Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2013, 01:34   #5
Nasty
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
-------------------------------------------------------------------------



J
ak tylko wszystko się zaczęło, do szpitala przybywało różnych ludzi. Nie tylko chorych ale i zdrowych. Przez co było duszno i parno. Atmosfera była tak gęsta że brakowało tlenu.

Jane przyszła do szpitala jak zawsze. Raz w miesiącu na kontrolę do psychologa. Niestety nie zastała go w gabinecie. W informacji dowiedziała się że jest w szpitalu polowym. Więc udała się tam.

Widziała jak przywozili co chwilę chorych. Niektórzy przynosili ich. Dzieci, starszych, młodszych, w rożnym wieku. Rozglądała się po korytarzu szukając swojego znajomego lekarza. Gdy się tak kręciła, wpadł na nią jeden mężczyzna. Przewracając ją na posadzkę.

Zawsze jak się przestraszy czy zestresuje jej choroba daje znać o sobie. Można by ją nazwać „Ruletka Jane”. Bo nigdy nie wiadomo, co tym razem jej świadomość sobie ubzdura. Kim się podniesie teraz z podłogi?

-Przepraszam panią. Pani tu pracuje ? Szukam mojego syna. On gdzieś tu leży.- zapytał człowiek który właśnie wpadł na nią.

- Nic się nie stało! Tak! Ester Went, pielęgniarka. Proszę zapytać w recepcji. – z uśmiechem odpowiedziała Jane

Od tej pory Jone kręciła się z sali do sali, robiąc opatrunki i zastrzyki. Poznając wielu ludzi. Przy tak dużym natłoku ludzi nikt nie zastanawiał się skąd ona się wzięła.

Po jakiś dwóch tygodniach, było mnóstwo zgonów. Nie nadążano wywozić ciał by je spalić. Rodziny robiły protesty by chować ich z należytym szacunkiem. Wstrzymywało proces opróżniania szpitali i tymczasowych szpitali.

Umysł Jone Doe na widok wstających zmarłych znów zakręcił ruletką. Widok żołnierzy i policji którzy zbierali ważniejszy personel nie pomagał. Wszyscy próbowali uciekać. Taranując się nawzajem. Korytarz stał się żywą rzeką uciekających. W którą wpadał z bocznych Sali chodzący umarły. Po chwili było ich coraz więcej. Doe uciekając również przez korytarz, została wepchnięta do gabinetu jakiegoś lekarza. Stała tam gaśnica. Chwyciła ją energicznie. Po drodze zabierając nożyczki. Próbowała jeszcze wydostać się korytarzem. Ale ludzie przepychali się tak ciasno między sobą że nie dała rady wyjść.

- Wypuśćcie mnie!- krzyczała.

Nikt nawet nie zwrócił uwagi. Wszyscy krzyczeli i to głośniej. Otworzyła okno. Był tam balkon i rusztowanie. Zeszła po nim. Szło jej to mizernie i długo. Jakiś policjant zauważył ją. Spojrzał na nią. Przyglądając się jej krzyknął.

- Jak masz na imię?! – i wyciągnął broń. – Imię i Nazwisko?!! Bo strzelam! –krzyczał, było można wyczuć strach w jego głosie.

- Helen! Nie strzelaj! Helen Kent! Jestem sekretarką. – krzyczała z płaczem w głosie Jane. Jej ręce i nogi zaczęły się trząść. Aż upuściła gaśnicę.

- Ok! Już dobrze! Spokojnie. Spokojnie. Pomogę ci. Daj rękę. Postaw nogę niżej. Ok! Już. Nie płacz. Musimy iść. Z tyłu jest jeszcze gorzej. Pobiegniemy! Dasz radę, biec? – zmiękł policjant widząc kobietę która się jeszcze bardziej bała niż on sam.

-Tak! – kiwając głową z zapłakaną twarzą i trzęsącymi się nogami.
Chwyciła gaśnicę. I zaczęła podążać za policjantem. Wybiegając za nim na ulicę.

- o Boże! – zakrywając oczy, nie mogła się przez chwilę ruszyć. Ale policjant nie zostawił jej.

- Chodź! Niema czasu! Biegnij za mną! Daj rękę! Trzymaj mnie mocno! – krzyczał policjant. Po chwili staną widząc jak truposze rozrywają człowieka.

- tędy się nie przedostaniemy , biegnij pierwsza ja będę osłaniał nas! – nakazał policjant. Pokazując przeciwną stronę.

Szybkim energicznym ruchem odwróciła się Jone. Teraz ona prowadziła. Widziała jak trupy napierały w stronę barykady. Przez co nie mogli iść dalej. Chaos. Wszędzie na każdym kroku trup który atakował żywego. I za nami ich hardy. Spychające wszystkich przed siebie. Nagle hałas jakby kilka aut się zderzyło. Policjant i Jone obejrzeli się w biegu. To naprawdę był wypadek. Sekundę później ludzie uwięzieni w autach wydawali odgłosy jak inne trupy. Ci co byli tylko ranni od wypadku zaczęli wołać pomocy. Na próżno trupy już zaczęły ich atakować.

Po chwili wszystko ucichło. Boczna uliczka po prawej stronie była opustoszała. Jakby z innej bajki. Trupy chodziły zdezorientowane. Było to dziwne. Jedno co to hałas palących się aut i pękających szyb. Ale skoro nie zwracały uwagi i Jone próbowała ograniczać spojrzenia. Z bocznej uliczki wyskoczył człowiek. Dosyć dużej postury. Policjant tak się wystraszył że strzelił do niego. Jone chciała uklęknąć przy nim by sprawdzić czy nie żyje. Policjant stał chwilę osłupiony. Ale zaraz ockną się.

- Nie ma czasu. On nie żyje rozumiesz. To był wypadek. Ale teraz nie możemy tu zostać.- krzyczał z przerażeniem i żalem policjant.

- Ale on!? Zabiłeś niewinnego czło..- w tym momencie stres znów uaktywnił chorobę.

- Wstań idziemy – krzyczał policjant widząc zbliżających się za rogu grupę truposzy. Zauważył dwa metry dalej sklep. I za drzwiami jakiegoś człowieka który je zamykał.

Chwycił Jone za rękę i pociągnął za sobą. Dobiegł do drzwi sklepu.

- Otwierać te cholerne drzwi bo rozwalę zamek!- krzyknął do człowieka. Który zdecydował się otworzyć.

- Wejdź tu, ja spróbuję znaleźć jakiś transport. - Wpychając Jone do środka. Zamknął drzwi. Jone widząc schowała się za ladę.


-------------------------------------------------------------------------
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 26-03-2013 o 22:59.
Nasty jest offline