Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2013, 19:03   #125
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Gregor Eversor


Główny posterunek straży miejskiej, jako jeden z najstarszych budynków w całym Ironbridge prezentował się wspaniale, przewyższając swoim rozmachem więzienie miejskie, umieszczone na skraju aglomeracji. Okrągłe, wysokie na pięćdziesiąt metrów wieże strażnicze łączyły się ze sobą za pomocą muru obronnego, upstrzonego blankami oraz licznymi gargulcami, z których pysków tryskała woda z rynien, a w czasie zagrożenia, płonąca oliwa oraz smoła. Wewnątrz zaś, przycupnięty na środku rozległego placu, piętrzył się masyw głównego budynku komendy, zwieńczony ośmioboczną wierzą obserwacyjną górującą ponad całym miastem.

Mimo że cały kompleks był mniejszy od więzienia, na tle pozostałych budynków miejskich wydawał się niewymownie wręcz wielki.

Gregor podszedł w stronę szerokiego pomostu, łączącego strażnicę z ulicą i bezwiednie rzucił okiem do fosy oddzielającej posterunek od reszty miasta. Uśmiechnął się leciutko, gdy zamiast wody oraz szpikulców sterczących z dna, zobaczył najzwyczajniejszy w świecie rynsztok, niezwykle głęboki i starannie ogrodzony, ale jednak rynsztok.

Z niewielkim trudem przebił się przez potok ludzi wchodzących i wychodzących przez warowną bramę i lekkim krokiem zbliżył się do jednego ze strażników pilnujących porządku przed posterunkiem.

Niższy z nich, z nosem jak kartofel, spojrzał na przybysza spod poobijanego hełmu i jak gdyby nigdy nic wrócił do zwijania peta z taniego tytoniu.

-Zgłoszenia kradzieży, rozboju, hałasów i podejrzenie wyglądających jegomości odwiedzających waszą sąsiadkę przyjmowane są w głównym budynku. To ta duża kolejka.

-Ja…

-Ktoś chce cię zabić i masz na to konkretne dowody, to ta druga, mniejsza kolejka, do strażnicy. Może będą tam wolne miejsca.-
ciągnął niestrudzenie, jakby nie słysząc rozmówcy.- Jeśli zaś coś przeskrobałeś i męczy cię sumienie, to prosto do wieży więziennej. Potem ktoś się tobą zajmie…

Gregor westchnął, przewrócił oczami i chwycił niskiego funkcjonariusza za głowę, by następnie podstawić mu pod ogromnego kinola odznakę otrzymaną od Birka. Konus uniósł wysoko brwi i patrzył chwilę na małą tarczę, by finalnie przenieść wzrok na maga.

-Em… Słucham?

-Komendant Strakken. Już
.

Strażnik zasalutował sprężyście.

-Komendant jest na tylnym dziedzińcu ćwiczebnym. Przemawia do ludzi.

-Dziękuję.

-Ej! Ej ty!-
konus obrócił się na pięcie, krzycząc za odchodzącym mężczyzną. Finalnie westchnął i podrapał się po karku, wracając do wcześniejszej, wygodnej pozycji kiedy to plecami wspierał jeden z filarów bramy.- Ciekawe czy szefo przegna go od razu, czy wcześniej go opieprzy… ?


***


Eversor przeszedł wzdłuż kolejki, przepchnął się przez grupkę czopującą drzwi od komendy i wszedł do środka, niezbyt przejmując się gniewnymi okrzykami ze strony oczekujących. Bezceremonialnie zajął miejsce jednego z interesantów i gestem uciszył grubego mieszczanina, który miał właśnie podejść do biurka oficera dyżurnego.

Nim funkcjonariusz otworzył usta, w ręku Gregora błysnęła odznaka.

-Do komendanta.

Strażnik ze znudzoną miną wskazał drzwi za swoimi plecami, i kiedy mag ruszył w ich stronę, zajął się kolejnym interesantem. Sam Eversor natomiast nacisnął klamkę i wyszedł na brukowany plac, ignorując tym samym dość wymowną tabliczkę na drzwiach, zakazującą wstępu osobom nieupoważnionym.

Na zewnątrz z pewnym zaskoczeniem odkrył, że nie jest sam.

Mag nie byłby zaskoczony obecnością grup strażników, ćwiczących walkę, strzelanie do celu i wysłuchujących tyrand swoich zwierzchników. Plac był jednak zapełniony funkcjonariuszami w pełnym rynsztunku bojowym. Wszędzie lśniły hełmy, napierśniki oraz kolczugi. Gregor dostrzegł też że ktoś dostał pozwolenie na otworzenie arsenału miejskiego, bo strażnicy trzymali w rękach liczne muszkiety, halabardy, arkebuzy oraz piki.

Nie było to byle jakie zebranie.

Nim zdążył rozejrzeć się dokładniej, władczy, kobiecy głos sprawił, że zamarł w miejscu i o mało co nie zasalutował.

-Hej ty!- Gregor powoli obrócił się i spojrzał na idącą w jego stronę funkcjonariuszkę. Także i ona miała na sobie pełny pancerz, a przy jej boku wisiała podwójna pochwa, mieszcząca w sobie długi miecz oraz zakrzywionego korda. Na jej ramiona spływały długie, złote włosy.



Dopiero po kilku długich sekundach siłowania się z jej zimnymi, kalkulującymi oczami, do mężczyzny dotarło, że coś do niego mówi.

-Em… Przepraszam, mogłaby pani… ?

-Sierżant!

-Słucham?
- Gregor po raz pierwszy od długiego czasu wytrzeszczył oczy.

-W Straży nie ma pań i panów. Są posterunkowi, kaprale, sierżanci oraz piastuni wielu innych stanowisk oraz stopni, o których powinieneś wiedzieć skoroś tu wlazł.- warknęła, stając z Gregorem twarzą w twarz. Oj, wysoka była.- Więc? Po coś tu przylazł i czy masz w ogóle prawo tutaj być?

Dwóch rosłych strażników którzy do tej pory byli jakby tłem dla charyzmatycznej pani sierżant zbliżyło się w sugestywny sposób, wyraźnie dając Eversorowi znak żeby faktycznie miał powód żeby przebywać na placu.


Jean Battiste Le Courbeu


Gniewne krzyki niosły się po placu pod kamienicą. Płomienie szalały w oknach wyższych pięter, postaci w czarnych płaszczach miotały się dookoła budynku a kilku z nich zajęło się uprzątnięciem z miejsca zajścia ciał niepotrzebnych światków.

Ukryty za beczką na deszczówkę Jean obserwował ponuro jak zabójcy, bardziej zachowujący się w stylu zawodowych żołnierzy, układali na chodniku przed kamienicą ciała i spokojnie pakowali je do worków. Pośród ich ofiar znalazł się młody odźwierny, siwobrody starzec w zakurzonej koszuli i spodniach i kobieta, w splamionym krwią fartuchu praczki.

Seravine westchnęła, wychylając się z kryjówki wraz z Jeanem. Tajny korytarz ukryty w ścianie jej dotychczasowego lokum wyprowadził ich prosto w boczną alejkę, którą to bez problemu dotarli do zaułka mieszczącego się dwa domy dalej.

Dziewczyna spojrzała ponuro na kochanka.

-Nie wiem, komu podpadłeś, ale ten ktoś nie oszczędza w środkach…

-Wiem, wysłanie za mną plutonu muszkieterów to przesada.

-Chodziło mi raczej o fakt, że ta banda nie zawahała się przed wymordowaniem całej służby, mimo że żadne z nich nie stanowiło dla nich prawdziwego zagrożenia. Isabell pewnie zemdlała już gdy wysadzili drzwi, Enzo był praktycznie ślepy a Silvio pewnie schował się w kanciapie. Straszny był z niego tchórz…-
westchnęła znowu, a Jeanowi nie było potrzebne szpiegowskie doświadczenie żeby odkryć, że dziewczyna w pewnym stopniu polubiła ludzi, z którymi do tej pory żyła pod jednym dachem.

Gnom już zaczął otwierać usta, żeby pocieszyć ją, kiedy po placu przetoczył się rozwścieczony krzyk, gwałtownie wyrywając ukrywającą się dwójkę z ponurego otępienia.

-Co to ma znaczyć, do jasnej cholery?!- mężczyzna, który pojawił się na placu siedząc na grzbiecie czarnego rumaka bojowego, miał mocny i lekko zachrypnięty głos.- Gdzie oni są?!

-Kapitanie…

-W tym domu, na piętrze, mieliście osaczyć i usunąć gnoma i kobietę. Nasz informator wyraźnie zaznaczył, że są zajęci sobą, więc co poszło nie tak?!


Jean zdjął kapelusz z głowy i zaryzykował szybkie rzucenie okiem na nowo przybyłego dowódcę całej bandy. Uniósł lekko brwi, widząc wzniosłego oficera w czarnym mundurze muszkieterskim, lekkim pancerzu i w z ozdobionym czarnymi piórami kapeluszem na głowie. Brązowe loki opadały mu na ramiona a jego lewe oko kryła prosta, materiałowa opaska.


Zniecierpliwionym, chłodnym wzrokiem obserwował wijącego się przed nim podwładnego.

-Sierżancie, żądam wyjaśnień.- wycedził przez zęby, pozwalając swojemu wierzchowcowi wykonać krótki spacer dookoła przesłuchiwanego mężczyzny.

-Przybyliśmy na miejsce wedle rozkazów, zajęliśmy pozycje w opuszczonej kamienicy naprzeciwko wyznaczonego celu, a grupa uderzeniowa czekała pod drzwiami, na mój sygnał…

-Ale… ?-
oficer spojrzał na podwładnego, z trudem panując nad sobą.- Ale coś się stało, że się zesrało, prawda?

Pobladły sierżant skinął głową.

-Więc do jasnej cholery, gadaj co!

-Pintelli zobaczył gnoma w oknie od balkonu i strzelił…

-Pintelli nie spudłowałby bez konkretnego powodu, prawda?

-Tak, panie kapitanie. Nim strzelił, okno wybił kot.

-Kot, sierżancie?

-Tak, sir. Duży, kudłaty jak jasna cholera. Wybił szybę i przewrócił gnoma


Głuchy trzask, połączony z hukiem wystrzału, sprawił, że wszyscy obecni na placu obrócili się.

Jean zaś z pewnym niepokojem obserwował jak mężczyzna zwany kapitanem wyjmuje z oboku dubeltowy pistolet skałkowy i bez słowa strzela sierżantowi w twarz. Zabity żołnierz padł na bruk z szeroko rozłożonymi rękami, z krwawą masą posiekanego mięsa zamiast twarzy.

Kapitan zaś uniósł dymiącą jeszcze broń i spojrzał po pozostałych strzelcach.

-Ktoś jeszcze zamierza robić ze mnie idiotę?!- krzyknął, nie kryjąc już wściekłości.- No?! Który jest na to chętny!

Z furią w oku spojrzał na najbliższego muszkietera.

-Ilu naszych zginęło?

-P… Pięciu, sir!-
krzyknął mężczyzna, gwałtownie prężąc się w salucie.- I kolejnych czterech jest ciężko rannych!

-A kobieta i gnom?

-Całe piętro płonie. Nikt nie jest w stanie tam wejść, sir
.

-Dobrze więc. W takim razie wysłać rozkaz pozostałym grupom. Mają obstawić cała dzielnicę!- jednooki rozejrzał się dookoła, klepiąc po szyi zaniepokojonego wierzchowca.- Jeśli mieli czas zastawić taką pułapkę, to tym bardziej mieli czas na ucieczkę. Pamiętajcie, gnomy i krasnoludy są jak karaluchy. Zabić ich to niemała sztuka.

Jean prawie podskoczył, kiedy Seravine podłożyła mu dłoń na ramieniu i omiotła oddechem jego ucho.

-Wiem że to przedstawienie było zaprawdę ciekawe, ale chyba powinniśmy się stąd zbierać. Chcąc czy nie, ten wrzasku wywołał niemałe zamieszanie. Lepszej okazji do ucieczki możemy już nie mieć…- na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.- …karaluszku?

Jean westchnął bezradnie, prawie się uśmiechając.


Buttal


Ciężkie kroki zbrojnej eskapady niosły się echem po korytarzach zamku. Prawie, że biegnący na czele całego pochodu ochmistrz, co jakiś czas odwracał się do maszerującej grupy, próbując nawiązać jakąś śladową nić porozumienia.

-Panowie, rozumiem, że sprawa jest paląca ale Jarl jest naprawdę zajęty…

Colonesku spojrzał zimno na urzędnika. Opanowana na jakiś czas agresja wciąż lśniła niebezpiecznie w jego oczach, gotowa w każdej chwili przejąć kontrolę nad zachowaniem sierżanta.

-Proszę powiedzieć mi jakie to sprawy ma na głowie nasz władca, skoro bezpieczeństwo jego miasta jest przy nich sprawą marginalną, co?!

-Och, od razu bezpieczeństwo… Jakieś zamieszki, a wy od razu insynuujecie że miastem rządzi bezprawie…


Jak na zawołanie, nim Colonesku otworzył usta, obok przebiegł chudy goniec w pokrytym śniegiem płaszczu. Bez słowa zbliżył się do szpakowatego mężczyzny i wręczył mu kopertę. Urzędnik otworzył ją, i widząc zawartość zaniemówił.

-Pięćdziesiąt dwie osoby zabite w… W czasie ataku na posterunek straży?!- wyszeptał, naprawdę przerażony. Z jego twarzy odpłynęła cała krew a ręce jęły mu drżeć.

Striełok westchnął, kręcąc głową. Rzucił okiem w stronę Buttala, kiedy urzędnik zaczął wykrzykiwać pod niebo swoje niedowierzenie sytuacji w mieście.

-Cholerne urzędasy… Nie wierzą na słowo ale papier z odpowiednią pieczątką sprawia że albo wpadają w panikę, albo liżą dupę okazicielowi papieru…- zmęczony kapitan skierował wzrok w stronę ochmistrza, który odzyskał już panowanie nad sobą.

-Oprócz krzyków zamierza pan coś zrobić?

-Ja… Tak nie może być
!- stwierdził mężczyzna, chowając list do kieszeni.- W tym wypadku Jarl MUSI podjąć stosowne kroki… Jeśli bandyci nie boją się bandą napadać na posterunek straży, to do czego dojdzie za kilka miesięcy…

Kręcąc w niedowierzaniu głową ruszył przed siebie. Zatrzymał się dopiero przed wysokimi, podwójnymi wortami z dębowych desek, pilnowanymi przez kilku zbrojnych w halabardy mężczyzn. Mimo herbu Kamiennej Baszty na płaszczach, nie wyglądali na Tymowych gwardzistów ze świty Jarla. Buttal dobrze pamiętał odwiedziny władcy miasta w jego rodzinnej Górze Morr. Przybocznych ludzkiego króla stanowiła wtedy grupa plemiennych wojowników ubranych w futra i uzbrojonych w zdobne, oburęczne topory runiczne.

Nawet Striełok zmarszczył brwi.

-A ci to, co za jedni?

-Najemnicy.-
ochmistrz odpowiedział półszeptem, poprawiając tunikę.- Doradca Jarla Ulryka, Sigmund, poradził nająć kilku „zawodowców” z Południa, wytykając jednocześnie, że przyboczni Jarla częściej piją i żrą niż walczą…

Kapitan skinął ostrożnie głową, obserwując jak urzędnik zbliża się do strażników.

-Mam tutaj delegację ze Straży Miejskiej, z bardzo pilną…

-Przejścia nie ma.-
stojący bezpośrednio przed drzwiami gwardzista nie spojrzał nawet na ochmistrza.

-Posłuchaj, to nie byle jacy goście. W mieście doszło do…

-Przejścia nie ma.-
wojownik powoli przeniósł wzrok z punktu gdzieś nad głowami gości na twarz urzędnika.- Z rozkazu Doradcy Sigmunda. Jarl ma bardzo ważne spotkanie.

Wyrecytował jak z pamięci, po czym wrócił do gapienia się w przestrzeń.

Striełok warknął ze złością jakieś przekleństwo i ruszył do przodu, by finalnie stanąć przed upartym strażnikiem.

-Posłuchaj sobie.- wycedził przez zęby. Gdyby wzrok mógł zabijać, gwardzista był już martwy.- W mieście doszło do rozruchów wymagających użycia armaty z kartaczem. Rozumiesz? Pół setki rębaczy zaatakowało w biały dzień posterunek straży!

-Przejścia nie ma.

-Nie mam zamiaru żeby jakiś gnojek w lśniącej zbroi
…- kapitan wyciągnął dłoń i złapał strażnika za szarfę przepasającą mu pierś.

Sekundę później dowódca pograniczników padł na marmurową posadzkę, trzymając się za uderzony drzewcem halabardy brzuch.

I zaczął się chaos.

Podwładni uderzonego oficera rzucili się na gwardzistów, kopiąc, bijąc i młócąc przepisowymi pałkami, które wolno im było nosić w mieście. Colonesku, jakby czekając na swoją okazję do walki, pomknął do przodu, ciosem barku taranując agresywnego strażnika i pozbawiając to tym samym przytomności.

Torrga, który do tej pory milczał i podziwiał chłodną dostojność zamku Jarla także zareagował instynktownie, przemocą na przemoc. Nim Buttal zdążył go powstrzymać, rzucił się głową do przodu, wyćwiczonym ruchem ścinając z nóg kolejnego strażnika sali tronowej i przerzucając go ponad swoimi zgarbionymi barkami.

Na środku całej zawieruchy zaś stali Buttal i krzyczący ochmistrz. Proszący o spokój i cywilizowane zachowanie urzędnik umilknął dopiero, gdy jeden z gwardzistów obrucił się i przypadkowo zdzielił go w tył głowy drzewcem halabardy.

Buttal odruchowo złapał furkoczącą mu nad głową broń, prostą dźwignią zmusił strażnika do zniżenia się do swojego poziomu po czym ciosem z byka pozbawił przeciwnika przytomności.

Następnie pomógł ochmistrzowi wstać.

-Bogowie… To jakieś szaleństwo…- urzędnik dotknął guza na czubku głowy i skrzywił się.- Przecież to bez sensu…

-UWAAAGAAA!!!


Obaj, krasnolud i mężczyzna, odruchowo obrócili głowy i wytrzeszczyli oczy, widząc szarżującego przez cała długość holu Colonesku. Sierżant trzymał w pasie szamoczącego się gwardzistę i pędził na oślep, prosto na zaskoczoną dwójkę.

Jedyne, co Buttal pamiętał z późniejszych wydarzeń, to tępe uderzenie, trzask drewna oraz grobową ciszę.

Kiedy w końcu udało mu się pozbierać myśli i usiąść, odkrył, że rozpędzony sierżant przepchnął siebie, kuriera oraz ochmistrza przez całe pole walki, uderzając z całej siły w drzwi sali tronowej. Potężne wrota otworzyły się do wewnątrz.

Leżący dwa metry dalej Colonesku podniósł się i potrząsnął głową.

-Co się… ? Gdzie jesteśmy… ?- kiedy zrozumiał swoje położenie, przełknął ślinę.- Oł…


W sali tronowej.

Buttal potrząsnął głową, próbując zogniskować wzrok na jednym punkcie.

-Moja głowa…

Po dłuższej chwili do jego uszu dotarł zagniewany głos.

-Nie, nie i jeszcze raz nie! Wasze warunki są nie do przyjęcia! Strefa wolnocłowa byłaby zabójstwem dla Kamiennej Baszty, i nawet ja to wiem, mimo że nie jestem pieprzonym ekonomem.- głos ten był stanowczy, pełen mocy i stojącego z anim autorytetu.- I na cały mój ród, co to ma być?! Sigmund!

-Już panie, zajmę się tym… Straż!

-Mówiłeś mi żebym najął tych patałachów a od czasu gdy strzegą mych komnat, co rusz dochodzi do przepychanek!

-Wybacz panie…


Buttal odzyskał finalnie ostrość widzenia. Pierwszą osobą jaka rzuciła mu się w oczy był szczupły, czarnowłosy mężczyzna w bogatej szacie i z pokaźną kolekcją pierścieni na palcach. Mężczyzna, nazywany przez Jarla Sigmundem, pobladł na widok krasnoluda.

-Ty… ?!

Nim kurier odpowiedział, zza pleców mężczyzny próbującego go wcześniej przekupić wyłonił się jasnowłosy olbrzym o krzaczastej brodzie i jasnych oczach.


-Sigmund, znacie moich nieproszonych gości?

Na widok mężczyzny Colonesku pobladł i skłonił się w pas.

-Mój panie…


Tsuki

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wXzcXvcFKJA[/MEDIA]

Siedzący za swoim ogromnym biurkiem Carl uśmiechnął się promiennie, oglądając kontrakt pomiędzy Tsuki i Laurie. Nie wiedział, że dokument ten sporządzany był na ciężkim kacu, w atmosferze co najmniej niekomfortowej. W końcu jak można spokojnie pisać papiery urzędowe na stole, na którym wcześniej uprawiało się szaleńczy seks? Jak można ku temu bez zażenowania użyć gęsiego pióra, które wcześniej służyło, jako jeden z wielu pobudzaczy w czasie pijackiej rozpusty seksualnej? Jak można było dokonać tego czynu z wieszakiem na płaszcze, będącym świadkiem i współsprawcą nocnych szaleństw, wiszącym na ścianie niczym cichy wyrzut sumienia?

Carl na szczęście nie wiedział co działo się w nocy. Dlatego też z uśmiechem przybił pieczątkę na lekko pomiętym pergaminie i podsunął go siedzącej naprzeciwko Tsuki.

-Cóż , z radością informuję że od tej pory łączy was umowa prawna o pracę, pobłogosławiona światłem Św.Cuthberta i wiążąca was w sposób niemal równie restrykcyjny co akt zaślubin.- akolita zaśmiał się cicho i dopiero po dłuższej chwili odkrył, że w swoim rechocie jest sam.

Odchrząknął, poprawił habit i spojrzał na stojącą obok wojowniczki Laurie, która jedną ręką opierała się o oparcie fotela dziewczyny, a drugą co rusz poprawiała włosy, opadające jej niesfornie na twarz. Za równo Tsuki jak i jej zastępczyni nie wyglądały za dobrze.

Nie dość, że wcześniejszej nocy wypiły tyle piwa, że nawet ogr padłby od jego ilości, to jeszcze w następstwie upojenia alkoholowego robiły rzeczy, których nawet Tsuki było wstyd. Dlatego też elfka była cała potargana i miała podkrążone oczy a Laurie musiała założyć szal, który maskował liczne malinki na jej szyi.

Carl odchrząknął.

-Cóż, normalnie ten żart wypowiadam w stronę inkwizytorów płci męskiej, więc jednak się śmieją…- bezwiednie przejechał dłonią po twarzy.- Em… Czy wolno mi zapytać co wyście wczoraj ro… ?

-NIE!


Jednoczesny krzyk z dwóch niewieścich gardeł prawie przewrócił Carla razem z krzesłem. Mężczyzna bezwiednie poprawił czapkę i przełknął ślinę.

-No dobrze… Widzę że nie jesteście dzisiaj zbyt rozmowne więc przejdę do rzeczy. Po pierwsze, tutaj masz kilka szablonów kontraktów. Jak Inkwizytor o pełnych prawach, masz prawo sformować grupę swoich pomocników, opłacanych na zasadzie najemnictwa.

Laurie przyjęła plik i schowała go do otrzymanej na początku, nieprzemakalnej skórzanej torby z chronionym magicznie zamkiem.

-A co z samym płaceniem?- elfka spojrzała przenikliwie na akolitę, co w połączeniu z jej makijażem i podkrążonymi oczami dało dość psychodeliczny efek.

Carl aż się zaciął.

-Em… Ja… Ten…- z szuflady biurka wyjął mniejszy plik, weksli bankowych.- Maksymalnie, możesz płacić swojemu podwładnemu sto sztuk złota dziennie, w dowolnej walucie. Weksle możesz uzupełniać w naszych placówkach terenowych. Odgórnie zakładamy, że nie będziesz nadużywać naszego zaufania, i otrzymujesz coś w stylu wolnego dostępu do zasobów złota w naszych kontach bankowych. Będziesz musiała nam jednak przesyłać kopie umowy zawartej z nowym członkiem zespołu przed otrzymaniem poszerzenia funduszów operacyjnych.

Tsuki półprzytomna spojrzała to na Laurie, to na Carla. Finalnie dziewczyna uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu elfki.

-Znaczy że twoi podwładni będą opłacani z kasy Zakonu o ile wcześniej poinformujesz zakon o nowym najemniku.- mówiąc to, schowała weksle do torby.- Coś jeszcze, Carl?

-Zlecenia.-
akolita uśmiechnął się lekko.- Jako Inkwizytor z Czarną Odznaką, sama wybierasz sobie prace i sama możesz podejmować śledztwa z własnej inicjatywy. Jesteś wolna, ale w sumie większość Inkwizytorów twojego stopnia zgłasza się do Zakonu po informacje… Nie wiem czy cię to ucieszy, ale po odleceniu zleceń na własne teściowe oraz na uliczne wróżbitki z kryształowymi kulami, udało mi się wyhaczyć kilka interesujących i dobrze płatnych próśb o pomoc… A dokładniej, trzy.

Tsuki przewróciła oczami.

-Carl… Głowa mnie boli…

-Oj dobrze już dobrze.-
zakonnik otworzył opasłe tomiszcze.- Pierwsze to prośba o pomoc agenta terenowego, mającego jurysdykcję na terenie Zachodniej Delty. To zbieranina wsi i miasteczek na zachodnim brzegu rzeki Skuld, niedaleko wybrzeża. Niecałe dwa dni drogi stąd. Owy agent, Oswald Birkenwerd, poprosił o przysłanie do centralnej osady licencjonowanego inkwizytora, najlepiej z kimś obeznanym z literą prawa. Kiedy poprosiliśmy go o więcej szczegółów, wysłany doń list wrócił do nas z informacją że Oswalda nie ma ani w miasteczku, ani nigdzie na terenie Zachodniej Delty.

-Dalej… ?

-Kolejna informacja jest już ze Słonego Lasu. To jedna z dwóch wielkich, nadmorskich puszcz na północy Skuld. Ze Słonego Lasu przyjechał ranny jeździec, który zmarł zaraz po dostarczeniu wiadomości. Wedle jego słów, ktoś masakruje osady drwali oraz osadników, zamieszkujących słone mokradła w lesie i dookoła lasu, a miejscowy hrabia desperacko prosi o pomoc, sugerując że może mieć to związek z mrocznymi mocami... Obiecuje góry złota. A przynajmniej kilka tysięcy.

-A skąd taka sugestia? Ciemne moce?-
Laurie rzuciła okiem na notatki Carla.- A skąd wie że sąsiad nie chce mu podkopać rynku i osłabić jego pozycji.

-Bo Słony Lasy i wszystkie sąsiednie hrabstwa to pas nieurodzaju. Tam ludzie to największy skarb i gdyby ktoś chciał zniszczyć owego hrabiego, nie zabijałby jego poddanych tylko podkupował ich albo porywał…

-Oł…-
dziewczyna bezwiednie zwilżyła językiem wargi.- A to trzecie zlecenie?

-Ach, to… Cóż, to zlecenie pochodzi od jednego z naszych lokalnych kupców, Owena Yeatesa. Owy magnat chce wynająć inkwizytora do poprowadzenia śledztwa, w sprawie załóg znikających ze statków przewożących jego towary…
- Carl uśmiechnął się lekko.- Co prawda mi to śmierdzi nieuczciwą konkurencją, bo wielce prawdopodobne, że to jakiś inny kupiec najmuje rębaczy by napadali na jego barki… Ale obiecał pokaźną sumkę. Dwanaście tysięcy złotych lintarów plus ewentualne premie za szkody materialne… Ale śledztwo wymagałoby wyprawy w górę rzeki, do dokerskiego miasta Arhas.

Laurie bezwiednie zagwizdała.

-Łał… Czyli czekałaby mnie premia?- z uśmiechem puściła do elfki oko.- Co ty na to?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline