Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2013, 10:18   #121
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Gregor uśmiechając się delikatnie podążył za mistrzem magii wojennej. Wyglądało na to że udało mu się zrobić dobre wrażenie. Sam co prawda nie był do końca zadowolony, ale niezdolność do zabicia wszystkich przeciwników była tylko i wyłącznie jego winą. Nie potraktował tego testu wystarczająco poważnie. Z drugiej strony, 7 na 8, bez przygotowania, bez planu, bez rozpoznania terenu. samemu. Prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji poza treningami było niezwykle niskie. Nie niemożliwe, ale niezwykle niskie. W pierwszej chwili nie zwrócił nawet uwagi na pytanie Birka. Dopiero po momencie zorientował się że zostało ono zadane.
- Och. Przepraszam, zamyśliłem się na moment. Rozważałem czy mógłbym w jakiś sposób zmienić swoją taktykę by osiągnąć zwycięstwo. - dodał wyjaśniającym tonem - Jeśli zaś chodzi o źródło moich zdolności... to długa historia.

Birk pokręcił głową, otwierając drzwi do swojego gabinetu, Chyba wszyscy magowie bitewni w pewnym wieku mieli podobny gust, bo pod ścianami, na stojakach i w gablotach stała różnego rodzaju, często stara lub poniszczona, broń.

Dodatkowo, ściany zdobiły liczne trofea "myśliwskie". Największe wrażenie robił ogromny łeb minotaura, wiszący bezpośrednio nad fotelem rezydenta pokoju.

-Wódz miotu terroryzującego Wąwóz Krevlodh.- wyjaśnił, zdając sobie sprawę że łeb bydlęcia przykuwał uwagę chyba wszystkich nie niewidomych gości w jego gabinecie.- A co do twojej historii, rozsiądź się, chętnie posłucham.

Mówiąc to, podszedł do barku i wyjął z niego whisky i dwie kryształowe szklanki.

Mag uśmiechnął się delikatnie, widząc łeb. Zdawał sobie sprawę jak potężny musiał być minotaur tej wielkości. Od razu poczuł przypływ szacunku dla swojego gospodarza. Nie był on może tak imponujący jak Walls, ale niezależnie od tego godny respektu.

- Moja historia nie jest tak wyjątkowa, szczerze powiedziawszy. Jeśli człowiek znajduje się w takiej sytuacji jak ja, albo się przystosowuje albo umiera. - uśmiechnął się gorzko - Od najmłodszych lat miałem olbrzymi talent magiczny. Nie ma sensu temu zaprzeczać. A w Esomii magowie nie mają łatwo. Kiedy miałem dwanaście lat rodzice wysłali mnie do Sojuszu Wislewskiego. Stamtąd, dwa lata podróży na własną rękę do Uniwersytetu. - Uniósł szklankę do ust, upijając łyk whisky.

-Nie zaprzeczę, taka droga mogła nauczyć cię sporo, ale to co zaprezentowałeś w trakcie trwania iluzji wskazuje na typowo bojowe szkolenie. Albo chociaż kilkuletnią praktykę w walce, i to bez taryfy ulgowej.- Birk usiadł na fotelu, samemu opróżniając szklankę do połowy na raz.- Mnie od zawsze przyuczano do roli wojownika, a to że używam magii zamiast topora to inna sprawa...

- I takie szkolenie otrzymałem, w murach tego Uniwersytetu, Sześć lat studiów. Magia bojowa, jak umiejętności walki. Zarówno tutaj, w Kolegium Magii Wojennej, jak i na własną rękę. A potem... - zawahał się przez moment, jak gdyby zastanawiając się nad czymś - Czy słyszeliście może o Czarnej Kompanii, Mistrzu?

-Ach, tak... Mniej lub bardziej profesjonalna gruba, stworzona na bazie zbieraniny wyrzutków którzy wycierpieli lub stracili kogoś z powodu szeroko pojętego procederu bandytyzmu. Obecnie wyewoluowało to na kształt grupy militarnej polującej na bandziorów za psi grosz...

Mężczyzna opróżnił szklankę i sięgnął po butelkę.

-Co tak męczysz się z tym naparstkiem? Chyba nie obrazisz mnie abstynencją...

Gregor parsknął śmiechem.

- Opróżnienie zapasów mistrza nie było moim celem. - wypił swoją szklankę do dna, nawet się nie krzywiąc - Służyłem u nich przez trochę ponad rok. Dla zdobycia doświadczenia... I wyładowania agresji. Powiedzmy że wyrobiłem sobie reputację skutecznego. Aczkolwiek wyszedłem nieco z wprawy. Ten ostatni hobgoblin powinien był zginąć. Jestem nieco zły na siebie za popełnienie tak podstawowego błędu.

-Szczerze? Biorąc pod uwagę że poszedłeś z biegu, nie byłeś gotowy na walkę i przegrałeś przez niedopatrzenie, zakrawające o pech, to poszło ci świetnie. Z resztą będąc szczerym, podjąłeś się wyzwania pokroju egzaminu na instruktora magii bojowej drugiego stopnia...- Brik zaśmiał się cicho i napełnił swoją szklankę.- A tak przy okazji, co robiłeś na sali ćwiczeń. Masz za dużo czasu, czy coś?

- Zawsze coś na poprawienie samooceny. - wymamrotał pod Gregor, głośno zaś powiedział - W zasadzie chciałem zwrócić się z prośbą o pomoc w pewnym projekcie. Czy jesteś, mistrzu, zaznajomiony z problemami które nękają ostatnio Uniwersytet? Mówię tu o aktach sabotażu ze strony nieprzyjaznych nam elementów miejskich. Miałbym pewien plan, mający na celu pozbycie się ich, ale wymagający większych zasobów niż te którymi dysponuję. Czy byłby Mistrz skłonny mnie wysłuchać?

-Tak... - upił kolejny łyk i skinął głową.- Nie zaprzeczę, zainteresowałeś mnie...

Gregor skinął głową, upił łyk ze świeżo napełnionej szklanki i kontynuował.
- Mistrz Flick i ja uważamy że ma miejsce skoordynowany wysiłek mający na celu sabotowanie pracy Uniwersytetu. Jednym z jego objawów było powstrzymywanie dostaw ciał do eksperymentów Mistrza Flicka. Zostałem poproszony o rozwiązanie problemu. W czasie transportu zostałem zaatakowany przez trójkę zbirów, których wyeliminowałem w dość widowiskowy sposób. - referował beznamiętnie - Wiele osób było świadkami tego spektaklu. Chcę to wykorzystać. Chciałbym, z pomocą straży miejskiej, przeprowadzić dezinformację. Chcę żeby każdy złodziej, każdy morderca, każdy szef gangu usłyszał że to nie była pojedyncza akcja, lecz wstęp i ostrzeżenie. Chcę żeby wszyscy myśleli że jeżeli ataki na nasze transporty nie ustaną, Uniwersytet dostanie wolną rękę w kwestii rozwiązania tego problemu. W zamian za jednoczesne wyeliminowanie całej przestępczości w mieście. - upił następny łyk, by zwilżyć gardło - Nie byłoby to trudne, biorąc pod uwagę siłę Uniwersytetu. Jeśli dziś byśmy zdecydowali w ten sposób, moglibyśmy zniszczyć całe miasto, a co dopiero jego przestępcze elementy. Niech załatwią ten problem za nas. Niech strach przed naszą potęgą zmotywuje przestępców by raz na zawsze pozbyć się wszystkich którzy mogliby działać przeciw Uniwersytetowi. - westchnął delikatnie - Taka akcja wymaga współpracy straży miejskiej, której ja nie mogę uzyskać. Mistrz Flick zasugerował że Mistrz może mi pomóc w tej kwestii.

-A o jaką pomoc dokładnie chodzi? Spopielenie kogoś? Zastraszenie? Pokaz pirotechniki na rzecz wszystkich krawężników pilnujących dróg w Ironbridge?- Birk uśmiechnął się leciutko.- Bo jeśli idzie o "szczwane plany" to znam się na zasadzkach, podchodach i zwiadach, ale jeśli idzie o babranie się w manipulowaniu innymi... Zostawiam to lepszym od siebie. Więc? Czego byście ode mnie oczekiwali?

Gregor potarł w zastanowieniu brodę:
- Jak już wcześniej wspomniałem, mistrz Flick zasugerował że posiada Mistrz kontakty ze strażą miejską, które niezbędne byłyby dla takiej akcji. Plus... - Tu uśmiechnął się złowieszczo - zawsze istnieje możliwość iż bandyci nie będą chcieć współpracować. W takim wypadku trzeba będzie im udowodnić że nie żartujemy. Na przykład poprzez zmiecenie z powierzchni ziemi jednego z gangsterów średniego szczebla.

-Hmm...- mistrz oparł się wygodniej w fotelu, marszcząc brwi.- Ja od razu przetrąciłbym kilka łbów na wyższym szczeblu, ale plan dopracujemy jeśli do tego dojdzie... Jeśli idzie o samą pomoc ze strażą, sądzę że mogę ułatwić ci kontakt z komendantem.

Mówiąc to, sięgnął pod biurko i wyjął z jednej z wielu szuflad coś, co okazało się odznaką straży miejskiej w kształcie pawężowej tarczy.

-Cóż, to statystycznie moja odznaka funkcjonariusza specjalnego, ale w tym wypadku mogę chyba zrobić wyjątek.- mówiąc to, położył ją na biurku przed Eversorem.- Weź i oddaj gdy wrócisz. Dzięki temu bez problemu załatwisz sobie spotkanie z komendantem Strakken'em. W razie czego, powołuj się na mnie. Sądzę że twój plan może mu się spodobać...

Gregor pochylił się delikatnie do przodu, i podniósł odznakę.
- Bardzo dziękuję, mistrzu. A w kwestii wyeliminowania tych którzy stoją na górze... - wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie - Kto wie. Jeśli nie będą chcieli grać jak im zagramy, nasz podstęp faktycznie może okazać się prawdą. Jeśli nie manipulacja, to strach zapewnią nam spokój w pracy. - wstał z krzesła i ukłonił się delikatnie - A zatem, jeśli mistrz pozwoli, udam się na spotkanie z komendantem. Dzień jeszcze młody, a koła trzeba wprawić w ruch.

-Powodzenia, Gregor. W razie problemów ze Strakken'em... Moje drzwi są zawsze otwarte.

Uniósł szklankę w pożegnalnym geście i opróżnił ją jednym haustem.

Gregor ukłonił mu się ponownie, tym razem głębiej, ruszając do bram Uniwersytetu. Wyglądało na ta że wszystko szło według planu.
Był to zaledwie początek, ale wyglądało na to że jego plany w końcu zaczęły ruszać.

Potęga była coraz bliżej...
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 14-03-2013, 19:40   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sytuacja w której znalazł się gnom, była nieco absurdalna. Owszem, gnom brał pod uwagę że ktoś może dybać na jego życie. Ale... wysyłać cały batalion muszkieterów ?
Ktoś tu miał za dużo pieniędzy i za mało rozumu. I zdecydowanie nie słyszał o słowach: “finezja” i “subtelność”.
Tylko czekać, aż straż się zjawi wezwana hukiem broni. Chyba, że ów ktoś zapłacił strażnikom za niewtrącanie się.
Jean uśmiechnął się przepraszając Seravine słowami.- Pewnie kocur zrobił młode nie tej kotce co trzeba. Nawet nie wiesz jak bardzo niektóre pudernice są wrażliwe na punkcie czystości swych... ukochanych kotek.
Sargas tylko gniewne miauknął, słysząc to niewdzięczne zrzucanie winy na niego. Zaś Battiste spoważniał.- Otóż... Niech pomyślę, wdarłem się do kryjówki spiskowców, porwałem im sprzed nosa uczonego. Potem wraz z Jaccopo zrobiłem grilla z ich pomagierów używając magazynu jako podpałki. Dla uściślenia, zbóje już nie żyli, gdy magazyn płonął. Poza tym... zabraliśmy ze sobą zawartość ich tajnego skarbca. Chyba, że to jakaś obrażona żona, lub mąż żony która, dla odmiany zadowolona była.
Jak tak się bardziej zastanowić, to gnom się dziwił, że wcześniej nikt nie próbował go sprzątnąć.
Tymczasem kule tłukły szyby i rozrywały framugi, jakby strzelcy chcieli przypomnieć o swej obecności.

Seravine westchnęła i przewróciła oczami.
-Mogłeś wspomnieć o tym wcześniej. Chociaż w sumie... Przynajmniej czarne myśli nie rozpraszały mnie w czasie zabawy.... A teraz za mną, mamy pewnie trochę czasu nim kogoś tu wyślą.- mówiąc to, puściła prześcieradło i na czworaka ruszyła w stronę drzwi od garderoby.
W połowie drogi westchnęła.
-Czuję na sobie twój wzrok, Jean...
-Skąd miałem wiedzieć, że zamiast jak cywilizowani ludzie... wysłać jakiegoś zabójcę ze sztyletem, ci poślą za mną cały pułk strzelecki.-
odparł Jean zerkając na krągłości kobiety. I dodając na usprawiedliwienie.- I nie moja wina, że jest na co popatrzeć Seravine.
-Biorąc pod uwagę że dawałeś temu wyraz przez cała noc, mógłbyś już się uspokoić. Próbują nas zabić.-
dodała, jakby to miało cokolwiek zmienić.- A tak przy okazji, trzecie podejście, brawo. Gdzie się tego nauczyłeś?!

"Gnomy tak mają"... aż chciało się powiedzieć Jeanowi, ale Le Courbeu nie chciał obecnie wtajemniczać kochanki w sekrety gnomiego fizjologii, nie czas i nie miejsce... Niemniej widok dwóch krągłości kończących zgrabne uda robiły swoje.
Jean nie mógł nie zauważyć śladów po zębach na pośladku kochanki. Wątpił jednak żeby Seravine była zadowolona z faktu, że gnom wykorzystał na niej coś zaobserwowanego w ZOO, w czasie okresu godowego szympansów.
Ale co tu dużo mówić, tamta małpa była zachwycona.

Tak samo jak Seravine.
Finalnie dziewczyna nacisnęła klamkę i wciąż w bardzo pobudzającej dla gnomiego kochanka pozycji wpełzła do pokoiku.
-Cholera, będę miała obtarcia na kolanach...
Pod ścianą kolejno eksplodowały butelki wypełniające barek.
-Wynagrodzę ci jakoś te niedogodności. -obiecał gnom, chociaż nie bardzo wiedział jeszcze jak. Mimo wybuchających szklanic nie martwił się. Nawet goły nie był bezbronny. Zaś Sargas podążał tuż za swym panem.

Kiedy Jean wszedł w końcu do garderoby, jego oczom ukazał się widok dość nie pokrywający się z dotychczasowymi doświadczeniami szpiega związanymi z miejscami takimi jak to.
Po pierwsze, w garderobie Seravine tylko mała część pomieszczenia przeznaczona była do trzymania sukni. Zamiast tego było tam sporo sprzętów złodziejskich, worków, lin, strojów kamuflujących i broni.

Tak jest, dużo broni.

Seravine która zdążyła już naciągnąć na siebie spodnie spojrzała na gnoma, unosząc brew.
-Niech twój kocurek przyniesie ci twoje ubrania i broń. Trochę je porozrzucaliśmy po pokoju.- uśmiechnęła się lekko, goła od pasa w górę przepasując się bandoletem z tkwiącymi weń trzema pistoletami skałkowymi.
Na ramiona zaś zarzuciła niedbale koszulę i zaczęła pakować się do sporej, skórzanej torby.
-Wątpię żeby obeszło się bez zabawy, wiec weź sobie coś z mojej kolekcji. Wszystkiego i tak nie uniosę.- głową wskazała na stojak zapełniony pistoletami skałkowymi różnego kształtu i stylu wykonania.
Jednocześnie założyła na szyję wisior z brylantem wielkości kukułczego jajka.

Kotowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, a gnom wybrał z arsenału Seravine pistolet dubeltowy


przeznaczony dla większej osoby. Taki oręż powinien zrobić swoje zakładając, że duża dziura w jednym z zabójców, zniechęci pozostałych. Sargas tymczasem przytargał ubrania i rapier... niewątpliwie w głowie sarkając na takie niewolnicze wykorzystywanie. Pozostało się więc ubrać. Jean nie przytargał do mieszkania Seravine żadnej ze swych niespodzianek, ani też żabki... Zostawił swój arsenał w jednej z kryjówek wywiadu. Bo choć spodziewał się emocji i eksplozji, to bynajmniej nie takich ja obecne.

Seravine westchnęła, na szybko zapinając guziki koszuli i tym samym pozbawiając Jeana perspektyw na miłe widoki na jakiś, pewnie dłuższy, czas.
Ale nawet w obliczu kłopotów, dziewczyna nie mogła odmówić sobie stylu. Buty z czerwonej skóry, w których tkwił kieszonkowy, dwulufowy pistolecik. Obcisłe, czarne spodnie gdzie na udach tkwiły dwie kabury z pistoletami skałkowymi. Czerwona kurteczka obszyta kołnierzem z białego futra, kryjąca pod sobą niebezpieczne błyski noży do rzucania. No i kapelusz z błękitnym piórem Achajerusa.
-Gotowy?- zapytała w stronę kochanka, tylko o kilka sekund poprzedzając eksplozję która rozległa się pod drzwiami wejściowymi.- Bo chyba kończy nam się czas.

Seravine zaś lekkim krokiem opuściła garderobę i bez pośpiechu obeszła iluzję, przykucając pod drzwiami i z torby na biodrze wyjmując coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na małą baryłkę prochu.
-Mieszanina wyprodukowana przez moją znajomą gnomkę. Może ją znasz. Straszna wariatka na punkcie alchemii. To cudo tutaj, to połączenie ognia alchemicznego z czymś co nazwała nitrogenium. No i proch wymieszany z kartaczem, dla pewności.- paplała spokojnie, umieszczając draską przy dziurce na korek a sznurek przywiązany do niej mocując w poprzek drzwi.- Lepiej stąd chodźmy. I tyczy się to też Sargasa, bo jak wybuchnie, to zmiecie łóżko razem z tapetami.

Gnom bał się, że... zna ową alchemiczkę, dlatego nie podjął tego tematu. Gdyby Seravine i jego przyjaciółka Panna G. się znały, to... uch... ta wizja była zbyt straszna by ją rozważać. Jean skinął jedynie głową i ruszył za kochanką, a Sargas od razu dał drapaka.

Seravine zaś na spokojnie stała jedną nogą w szafie, przytrzymując zmyślnie ukryte drzwiczki w jej tylnej ściance.
-Pośpiesz się. Mechanizm zamyka je na głucho po pierwszym otworzeniu.- rzuciła, unikając spojrzeń Jeana.- No co? Jestem złodziejką i wypadało żebym była gotowa na ewentualny atak... To miejsce polecił mi znajomy z Gildii Złodziei. Mówił że praktycznie każdy pokój ma jakieś ukryte przejście i że wystarczy je znaleźć...
Na schodach rozległ się tupot wielu stóp.
-Nie jestem zdziwiony. No... może nie jestem bardzo zdziwiony.- stwierdził gnom podążając za swą uroczą przewodniczką. Kot nie miał aż takich skrupułów i pędem przeleciał pomiędzy nogami Jeana i Seravine.
Tunel ciągnął się wewnątrz ścian, pomiędzy korytarzem a pokojami pensjonariuszy. Seravine w ciszy ruszyła wzdłuż przejścia, zatrzymując się dopiero przy zamontowanym w ścianę otworze na oczy.

Spokojnie odsunęła zapadkę, wskazując jednocześnie podobny wizjer na poziomie Jeana.

Kiedy gnom rzucił okiem przez dwa otwory, najpewniej wkomponowane w jakiś obraz, jego oczom ukazał się korytarz oraz drzwi od pokoju dziewczyny, obstawione przez grupę mężczyzna w czarnych płaszczach na modłę Gwardii Pistoletowej.
Po za charakterystycznymi kapeluszami oraz krzyżami okryciach mężczyzn, gnom nie widział żadnych znaków regimentowych ani odznaczeń świadczących o randze żołnierzy.

Sekundę później nie miał już gdzie doszukiwać się wskazówek i pochodzeniu napastników.
Jeden z nich kopniakiem otworzył drzwi od pokoju.
Pułapka zamontowana przez dziewczynę eksplodowała, wyburzając spory fragment ściany oraz zalewając większość korytarza ogniem.


Seravine uśmiechnęła się leciutko.
-Bum?
-Sfajczyło ich.-
potwierdził Jean i spytał się Seravine.- To gdzie teraz?
Głową wskazała na ciągnące się w mroku przejście, zwieńczone zgrabnymi schodkami prowadzącymi na dół.
-Mam nadzieję że nie przyjechałeś konno, czy coś, bo wyjście pod kamienice może być co najmniej trudne...- lekkim krokiem ruszyła wzdłuż tajnego korytarza, nie wydając prawie żadnych dźwięków mimo swoich wysokich obcasów.
-Nie. W zasadzie nie przepadam za końmi. Ani one za mną.- odparł Jean dla odmiany starając się iść cicho. Sargas zaś podążał niczym cień za swym panem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-03-2013 o 12:16.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2013, 11:34   #123
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Buttal podbiegł do swego towarzysza i prędko usunąwszy mu zadry z twarzy wręczył mu swój medalion leczniczy.

Torrga spojrzał na wręczony mu medalion: - Em... - zmarszczył lekko brwi: - I co? Mam to pogryźć, czy co?

Tak, zdecydowanie nic mu nie było. Colonesku zaś wstał i z kuszą w garści podszedł do drzwi. Kiedy usłyszał za drzwiami kroki, wyskoczył zza węgła, unosząc broń: -STAĆ, SKURWYSYNY!

Kapitan Striełok i kilku jego ludzi zamarło, wytrzeszczając oczy na sierżanta: - Chłopak którego przysłałeś mówił że chcesz się spotkać... Więc uznałem że to jakieś kłopoty, jak tylko usłyszałem strzały...

Po kilku długich sekundach sierżant opuścił broń. Następnie z zaskoczenia objął oficera, całując go siarczyście w oba policzki:

-Uratowałeś nam dupska, sukinsynu!
-Tak, tak, to nic, sam zrobiłbyś to samo... - Striełok z trudem uwolnił się od mężczyzny i wierzchem dłoni wytarł policzek. Na widok Buttala uniósł brwi: -O, pan Reznik... Widzę że kłopoty trzymają się pana jak muchy...

- O tak, bo przez te wszytskie trupy ciuchy jadą mi gównem
- zapewnil z uśmiechem krasnolud: - Dobrze pana widzieć, już myślałem że będziemy się musieli zacząć starać.
- po czym dodał już poważniej - uciekł ktoś?

- Nie, a nawet mamy kilku jeńców- głową wskazał na pobojowisko, obstawiane przez kawalerzystów pod jego dowództwem. Co prawda nie byli konno, ale nawet mimo to zgrabnie radzili sobie z zabezpieczaniem pola bitwy:

- Chociaż trudno będzie mi wyjaśnić dlaczego użyłem armatek pułkowych wewnątrz miasta...

-Nikomu nie będziesz się tłumaczył! - Colonesku, który do tej pory ponuro oglądał podziurawiony front budynku komendy, spojrzał na kapitana a w oczach rozbłysnęły mu niebezpieczne ogniki:

- Nie dzisiaj! Napadli na nas, chcieli mi zabić albo uprowadzić świadków i do tego zrobili otwarty atak na komendę Straży Miejskiej! Nie na mojej zmianie, kurwa!

Ostatnie zdanie wykrzyczał, czerwieniejąc na twarzy. Finalnie jednak uspokoił się nieco, przygładził wąsy i głęboko odetchnął: -Idziemy do jarla. Teraz! Weź kilku ludzi, jeśli jakiś urzędas spróbuje nas powstrzymać, albo jeszcze lepiej, zacznie nam grozić konsekwencjami, zaaresztujemy go jako członka spisku!

-Nie przesadzasz aby... ?
-Zamknęli mnie w mojej własnej izolatce!
- Wykastrować i powiesić - zawtórował mu gniewnie (wczuwając się w nastrój chwili) Buttal: - albo przywiącać do armaty i wtedy strzelać. Kurwie syny przerwały mi partię pokerka kiedy miałem karetę asówm, psia ich mać. Ja wszytsko rozumiem to tutaj to przegięcie. Co za debil napada w niemal setkę na posterunek straży w środku miasta. No sam powiedz Torgi, to obraża nas profesionalizm, nie? - pokrzykiwał groźnie.

Torrga spojrzał na pracodawcę z medalionem w zębach: -Em... No jasne. Sto to za mało!- krzyknął, chociaż nie do końca rozmiejąc o co w tym wszystkim chodzi. Finalnie jednak przez przypadek uruchomił jeden ładunek energii leczniczej, która owiała mu twarz. W przerażeniu podrzucił talizman akurat tek, że Buttal złapał go w powietrzu:

- ŁA! Co to za cygańska magia?!

Colonesku prychnął gniewnie: - Dosyć gadania! Idziemy! - łypnął groźnie na kuriera: - A wy dwaj będziecie nam towarzyszyć!
- Ta jest panie szefie! Hura i do przodu! Za wolność, suwerenność i podwójną premie za ryzyko ! zakrzyknął dziarsko. Pałac wydawał sie coraz blizszy. No i jarl. Nie ma tego złego, nie? Zawiesił medalion na szyi, ruszając za wkurwionym sierżantem. Czasem lepiej dać się ponieść chwili niż czekać na deszcz...czy jakoś tak.

Grupa która przemaszerowała przez miasto bezapelacyjnie budziła zainteresowanie. Dwóch sponiewieranych krasnoludów, wąsaty sierżant straży pokryty kurzem oraz brudem, kapitan pograniczników Striełok i zbrojna obstawa, składająca się z sześciu pieszych kawalerzystów pod bronią. Torrga zaś rozglądał się dookoła, szarpiąc brodę: -Wszyscy się na nas gapią... Nie sądzisz chyba że te skurwysyny byłyby aż tak bezczelne, by spróbować czegoś teraz?

- Bezczlni moze są ale teraz to juz im nic nie da jak sądzę. Po pierwsze wątpie by zostało choć z dziesięciu zdolnych do walki bandytów w tym mieście po tej zadymie a mniej nie ma co próbować, jak nas pierwszą salwą by nie zdjeli to by byli martwi. Ktoś musial sypnąć górą szmalu za ataki numer ale przelicytował. Sam wiesz, jak ktoś zginie w zadymie to się zdarza ale myślisz że odpuszczą komuś kto nasłał stu ludzi na komendę straży? - Resnik westchnął - Chciałbym wiedzieć co jest w tym nieszczęsnym liście że tak im na nim zalezy. No i jak nas przyjmą w pałacu. Jak sadzisz?

- Biorąc pod uwagę że prowadzi nas bardzo wkurwiony strażnik miejski z bardzo poważnymi informacjami na temat rozbestwienia się miejscowych bandytów... Na pewno przebijemy się do jarla...- Torrga zarechotał, obserwując jak strażnicy przy bramie zamku schodzą Colonesku z drogi: - Ale to czy jarl nie wsadzi nas za bezczelność do lochu, to zupełnie inna sprawa...

Gdy pochód znalazł się mniej więcej w połowie długości placu, wrota od kasztelu otworzyły się a na schody wyszedł brodaty mężczyzna, który przyjął Buttala i obiecał mu audiencje w możliwie szybkim terminie.Zza jego pleców wyłoniło się dwóch strażników. Urzędnik pobladł nie spodziewając się tak licznej procesji: -Ty!- wrzasnął sierżant, celując palcem w urzędnika:

- Mamy sprawę do jarla, i kurwa mać, spróbuj tylko...Nie dokończył, bo dwóch ludzi Striełoka przytrzymało go i przypadkiem zatkało mu usta. Kapitan uśmiechnął się nerwowo do krasnoludów: -Sądzę że spuszczenie go ze smyczy będzie bronią ostateczną. Panie Buttal, wy macie gadane, spróbujcie wyjaśnić sytuację temu... panu.- dokończył, patrząc niechętnie w stronę urzędnika.

Buttal pokiwał glową po czym wyprostował sie i rozpoczął: - Szanowny pan sierżant chciał powiedzieć że ze względu na rozruchy w mieście i zbrojny napad na siedzibe władz musi, tak on jak i obecny tu i zapewniajacy mu wparcie kapitan Striełok, porozumieć się bez jakiejkolwiek zwłoki z jarlem, celem zastosowania przepisów stanu wojennego i zapewnienia funkcyjnych możliwości zapewnienia stanu bezpieczeństwa miasta i jego terytoriów, zgodnie ze stosownymi dekretami i poleceniami odnośnie stanów wyjatkowych i tym podobnych - wyjaśnił krasnolud. Co do końcówki nie był; pewien ale niemal każdy kraik ma takie przepisy, nie?

Urzędnik wytrzeszczył na kuriera oczy. Wytrzeszcz ten, w malowniczy sposób połączony był z otworzeniem ust, uniesieniem brwi i przekrzywieniem beretu nałożonego na jego szpakowate włosy. Finalnie jednak zebrał szczękę z podłogi i rzucił okiem na towarzyszących mu strażników, którzy to będąc pod wrażeniem przemowy krasnoluda, porzucili groźne pozy i zaczęli szeptem rozprawiać na temat sytuacji w mieście. Urzędas westchnął, łypiąc na interesantów niechętnie: -Skoro tak... Proszę za mną...

Colonesku rozejrzał się, zdezorientowany: -Em... I co? Nikomu nie muszę dać po pysku?!

- No najwidoczniej nasze słuszne argumentu zadziałały - wyjaśnił krótko krasnolud, woląc nie wyjaśniać niepojętego. Ruszył wraz z pozostałymi w głąb pałacu.
 
vanadu jest offline  
Stary 24-03-2013, 13:42   #124
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Patrzyła przed siebie spokojnie, mając czarny znak na swym lewym ramieniu. Spojrzała na ten znak tylko przelotnie, po czym znów patrzyła przed siebie, jedynie mrugając.

Zaufaj Carlowi, pierwszy zacznie klaskać. Wydawał się miły, ale będzie trzeba mu zrobić bardzo bolesną krzywdę za nie ostrzeżenie wcześniej. I odwalenie takiej szopki, gdy sama nie lubiła tego typu ceremonii. Zły nastrój był dla niej, ciemność, trochę światła, atmosfera jakby ktoś umarł.

Przy czym miała nadzieję, że wszyscy zdawali sobie sprawę z pewnej kwestii. Jej przysięgi wiązały jedynie w przypadku osób uznanych przez nią za godnych. Gdyby złożyła przysięgę demonowi... ta przysięga by nie była wiążąca, bo tak jak można podpisać cyrograf z diabłem, tak ona nie mogła mieć żadnej prawomocnej umowy z demonem.

Biedne, oszukane i wycyckane demony.

Laurie niepewnie położyła dłoń na ramieniu samurajki i spojrzała na nią z boku.

-Em... Tsuki... ?

Mistrz Arastan zaś uśmiechnął się lekko, zdejmując kaptur i w końcu pozbywając się swojej formalnej miny.

-Mam dziwne wrażenie że Tasuki nie do końca jest zadowolona z naszej niespodzianki...


Zahard spojrzał na dziewczynę, zdejmując z siebie ceremonialny płaszcz.

-Winniśmy ci przeprosiny ale chcieliśmy możliwie załatwić twój awans, bez mieszania w to reszty rady. Wiesz, wielu starszym inkwizytorom nie podobał się fakt że w ich szeregi wstąpiła kobieta. I do tego młoda. Czarna Odznaka zaś, czyli oznaka wielkiej niezależności, w twoim wieku to rzadkość.- lord inkwizytor uśmiechnął się leciutko.- Musieliśmy się pośpieszyć, żeby stare pierdziele nie miały czasu powołać się na jakieś przedwieczne prawa i ci zaszkodzić... Em... Carl, możesz przestać klaskać.

-Em... Tak, przerpaszam...-
speszony akolitka spuścił wzrok na swoje stopy.

-Poważnie rozważam czy komuś nie wepchnąć nogi tam gdzie nawet Słońce nie zagląda...-


Zamrugała, ale obróciła się do Laurie.

-Teraz ciebie musimy wpakować w gniazdo demonów, pokonać je i będziesz miała też awans.-


-Formalnie to właśnie zgodziłam się zostać doradcą Inkwizytora z Czarną Odznaką więc podlegam ci ale sama mam prawa jak zwykły, Licencjonowany Inkwizytor.-
uśmiechnęła się ślicznie.

Astaron zaś zaśmiał się, ściagając z ramion płaszcz i ukazując standardowy ornat kapłański w który odziany był starzec.

-W pewnym stopniu cię rozumiem, Tsuki, bo ja sam zostałem mianowany na obecne stanowisko w bardzo podobny sposób. Ale wierz mi, gdyby dało się inaczej, zrobiłbym to. Niestety, wciąż mamy w zakonie kilku twardogłowych... Gdyby oni doszli do głosu, możliwe że nawet próbowaliby doprowadzić do twojej degradacji stopniem. Odwołaliby się do twojej odwagi na dworze Davidhoffa, nazywając ją nadużyciem władzy albo czymś równie absurdalnym...

Carl pokiwał głową.

-I niestety mieliby do tego prawo. A zamiast być sądzona, jesteś teraz bohaterką dla wszystkich członków naszej organizacji.- uśmiechnął się szeroko, ale cofnął o krok pod zimnym spojrzeniem elfki.- Em...

Prawie chciała powiedzieć "Ściągaj spodnie i się wypchnij" po czym zamachnąć się i dać mu opancerzonego kopa między nogi. Prawie, pokusa była wielka, ale wytrzymała.

-Nie wiem co takiego zrobiłam by być nazywaną "bohaterką", nie bardziej wiem czy ci twardogłowi przetrwaliby zdradę, ale nie chcę więcej tego typu niespodzianek. Inaczej czyjś zad będzie równie przejezdny co brama miejska.


Tym razem najwyższy inkwizytor w Skuld, a może i w całym Wordis, ryknął śmiechem, zginając się w pół. Carl zarechotał nerwowo a medyk który cicho oddalał się w stronę drzwi, zatoczył się i walnął w kolumnę.

Zahard spojrzał zaś na czerwoną po uszy Laurie.

-Wiesz że jako jej doradca będziesz miała mnóstwo roboty, co?

-Właśnie to do mnie dociera...


Astaron zaś uspokoił się nieco.

-Ech... Dobre, Inkwizytorze Tsuki, dobre... A jeśli idzie o niespodzianki to nie martw się. Wątpie żebyś w ciągu najbliższych kilku lat miała okazję zastąpić Caleva, albo innego starszego miasta, na stanowisku Lorda Inkwizytora...

Skinęła krótko głową.

-Wracając do bardziej przyziemnych rzeczy, zabraliście już wszystko z rezydencji, którą zaatakowaliśmy? Bo jeśli nie to chętnie wrócę i zbiorę parę rzeczy. Przyda się więcej ofiar dla przodków, jeśli chcę zwiększyć moją moc. I może barek.-


Chwila ciszy i spojrzenie na Laurie.

-Była w tej rezydencja piwnica z alkoholem?-

Laurie zaczerwieniła się lekko. Galev odwrócił wzrok. Carl zaczął nerwowo gwizdać. Arastan zaś spojrzał ze zdziwieniem na wszystkich obecnych w pomieszczeniu i uniósł wysoko brwi.

-A wam co się dzieje?!

-Em... Nic, Mistrzu...
- Zahard zaczął na szybko zdejmować pancerz, by finalnie odstawić go na manekina, mieszając naramienniki z nagolennikami oraz karwaszami.- Chodźmy już stąd, nie zabieramy mistrzowi jego cennego czasu.

-Świetny pomysł! Mam masę papierów!

-A ja i Tsuki musimy podpisać ostatnie dokumenty.

Nim samurajka zrozumiała co się dzieje, została prawie wyniesiona przez swojego zwierzchnika, podwładną i dotychczasowego informatora.

Dopiero na korytarzu Zahard odetchnął.

-Wiesz, Tsuki, masz naprawdę śladowy instynkt samozachowawczy. Rzecz dość powszechna u osób z odwagą na takim poziomie co twoja...

Zamrugała.

-Ale o co wam chodzi?-


Znów zamrugała, lekko zagubiona.

-Zadałam normalne pytanie, czy w tej rezydencji była piwnica z alkoholem. Może nie wiecie, ale przodkowie cenią sobie dobre trunki i mają niezłą cenę. Kolejne łaski od nich kosztują coraz więcej, a butelki z alkoholem porządnym są łatwe do przechowywania.-

-My to wiemy Tsuki. Nie tylko twoi przodkowie cenią dobre alkohole. Dobre alkohole są cenione przez wszystkich a Inkwizycji oficjalnie nie wolno zabierać dla siebie nic z domów czy rezydencji osób zatrzymywanych.- Zahard oparł się plecami o ścianę, chustką osuszając czoło z potu.- Dlatego twoje pytanie naruszyło coś co mógłbym nazwać szarą strefą...

Laurie przewróciła oczami.

-Innymi słowy mamy alkohol. Dużo alkoholu. Część zostanie wypita na kolacji dla adeptów, ale najlepsze butelki zostały dla ciebie i dowodzących atakiem.-
dziewczyna uśmiechnęła się leciutko.- Butelki z naprawdę dobrą zawartością... No i rzecz jasna otrzymasz standardową zapłatę za swoje wyczyny.

Laurie nachyliła się do swojej bliskiej przyjaciółki i szepnęła do jej ucha śliczną, dwucyfrową liczbę o jeden mniejszą od pechowej trzynastki.

Następnie cofnęła się, widząc uśmiech towarzyszki.

-Połowa to elfia księżycówka, trzy butelki to wino z granatu, krasnoludzki specjał. A reszta to aleeian.


Pokiwała z uznaniem.

-To sporo by kosztowało... piwo orzechowe?-


Spojrzała z nadzieją na swoją przyjaciółkę z korzyściami, z prywatnej strony, oraz doradczynię, z tej formalnej strony.

Laurie uśmiechnęła się w ten sposób, który powodował że Tsuki odczuwała mrowienie w krzyżu i gęsią skórkę na nogach.

-Oficjalnie nie było tam żadnego piwa...

Ach, te słodkie niedomówienie.

Zahard zaś odchrząknął i sięgnął za plecy, wyjmując pękaty mieszek.

-Twoja zapłata, Tsuki. I gratyfikacja za twoje dokonania. Zasłużyłaś na to jak mało kto.- uśmiechnął się lekko.- Co prawda od teraz jesteś niezależna, ale jutro mogłabyś wpaść do Carla. Powie ci jakie masz dostępne zlecenia. I gwoli ścisłości, żeby nie obrażać twojego profesjonalizmu, Carl odrzucił te które mogłyby być wręcz śmieszne dla ciebie.

Sakiewka, która trafiła do rąk samurajki była bardzo przyjemnie ciężka. Dziewczyna czuła pod palcami duże, dość grube monety. Platynowe lintary. Balsam na zbolałe serce wojowniczki.

Tsuki mogła jedynie się uśmiechnąć.

-No i to jest coś co lubię. To, wino, szkoda, że nie udało mi się jeszcze czegoś złotego podebrać z rezydencji. Ale nie szkodzi, kultów demonów nie zabraknie, więc się znajdzie coś.-

Mówiła to oczywiście do siebie, chociaż Laurie i tak pewnie ją słyszała.

-Cóż, chodźmy po piwo i zapraszam do mnie na spędzenie tego czasu w dobry sposób.-



Wypicie całych czterech litrów piwa orzechowego przez Tsuki oraz trzech czwartych tej ilości przez Laurie zaowocowało serią dziwnych wyczynów, których żadna z dziewczyn nie byłaby w stanie zbyt dobrze pamiętać. Miały jedynie mgliste pojęcie oraz obrazy nędzy i rozpaczy po przebudzeniu, gdy odkryły w jakim stanie znajdowało się, służbowe ale nadal, mieszkanie Tsuki.

Zgodnie ze zmową milczenia, wydarzenia te miały nigdy nie zostać ukazane światu zewnętrznemu, nigdy więcej wspominane na głos ani, co było już pobożnym życzeniem, dokonywane kolejny raz. Od tamtej pory także Tsuki nie mogła patrzeć na stojak na płaszcze w ten sam sposób co kiedyś.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 24-03-2013, 19:03   #125
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Gregor Eversor


Główny posterunek straży miejskiej, jako jeden z najstarszych budynków w całym Ironbridge prezentował się wspaniale, przewyższając swoim rozmachem więzienie miejskie, umieszczone na skraju aglomeracji. Okrągłe, wysokie na pięćdziesiąt metrów wieże strażnicze łączyły się ze sobą za pomocą muru obronnego, upstrzonego blankami oraz licznymi gargulcami, z których pysków tryskała woda z rynien, a w czasie zagrożenia, płonąca oliwa oraz smoła. Wewnątrz zaś, przycupnięty na środku rozległego placu, piętrzył się masyw głównego budynku komendy, zwieńczony ośmioboczną wierzą obserwacyjną górującą ponad całym miastem.

Mimo że cały kompleks był mniejszy od więzienia, na tle pozostałych budynków miejskich wydawał się niewymownie wręcz wielki.

Gregor podszedł w stronę szerokiego pomostu, łączącego strażnicę z ulicą i bezwiednie rzucił okiem do fosy oddzielającej posterunek od reszty miasta. Uśmiechnął się leciutko, gdy zamiast wody oraz szpikulców sterczących z dna, zobaczył najzwyczajniejszy w świecie rynsztok, niezwykle głęboki i starannie ogrodzony, ale jednak rynsztok.

Z niewielkim trudem przebił się przez potok ludzi wchodzących i wychodzących przez warowną bramę i lekkim krokiem zbliżył się do jednego ze strażników pilnujących porządku przed posterunkiem.

Niższy z nich, z nosem jak kartofel, spojrzał na przybysza spod poobijanego hełmu i jak gdyby nigdy nic wrócił do zwijania peta z taniego tytoniu.

-Zgłoszenia kradzieży, rozboju, hałasów i podejrzenie wyglądających jegomości odwiedzających waszą sąsiadkę przyjmowane są w głównym budynku. To ta duża kolejka.

-Ja…

-Ktoś chce cię zabić i masz na to konkretne dowody, to ta druga, mniejsza kolejka, do strażnicy. Może będą tam wolne miejsca.-
ciągnął niestrudzenie, jakby nie słysząc rozmówcy.- Jeśli zaś coś przeskrobałeś i męczy cię sumienie, to prosto do wieży więziennej. Potem ktoś się tobą zajmie…

Gregor westchnął, przewrócił oczami i chwycił niskiego funkcjonariusza za głowę, by następnie podstawić mu pod ogromnego kinola odznakę otrzymaną od Birka. Konus uniósł wysoko brwi i patrzył chwilę na małą tarczę, by finalnie przenieść wzrok na maga.

-Em… Słucham?

-Komendant Strakken. Już
.

Strażnik zasalutował sprężyście.

-Komendant jest na tylnym dziedzińcu ćwiczebnym. Przemawia do ludzi.

-Dziękuję.

-Ej! Ej ty!-
konus obrócił się na pięcie, krzycząc za odchodzącym mężczyzną. Finalnie westchnął i podrapał się po karku, wracając do wcześniejszej, wygodnej pozycji kiedy to plecami wspierał jeden z filarów bramy.- Ciekawe czy szefo przegna go od razu, czy wcześniej go opieprzy… ?


***


Eversor przeszedł wzdłuż kolejki, przepchnął się przez grupkę czopującą drzwi od komendy i wszedł do środka, niezbyt przejmując się gniewnymi okrzykami ze strony oczekujących. Bezceremonialnie zajął miejsce jednego z interesantów i gestem uciszył grubego mieszczanina, który miał właśnie podejść do biurka oficera dyżurnego.

Nim funkcjonariusz otworzył usta, w ręku Gregora błysnęła odznaka.

-Do komendanta.

Strażnik ze znudzoną miną wskazał drzwi za swoimi plecami, i kiedy mag ruszył w ich stronę, zajął się kolejnym interesantem. Sam Eversor natomiast nacisnął klamkę i wyszedł na brukowany plac, ignorując tym samym dość wymowną tabliczkę na drzwiach, zakazującą wstępu osobom nieupoważnionym.

Na zewnątrz z pewnym zaskoczeniem odkrył, że nie jest sam.

Mag nie byłby zaskoczony obecnością grup strażników, ćwiczących walkę, strzelanie do celu i wysłuchujących tyrand swoich zwierzchników. Plac był jednak zapełniony funkcjonariuszami w pełnym rynsztunku bojowym. Wszędzie lśniły hełmy, napierśniki oraz kolczugi. Gregor dostrzegł też że ktoś dostał pozwolenie na otworzenie arsenału miejskiego, bo strażnicy trzymali w rękach liczne muszkiety, halabardy, arkebuzy oraz piki.

Nie było to byle jakie zebranie.

Nim zdążył rozejrzeć się dokładniej, władczy, kobiecy głos sprawił, że zamarł w miejscu i o mało co nie zasalutował.

-Hej ty!- Gregor powoli obrócił się i spojrzał na idącą w jego stronę funkcjonariuszkę. Także i ona miała na sobie pełny pancerz, a przy jej boku wisiała podwójna pochwa, mieszcząca w sobie długi miecz oraz zakrzywionego korda. Na jej ramiona spływały długie, złote włosy.



Dopiero po kilku długich sekundach siłowania się z jej zimnymi, kalkulującymi oczami, do mężczyzny dotarło, że coś do niego mówi.

-Em… Przepraszam, mogłaby pani… ?

-Sierżant!

-Słucham?
- Gregor po raz pierwszy od długiego czasu wytrzeszczył oczy.

-W Straży nie ma pań i panów. Są posterunkowi, kaprale, sierżanci oraz piastuni wielu innych stanowisk oraz stopni, o których powinieneś wiedzieć skoroś tu wlazł.- warknęła, stając z Gregorem twarzą w twarz. Oj, wysoka była.- Więc? Po coś tu przylazł i czy masz w ogóle prawo tutaj być?

Dwóch rosłych strażników którzy do tej pory byli jakby tłem dla charyzmatycznej pani sierżant zbliżyło się w sugestywny sposób, wyraźnie dając Eversorowi znak żeby faktycznie miał powód żeby przebywać na placu.


Jean Battiste Le Courbeu


Gniewne krzyki niosły się po placu pod kamienicą. Płomienie szalały w oknach wyższych pięter, postaci w czarnych płaszczach miotały się dookoła budynku a kilku z nich zajęło się uprzątnięciem z miejsca zajścia ciał niepotrzebnych światków.

Ukryty za beczką na deszczówkę Jean obserwował ponuro jak zabójcy, bardziej zachowujący się w stylu zawodowych żołnierzy, układali na chodniku przed kamienicą ciała i spokojnie pakowali je do worków. Pośród ich ofiar znalazł się młody odźwierny, siwobrody starzec w zakurzonej koszuli i spodniach i kobieta, w splamionym krwią fartuchu praczki.

Seravine westchnęła, wychylając się z kryjówki wraz z Jeanem. Tajny korytarz ukryty w ścianie jej dotychczasowego lokum wyprowadził ich prosto w boczną alejkę, którą to bez problemu dotarli do zaułka mieszczącego się dwa domy dalej.

Dziewczyna spojrzała ponuro na kochanka.

-Nie wiem, komu podpadłeś, ale ten ktoś nie oszczędza w środkach…

-Wiem, wysłanie za mną plutonu muszkieterów to przesada.

-Chodziło mi raczej o fakt, że ta banda nie zawahała się przed wymordowaniem całej służby, mimo że żadne z nich nie stanowiło dla nich prawdziwego zagrożenia. Isabell pewnie zemdlała już gdy wysadzili drzwi, Enzo był praktycznie ślepy a Silvio pewnie schował się w kanciapie. Straszny był z niego tchórz…-
westchnęła znowu, a Jeanowi nie było potrzebne szpiegowskie doświadczenie żeby odkryć, że dziewczyna w pewnym stopniu polubiła ludzi, z którymi do tej pory żyła pod jednym dachem.

Gnom już zaczął otwierać usta, żeby pocieszyć ją, kiedy po placu przetoczył się rozwścieczony krzyk, gwałtownie wyrywając ukrywającą się dwójkę z ponurego otępienia.

-Co to ma znaczyć, do jasnej cholery?!- mężczyzna, który pojawił się na placu siedząc na grzbiecie czarnego rumaka bojowego, miał mocny i lekko zachrypnięty głos.- Gdzie oni są?!

-Kapitanie…

-W tym domu, na piętrze, mieliście osaczyć i usunąć gnoma i kobietę. Nasz informator wyraźnie zaznaczył, że są zajęci sobą, więc co poszło nie tak?!


Jean zdjął kapelusz z głowy i zaryzykował szybkie rzucenie okiem na nowo przybyłego dowódcę całej bandy. Uniósł lekko brwi, widząc wzniosłego oficera w czarnym mundurze muszkieterskim, lekkim pancerzu i w z ozdobionym czarnymi piórami kapeluszem na głowie. Brązowe loki opadały mu na ramiona a jego lewe oko kryła prosta, materiałowa opaska.


Zniecierpliwionym, chłodnym wzrokiem obserwował wijącego się przed nim podwładnego.

-Sierżancie, żądam wyjaśnień.- wycedził przez zęby, pozwalając swojemu wierzchowcowi wykonać krótki spacer dookoła przesłuchiwanego mężczyzny.

-Przybyliśmy na miejsce wedle rozkazów, zajęliśmy pozycje w opuszczonej kamienicy naprzeciwko wyznaczonego celu, a grupa uderzeniowa czekała pod drzwiami, na mój sygnał…

-Ale… ?-
oficer spojrzał na podwładnego, z trudem panując nad sobą.- Ale coś się stało, że się zesrało, prawda?

Pobladły sierżant skinął głową.

-Więc do jasnej cholery, gadaj co!

-Pintelli zobaczył gnoma w oknie od balkonu i strzelił…

-Pintelli nie spudłowałby bez konkretnego powodu, prawda?

-Tak, panie kapitanie. Nim strzelił, okno wybił kot.

-Kot, sierżancie?

-Tak, sir. Duży, kudłaty jak jasna cholera. Wybił szybę i przewrócił gnoma


Głuchy trzask, połączony z hukiem wystrzału, sprawił, że wszyscy obecni na placu obrócili się.

Jean zaś z pewnym niepokojem obserwował jak mężczyzna zwany kapitanem wyjmuje z oboku dubeltowy pistolet skałkowy i bez słowa strzela sierżantowi w twarz. Zabity żołnierz padł na bruk z szeroko rozłożonymi rękami, z krwawą masą posiekanego mięsa zamiast twarzy.

Kapitan zaś uniósł dymiącą jeszcze broń i spojrzał po pozostałych strzelcach.

-Ktoś jeszcze zamierza robić ze mnie idiotę?!- krzyknął, nie kryjąc już wściekłości.- No?! Który jest na to chętny!

Z furią w oku spojrzał na najbliższego muszkietera.

-Ilu naszych zginęło?

-P… Pięciu, sir!-
krzyknął mężczyzna, gwałtownie prężąc się w salucie.- I kolejnych czterech jest ciężko rannych!

-A kobieta i gnom?

-Całe piętro płonie. Nikt nie jest w stanie tam wejść, sir
.

-Dobrze więc. W takim razie wysłać rozkaz pozostałym grupom. Mają obstawić cała dzielnicę!- jednooki rozejrzał się dookoła, klepiąc po szyi zaniepokojonego wierzchowca.- Jeśli mieli czas zastawić taką pułapkę, to tym bardziej mieli czas na ucieczkę. Pamiętajcie, gnomy i krasnoludy są jak karaluchy. Zabić ich to niemała sztuka.

Jean prawie podskoczył, kiedy Seravine podłożyła mu dłoń na ramieniu i omiotła oddechem jego ucho.

-Wiem że to przedstawienie było zaprawdę ciekawe, ale chyba powinniśmy się stąd zbierać. Chcąc czy nie, ten wrzasku wywołał niemałe zamieszanie. Lepszej okazji do ucieczki możemy już nie mieć…- na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.- …karaluszku?

Jean westchnął bezradnie, prawie się uśmiechając.


Buttal


Ciężkie kroki zbrojnej eskapady niosły się echem po korytarzach zamku. Prawie, że biegnący na czele całego pochodu ochmistrz, co jakiś czas odwracał się do maszerującej grupy, próbując nawiązać jakąś śladową nić porozumienia.

-Panowie, rozumiem, że sprawa jest paląca ale Jarl jest naprawdę zajęty…

Colonesku spojrzał zimno na urzędnika. Opanowana na jakiś czas agresja wciąż lśniła niebezpiecznie w jego oczach, gotowa w każdej chwili przejąć kontrolę nad zachowaniem sierżanta.

-Proszę powiedzieć mi jakie to sprawy ma na głowie nasz władca, skoro bezpieczeństwo jego miasta jest przy nich sprawą marginalną, co?!

-Och, od razu bezpieczeństwo… Jakieś zamieszki, a wy od razu insynuujecie że miastem rządzi bezprawie…


Jak na zawołanie, nim Colonesku otworzył usta, obok przebiegł chudy goniec w pokrytym śniegiem płaszczu. Bez słowa zbliżył się do szpakowatego mężczyzny i wręczył mu kopertę. Urzędnik otworzył ją, i widząc zawartość zaniemówił.

-Pięćdziesiąt dwie osoby zabite w… W czasie ataku na posterunek straży?!- wyszeptał, naprawdę przerażony. Z jego twarzy odpłynęła cała krew a ręce jęły mu drżeć.

Striełok westchnął, kręcąc głową. Rzucił okiem w stronę Buttala, kiedy urzędnik zaczął wykrzykiwać pod niebo swoje niedowierzenie sytuacji w mieście.

-Cholerne urzędasy… Nie wierzą na słowo ale papier z odpowiednią pieczątką sprawia że albo wpadają w panikę, albo liżą dupę okazicielowi papieru…- zmęczony kapitan skierował wzrok w stronę ochmistrza, który odzyskał już panowanie nad sobą.

-Oprócz krzyków zamierza pan coś zrobić?

-Ja… Tak nie może być
!- stwierdził mężczyzna, chowając list do kieszeni.- W tym wypadku Jarl MUSI podjąć stosowne kroki… Jeśli bandyci nie boją się bandą napadać na posterunek straży, to do czego dojdzie za kilka miesięcy…

Kręcąc w niedowierzaniu głową ruszył przed siebie. Zatrzymał się dopiero przed wysokimi, podwójnymi wortami z dębowych desek, pilnowanymi przez kilku zbrojnych w halabardy mężczyzn. Mimo herbu Kamiennej Baszty na płaszczach, nie wyglądali na Tymowych gwardzistów ze świty Jarla. Buttal dobrze pamiętał odwiedziny władcy miasta w jego rodzinnej Górze Morr. Przybocznych ludzkiego króla stanowiła wtedy grupa plemiennych wojowników ubranych w futra i uzbrojonych w zdobne, oburęczne topory runiczne.

Nawet Striełok zmarszczył brwi.

-A ci to, co za jedni?

-Najemnicy.-
ochmistrz odpowiedział półszeptem, poprawiając tunikę.- Doradca Jarla Ulryka, Sigmund, poradził nająć kilku „zawodowców” z Południa, wytykając jednocześnie, że przyboczni Jarla częściej piją i żrą niż walczą…

Kapitan skinął ostrożnie głową, obserwując jak urzędnik zbliża się do strażników.

-Mam tutaj delegację ze Straży Miejskiej, z bardzo pilną…

-Przejścia nie ma.-
stojący bezpośrednio przed drzwiami gwardzista nie spojrzał nawet na ochmistrza.

-Posłuchaj, to nie byle jacy goście. W mieście doszło do…

-Przejścia nie ma.-
wojownik powoli przeniósł wzrok z punktu gdzieś nad głowami gości na twarz urzędnika.- Z rozkazu Doradcy Sigmunda. Jarl ma bardzo ważne spotkanie.

Wyrecytował jak z pamięci, po czym wrócił do gapienia się w przestrzeń.

Striełok warknął ze złością jakieś przekleństwo i ruszył do przodu, by finalnie stanąć przed upartym strażnikiem.

-Posłuchaj sobie.- wycedził przez zęby. Gdyby wzrok mógł zabijać, gwardzista był już martwy.- W mieście doszło do rozruchów wymagających użycia armaty z kartaczem. Rozumiesz? Pół setki rębaczy zaatakowało w biały dzień posterunek straży!

-Przejścia nie ma.

-Nie mam zamiaru żeby jakiś gnojek w lśniącej zbroi
…- kapitan wyciągnął dłoń i złapał strażnika za szarfę przepasającą mu pierś.

Sekundę później dowódca pograniczników padł na marmurową posadzkę, trzymając się za uderzony drzewcem halabardy brzuch.

I zaczął się chaos.

Podwładni uderzonego oficera rzucili się na gwardzistów, kopiąc, bijąc i młócąc przepisowymi pałkami, które wolno im było nosić w mieście. Colonesku, jakby czekając na swoją okazję do walki, pomknął do przodu, ciosem barku taranując agresywnego strażnika i pozbawiając to tym samym przytomności.

Torrga, który do tej pory milczał i podziwiał chłodną dostojność zamku Jarla także zareagował instynktownie, przemocą na przemoc. Nim Buttal zdążył go powstrzymać, rzucił się głową do przodu, wyćwiczonym ruchem ścinając z nóg kolejnego strażnika sali tronowej i przerzucając go ponad swoimi zgarbionymi barkami.

Na środku całej zawieruchy zaś stali Buttal i krzyczący ochmistrz. Proszący o spokój i cywilizowane zachowanie urzędnik umilknął dopiero, gdy jeden z gwardzistów obrucił się i przypadkowo zdzielił go w tył głowy drzewcem halabardy.

Buttal odruchowo złapał furkoczącą mu nad głową broń, prostą dźwignią zmusił strażnika do zniżenia się do swojego poziomu po czym ciosem z byka pozbawił przeciwnika przytomności.

Następnie pomógł ochmistrzowi wstać.

-Bogowie… To jakieś szaleństwo…- urzędnik dotknął guza na czubku głowy i skrzywił się.- Przecież to bez sensu…

-UWAAAGAAA!!!


Obaj, krasnolud i mężczyzna, odruchowo obrócili głowy i wytrzeszczyli oczy, widząc szarżującego przez cała długość holu Colonesku. Sierżant trzymał w pasie szamoczącego się gwardzistę i pędził na oślep, prosto na zaskoczoną dwójkę.

Jedyne, co Buttal pamiętał z późniejszych wydarzeń, to tępe uderzenie, trzask drewna oraz grobową ciszę.

Kiedy w końcu udało mu się pozbierać myśli i usiąść, odkrył, że rozpędzony sierżant przepchnął siebie, kuriera oraz ochmistrza przez całe pole walki, uderzając z całej siły w drzwi sali tronowej. Potężne wrota otworzyły się do wewnątrz.

Leżący dwa metry dalej Colonesku podniósł się i potrząsnął głową.

-Co się… ? Gdzie jesteśmy… ?- kiedy zrozumiał swoje położenie, przełknął ślinę.- Oł…


W sali tronowej.

Buttal potrząsnął głową, próbując zogniskować wzrok na jednym punkcie.

-Moja głowa…

Po dłuższej chwili do jego uszu dotarł zagniewany głos.

-Nie, nie i jeszcze raz nie! Wasze warunki są nie do przyjęcia! Strefa wolnocłowa byłaby zabójstwem dla Kamiennej Baszty, i nawet ja to wiem, mimo że nie jestem pieprzonym ekonomem.- głos ten był stanowczy, pełen mocy i stojącego z anim autorytetu.- I na cały mój ród, co to ma być?! Sigmund!

-Już panie, zajmę się tym… Straż!

-Mówiłeś mi żebym najął tych patałachów a od czasu gdy strzegą mych komnat, co rusz dochodzi do przepychanek!

-Wybacz panie…


Buttal odzyskał finalnie ostrość widzenia. Pierwszą osobą jaka rzuciła mu się w oczy był szczupły, czarnowłosy mężczyzna w bogatej szacie i z pokaźną kolekcją pierścieni na palcach. Mężczyzna, nazywany przez Jarla Sigmundem, pobladł na widok krasnoluda.

-Ty… ?!

Nim kurier odpowiedział, zza pleców mężczyzny próbującego go wcześniej przekupić wyłonił się jasnowłosy olbrzym o krzaczastej brodzie i jasnych oczach.


-Sigmund, znacie moich nieproszonych gości?

Na widok mężczyzny Colonesku pobladł i skłonił się w pas.

-Mój panie…


Tsuki

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wXzcXvcFKJA[/MEDIA]

Siedzący za swoim ogromnym biurkiem Carl uśmiechnął się promiennie, oglądając kontrakt pomiędzy Tsuki i Laurie. Nie wiedział, że dokument ten sporządzany był na ciężkim kacu, w atmosferze co najmniej niekomfortowej. W końcu jak można spokojnie pisać papiery urzędowe na stole, na którym wcześniej uprawiało się szaleńczy seks? Jak można ku temu bez zażenowania użyć gęsiego pióra, które wcześniej służyło, jako jeden z wielu pobudzaczy w czasie pijackiej rozpusty seksualnej? Jak można było dokonać tego czynu z wieszakiem na płaszcze, będącym świadkiem i współsprawcą nocnych szaleństw, wiszącym na ścianie niczym cichy wyrzut sumienia?

Carl na szczęście nie wiedział co działo się w nocy. Dlatego też z uśmiechem przybił pieczątkę na lekko pomiętym pergaminie i podsunął go siedzącej naprzeciwko Tsuki.

-Cóż , z radością informuję że od tej pory łączy was umowa prawna o pracę, pobłogosławiona światłem Św.Cuthberta i wiążąca was w sposób niemal równie restrykcyjny co akt zaślubin.- akolita zaśmiał się cicho i dopiero po dłuższej chwili odkrył, że w swoim rechocie jest sam.

Odchrząknął, poprawił habit i spojrzał na stojącą obok wojowniczki Laurie, która jedną ręką opierała się o oparcie fotela dziewczyny, a drugą co rusz poprawiała włosy, opadające jej niesfornie na twarz. Za równo Tsuki jak i jej zastępczyni nie wyglądały za dobrze.

Nie dość, że wcześniejszej nocy wypiły tyle piwa, że nawet ogr padłby od jego ilości, to jeszcze w następstwie upojenia alkoholowego robiły rzeczy, których nawet Tsuki było wstyd. Dlatego też elfka była cała potargana i miała podkrążone oczy a Laurie musiała założyć szal, który maskował liczne malinki na jej szyi.

Carl odchrząknął.

-Cóż, normalnie ten żart wypowiadam w stronę inkwizytorów płci męskiej, więc jednak się śmieją…- bezwiednie przejechał dłonią po twarzy.- Em… Czy wolno mi zapytać co wyście wczoraj ro… ?

-NIE!


Jednoczesny krzyk z dwóch niewieścich gardeł prawie przewrócił Carla razem z krzesłem. Mężczyzna bezwiednie poprawił czapkę i przełknął ślinę.

-No dobrze… Widzę że nie jesteście dzisiaj zbyt rozmowne więc przejdę do rzeczy. Po pierwsze, tutaj masz kilka szablonów kontraktów. Jak Inkwizytor o pełnych prawach, masz prawo sformować grupę swoich pomocników, opłacanych na zasadzie najemnictwa.

Laurie przyjęła plik i schowała go do otrzymanej na początku, nieprzemakalnej skórzanej torby z chronionym magicznie zamkiem.

-A co z samym płaceniem?- elfka spojrzała przenikliwie na akolitę, co w połączeniu z jej makijażem i podkrążonymi oczami dało dość psychodeliczny efek.

Carl aż się zaciął.

-Em… Ja… Ten…- z szuflady biurka wyjął mniejszy plik, weksli bankowych.- Maksymalnie, możesz płacić swojemu podwładnemu sto sztuk złota dziennie, w dowolnej walucie. Weksle możesz uzupełniać w naszych placówkach terenowych. Odgórnie zakładamy, że nie będziesz nadużywać naszego zaufania, i otrzymujesz coś w stylu wolnego dostępu do zasobów złota w naszych kontach bankowych. Będziesz musiała nam jednak przesyłać kopie umowy zawartej z nowym członkiem zespołu przed otrzymaniem poszerzenia funduszów operacyjnych.

Tsuki półprzytomna spojrzała to na Laurie, to na Carla. Finalnie dziewczyna uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu elfki.

-Znaczy że twoi podwładni będą opłacani z kasy Zakonu o ile wcześniej poinformujesz zakon o nowym najemniku.- mówiąc to, schowała weksle do torby.- Coś jeszcze, Carl?

-Zlecenia.-
akolita uśmiechnął się lekko.- Jako Inkwizytor z Czarną Odznaką, sama wybierasz sobie prace i sama możesz podejmować śledztwa z własnej inicjatywy. Jesteś wolna, ale w sumie większość Inkwizytorów twojego stopnia zgłasza się do Zakonu po informacje… Nie wiem czy cię to ucieszy, ale po odleceniu zleceń na własne teściowe oraz na uliczne wróżbitki z kryształowymi kulami, udało mi się wyhaczyć kilka interesujących i dobrze płatnych próśb o pomoc… A dokładniej, trzy.

Tsuki przewróciła oczami.

-Carl… Głowa mnie boli…

-Oj dobrze już dobrze.-
zakonnik otworzył opasłe tomiszcze.- Pierwsze to prośba o pomoc agenta terenowego, mającego jurysdykcję na terenie Zachodniej Delty. To zbieranina wsi i miasteczek na zachodnim brzegu rzeki Skuld, niedaleko wybrzeża. Niecałe dwa dni drogi stąd. Owy agent, Oswald Birkenwerd, poprosił o przysłanie do centralnej osady licencjonowanego inkwizytora, najlepiej z kimś obeznanym z literą prawa. Kiedy poprosiliśmy go o więcej szczegółów, wysłany doń list wrócił do nas z informacją że Oswalda nie ma ani w miasteczku, ani nigdzie na terenie Zachodniej Delty.

-Dalej… ?

-Kolejna informacja jest już ze Słonego Lasu. To jedna z dwóch wielkich, nadmorskich puszcz na północy Skuld. Ze Słonego Lasu przyjechał ranny jeździec, który zmarł zaraz po dostarczeniu wiadomości. Wedle jego słów, ktoś masakruje osady drwali oraz osadników, zamieszkujących słone mokradła w lesie i dookoła lasu, a miejscowy hrabia desperacko prosi o pomoc, sugerując że może mieć to związek z mrocznymi mocami... Obiecuje góry złota. A przynajmniej kilka tysięcy.

-A skąd taka sugestia? Ciemne moce?-
Laurie rzuciła okiem na notatki Carla.- A skąd wie że sąsiad nie chce mu podkopać rynku i osłabić jego pozycji.

-Bo Słony Lasy i wszystkie sąsiednie hrabstwa to pas nieurodzaju. Tam ludzie to największy skarb i gdyby ktoś chciał zniszczyć owego hrabiego, nie zabijałby jego poddanych tylko podkupował ich albo porywał…

-Oł…-
dziewczyna bezwiednie zwilżyła językiem wargi.- A to trzecie zlecenie?

-Ach, to… Cóż, to zlecenie pochodzi od jednego z naszych lokalnych kupców, Owena Yeatesa. Owy magnat chce wynająć inkwizytora do poprowadzenia śledztwa, w sprawie załóg znikających ze statków przewożących jego towary…
- Carl uśmiechnął się lekko.- Co prawda mi to śmierdzi nieuczciwą konkurencją, bo wielce prawdopodobne, że to jakiś inny kupiec najmuje rębaczy by napadali na jego barki… Ale obiecał pokaźną sumkę. Dwanaście tysięcy złotych lintarów plus ewentualne premie za szkody materialne… Ale śledztwo wymagałoby wyprawy w górę rzeki, do dokerskiego miasta Arhas.

Laurie bezwiednie zagwizdała.

-Łał… Czyli czekałaby mnie premia?- z uśmiechem puściła do elfki oko.- Co ty na to?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 27-03-2013, 19:43   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jean był wściekły zachowaniem tej bandy zbójów zabijających ludzi po nocy. To był bezsensowny i bezpodstawny pokaz okrucieństwa.
Gnoma zaskoczył rozmach akcji, która była równie subtelna co krasnoludzkie dowcipy.
Po co aż tyle zachodu z powodu jednego szpiega, jakim on był ? I co to niby miało dać, skoro jego raport jest już na biurku Leonarda...

Seravine miała jednak rację, ktoś włożył dużo wysiłku by zabić jednego małego szpiega... zaczynającego dopiero karierę. Musiał być ku temu ważny powód. Ironią losu był fakt, że ten brak subtelności i rozmach obracał się przeciw nim.
Dzięki Sargasowi, Jean przeżył. A ich zacieranie śladów nic nie pomogło, skoro Le Courbeu zobaczył swego prześladowcę. Mimo nocnych ciemności blask ognia dawał wystarczająco dużo światła czułym oczom gnoma.

Agent ich królewskich mości przyjrzał się dobrze swemu prześladowcy. I dzięki magii iluzji, będzie w stanie go odszukać, zanim jednooki go ubiegnie we wzajemnych poszukiwaniach... ale na razie.

-Chętnie bym mu złożył podpis na zadku... taki nieusuwalny...- burknął pod nosem Jean i ruszył za Seravine. Przynajmniej na początku musiał jej pozwolić prowadzić.
Dziewczyna lekkim krokiem przebiegła w poprzek uliczki, przylegając plecami do ściany po przeciwnej stronie. Rzuciła jeszcze okiem w stronę gnoma i westchnęła.
-Że też masz ze sobą ten swój kapelusz...- mruknął, zbliżając się do rogu i wyglądając zza niego. Szybko cofnęła głowę i syknęła.- Biegają bez ładu i składu, ale jest ich dość dużo... Nawet przypadkiem któryś może nas zauważyć... Zejścia do kanałów zostały tu zapieczętowane na głucho, na skakanie po dachach masz za krótkie nogi...
Spojrzała znowu na Jeana, lekko poirytowana swoją bezradnością.
-Jakieś pomysły, Kotku?
-Mogę stworzyć jeszcze jedną iluzję przynęty... wystarczy ich zwabić w pobliże...-
zamyślił się gnom. Był to jego ostatni czar, którym mógł namieszać nie włączając się w walkę.- A gdy zajmą się iluzją, my będziemy mogli uciec.

Dziewczyna pokiwała głową, rozglądając się.

-To daje nam punkt wyjścia... Problem polega jednak an tym że nie wiemy gdzie są te pozostałe grupy, o których mówił ten krzykacz na koniu...- nagle przerwała.- No właśnie! Konie.

Pociągnęła Jeana za sobą i wspólnie wyjrzeli za róg. Dłonią wskazała na jeden z bocznych budynków, niczym nie wyróżniający się od reszty. Przy jego ścianie stała podłużna, drewniana stodoła. Dopiero po chwili gnom dostrzegł niewielki, skromny szyld.

Cytat:

"Peri'latre - Usługi Kurierskie".
-Sądzisz że posłańcy będą mieli konia na stanie... ?- zapytała, uśmiechając się dwuznacznie.
-Na pewno...- odparł niemrawo Jean, któremu pomysł już się nie podobał. Choć nawet go nie usłyszał. Problemem, był jednak fakt, że nie miał za bardzo lepszego.
-No wybacz, latać nie potrafimy a Sargas nas raczej nie poniesie...

Kot obrócił łeb i spojrzał na dziewczynę z przerażeniem.

-Eeeech... ja nie umiem jeździć konno, więc...będę bardzo bliziutko. I będzie reakcja.- Jean wolał uprzedzić pewne niespodzianki.
-Co masz na myśli?- dziewczyna spojrzała na gnoma i uniosła brew.- W sensie że boisz się jeździć, rzygasz od wstrząsów, mdlejesz? Wiesz, wolę wiedzieć zawczasu...

Sargas przejechał łapą po pysku w bardzo ludzkim geście.

-Znaczy jak się do ciebie przytulę i obejmę... i no wiesz... -mruknął nieco speszony gnom.- Eeeech ...nieważne. Nie boję się jeździć, ani nie rzygam, ani nie mdleję.
-Ale czujesz wewnętrzną potrzebę ostrzeżenia mnie przed odrobiną przytulania, po tym co działo się w moim łóżku jeszcze godzinę temu?-
tym razem Seravine była szczerze rozbawiona. Z szerokim uśmiechem zdjęła Jeanowi kapelusz, cmoknęła go w nos i oddała mu filuterne nakrycie głowy.- Zaskakujesz mnie panie Le Courbeu.

Siedzący obok kot spojrzał żałośnie na swojego pana. Cóż, jazda konna nie służyła mu, zwłaszcza gdy siedział wciśnięty między jeźdźca a Jeana.
-Przed przytulaniem i reakcją...- mruknął Jean. Po czym zmienił temat. - No to porywajmy konia. Ty będziesz nim... sterowała...czy jak to się zwie. Ja zajmę się strzelaniem. W pewnym sensie.
-Mam przy sobie w sumie siedem pistoletów, z czego dwa są dubeltowe. Ty też masz pistolet, no i swoje czary.- uśmiechnęła się leciutko.- Mamy przy sobie dość sprzętu by w razie czego postawić całkiem ładną ścianę ołowiu...

Wyjrzała za róg.

-No dobrze, część już poszła... Chyba czas na twoje małe czary-mary? Bo mam nadzieję że potrafisz wyczarować coś po za obściskującymi się babami w bieliźnie?- zachichotała cicho. Ech, figiel gnoma z ich pierwszego spotkania z perspektywy czau wydawał się niezbyt przemyślany.
Jean zaczął rzucać czar... Magia tworzyła w pobliżu beczki na deszczówkę zarysy dwójki przyczajonych osób. Gnoma i złodziejki. Trzeba było przyznać, że Jean miał oko do szczegółów, a iluzja była bardzo...realistyczna. Choć tym razem postacie były ubrane.

Seravine uśmiechnęła się lekko.

-Nieźle...- mruknęła, obserwując iluzję plecioną przez kochanka. Nagle zamarła, unosząc brwi.- Moje włosy naprawdę tak wyglądają z tyłu... ?!
Nim Jean zdążył odpowiedzieć, rozległy się krzyki. Kilku muszkieterów ruszyło w stronę mirażu. Kilku następnych wystrzeliło, wyrywając małe dziury w murze oraz beczce, za którą kryły się postaci.

Wszyscy, którzy pierwotnie mieli obstawić plac, ustawili się w półkolu dookoła zaułka, dziurawiąc pociskami ściany, rynny oraz stojące tam drewniane szpargały.


Dziewczyna poderwała się na równe nogi.

-Teraz!

Jean poderwał się do biegu na swych krótkich nóżkach jakby goniły go wszystkie demony...nie.. wszyscy mężowie, którym rogi doprawił, i ojcowie z których córkami miał przyjemność się zaprzyjaźnić. A i tak Sargas go wyprzedził.

Cóż, Jean pędził jak wicher. Mały, na krótkich nogach. W sumie to wicherek.
Starając się nie narobić hałasu, przy kanonadzie wystrzałów w charakterze dźwięków tła, gnom dopadł do drzwi przy których klęczała już Seravine i spojrzał na wytrych, płynnie zmieniający pozycje wewnątrz kłódki. Każdemu ruchowi dłoni dziewczyny, towarzyszyło słyszalne kliknięcie.
Złodziejka rzuciła okiem na kota.

-Chcesz brać go na koń?- zapytała, przymierzając się do podważenia zapadki.
-Na wszelki wypadek.- mruknął gnom zerkając za siebie i wypatrując zagrożenia. Wszak ktoś już mógł się zorientować w "nieśmiertelności” dwójki ukrywających się za beczką osób.
Sargas coś miauknął w irytacji, ale nie wydawał się chętny na dyskusję. Mimo że jeszcze nie był tak inteligentny jak rozwinięte chowańce, to rozumiał sytuację. Nie chciał też sprawdzać, czy w ramach zemsty fałszywi żołnierze nie wytną w pień tutejszej kociej populacji.

-Po prostu nie wiem, gdzie go wciśniemy...- wzruszyła ramionami, otwierając w końcu kłódkę i wślizgując się przez uchylone wrota.
Idący za nią gnom od razu poczuł charakterystyczną mieszaninę zapachu siana, gorącej sierści oraz końskich odchodów. Słowem, poczuł aromat typowy dla dowolnej stajni.
Seravine uśmiechnęła się lekko, widząc w półmroku bystre oczy myszatego kłusaka.

-Wciśniemy go do sakwy przy siodle. Powinien się zmieścić.- zaproponował Jean ignorując spojrzenie Sargasa. Gdyby wzrok kota był bazyliszkowy, to jego pan byłby właśnie ładną figurą ogrodową. -Tylko trzeba znaleźć takie siodło... i sakwę.
-Siodło jest.-
Seravine bez widocznego wysiłku zdjęła je ze ścianki boksu i podeszła do wierzchowca, by go osiodłać. Przy okazji, rozejrzała się dookoła.- Hmmm... A tam widzę ładny worek.
Faktycznie, na gwoździu obok drzwi wisiał nieco przykurzony wór. Kanonada na zewnątrz zaś ucichła.
Za to zastąpiły ją gniewne okrzyki.
Czas dwójki uciekinierów się kończył.

-Sargas... i tak nie masz wyboru. -Gnom chwycił kota w pasie, zaś sam chowaniec splótł przednie łapki w całkiem ludzkiej manierze. Także i spojrzenie było gniewne. Ale ten niemy protest, w ogóle się nie sprawił zmiany zdania przez Jeana. Agent udał się w kierunku Seravine oraz worka i po chwili szamotaniny wsadził naburmuszonego kocura, tak że przednie łapy wystawały z niego, podobnie jak głowa.

-No to mamy kota w worku.- rzekł zadowolony gnom.- I sprawa rozwiązana.
-Całą masę, w jednej zostawiłem nawet całkiem sporo ...sprzętu.- odparł gnom stawiając skrzynkę na podłodze, a potem wdrapując się na konia. Nie szło mu to zgrabnie, ale w końcu znalazł się na końskim zadzie, przytraczając wór do siodła.
Mówił o szczególnym miejscu, bowiem "Płomyk nadziei"... była to karczma będąca kryjówką dla agentów. Jean korzystał z niej często, więc tam też zostawił swój sprzęt przed nocną randką. Piwniczka na wino tej karczmy z tajnym dojściem od zaplecza, byłaby idealną kryjówką dla ich dwojga. Nawet dość.. intymną. Nie mówiąc o tym całym winie. Wydawała się dość dobrym wyborem. O ile nie zostaną w niej przyłapani. Tak czy siak Jean i tak musiał zabrać swój sprzęt, więc zamierzał się tam udać... ale nie był pewien czy tam zostaną. Rzekł więc.- Do Płomyka Nadziei się udamy.Znam tam dobre miejsce na kryjówkę.
-Płomyk... ?- Seravine uniosła brwi i możliwie powoli skierowała wierzchowca w kierunki wrót od stodoły.- Piłam tam nie raz... Szkoda że nie spotkałam cię wcześniej.

Nim gnom zdążył jej jednak odpowiedzieć, dziewczyna spięła wodze. Koń zarżał, stanął na zadnich nogach i uderzył kopytami w odrzwia, otwierając je na oścież. Dwóch stojących pod nimi strzelców padło na wznak, pozostali trzej wytrzeszczyli oczy na egzotyczną dwójkę siedzącą na grzbiecie wierzchowca.
Seravine nie czekała długo, wyszarpując z kabury pistolet i strzelając w twarz najbliższemu napastnikowi.
Gnom objął jedną ręką dziewczynę w pasie, tuląc się do niej i uznając ten fakt za bardzo... stymulujący. Nie sięgał po pistolet, uznając że użyteczniejsze będzie jego mroczne dziedzictwo.
Z okrzykiem bojowym "Giń popaprańcu!" skierował otwartą dłoń w kolejnego strzelca. Strumień fioletowo-purpurowej energii skupił się w niej i wystrzelił z głośnym syknięciem celując wprost w klatkę piersiową następnego.
Zaś Sargas przezornie schował się w worku, przeklinając zapewne brawurę swego pana.

Muszkieter zawył z bólu i zatoczył się, łapiąc za przeszyte promieniem ramię. Muszkiet wypadł mu ze zdrętwiałych rąk a sam mężczyzna zatoczył się do tyłu, padając plecami w kałużę.
Ostatni z "czarnych" zaklął siarczyście, chwycił mocniej samopał i uniósł go do strzału. Sekundę później para podkutych nóg uderzyła z głuchym łupnięciem w jego pierś, posyłając nieszczęśnika w mroczne wnętrze stajni.
Seravine rozejrzała się i uderzyła konia piętami.

-Wio!


Pierwszy pocisk śmignął Jeanowi nad głową, kiedy reszta ścigających odkryła gdzie faktycznie znajduje się ich zwierzyna. Kopyta kradzione wierzchowca z donośnym łomotem uderzyły w brukowaną kamieniami ulicę.
Gnom tuląc się do kobiety wyciągnął rękę za siebie, posyłając niemal na oślep strugi energii uderzające to w bruk drogi, to w ściany budynków. Nie liczył na to, że coś trafi, ale miał nadzieję, że ten pokaz zniechęci wrogów do gorliwości w ściganiu.

-Tam są!

-Do szeregu!

-Ładuj... CEL I PAL! ! !

Seravine odruchowo skuliła się w siodle, kiedy ze strony kamienicy padł komenda ostrzału. Gnom skulił się prosząc Olidammarę o jeszcze jeden dzień życia i jeszcze jedną okazję do dowcipu. Choć pewnie powinien raczej prosić o pomoc Panią Rozkoszy. Wszak dzisiaj często działał w jej imieniu.

Dwanaście muszkietów wypaliło jednocześnie, tnąc powietrze dookoła uciekającej dwójki, krzesząc iskry od kamieni i dziurawiąc mury dookoła.
Jean odrzucił głowę kiedy jeden z pocisków musnął mu skroń, zostawiając brzydką szramę tuż nad brwią.
Kłusak grzmiąc kopytami, opuścił plac i pognał wzdłuż opustoszałej ulicy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 31-03-2013 o 14:38. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 27-03-2013, 22:15   #127
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Wasza wysokość rzekł wytwornie Buttal składając dworski pokłon: - Wybacz że ośmielamy się niepokoić twa osobę, lecz jak poświadczy twój szambelan moi towarzysze przybyli jako słudzy twego dworu, złożyć raport o stanie walk w mieście i konieczności wprowadzenia stanu wyjątkowego, gdyż setka bandytów południowej głownie proweniencji wpadła zbrojnie na posterunek twej straży. Osobniki przed drzwiami, mimo anonsu twego urzędnika i wysokich stopni oficerskich przybyłych, obiły trzonkiem halabardy kapitana twych pograniczników. Stąd to niecne zamieszanie. Ja zaś, za pozwoleniem, pozwolę sobie odpowiedzieć na pytanie które przed chwilą zadałeś. Tak, zna mnie twój doradca, choć nie znałem go z persony, Próbował mnie kupić a co zapewne ustali śledztwo, sadzę że również nasłał owych zbójów na strażnicę, celem przejęcia poczty. Za twym pozwoleniem Panie, Buttal Resnik , kurier najwyższego zarządcy Hejm Mynt Dimzada Belegarda - to powiedziawszy Resnik skłonił się ponownie, po czym prostując chwycił list po czym podał go ww wyciągniętej dłoni.

Jarl spojrzał z lekką konsternacją to na krasnoluda, to na swojego doradcę, po czym ostrożnie przyjął kopertę:

- Dimzad... ?- władca miasta uniósł lekko brwi:- Dawno nie miałem z nim kontaktu. Myślałem że ma mi coś za złe, albo inną głupotę... Ale mniejsza, zapoznam się z listem. Colonesku niepewnie uniósł dłoń: -Tak, sierżancie?

-Czy mógłbyś panie zrobić coś z tymi idiotami przed drzwiami? Oni wciąż tam się biją, a znając Striełoka oraz Torrgiego, to zaraz zaczną tego żałować... Sigmund zaś wodził chłodnym wzrokiem pomiędzy Buttalem, Jarlem a kopertą w ręku władcy: -Panie, nie czas na to... Nasi goście czekają na uzgodnienie szczegółów umowy handlowej...

Dopiero teraz kurier dostrzegł kilku ludzi w bogatych szatach, stojących obok pustego tronu i szeptem wymieniających uwagi. Co jakiś czas któryś z nich łypał to na Buttala, to na plecy Srebrnej Tarczy.

- Wybacz panie, lecz mistrz Belegard twierdził że jest to sprawa najwyższej wagi. I wybacz mi moja śmiałość czy zechciałbyś najpierw porozmawiać z kapitanem Striełokiem i sierżantem ? Oni potwierdza me słowa, Torgi zresztą też, ma jego pieniądze.

Sigmund gwałtownie pobladł: -Panie, są sprawy ważniejsze niż...

-Nie ma niczego ważniejszego niż starożytne sojusze i bezpieczeństwo moich ludzi- Jarl odepchnął ze swojej drogi doradcę i ruszył w stronę drzwi:

- SPOKÓJ Krzyk władcy był wystarczającym powodem do zaprzestania walki. Dla wzmocnienia efektu Jarl uderzył jednak na odlew gwardzistę który miał pecha zatoczyć się w jego stronę z halabardą w ręku:

- Co tu się dzieje?!

-My... - strażnik, który wcześniej zamachnął się na Striełoka zebrał z podłogi hełm: - Miał pan ważne spotkanie, panie. Mieliśmy zakaz... Em...

Gwardzista zaniemówił kiedy Ulryk zbliżył się do niego powoli: -Powiedz mi, przyjacielu... Czy ktoś ci nasrał do łba?

-S... Słucham... ?! Nie!- poprawił się szybko- Nie, sir!

-Więc nie pomyślałeś że grupa prowadzona przez ochmistrza, sierżanta straży, kapitana sił granicznych oraz krasnoludzkiego posła jest dość ważna, żeby ją jednak przepuścić?!

Mężczyzna pobladł i wymamrotał coś pod nosem: -Słucham?

-Pan Sigmund...

-Głośniej proszę!-

Pan Sigmund powiedział że jak kogoś wpuścimy to przypłacimy to gardłem!

-Południowcy...- westchnął Jarl, kręcąc głową: - Sami idioci... Striełok!

Kapitan jeźdźców zasalutował, mimo krwi lecącej z rozbitego nosa: -Melduje się!

-Przestańcie salutować, człowieku i zbierzcie swoich ludzi. Ponoć macie coś ważnego do powiedzenia.... Em?- władca zamarł, widząc Torrgę. Nieco zdezorientowany nagłym przerwaniem walki krasnolud cały czas trzymał w żelaznym uścisku dwóch strażników, skutecznie utrudniając im oddychanie -A to kto... ?- zapytał Jarl, patrząc na Torrgiergo jak na jakieś egzotyczne zwierze. Cóż, Torrga był nietypowy nawet jak na krasnoluda.

- To panie jest Torga, mój przyjaciel i zbrojna straż - zapewnił Buttal dodając - a także światek korupcyjnych skłonności twego doradcy. Był również światkiem ataku bandytów. No właściwie wszystkich trzech ataków bandytów. Torgi, puść panów.

Torrga łypnął na swoje pracodawcę i niechętnie puścił obu mężczyzn, pozwalając im tym samym niezgrabnie opaść na podłogę. Następnie poprawił brodę i błędnym spojrzeniem powiódł po całej sali. Jego zamroczony wzrok zogniskował się jednak na Sigmundzie:

-Ej... To ten patałach co chciał ci spławić złotem...

Doradca Jarla poczerwieniał: -Oszczerstwo!
-Hmmm...- sam władca spokojnym krokiem ruszył w stronę tronu, jestem nakazując iść za sobą. W drugiej ręce trzymał otworzony już list.

Buttal kiwnął towarzyszowi głową. Nie ma to jak odezwać się w porę. Tylko ten cały doradca był lekko wkurwiający. Normalnie dostałby w papę ale kurier uznał że to nie było by dyplomatyczne. W papę da mu się później. Tymczasem uznając że póki się nie dowie co właściwie jarl wyczytał w liście milczenie jest złotem ruszył za nim. Wyszeptał cicho do idącego obok Torgiego: - Nie sprawiali problemu?

- Gnojki sprzed drzwi? - obejrzał się jeszcze na wstających z ziemi gwardzistów i wzruszył ramionami: - Hołota w zdobnych pancerzach. Gdyby byli warci tyle ile ich wyposażenie, mielibyśmy problem. Na szczęście gówno potrafią...


Idący obok Striełok uśmiechnął się lekko. Sigmund zaś pośpiesznie ruszył w stronę przedstawicieli kompanii południowych z południa i wymienił z nimi szeptem kilka uwag. Kiedy Jarl usiadł na tronie, jeden z nich podszedł do niego i skłonił się: -Panie, przerwaliśmy nasze negocjacje... Nasz ekonom wyliczył...

-Wasz ekonom. To kluczowe słowo- mruknął Ulryk, nie odrywając się nawet od lektury list - Pozwólcie że nasza "negocjacje" zaczekają. Teraz chce pomówić o bezpieczeństwie mojego miasta z tymi, którzy tego bezpieczeństwa strzegą. Co ciekawe, najwyraźniej z większością ostatnich zajść w mieście, powiązany jest pan Buttal, kurier który niósł do mnie ten list...

Władca podniósł wzrok na krasnoluda i odłożył list na kolana -Proszę, wyjaśnijcie mi, powoli i szczegółowo, co to za piekielne zamieszanie? I mam na myśli wszystkie zajścia, nie tylko to mordobicie pod drzwiami.

Striełok rzucił okiem na Buttala: -Chyba ty zaczynasz...

- Oczywiście Panie - zaczął Buttal - pozwól że ja rozpocznę gdyż opowieść ta zaczyna się na naszym szlaku. Jadąc dyliżansem zostaliśmy napadnięci w pewnej karczmie. Kilku bandytów, nic czego nie da się usunąć na szybko. Gdy właśnie zabieraliśmy się do wywalenia zwłok do środka wtargnął oddział strażników który pobił karczmarza i próbował nas zastrzelić. Okazało się że to kolejna banda bandytów co potwierdzić może pan Striełok który nas ocalił

- Jakim cudem mogliście wziąć bandytów za straż... ?

Striełok uśmiechnął się krzywo: -Jakimś cudem zdobyli stare mundury pograniczników, oddane do przetopienia- wyjaśnił - Musieli mieć kontakt z którymś z kwatermistrzów zamkowych, bo każda z kolczug znalezionych na tych trupach była dostarczona do zbrojowni...


Jarl ponuro pokiwał głową: -Rozumiem... Co było dalej, panie Buttal?

Sigmund zaniepokojony patrzył to na kuriera, to na władcę.

- Później dotarliśmy do miasta i pożegnawszy się z kapitanem udaliśmy do zamówionej oberży. Już po piętnastu może minutach wbiegł do mnie Torgi mówiąc że ktoś dał mu monetę za sprowadzenie mnie na rozmowę. Zszedłem, zabierając krócicę i sadzając kolegę przy barze w ramach obstawy. Zastałem tam tego tu - tu nastąpiło kiwnięcie w stronę doradcy - który najpierw obraził mój honor proponując łapówkę a później moja godność oferując mi równowartość trzech moich dniówek. Chciał bym zgubił lub zjadł ten list. Zasugerowałem by spierda...znaczy się , przepraszam, poszedł sobie. Wtem rzucił żebym uważał bo mogą mnie znowu napaść. Ciekawe skąd wiedział o poprzednim napadzie, że o tym w której karczmie się zatrzymam nie wspominając.

Jarl spojrzał na swojego doradcę, unosząc brew:

-Co ja słyszę...

-Panie, to oszczerstwa!- krzyknął mężczyzna, drżącym głosem.- Próbują obarczyć mnie winą za swoją niekompetencje!

-Doprawdy?- władca spojrzał na Torrgiego - Panie Torrga, czy to mojego doradcę widział pan wtedy w karczmie?

-No tak, to on. Nawet miał te sam złom na palcach- wojownik wskazał głową na upstrzone złotem dłonie Sigmunda- Śmieci, pokryte pirytem...


Sam Sigmund zaś poczerwieniał na twarzy: -Kłamstwo!

-Doprawdy?- Ulryk spojrzał chłodno na doradcę: - Nie żebym sugerował coś niepochlebnego o inteligencji obecnego tu pana Torrgi, ale wątpię żeby jego prostolinijny umysł zdolny był do tak rozbudowanych kłamstw...

Torrga zmarszczył brwi: -Że niby co... ?

- Znaczy się ze jesteś na pierwszy rzut oka bardzo honorowy - podpowiedział mu cicho Buttal, po czym kontynuował - w każdym razie olałem kwestię i poszedłem omówić się na wizytę. Twoi profesjonalni urzędnicy Panie, szybko zrozumieli ciężar mojej sprawy i umówili mnie już na dziś wieczór. Odwiedziłem grzecznościowo faktora po czym poszedłem się przejść. Nagle dostrzec dało się pożar, wszyscy pobiegli w tamta stronę. Wtem napadło mnie trzech jakichś nieudolnych pajaców. To było żałosne więc ich zabiłem. Wtedy ostatni z nich podjął próbę strzelenia mi w plecy z czegoś na kształt balisty. Na szczecie pojawił się Torgi szukający mnie...lub lepszego piwa, zapomniałem spytać. No wiec kiedy padli martwi zaczęliśmy wrzeszczeć: Straż pomocy, straż! Praworządnie i uczciwie. I tu pragnę zaznaczyć ze humanitarnie urąbałem im łby by nie skrzywdzić przypadkowych ludzi strzelając w wąskiej uliczce- zapewnił bardzo z siebie i swojej moralności dumny Resnik

-Yhm...- Srebrna Tarcza bezwiednie przygładził wąs i przeniósł wzrok na sierżanta - Colonesku?

- Pożar został wyraźnie wywołany rozmyślnie. Ktoś wrzucił pochodnię do magazynku należącego do Hejm Mynt, zwykle trzymano tam proch lecz z nieznanych mi powodów, magazyn był pusty... Sami bandyci zaś, jak podkreślił Buttal, byli istnymi nieudacznikami...- odchrząknął.- Biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, mogę sądzić że pożar miał odciągnąć uwagę świadków od zamachu...

- Dlaczego był pusty to nie wiem, może popyt wzrósł albo co, na pewno ostatnio mnóstwo broni poszło do tych tam, alaminco, dalaminiasco czy jak im tam. Tych co tam maja tych strzelców z głupimi kapelusikami. W każdym razie trafiliśmy na przesłuchanie. Ja sobie poteoretyzowałem, Torgi wymusił piwo i trafiliśmy do areszty prewencyjnego, by ochronić populacje miasta przed kolejnymi stratami. Sierżant zaoferował ze spróbuje wyjaśnić co i jak a nas mógłby ktoś sprzątnąć w karczmie. Jasne że by się to nie stało, ale pewnie chciał delikatnie dać do zrozumienia ze mu się nie chce znowu na patrol iść nas zgarniać stojących nad stertą trupów - pokiwał mądrze głową kurier.

Colonesku skrzywił się:

-Na posterunek napadła banda rębaczy przebranych za strażników. Ogłuszyli posterunkowych, mnie wepchnęli do izolatki. Potem, próbowali wyciągnąć Buttala oraz Torrgiego z celi, ale najwyraźniej słabo wyszła im gra aktorska - sierżant podrapał się po policzku - Niestety, problemem okazali się ich koledzy...

-Ilu? -Pięćdziesięciu- wtrącił Striełok- Może więcej... Potrzebowałem pułkowych kanonierek żeby powstrzymać ten pieprzony szturm na posterunek. Nie obawiali się niczego. Po prostu rozpętali bitwę na środku miasta. Za mojego życia nigdy nie widziałem takiego rozbestwienia się miejscowej hołoty...

-Ani ja...- jarl spojrzał ponuro na trzymany w ręku list - Chcecie coś dodać, panie Buttal... ?

- Nie, chyba nie - rzekł po chwili zastanowienia Buttal - to chyba wszystko co istotne.
 
vanadu jest offline  
Stary 31-03-2013, 12:58   #128
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Tsuki miała lekko przymrużone oczy, po cichu się zastanawiając które zadanie byłoby dla niej korzystne. I zastanawiała się cicho by sobie stanu nie pogarszać. Tragicznie nie było, ale nie nazwałaby tego przyjemnością.

-Laurie... jakieś opinie co do misji? W końcu to nie tylko ja będę musiała się błąkać by je wykonać.-

Laurie zamyśliła się i bez słowa wyrwała z ręki Carla notes, w którym zapisane miał informacje na temat ewentualnych zleceń.

-Hmmm...- lekko zmarszczyła brwi.- Na wstępie odrzuciłabym to dla kupca. Dwanaście tysięcy? Coś mi tu śmierdzi... I świadczy o tym szczególnie fakt że od prawie trzech miesięcy nikt się tego nie podjął...

Spojrzała na przyjaciółkę.

-Coś czuje że to raczej rozgrywki między handlarzami niż coś co może interesować inkwizycje...


Uśmiechnęła się lekko chociaż nie ważyła się otworzyć bardziej oczu niż to koniecznie minimum.

-A pozostałe dwie? Biorąc pod uwagę, że jesteśmy we dwie, nie mamy raczej dużej siły przebicia..


No jakby nie patrzeć, mistrzynią siebie by nie nazwała jeszcze, a Laurie tym bardziej nie była wojowniczką do walki na froncie.

-Cóż... Za to to zlecenie z Zachodniej Delty nie jest zleceniem zewnętrznym więc nie mamy co liczyć na pensję podstawową...-
spojrzał krótko na Carla.- Ile dokładnie, Carl?

-Em... Inkwizytor z Czarną Odznaką zarabia za zlecenie wewnętrze sto pięćdziesiąt sztuk złota na zaksięgowany dzień pracy, nie licząc przy tym dojazdu na miejsce...

-Czyli zarobisz maksymalni sześćset złotych lintarów, o ile ta spokojna wieś nie okaże się źródłem jakiegoś straszliwie heretyckiego kultu.- Laurie westchnęła, zaglądając do notatnika.- Zostaje dochodzenie w Słonym Lesie...

Pokiwała głową.

-Czyli wycieczka do Słonego Lasu.-

I lekko ziewnęła.

-Jest jakaś karawana w tamte okolice czy coś?-

Czy może konno będzie trzeba? Bo na pieszo za cholerę nie planowała iść.

-Suchy Last to istne odludzie, ale kursują tam dyliżanse, karawany kupieckie oraz statki. Rzecz jasna ziemie Lorda Bucklanda znajdują się w centrum lasu, gdzie ludzie utrzymują się głównie z wyrębu drzew, ale na granicę na pewno uda wam się dotrzeć w wygodny sposób.-
Carl uśmiechnął sie lekko.- Jeśli chcesz skorzystać ze znajomości, to mogę wepchnąć wynajem statku w wydatki służbowe i nie będziesz musiała płacić z własnej kieszeni. Albo równie dobrze możesz postraszyć kapitana swoją Czarną Odznaką.

Carl uśmiechnął się lekko, lecz szybko przestał pod twardym spojrzeniem Laurie.

-Daleko to?

-Statkiem? Pół dnia drogi. Konno, dzień.

Zastanowiła się.

-Cóż, zostawię to w twoich rękach by wcisnąć nas na statek. Dzień to nie dużo, ale dzień konno to obolały tyłek.-

Obie dobrze wiedziały, że tego im nie trzeba. Nie po ostatniej nocy, definitywnie.

Laurie uśmiechnęła się nawet leciutko.

-Cóż... Skoro to wszystko, czekamy na informacje na temat statku...-
pomogła samurajce wstać i już zaczęła kierować się ku drzwiom gabinetu gdy Carl odchrząknął za jej plecami.- Tak?

-Statek wypływa o ósmej wieczór. "Dwunasty Zach". Będziecie mieć kajutę pasażerską...

-Szybko ci poszło...-
dziewczyna uniosła lekko brwi.- Jakim cudem?

-Zakon ma wieeelu ludzi winnych mu przysługę.-
zakonnik uśmiechnął się lekko.- Dacie radę wyszykować się do rana?

-Tak... Mnie też suszy....-
dziewczyna pokiwała głową.- I tak przy okazji... Czy my... I ten wieszak na płaszcze...

Spojrzała na przyjaciółkę z niemym przerażeniem.

-To co się wydarzyło jest przeszłością o której ani ty, ani ja, ani nawet przodkowie nie będziemy wspominać by ta wiedza została zagubiona w dziejach czasu. Co więcej, jeśli wieszak zdecyduje coś sypnąć, posypią się z niego wióry...-

Tego dnia ktoś wypił całą wodę z beczek, w których trzymano wodę do uzupełniania wodopojów dla koni.


***

Statek, nazwany "Dwunastym Zachem" okazał się konstrukcją dość nietypową. Okuty metalem, krępy i buchający dymem z dwóch potężnych kominów wydawał się obu dziewczyną obcy, w porównaniu do statków którymi podróżowały do tej pory.

Laurie, idąca z Tsuki pod ramię, mocniej chwyciła dłoń przyjaciółki.

-Co to za diabelstwo... ?






Sama zamrugała i lekko odkaszlnęła.

-To, o ile się nie mylę, jest... zdaje się okręt pancerny, czyli taki posiadający metalowe opancerzenie, co łatwo widzieć, a także jest poruszany, jeśli też mi się dobrze zdaje, parą. W sensie w wielkich piecach palą drewno czy coś innego co się pali, to podgrzewa wielkie zbiorniki z wodą, które dają dużo pary i ta para porusza masę różnych rzeczy, wprawia w ruch te koła jak w młynach i w ten sposób się porusza. Dobre jeśli chodzi o brak potrzeby używania wiatru, ale za to trzeba zachowywać masę rzeczy do palenia, bo bez nich się nie ruszy. No i trudniejsze do naprawy jak się popsuje.-


Lekko się uśmiechnęła. W sumie tylko tyle zapamiętała z całego wywodu jakiegoś gnoma, który jej opowiadał o podobnej łodzi, chociaż tamta była o jedną trzecią mniejszą, miała jeden komin i nie miała dział.

Idący obok krasnolud uniósł wysoko brwi, słysząc dość dobry opis działania statku na którym pływał. Ogółem, większość załogi "Dwunastego" stanowiły krasnoludy. Tsuki dostrzegła też kilku ludzi i gnoma, ale stojąc na pomoście, widziała tylko tych którzy wychylili się za reling.

Sam brodacz podszedł do elfki, zainteresowany.

-Całkiem niezła wiedza techniczka, jak na kogoś ze szpiczastymi uszami i tak chudym tyłkiem...-
uśmiechnął się lekko.- Skąd to panna wie?

-Jeden gnom mi opowiedział o tym w moich rodzinnych sprawach. Oczywiście, nie zmieniało to faktu, że był przemytnikiem i chciał sprzedawać w mojej wiosce jakieś świństwa zmieniające umysł w breję. Muszę przyznać, te Okręty Parowe czy jak je zwiecie efektownie wybuchają gdy napcha się do pieca za dużo drewna, a obok wysypie się górę prochu i poczeka aż płomienie lizną proch.-


Lekko się uśmiechnęła, podobnie do uśmiechu krasnoluda.

Krasnolud nieco pobladł, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

-Czego tu chcecie?-
jego głos nie był już tak serdeczny jak na początku.

Czyżby odebrał przypowiastkę Tsuki jako groźbę?

Nie zwróciła najwidoczniej uwagi na zmianę tonu, za to obróciła się lekko w stronę krasnoluda i zaprezentowała swój piękny przód. Czyli twarz, zbroję i czarną odznakę na jej lewym ramieniu.

-Jestem Inwizytor z Czarną Odznaką Tsuki, z Zakonu św Cuthberta oraz członkini mojej grupy, Licencjonowany Inkwizytor i moja asystentka Laurie. Mamy, z tego co nas poinformowano, zabukowane miejsce na tym okręcie aż do Słonych Lasów.-


Krasnolud pobladł już na widok odznaki. Każde kolejne słowo sprawiało że jego skóra jaśniała, aż do poziomu kredowego kopca. Nim jednak odpowiedział, za jego plecami rozległ się tubalny głos.

-O! I są nasi honorowi pasażerowie!

Cóż, ten brodacz musiał być kapitanem. Trójkątna czapka ze skóry, poszarpany płaszcz i sposób poruszania się charakterystyczny dla wieloletnich żeglarzy. Po pokładzie, w sztormie, mógł pewnie chodzić prosto lecz na lądzie zataczał się na prawo i lewo.

Z uśmiechem podszedł do dwóch dziewczyn.

-Kapitan Dagnabit Morse. A to mój pancernik.-
ręką o czterech palcach i jednej, złotej protezie, wskazał na burtę statku.- Inkwizytor Tsuki, jak mniemam?

Skinęła głową.

-Zgadza się, Kapitanie.-


Cóż, jeśli on uhonorował jej tytuł to i ona mogła uhonorować go. W końcu zasłużył, raczej, na swój tytuł tak jak Tsuki na swój.

-Dla pewności, płyniecie do Słonego Lasu?-

-Tak, dotrzemy tam o świcie. Lantis opuścimy za jakąś godzinę.-
uśmiechnął się, dłonią zapraszając na trap bardziej podobny do schodów niż pomostu łączącego molo z burtą.- Po buzi pani towarzyszki, wnioskuję że "Dwunasty" ją ciutkę przeraża, hę?

Laurie przełknęła ślinę. Fakt, pancernik wyglądał na coś co pokładem po dnie, a nie pływa.

Mogła się jedynie uroczo uśmiechnąć.

-Parowce i okręty pancerne to nowość jakby nie patrzeć, a także są cholernie drogie jeśli nie ma się masy kontaktów.-

Cicho się zaśmiała.

-Wciąż, widok wielkiego klocka z metalu z działami, nawet nielicznymi, zdolnego wytrzymać znacznie więcej niż drewniane okręty to widok co najmniej inspirujący.-


I pozwoliła sobie ruszyć na pokład, oglądając okręt z zaciekawieniem.

Laurie przylgnęła do ramienia samurajki, pozwalając przeprowadzić się po trapie.

-Jeśli utoniemy, to cię zabiję...-
szepnęła, przerażona.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 02-04-2013, 13:43   #129
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Gregor westchnął delikatnie. Ta wizyta zaczynała się dobrze...
- Gregor Eversor. Mam ważną sprawę do omówienia z Komendantem, Sierżancie. I gdybym nie miał prawa tutaj być, nie zostałbym wpuszczony, nieprawdaż? - dodał, z delikatnym sarkazmem w głosie.

-Idioci na dyżurce wpuściliby tu pewnie każdego, jeśli tylko błysnąłby im w oczy listem, odznaką wyciętą w tekturze lub fałszywym rodowodem wskazującym że komendant Strakken jest ich siódmą wodą po teściu.- kobieta spojrzała wrogo na Eversora, i sama jej uwaga nieproszonym gościem na placu, sugerowała że dzieje się coś dużego.- Upoważnienie albo przepustkę poproszę.

Eversor westchnął ciężko. Sięgnął do kieszeni, wyjmując odznakę Birka.
- Mistrz Carney Birk, z Katedry Magii Bojowej, poinformował mnie że ta oto odznaka - zaprezentował ją kobiecie - upoważnia mnie do spotkania z Komendantem. Chciałbym z nim omówić pewną sprawę. I tak dla wyjaśnienia - spojrzał na kobietę bardzo pustymi oczami - preferowałbym uniknąć konfliktów. Nie skończy się to dobrze dla żadnej ze stron.

Sierżant spojrzała to na odznakę to na Gregora z twarzą wyrażającą nie tyle zaniepokojenie, co podejrzliwość. Nie zwróciła większej uwagi na delikatną groźbę mężczyzny, w przeciwieństwem do dwóch towarzyszących jej funkcjonariuszy.

Pierwszy z nich wystąpił o krok, kładąc dłoń na rękojeści miecza.

-Czy ty właśnie grozisz oficerowi straży?!

-Spokój, McMardo.

-Ale pani sierżant...

Kobieta spiorunowała go zimnym spojrzeniem.

-Czy ty właśnie podważasz mój rozkaz? Kiedy mówię spokój...- zebrani dookoła strażnicy odsunęli się nieco, słysząc głos pani oficer.- ...to ma być spokój, rozumiemy się... ?

Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu.

Gregor wzruszył ramionami.
- Nie grożę nikomu. Stwierdzam fakt. - westchnął cicho - Ludzie zrobili się strasznie nadwrażliwi od mojej ostatniej wizyty. - potarł tył głowy, w delikatnym zamyśleniu - Uniwersytet chce uzyskać pomoc straży. Gdybyśmy chcieli konfliktu, na pewno nie wysłaliby mnie, samego. - uśmiechnął się złośliwie - Chyba że wolicie byśmy wykonywali waszą pracę za was?

-Bylibyśmy panu za to niezwykle wdzięczni, gdyby wykonał pan tą pracę, jednocześnie robiąc to właściwie.

Cholera, to był już drugi raz od czasu wejścia na komendę, gdy ktoś niespodziewanie odzywał się za plecami Gregora, prawie go tym zaskakując. Po tym, jak pani sierżant uniosła dłoń w spokojnym salucie, a jej podkomendni wyprężyli się jak na musztrze, mag wiedział już kto za nim stał.

Kiedy obrócił się, zobaczył szpakowatego mężczyznę około czterdziestki, ubranego w pełny pancerz oraz płaszcz straży. Patrzył na Eversora z góry, jednak nie z powodu poczucia wyższości a z grzbietu pstrokatego wierzchowca.



-W czym mogę panu pomóc, panie... ?

- Eversor. Gregor Eversor. - zaprezentował się mag z delikatnym ukłonem. - Komendant Strakken, jak mniemam? Przychodzę z planem i propozycją wspólnej akcji Uniwersytetu i Straży. Jeśli, oczywiście, mogę zająć moment pańskiego czasu...?

-Chwilowo nie, chyba że owa sprawa polega na tym, że któryś z magów coś spieprzył i za chwilę na całe miasto spadnie deszcz ognia oraz żab. Wierz mi albo nie, oba już nas spotkały...- komendant obejrzał rozmówcę od stóp do głów i zmarszczył lekko brwi.- Chociaż w sumie nie wyglądasz jak typowy pomyleniec z Uniwersytetu... Kto cię tu w ogóle przysłał?

Gregor uśmiechnął się delikatnie.
- Za dużo ulic i pól bitewnych przeżyłem by móc pozwolić sobie na beztroskę moich kolegów. - powiedział, jak gdyby stwierdzając fakt - A jeśli chodzi o to kto mnie przysłał... Carney Birk, jeśli mamy być techniczni. Plan jest mój, choć posiada jego pełną aprobatę.

-O. To zmienia postać rzeczy.- komendant uśmiechnął się lekko.- Birk jest jedynym magicznym postrzeleńcem z którego zdaniem się w pełni liczę. Skoro wysłał cię do mnie, znaczy że nie zirytujesz mnie samym sposobem bycia...

Komendant zsiadł z konia, podał lejce jednemu ze strażników i odesłał go. Rzucił okiem na stojącą obok złotowłosą funkcjonariuszkę.

-Sierżant Windrunner, patrol konny jest w pełni sprawny. Proszę zakończyć inspekcję za mnie i za kwadrans zdać mi raport. Pomówię z naszym gościem.

Kobieta zasalutowała i odeszła, rzucając jeszcze okiem na Gregora.

-Mam nadzieję że pani sierżant nie okazał się byt agresywna na pana widok...- Strakken uśmiechnął się lekko.

Gregor odwzajemnił uśmiech.
- Niespecjalnie. Zresztą, sierżanci nie powinni być zbyt łagodni. To nie przystoi randze. Chciałem również podziękować za wysłuchanie mnie, Komendancie.

-Nie pieprzcie, Eversor, tylko mówcie o co wam chodzi bo jak sami widzicie...- mężczyzna rozłożył bezradnie ręce.- Mam sporo na głowie. Największa akcja na taką skalę od dwóch lat. Mobilizacja wszystkich funkcjonariuszy terenowych. Więc najzwyczajniej w świecie mówcie i znikajcie stąd.

Eversor uśmiechnął się szeroko. Komendant mu się podobał.
- By powiedzieć krótko: Dostawy do Uniwersytetu są celem ataków. Dzieje się to zbyt często by można to było uznać za przypadek. Chcę przeprowadzić akcję która to zakończy. - odetchnął głęboko, przygotowując się do przejścia do szczegółów. - Skoordynowana akcja. Magowie wojenni Uniwersytetu uderzyliby na kilka wskazanych przez Komendanta celów. Coś wartego uwagi szefów, coś co jednocześnie pomoże panu. Jednocześnie rozpuści się plotki, jakoby Król miał dać Uniwersytetowi wolną rękę w kwestii rozwiązania problemu przestępczości, biorąc pod uwagę ataki na nasze dostawy. Zasugeruje im się również że Uniwersytet przestanie mieszać się w ich sprawy jeśli sami pozbędą się problemu. - wzruszył ramionami - Tak przynajmniej przedstawia się plan w skrócie. Co pan sądzi, Komendancie Strakken?

Mężczyzna już w połowie wykładu Gregora zaczął uśmiechać się. Pod koniec z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu, który w końcu przerósł go po pytaniu maga.

Po dłuższej chwili opanował się, przejeżdżając dłonią po twarzy.

-Jesteś w środku przygotowań do zorganizowania ataku na pięć największych magazynów Madawy w mieście, a ty godzinę przed akcją przychodzisz proponując mi zbrojne wsparcie magów w zamian za sianie dezinformacji?!

Zaśmiał się, gorzko.

-Cholera, nie mogłeś przyjść dzień wcześniej... ?

Gregor skrzywił się z irytacją.

- Faktycznie, niefortunne. Gdybym wiedział, przyprowadziłbym ze sobą oddział. Taka doskonała okazja... - westchnął cicho - A z planem nie mogłem przyjść wczoraj, istnieje dopiero od paru godzin. - zaśmiał się cicho pod nosem. - W każdym razie, by pokazać że nie żartujemy... - ukłonił się delikatnie - Ofiarowuję swoje skromne usługi. W ramach gestu współpracy, przed samym rozpoczęciem akcji. Mam doświadczenia w walce, więc gwarantuję swą przydatność. Szczegóły dalszej współpracy możemy omówić później.

-Świetnie... Braki mam w oddziale uderzeniowym na magazyn w dzielnicy Rzemieślniczej, więc prawdopodobnie udasz się właśnie tam. Mam nadzieję że fakt że będziesz musiał przyjmować rozkazy od sierżant Windrunner nie będzie dla ciebie problemem.- Strakken zaśmiał się cicho.- A co do współpracy, brzmi to dobrze. I nie martw się. Ta akcja nie jest pierwszą ani ostatnią na taką skalę...

Gregor ukłonił się lekko.
- Nie mam nic przeciwko osobowości pani Sierżant. Jak długo jest ona kompetentnym dowódcą. - zawahał się przez moment - Czy oczekujecie żywych więźniów, Komendancie? Przyznaję, specjalizuję się bardziej w eliminowaniu ich, niż braniu żywcem.

-Cóż, ja osobiście wolałbym wybić wszystkich i spalić magazyny z narkotykiem do gruntu, ale niestety, budynki muszą zostać całe. No i prawa więźniów, jeśli jakiś się podda, nie zabijać.- wzruszył ramionami i uniósł dłoń do ust.- Sierżant Windrunner!

Po kilkunastu sekundach kobieta zmaterializowała się obok Gregora.

-Tak, sir?

-Oto i nasze wsparcie, a wasz nowy podkomendy.

Sierżant Windrunner bardzo powoli przekręciła głowę, patrząc na Greogra.

Westchnęła cicho.

-Sssłodko...

Mag uśmiechnął się krzywo. Zanosiło się na zabawne popołudnie.

- Proszę się nie martwić, droga pani Sierżant. Jestem dalece lepszym żołnierzem niż mówcą. - rzucił spokojnie, choć z delikatną nutką kpiny Gregor. - Wiadomo z kim będziemy mieli do czynienia? - dodał już całkowicie poważnym tonem - Plany budynku również byłyby przydatne, choć można się obyć bez nich. - skrzywił się delikatnie - Odrobinę szkoda że nie możemy ruszyć budowli. Ten typ najlepiej wywabiać z kryjówek dymem i ogniem.

-Kiedy zajmiemy pozycje, zostanie pan poinstruowany.- stwierdziła rzeczowym tonem.- A jeśli idzie o przeciwników, wątpię żeby ktokolwiek miał z nimi problemy. Zwykłe, uliczne zakapiory, najpewniej naćpane madawą której pilnują. Może być i więcej niż nas, ale po naszej stronie będzie element zaskoczenia i lepsze wyszkolenie.

Dała dłonią Gregorowi znać, żeby ruszył za nią.

-Ten paradny pancerz o cały pański rynsztunek bojowy?

Gregor uśmiechnął się delikatnie

- Ciężki pancerz utrudnia rzucanie zaklęć, ku mojemu wielkiemu żalowi. Nie będzie przeszkodą. Chciałbym jednak spytać, jaką rolę przewiduje Sierżant dla mnie w natarciu? Na czele, czy też raczej wsparcie magią z dystansu? Jestem kompetentny w obu, więc zależy to od pani taktyki.

-Wszystko będzie zależało od sytuacji na miejscu, więc bądź gotów na wszystko.- zwolniła i zatrzymała się przed drzwiami od zbrojowni.- Nie chcę tłumaczyć się potem komendantowi czemu zginąłeś, więc weź co uznasz za stosowne. Potem oddasz... Kiedy skończysz, wróć na plac.

Gregor skinął głową, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzał się szybko po zbrojowni, znajdując parę przydatny przedmiotów. Na początek, puklerz. Zamontował go błyskawicznie na swojej lewej ręce, mocując go dokładnie. Jednocześnie, wyjął dwa pistolety. Zazwyczaj nie cenił broni palnej, była zbyt niecelna, i zajmowała mnóstwo czasu przeładowywaniem, ale pistolety były doskonałe do szturmów.

Wracając na plac, rozważał swoją pozycję. Eversor nie był altruistą. Ale rachunek strat i kosztów świadczył na jego korzyść. Wiedział że da mu to dodatkowe punkty u komendanta. A bandyci... nie stanowili wielkiego zagrożenia.

Docierając do sierżant Windrunner, zasalutował krótko, i rzucił spokojnie.

- Do pani dyspozycji, Sierżancie.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 02-04-2013, 15:28   #130
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nie był to pierwszy raz gdy Petru musiał podejmować ważną decyzję, pierwszy jednak gdy była AŻ TAK ważna. Pochylił głowę w zamyśleniu i podrapał się pazurem po policzku, ryjąc bruzdy w twardej skórze.

Z jednej strony serce mu się rwało do Nemertes, z drugiej jednak nie wiedział czy kobieta mu pomoże, a nawet czy w ogóle pozwoli się odnaleźć? Wszak za pierwszym razem gdyby nie to że praktycznie zaszarżował do jej kotlinki nigdy by się w niej nie znalazł. Kiedy poczuł wypełniającą ją wodę? Kiedy biegł w niej zanurzony po kolana! I czy można się było temu dziwić, skoro Nemertes jakoś musiała przetrwać w Naz'Raghul przez te wszystkie tysiąclecia?

Skuld? Tropiciel (ciągle wzdygał się na słowa "dziki mag") był pewien że druid pierwszy to zaproponuje ... tak się jednak nie stało, co niezmiernie zdumiewało Petru. Czy faktycznie droga tam była tak daleką i niebezpieczną że Ceth wolał szukać szczęścia gdzie indziej? Może tym należało się sugerować? A może to jakiś podstęp?

Zganił się w myślach i omal nie palnął się w łeb. A co z Palenque?

Co by nie robił, myśl o wpuszczeniu obcych do Miasta Światła sprawiała że czuł instynktowny niepokój i niechęć przed tym. To był jego dom od początku, i myśl o tym że osadzie z jego przyczyny a z rąk przybyszów coś mogłoby się stać, była wręcz nieznośna. I spoglądając na Rulfa nadal nie mógł się przemóc.

Do momentu gdy ujrzał worek ze strączkami, a wspomnienie zielonego dywanu nie ukazało się na powrót w jego myślach. To przechyliło szalę. Wieści od Eap Craitha o druidach ze Skuld i ich planach były zbyt ważne, tak samo jak nasiona, by mógł postąpić inaczej jak tylko skierować towarzyszy do Miasta Światła.

- Palenque - oznajmił zdecydowanym tonem - Jeśli tam nie uzyskamy pomocy dla Lu'cci, zaprowadzę Was do Nemertes, obiecuję.



Oczywiście, pytania się nie skończyły się wraz z decyzją i zebraniem się w drogę do Miasta Światła. Po prawdzie - dopiero się zaczęły. Przodował w nich Rulf.

"A jak daleko w ogóle jest to Pelanque?"
"Dużo tam jest ludzi? W sensie, czy są tam domy, czy to kompleks ziemianek podobnych do naszej?"
"Bezpiecznie jest tam aby na pewno?"
"No to daleko czy nie?"

Cierpliwie. To słowo doskonale opisywało sposób w jaki syn Pelora odpowiadał Skuldyjczykom.
- Palenque, Rulf - Petru czysto odruchowo poprawiał towarzyszy gdy ci mylili się w tej czy w innej kwestii. - Tak, daleko, tym bardziej że musimy za wszelką cenę uniknąć wykrycia i przynajmniej przez pierwszych kilka dni będziemy się poruszać tak ostrożnie jak tylko się da - skinął w kierunku Lu’ccie, której stan na pewno uniemożliwiał podróż o własnych siłach i której Ceth z miejsca przeznaczył Wichra jako wierzchowca ... swego rodzaju.



- Czy bezpiecznie? Tak, o ile w Naz’Raghul o jakimkolwiek miejscu tak można powiedzieć - jego słowa chyba nie do końca uspokoiły Skuldyjczyków.

Opowiedział niemal o wszystkim - o osadzie prażonej nieubłaganym, morderczym ... błogosławionym przez Pelora słońcem, ukrytej na wyżynie otoczonej górami. O pobożności i pracowitości mieszkańców, mozolących się nad trudem wyhodowania plonów na poletkach rozsianych wśród jałowych skał, wystarczających dla wykarmienia powoli rosnącej populacji wioski, przekraczającej już liczbę trzech setek dusz. O Radzie Starszych, która obarczona była trudnym zadaniem podejmowania decyzji niezbędnych dla przetrwania społeczności, czasami mając do wyboru jedynie mniejsze lub większe zło...

Szczególnie ciepło opowiadał o ojcu Valerianie, który przygarnął go przy rozdziale dzieci po zabitych uciekinierach. Kapłan Pelora dał mu szansę, sierocie o skórze twardej jak rzemień i paznokciach ostrych niczym brzytwa. Po prawdzie Petru traktował staruszka jak ojca i chęć znalezienia uznania w jego oczach była dla młodego tropiciela potężną motywacją, do czego nie wstydził się przyznać przed Skuldyjczykami.

- Vlad dowodzi gdy niebezpieczeństwo zagraża Miastu - tłumaczył gdy Aust podniósł wątpliwość mądrości kolektywnego podejmowania decyzji w przypadku ataku czy innego zdarzenia wymagającego szybkiego reagowania. - Poznacie go. Nie cierpi głupców ... szczęściem żaden z was nim nie jest.

Milczał jedynie gdy padało pytanie o obrony osady, niechętny do tego by kłamać, a jednocześnie niezdolny do przełamania instynktownej niechęci do zdradzania tak ważnych dla przetrwania informacji. A poza tym ...

Poza tym ciągle miał w pamięci wspomnienie nekrofila-kultysty odzianego w mundur skuldyjskiego żołnierza. I jego słowa.





Podróż do Palenque, tym akurat szlakiem - między Górami Popielnymi a Rozpadlinami - była męcząca i wcale nie wolna od niebezpieczeństw, to przez te okolice maszerowała wszak armia kultystów. Ale też w mnogości pozostawionych przez nią tropów Petru pokładał nadzieję zmylenia przywódców Grzeszników. Zawsze na czele, niemal węszył bezpieczną drogę, posuwając się do tego że szerokim łukiem omijał coraz mniej liczne i coraz bardziej wycieńczone grupki pogan, rozsiane za armią na podobieństwo pyłu zostawianego przez mknące w przestrzeni jądro komety. Tym razem on i Skuldyjczycy byli zwierzyną, nie łowcami. Widok nielicznych pozostałych krogeyn patrolujących pustkowie posyłał krople zimnego potu po jego plecach i dodawał motywacji by nie zostawiać za sobą mogących ich zdradzić trupów. Pokryty pyłem pełzł niczym jaszczurka szukając dogodnych miejsc do obserwacji i zdatnych do marszu dla całej drużyny.

Lu’ccie nie pchał się w oczy, woląc by znajome twarz oglądała i tym prędzej odzyskała spokój ducha. Tylko nocami siadał niedaleko i przyglądał się jej, zastanawiając się nad słowami Skuldyjczyków o “Źródle”. Nawet miał ochotę Cetha o to zapytać, ale ... nawet nie było wiadomo czy dziewczyna przeżyje długo. Czuł wściekłość widząc jej stan - nie mógł jej pomóc i całego opanowania potrzebował i nauk swego przybranego ojca by powściągnąć morderczą furię, która najprawdopodobniej byłaby przyczyną jego rychłej śmierci, biorąc pod uwagę pościg i liczbę kultystów-maruderów naokoło.

- Skąd znasz smoczą mowę? - Eap Craith zapytał raz w czasie jednej z przerw w marszu, gdy siedział ukryty w szczelinie w której Petru mozolił się z trudnym zadaniem okiełznania energii Splotu.
- Przypadkiem - po twarzy tropiciela czy też zaklinacza ściekały grube krople potu a powietrze naokoło niego falowało od żaru - Nie wiem dlaczego ale ojciec Valerian nalegał bym się jej nauczył, mówił że jej znajomość może mi się przydać...
Druid uśmiechnął się kpiąco.
- Och... - Petru zatkało i przez dłuższą chwilę nie wiedział co odpowiedzieć. Z determinacją zabrał się z powrotem za żmudne wypróbowywanie gestów i słów kształtujących energię Splotu.



Z Wichrem nieźle się dogadywał. Pies - czy cokolwiek czym istota była - miał bezbłędny instynkt albo nadnaturalnie czułe zmysły, a już na pewno intelekt wykraczający poza to co bogowie przewidzieli dla zwierząt. Przekonał się o tym pod wieczór pierwszego dnia marszu, gdy obchodził obozowisko w ruinach zniszczonej przed wiekami farmy.

Upewniał się że wszystko jest w porządku, niespokojny z jakiegoś powodu. Zmęczenie sprawiło że niemal przegapił niewyraźne kształty skradające się w ciemnościach. Trzy ogary cichcem podkradały się ku obozowi i tylko ich poruszeniom i swemu przenikliwemu wzrokowi zawdzięczał ich odkrycie...



Zamarł, nie wiedząc co czynić. Ogarów było zbyt wiele by mógł sobie z całą trójką poradzić bez ucieczki przynajmniej jednego z nich, a już jeden wystarczy by całą pomstę i wściekłość kultystów zaprząc do skutecznego pościgu.

To zadziwiające, jak niewiele hałasu czyniło tak wielkie stworzenie. Wicher pojawił się u boku Petru niemal bezszelestnie. Przypadł do ziemi, spojrzał na ogary, potem tropicielowi w ślepia.




Tropiciel wiedział że to głupota, ale wbrew wszystkiemu coś we wzroku bestii przymusiło go do podniesienia ręki. Wskazał nią Wichrowi kierunek, by ten zatoczył łuk i odciął ogarom drogę ucieczki. Pies podniósł się i pomknął - nisko i ostrożnie.

Petru z niedowierzeniem potrząsnął głową i samemu popełzł ku ogarom właśnie podchodzącym obozowisko pod wiatr. Właśnie znalazły się w takiej odległości że mogły dostrzec kontury ludzi pomiędzy resztkami zabudowań. Ich nozdrza rozdymały się czujnie, a odsłonięte kły błyszczały. Palenquiańczyk nie czekał.

Spadł na bestie jak manifestacja gniewu bożego. Żadna nie przegapiła jego szarży przypuszczonej z największą prędkością i zaciekłością, ale mimo wszystko jego atak zaskoczył je i wraz z falą grozy bijącej od syna Pelora sparaliżował na dwa-trzy uderzenia serca. Ciężki miecz spadł na czaszkę ogara aż kość trzasnęła. Ale nawet z naruszoną czaszką, obalony w piach pies zwinął się i na powrót poderwał na nogi.

Drugi już rzucał się na tropiciela, a trzeci odwrócił się i pomknął w mrok. Petru nie krzyknął ostrzegawczo, nie było potrzeby - ogary wściekle warczały, wystarczająco głośno by to zaalarmowało Skuldyjczyków. Pierwsza bestia wgryzła się w jego udo a druga już skakała ku jego gardłu.

Petru przerąbał kręgosłup ogara a w ułamek sekundy później runął na plecy gdy drugi wpadł na niego z całym impetem! Pozbawiony oddechu tropiciel uchwycił psa za gardło, a ten wił się, wyrywał i warczał jak istny demon z piekła rodem. Gorąca ślina pryskała na wyznawcę Pelora, a zębiska ze szczękiem zatrzaskiwały się przed jego twarzą. Petru raz po raz uderzał w naruszoną ciosem miecza czaszkę aż trzeszczała pod nieubłaganym bombardowaniem, ale bestia z piekielnie twardej ulepiona była gliny i walczyła zaciekle! Wreszcie Petru zacisnął nogi wokół cielska bestii i z rykiem furii przewrócił ją w pył a potem pazurami rozdarł gardło aż do kości. Zapłacił za to kolejną bruzdą wyrytą w przedramieniu, ale ogar w końcu znieruchomiał. Skuldyjczycy i Wicher nadbiegli niemal równocześnie - wilczur miał pysk splamiony krwią. Obwąchał rany tropiciela i machnął ogonem. Petru przytrzymał się go i chwiejnie podniósł.
- Było blisko - wydyszał i ze strachem spojrzał na rozdarte udo. Szczęśliwie kły ominęły tętnicę. - Dzięki niech będą Ojcu Słońce. Ukryjcie ciała - Poklepał Wichra po ogromnym, upstrzonym szkarłatem łbie i ignorując spojrzenia Skuldyjczyków pokuśtykał do obozu. Trzeba było czym prędzej opatrzyć rany...




 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172