Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2013, 11:26   #13
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Zatrzymała się w końcu, musiała, inaczej by upadła. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Oddychała spazmatycznie, za głęboko, za szybko, łapiąc wielkie hausty powietrza. Serce waliło jej tak mocno, że odcinało inne dźwięki. Przed oczami latały ciemne płatki. Odpadła na kolana i zmusiła się, żeby wciągać powietrze wolniej i spokojniej. Choć miała wrażenie, że się udusi, to wiedziała, że to jedyny sposób aby zapobiec hiperwentylacji.
Doprowadzenie się do względnego porządku, bo jednak znalazła się na skraju wyczerpania w takiej skali i w takim tempie jak jeszcze nigdy, zajęło jej sporo czasu i prawie doprowadziło do omdlenia, które było bardzo blisko.
Nie było łatwo, ale w końcu się ogarnęła. Była młoda, wysportowana, miała silny organizm. Podniosła się z kolan i rozejrzała dookoła, starając się ustalić, gdzie jest.
Autobus nie zdążył przejechać zbyt wiele... może parę przystanków, a od miejsca, w którym się zatrzymał, odbiegła chyba nawet kilka dobrych kilometrów... Za zakrętem, na końcu czteropasmowej drogi, po której bokach stały ekrany wygłuszające, chroniące domy i inne budynki przed hałasami, znajdowała się wielka galeria handlowa.
Wyciągnęła komórkę i spojrzała na wyświetlacz. Północ. Komunikacja już nie działała, miała do wyboru wrócić na piechotę, albo poczekać na nocny. To drugie było mało rozsądne, pierwsze zresztą też..
Ile czasu minęło od.. tamtego? Jason miał ją dogonić, ciągle go nie było, czy to znaczyło, że ten potwór jednak go dopadł. A Aleks? Zniknął nagle zza jej pleców, jak biegli, pamietała.. Zadrżała. Co to było? Leciało za nimi. Była przerażona, czuła, jak pot spływa jej po plecach, wzdłuz kregosłupa, wyraźnie wyczuwalny mimo chłodu nocy.
Nogi nie bardzo chciały jej słuchać, ale nie miała wielkiego wyboru. Musi tam wrócić i sprawdzić. Zaczęła iść skrajem drogi, z powrotem, w stronę tamtych pawilonów, gdzie słyszała go po raz ostatni. Może gdzieś tam leży?
Wybrała numer Jasona i wcisnęła połączenie.
Usłyszała parę sygnałów, jeden za drugim napawały ją coraz większą niepewnością. Potem zapadła chwila ciszy, której nie przerwała automatyczna sekretarka. Celi wydawało się chyba, że słyszy czyjś oddech...
- Jason? Husky, słyszysz mnie? Gdzie jesteś?
Głos, absolutnie nienaturalny i gardłowy, odpowiedział jej po dłuższej chwili.
- Siostro? To ty? - Spytał ciężko, jakby każde słowo przychodziło mu z ogromnym wysiłkiem.
Poczuła, że szczękają jej zęby.
- Co mu zrobiłeś?! - wyrzuciła z siebie.
- Gdzie jesteś? Musimy porozmawiać... - zignorował ją, mówiąc powoli, jakby był zaspany.
- Porozmawiamy, jak mi powiesz, co z Jasonem. Gdzie jesteś? Przyjdę tam.. powiedz, co z nim.
- Muszę cię zobaczyć... na pewno wyrosłaś... muszę cię zobaczyć, to już cię nie zgubię - westchnął ciężko, jakby odczuł nagłą ulgę. - Jason? Tak się teraz nazywa? - Jęknął ciężko, co brzmiało po prostu obrzydliwie. - Trochę mnie poharatał... coraz bardziej go nie lubię.
- Zabrałeś mu komórkę? Gdzie jest? - zapytała. Sądziła , że wtedy między pawilonami, że użył słowa “siostra” ot tak, zamiast “mała”, czy “laska”. Ale z jego bełkotu wynikało, że uważa ją za rodzinę. Pieprzony popapraniec. Może Jason jednak żyje, musi mu pomóc..Nie może być daleko od.. tego.
- Gdzie jesteś? - zapytała miękko.
- Och gdzie ty jesteś? Jesteś pewna zmęczona... przyjdę ja... nie mogę się doczekać by cię... - nie dowiedziała się, co chciał jej zrobić, gdy zza rogu wyłonił się Jason, krzycząc ciężko:
- Rozłącz się! Już! - Wyglądał jakby jedną nogą był już w grobie i nie chodziło tu tylko o to, że na lewą utykał, przy okazji zresztą krwawiła, a spodnie w okolcach łydki były poszarpane. Stracił płaszcz, marynarkę, a biała koszula przesiąknęła krwią i czymś jeszcze... żółtym i okrutnie śmierdzącym. Tak bardzo obrzydliwym, że Cela nie mogła powstrzymać odruchu wymiotnego. Poza tym, że znowu trzymał się za bok i to ten sam, co podczas marszu, to widać było masę mniejszych ran na całym jego poszarpanym ciele. Nie powinien żyć, a mimo to, na jego twarzy, naznaczonej na lewym policzku świeżą raną, widziała grymas wściekłości. Zabrał jej szybko komórkę, tak szybko jak się pojawił, bo lubił i umiał to robić nawet w połowie martwy.
- Nic ci nie jest? Jesteś ranna? - Spytał gdy wymiotowała, strasznie przejętym i przestraszonym głosem.
Wymioty nie trwały długo, żołądek miała pusty. Przycisnęła dłoń do twarzy, żeby nie czuć już tego mdlącego zapachu.
Pokręciła głową.
- Ja nie, ale ty... Jason, co tam się stało? Nieważne teraz, trzeba cię opatrzyć, Oddaj mi komórkę, zadzwonię do Aleksa...
- Co? Nic nie jest... dobrze... - wymruczał. Włożył komórkę w jej dłoń, mażąc ją we krwi. - Proszę bardzo... - powiedział po czym osunął się na ziemię, bliski zemdlenia. - Łah! Wszystko gra!
- Husky - uklęknęła obok niego. Widziała, jak się wykrwawia - Husky. Co mam robić? Wezwę taksówkę, nie możesz teraz umrzeć...Pan Kamil ma samochód?
- A weź... to powierzchowna ranka... do wesela... - mruknął, zamykając oczy ucieszony. - Alan ma... nie kojarzę, by ktoś stworzył samochód dla Kamila... chyba, że bardzo duży czołg, albo... hihi - stęknął, próbując otworzyć oczy, kierując twarz w jej stronę.
- Patrz na mnie! - wzięła jego twarz w dłonie - Patrz! Nie śpij. Numer do rezydencji, pamiętasz? Do pana Alana? Husky!
- Do budy numer... tak zapisany - spojrzał na nią, lekko otwierając oczy. - Tak wali ta krew tego cwela, a ty i tak ładnie pachniesz... dziwne - zwiesił głowę, mrucząc coś pod nosem.
Cela zrozumiała, że numer miał zapisany w swojej komórce. Którą miał tamten.. cwel. Ona oczywiście o to nie zadbała...
- Husky - łzy płynęły jej po twarzy - Nie śpij.
Położyła jego głowę i wybrała numer Aleksa.
Oczywiście nikt nie odbierał. Jason jeszcze był w stanie coś wymruczeć. Trzymał się choć nie powinien.
- To będzie... osiem, osiem... sześć... dwaczterysiedem... pięć, pięć, pięć... w wersji dla dzieci: bałwanek, bałwanek - zachichotał, śmiech jednak przeszedł w krwawy kaszel, który szybko zakończył się cichą ciszą z jego strony. Oczy miał zamknięte, a klatka piersiowa, unosiła się powoli i płytko.
Cela wybrała numer, ledwie się jej udało, komórka był śliska od jego krwi, a jej trzęsły się ręce. Wcisnęła połączenie.
- Tak? - Usłyszała niemal natychmiast głos Adama.
- Panie Adamie, tu Cela - wykrztusiła - Husky zemdlał, jest poraniony cały, potrzebny jest samochód.
- Gdzie? - Spytał po prostu.
- Trasa Toruńska, obok Carrefura.
- Dobrze... wytrzymajcie chwilę. Krótką chwilę... - mruknął, po czym krzyknął, czyjeś imię w tle, tuż przed tym, jak odłożył słuchawkę.
Cela włożyła komórkę do kieszeni.
- Husky! Nie śpij. - potrząsnęła go lekko. Spróbowała, ale był dość bezwładny. Jakby nie żył. Spróbowała mocniej.
Po dłuższej chwili próbowania ocucenia go, sapnął nagle, otwierając oczy szeroko. Kaszlnął raz, wypluwając gęsto krew, po czym rozejrzał się po otoczeniu tępo.
- Co? - Wyciągnął w jej stronę zakrwawioną dłoń, chyba próbował coś wskazać palcem wskazującym, ale za bardzo mu się trzęsła, co wywołało na jego twarzy, nerwowy wyraz. - Mmm... musisz uciekać...
- Ciii.. nie mów nic. Pan Adam zaraz będzie. Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Sięgnął dłonią do jej policzka, mażąc go we krwi, uśmiechnął się lekko.
- Przecież wszystko jest dobrze...
- Cicho. Oddychaj.
Opuścił dłoń, niemal bezwładnie.
- Taaak... wiem co mam robić. Sporo razy już umierałem... odpocznę, zanim tu przyjedzie. Oby 2N... nie... porządnie mu dowaliłem, wiesz? Serio... - zwiesił głowę, oddychając powoli, ale głęboko.
- Wiem, strasznie nim śmierdzisz. Słyszałam, dyszał gorzej niż ty. . Jesteś bardzo dzielny.
- Mhm... dzięki... - mruknął, po czym już nic nie mówił, skupiając się na oddechu, który zdawał się go usypiać.
- Nie śpij! Opowiedz mi coś... Powiedz... - zastanowiła się - Mówił do mnie “siostro” wiesz?
- To dziwak... czego oczekiwać, jak go... gość powstał w jakiejś komorze... wypełnionej czymś co wygląda jak... no... ale jak zaraz nas znajdzie, to ja tego nie mówiłem, dobra? - Mówił powoli, nie podnosząc głowy.
- Nie znajdzie. Zaraz będzie Adam. Mówił, że mnie pamięta, jak byłam mała. razem powstaliśmy w tej ..komorze?
- Co? - Spytał zdziwiony. - A możesz zmieniać rozmiary i przyjmować mutacje innych po zabiciu ich, a dodatkowo masz poka... - rozpędził się za bardzo i zapłacił za to paroma kaszlnięciami. - Pokaźny zestaw chorób psychicznych?
- Nie dowiemy się, bo nie planuję nikogo zabijać...co do chorób psychicznych: podobno nie ma zdrowych osób, są tylko niezdiagnozowani - spróbowała zażartować, żeby zapomnieć o strachu. Bezskutecznie.
- Bardzo ładne plany... - mruknął. - Poczekajmy na Adasia... pewnie Alan się z nim... no... - powiedział ledwo, starając się mieć jedno oko otwarte.


Po okrutnie dłużącej się chwili ciszy, która wypełniała otoczenie nerwami, bardziej niż hałas godzin szczytu, w centrum miasta, usłyszeli pisk opon, a wkrótce, tuż obok uliczki, w której się skryli, zatrzymał się nagle samochód Hughes’a. Wyróżniali się na pustej ulicy, w świetle latarni.
- O w... - syknął Adam wysiadając szybko. - Ocelio, pomóż mi go wpakować na tył! - Powiedział, próbując go podnieść.
Cela pokiwała głową, podeszła z boku i zarzuciła sobie ramię Jasona na szyję.
- Z drugiej strony, panie Adamie.
Razem wrzucili go na tył, gdzie usiadł też Adam, kładąc sobie głowę Jasona na kolanach i szybko grzebiąc w apteczce. Ocelia musiała usiąść z przodu. Alan od razu ruszył.
- Auto? Mogę wystawić język za okno? - Wymruczał Jason, nie otwierając oczu.
- Co się kurwa stało?! - Spytał Alan, nie spuszczając wzroku z drogi, którą po chwili pędził już sto kilometrów na godzinę. Celi wydało się, że za szybą, ujrzała wysoką, zgarbioną postać, skrytą w mroku, ale może to były tylko zwidy... oby.
- Jechaliśmy autobusem.. zaatakował Jasona. Kazał nam uciekać. Jason nazywa go 2N. Potrafi latać, zmienia wielkość. Śmierdzi. Aleks. - przypomniała sobie - Pożyczy mi pan potem samochód? Jak go odwieziemy? Bardzo proszę. To ważne.
- Lata?! LATA?! - Wrzasnął spoglądając na nią, zupełnie ignorując ostatnią część jej wypowiedzi. - Ostatnio nie latał! Kur...
- Waaaa!! - Krzyknął nagle z tyłu Jason, gdy Adam wbił mu wielką igłę w okolicę serca. Po chwili opadł na siedzenie dysząc ciężko.
- Wybacz Jason... muszę... - przepraszał Adam, wyjmując bandaże.
- Kiedy ostatnio? - dopytała bardzo cicho, zmęczona, odrętwiała, kuląc się na siedzeniu. W samochodzie było ciepło, kołysanie działało usypiająco. Jeśli prawdą jest przejmowanie mocy zabitych, to miała tylko nadzieje, że latanie nie było spadkiem po Jeanie. Bo to na pewno on zaatakował chłopaków na Reform plaza. Dlaczego mówił do niej “siostro”? Chciał ją tylko zwabić, czy chodziło o coś innego? “..nie mogę się doczekać, by cię..” nie brzmiało jak groźba. By cię poznać?
Powinna się go bać - Jasona prawie zarąbał, a co zrobił z Aleksem? - a czuła ciekawość. Ale to pewnie było wina znużenia i szoku.
- Ostatnio miałem przyjemność się z nim spotkać... dwa lata temu. Wkurzył się na mnie, że mi mutacje zanikają i... no i wtedy też Jasonowi przywalił, ale i on mu... urwał mu ogon, to było niezłe.. - mruknął. - Przeżyje? - Spytał obracając się szybko do tyłu, gdzie Adam opatrywał rany Jasona.
- Taak... - odpowiedział cicho. - Ale nie zwalniaj... im szybciej zabierzemy go na stół tym lepiej... sporo krwi mu ubyło.
Dojechali dość szybko, brama nie była nawet zamknięta. Alan zarył oponami w ziemię, hamując na ręcznym, idealnie pod schodami.
- Kurde... jak ja to? - Zdziwił się, szybko jednak wyszedł z samochodu i pomógł Adamowi wynieść Jasona z samochodu.
Kamil stał przy otwartych drzwiach, patrząc z niepokojem, jak lokaj i Hughes wloką Moore’a do środka. Husky nie ruszał nogami, pozwolił by go ciągnięto.
- Co z nim? - Spytał Serafin.
- Stracił dużo krwi... zwichnięta noga i pewnie wstrząśnienie mózgu - mruknął Adam. - Zanieśmy go do gabinetu - dodał zwracając się w stronę Alana, który pokiwał głową w odpowiedzi. Ruszyli na prawo holu, znikając za drzwiami.
- Co się stało Ocelio? - Spytał Kamil.
Dziewczyna wysiadła z samochodu, przytrzymała się na chwile maski, Żeby opanować zawroty głowy.
- Jechaliśmy po mojego znajomego, Aleks.. Jason mówił panu, prawda? W autobusie dopadł nas ten..2N, tak go Husky nazwał. Uciekliśmy, a Husky został.- powiedziała - On ciągle żył, ma komórkę Jasona. Aleks tam został.. biegł za mną i ..nie wiem. Nie odbiera telefonu.
Serafin splótł palce u dłoni, wzdychając ciężko i zastanawiając się nad słowami Celii.
- Taaak... No Name... obawiam się, że twój przyjaciel... nie ma szans... lepiej byłoby dla niego, gdyby już nie żył - spojrzał na nią ponuro. - Czy ten Aleks, wcześniej widział go? Nie wiesz, może?
Pokiwała głową, powoli. Myśli też płynęły dziwnym tokiem, rwały się, mieszały.
- Mieliśmy się wspinać.. Aleks został, z innymi, wtedy ich zaatakował. On lata. Jean też tam był..Nietoperz. Policja.. ci w maskach. Śledzili go. A może bez masek?
Spojrzała na mężczyznę.
- Pan Alan pożyczy mi samochód?
- Co? Po co? Czekaj... - dotknął palcem wskazującym czoła, myśląc nad czymś. - Ten Jean, latał tak? Nietoperz... może mutacja się nie przyjmie... oby. Tak czy siak, przyjrzał się tobie? No name? - Spytał zmartwiony.
- No name? - nie zrozumiała - Mówił do mnie ‘siostro” i że mnie pamięta, jak byłam mała. Mam prawo jazdy.
- No wiesz... 2N... No name to dwa razy “n” - mruknął drapiąc się za wielkim, oklapłym uchem. - Dziwne co mówisz. Po co ci ten samochód?
- Podjadę tam... Aleks czeka. Wyrzucił rejestrację, jak Jason kazał.
- Nie wrócisz tam! - Zdziwił się. - To zbyt niebezpieczne... przykro mi, ale dla twojego przyjaciela już za późno. Pytałem, czy ci się przyjrzał? Czy widział twoją twarz?
- Nie wiem, biegłam... - usiadła na schodach i znów wyciągnęła komórkę. Wybrała numer Aleksa.
- Celo... - Kamil usiadł obok niej. - Masz krew na rękach... na telefonie też - nikt nie odbierał. - Pójdź się umyć, odpocząć. Nie masz jak mu pomóc. Muszę zobaczyć co z Jasonem.
- To krew Jasona - zadrżała - Mnie nawet nie dotknął... nic mi nie jest. Proszę iść. Ja.. ja zadzwonię. Zapyta pan pana Alana? - spojrzała mu w twarz. - Zdałam za pierwszym razem. Jeżdżę bardzo bezpiecznie.
- To naprawdę nie byłby rozsądny pomysł - nalegał. - Lepiej by było gdybyś została... - wstał podchodząc do samochodu. Kluczyków w środku nie było, ale drzwi nie były zamknięte. Spod jednego z siedzeń wyciągnął kłódkę i łańcuch, którą zapewne zdjęli, gdy wyjeżdżali i ruszył w stronę bramy. - Jeszcze znajdziemy tego, który zamordował twoich przyjaciół, ale możesz mi wierzyć, że ich samych, już nie.
Potrząsnęła głową, nie przyjmując faktów
. - To nieprawda, na pewno można mu pomóc. muszę się tylko dowiedzieć, gdzie jest... Podniosła znów komórkę i wybrała numer Jasona. Jeśli tamten ciągle ją ma..
Nikt jednak nie odbierał, mimo iż sygnał był.
Zasłoniła twarz dłońmi rozmazując krew i łzy, a jej plecy zaczęły się trząść w bezgłośnym szlochu.
Wyraźnie zmieszany Serafin odwrócił się do niej, nie bardzo wiedząc, co począć. Podszedł do niej powoli, chowając łańcuch do głębokiej kieszeni. Położył swoją ciężką dłoń na jej ramieniu, nachylając się i szepcząc
- Zanieść cię do pokoju? Musisz w końcu trochę odpocząć...
- Nie - pomysł był absurdalny, nie była przecież dzieckiem - Nic mi nie jest, posiedzę chwilę, zadzwonię... Aleks w końcu odbierze. Proszę iść do mojego... do Jasona.
- Jak uważasz... - pokiwał głową, po czym ruszył zamknąć bramę, a następnie skierował się w stronę prawych drzwi w holu, zostawiając Ocelię samą.


Cela siedziała jeszcze jakiś czas nas schodach, próbując dzwonić do Aleksa. W końcu, zrezygnowana, weszła do rezydencji. Aleks nie odpowiadał, musiał być nieprzytomny. Trzeba było działać szybko. Dziewczyna umyła twarz, napiła się wody i poszła szukać Alana.
Wyszedł zza drzwi po prawej stronie holu. potrząsając zakrwawionymi łapami.
- Hej... - mruknął i ruszył w stronę łazienki na górze. - Nie pozwolili mi nawet w tym gabinecie łap umyć... a weź tu tak klamkę naciśnij albo przekręć - pokręcił głową.
Otworzyła mu drzwi.
- Jak Jason - dopytała, zaniepokojona.
- Hmm - podrapał się po karku, dopiero po chwili sobie uświadamiając, że tym sposobem go pobrudził. - Heh... jakoś się trzyma. Nieprzytomny, ale Adam już nie raz go zszywał. Poleży i wydobrzeje, jak zwykle. W lodówce jest zapas jego krwi, więc nie padnie z jej braku.
- To dobrze - odetchnęła, rozluźniając się trochę - Musi mi pan pomóc. Potrzebuję samochód.
- Po co? - Spytał wchodząc do łazienki, odkręcając wodę i zaczynając szorować ręce.
- Mój znajomy tam został, chyba jest nieprzytomny, bo nie odbiera... Chcę podjechać, on wyrzucił rejestrację, nie mogę wezwać karetki. To nie zajmie długo. Dobrze prowadzę, proszę się nie obawiać.
Zakręcił kran i wytarł ręce w ręcznik, wzdychając ciężko.
- Proszę... nie bądź naiwna. Wiesz, że on wcale nie jest nieprzytomny.
- Właśnie nie wiem - syknęła - Pojadę i sprawdzę. Bardzo proszę mi pomóc.
- Nie wydaje mi się to super pomysłem... pomyśl, skoro tak bardzo poharatał Jason’a, to co mógł zrobić twojemu przyjacielowi?
- Właśnie o to chodzi! Aleks z nim nie walczył, nie był zagrożeniem... Pewnie go tylko ogłuszył...Bardzo proszę! - dziewczyna była zdeterminowana.
Alan ruszył ponownie na dół, kręcąc głową.
- Myślisz, że jak was znalazł? Jeśli raz zdąży się przyjrzeć czyjejś twarzy, jest zdolny go odnaleźć przez parę dobrych godzin... coś jak Husky z węchem. Zresztą No Name nie potrzebuje by ofiara stawiała opór...
- Nie chce mi pan pomóc... - pokręciła głową, zrezygnowana. - A jednocześnie oczekuje pomocy ode mnie... - spojrzała na niego z ukosa
Alan zamilkł na chwilę, lekko otwierając usta.
- No... no dobra - pokiwał głową. - Masz sporo racji, nie wiemy czy nie żyje, a jeśli można, to trzeba mu pomóc. Oby tylko 2N zgubił już jego trop - podrapał się po brodzie, zastanawiając się nad czymś. - Myślę, że powinniśmy powiedzieć Kamilowi... nie spytać go o pozwolenie, ale powiedzieć przynajmniej.
- Bardzo dziękuję! - Cela wspięła się na palce i pocałowała mężczyznę w policzek - Mówiłam panu Kamilowi, tylko chyba brama jest zamknięta....Ma pan klucz?
- Taaa... dostałem klucz zapasowy - wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, zawieszony na smyczy. - Teraz? Chcesz jechać teraz?
- Czas jest bardzo ważny - pokiwała głową - Aleks pewnie jest nieprzytomny.
- Dobrze... daj mi chwilę - mruknął, szybko idąc do swojego pokoju, na górze. Po krótkiej chwili wrócił w jednej ręce trzymając kołczan strzał, w drugiej łuk bloczkowy, do którego również przymocowano parę pocisków. - Dobra... nie marnujmy czasu - powiedział ruszając szybko w stronę samochodu.

Cela pośpieszyła za mężczyzną. Głęboko wierzyła w to, że jest szansa na odnalezienie nieprzytomnego Aleksa między zburzonymi pawilonami. Pan Adam na pewno mu pomoże...
- Sam nie wiem czemu to robię, ale obiecaj chociaż, że po tym nie b... a zresztą. Miejmy to za sobą - mruknął gdy już wyjechali za bramę, którą Alan zamknął za nimi.
Droga była jeszcze bardziej pusta, niż gdy jechali w stronę rezydencji. Przynajmniej dopóki nie zaczęli się zbliżać do miejsca, w którym Alan i Adam, znaleźli Celę z Jason’em. Syreny policyjne i karetki nie wyły już, bo wszyscy którzy mieli się zjawić, już byli, jednak niebieskich i czerwonych świateł było w okolicy mnóstwo, tak jak stróżów prawa, którzy przepytywali okolicznych mieszkańców, wielu wyszło na dwór, opatulając się kocami, czy wkładając już normalne ubranie. Powoli zbliżał się ranek, za dwie godziny będzie jasno.
- No to sobie poszukaliśmy... - powiedział Alan, przejeżdżając powoli obok, nie zatrzymując się. - Zawracam. Jeśli twój przyjaciel tu jest dalej, to zabrała go już karetka... albo policja. Chyba, że chcesz gdzieś jeszcze zajechać, bo coś czuję, że to będzie twoja ostatnia “luźna” wyprawa do Warszawy.
- Spóźniliśmy się... Za długo zwlekałam na tych schodach - mruknęła - Dziękuję, mimo wszystko. Będę pamiętać. Nie, nic już nie chcę - Bolała ją głowa i żołądek, nie wspominając o mięśniach. Wcześniejszy zapał zmienił się znów w ponurą rezygnację - Wracajmy. Jestem zmęczona.
- Bardzo słuszna decyzja - zawrócił, jadąc wolniej, dopóki nie stracili policji z oczu. Potem ostro wcisnął gaz do dechy, wyciskając ze starej maszyny siódme poty. Mimo to spod maski nie wydobywał się dym, a żadna z części wozu, nie wydawała niepokojących dźwięków.
Dość szybko wrócili do środka eleganckiego dworu. Alan powiedział Celii “dobranoc” i ruszył spać. Była już czwarta. W holu spotkała jeszcze Adama, który wyszedł z ogromnymi worami pod oczami, z prawej strony, patrząc na Ocelię ledwo.
- Miło, że panienka wróciła... dobranoc... - mruknął ledwo, ruszając na wprost, do drzwi po lewej stronie głównego pomieszczenia, za którymi znajdował się salon i wyjście na taras.
- Dobranoc - mruknęła Cela, nie zauważywszy nawet “panienki” - Jak Husky, panie Adamie? Mogę go zobaczyć?
- Hmm? Ach tak... w sumie dobrze by było, jakby ktoś czuwał przy nim... przejdź... pójdź w lewo, jak przejdziesz przez drzwi - wskazał te, któymi przed chwilą wszedł. - To będzie pokój Jasona, ten z podrapanymi drzwiami to obok będzie sala. Tam - mruknął pokazując wszystko ręką, jakby już tamtędy szli. Odwrócił się z powrotem w stronę salonu, powłócząc nogami powoli.
- Proszę iść odpocząć.. ja tylko się przebiorę - wskazała na swój uwalany krwią i żółtym czymś polar - I zaraz do niego przyjdę. Będę go pilnować, proszę się nie martwić.
- Świetnie... daj znać jak przestanie oddychać, albo jak się obudzi - odpowiedział wymuszając uśmiech i znikając za drzwiami.
Ocelia wróciła do swojego pokoju, zabrała czyste ubranie i poszła do łazienki. Wzięła prysznic, rozglądając się za pralką - ale nigdzie jej nie widziała. Zaniosła więc ubrania na powrót do swojego pokoju, a potem znalazła - podrapane - drzwi pokoju Husky’ego. Weszła do sali obok.
Pokój wyglądał jak pomieszanie kostnicy, z salą operacyjną i pooperacyjną. Łóżko na, którym leżał Jason było żywcem wyjętego ze szpitala, z tej trzeciej opcji. Jednak porozstawiane wokół niego tacki z narzędziami, miski i aparatura medyczna, łącznie z kroplówką i pulsometrem, przywodziły na myśl, mniej spokojną atmosferę. Co gorsza ściany i podłoga były wyłożone błękitnymi, małymi kafelkami, niemal jak w kostnicy. Dopiero po rozsunięciu żaluzji, wpuszczając nieco księżycowego światła, zrobiło się... mniej strasznie, a ogromne okno samo w sobie, było w przeciwieństwie do innych, bardziej nowoczesne, szkło zostało wzmocnione plastikiem.
Wszystko było posprzątane po operacji, zszywaniu i bandażowaniu, i nie wiadomo czym jeszcze, nie było ani śladu po brudnych bandażach, narzędzia były czyste, a podłoga zmyta z krwi. Adam jednak nie miał już siły poustawiać stojaków, na których leżały tacki z przedmiotami. Lampa wisząca na Jasonem była zgaszona, więc jedynym źródłem światła była lampka nocna, na stoliku przy fotelu, tuż obok okna.
Sam Jason wyglądał... jak wrak. Spod posłania wystawał jego kark, wciąż z głową, kawałek całkowicie zabandażowanej klatki piersiowej i dwie ręce, z czego jedna była usztywniona, a druga miała na sobie liczne szwy. Husky oddychał spokojnie, normalnie, takie samo było bicie jego serce, po tym jak chyba dodano mu sporo krwi, wyciągniętej zapewne ze stojącej w rogu lodówce.
Cela podeszła powoli do posłania. Husky .. wyglądał paskudnie, jej zdaniem nie miał już prawa żyć, ale jego oddech był zadziwiająco mocny. Widać był silniejszy, niż można się było spodziewać. pewnie szybciej się regenerował i w ogóle.. co nie zmieniało faktu, że to ona wpędziła go w te tarapaty. Była tu dopiero dwa dni, Pies wyglądał, jakby go przejechał walec. Przejechał, a potem cofnął się i przejechał ponownie.
W takim tempie, nawet przy jego zdolnościach regeneracyjnych, nie miał szans na długie i spokojne życie. Dziewczyna miała bolesną świadomość, że - w dużej mierze - przyczyniła się do jego stanu. Delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła.
- Przepraszam - powiedziała - że cię w to wszystko wpakowałam... Wiem, powiesz pewnie, że sam chciałeś i że to nie moja wina, a tego 2N, ale myślę, że jakbym cię bardziej słuchała, to byś teraz nie był w takich.. pozszywanych kawałkach. Dziękuję. Uratowałeś mi życie. Nie wiem, co z Aleksem, ale boję się.. boję się, że nie dał rady. To trudne, wiesz, jak wszyscy ci mówią, że ktoś inny nie żyje, a ty nie możesz ani zobaczyć jego ciała, ani pójść na pogrzeb.. Trudno wtedy uwierzyć. - westchnęła - Tyle osób zginęło..Ty jesteś moim bohaterem, wiesz? Obiecujesz nie umierać?
Pogładziła go jeszcze raz, a potem usiadła na fotelu przy oknie, podkulając nogi pod siebie. W pomieszczeniu był nieład, powinna poukładać, ale nie wiedziała, czy Jason śpi, czy jest nieprzytomny, a nie chciała go budzić. To może poczekać do czasu, aż się obudzi. Do rana. Pewnie rano się obudzi.


Ocelia w końcu sama dała zmęczeniu za wygraną, zasypiając na nadzwyczaj wygodnym fotelu. Dopiero koło południa obudził ją Kamil, lekko potrząsając za ramię. Za oknem panowała pogoda bardzo odmienna od ostatnich, ciepłych dni. Wiatr mocno smagał wszystkie krzewy i drzewa, strącając z nich sporo igieł i żółkniejących liści.
- Ocelio... żyjesz? - Spytał uśmiechając się lekko.
- Miałam go pilnować.. - rozejrzała się spanikowanym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Wszystko w porządku... - uspokoił ją. Jason dalej leżał na miejscu. - Sama jakoś podejrzanie wyglądałaś, ale nic to... Adam mówi, że niedługo powinien się obudzić... Adam wrzucił też twoje rzeczy do prania, wyjął wszystko ze spodni i chyba dość dużo razy dzwoniła ci komórka... - na stoliczku obok lampki leżał jej telefon. - Zostawię cię jeszcze - mruknął kiwając wielką głową i wychodząc z sali.
Sięgnęła po komórkę. Zdrapała paznokciem resztki zaschniętej krwi z przycisku i włączyła telefon. Dzwoniła ciotka Wiola, mnóstwo razy. Gdyby wczoraj - przedwczoraj - wsiadła do pociągu, pewnie by już się z nią widziała. Zatęskniła nagle strasznie, za jej uściskiem i obecnością. Wujostwo zawsze traktowało ją jak córkę, nie dając odczuć, że nie jest ich rodzonym dzieckiem. I choć od zawsze o tym wiedziała, to pamiętała czasy, jak mówiła do ciotki “mamo”.
Wcisnęła połączenie.
- Halo? - Usłyszała głos cioci.
- Tu Celka. - odchrząknęła, głos jakoś się jej łamał - Miałam przyjechać, ale plany mi się zmieniły.
- Och... och jak dobrze, że dzwonisz - powiedziała z ogromną ulgą. - Muszę ci powiedzieć coś ważnego... nie wiem w sumie o co chodzi, ale... wpakowałaś się w jakieś kłopoty Celko? Policja mówiła, że jesteś jakoś zamieszana w to, co się stało w Warszawie... co się stało? - Spytała jakby głos jej ciążył.
- Ja też się ciesze, że cię słyszę.. Namówiłam dyrektora liceum, żeby zrobić ten marsz, co zapoczątkował zamieszki, był pretekstem.. ale nie zrobiłam nic złego, nie musisz się martwić, ciociu. I nic mi nie jest. Co ważnego mi chcesz powiedzieć?
- No, że policja tu była i chyba mocno cię szukają... dużo ich przyszło. Powiedziałam im, że nie mam twojego numeru telefonu, na szczęście mamy tylko domowy telefon to chyba uwierzyli. Podałam im tylko ten do twojego mieszkania, ale zakładam, że tam cię nie ma... Mają też takiego detektywa, który podobno został specjalnie przydzielony by znaleźć ciebie... nic z tego nie rozumiem...
- A... powiedzieli, dlaczego mnie szukają? Bo to jest chyba pomyłka jakaś straszna..
- Za terroryzm, zdradę stanu i... i brak rejestracji mutanta... - odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili, ledwo powstrzymując szloch.
- Nie płacz, ciociu.. te dwa pierwsze to bzdura, ale to trzecie.. to chyba nie. Ciociu, to ważne.. Moi rodzice. Zawsze mówiłaś, że zginęli jak byłam mała. Czy.. czy oni byli mutantami?
- Co? Nieee - zaprzeczyła zdziwiona oświadczeniem Ocelii. - Wiesz... jakoś specjalnie blisko z moim bratem nigdy nie byłam, a... nie chcę źle mówić o zmarłych, ale twojej mamy jakoś specjalnie nie lubiłam... obydwoje byli jednak całkowicie normalni.
- A.. a ja? Jak byłam mała? Robiłam coś dziwnego?
- No... - zamilkła na chwilę. - W zasadzie ciężko powiedzieć... nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek płakała jako mały szkrab... mało jadłaś... martwiliśmy się strasznie, ale lekarz zawsze mówił, że jesteś okazem zdrowia... co zresztą widać.
- Tak, nie pamiętam, żebym chorowała.. ciociu... to pewnie dziwne pytanie.. ty widziałaś moich rodziców.. po śmierci?
- Niee... widzisz, nigdy ci tego nie mówiłam, bo to dość trudne, ale... ich ciała były potężnie zmasakrowane. Zostali zamordowani - powiedziała najszybciej jak umiała, by mieć to za sobą.
Cela poczuła, że zabrakło jej tchu.
- Ale.. ale.. dlaczego? Kto? Złapali ich? - wyrzuciła z siebie.
- Nie... nigdy. Powiedzieli, że wyglądali jakby zaatakowała ich jakaś zgraja zwierząt... w szpitalu. Zmarli w szpitalu, to znaczy tam ich zabito.
- Zgraja zwierząt, w szpitalu? Co robili w tym szpitalu? To było po wypadku?
- Pracowali. Byli lekarzami, chyba ci kiedyś mówiłam... prawda? Twoja mama szybko wróciła do pracy, po tym jak się urodziłaś.
- Może..nie pamiętam. Razem pracowali? Jaka specjalizacja? I gdzie ja byłam wtedy?
- Już u nas... mieliśmy zamieszkać razem, wraz z twoimi rodzicami. Pracowali razem... ojciec był kardiologiem, twoja mama chirurgiem.
- W ogóle ich nie pamiętam.. tylko ciebie, i wujka. Ich wcale. Ile wtedy miałam? Ktoś jeszcze zginał, w tym szpitalu? Który to był szpital? Może coś znajdę, w jakichś dokumentach.. poszukam. Pewnie można sprawę wznowić... dowiem się, kto to zrobił.
- Wojskowy szpital kliniczny... w Krakowie. Oprócz nich jeszcze dwie lekarki... nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Skoro policja niczego się nie dowiedziała to... Gdzie ty teraz w ogóle jesteś Ocelio? Ukryłaś się dobrze? - Spytała nagle, jakby przypominając sobie o trudnym położeniu siostrzenicy.
- Tak, jestem bezpieczna - powiedziała, patrząc na Husky’ego. Starała się włożyć w to zdanie maksymalnie dużo przekonania, nie chciała dodatkowo martwić ciotki - Bardzo do was tęsknię...
- My też Ocelio... jeśli będziesz mogła to przyjedź... może oni już tu nie przyjdą - powiedziała z nadzieją.
- Na pewno przyjadę. Wkrótce - skłamała - Ciociu, czy rodzice wspominali coś o tym zamordowanym polityku,. Lockbellu?
- Co? O tym... no kiedyś... coś, ale nie przy mnie, przypadkiem usłyszałam jak o nim kiedyś rozmawiali, przynajmniej padło jego nazwisko, ale nie podsłuchiwałam, więc nie wiem o czym dokładnie mówili.
A więc to możliwe, całkiem możliwe..
- Skąd rodzice wzięli pomysł na moje imię?
- Nie wiem... ja tam im nie zaglądałam ani do łóżka, ani do głowy, bardzo blisko nie byliśmy, dlatego tak się zdziwiłam, że zechcieli się wprowadzić, ale rodzinie się nie odmawia. Czasem sobie myślę, że oni się spodziewali śmierci... - powiedziała niepewnie.
- Czemu tak myślisz? Coś mówili?
- Nic wprost, ale taka prośba po dwuletniej nieobecności... sama nie wiem. Braciszek zachowywał się jakoś dziwnie.
- Miałam dwa lata, jak się do ciebie sprowadziliśmy? Tata był dziwny? Może był chory?
- Nie wydawał się, najwyżej nerwowy.
- Ale mówiłaś, że zachowywał się “dziwnie” - drążyła Cela - Co dziwnego robił?
- Ech... - westchnęła. - No po prostu... był cichy, nie jak on, zawsze rozgadany, najczęściej o pracy, dopiero jak zaczynał pracować przy jakichś projektach, o których chciał mówić, ale nie mógł... nie wiem Ocelio, ale to się po prostu czuło, że coś było nie tak.
- Jakich projektach, ciociu? - Cela poczuła, że robi się jej zimno, ale starała się zachować normalny ton.
- No nie wiem... nigdy nie mówił dokładnie, bo... “bo to tajemnica”, nie wiem po, co w ogóle zaczynał... ale miałam złe przeczucia. Nawet nie wiem gdzie byli... byliście podczas tych dwóch lat. Nie wiedziałam nawet, że się urodziłaś, dopiero jak się pierwszy raz zjawiłaś.
- Jakby się chcieli u was ukryć, prawda? - dopytała cicho - Mnie ukryć.
- Może... - odpowiedziała krótko i niepewnie. - My chcieliśmy cię po prostu wychować.
- Tak... - powiedziała powoli, przeciągając się. Mięśnie ją bolały, zakwasy, powinna się poruszać. Musi to wszystko przemyśleć, poukładać. - Będę kończyć. Kocham was, pozdrowisz wujka?
- Oczywiście Ocelio... uważaj na siebie, proszę.
- Cały czas to robię, nie martw się - chciała się rozłączyć, ale coś jej jeszcze przyszło do głowy - Ciociu, ile u was mieszkaliśmy, zanim.. zanim oni zginęli?
- Może miesiąc... tak. Coś koło tego - odpowiedziała po chwili namysłu.
Cela pokiwała głową. Ukrywali się, to było jasne.
- Pa ciociu. Zadzwonię.
- Pa... - odpowiedziała w końcu smutno, po czym rozłączyła się z trudem.
Cela odłożyła komórkę i potarła twarz. Kurcze, ale do niej tęskniła.. chyba się tu nie popłacze, jak jakaś rozhisteryzowana małolata. Wstała z fotela i podeszła do Jasona
- Dość leniuchowania - powiedziała, starając się, żeby jej ton brzmiał wesoło - Wstawaj, idziemy pobiegać! Na spacer.
Nie spotkała się z jego strony z inną odpowiedzią, niż kolejnym wdechem i wydechem.
- Choć tyle - mruknęła - Oddychasz.
Pogłaskała go znowu. Jego włosy były bardzo przyjemne w dotyku.
- Nie, to nie. Idę sama. Ty sobie tu rdzewiej.
Wyszła z sali i poszła do swojego pokoju po adidasy.
- Wychodzisz? - Spytała Clara, gdy spotkały się na schodach, gdy Ocelia wzięła już buty. - Jason się w końcu obudził?
- Jeszcze nie - pokręciła głową ze smutkiem - Chciałam go zabrać na poranny spacer, jak dobra pani, ale nie był zainteresowany.
- Chyba popołudniowy - spojrzała na elegancki zegarek, na swojej lewej ręce. - No nic... posiedzę przy nim na wszelki wypadek. Tylko wracaj szybko, Kamil chyba nie lubi, jak się zbytnio oddalasz - powiedziała tonem matki karcącej dziecko. Najwyraźniej chciała coś jeszcze powiedzieć, ale się powstrzymała, ruszając w dół schodów, a potem w drzwi na prawo, od wejścia.
Cela przewróciła oczami i zbiegła na dół.
Kolejne pół godziny biegała po lesie okalającym rezydencję. Mimo, że było chwilę po południu, w powietrzu czuć było mocny chłód. Wiatr targał drzewami. Pilnowała, żeby zbytnio się nie oddalać i nie tracić rezydencji z oczu. Miała świadomość, że dość już narobiła głupot. Ale poza wszystkim - zaczęła sobie uświadamiać, że te wszystkie opowieści o polujących na nią mutantach i policjantach mogą być prawdą. I - w tej perspektywie - matura wydała się jej nagle nieszczególnie ważna. Dużo mniej ważna niż jej życie.
Przesadziła ogrodzenie i weszła do środka budynku. Poszła znów do sali, gdzie leżał Jason.
Trochę czasu jej zajął spacer, a gdy wróciła do sali, był już tam nie tylko przytomny Jason, ale i Adam wraz z Clarą.
Moore siedział na łóżku, oparty o podniesioną nieco, górną część łóżka. Adam grzebał coś przy aparaturze, a Clara patrzyła uśmiechnięta przez okno.
- Będę chciał to pójdę... sam. Umiem się... - Jason przerwał, gdy zobaczył, że Ocelia weszła. - O... hej.
- Szybko wróciłaś... a może to mi tak czas szybko leci przy dobrym towarzystwie... - powiedziała Clara, patrząc na Husky’ego, który odpowiedział jej nieprzyjemnym spojrzeniem.
Cela odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że przez ostatnie godziny cały czas wstrzymywała oddech.
- Obudziłeś się! - powiedziała podchodząc do niego - Jak dobrze! Bałam się.. że.., dziękuję, za wszystko, Husky.
- Jestem za stary, by umrzeć młodo... - mruknął, uśmiechając się do niej. - Do usług.
- Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia... kaszkę albo co - mruknął z uśmiechem Adam, zmierzając ku drzwiom.
- Nie! Przynieś chrupki, proszę! - Zawołał za nim.
- On chyba też przeżył, wiesz? - powiedziała cicho dziewczyna - ma twoją komórkę.. pamiętasz?
- Tym lepiej... strasznie nie lubiłem tego urządzenia - podrapał się nieusztywnioną ręką po klatce piersiowej. - Ale te bandaże wkurzają... - wysyczał.
- Masz tu lezeć, aż pan Adam pozwoli ci wstać, rozumiesz? - pogroziła mu palcem - I zdecydowanie zabraniam ci dotykać się do bandaży. I szwów. I wszystkiego innego.^
Opuścił zrezygnowany rękę. Po chwili zaczął wystukiwać przypadkowy, szybki rytm na metalowej poręczy łóżka.
- Zapowiada się pasjonujący czas...
- Świetnie - uśmiechnęła się Ocelia - wrócę za pół godziny, sprawdzić. Czy zjadłeś całą kaszę.
- A... dobra, przyjdź - odpowiedział jej uśmiechem.
- To ja też pójdę, jak już jesteś samodzielny - mruknęła Clara wstając z fotela i wychodząc.
Dziewczyna poczekała, aż wróci Adam z posiłkiem.
- Proszę go pilnować, żeby nie uciekł, panie Adamie - powiedziała, zabrała swoją komórkę, a potem poszła przebrać się, umyć i zjeść śniadanie w kuchni na dole.
- Oczywiście - powiedział grzebiąc w szafkach w poszukiwaniu jedzenia. - Gdzie ja położyłem tę kaszę?
- Ciekawe gdzie... - mruknął Jason, patrząc za Celą.

W kuchni stał już Alan, siedząc na szerokim blacie. Całe pomieszczenie wyglądało, jakby zaplecze wielkiej, bardzo porządnej restauracji. Masa stołów, naczyń, noży, tasaków, młotków do tłuczenia mięsa... wszystko, co powinno być w profesjonalnej kuchni, było i tutaj. Łącznie z drzwiami do chłodni i magazyny, gdzie zapewne trzymano jedzenie w puszkach i tym podobne.
Hughes zajadał się dziwną papką.
- Hej... nie wiem czemu Jason tego nie lubi... całkiem niezłe - powiedział z pełnymi ustami. - Twardy jest suczysyn - pokiwał głową z uznaniem.
- Tak - powiedziała Cela zalewając płatki mlekiem - Strasznie się bałam.. że .. wyglądał potwornie. A.. tamten? Jak pan myśli? Przeżył? Rozmawiałam z nim przez komórkę, a jak odjeżdżaliśmy, miałam wrażenie, że coś czaiło na poboczu.. - potrząsnęła głową, - Pewnie to stres.
- Żyje... - pokiwał głową. - Nie jest łatwo go zabić... mam tylko nadzieję, że mutacja, którą zabrał twojemu przyjacielowi się nie przyjęła w jego organizmie. Jakby latał to mielibyśmy całkowicie przesrane. Heh.
- Właśnie - odstawiła płatki, nagle tracąc apetyt - On musi zabić, żeby przejąć mutację?
- Tak... nie zawsze się przyjmuje na stałe. Najczęściej na parę godzin. A zabić to dość... musi zjeść zmutowany kawałek ciała - postanowił powiedzieć wprost. Odstawił swoją miskę. - Będziesz to jeść? - Spytał wskazując na jej porcję płatków.
- Chyba .. chyba na razie nie - powiedziała - Napiję się wody. Czy to ciało musi być martwe? Najpierw zabija, potem zjada.. czy kolejność nie ma znaczenia?
- Nie pytałem go... ale... nie wiem - pokręcił głową. - Jason się z nim bardziej zakolegował, już nie raz, nie dwa - wziął jej miskę i zaczął jeść. - Też dobre...
- Wygląda pan na bardzo głodnego.. - stwierdziła - Przepraszam.
Wyszła z kuchni, usiadła na schodach i wybrała numer Jeana. Nikt jednak nie odbierał. Często się to jej ostatnio zdarzało. Potarła skroń i spróbowała numer Aleksa. Również brak odpowiedzi.
Powinna próbować dalej, ale nie była gotowa na kolejne milczące telefony. Wróciła do kuchni - Alan jadł właśnie mielonkę z puszki - i napiła się soku.
- Widziałaś może Kamila? Nie wiesz czemu jest taki... znerwicowany? - Spytał wyrzucając puszkę do kosza i otwierając jedną z dwóch lodówek.
- Obudził mnie...nie zauważyłam, żeby był znerwicowany. Cokolwiek ma to znaczyć. Pan za to wygląda na ..nieco zdenerwowanego, jeśli mogę tak powiedzieć. Jest pan pewien, że jeszcze pan będzie jadł?
- Masz rację... - powiedział krzywiąc się i zamykając lodówkę. - Przyzwyczajenie z dawnych lat... pójdę może z nim pogadam...
- Ja może też.. jak pan myśli?
- Na razie pójdę sam... jesteśmy długoletnimi przyjaciółmi, może mi będzie łatwiej, nawet pomimo twego daru - uśmiechnął się życzliwie. - Poza tym chciał mnie dokładniej wypytać o tracenie mutacji...
- Jasne - Cela nalała sobie kawy - Do zobaczenia.
- Na razie - mruknął wychodząc, po drodze biorąc bułkę, z chlebaka.
Dziewczyna dopiła kawę, zabrała sobie jabłko i wróciła do swojego pokoju. Odpaliła laptopa i przejrzała powiadomienia i maile. A potem portale informacyjne.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline