| Bestia, można by rzec, z całym impetem wparowała do wioski. Dzięki umięśnionym odnóżom bez problemu przeskoczyła nad wozem. Wylądowała tuż za nim, gdzie akurat stał jeden z wieśniaków. Długo tam już jednak nie postał, gdyż jaszczurzy ogon stwora z ogromną siłą go uderzył. Biedny człek… Stwór na długo się nie zatrzymał i wielkimi krokami pognał w kierunku centrum wioski. Wyraźnie zainteresował go jednak khazad Imrak, gdyż koźle ślepia skierowały się ku niemu. Zaraz też i cały stwór skoczył w pobliże krasnoluda. Uzbrojony w drabinę Imrak, postanowił z niej skorzystać i za pomocą niej go przywitać. Uderzył poczwarę z takim impetem, że drabina, mimo iż wyglądała na dość solidnie zrobioną, rozpadła się w pół. Wynaturzony stwór stęknął z bólu, a przy okazji wytracił też prędkość i zamierzoną linię ruchu. Doskoczył jednak po chwili i jedną z łap próbował jeszcze sięgnąć khazada. I sięgnął, jednak uderzenie było na tyle słabe, że Imrak niewiele sobie z niego robił.
Detlef w międzyczasie nacisnął spust w swej kuszy. Niestety bełt poszybował w znacznej odległości od stwora. Kolejnym razem mogłoby pójść lepiej, jednakże teraz już musiał zacząć uważać, by nie trafić swego mrukliwego towarzysza.
Z podobnie mizernym skutkiem wyszedł strzał Ramirezowi. Mimo, iż cel był wielki, to estalijczyk specjalistą w używaniu tego rodzaju broni nie był. Kula poleciała, tyle dobrze. Gorzej, że trafiła tylko w drewnianą ścianę oberży. Nic więcej.
Pozostałe mutanty również przedarły się przez linię obrony. Część padła w trakcie walki z broniącymi dostępu do środka wioski wieśniakami i sigmarytami. Przy okazji w kałuży swej krwi wylądowało też i kilkoro chłopów. Reszta odmieńców gnała przed siebie. Do chat, do świątyni, do oberży. Wszędzie, gdzie miały okazję kogoś pozbawić życia. Trójka bliźniaczych khazadów od razu skoczyła im naprzeciw, robiąc pożytek z trzymanych przez siebie broni. U ich stóp padła piątka odmieńców, a oni sami pozostali bez poważniejszych ran. Widać było teraz doskonale, że nie wszystko co opowiadali było przechwałkami. Pewne umiejętności rzeczywiście posiadali.
Ni stąd, ni z owąd, gdy estalijczyk podejmował kolejną próbę załadowania broni, oberwał czymś w głowę. Nawet nie zauważył czym, ale to coś musiało być dość duże. Jakiś zagubiony, rzucony pewnie przez któregoś z mutantów, kamień w jakiś sposób musiał minąć górą osłonę, za którą skrywał się estalijczyk. Skóra na głowie została rozcięta dość solidnie, gdyż w momencie twarz Ramireza zaszła krwią. Sam poczuł się nieco otumaniony, a przez szok był s stanie uwidzieć przed sobą tylko biel. Po chwili na szczęście ten stan się poprawił. Szczęście, bądź i nieszczęście, gdyż ponownie jego oczom pokazała się koziogłowa poczwara.
Burmistrz, który walczył u boku Gringira, Gringora i Gringara, jak i oni wykazywał się niemałym bitewnym kunsztem. Widać było, że nie jedno w swym życiu przeżył, a także w niejednej bitwie brał udział. Powalił jednego i przymierzał się do kolejnego ze zwierzoludzi. Niestety… najlepsze lata miał już za sobą. I jak się miało za chwilę okazać i życie za sobą teraz pozostawił. Jeden z oponentów zdzielił go nabijaną ostrymi kamieniami maczugą w kark tak solidnie, że po złowrogim chrzęstnięciu przestawianego karku, mężczyzna padł bezwładnie na ziemię.
W końcu i ‘spóźniony’ Franc dotarł na plac boju. Natychmiast poznał stwora ze swojego snu. Chyba dzięki temu zareagował spokojniej i zachował zimną krew… Gorzej, że przypomniał sobie, jak ten sen zeszłej nocy się skończył… Szybko się jednak otrząsnął i zaczął działać. Z pierwotnych planów musiał jedna zrezygnować, gdyż z poczwarą akurat ‘bawił się’ Imrak. Toteż nie chcąc urządzić khazadowi bombowego wyskoku, za cel obrał mniejsze poczwarki, które już chwilę później pięknie dla francowego ucha skwierczały i piszczały.
I to do Maurera podbiegł teraz mały, ujadający Skurwiel. Szczekał, warczał, ślinił się, tylko jakoś… nieśpieszno było mu do bitki. Pewnie mu pan, jeśli przeżyje dzisiejszy dzień, butem przypomni, jak się postępuje w takich sytuacjach.
Zebedeusz w tym czasie zszedł z wieży i schował się w świątyni. Do kogo wznosił modły, nie wiadomo, wiadomo jednak, że na razie przynosiły one skutek. Żaden ze zwierzoludzi nie wdarł się, jak do tej pory, do świątyni Młotodzierżcy. W środku oprócz kapłana były również, biadolące wielce, miejscowe kobiety i dzieci.
Oprócz bestii, która walczyła właśnie z Imrakiem, po wiosce biegała kilku, może kilkunastu żądnych krwi zwierzoludzi. Ich apetyt nie został jeszcze zaspokojony… Tych dzielniejszych wieśniaków można było zliczyć na palcach jednej ręki, ale było jeszcze kilku sigma rytów i trzech bliźniaczych khazadów. *** Wąsacz***
Wąsacz nie znalazł już karczmarza w oberży, więc jak się szybko domyślił, tamten musiał udać się do swego zajazdu. Nici więc z jego planów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jak to mawiał inny jego znajomy. Wąsacz ruszył więc i do zajazdu. Tam bez problemu znalazł właściciela przybytku. Ten akurat biegł ze swoją żoną i synem gdzieś na górę. Słysząc krzyki mężczyzny, dowiedział się, że chcą się zabarykadować tam w jednym z pokoi. Jak szybko za nimi ruszy, to pewnie nie zdążą zatrzasnąć przed nim drzwi. Trudniej może być jednak zarżnąć go teraz jak świniaka, szczególnie że właśnie jest z synem i żonką. A i pewnie do tego przygotowany do obrony. Ale jak to mawiał jego jeszcze kolejny znajomy… Dla chcącego nic trudnego…. Ten Wąsacz widać miał wielu mądrych znajomych. Dziwne tylko, że podróżuje sam… |