początkowo mocno wypadając z roli cień.
- Wchodzimy, powoli. - uczucie bezpieczeństwa narastało w sidhe. "cień" wydawał się być słabym stworzeniem. - Masz świetną okazję aby wrócić na powierzchnię. Nie chcesz z niej skorzystać? Krasnoludów już nie ma. Nic ci nie zrobią. - powtórzyła kobieta powoli wchodząc z dłonią na safai-lasce.
- Ani kroku dalej, bo za siebie nie ręcze! -zagrział cień... po chwili jednak chyba się złamał. - Dobra dobra, przyznaje zamknęli mnie tu jak idiotę na nie wiem ile setek lat i wiecie trochę wstyd teraz wracać, zwłaszcza że nie wykonałem zadania... -stwierdził głos, a ciemność zafalowała formując powoli ludzką sylwetkę. Mężczyzna który pojawił się w zasięgu światła pochodni, zdawał się byc uformowany z różnych odcieni czerni, od tej niemal czerwonej aż po najgłębszy mrok. Jego długie włosy falowały lekko wbrew zasadą wszelakiej grawitacji, zaś goły tors prezentował piękną rzeźbę ciała. Z twarzy osobnik był trochę elfi, spiczaste uszy, cwany uśmieszek i lekko spiczaste zęby. Białe małe punkty będące oczyma wpatrywały się w Shibe i Madreda z lekkim zaciekawieniem, a czarne bandaże stanowiły spodnie, które zakrywały to co dość istotne dla mężczyzn bywa. W dłoniach natomiast osobnik trzymał specyficzny oręż, dwa długie czarne kije, zakończone ostrzami po obu stronach, niczym dziwaczne kosy. Ponadto oba pręty połączone były cienistym łańcuchem.


- To tak właściwie który mamy rok?- zapytał normalnym głosem cienisty osobnik.
- 707 od kanonizacji Papuru do stanu boskiego. - odpowiedziała Shiba bez zastanowienia. Odcięta od świata Valahia miała swój własny kalendarz. Po chwili zmrużyła jednak oczy.
- To może być jednak niegłupie aby zostać pod światem. - stwierdziła w końcu. - Świat napadła nieznana zaraza. Ludzie tracą możliwość myślenia i kontrolę nad sobą. Szaleją z nieznanych przyczyn w masowych ilościach.
-Świat szaleje? Za moich czasów spotykałem wielu szalonych ludzi, w negatywny jak i pozytywny sposób, ale nigdy nie zwaliśmy tego chorobą. -stwierdził osobnik podrzucając wesoło kosą. - Siedzę tu tak długo, że aż zmieniliście kalendarz czy co? -zapytał wielce zdziwiony, jednak wtedy Madred podał mu datę według kalendarza obowiązującego na kontynencie, zaś cień wybałuszył oczy. - 250 lat tutaj siedziałem!?! W sumie mogłem sie domyślić po burczeniu w brzuchu... -dodał po dłuższej chwili zastanowienia.
- Hmm...to w sumie jesteś interesujący. Co ty na mały układ? - uśmiechnęła się Shiba. - Ja zrobię ci jedzenie, a ty opowiesz nam swoją historię...i pozwolisz obecnemu tutaj Madredowi splą...zbadać kuźnię. - lepsze rozbicie pełnego obozowiska niż obżeranie się racjami na przewóz. W końcu i tak dzisiaj tu nocują.
- A umiesz gotować? -zapytał cień opierając broń na ramieniu. - W ogóle co tu robicie i jak się nazywacie?
- Podróżujemy szukając lekarstwa na naszą definicję "szaleństwa" i zapewniam, że jest ona daleka od bycia pozytywnie walniętym. - przyznała niezbyt rozbawiona Shiba. - Jestem kucharzem z zawodu i księciem z urodzenia. Zresztą, jedzenie samo ci powie, gdy go spróbujesz.
- Przecież masz cycki, jak możesz być księciem? -stwierdził zdumiona istota nie zważając na Madreda myszkującego po kuźni. - Za moich czasów kobiety były księżniczkami...
...Racja. Zapomniał się.
- Zwał jak zwał. Chyba nie myślisz, że jednoręka księżniczka w opresji chodzi po jaskiniach? - zaczęła się tłumaczyć, nie chcąc zmieniać od razu formy. - Znam się na szermierce i w ogóle... - może chociaż jej się ujść za chłopczycę czy coś w tym stylu.
- Czy znasz szermierkę to się potem przekonamy.- zaśmiał się Cień i podszedł do dziewczyny kładąc rękę na jej ramieniu. Dłoń była niezwykle lekka i zimna. - Jestem Kaze, chodźmy coś zjeść w takim razie.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy po czym zabrała Kaze do obozu, zostawiając Madreda w kuźni.
Instruowanie Ryjka jak rozpalić ognisko na lodowej pustyni nie było tak proste, jednak w końcu się powiodło. Reszta poszła płynnie i po chwili jedzenie było gotowe. Udało się nawet rozbudzić Kiro...aby go poinformować, że gdyby chciał to może wstać coś zjeść.
No cóż, mięsne potrawki na miodzie piechotą nie chodzą.
- Czym ty właściwie jesteś? Drowem? Johnem? - zapytała żartując lekko. W pewnym momencie zdała sobie jednak sprawę, że nie rozumie własnego żartu. Czemu "Johnem"? To nie ma najmniejszego sensu.
- Najprościej mówiąc jestem cieniem. -stwierdził mężczyzna biorąc duża porcję potrawy i pochłaniając ze smakiem w mgnieniu oka. - Naprawdę dobre! Masz więcej?- to pytanie padło nim jeszcze Shiba zdążyła nałożyć sobie jedzenia, cóż w końcu Kaze nie jadł od dosłownych wieków. - Nie znam nikogo innego takiego jak ja... -stwierdził patrząc na swoją dłoń. -[|I] Po prostu pewnego dnia obudziłem sie w siedzibie jednej z szkół zabójców na zlecenie, taki jak teraz, bez wspomnień, bez niczego.[/i] -mówiąc to Kaze zacisnął i rozprostował palce zamyślony. - Nie muszę jeść, nie muszę spać, chyba nawet oddychać nie muszę. -stwierdził lekko przygnębiony tym faktem... a może po prostu melancholijny ze względu na wspomnienia które wracały do niego z dawnych lat?
- ...czyli w praktyce nie musisz nawet żyć. - dokończyła Shiba. To było nieco intrygujące. Osoba pozbawiona czegokolwiek, od rodziny po potrzebę jedzenia, pozbawiona była jakiegokolwiek odgórnego powodu aby robić czy walczyć o cokolwiek. Cień wydawał się postacią niezwykle tragiczną mimo iż w teorii miał potencjał do osiągnięcia czegokolwiek. - Wysłano cię tutaj z zleceniem na czyjąś głowę? - spytała. - Krasnoludzi opisali cię jako "cień którego nikt nie zrozumiał."
- I przez długo nie żyłem. -skitował Kaze. - Ale gdy znajdujesz sobie cel, masz po co żyć i do czego dążyć, nadajesz swej drodze wartość. -stwierdził patrząc w górę na sklepienie jaskini. - Dlatego pilnowałem by zawsze mieć zlecenia na czyjąś głowę, póki wiedziałem, że ktoś czeka aż wykonam swoje zadanie miałem w życiu jakiś cel. - cień westchnął nakładając sobie kolejną porcję jadła. - Tak z krasnoludami to była dziwna historia. Wiesz ich kultura różni się od ludzkiej, przybyłem tutaj zabić człowieka a nie brodacza. Jednak ich technika zaskoczyła mnie, pułapki jak i spryt mojego celu uniemożliwiły mi zabicie go. Krasnolud zaczęły mnie przesłuchiwać i nie były wstanie pojąć idei skrytobójstwa. Z jednej strony było to dla nich złe, wszak odbierałem życia. Z drugiej jednak prowadziło do tego co najbardziej kochali - złota. Dla tego zamknęli mnie w kuźni, bo uważali że nie moga mnie zabić, wszak wykonywałem swoją pracę, ale też nie mogli puścić wolno bo próbowałem zabić.- wyjaśnił wskazując pewien paradoks swego uwięzienia. - Co ciekawe, pozbawili mnie tym życia, bo straciłem cel.
Krasnoludzi brzmieli dość intrygująco. Jest to ciekawy system wartości w którym chciwość została wypchnięta pod kategorię cech neutralnych zamiast przywdziewania roli grzechu.
Jeżeli ktoś działa na szkodę innym ale robi to w celach poprawienia swojego bytu, czy jest to czyn uzasadniony? Zgodnie z pojęciami, zbrodnia zasługuje na karę.
- Pamiętasz jeszcze na kogo polowałeś? Nie podróżuję na aż tak długo, ale przeczuwam, że twój cel wcale nie musi być jeszcze martwy. - stwierdziła niepewna siebie Shiba. - Aczkolwiek nie masz rzeczywistego powodu aby na niego dłużej polować. Dlaczego nie dołączysz do nas? Chcemy uratować świat przed niewyjaśnioną zarazą czy też klątwą której natury można co najwyżej odgadywać. Po tak długich wakacjach, zostać bohaterem to zawsze jakaś opcja, nie?
- Na pewno nie żyje, ludzie nie potrafią zniwelować upływu czasu. -westchnął cień, po czym wyszczerzył swoje kiełki - Ale to wcale nie kończy mojego zadania, miałem zabić tego osobnika by nie miał potomstwa... a skoro zapewne takowego sie dorobił, to muszę zabić jego dzieci. -odparł Kaze z wesołym uśmiechem. - Nie jestem bohaterem, jestem zabójcą, takich jak ja zakuwa się w dyby a nie obrzuca kwiatami. Chociaż z drugiej strony jestem wam coś winien za uwolnienie mnie. -stwierdził osobnik i podrapał się ostrzem swej broni po karku. - Co powiesz na układ? Będę wam pomagał, ale jeżeli po drodze dowiem się gdzie moge znaleźć dzieci mego byłego celu, to będzie to dla mnie celem priorytetowym i się nimi zajmę, potem zaś wrócę. Co ty na to? -po tych słowach złapał talerz Krio, który przysnął w trakcie jedzenia i pochłonął całą zawartość.
- Brzmi uczciwie...ale w takim razie tym bardziej nalegam o podanie opisu i imienia twojego celu. - stwierdziła niebieskoskóra. - Przynajmniej będziemy wiedzieli, czego szukać. Choć to w sumie bez sensu. Jakby nie było chcesz polować na dzieci nieodpowiedzialne za czyny ich ojca w celu wykonania zlecenia faceta który pewnie również nie żyje, z powodu zlecenia za które już nie dostaniesz zapłaty. - Brzmiało to wyjątkowo bezsensownie. Z drugiej strony być może cień po prostu nie chciał utracić swojego jedynego punktu zaczepienia z tym światem?
- Zabójca nigdy nie zdradza imienia swej ofiary. -odparł puszczając dziewczynie oczko. - Nierozumiesz jak wielki to ma sens? Dzieci, jego dzieci przez te setki lat, miały napewno kolejne potomstwo, krzyżowali sie i żenili, dając całą gamę tych których miałem powstrzymać. Nie będe wstanie zabić wszystkich jakbardzobym się nie starał... a to znaczy że będę miał cel do końca swej egzystencji... w końcu mam po co tak naprawdę żyć. -stwierdził wyciągając się na lodowej powierzchni.
Shiba zaprzeczyła ruchem głowy.
- Berdnie. Wmawiasz to sobie nie chcą tolerować rzeczywistości. W dodatku twoje dane najpewniej nie mają już znaczenia. Nazwiska się zmieniają, wygląd różni. Nigdy nie będziesz pewny, czy faktycznie znalazłeś swoją ofiarę czy po prostu zamordowałeś niewinną osobę. - Cień o ile był potencjalnym sprzymierzeńcem o tyle wydawał się dość chętny do kolejki po szaleństwo. - W świecie na górze zdrowie umysłu jest niezwykle istotne. Tego typu brednia wydrąży w tobie słabość przez którą stracisz zmysły. Porzuć tego typu nastawienie nim sobie zaszkodzisz. No chyba, że chcesz skończyć jako szaleniec mordujący wszystkich naokoło bez celu dla samej idei.
- Powiedz mi... -zaczął cień, a jego głowa nagle zanurzyła się w ziemi, by niczym opar wynurzyć się z jednego z cieni koło Shiby. Strużka oplotła ją, niczym waz, jednak dając dużo luzu, widać, że Kaze chciał się tylko popisywać. - Co ty możesz wiedzieć o utracie zmysłów? -wyszepał głos wprost do jej ucha. - Czy to ty przez setki lat tkwiłaś w ciemności? Czy to ty żyjesz niewiedząc dla czego? Naprawdę sądzisz, że masz prawo mówić mi co jest słuszne a co nie? -wypytywał się cień swym eterycznym głosem docierającym jakgdyby bezpośrednio do mózgu dziewczyny.
- Czy dotarł do ciebie sens mojej wypowiedzi? Jeżeli tkwiłeś wieki w jakiejś zasranej kuźni na pewno jesteś na skraju utraty zmysłów, to logiczne. Jeżeli tam, na górze, istnieje nieznana zaraza której celem jest pozbawienie wszystkich granic. Myślisz, że ile czasu będzie się w stanie jej sprzeciwiać z takim nastawieniem? - Spojrzała na jego cieniste kończyny zmrużonymi oczyma. - Nie mam nic przeciw sprzymierzeńcom, ale nie chcę ciągać za sobą osób, które w dowolnym momencie mogą skoczyć mi do gardła nie orientując się co się dzieje. - Kolejny Calamity. Jakiś tam cel życia, jakaś tam ścieżka która prowadzi prosto na śmierć. Jakiś tam bezsens. - Miałeś tyle lat, aby popełnić samobójstwo. Nie zdecydowałeś się, ale pierwsze co planujesz po wyjściu na wolność, to sprowadzenie na siebie obłędu?
- A skąd pewność że tacy jak ja moga na nią zachorować? Kto jest łatwiejszym celem na zarazę, ten który wie do czego dąży, czy Ci którzy idą przez życie tylko po to by dotrwać do jego końca?-dopytywał się cień, który chyba za wszelką cenę starał się odrzucac argumenty Shiby.
- Do której grupy należysz? - zapytała - Czy aby twój cel nie jest przypadkiem po prostu kłamstwem, aby ukryć życie dla życia? - wiedziała, że dla Kaze będzie to najpewniej bolesne. Z jakiegoś jednak powodu starała się go zjednać z rzeczywistością. - Zresztą cel celu nie równy. Człowiek który siedzi w domu sadząc kwiatki w ogrodzie planując piękny ogród jest dużo mniej narażony od najemnika na wiecznej wojnie.
Pod koniec tej wypowiedzi jej głos lekko się zawahał.
Właśnie?
Czy aby przypadkiem szaleństwo nie polega na bezgranicznym oddaniu się celowi swojego życia? -...W sumie życie bez celu powinno być...znacznie bezpieczniejsze. Nie masz wtedy nad czym oszaleć. Rozumiesz? Nie okłamuj sam siebie i idź w przód. - końcówka jej myśli wydostała się przez usta.
- Jesteś pewna? -twarz Kaze pojawiła się tuż przed Shibą, tak, że jego oczy wwiercały się spojrzeniem w nią, a ich czoła opierały się na sobie. - Mówisz o tym szaleństwie, a spotkałaś już jakiegos szaleńca? Jacy oni byli, wydawali się mieć cel, szukać go? A może właśnie były to osoby które nie wiedziały co ze sobą zrobić, zagubione tak bardzo, że aż szalone? -zapytał szczerząc zęby zabójca. - Powiedz mi kiedy będe bezpieczniejszy, powiedz mi to z pewnością w głosie. Nie po to tak długo trzymałem się swej marnej egzystencji, by teraz umrzeć przez złe rady. Czy jestes w stanie być pewna swych słów? -dopytywał się cień, wpatrzony w Shibę.
"Pewna?" Czy przy jej kontaktach z szaleństwem mogła być pewna? Mogła. Nie powinna ale z tą determinacją...chyba była w stanie być pewna swoich własnych przekonań.
Zacisnęła zęby zirytowana naruszeniem jej strefy osobistej. Białe kły zabłysnęły przed Kazem.
Największym szaleńcem jakiego znała była jej siostra. Ale jaki był jej cel? Nie była tego nigdy do końca pewna. Jej załoga była nieokiełznana ale ona sama...ona sama do czegoś raczej dążyła. Nie walczyła z nim bezmyślnie. To na pewno.
Z jakim jeszcze szaleńcem miała kontakt pierwszego stopnia?
Hana.
Kobieta, która starała się zrobić wszystko aby spełnić zasady swojego "bractwa" swoje hipokratyczne "ideały" wedle których żyła. Oddała im się do stopnia w którym stanowiła niebywałe zagrożenie dla wszystkich.
- Tak. - wysyczała agresywnie do Kaze.
- Lubie ogniste. -zaśmiał się cienisty człek, po czym cmoknąłusta Shiby i rozwiał się, pojawiając się znowu na ziemi obok niej. - Skoro tak mówisz, to póki co odpuszczę sobie ganianie za dzieciakami, chyba że któryś sam się nawinie. Wróce do tego jak już najdziemy lekarstwo na zarazę.- zaśmiał się facet o czarnym poczuciu humoru i ciele. - To gdzie idziemy tak właściwie?
- Czy...on...Cie...pocałował...? -zapytał Krio obserwując całą sytuację z poziomu podłoża. - Ja...też...chcę...! -dodał niczym dziecko któremu ktoś ukradł najfajniejsza zabawkę.
Dziewczyna zirytowana splunęła na ziemię.
- Tak zrobił to. I za karę przez tydzień nic nie będzie jadł. - skomentowała "ogniście" niebieskoskóra chcąc się odgryźć Kazemu jednocześnie zapeszając zapały Kiro.
- Dzisiaj nigdzie. Drużyna musi odpocząć. Jutro z rana badamy tutejszą świątynie a następnie wychodzimy na powierzchnię szukać miasta. Choć pewnie znowu nie tak od razu, po sprawdzeniu świątyni trzeba będzie sprawdzić mapę i powyznaczać pojedyncze cele na drodze. - westchnęła dziewczyna zajmując się organizacją. No cóż, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Resztę w sumie mogłaby pominąć...ale jakoś obawiała się, że dużo by ryzykowała podróżując bez myślenia w przyszłość.
- Z twoich słów wynika, że nie macie pojęcia o tunelach co? -zapytał z uśmieszkiem Kaze. - Inaczej od razu powiedziałbyś mi który tunel wybierzecie... -dodał mrużąc oczy najwyraźniej dobrze się bawiąc.
- Mówimy o zapomnianym od wieków mieście. Nad nami stoi Witlover. Miasto ludzi. Mimo to nikt nie wie co tu się znajduje. Znaleźliśmy je przypadkiem. - odpowiedziała mu dziewczyna spokojnie. - Jeżeli wiesz coś konkretnego z chęcią wysłucham. Np. od czego była ta przedziwna świątynia i dokąd prowadziły te drogi? Znając życie sporo się zmieniło, ale zawsze poprawisz nam orientację.
- Z wielka chęcią. -stwierdził Kaze podrywając się do pozycji siedzącej. - Te tunele to labirynt, bez konkretnej wiedzy zgubicie się i umrzecie z głodu. -dodał z uśmiechem po czym puścił oczko dziewczynie. - A więc... buziak, ale taki pożądny i będę waszym źródłem informacji. -dodał robiąc przysłowiowy dziubek, a jego oczy śmiały się podle.
- Śmierć głodowa to zawsze jakaś opcja. - odpowiedziała Shiba przeciągając się. - Rozumiem presję życia w samotności parę wieków, ale zajmij się tym jak już będziemy w jakimś mieście. - spławiła chłopaka niezbyt przekonana do męskich przedstawicieli niesprecyzowanej rasy bez pochodzenia.
Kaze mruknął coś pod nosem, na temat tego że za jego czasów dziewuszki były chętniejsze po czym rzucił niedbale. - Daj jakąś mapę i pokaże gdzie chcecie się dostać.- zaś gdy te słowa zawisły w powietrzu Shiba zauważyła coś jeszcze, talerz z ostatnią niedojedzoną porcją mięsa zaczął lekko drgać i powoli, niczym ślimak przesuwać się w stronę Krio, który leżał z ledwo uchylonymi oczyma.
"...Serio...?" Przed Shibą stanęło niebywałe pytanie. Kiro ma taki potencjał magiczny czy może po prostu znał już telekinezę ale o niej zapomniał? Cokolwiek by to nie było ponownie ją zaskoczył.
Dziewczyna podeszła do konia i z jednej z torb wyjęła mapę świata, następnie rzuciła ją Kazemu. - Idziemy do góry przeznaczenia. Po drodze przyda się gdzieś jakiś postój.
- Tą góre to już w moich czasach znali. -stwierdził cień i złapał mapę przyglądając się jej uważnie. - Najłatwiej będzie dostać się do Lukrozu, stamtąd już niedaleko... -stwierdził obserwując kartograficzny skarb. - Czyli najlepiej będzie wybrać tunel ukryty pod świątynią krasnali, aczkolwiek pewnie zabezpieczyli go pułapkami nim wyruszyli. -stwierdził oglądając mape dokładnie.
- Hmm...czyli właściwie to samo co planowaliśmy. - Stwierdziła Shiba. Co prawda bardziej ją interesowało splądrowanie świątyni niż szukanie w niej tuneli ale...na jedno wychodzi. I tak by się pewnie na nie natknęli. Wystarczy być ostrożnym i dadzą radę. Być może Madred będzie nawet w stanie rozpracować część z pułapek.
- Do starych wróżek dalej tak trudno się dostać? -zapytał Kaze odrzucając Shibie mapę i dłubiąc cienistym pazurem w zębach.
- Nie jestem stąd, więc nie mam pojęcia. - westchnęła Shiba. - Właściwie moja wiedza o kontynencie jest strasznie ograniczona. Byłeś kiedyś u wróżek? Niby tam zmierzamy, ale mamy potwornie mało informacji.... - Jak do tego doszło? Zaskakującym było jak mało uwagi niebieskoskóra przykuła do technicznej strony jej zadania. Widać styl bezmyślnego parcia w stronę celu dominujący w oryginalnej drużynie udzielił się jej.
- Kiedyś próbowałem ale mi się nie udało do nich dostać. Trzeba przejść przez szereg różnych testów, a przynajmniej było trzeba. Ponadto z tego co wiem, wiedźmy są bardzo enigmatyczne w swych radach. -odparł Kaze wesoło się uśmiechając.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Będziesz miał szansę na rewanż. - spostrzegła wzruszając ramionami, następnie położyła się na ziemi. - Wyruszamy jutro. I niech żadnemu nie przyjdą do głowy jakieś głupie pomysły.
Przy szczęściu może da radę obudzić się przed resztą i zająć medytacją...Chyba trochę nadużywa bożej łaski.
 
Fiath jest offline  
Stary 24-03-2013, 19:49   #155
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Witam - powiedział blondyn kłaniając się nisko tuż przed zajęciu miejsca przy brodaczu oraz elfim łuczniku.
- Jaką strawę polecicie strudzonemu wędrowcy? - zapytał chcąc zbliżyć się chociaż trochę. Nawet jeśli ostatnia wizyta w czymś, co można było nazwać karczmą z prawdziwego zdarzenia odbyła się w przybytku Madame Roset, który zapłonął ogniem chorób rozprzestrzenianych przez jej usługi na równi z zaspokajaniem zmęczonych samotnością podróżników, oraz, co znacznie gorsze - niewyżytych bandytów całkiem sławnego herszta - Blizny, człowieka, który zainspirował Fausta do pierwszego kroku w przód podczas tej podróży.
- Mają dobre mięcho. -stwierdził krasnal i beknął z aprobatą. - I piwo. -dodał wlewając do gardła kolejny kufel. - Ale takie chuchro jak ty to chyba nawet całej porcji nie zje, to se może jakieś listki jak uszaty weź. -stwierdził wskazując na elfa.
- Listki? - zapytał nieco zdziwiony blondyn. - Nie wszystko co nie jest mięsem, jest trawą - wstawił się po chwili zastanowienia za znacznie chudszym i mniej otwartym elfem.
- Dla tych prymitywów z gór, wszystko co nie ma w sobie mięsa jest gorsze... -westchnął elf nabijając pomidora na widelec. - Ciężko być weganem w tych czasach.
- Sreganem. -odparł krasnal i otarł usta wąsem. - Nie jecie mięsa i potem rosna takie chuchra. -przychnął wskazując elfa jak i Fausta. - Z ciebie pewnie też jakiś elf, co blondas?
- Nie do końca. - blondyn właściwie nie był pewien jak opisać osobników podobnych mu rasą. Z całą pewnością był człowiekiem, jednak czy mógł ograniczyć się tylko do tego.
- Mięso bez dodatków też nie ma smaku, wiesz o tym? - zapytał po chwili krasnoluda.
- Wina i jakąś rybę. - strażnik znalazł się w idealnej równowadze między dwoma polecanymi przez rozmówców opcjami. - I jakąś sałatkę - dodał w końcu niepewny tego, co dokładnie dostanie.
- Gdzie zmierzacie? - zapytał po chwili ze sztucznym zaciekawieniem.
- I JESZCZE JEDNĄ PIECZEŃ I DZBAN PIWA - ryknął krasnal potężnym głosem, tak że Blondynowi aż zadzowniło w uszach, dobrze że brodacz był niski i nie mógł krzyknąć prosto w ucho Fausta. Aczkolwiek strój strażnika, został pokryty szczątkami nie do końca pogryzionego mięsa.
- Idziemy w góry, źle sie tam ostatnio dzieje. -odparł elf wzdychając bezradnie nad zachowanie krasnala.
- Hmm? - najwyraźniej fakt tego, że w okolicy źle się dzieje był jedną z lepszych metod na zwrócenie uwagi blondyna. Może nawet na przebaczenie przełamania jego bariery cielesności.
- Jacys bandyci grabią i mordują wszystko co się rusza. -stwierdził elf. - Są bardzo okrutni i bezlitośni, nie wiadom oczy to przypadkiem nie szaleńcy... - zaczął mówić dalej ale rpzerwał mu krasnal.
- Sraleńcy, jakieś obwiesie i tyla. Nadali sobie groźną nazwę i sądzą, że wielcy Panowie. Banda Czarnej Wieży, też mi coś. - zamruczał oburzony krasnolud i wypił spora zawartość kufla.
- Bardka podróżuje z wami? - zapytał, gdy coś, co miało przypominać czas poświęcony na namysł dobiegło końca. Rozejrzał się po całej karczmie, szukając kogoś, kto mógł zapewnić mu ciekawą, zapewniającą odpoczynek godzien kwiecistej dziewoi, noc.
- Zapewne zamierzacie poruszać się po ścieżce śmierci? - drugie pytanie padło dopiero, gdy obserwowanie kramu dobiegło końca.
W karczmie było wiele pięknych kobiet od młódek po te w kwiecie wieku, jeżeli chodziło o wybór rasy to tez na niedobór nie można było narzekać.
- To moja siostra. -odparł elf na wcześniej zadane pytanie, zaś wąsaty przedstawiciel podziemnego rodu dodał. - Ano yo, tam mamy zamiar iść. A ty co taki ciekawski blondas?
- Zbieżność interesów. - strażnik odpowiedział krótko, tak jakby ważył potęgę każdego słowa i stwierdził iż szkoda marnować tej nieograniczonej energii z nich płynącej.
- Poluję na kogoś z czarnej wieży. - dodał, gdy tylko uznał że taka właśnie wersja będzie stosowna, pozwoli zachować umiarkowaną sympatię elfa i słodką niewiedzę krasnoluda.
- Ty na kogoś polujesz, ha dobre sobie! -prychnął krasnal i splunął na posadzkę. - Ty byś nawet dzika nie umiał zatłuc, a co dopiero polować na kogoś. -stwierdził oceniając krytycznym wzrokiem sylwetkę Fausta.
- Ni długość brody, ni pasa świadczy o zdolności walki. - blondyn odgryzł się rasie pochodzącej z głębi ziemi. Czy ich głównym wytłumaczeniem na taką a nie inną postawę była, przynajmniej teoretycznie, większa grawitacja?
- Biorąc pod uwagę że podróżujesz z dwoma elfami, pewnie jesteś tego świadom - coś, co mogło być komplementem wobec krasnala nadeszło znacznie później.
- Dla tego z nimi podróżuje, bo sami by sobie nie poradzili. -odparł krasnal w momencie gdy kelnerka podała im tace z zamówionym jadłem czekając na zapłatę. Wąsaty mieszkaniec gór rzuciły jej złota monetę, szczodrze wynagradzając kunszt kucharza.
- On tak zawsze, nie przejmuj się... -westchnął elf do Fausta, patrząc jak Krasnal zaczyna pożerać kolejną porcje mięsa.
- Wyruszam z rana. - blondyn powiedział w końcu bez szczególnego powodu. - Krasnalu, jeśli jesteś chętny, zapraszam, a przy pierwszej okazji na trakcie pokarzę ci prawdziwy kunszt - strażnik uzupełnił swą wypowiedź, oraz, co znacznie ważniejsze - podał zwiadowcy motyw jego postawy. Jeśli ktokolwiek mógł wesprzeć blondyna na tej drodze, to z pewnością on. Przynajmniej przez kilka kolejnych kroków.
Strażnik równowagi nabił fragment ryby na widelec, by po chwili unieść go do ust. Delikatne dmuchnięcie zderzyło się z powierzchnią mięsa tylko po to, by osiągnąć idealne zestawienie ciepła oraz zimna, temperaturę całkowicie odpowiednią do potrawy. Dopiero po chwili kawałek wpadł do jego ust, tam zaś został... załatwiony przez wszystkie biologiczne procesy o których mowa jest zwyczajną stratą czasu.
- Jest coś, co poza partnerką może umilić wieczór? - zapytał po kilku kolejnych gryzach.
- Żarcie, karty i muzyka. -odparł Kranal gdy kolejny haust piwa odwiedził jego przełyk, a beknięcie objawiło światu jego aprobatę w tym temacie. - I niby tak sam w góry leziesz? -zapytał przedstawiciel podziemnego ludu, zerkając w górę na Fausta. - Ty jakiś głupi jesteś czy jak?
- Może i twa mądrość kończy się tam, gdzie twój oręż krasnoludzie - strażnik rozpoczął, zaś jego tor, wbrew idealnego ignorowania rozmówcy przez umysł, zaczynał przesiąkać złością.
Po chwili w jego ustach znalazł się kolejny kęs przygotowanej wcześniej potrawy. Dopiero gdy spora część zawartości talerza zniknęła z jego powierzchni, blondyn uśmiechnął się szeroko, odgiął głowę nieco do tytułu tak by medalion, który był zawieszonym na łańcuszku kolczykiem odbił nieco światła, tańcząc po jego klatce piersiowej, zataczając kilka nic nie znaczących kółek.
- Lecz nie wszyscy są tacy. - zakomunikował w końcu.
Elf parsknął cicho na te słowa, a krasnolud uniósł wściekle brwi. - Czy misie wydaje czy ty mnie chuchro obrażasz? Nie myśl sobie że nie wypruje Ci flaków jeżeli mnie wkurzysz tylko dla tego że siedzimy w karczmie. Urgolth “Długiwąs” nie pozwoli się obrażać. -warknął krasnal spluwając ponownie na ziemię.
- Nadrabiasz długością wąsa? - blondyn niemal parsknął ze śmiechu, zaś jedzenie tylko za pomocą dziwnej magii zwanej dobrym wychowaniem pozostało wewnątrz ust nie zaś na talerzu i okolicznych istotach.
- Takiś cwany? -ryknął krasnal podrywając się z miejsca, co przy jego wzroście nie było imponujące. - Ktoś Ci chyba dawno buźki nie obił! -ryknął brodacz puszczając przysłowiowy dym nosem. Elf zaś westchnął i bez większego zaangażowania rzucił w przestrzeń. - No proszę... uspokójcie się...
- Oi, Oi - powiedział wyraźnie rozbawiony pozorowanym przez krasnoluda, którego poziom inteligencji przybliżał go do czarnoskórych niewolników, zagrożeniem. Dopiero po chwili wstał znacznie przewyższając przy tym krasnoluda.
- Siłą rzeczy spotkamy się jutro na trakcie. - strażnik wypowiedział te słowa jako swoiste pożegnanie. Jego nogi kierowały się teraz do elfickiej bardki.
- Czy te okolice nawiedziła czarna śmierć? - zapytał, najwyraźniej sztucznie umniejszając swoją wiedzę. Wolał poznać trzecią z osobistości z którymi będzie miał wątpliwą przyjemność podróżowania.
- Zależy co rozumiesz przez czarną śmierć, wielu używa tego określenia dla innych rzeczy.- odparła kobieta która aktualnie miała przerwę w grze na swym instrumencie.
- Mówiłem o pladze - strażnik równowagi tym razem zamierzał przywrócić pozytywny bilans piękna, bowiem jego śnieżnobiałe zęby przez chwilę rozświetliły otoczenie, zaś niebieskie oczy spoczęły na kobiecie o przeciętnej urodzie. Cóż, najwyraźniej otrzymała od natury talent do muzyki, nie zaś to, co pęta wszystkich bez względu na sytuację. Nie odbierało jej to jednak prawa do skosztowania znaczenia tego słowa chociażby na pomocą swych własnych oczu.
- Nie zaś o władającym czarną wieżą - dodał po chwili, spoglądając na jej ciało raz jeszcze.
- Jestem Faust. - przemówił w końcu.
- Mnie nazywają Libra. -odparła elfka uśmiechając się nieśmiało. - Te ziemie były zdrowe, póki nie pojawiło się szaleństwo... -stwierdziła a jej palce zatańczyły delikatnie na strunach instrumentu. - Czarna wieża, zaś niczym gangrena, zaatakowała ludność gdy odkryła, że organizm jest słabszy. Widziałam co potrafi uczynić jej władca, i gorsze to niż jakakolwiek Czarna plaga. -dodała jeszcze a usta przedmiotu który trzymała, wydały smutne nuty, które zatańczyły w powietrzu, wkradając się w uszy pobliskich osób.
- Mnie również nie umknęły wyczyny tego, który korzystał nawet ze słabości kleru by tylko zyskać nowe ofiary. - blondyn odpowiedział po chwili zastanowienia, zaś jego wzrok spoczął na instrumencie, oraz dłoniach które wprawiały struny w ruch, tworząc niemożliwą do pomylenia aurę karczmy znajdującej się na trakcie. Niewątpliwie było to lepszym, znacznie przyjemniejszym rozwiązaniem niż wpatrywanie się w Librę, której imię było jednym z przyjemniejszych atutów.
- Czemu sądzisz że dasz radę Katowi? - zapytał w końcu bez ogródek.
- Bo ktoś musi. -odparła dyplomatycznie. - Król pozwala mu się panoszyć po tych ziemiach jakby tego w ogóle nie widział. Więc kto inny ma się tym zająć jak nie zwykły lud? -odparła kobieta, a dopiero teraz Faust zobaczył pewną ważną cechę tej osóbki - Libra była ślepa. Jej oczy były puste i pokryte delikatną bielą. - Czasem idea ważniejsza jest od siły.
- Równowaga zawsze powraca, niemal tak samo jak chaos który jest z nim związany. - blondyn westchnął krótko, komentując tym nie tylko fakt, który właśnie opuścił barierę tworzoną przez jego usta, ale i fakt braku jednego z tak ważnych zmysłów u elfki.
- Wydaje mi się jednak, że coś więcej niż tylko pragnienie sprawiedliwości prowadzi cię do niego. - dodał po chwili.
- Każdy ma swój cel nie sądzisz? A ty czemu do niego idziesz? -zapytała z uśmieszkiem po czym dodała. - My elfy mamy czuły słuch, słyszałam wasza rozmowę. Nie wyglądasz na kogoś kto chciałbym walczyć o sprawiedliwość bez korzyści z tego płynących. -dodała, w sposób dość dziwny jak na jej kalectwo, które raczej nie pozwalało jej na ocenę aparycji strażnika.
- Nigdy też nie twierdziłem, że zamierzam walczyć o sprawiedliwość, czy cokolwiek jej podobnego. - odpowiedział mężczyzna, którego kolor włosów stracił obecnie jakiekolwiek znaczenie.
- Po prostu ten, które śmie zwać się Katem, pozbawił ten świat zbyt wielu istot. - strażnik równowagi wytłumaczył dopiero po chwili. - Spora część była dziećmi, które nawet nie miały jak się bronić. - zakończył.
- Ci którzy mogli się bronić też wielu szans nie mieli. -westchnęła ślepa dziewczyna. - Zastanawiam się czasem tylko, czemu on to robi. Co kieruje kimś tak okrutnie złym, jaki ma w tym cel. -dodała gdy kolejne dźwięki opuściły jej instrument.
- Radość jest tym, co kat odczuć pragnie
Radość to słowo, którym świat tworzy
Jego interpretacja ponad nasze zrozumienie
Cieszy się tylko, gdy ktoś się ukorzy.
- blondyn zaśpiewał głośnym, oraz odziwo - całkiem przyjemnym dla otoczenia głosem. Najwyraźniej liczne kontakty z bogami sprawiały, że musiał on posiadać chociaż umiarkowane umiejętności wokalne.

- Podniecenia pragnie jego zczerniałe serce
Ofiar swych krzyków i jęków pełnych rozpaczy
Żadna z nich spraw nie weźmie w swe ręce
Nawet gdy śmierć własnego dziecka zobaczy
- kolejna zwrotka opowiadała o drugim z uczuć, które kierowały samozwańczym katem, który nie wykonywał wyroków, lecz zabijał co popadnie.

- Radość i podniecenie to właśnie motto jego
To słowa klucze do drzwi wieży wysokiej
Domu znienawidzonego kata, wroga twego
Tego, przy którym może być tylko czarniej
- ostatnia zwrotka opuściła jego usta, ten zaś wziął głębszy wdech.
Kobieta od razu poczęła przygrywać blondynowi delikatną melodię, pasującą do powagi i ciężaru słów jakie opuszczały jego usta, jej palce tańczyły delikatnie na strunach, a gdy mężczyzna wziął wzdech ona przejęła piosenkę, nadając jej charakteru lirycznej rozmowy.
- W sercach trwogą skrytych pytanie się rodzi
Jaka radość go za te czyny nagrodzi
Ilu niewinnych ducha wyziąnąć musi
Zanim ktokolwiek na kolana go rzuci.
-kolejna zwrotka napłynęła do spontanicznej piosenki, jednak kobieta nie miała zamiaru na tym poprzestać.

- Zabijał dzieci, rozdzierał też starców
Ciała drżały pod naciskiem jego palców
Pytanie więc mam, czy dusza tak czarna
Zdaje sobię sprawę że śmierć będzie marna?
- palce wygrały krótki instrumentalny fragment, a kobieta oddała głoś Faustowi.

- Śmierć to tylko jedno z większych słów
Błysk ostrza tym co ukaże świata ostatek
Po co jednak życia pozbawiać wiele bytów
Zasmucić tak wiele niewinnych matek?
- ta zwrotka najwyraźniej miała zakończyć się pytaniem. Blondyn nie spogladał nawet na to, czy ktokolwiek przysłuchuje się ich improwizacji, jednak, nawet wbrew temu faktowi, jego oczy ujrzały w oddali piękną akolitkę. Uśmiechnął się, wziął głębszy wdech i kontynuował.

- Wzywam więc pewną trójcę do tego
Odstąpcie od śmierci najpewniejszej z pewnych
Zawierzcie tylko w kata niegdyś szkarłatnego
A persona doczeka się kresu z rąk mych
- tym razem wokalista wykonał tylko krotką przerwę, jakby bał się że ktoś ukradnie jego partię.

-Perłowego ostrza ścieżki są jak zawsze nieznane
Gdy biel z czernią zetrze się na samym szczycie
Szkarłat zauważy twarze wcześniej już poznane
Pomoże, zagwarantuje równowadze bycie
- słowa tej piosenki były nie tyle opisem przeszłości, co swoistą modlitwą, prośbą spełnienie tego życzenia. Nawet jeśli nie było to celem strażnika równowagi, to jego głos głosił teraz prawdę o zapomnianym przez większość bogu, o istocie wszechpotężnej, lecz dziwnie ograniczonej. O kimś, kto rozwinął się za sprawą Fausta, jak i stał się mentorem. Osobliwość, o której mowa była jedną z bliższych strażnikowi, może nawet bliżej niż katana swemu samurajowi.

-Niech więc tam gdzie wieża nieba dotyka
Ostrze z odpowiednim gardłem się styka
Jednak jeżeli perłowe ostrze zawiedzie
Spotka ono trójcę na świętym obiedzie.
- dodała kolejny liryczny kawałek elfka, mówiący o konsekwencjach porażki walki z katem. Jednak po za tym oczywistym faktem w słowach ukryta była też determinacja grupy najemników do dalszej walki.

- Karty losu odsłonięte zostały
Od celu nie odwiedzie nas szermierz biały
Na szlaku który do śmierci prowadzi
Nikt mu nie powie : ”Niech sobie sam radzi”
- dopłynęła kolejna zwrotka a kobiece palce zatańczyły na harfie pozwalając Faustowi na ułożenie własnego zakończenia tej ballady.

- Równowaga jednych tylko szal się trzyma
Potyczka może być tylko równa i prawdziwa
W innym razie nikt nic od boskiego losu nie otrzyma
To właśnie są świętego balansu tego świata prawa
- preludium końca wypłynęło z ust blondyna, zapewniając wszystkich zgromadzonych do czego służy strażnik.

- Prawdziwy kat wyrok prawy więc wykona
Szkarłat w perle na szczycie wieży się ukaże
Gdy tylko jego byt wroga z lubością pokona
Wznieście za niego winny toast, o tym właśnie marzę !
- zakończył znacznie głośnie niż powinien, oddając przy tym hołd Minewrze, jak i wszystkim innym bóstwom. Rozejrzał się po karczmie ciekaw, czy ten duet przyciągnął uwagę otoczenia.
Gdy tylko rozbrzmiały ostatnie słowa a melodia dobiegła ku końcowi kilku najbliższych słuchaczy zaklaskało z aprobatą, aczkolwiek większa część karczmy zajęta była pijaństwem by podziwać kunszt nowo powstałego duetu. Aczkolwiek kapłanka, a dokładniej akolitka, która blondyn obserwował wydawała się być zauroczona tym pokazem.
- Dziękuję, o Pani. - blondyn ukłonił się grzecznie, będąc całkowicie świadomym niepełnosprawności elfki, która zapewniała go, że ten przejaw dobrego zachowania mógł pozostać w dalekiej krainie tego, jak świat powinien się toczyć.
Strażnik równowagi uśmiechnął się też do tych, którzy nie ulegli jeszcze mocy najwspanialszych trunków i udał się do jedynej osobistości, która będzie mu potrzebna do końca tego wieczora. Świątynne uczennice przeważnie zarówno nosiły się, jak i korzystały ze wszystkich epitetów które płynęły z koloru zwanego bielą. Znacznie ciężej spotkać było te, które za sprawą specyfiki swego zakonu kryły się w kompletnie innych odcieniach.
Problemem wcale niebyła charakterystyka, czy też skojarzenia płynące z daną barwą, lecz coś znacznie głębszego. Akolitki, jak i kapłani, przynajmniej teoretycznie powinni sławić imię swego Boga. To zaś było znacznie łatwiejsze gdy na białej, wyróżniającej się z tłumu szacie widniał wizerunek, czy też symbol tego, który według danego osobnika miał największą moc ze wszystkich bogów. Co jednak można powiedzieć o dziewczynie, która ubrana w czerń wzbudzała w obserwatorach wiele myśli, jednak znacznie mniejsza ich ilość mogła opisywać skojarzenie z jakimkolwiek dobrym bóstwem. Więcej bowiem wpadało w pułapkę, w której zdawał się utknąć również sam strażnik równowagi.

Tym co było jedynym rozsądnym uzasadnieniem dla działalności blondyna był fakt, iż sam dał niemały popis zarówno swoją prezencją, jak i występem wokalnym, niewątpliwie zyskując prawo do zaszczycenia niedoszłej kapłanki swą obecnością. Właściwie to ciężko było nawet stwierdzić, że zajmuje się takim właśnie fachem, przynajmniej gdyby nie tak częste kontakty z bóstwami, Faust zapewne nie przedarłby się przez czerń okrywającej jej ciało sukienki, by znaleźć niewinność godną osobistości mającej być uosobieniem świętobliwości.
- Jakiemu służysz bóstwu? - blondyn nachylił się lekko tak, by jego słowa nie mogły zostać usłyszane przez kogokolwiek innego. Nie dość, że jego zachowanie było czymś dziwnym, zbyt otwartym jak na trzeźwego, lecz zmęczonego podróżnika, to jeszcze treść jaką przekazywał była conajmniej... zaskakujące.
- C-Co? - dziewczyna cofnęła się lekko, opuszczając głowę. Włosy o delikatnym odcieniu różu zatańczyły w słabym, karczmianym świetle opadając na jej białą skórę. Jeśli w czymś przypominała Hanę, to zdecydowanie była to cera, dziewczyna mogła bowiem startować w każdych możliwych zawodach o tytuł najbardziej bladej osobistości kontynentu. Przynajmniej czasami, taki zaś niewątpliwie był ten wieczór.
- S-skąd wiesz? - wydukała raz jeszcze, zaś uśmiech strażnika dawał pewność, że nie zamierza wykorzystać tych informacji w jakikolwiek niegodny dżentelmena sposób. Wręcz przeciwnie, każde jego działanie miało mieć na celu tylko i wyłącznie sprawienie, by samo jestestwo akolitki nie zostało naruszone... wbrew jej woli.


Nic więc dziwnego w tym, że gdy tylko nadeszła późna pora krzewicielka imienia swego patrona z przyjemnością skorzystała z możliwości, jaką zawsze oferowało towarzystwo potomka rodu zdrajców. To samo można powiedzieć o Fauście, bowiem czemu miałby narzekać na cokolwiek? Piękna dziewczyna, o zdolnościach, które mogą okazać się przydatne, oraz charakterze, który chociaż trochę wskazywał na uczciwość i lojalność. Ot, idealna kobieta do zabaw jak i częściowej pomocy. Drewniane drzwi uchyliły się więc pod naciskiem ręki blondyna, ukazując przeciętne nawet jak na karczmiane warunki pomieszczenie. Słowa, które wypłynęły z ust strażnika były nie tyle nie przyjemne dla ucha, co obraźliwe w sposób wystarczająco subtelny, by nie przeszkadzać słuchaczom. Delikatnie stuknięcie domykanych drzwi, jak i chichot akolitki dawały pewność, że ta noc będzie wspaniałym wypoczynkiem, a może i źródłem polisy ubezpieczeniowej.
 
Zajcu jest offline  
Stary 24-03-2013, 21:19   #156
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tom 3


Różne ścieżki


Sanity Knights

Ścieżka ukryta w mroku.


Odpoczynek udał się drużynie nader dobrze. Maded dość szybko wrócił z kuźni z kilkoma przydatnymi informacjami, otóż znajdowała się tam obfita kolekcja broni i pancerzy więc, kto chciał mógł ruszyć sobie coś wybrać. Oczywiście Krio był zbyt zajęty spaniem by to zrobić, zaś Kaze zadowalała jego broń, ale na ten przykład Ryjec połasił się na dobrej roboty krasnoludzki krótki miecz. Madred natomiast zaopatrzył się w dużej wielkości dwuręczny młot, o pięknych zdobieniach w postaci dawnych krasno ludzkich run.
Następnego ranka wszyscy byli wypoczęci i gotowi do dalszej drogi, Shiba wstała trochę wcześniej by złożyć kilka modlitw, dzięki czemu zauważyła Kaze siedzącego na jednym z dachów. Mężczyzna nie spał chyba cała noc, obserwując okolicę zamyślonym spojrzeniem, czasem dobrze jest mieć kogoś kto może stać na czatach bez przerwy.
Dostanie się do świątyni nie było największym wyzwaniem w dotychczasowej historii zmagań tej małej grupki. Ot zarzucenie liny z hakiem na jedno z okien i powolna wspinaczka. Krio został po dłuższej debacie dowiązany do pleców technokraty, zaś Kaze wziął Ryjca pod pachę, wspinając się niczym urodzony artysta estradowy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uGoQV6D-5xA[/MEDIA]

Odgłos opadających na kamienną posadzkę stóp niósł się echem po ogromnym holu świątyni. Budowla była naprawdę imponująca, widać, że setki wielkich budowniczych pracowało nad tym by nadać miejscu tak pięknego wyglądu.


Ogromne kolumny zdawały się piąć do samego nieba, jedynie ciężki kamienny strop powstrzymywał je przed podjęciem tej ścieżki. Twarze krasno ludzkich bohaterów spoglądały z płaskorzeźb i monumentalnych pomników na nowych gości w tym duchowym sanktuarium. Każdy krok brzmiał niczym uderzenie młota kowalskiego, w absolutnej ciszy religijnego zapomnianego raju.
- To miejsce…kwik… jest przerażające… –skwitował trzęsąc się jak osika archeolog, który trzymał zdobyty miecz w pogotowiu.
- Nie marudź grubcie, nie lubisz emocji? –odparł mu wesoło Kaze i zakręcił swoją bronią wskazując jeden z wielu korytarzy. – Tędy, wejście do tuneli ukryte jest za jednym z poników.

Mówiąc to cień począł prowadzić drużynę, tunelem oświetlanym jedynie przez blask pochodni, które tutaj przynieśli. Zdawało się że cała budowla obserwuje ich ruchy, czekając by ukarać ich za jakikolwiek błąd czy profanacje.
- To tutaj. –stwierdził w końcu cienisty sojusznik, stając przy potężnej rzeźbie krasno ludzkiego wojownika.



Cień stuknął bronią w jeden z elementów pancerza kamiennego strażnika, a ten ze zgrzytem odsunął się na bok wzbijając tumany kurzu zalegającego tu od setek lat w kolejny lot. – Ma się ta pamięć co? –zapytał z uśmieszkiem płatny zabójca i począł schodzić w ciemność.
Ukryte schody były strome i śliskie od warstwy brudu jaka zaległa tu od ostatniej podróży kogokolwiek. Drużyna długo schodziła coraz niżej i niżej, a chłód obejmował ciała każdego z osobna.
Finalnie schody doprowadziły ich do dużego okrągłego pomieszczenia z którego wychodziła tylko jedna droga dalej. Gdy wszyscy stanęli w grupie na środku tej Sali Kaze uśmiechnął się wesoło.
- To teraz tylko przed siebie i za… – nie dokończył on jednak bowiem nagle pod stopami całej drużyny zabłysnął magiczny krąg.



Niebieskie światło padło na każdego, na chwilę pozbawiając członków ekspedycji zdolności postrzegania. Był tylko niebieskie blask i pisk w uszach, lecz po chwili ustąpiło to. Jednak drużyna nie znajdowała się już w tym samym pomieszczeniu.
Bohaterowie trafili do komnaty z której nie było wyjścia.
Okrągła sala otoczona kamiennym murem, pusta i bez wyrazu jak gdyby ktoś wyniósł stąd wszystkie meble. A dokładniej prawie wszystkie, bowiem jedynym elementem różniącym się od wszechobecnej nicości, było lustro.


Duża konstrukcja o zdobieniach w kształcie smoczego łba i łusek. Potężny obiekt który pozwalał dojrzeć samego siebie, znajdował się na obrotowej platformie na samym środku pokoju, ułożony tak że szklana powierzchnia zwrócona była do sufitu. Z góry padało na nią światło, podchodzące z dziwacznej szklanej kuli, lewitującej swobodnie nad cała salą. Lustro odbijało strumień światła dokładnie tam skąd on przybywał.
- Tego się nie spodziewałem… –skwitował Kaze cicho.

Guardian of Balance

Ścieżka skąpana w krwi.


Intensywne skrzypienie desek starego łóżka, które dopiero niedawno ustały były znakiem iż kolejna noc upłynęła Faustowi tak jak lubił najbardziej. Blada dłoń dziewczyny spoczywała na jego gołym torsie, poruszając się w rytm miarowych oddechów strażnika, a ona z zamkniętymi oczyma wtulała się w blondynowłosego kochanka. Czwarty ze swego rodu uśmiechnął się czując pod swoją dłonią zgrabne pośladki dziewczyny, która okazała się znowu nie taka święta. Burza dalej szalała za oknem, błyskawice co chwile przeszywały nocne niebo nadając upiornej natury tej nocy. Deszcz bębnił o dach, swą melodia powoli usypiając Fausta, zapraszając go do sennego tańca. Kto wie może ten bal zakończy się kolejnymi upojnymi chwilami z akolita gdy nadejdzie ranek.

Krzyki, tak to wyraźnie nie pasowało do tej upojnej nocy. Oczywiście w karczmach często krzyczano a bójki były czymś w rodzaju tradycji, jednak te wrzaski były krzykami bólu jak i zagrzewającymi do walki. Były to ryki dzikie i pełne wrogości, niepodobne do tych które zwykle można usłyszeć w karczmianych progach. Umysł Fausta wszedł na pełne obroty porzucając zaproszenie deszczowej Pani, a on poderwał się z łóżka, by naciągnąć w pośpiechu spodnie, na goły tyłek.
- Co się dzieje? –zapytała zaspana akolita której imienia Faust zapewne nigdy nie pozna, w momencie gdy kolejny huk dobiegł z dołu. Po chwili dołączył do niego szczęk metalu… i zapach dymu. Faust kopniakiem otworzy drzwi od swej izby bowiem ręce spętane były obowiązkiem zapięcia paska. Przez barierkę nad schodami dojrzał co dzieje się na dole.
Najemnicy i bywalcy walczyli z jakimiś bandziorami, była to naprawdę niezwykła bitwa. Kufle krzesła i stoły latały we wszystkie strony, miecze i tarcze uderzały o siebie, a sporadyczne zaklęcia śmigały po karczmie – jeden pocisk przeleciał nawet blondynowi koło ucha. Jednak gorszym omenem był ogień, który powoli się rozprzestrzeniał się p całym przybytku. Pochodnie jak i butle z popalona oliwa wlatywały do środka przez okna, gdy bandyci powoli wycofywali się z karczmy, pod naporem najemników, którzy chcieli opuścić budynek ,zanim to ogień dojdzie do zapasów alkoholu.

Przepchanie się do głównego wyjścia było by niemożliwe, Faust był szybko ale niematerialność leżała poza jego zasięgiem. Od czego jednak są okna? Szkło opadło na mokrą trawę, a zaraz po nim wylądował na niej strażnik odziany jeno w spodnie ze swa kataną w dłoniach.

Przed budynkiem trwała prawdziwa bitwa, zbój na koniach uderzali w grupki bywalców karczmy, a metal ścierał się metalem, wszystkiemu towarzyszyły krople deszczu i błyskawice przedzierające niebo.


Właśnie w blasku jednej z błyskawic Faust dostrzegł to czego szukał… ale jednocześnie coś czego nie chciałby dojrzeć żaden mąż. Krew zagotowała się w strażniku, który zwykle był ostoją równowagi, a jego kostki pobielały gdy dłoń mimowolnie zacisnęła się na rękojeści perłowego ostrza.
Kat tu był.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V_G-XDRXGGk&feature=player_embedded#![/MEDIA]

Oświetliła go jedna z błyskawic, siedział on na potężnym rumaku za szeregami swych zbójów. Odziany w ten sam pancerz który osłaniał jego ciało w wizjach których Faust był świadkiem, jak i zwierzęce futro, które teraz lśniło od kropel deszczu. Jego paskudna twarz wyszczerzona była w uśmiechu, gdy wyciągnąwszy przed siebie potężne łapska, drygował całemu zajściu przy pomocy kawałka grubego drewna. Uśmiechał się i kiwał lekko na siodle, jak gdyby panująca tu walka była dlań zwykłym przedstawieniem, koncertem śmierci bólu strachu.


Jednak to co nastąpiło przy następnym rozbłysku błyskawicy podgrzało krew w żyłach Fausta, bardziej niż jakikolwiek trunek, krew wręcz niczym magma płonęła w jego żyłach. Kat odrzucił bowiem kłodę podnosząc związaną miotającą się kobietę, którą dostarczył mu jeden ze sługusów. Dziewczyną nie był kto inny jak Libra, ślepa elfka rzucała się na wszystkie strony, gdy potężne łapsko kata uniosło ja do góry. Faust chciał ruszać, niczym wiatr albo i szybciej jednak odkrył że nie może. Mimo że krew płonęła w jego ciele, to odmawiało posłuszeństwa, nogi pierwszy raz drżały ze strachu, całe ciało niczym sztywny słup wrosło w ziemię, sparaliżowane tym uczuciem.

Ostrze które dobył Kat, w jedna sekundę przebiło trzewia dziewczyny, a mężczyzna z rykiem uniósł ją do góry na swym orężu niczym jakieś trofeum. Otworzył usta z lubieżnym uśmiechem wystawiając język, na który poczęła skapywać krew bardki. Faust natomiast poczuł, że strach jak gdyby odpuścił, zimne macki tej emocji na chwilę puściły jego nogi, mimo że wciąż cały drżał przynajmniej mógł się już ruszać.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 24-03-2013, 22:14   #157
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Lizanie ran

Gort zaczął ostrożnie sprowadzać rycerza po schodach. Zamierzał udać się z nim do obozu bandytów, co przy ich obecnym tempie mogło im zająć trochę czasu, jednak nie musieli się spieszyć. Wielkolud wierzył, że drużyna Johna zdąży dotrzeć na czas do bramy i nacisnąć przycisk.
- Już myślałem że po tobie Puszka! - zaczął zmartwiony pirat. - Co za gość cię tak poturbował? Wiem, że był tak duży jak ty, więc musiał być naprawdę silny skoro prawie przez niego wykitowałeś.

Calamity, nadal krztusząc się własną wydzieliną, rzekł miedzy głebszymi oddechami
- To był... rycerz... na motocyklu... bardzo silny... - po tych słowach zacisnął zębiska z bólu.
- Dziekuje... bałem sie... że tu zginę... dziekuję przyjacielu... -

- Nie masz za co dziękować! - odrzekł hardo Gort. - W końcu od tego są nakama. Nigdy nie zostawiłbym cię na śmierć. A kiedy dorwiemy tego rycerza, to obiecuję ci że poprzetrącamy mu wszystkie kości. Do tego czasu musisz stać się dużo silniejszy, bo niedługo spotkamy jeszcze groźniejszych kolesi niż on. Jestem tego pewien! - pirat zakończył z pewnym siebie uśmieszkiem.

- Pocieszające... - odrzekł rycerz, z niemrawym uśmiechem skrytym pod hełmem. Zdążył już dawno się domysleć, że musi stać sie silniejszy i szybszy. Dlatego ważnym było dla zbrojnego, zdobycie “Boskich łez”.
- Gdzie teraz? Bo jakoś... nie sądze bym... mógł teraz walczyć... - Zapytał, prawie się potykając na schodach.

- Do Lodziarza oczywiście! - zakrzyknął pirat. - Chyba wykończyli już cały obóz tych zjebów, więc trza sprawdzić czy nie mieli tam poukrywanych jakichś skarbów.

- Nie sądzisz... że ten przydomek... jest nieco... uwłaczający? - Rzekł Calamity, po czym charknął fioletową cieczą pod siebie.

- Niby czemu? - zapytał jak zwykle nie pojmujący aluzji Gort. - Koleś robi lód, więc chyba do niego pasuje, co nie?

Nagle stało się coś niewiarygodnego. Calamity zaśmiał się cicho, lecz szybko przestał gdyż rana się odezwała. - Nie ważne... - Dodał po chwili, starając się utrzymać równowagę.

W tej samej chwili Gort wyczuł ponownie obecność umysłu Anonima, tym razem jednak znacznie bardziej natarczywą niż zwykle po czym usłyszał jego głos
- Na szczęście zdążyłem dotrzeć do bramy i ją aktywować zanim upłynął wyznaczony czas
W chwilę później ten sam przekaz dotarł do rycerza.

- Słyszałeś? - spytał murzyn, kręcąc jednocześnie palcem przy skroni. - Wiedziałem, że Psychol da sobie radę. Teraz musimy tylko dotrzeć na miejsce i będziesz mógł se klapnąć, a my już się wszystkim zajmiemy.

Dzierżyciel rozpaczy westchnął przeciągle, towarzyszyło temu także syknięcie z bólu.
- Wybacz Gort... że nie mogę się teraz... przydać. - Rzekł zwieszając nieco głowę, z nutką skruchy w swym nieludzkim głosie.
- Spokojnie, Puszka. Ty pomogłeś mi wtedy pokonać czarnego, to ja teraz pomogłem tobie. Jeszcze wszystkim pokażesz na co cię naprawdę stać - zakończył Gort, gdy zaczęli zbliżać się już do obozu szaleńców.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 25-03-2013, 20:56   #158
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Brutale w obozie szaleńców

- Dzięki ziom. Naprawdę uratowałeś mi dzisiaj dupę. Nie zapomnę ci tego - rzekł Przydupas do Khaliego, siadając na jakimś metalowym złomie wielkości drewnianej skrzyni, po czym splunął na bok resztkami zaschniętej krwi i pomacał się po pustym oczodole. - Teraz widzę dlaczego kapitan Czarnoskóry przyjął cię do drużyny. Dobry z ciebie koleś i do tego cholernie silny. Myślisz że mógłbyś mnie kiedyś nauczyć walczyć tak jak ty?
- Wiesz nie da się nauczyć walki w dwa dni. -stwierdził Khali siadając obok faceta. - To wymaga czasu i dużo poświęceń, ale kto wie, może czegoś Cie tam kiedyś nauczę. -stwierdził puszczając wesoło oczko do przydupasa. - Ale na pewno nie techniki łapania strzał, bo do tego potrzeba obydwu oczu. -zaśmiał się wojownik ze wschodu, który niezbyt zdawał sobie sprawę na ile można sobie pozwolić w rozmowach międzyludzkich.
- Wystarczy mi obrotowe kopnięcie i możliwość przywalenia mojemu kapitanowi jeśli znowu zacznie świrować - oświadczył mięśniak z uśmiechem i obrócił swoją czapeczkę tak aby zasłaniała utracone oko. - Wiesz, czuję się już lepiej. Może zaczniemy przeszukiwać te graty w poszukiwaniu jakichś łupów.
To powiedziawszy Przydupas spróbował wstać i utrzymać równowagę. Ciągle kręciło mu się w głowie, jednak chciał pokazać że nie jest tak słaby na jakiego wygląda w porównaniu do siłaczy, magów i potworów z którymi przyszło mu podróżować.
Mężczyzna lekko zachwiał się, ale utrzymał równowagę, następnie powolnym krokiem wraz z roześmianym Khalim ruszyli na poszukiwanie łupów. Przede wszystkim zdobyli oni, strzelby oraz pistolety, którymi posługiwały się kobiety harpie. Te mniejsze pistolety, miały magazynki zdolne pomieścić po osiem pocisków, zaś siła rażenia nie była imponująca, ot dobra broń by ukryć ją pod pazuchą.
Strzelby to jednak było już coś, zresztą o ich sile przekonał się przydupas na własnej skórze. Mimo, że broń mogła oddać tylko cztery strzały, a następnie należało ją przeładować, to siła była imponująca, wystarczająca by jednym strzałem zabić lub poważnie okaleczyć rosłego męża.
W obozie natomiast odnaleźli oni jeszcze kilka ciekawych skarbów. Pierwszym jakże ważnym, była skrzynka z amunicją. Drewniane pudło w którym leżały pociski do obu rodzaji broni, przydupas i Khali szybko rozdzielili je na różne grupy i policzyli dokładnie (aczkolwiek kilka razy zgubili się przy większych liczbach).
Po za amunicją znaleźli jeszcze jeden ciekawie wyglądający pistolecik.


Broń o pięciu lufach, bardzo mała i lekka, jej zasięg zapewne nie był wielki, ale wypalenie z pięciu luf naraz musiało dawać niezłego kopa.
Ponadto znajdowało się tu trochę złota, rozrzuconego po podłogach namiotów, i skrzynie z niezidentyfikowanymi zapasami jadła. To jednak śmierdziało i lepiej było go nie próbować.
- Nie jest tego dużo, ale zawsze coś - stwierdził Przydupas, biorąc do ręki jedną ze strzelb. - Duzi faceci potrzebują dużych spluw. Te małe pistoleciki zostawimy... temu no... Billowi... czy jak mu tam było. Trochę niezręcznie wyglądał z tym swoim karabinem.
Po chwili mięśniak postanowił zawołać jeszcze do Elathorna stojącego do tej pory na uboczu.
- Hej, ty tam! Lodowy gościu! Chcesz dostać coś z łupów!?
- Nie. - odparł krótko, tworząc sobie przy tym coś na kształt lodowego krzesła na którym zasiadł.
Po kilku minutach grupie z obozu szaleńców udało się dostrzec zbliżającego się rycerza, podtrzymywanego przez wielkoluda. Obaj wyglądali na mocno pogruchotanych, chociaż to Calamity mimo zażytej leczniczej mikstury był w gorszym stanie. Zaś gdy powoli przekraczali bramę obozu, natychmiast podbiegł do nich Przydupas by sprawdzić czy nie potrzebują pomocy.
- Co tam u was? Skopaliście zadki tym dziwadłom? - powitał murzyn swego kamrata.
- Aye, kapitanie! Posłaliśmy ich prosto na dno! - Przydupas odpowiedział mu bezzwłocznie, stając niemalże na baczność przed swym dowódcą. - Ale nie ukrywali w obozie żadnych skarbów. To wszystko co udało nam się znaleźć.
Mięśniak wskazał ręką na kupkę broni palnej, jednocześnie podrzucając w dłoni niewielką sakiewkę ze złotem.
- Więc co robimy dalej, kapitanie?
- A co mówili Bałwan i Psychol? Oni są tu mądralami - odrzekł Gort.
- Bałwan? - zapytał zbity z tropu Przydupas, po czym spojrzał w kierunku Elathorna. - W sensie że on?
- Miałem dla niego inną ksywkę, ale Puszka powiedział że jest uw... uwł... że mu się nie spodoba - zakończył trochę kulawo pirat. - Więc muszę wymyślić mu jakąś inną.
John pojawił się dokładnie w miejscu w którym zniknął Max po zakończeniu swojego zadania. Jakimś cudem udało mu się zdążyć, Anonim słusznie podejrzewał że jeśli ktokolwiek będzie zdolny by dotrzeć na czas to właśnie jego starszy brat. Był naprawdę zmęczony jednak zmusił swoje nogi do posłuszeństwa i ruszył z powrotem do obozu szaleńców chcąc spotkać się z Bellą. Droga zajęła mu nieco dłużej niż miało to miejsce w przypadku Gorta i Cala, zjawił się więc w chwilę po nich od razu kierując się do miejsca w którym ostatnio widział dziewczynę
Rycerz przysiadł ciężko na jakimś płaskim kawałku złomu, po czym od razu chwycił się za ranę. Spojrzał na nią nieco zdumiony, że przeżył pomimo takich obrażeń. Jednak bardziej niż zdumienie odczuwał radość, że los dał mu kolejną szansę. Rufus był potężnym przeciwnikiem, czego zresztą dowiódł. Calamity zastanawiał się także gdzie popełnił błąd. Może go zlekceważył? A może dzierżyciel Pożądania okazał się lepszym szermierzem? Jednego bowiem był pewien, musi stać się silniejszy. A przy następnym starciu nie pozwoli mu nawet dobyć broni, a gdy już będzie leżał wbiję go w podłogę jego własnym pojazdem!
Właśnie... rycerz powoli tracił nad sobą kontrolę, co też zaczęło go martwić. Czy to mogą być objawy szaleństwa? Zbrojny, już wcześniej zauważył, że czuł się i zachowywał nieco inaczej, po za tym nigdy nie zdarzało mu się wpaść w szał podczas walki. Musiał na siebie bardziej uważać
- Strasznie cisi jesteście jak na mądralińskich. Blondas zawsze lubił dużo sobie pogadać - stwierdził Gort spoglądając to na Johna, to na Elathorna. - Wiem, że ten koleś na moto-czymś-tam pojechał w stronę tuneli, więc jak tylko Puszka sobie odpocznie, to idziemy za nim. Wasza sprawa czy chcecie iść z nami, czy nie.
Po tym oświadczeniu wielkolud postanowił przyjrzeć się metalowej kobiecie, którą dokładnie opukał ze wszystkich stron, niczym małpa która próbuje zrozumieć do czego służy piekarnik.
- Więc to jest ten "ktoś" którego miałeś uratować? - zapytał w końcu Johna, dalej z zainteresowaniem oglądając robota. - Co chcesz z nią teraz zrobić? Oddać na złom?
- Nie jestem jakąś atrakcja turystyczną by mnie tak opukiwać! -metaliczny głos wydobył się z ust dziewczyny, która oplotła sie rękoma niczym dziewczyna, która ktoś przyłapał na wyjściu z kąpieli. - Zabieraj te paluchy!
Rycerz z niemałym trudem podniósł się.
- Gdzie moje... maniery... - rzekł zbrojny, zginając się do ukłonu wstając wcześniej, niemal zamiatając swoją łapą podłoże. - Zwą mnie... Calamity lub też “Puszka” jak raczy zwać mnie mój towarzysz. Proszę mu wybaczyć, gdyż niecodziennie widuję się niewiastę o takiej urodzie jak panienka. - Calamity miał w planie nieco załagodzić niezręczną sytuację komplementem, kłaniając się pomimo drżenia nóg i wyczerpania.
 
Tropby jest offline  
Stary 25-03-2013, 23:05   #159
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
- To jest Bella, ta którą chciałem uratować i jest jak najbardziej żywą osobą tak jak ty czy ja niezależnie od tego jak w tej chwili wygląda - odpowiedział John zwyczajnie zbyt zmęczony by przejmować się lękiem jaki zwykle budził w nim czarnoskóry -. Wybacz mojemu towarzyszowi, nie miał złych intencji. Jesteś wreszcie wolna, prosiłbym jednak byś poszła zobaczyć się z burmistrzem i przekazała mu wiadomość ode mnie

Następnie zwrócił się do Elathorna

- Dziękuję, że nam pomogłeś, wygląda jednak na to że nadszedł czas bym opuścił miasto
- Dziękuje za twoje słowa Calamity, jestem Bella. -odparła dziewczyna dygając lekko, jednak jej uwagę szybko przykuły słowa Johna.
- Ale... ale ty nie wracasz do miasta? -zapytała wyraźnie zmartwiona i zaskoczona Bella, spoglądając na Johna swym świetlistym wzrokiem.
- Raczej nie, byłem tu tylko przejazdem i nadszedł czas bym wyruszył dalej. Poza tym czas nas goni, powinniśmy skorzystać z otwarcia tuneli póki jeszcze możemy
- Więc jesteś pół-człowiekiem, pół-robotem? - zapytał pirat który odsunął się o krok i jeszcze spojrzał w dół na dziewczynę, mierząc ją wzrokiem. O dziwo wyglądał wręcz na zaintrygowanego. - Jak takie coś się nazywało?
- Android? - podrzucił mu Przydupas.
- Ta, właśnie! A może chciałabyś do nas dołączyć, Bella? - zaproponował murzyn, dla którego widać imię metalowej kobiety okazało się wystarczająco proste do zapamiętania. - Jestem Gort Knigstone, człowiek który niedługo zostanie najstraszniejszym piratem na świecie! Zawsze chciałem mieć w drużynie roboczłeka. Jak się zgodzisz to wyprawimy dla ciebie wielką ucztę! Zaraz... a co właściwie jedzą roboludzie?
- Śrubki i olej? - dorzucił ponownie kamrat Gorta, tym razem z lekką dozą niepewności.
- Więc dostaniesz tyle śrubek i oleju ile tylko dasz radę zmieścić! - to powiedziawszy położył swoją wielgachną dłoń na ramieniu dziewczyny i z zachęcającym uśmiechem prezentującym złoty ząb którym pirat zastąpił ten wybity przez Khaliego, złożył swoją następną ofertę: - A jeśli zgodzisz się dołączyć do mojej załogi, to pomogę ci spełnić twoje największe marzenie. Co ty na to?
- To miłe...ale jedyna osobą której chce pomagać jest tak która i mi pomogła, ta która oddała mi wolność. -mówiąc to metalowa kobieta spojrzała na Johna.- Chce Ci towarzyszyć i spłacić swój dług. -stwierdziła swym głosem bez wyrazu, po czym dodała jeszcze do Gorta. - Nie jem śrubek, jem normalne rzeczy i nawet nieźle gotuje. -tutaj dało się usłyszeć drobny wyrzut w głosie.
- Szkoda - skrzywił się murzyn, po czym odsunął się od kobiety i przesunął wzrok w okolice wejścia do tuneli. - Ale ważne że idziesz z nami. Jak spotkamy się z resztą naszych nakama, to powiem Łapie żeby zrobił zrobił ci jakieś lasery i inne zabawki.

Kończąc rozmowę z kobietą-robotem Gort zwrócił się następnie do Calamitiego.

- Jak tam Puszka? Lepiej ci? Ciekawy jestem jakie skarby i potwory znajdziemy w tych tunelach.
- Bywało lepiej... muszę jeszcze trochę odpocząć, wybaczcie. - Z tymi słowami ponownie położył dłoń na ranie która jakoś leniwie się goiła.
- Poza tym... skarby nie mają... dla mnie znaczenia... - dodał po chwili dysząc ciężko.
- A to nie wiesz, że największych skarbów pilnują zawsze największe potwory? - zapytał pirat, dziwiąc się że rycerz może nie wiedzieć o czymś tak oczywistym. - Złoto i klejnoty które zdobędziesz walcząc stają się dowodem twojej siły. To właśnie jest najważniejsze dla prawdziwego wojownika!
- Do prawdziwego... wojownika trochę mi... brak. - Westchnął bardziej niż powiedział rycerz. - Ale wiedz, że... będę cię wspierał... na tyle ile... mogę... - Mówiąc to osiadł ponownie.
- Tunele sa bezpieczne. -skwitowała marzenia murzyna metalowa dziewczyna. - Naprawdę myśleliście, że na drodze transportowej żyją smoki? -zapytała podpierając się pod boki.
- A czemu nie? - zadał pytanie Gort, nie dając się tak łatwo przekonać, a następnie położył się obok rycerza i rozciągnął wygodnie na kawałku blachy. Widać było że przywykł już do gorszych warunków. - Ale tak czy owak nie zaszkodzi się nam trochę kimnąć przed wyruszeniem w drogę.
- Młoda damo... potwory powinny być... ostatnim z twoich...zmartwień. Z nami nic... ci nie grozi... - Zapewnił Calamity, choć sam nie do końca wierzył w prawdziwość swych słów.
- Faktem jest... to że powinniśmy... nieco odpocząć... - rzekł zbrojny do metalowej niewiasty.
John westchnął słysząc słowa uratowanej przez siebie kobiety. Jakaś część jego umysłu podpowiadała mu już wcześniej że właśnie tak się to skończy, jednak miał nadzieję że jednak się pomylił. Zgoda na jej udział w wyprawie oznaczała że spadnie na niego odpowiedzialność za jeszcze jedno życie, jakby nie wystarczało że z trudem musiał do tej pory chronić swoje własne. Z drugiej strony domyślał się że odmowa nic nie zmieni, zwłaszcza że najwyraźniej czarnoskóry olbrzym i rycerz byli skłonni pozwolić jej na udział w wyprawie. Johnowi pozostawało więc modlić się w duchu by jego żona nie dowiedziała się o całej tej sytuacji...
- Jesteś tego pewna? O żadnym długu nie może być mowy, poza tym burmistrz chciałby wiedzieć że jesteś bezpieczna a tego niestety nie możemy zagwarantować w trakcie wyprawy.

Czarodziej zastanawiał się w trakcie rozmowy innych, starając się skupić na tym na czym powinien. Wyglądało to, jakby John sugerował, żeby odszedł. Z drugiej strony, Elathorn od pewnego czasu nie czuł się zbyt dobrze w mieście. Spędził tam sporo czasu bez żadnego, nawet najmniejszego, rozwoju. Stagnacja w najczystszej postaci. Nie zamierzał tam już wracać, lecz z drugiej strony musiał mieć powód czemu chce dalej uczestniczyć w podróży. Wymówką miały się okazać słowa burmistrza.

- Rozkazano mi pana chronić aż do zakończenia pańskiego zadania. Z tego co rozumiem, nie zakończyło się one, więc moje zadanie także pozostaje aktualne. - oznajmił w końcu.
- Moje zadanie nie skończy się prędko i nie będzie należało do najbezpieczniejszych... Sądzę, że osoba potrafiąca sobie radzić w walce będzie cennym nabytkiem w drużynie jednak to nie moja opinia jest decydująca. Jeśli Calamity i Gort nie mają nic przeciwko to możemy razem wyruszyć w dalszą drogę
- Johnie, nie zrozum mnie źle, ale ja nie mam wielkiego wyboru. Nie dość że chce odpłacić Ci za pomoc, to nie ma dla mnie miejsca w żadnym z miast. Szczególnie zaś już w Witlover. -odparła Bella spoglądając na swoją metalową dłoń. - Stałabym się obiektem badan i eksperymentów, wielu by chciało mnie przebadać. Nie zapominając o tym, że jestem tam poszukiwana za kradzieże. -dodała a jej oczy zamrugały nikłym blaskiem jak gdyby powstrzymywała łzy. - Niestety ale to już nie jest mój dom.
Calamity zabrał głos.
- Ktoś mi kiedyś powiedział... że dom jest tam gdzie twoje... serce... gdzie jest twoje młoda...damo? - Łypnął na Bellę święcącym okiem.
- Na to pytanie w tej chwili nie znam odpowiedzi sir Calamity. -odparła Bella swym pozbawionym emocji głosem,
- Calamity ma jednak rację - odpowiedział John obdarzając rycerza niepewnym uśmiechem - Pamiętaj, że w Wiltover jest ktoś, komu na tobie zależy i kto czeka na twój bezpieczny powrót
- Wiem, dlatego mam zamiar tu wrócić...kiedyś. -odparła kobieta uśmiechając się lekko. - Chce na razie odpocząć od tego miejsca... za dużo złych wspomnień z nim związanych mnie trapi. - dodała jeszcze.
Zbrojny wyciągnął się nieco, nadal rozmasowując ranę.
- Ostatnie pytanie... jesteś świadoma tego... że możesz zginąć... podążając z nami? - Mistrzem taktu to nigdy nie był, ale musiał być czegoś pewny.
- Ostatnio nie było dnia w którym bym była pewna swego życia. -odbiła piłeczkę dziewczyna.
- Zatem nie mam... nic przeciwko... - Odrzekł zbrojny, opierając się o jakiś złom.
- Mnie tam wystarczy że jest dość odważna by nie opuścić swojego nakama - wtrącił Gort. - A Sopelek już walczył razem z nami, więc jak dla mnie może zostać.
- W takim razie witamy w drużynie, Bella, Elathorn - powiedział John kryjąc pod uśmiechem swoje zmartwienia co do losu dwóch kolejnych osób przyłączających się do wyprawy.
- No to chodź Puszka, zaraz znajdziemy ci jakiś wygodny szałas żebyś doszedł do siebie - rzekł Przydupas, przewieszając sobie przez plecy dwa karabiny, a przy pasie znalazł się pięciolufowy pistolet oraz dwie paczki z amunicją. - A to dla Psychola, bo przyda się mu też jakaś mniejsza pukawka.
To powiedziawszy mięśniak podał Johnowi dwa rewolwery wraz z amunicją do nich.
- Dziękuję... yy... właściwie... to jak cię zwą? - odparł zbrojny.

Przydupas jednak pytania nie usłyszał, bowiem zagłuszyła je sterta śmieci która potrącił Gort gdy szukał miejsca dla Calamitiego. Jednooki ruszył w stronę Khaliego by trochę z nim pogadać, a jego imię dalej pozostało tajemnicą.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 29-03-2013, 18:24   #160
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes

Droga zniszczeń


Minęło półtora tygodnia od kiedy drużyna opuściła wysypisko. Droga przez tunele handlowe była przeprawa banalnie wręcz prostą, Gort usunął każdy zawał, a kilka zabłąkanych potworów było niczym dla ostrza Calamitiego i pięści herszta załogi pirackiej. Przez ten czas nowi członkowie drużyny mieli dużo czasu by w miarę poznać resztę i zżyć się z nimi, co ciekawe imię Przydupasa dalej pozostało wielką niewiadomą.
Rany jakie bohaterowie odnieśli na wysypisku już dawno zagoiły się, w przypadku Calamitiego trwało to najdłużej, a niezwykle pomocne w leczeniu było fachowe podejście Belli do tematu. Dopomogła ona magiczną miksturę za pomocy igły i nici i pozszywała rycerza, jednak wielka blizna została na jego torsie przypominając o porażce jaką odniósł w wieży semaforowej.
Khali dużo czasu spędzał z jednookim bandziorem ucząc go swych sztuczek, przydupas mimo, że nie był wielce pojętny i inteligentny to nadrabiał to entuzjazmem, chciał pokazać , że nie jest tylko zbędnym balastem w tej drużynie.

Jednak ostatnie dni nie były jedynie sielankowym marszem. Gdy poszukiwacze lekarstwa na zarazę opuścili tunele odkryli jak wielkie żniwo zbierała choroba. Wszystkie miasteczka do których trafiali były opustoszałe lub tez zniszczone. Roślinność gniła na polach, a tutejsza pustynia rozrastała się wręcz coraz bardziej. Wszędzie widać było ślady koczowników a ciała martwych walały się przy drogach i w ruinach mieścin.
Kilka razy grupa natknęła się na podróżujących szaleńców, byli oni silniejsi niż zwykli ludzie, zdawało się że nie czuli bólu. Oczywiście wieśniacy uzbrojeni w sierpy i widły nawet wzmocnieni szaleństwem nie byli żadnym wyzwaniem, jednak strach pomyśleć co by się działo gdyby osobnicy tacy jak członkowie drużyny oszaleli.

John zauważył natomiast ciekawą zależność. Jego wprawione w wyłapywaniu szczegółów oko dało mu sporo do myślenia. Otóż każdy z szaleńców różnił się. Niektórzy krzyczeli bez celu, inni natomiast nawiązywali tylko do jednego konkretnego tematu –jak gdyby mieli na jego punkcie obsesję. Cel bełkotu zależał od osoby, chociaż w wypadku chłopów dotyczył najczęściej pieniędzy i innych rzeczy których prostemu ludowi brak.
Niektórzy szaleńcy wyrażali, tak jak naukowcy na wysypisku, chęć do wzajemnej współpracy, aczkolwiek byli też tacy którzy wybijali siebie nawzajem niczym dzikie zwierzęta.
Była to kwestia warta przemyślenia.

Kolejnym problemem i to poważniejszym były kończące się zapasy. Na chwile obecną jedzenia starczyć mogło na niecały dzień, a aktualne warunki pogodowe, czyli ponure dni, zimne noce i piasek szeleszczący pod nogami wcale nie poprawiały humoru. W zniszczonych miastach niełatwo było odnaleźć cokolwiek zdatnego do spożycia, a zresztą niewiadomo było czy żywność jest bezpieczna, wszak zaraza mogła przenosić się też przez nią.
Gdy słońce wschodziło już wysoko na niebo ślady odciśnięte na piasku wskazywały że drużyna dotarła do wioski takiej samej jak wszystkie poprzednie.


Zniszczone budynki, martwa cisza i smród śmierci. Muchy bzyczały cicho nad martwym cielskiem dwóch do połowy przegnitych krów, a ciemne chmury na niebie wisiały ciężko nad okolicą zwiastując nadejście burzy.
- Czyli jak zawsze, rozdzielamy się i szukamy czegoś ciekawego tak?- rzucił Khali i ruszył w jedna z uliczek a inni powoli zaczęli rozchodzić się na wszystkie strony by przeczesać miasto.
Gort przechodząc się między zniszczonymi domami nie wiedząc dla czego przypomniał sobie jeden z dawnych sztormów. Może to przez te burzowe chmury? Wilkowi morskiemu powoli zaczynało brakować morza, chciał wrócić już do swej załogi i ponownie wypłynąć w poszukiwaniu skarbów i sławy.
Mięśniak kopnął ze znudzeniem jakiś kawałek starej dechy, gdy w kolejnym zniszczonym domostwie nie znalazł nic ciekawego. A drogi słuchaczu kopnięty kawałek chyba postanowił odpłacić mu za ból, bowiem to co za chwile miało wskazać, mogło zaboleć bardziej niż jakiekolwiek kopnięcie. Deska podskoczyła bowiem na kamieniu i z cichym stukiem oparła się o gruby pal wbity w ziemię. Wzrok Gorta zaczął ze znudzeniem iść w górę tego dziwnego słupa – który przypominał mu maszt. Jednak z każdym krokiem oczy Czarnoskórego rozszerzały się bardziej a żeby zaciskały w wściekłości, a kostki trzeszczały gdy zaciskały się jego pięści. Zdziwienie, złość i bezsilność wypełniły lwie serce wojownika mórz w jednej chwili gdy tylko zobaczył trzy osoby przybite do pala. Zaschnięta krew pokrywała ich wiszące bezwładnie ciała, wyschnięta skóra i spierzchłe usta skatowanych błagały o chociaż krople wody. Przebite grubymi metalowymi prętami dłonie wyglądały jak gdyby zaraz miały urwać się pod ciężarem ciał trójki nieszczęśników.
Ale tym co wprawiło Gorta w ta mieszaninę uczuć było to… iż to trójka osób z jego załogi wisiała na palu!


Dwóch z nich było zwykłymi majtkami na statku ale kobietą na środku słupa nie był nikt inny niż Leonore Clarke- medyk na statku Czarnoskórego. A teraz cała trójka wydawała się być martwa. Pod ich ciałami widniał zaś krwawy napis.

-
Każdy kto wkroczy na teren wielkiego Shuu podzieli ten los.


~*~

W momencie gdy Gort wpadł na słup ze częścią swej załogi John i Elathorn spotkali się na jednym z rozdroży tuz przed sporej wielkości piaskowa górą. Obaj mieli puste ręce jeżeli chodzi o znaleziska.
- Sprawdźmy jeszcze za pagórkiem i starczy. –padła luźna propozycja i obaj mężczyźni wspięli się na piaskowa górę, by sprawdzić czy nie kryją się za nią jakieś domostwa. Gdy dwaj mężczyźni stanęli na pagórku widok zaparł im dech w piersiach, bowiem kto by się spodziewał… statku zatopionego w piasku?



Okręt był zniszczony, a kilka ptaków urządziło sobie gniazda tak gdzie kiedyś był maszt. Brakowało wielu części i wydawało się jak gdyby była to jedynie część dawnego pojazdu morskiego. Zamazany napis na dziobie był ciężki do doczytania ale na pewno zaczynał się literami „Bl
Co ciekawe w dziurze w lewej burcie dało się dojrzeć światło, a cienie podpowiadały że ktoś znajduję się wewnątrz okrętu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172