Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2013, 19:10   #124
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Bestia, można by rzec, z całym impetem wparowała do wioski. Dzięki umięśnionym odnóżom bez problemu przeskoczyła nad wozem. Wylądowała tuż za nim, gdzie akurat stał jeden z wieśniaków. Długo tam już jednak nie postał, gdyż jaszczurzy ogon stwora z ogromną siłą go uderzył. Biedny człek… Stwór na długo się nie zatrzymał i wielkimi krokami pognał w kierunku centrum wioski. Wyraźnie zainteresował go jednak khazad Imrak, gdyż koźle ślepia skierowały się ku niemu. Zaraz też i cały stwór skoczył w pobliże krasnoluda. Uzbrojony w drabinę Imrak, postanowił z niej skorzystać i za pomocą niej go przywitać. Uderzył poczwarę z takim impetem, że drabina, mimo iż wyglądała na dość solidnie zrobioną, rozpadła się w pół. Wynaturzony stwór stęknął z bólu, a przy okazji wytracił też prędkość i zamierzoną linię ruchu. Doskoczył jednak po chwili i jedną z łap próbował jeszcze sięgnąć khazada. I sięgnął, jednak uderzenie było na tyle słabe, że Imrak niewiele sobie z niego robił.

Detlef w międzyczasie nacisnął spust w swej kuszy. Niestety bełt poszybował w znacznej odległości od stwora. Kolejnym razem mogłoby pójść lepiej, jednakże teraz już musiał zacząć uważać, by nie trafić swego mrukliwego towarzysza.

Z podobnie mizernym skutkiem wyszedł strzał Ramirezowi. Mimo, iż cel był wielki, to estalijczyk specjalistą w używaniu tego rodzaju broni nie był. Kula poleciała, tyle dobrze. Gorzej, że trafiła tylko w drewnianą ścianę oberży. Nic więcej.

Pozostałe mutanty również przedarły się przez linię obrony. Część padła w trakcie walki z broniącymi dostępu do środka wioski wieśniakami i sigmarytami. Przy okazji w kałuży swej krwi wylądowało też i kilkoro chłopów. Reszta odmieńców gnała przed siebie. Do chat, do świątyni, do oberży. Wszędzie, gdzie miały okazję kogoś pozbawić życia. Trójka bliźniaczych khazadów od razu skoczyła im naprzeciw, robiąc pożytek z trzymanych przez siebie broni. U ich stóp padła piątka odmieńców, a oni sami pozostali bez poważniejszych ran. Widać było teraz doskonale, że nie wszystko co opowiadali było przechwałkami. Pewne umiejętności rzeczywiście posiadali.

Ni stąd, ni z owąd, gdy estalijczyk podejmował kolejną próbę załadowania broni, oberwał czymś w głowę. Nawet nie zauważył czym, ale to coś musiało być dość duże. Jakiś zagubiony, rzucony pewnie przez któregoś z mutantów, kamień w jakiś sposób musiał minąć górą osłonę, za którą skrywał się estalijczyk. Skóra na głowie została rozcięta dość solidnie, gdyż w momencie twarz Ramireza zaszła krwią. Sam poczuł się nieco otumaniony, a przez szok był s stanie uwidzieć przed sobą tylko biel. Po chwili na szczęście ten stan się poprawił. Szczęście, bądź i nieszczęście, gdyż ponownie jego oczom pokazała się koziogłowa poczwara.

Burmistrz, który walczył u boku Gringira, Gringora i Gringara, jak i oni wykazywał się niemałym bitewnym kunsztem. Widać było, że nie jedno w swym życiu przeżył, a także w niejednej bitwie brał udział. Powalił jednego i przymierzał się do kolejnego ze zwierzoludzi. Niestety… najlepsze lata miał już za sobą. I jak się miało za chwilę okazać i życie za sobą teraz pozostawił. Jeden z oponentów zdzielił go nabijaną ostrymi kamieniami maczugą w kark tak solidnie, że po złowrogim chrzęstnięciu przestawianego karku, mężczyzna padł bezwładnie na ziemię.

W końcu i ‘spóźniony’ Franc dotarł na plac boju. Natychmiast poznał stwora ze swojego snu. Chyba dzięki temu zareagował spokojniej i zachował zimną krew… Gorzej, że przypomniał sobie, jak ten sen zeszłej nocy się skończył… Szybko się jednak otrząsnął i zaczął działać. Z pierwotnych planów musiał jedna zrezygnować, gdyż z poczwarą akurat ‘bawił się’ Imrak. Toteż nie chcąc urządzić khazadowi bombowego wyskoku, za cel obrał mniejsze poczwarki, które już chwilę później pięknie dla francowego ucha skwierczały i piszczały.

I to do Maurera podbiegł teraz mały, ujadający Skurwiel. Szczekał, warczał, ślinił się, tylko jakoś… nieśpieszno było mu do bitki. Pewnie mu pan, jeśli przeżyje dzisiejszy dzień, butem przypomni, jak się postępuje w takich sytuacjach.

Zebedeusz w tym czasie zszedł z wieży i schował się w świątyni. Do kogo wznosił modły, nie wiadomo, wiadomo jednak, że na razie przynosiły one skutek. Żaden ze zwierzoludzi nie wdarł się, jak do tej pory, do świątyni Młotodzierżcy. W środku oprócz kapłana były również, biadolące wielce, miejscowe kobiety i dzieci.

Oprócz bestii, która walczyła właśnie z Imrakiem, po wiosce biegała kilku, może kilkunastu żądnych krwi zwierzoludzi. Ich apetyt nie został jeszcze zaspokojony… Tych dzielniejszych wieśniaków można było zliczyć na palcach jednej ręki, ale było jeszcze kilku sigma rytów i trzech bliźniaczych khazadów.



*** Wąsacz***

Wąsacz nie znalazł już karczmarza w oberży, więc jak się szybko domyślił, tamten musiał udać się do swego zajazdu. Nici więc z jego planów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jak to mawiał inny jego znajomy. Wąsacz ruszył więc i do zajazdu. Tam bez problemu znalazł właściciela przybytku. Ten akurat biegł ze swoją żoną i synem gdzieś na górę. Słysząc krzyki mężczyzny, dowiedział się, że chcą się zabarykadować tam w jednym z pokoi. Jak szybko za nimi ruszy, to pewnie nie zdążą zatrzasnąć przed nim drzwi. Trudniej może być jednak zarżnąć go teraz jak świniaka, szczególnie że właśnie jest z synem i żonką. A i pewnie do tego przygotowany do obrony. Ale jak to mawiał jego jeszcze kolejny znajomy… Dla chcącego nic trudnego…. Ten Wąsacz widać miał wielu mądrych znajomych. Dziwne tylko, że podróżuje sam…
 
AJT jest offline