Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2013, 23:05   #159
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
- To jest Bella, ta którą chciałem uratować i jest jak najbardziej żywą osobą tak jak ty czy ja niezależnie od tego jak w tej chwili wygląda - odpowiedział John zwyczajnie zbyt zmęczony by przejmować się lękiem jaki zwykle budził w nim czarnoskóry -. Wybacz mojemu towarzyszowi, nie miał złych intencji. Jesteś wreszcie wolna, prosiłbym jednak byś poszła zobaczyć się z burmistrzem i przekazała mu wiadomość ode mnie

Następnie zwrócił się do Elathorna

- Dziękuję, że nam pomogłeś, wygląda jednak na to że nadszedł czas bym opuścił miasto
- Dziękuje za twoje słowa Calamity, jestem Bella. -odparła dziewczyna dygając lekko, jednak jej uwagę szybko przykuły słowa Johna.
- Ale... ale ty nie wracasz do miasta? -zapytała wyraźnie zmartwiona i zaskoczona Bella, spoglądając na Johna swym świetlistym wzrokiem.
- Raczej nie, byłem tu tylko przejazdem i nadszedł czas bym wyruszył dalej. Poza tym czas nas goni, powinniśmy skorzystać z otwarcia tuneli póki jeszcze możemy
- Więc jesteś pół-człowiekiem, pół-robotem? - zapytał pirat który odsunął się o krok i jeszcze spojrzał w dół na dziewczynę, mierząc ją wzrokiem. O dziwo wyglądał wręcz na zaintrygowanego. - Jak takie coś się nazywało?
- Android? - podrzucił mu Przydupas.
- Ta, właśnie! A może chciałabyś do nas dołączyć, Bella? - zaproponował murzyn, dla którego widać imię metalowej kobiety okazało się wystarczająco proste do zapamiętania. - Jestem Gort Knigstone, człowiek który niedługo zostanie najstraszniejszym piratem na świecie! Zawsze chciałem mieć w drużynie roboczłeka. Jak się zgodzisz to wyprawimy dla ciebie wielką ucztę! Zaraz... a co właściwie jedzą roboludzie?
- Śrubki i olej? - dorzucił ponownie kamrat Gorta, tym razem z lekką dozą niepewności.
- Więc dostaniesz tyle śrubek i oleju ile tylko dasz radę zmieścić! - to powiedziawszy położył swoją wielgachną dłoń na ramieniu dziewczyny i z zachęcającym uśmiechem prezentującym złoty ząb którym pirat zastąpił ten wybity przez Khaliego, złożył swoją następną ofertę: - A jeśli zgodzisz się dołączyć do mojej załogi, to pomogę ci spełnić twoje największe marzenie. Co ty na to?
- To miłe...ale jedyna osobą której chce pomagać jest tak która i mi pomogła, ta która oddała mi wolność. -mówiąc to metalowa kobieta spojrzała na Johna.- Chce Ci towarzyszyć i spłacić swój dług. -stwierdziła swym głosem bez wyrazu, po czym dodała jeszcze do Gorta. - Nie jem śrubek, jem normalne rzeczy i nawet nieźle gotuje. -tutaj dało się usłyszeć drobny wyrzut w głosie.
- Szkoda - skrzywił się murzyn, po czym odsunął się od kobiety i przesunął wzrok w okolice wejścia do tuneli. - Ale ważne że idziesz z nami. Jak spotkamy się z resztą naszych nakama, to powiem Łapie żeby zrobił zrobił ci jakieś lasery i inne zabawki.

Kończąc rozmowę z kobietą-robotem Gort zwrócił się następnie do Calamitiego.

- Jak tam Puszka? Lepiej ci? Ciekawy jestem jakie skarby i potwory znajdziemy w tych tunelach.
- Bywało lepiej... muszę jeszcze trochę odpocząć, wybaczcie. - Z tymi słowami ponownie położył dłoń na ranie która jakoś leniwie się goiła.
- Poza tym... skarby nie mają... dla mnie znaczenia... - dodał po chwili dysząc ciężko.
- A to nie wiesz, że największych skarbów pilnują zawsze największe potwory? - zapytał pirat, dziwiąc się że rycerz może nie wiedzieć o czymś tak oczywistym. - Złoto i klejnoty które zdobędziesz walcząc stają się dowodem twojej siły. To właśnie jest najważniejsze dla prawdziwego wojownika!
- Do prawdziwego... wojownika trochę mi... brak. - Westchnął bardziej niż powiedział rycerz. - Ale wiedz, że... będę cię wspierał... na tyle ile... mogę... - Mówiąc to osiadł ponownie.
- Tunele sa bezpieczne. -skwitowała marzenia murzyna metalowa dziewczyna. - Naprawdę myśleliście, że na drodze transportowej żyją smoki? -zapytała podpierając się pod boki.
- A czemu nie? - zadał pytanie Gort, nie dając się tak łatwo przekonać, a następnie położył się obok rycerza i rozciągnął wygodnie na kawałku blachy. Widać było że przywykł już do gorszych warunków. - Ale tak czy owak nie zaszkodzi się nam trochę kimnąć przed wyruszeniem w drogę.
- Młoda damo... potwory powinny być... ostatnim z twoich...zmartwień. Z nami nic... ci nie grozi... - Zapewnił Calamity, choć sam nie do końca wierzył w prawdziwość swych słów.
- Faktem jest... to że powinniśmy... nieco odpocząć... - rzekł zbrojny do metalowej niewiasty.
John westchnął słysząc słowa uratowanej przez siebie kobiety. Jakaś część jego umysłu podpowiadała mu już wcześniej że właśnie tak się to skończy, jednak miał nadzieję że jednak się pomylił. Zgoda na jej udział w wyprawie oznaczała że spadnie na niego odpowiedzialność za jeszcze jedno życie, jakby nie wystarczało że z trudem musiał do tej pory chronić swoje własne. Z drugiej strony domyślał się że odmowa nic nie zmieni, zwłaszcza że najwyraźniej czarnoskóry olbrzym i rycerz byli skłonni pozwolić jej na udział w wyprawie. Johnowi pozostawało więc modlić się w duchu by jego żona nie dowiedziała się o całej tej sytuacji...
- Jesteś tego pewna? O żadnym długu nie może być mowy, poza tym burmistrz chciałby wiedzieć że jesteś bezpieczna a tego niestety nie możemy zagwarantować w trakcie wyprawy.

Czarodziej zastanawiał się w trakcie rozmowy innych, starając się skupić na tym na czym powinien. Wyglądało to, jakby John sugerował, żeby odszedł. Z drugiej strony, Elathorn od pewnego czasu nie czuł się zbyt dobrze w mieście. Spędził tam sporo czasu bez żadnego, nawet najmniejszego, rozwoju. Stagnacja w najczystszej postaci. Nie zamierzał tam już wracać, lecz z drugiej strony musiał mieć powód czemu chce dalej uczestniczyć w podróży. Wymówką miały się okazać słowa burmistrza.

- Rozkazano mi pana chronić aż do zakończenia pańskiego zadania. Z tego co rozumiem, nie zakończyło się one, więc moje zadanie także pozostaje aktualne. - oznajmił w końcu.
- Moje zadanie nie skończy się prędko i nie będzie należało do najbezpieczniejszych... Sądzę, że osoba potrafiąca sobie radzić w walce będzie cennym nabytkiem w drużynie jednak to nie moja opinia jest decydująca. Jeśli Calamity i Gort nie mają nic przeciwko to możemy razem wyruszyć w dalszą drogę
- Johnie, nie zrozum mnie źle, ale ja nie mam wielkiego wyboru. Nie dość że chce odpłacić Ci za pomoc, to nie ma dla mnie miejsca w żadnym z miast. Szczególnie zaś już w Witlover. -odparła Bella spoglądając na swoją metalową dłoń. - Stałabym się obiektem badan i eksperymentów, wielu by chciało mnie przebadać. Nie zapominając o tym, że jestem tam poszukiwana za kradzieże. -dodała a jej oczy zamrugały nikłym blaskiem jak gdyby powstrzymywała łzy. - Niestety ale to już nie jest mój dom.
Calamity zabrał głos.
- Ktoś mi kiedyś powiedział... że dom jest tam gdzie twoje... serce... gdzie jest twoje młoda...damo? - Łypnął na Bellę święcącym okiem.
- Na to pytanie w tej chwili nie znam odpowiedzi sir Calamity. -odparła Bella swym pozbawionym emocji głosem,
- Calamity ma jednak rację - odpowiedział John obdarzając rycerza niepewnym uśmiechem - Pamiętaj, że w Wiltover jest ktoś, komu na tobie zależy i kto czeka na twój bezpieczny powrót
- Wiem, dlatego mam zamiar tu wrócić...kiedyś. -odparła kobieta uśmiechając się lekko. - Chce na razie odpocząć od tego miejsca... za dużo złych wspomnień z nim związanych mnie trapi. - dodała jeszcze.
Zbrojny wyciągnął się nieco, nadal rozmasowując ranę.
- Ostatnie pytanie... jesteś świadoma tego... że możesz zginąć... podążając z nami? - Mistrzem taktu to nigdy nie był, ale musiał być czegoś pewny.
- Ostatnio nie było dnia w którym bym była pewna swego życia. -odbiła piłeczkę dziewczyna.
- Zatem nie mam... nic przeciwko... - Odrzekł zbrojny, opierając się o jakiś złom.
- Mnie tam wystarczy że jest dość odważna by nie opuścić swojego nakama - wtrącił Gort. - A Sopelek już walczył razem z nami, więc jak dla mnie może zostać.
- W takim razie witamy w drużynie, Bella, Elathorn - powiedział John kryjąc pod uśmiechem swoje zmartwienia co do losu dwóch kolejnych osób przyłączających się do wyprawy.
- No to chodź Puszka, zaraz znajdziemy ci jakiś wygodny szałas żebyś doszedł do siebie - rzekł Przydupas, przewieszając sobie przez plecy dwa karabiny, a przy pasie znalazł się pięciolufowy pistolet oraz dwie paczki z amunicją. - A to dla Psychola, bo przyda się mu też jakaś mniejsza pukawka.
To powiedziawszy mięśniak podał Johnowi dwa rewolwery wraz z amunicją do nich.
- Dziękuję... yy... właściwie... to jak cię zwą? - odparł zbrojny.

Przydupas jednak pytania nie usłyszał, bowiem zagłuszyła je sterta śmieci która potrącił Gort gdy szukał miejsca dla Calamitiego. Jednooki ruszył w stronę Khaliego by trochę z nim pogadać, a jego imię dalej pozostało tajemnicą.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline