Podróż upływała w miłej atmosferze, przy opowiastkach
Kumy, głównie na temat jego wyczynów i doświadczeń. Także tych z kobietami.
W przeciwieństwie do Sagiego, bardziej zabawnych niż bohaterskich. A czasami bardzo frywolnych.
Yoru wydawał się nie rozumieć niektórych jego opowieści i czasami potakiwał tylko z grzeczności.
A sam
Marasaki najwyraźniej polubił młodzieńca, obiecując go nauczyć “prawdziwej drogi łowcy Oni”. Co
Leiko podejrzanie się kojarzyło z pijatykami, bijatykami i odwiedzaniem kobiet wątpliwej reputacji.
Jednym jednak plusem z obecności nieco gadatliwego
Kumy, był fakt, że przy nim bardziej się otwierał na
Maruiken. Widać w obecności samej kobiety, czuł się niepewnie.
To było... intrygujące.
Zaprawdę
Akado Yoru, był interesującym młodzieńcem. Tak niewinnym jak młode dziewczę.
Inny członkowie wyprawy nie sprawiali póki co łowczyni kłopotu.
Kasan z werwą prowadził podległą mu grupę do celu. Mnich w milczeniu szedł do przodu,
Sogetsu i
Kohen zamykali pochód. Każdy z nich pogrążony we własnych myślach.
Pilnowanie
Yoru było więc prostym zadaniem. Przynajmniej na razie.
Pod wieczór dotarli do Nageiki, bardziej małego samurajskiego dworku otoczonego chatami wieśniaków, niż wioski. Podróżując przez nią, do siedziby tutejszego władcy
Leiko dostrzegła sporo ashigaru pod bronią.
Widać było czujność w ich oczach. Czyżby działo się coś złego w okolicy?
Możliwe... Niemniej nie wpłynęło to na sytuację grupki łowców. Obecność mnicha i Kasana wystarczała, by klanowi żołnierze rozchodzili się na boki na sam ich widok.
Dotarcie do siedziby tutejszego pana zajęło tylko chwilę i jej widok obiecywał luksusy.
Przynajmniej tej nocy ciepły posiłek, służbę oraz równie ciepły futon. Była to przyjemność nie do pogardzenia.
A pro po przyjemności...
Leiko przebywając w pobliżu
Yoru, zauważyła czemu ten ciąży ku towarzystwu
Kumy. Co było zrozumiałe, gdyż młodzieniec nie poznał jeszcze, czemu mężczyźni lgną ku towarzystwu ładnych kobiet.
Nie wiedział jak wielka to przyjemność bliska obecność pięknej kobiety, nie wiedział też jakiego rodzaju to przyjemność. Póki co wydawał się
Leiko darzyć szacunkiem jako doświadczoną łowczynię, zupełnie nie zwracając uwagi na jej płeć.
Yoru więc instynktownie trzymał się blisko
Kumy po to, by zrozumieć jak należy postępować z kobietami.
Ale czy koniecznie musiał się nauczyć? Obecna sytuacja też miała swoje uroki, ne?
Na razie jednak inne sprawy zajęły uwagę łowczyni. Przywitał ich bowiem samuraj w wieku
Kasana,
o imieniu
Muratsugu Shiro. Ostre rysy, gładko wygolona twarz i szpecąca blizna przecinająca jego oblicze. Pamiątka z ostatniej wojny.
Ich gospodarz skłonił się z wyraźnym szacunkiem mnichowi oraz
Kasanowi i zaprosił wszystkich na skromną wieczerzę. Cóż... nie aż tak skromną jak zapowiadano, acz nie tak obfitą jak posiłki w stolicy Hachisuka.
Podczas wieczerzy dopełnianej czarkami sake
Shiro głównie mówił o dalszej drodze jaka ich czeka.
-Powinniście iść dolinami, w górach... wysoko jeszcze leży śnieg i noce bywają bardzo zimne.-opowiadał.-
Po drodze są być może opuszczone chaty wieśniaków. Ale nie liczyłbym na to... Droga do Shimody jest niebezpieczna, a umarli z tamtego przeklętego miejsca, docierają nawet tutaj.
-A Maeda?- spytał
Kasan.-
Co z tą wioską ?
-
Chcesz dotrzeć do Shimody przez Maedę, Hirami-sama? Rozsądnie...- pochwalił
Shiro.-
Niemniej, nie wiem. Coś grasuje w górach. Coś może groźniejszego od nieumarłych bushi. Coś co zabiło patrole i posłańców, których wysłałem do Maedy.
-A więc nie wiesz co się stało z wioską?-spytał
Kasan wyraźnie zmartwiony tą sytuacją.
-Iye. Nie wiem panie... Trzy miesiące temu jeszcze istniała, a choć napadały na nią stwory to tamtejsi mieli wsparcie w postaci kilku yamabushi, którzy zeszli z gór.-wyjaśnił Shiro.-
Nie wiem czy Maeda jescze istnieje, ale nie powinna tak łatwo ulec zniszczeniu. Yamabushi … to określenie było znane
Leiko i pewnie pozostałym jej towarzyszom też.
Yamabushi byli mnichami podążającymi
Shugendō... mistyczną ścieżką w której to oświecenie osiągało się poprzez jedność z Kami. I które wymagało zrozumienia więzi pomiędzy człowiekiem a naturą.
Przypisywano niektórym mistyczne zdolności, i czasami rzeczywiście niektórzy takie posiadali. Poza tym wszyscy yamabushi byli wojowniczymi mnichami, rozwijającymi swe ciało poprzez sztuki walki.
Więc na pewno potrafili walczyć z Oni, tyle że... było coś jeszcze niepokojącego w tej informacji.
Yamabushi byli pustelnikami siedzącymi wysoko w górach i nie interesującymi się sprawami doczesnymi.
Jeśli więc zeszli ze swych górskich szczytów, to z jakiegoś ważnego powodu... albo zostali przegonieni przez coś potężniejszego od nich.
-A mój specjalny... kaprys?- spytał
Kasan wywołując zmieszanie na obliczu
Shiro. Ten nachylił się ku
Hiramiemu i szepnął cicho, choć do ucha
Leiko dotarły strzępki jego wypowiedzi.-
Wy..łem ...dnią, będzie... czekała. W... oju.
Poczęstunek był smaczny, służba cicha i usłużna. A po posiłku, wszyscy zostali zaprowadzeni do swych pokojów. Noc jeszcze była jeszcze wczesna i nikt nie wymagał, by
Leiko ułożyła się do snu.
Kuma zresztą sam cicho zaproponował łowczyni, by przyszła do niego na wspólne wspominki przy sake, o ile nie będzie miała nic ciekawszego do roboty.
Przy okazji tej sugestii mrugnął porozumiewawczo, pewny że łowczyni ma plany związane z
Akado Yoru.
A czy naprawdę miała?
W zasadzie Nageiki dawało wiele okazji do działań, wiele możliwości dla tak przedsiębiorczej kobiety jak ona. A co ciekawe... mnich i
Kasan dostali pokoje oddalone znacznie od łowców.
Zastanawiające, ne?
Noc, wydawała się spokojna i cicha w tej posiadłości. Księżyc rozświetlał mrok dając dość światła
swej T
suki no musume.Posiadłość tonęła w zmroku i niewiele osób krążyło po niej o tak późnej porze. Wszystko wypełniała senna apatia, bo też... o tej porze zwykło się spać, ne?
Dworek rodu
Muratsugu zachęcał do odpoczynku lub innych relaksujących działań.
Odnowione mury i czujni ashigaru, wręcz wydawali się zachęcać do beztroski mamiąc gości wizją bezpieczeństwa.
Jak złudna to była wizja,
Leiko przekonała się tuż po północy. Gdy poczuła ukłucie lęku, stawiające jej włosy na karku. Delikatny nienaturalny strach, wywołujący czujność.
Odezwało się
ganriki...
Maruiken nagle przestała czuć się bezpieczna. Nie był to jednak paraliżując ciało panika, a drobna oznaka ostrzeżenia. Coś się złego miało stać.
Tylko skąd przychodziło zagrożenie? Uczucie lęku było jeszcze słabe. Wróg jeszcze daleko, ale zbliżał się... a ona była gotowa, by się z nim zmierzyć.
Pełzały w wysokiej trawie szurając cielskami o ziemię, przemykały wężowymi ruchami kryjąc się w cieniu wieśniaczych chat. Nie był to ich ulubiony sposób poruszania, ale... pozwalał się zbliżać ku celom.
Pierwsi strażnicy zginęli nie zdążywszy zareagować, a ich karki zostały skręcone w kilka chwil. Zaś krew wypita... Stwory przeleciały nad bramą i... zostały zauważone.
Patrol ashigaru dowodzony przez młodego samuraja, obchodził dziedziniec posiadłości akurat, gdy one zaatakowały.
Jedna bestia oplotła szyję młodego bushi, dusząc krzyk rodzący się w jego ustach. Kolejne napadły na ashigaru. Lampiony niesione przez Japończyków upadły na trawę wywołując niewielkie pożary. Ashigaru zdołali wykrzyczeć swój strach, zanim zginęli w śmiercionośnych splotach.
-Pennagolany! Pennagolany!
Przeklęte wynaturzenia. Nieumarłe kreatury powstałe ponoć z trupów zdrajców, których haniebny uczynek doprowadził do śmierci wielu osób obciążając ich karmę. Ich ciała po śmierci wyrzucały z siebie zatrute czarnym jadem zdrady wnętrzności i tak rodził się pennagolan: ludzka głowa z przewodem pokarmowym, tchawicą płucami, jelitami i sercem.
Obrzydliwa karykatura węża, żywiąca się krwią ludzką, a podróżująca unosząc się w powietrzu z dużą gracją i szybkością.
Aż osiem takich kreatur wkroczyło na teren posiadłości, atakując i zabijając każdego na kogo się natknęły.
Bardzo szybko rozproszyły się polując na swe ofiary. I nie wiedząc, że natknęły się przy okazji na łowców.
A może... doskonale o tym wiedziały? Ich zachowanie było bowiem dziwne.
Zwykle pennagolany nie polowały w grupach, zwykle nasyciłyby swój głód krwi kilkoma wieśniakami z obrzeża wsi. I zwykle nie narażały się, aż tak bardzo na niebezpieczeństwo atakując ufortyfikowany budynek pełen uzbrojonych wojowników.
Zwykle tak nie czyniły.