Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2013, 19:40   #79
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Interludium
- Podaj szczypce, skrybo.
Pomieszczenie, choć ubogie w dekoracje, mogło pochwalić się niesamowitą gamą różnorakich przedmiotów, które mistrz skryby używał głównie do wiwisekcji zwierząt i istot planarnych. Oczywiście, były to czasy odległe, kiedy mistrz interesował się jeszcze planami na tyle, by z czystej ciekawości narażać się na niebezpieczeństwo więżenia istot płomienia, dymu i wody we fiolkach, a także zaklinać imiona dawno zapomnianych bogów.
Pozostałości po tych wyprawach mistrza nadal znajdowały się w pracowni. Skryba, odwijając żelazne szczypce z materiału spoczywającego na stole, przestąpił pozostałości nakreślonych poświęconą – lub przeklętą, jak mogłoby być zrozumiane w niektórych kręgach – kredą. Koliste wzory przecinały posadzkę pomieszczenia, którego sklepienie niknęło w mroku.
- Pospiesz się – rzucił niecierpliwie mistrz za siebie, gładząc swoją kreację.
Skryba wziął w dłonie szczypce i zawrócił. Na stołach leżały fragmenty protez kończyn, niektóre zrobione wcale doskonale, inne wykonanie topornie. Wiele łączyła sieć śliskich i migoczących w drgającym świetle świec żył wykonanych z rzadkiego materiału. Przez niektóre przepływała niebieska, gęsta ciecz. Niektóre kończyny poruszały się; palce dragły, a ścięgna kurczyły się u nóg zawieszonych na hakach. Prototypy.
- Dziękuję ci, Elirze – rzekł zmęczonym głosem starzec, przyjmując parę szczypiec w swoje pokancerowane ciągłą pracą dłonie.
- Już zabieram się za swoją pracę, panie – rzekł skryba.
- Poniechaj. Spójrz no, Elirze. Co widzisz?
- Widzę kobietę, panie.
- Widzisz formę kobiety, Elirze. To różnica. Tak długo, dopóki w formie nie tli się dusza, forma jest tylko tym, czym pierwotnie była. Kupą mięsa skleconego przez byle maga, który dość napracował się w sztuce artyficerii.

Skryba nazwany Elirem spojrzał w gruncie rzeczy po raz pierwszy na to, co był tworzył ze swoim mistrzem przez przeszło rok czasu, nie licząc samych przygotowań i zbierania materiałów potrzebnych do rozpoczęcia pracy.
Gdyby ktoś wszedł do pracowni, niewątpliwie pomyślałby, że forma, jak ją nazywał mistrz, była w istocie kobietą. Nietrudno było zresztą być w ten sposób wprowadzony w błąd. Mistrz, jako że w istocie był mistrzem w swoim fachu, zrobił coś, co można było nazwać arcydziełem. Kobieta o czarnych włosach była zawieszona w powietrzu, zawieszona u przegubów cienkimi linami i łańcuchami. Była naga, rzecz, która zrobiła największe wrażenie na młodym skrybie; wrażenie nieco rujnowały świecące przewody wychodzące z jej brzucha. Choć Elir spłonił się i odwrócił wzrok od kształtnych piersi i powabnej kibici, nie mógł nie czuć szacunku do siwowłosego człowieka o zmęczonych oczach obojętnie grzebiącego przy aparaturze.
- Mistrzu, czy to...
- Tak –
odrzekł starzec z prostotą. - To ona. Taka była w każdym razie, kiedy... Kiedy...
- Wiem –
wyręczył starego.
Tamten tylko potrząsnął głową.
- Całe życie zajęło mi odnalezienie baatezu, który zgodził mi się zdradzić ten sekret – rzekł mag. - I teraz moje życie kończy się, kiedy mam ją ukończyć.
Starzec spuścił oczy, nagle zmieszany, choć jego dłonie ciągle manipulowały przy pulsującym sercu konstruktu.
Skryba zacisnął usta.
- Ukończymy ją! - powiedział zawzięcie skryba. - Sam zdobędę części, których ci brakuje, mistrzu! Czy wtedy wreszcie wyjawisz mi, jak tworzysz swoje golemy, jak tworzysz ludzi z gliny i magii?
- Elirze?
- stary zmarszczył brwi.
- Zrobię wszystko - głos skryby był prawie szorstki. - Wszystko.


Jack Woodes | Brand Gallan | Drakonia Arethei | Dorien Nitram
Dniało już. Choć na niebie utrzymywało się jeszcze kilka pojedynczych chmur, dzień zapowiadał się na ciepły. W tym samym czasie, kiedy Drakonia, Woodes i Gallan rozmawiali z człowiekiem, który przedstawił się jako Wyrm, Dorien obudziła się. Sennymi oczami śledziła ruchy i gestykulacje zgromadzonych przy drzwiach wejściowych.
Pierwszy na odpowiedź Wyrma odparł Jack:
- Nie zabiliśmy go. Problem polega jednak na tym, że to chłopaczek nieznany nikomu z tamtych. Chociaż, nie da się ukryć, ma powiązania z jednym z ludzi zajmujących się tym procederem. Synalek pewnego kupca, jak powiedziałeś.
- Nawet, jeśli okazałoby się, że jest on dla nas bezużyteczny -
rzekł Wyrm - i tak byśmy go potrzebowali. Nie możemy przepuścić żadnej okazji, chociażby najmniejszej. Nie wiesz, ostatecznie, jakie może mieć znaczenie. Ojcowie rzadko nienawidzą swoich synów.
Drakonia mruknęła.
- Być może to nawet nie jest jego syn - odparła wreszcie. - Bękart ponoć. Bękartów łatwo się wyprzeć, szczególnie w oczach prawa.
Wzruszyła w końcu ramionami.
- Jak chcecie. Chłopak ma szczęście, że sprawy się tak dla niego potoczyły. Gdyby to o mnie chodziło, pewnie już by nie żył. A tutaj, popatrzcie, jaka niespodzianka. Trupy jednak na coś się przydadzą.
Dorien przypatrywała się Drakonii i Wyrmowi w milczeniu, choć jasne było, że nie podobało się jej to, co mówiła Arethei. Powstała z wieczornego leża, kopnąwszy wypalone i sczerniałe drwa, które potoczyły się w ciemny zakamarek.
- Decydujecie o losie człowieka - rzekła, położywszy akcent na ostatnie słowo.
- Dorien, - rzekła cynicznym tonem Drakonia - jeszcze dzień temu, ten człowiek równie dobrze mógłby zaszlachtować ciebie czy mnie, względnie odesłać na targ niewolników. I widzisz...
Nie dokończyła. Dorien odwróciła się; nie odeszła jednak. Po prostu zajęła się swoim ekwipunkiem. Gallan zauważył, że zacięła usta.
- Nie zważaj na nią - podjęła po chwili Drakonia. - To jeszcze dziecko.
- Zatem postanowione? -
zapytał Wyrm.
Tu wtrącił się Woodes:
- Mimo wszystko możesz go dostać, ale pod jednym warunkiem. Wybierzemy się z tobą i twoimi ludźmi. Mamy pewne porachunki z tamtymi. I chcielibyśmy odszukać parę osób.
Wyrm podrapał się po brodzie i zawrócił, porozmawiał z paroma z mężczyzn krótko. Wymienili parę zdań w cichy i znaczący sposób, po czym Wyrm powrócił.
- Postanowione - na jego twarzy poznaczonej bliznami i tatuażami zagościł na chwilę przelotny uśmiech. - Przygotujcie się do podróży.


Drakonia wyjaśniła później Wyrmowi, czego szukają. Łowca słuchał opowieści diablicy z umiarkowanym zainteresowaniem. Kiedy wskazano mu, w którą stronę podążyła banda handlarzy niewolników, pokiwał głową ze zrozumieniem.
- To ich stary trakt. Dawno już nim nie jeździli. Wiedzą, że ktoś... To znaczy, my ich śledzimy. Wielu łowców niewolników zginęło na tym szlaku, więc dawno już tu nie przejeżdżali. Zdaje się, że musieli mieć bardzo dobry powód. Ciekaw jestem, dlaczego.
Drakonia westchnęła, zniecierpliwiona.
- Czy wiesz, dokąd pojechali?
- Jest tylko jeden obóz, do którego mogli stąd pojechać. To mnie niepokoi - rzekł Wyrm, którego twarz zdradzała tylko niewzruszony spokój. - Jednak nie mamy powodów przypuszczać, żeby urządzali zasadzkę. To nasze ziemie.
Woodes i Gallan mogli zauważyć, że ścieżka, którą szli, była już z dawna nieużywanym traktem. Tym szli tylko przez pierwszą godzinę podróży. Później odbili w ścieżynę, która schowana była za wykrotem i haszczami. Stara ścieżka. Na bruku już dawno wyrosły wiekowe buki, a jedyne resztki kamienia czasem tylko wystawały z wilgotnej od porannej rosy ziemi.
- To skrót? - zapytała Dorien, prowadząc obok siebie konia.
- Skrót? - uniósł brwi Wyrm. - Nie, nie skrót. Nie do końca. Idziemy ścieżką, którą uczęszczają tylko dzikie zwierzęta. I my, oczywiście - zahuczał głębokim śmiechem. - W gruncie rzeczy, nieco nadkładamy drogi.
- Nadkładamy?
- Nie inaczej -
odparł Wyrm. - Nawet, jeśli nie odważą się zasadzać na nikogo pośrodku drogi, na której nie mają pewności, że sami nie zostaną napadnięci, to z pewnością wystawią kogoś. Czujki. Straże. Zwiadowców. Nazywaj ich, jak chcesz. Nie, żebyśmy nie mogli się zakraść, ale widzisz, drogie dziecko...
- To trwa. Prawda?
- Tak -
potwierdził Wyrm. - A nam zależy na czasie. Ustawić się jak najwcześniej. I uderzyć jak najprędzej.
- Ile... Ile mamy czasu, zanim odbiją w kierunku Morza Upadłych Gwiazd?
- Noc. Najwyżej jedną noc. Ruszą o brzasku. Wszak muszą zebrać wszystkich niewolników i policzyć ich.
- Tak -
przyznała Drakonia, która przysłuchiwała się całej rozmowie. - Jak już mówiłam, za dużo mitrężenia się z tym handlem niewolnikami. Zwykła złodziejka jest lepsza. Ha!
Wyrm popatrzył na nią tylko, nie mówiąc nic. Dorien westchnęła ceremonialnie.


Podróż mijała bez większych przygód, póki co. Zatrzymywali się na popas krótko. Łowcy podzielili się z drużyną poszukiwaczy przygód suszonym mięsem i wodą. Po parunastu minutach, podjęli marsz.
- Nie daję wam jednak większych nadziei wzgledem krasnoluda - rzekł Wyrm, wyrwawszy się ze swojego zwykłego milczenia. - Łowcy niewolników są to ludzie mściwi. Nieprędko wybaczą wam waszą krotochwilę. Jeśli rzeczywiście zorientują się, że krasnolud był jednym z was, to równie dobrze możecie zacząć kopać mu grób.
- Jeśli, naturalnie, będzie co grzebać -
dodała Drakonia, podchwyciwszy okazję.


Kolejny zmierzch zbliżał się szybko. Tereny, na które przybyli, były o wiele mniej lesiste, było więcej polan i zaoranych pól. Z daleka, parę razy, Dorien dostrzegła zapalane światła odległych wiosek, jednak niedługo trzymali się tych traktów. Tam, gdzie zbierali się łowcy niewolników, zwyczajni ludzie nie chodzili.
Wreszcie, Wyrm przystanął, dając ręką znak. Znajdowali się teraz u wyjściu z gaju, do którego byli weszli przed około pół godziną. Ciemne, zielone pasmo lasu rozciągało się po ich lewej i prawej stronie. Ścieżka, która była już teraz wyraźnie ścieżką, a nie przesmykiem między kolejnymi drzewami, wiodła na dół, pod wzgórze, na którym się znajdowali.
- Widzisz? - rzekł spokojnie, wskazując palcem na ciemną plamę, na której zaczęły jaśnieć pierwsze, małe światełka pochodni. - To ich obóz.
- Jakby mały -
rzekła z drwiną w głosie Drakonia.
Wyrm tylko pokręcił głową.
- Wystarczająco duży, jak dla łowców niewolników. Musimy poczekać aż do czasu, kiedy zapadnie zmrok. Tylko wtedy będziemy mieli możliwość odbicia waszego przyjaciela i zyskania informacji o... Jak się nazywała?
- Joanna -
zapewniła gorliwie Nitram.
- Być może będziecie mieli szansę ją także znaleźć.
Diablica zmarszczyła brwi.
- Wyrmie? - rzekła, a w jej tonie głosu brzmiało niedowierzanie. - Dlaczego mielibyśmy znaleźć jakieś informacje o córce młynarza, którą porwano ponoć miesiąc temu? Imiona nie mają żadnego znaczenia dla najemników, oni pracują tylko dla pieniędzy.
Wyrm milczał.
- Drakonio... - rzekła kapłanka, zaniepokojona. - Być może nie powinnaś...
- I, poza tym,
- ciągnęła Drakonia - zamierzamy popasać w otwartym polu? Wystawieni na czujki, straże i zwiadowców?
- Bądź moim gościem, Drakonio
- uśmiechnął się chytrze Wyrm.


Od obozu łowców niewolników dzieliła ich najwyżej jedna mila. Wyrm zaprowadził ich do pewnej opuszczonej chaty, całkiem sprytnie ulokowanej w pobliskich lasach.

To, że chata była opuszczona, nie sprawiało żadnych wątpliwości. Leśna enklawa, złożona głównie z cierni i haszczy, bardzo dobrze maskowała dom zrobiony z zaledwie jednej tylko izby. Choć była już noc, Wyrm nakazał nie palić ogniska. Samo palenisko znajdujące się przed domem było ledwie rozpoznawalne, ot, krąg błotnistego piasku otoczone przeżartymi próchnem pniami. Wnętrze chaty, w którym rozpalono pochodnie, także nie przedstawiało ze sobą szczególnego widoku. Drewniane ławy załamywały się pod ciężarem tych, którzy chcieliby na nie siąść, zaś resztki połamanego stołu uprzątnięto w kąt.
- Odpocznijmy choć parę godzin - rzekł wreszcie Wyrm. - Długa droga za nami, przed nami zaś...

Zamilkł, pogrążony w rozmyślaniach.
- Nieważne - rzekł wreszcie łowca, komenderując swoich ludzi do warty na zewnątrz.- Zostawcie mnie z młodzikiem - kontynuował, oczywiście mając na myśli syna kupca. - Chcę mu zadać parę pytań, zanim wyruszymy.


Krew i ucieczka
Kiedy podróżnicy rozmawiali ze sobą wewnątrz chaty, odpoczywając po przebytej drodze, być może upłynęła jakaś godzina. Wyrm uprzednio wyłożył Woodesowi wszystko, co powinien wiedzieć o obozie. Jack zatem miał pewne pojęcie o planie obozu, do którego wkrótce cała czwórka miała się zakraść.
Pierwsze, co usłyszeli, był krzyk Wyrma. Był to krzyk złości, ale także i bólu. Dorien Nitram powstała, uniosłszy bezwiednie ręce w obronnym geście.
Stare drzwi wyłamano z trzaskiem, kiedy jeden ubrany w zwierzęce skóry mężczyzn kopnął je.
- Nie mamy czasu! Stary prawie mnie zabił! Pospieszcie się... Ja... Krwawię!
Pozostali spojrzeli po sobie, nie do końca rozumiejąc sytuacji. Do wnętrza weszło jeszcze dwóch innych myśliwych, tych samych z grupy Wyrma.
Ten, który krwawił, syczał wściekle.
- Zabijcie ich! Nie mam czasu... Muszę... Muszę iść. Natychmiast... Ten fragment... Vednare musi o tym wiedzieć. Szybciej! Na bogów...
Zanim do myśliwych doszedł sens słów wypowiadanych przez blond włosego, już nie żyli. Dwóch rosłych mężczyzn sprawiło się szybko z pozostałymi, którzy zdążyli tylko krzyknąć. Kiedy poderżnięto im gardła, upadli na ziemię, upadając w rozszerzające się plamy czerwieni. Wyglądało na to, że zostali tylko oni: Gallan, Nitram, Woodes, Arethei.
Nie wiadomo było, gdzie zniknął ich zakładnik. Może także nie żył? I gdzie był Wyrm? Czy leżał zabity, na zewnątrz?
Blond włosy myśliwy obejrzał się za siebie tylko raz. Potem tylko zniknął w ciemności, zostawiając na progu chaty ślady krwi.

-----

Łowca 1: KP 14, pw 8

Łowca 2: KP 15, pw 10
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 25-03-2013 o 09:06.
Irrlicht jest offline