Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2013, 18:37   #14
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kaśka pytała na mailu, czy Cela wróci do szkoły, gdy ta zacznie funkcjonować. Poza tym niewiele było znaczących powiadomień i wiadomości. Co innego na portalach informacyjnych. Gdy zaczął się cały ten bajzel w Polsce, inne kraje zaczęły się interesować nie tylko nią, ale i wróciło zainteresowanie tym, co się dzieje w Afryce, szczególnie w Johannesburgu. Podobnie jak w przypadku śmierci Calvina, trzeba było tragedii, by zmusić ludzi do działania. Ponownie zaczęto naciskać autorytarnego władcę Zjednoczonych Republik Południowej Afryki, do złagodzenia warunków życia mutantom. System polityczny tam jednak nie odpowiadał ani władzy republikańskiej, ani autorytarnej, był to zwyczajnie propagandowy totalitaryzm. Póki co kolejne depesze nie dawały skutku, przewidywany był zjazd NATO w sprawie ostatnich rosnących zamieszek, które mogły wkrótce roznieść się na inne państwa.
Wiadomości były przygnębiające. Niby niosły zapowiedź zmian, ale i tak wydawało się jej, ze to tylko puste, polityczne pieprzenie.. Nikt nie robił nic konkretnego. Odpisała Kaśce, że na razie nie wie. Zapytała, czy coś wiadomo o pogrzebach.
Potem wyłączyła laptopa i wyciągnęła się na łóżku. Fotel w pokoju Jasona mógł był wygodny, na pierwszy rzut oka, ale jednak przywykła do spania w innej pozycji.
Z tego, co napisała Kaśka, wynikało, że każde ciało, po które ktoś się zgłosił, będzie miało pogrzeb wedle uznania rodziny. Zaś pogrzeb zbiorowy, ciał których nikt... “nie chciał” miał się odbyć na wielu cmentarzach jednocześnie, za dwa dni.
Miała nadzieję, że nie będzie to kolejny pretekst do zamieszek...Czy ten kawałek o tym, jak “zaraża” swoimi emocjami może być prawdą? Alan pojechał z nią w nocy - kompletnie bez sensu, dziś to już widziała - a teraz je za trzech. Może to jego reakcja na jej stres? “Znerwicowanie” pana Kamila.. czy ma - no, zdecydowanie ma - inne powody, ale czy też jej zdenerwowanie mu się udziela?
I cała ta sprawa z jej rodzicami... będzie musiała jeszcze dopytać ciotkę. Ale na razie nie chciała do niej dzwonić, bo się bała, że się rozklei. Kurcze. Wszystko się popierdzieliło.
Pieprzony świat. Naciągnęła na siebie koc. Miała już dość.. tego wszystkiego.


Spanie w środku dnia przyszło jej dziwnie łatwo. Chociaż w sumie ostatnio miała powody by być zmęczoną. Około szesnastej obudziło ją pukanie do drzwi.
- Pani Ocelio? Ocelio znaczy się... obiad gotowy. Zechcesz dołączyć? - Usłyszała zza drzwi głos Adama.
- Dziękuję, już schodzę - odkrzyknęła, zastanawiając się, czy puka z uprzejmości, czy jednak pamiętała, żeby zaryglować drzwi. Nie może być tak, żeby każdy tu wchodził, ot tak.. Miała iść do Husky’ego, a znów spała.. Obiad? Przecież dopiero było śniadanie, Ale pan Alan na pewno się ucieszy z posiłku...

Zeszła na dół, zajrzeć do sali, gdzie ostatnio był Jason.
Leżał dalej w tym samym miejscu, dość znudzony. Jako rozrywka służył mu stary magnetofon, do którego próbował włożyć kasetę z muzyką. Na nieszczęście taśma trochę się rozplątała i musiał ją nawinąć używając jednej ręki. Rzucił jej przelotne spojrzenie, gdy weszła.
- Hej... wciąż ten sam dzień? Minęło już chociaż parę? Mogę wstać?
- Pan Adam ci pozwolił? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, zabierając mu plastikowe pudełko - Co to jest? Daj, pomogę ci - zaczęła wyciągać taśmę z pudełka.
- Ach! W drugą stronę! - Przestraszył się. - Trzeba nakręcić na te dwa plastikowe kółka. Nigdy nie słuchałaś muzyki z tego? Albo filmy z VHS? Ach ta młodzież... - pokręcił głową uśmiechając się. Sięgnął bardziej zdrową ręką pod łóżko, do torby, z której wyciągnął inną, zdrową kasetkę. - Nie macie przypadkiem teraz strawy?
- Pan Alan wszystko zje.. W drugą? A rozumiem, ale to strasznie niepraktyczne...czy to się nie rwie?
- Prędzej czy później tak... ale dbam o swoje rzeczy. Chociaż niektóre drapię, albo gryzę... nieważne - włożył kasetkę do środka i zaczął przewijać. - Jak się trzymasz? - Spytał nagle.
Wzruszyła ramionami, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć.
- Zdecydowanie lepiej, niż ty... - powiedziała w końcu, patrząc na jego bandaże.
- A twój przyjaciel... jest tu?
Odłożyła kasetę - taśma strasznie się plątała - i pokręciła głową.
- Pojechaliśmy tam z panem Alanem.. ale była już policja, nie stawaliśmy. Nie odbiera. Wszyscy twierdzą, że on nie żyje. - uśmiechnęła się - Pewnie po prostu jest nieprzytomny. Albo zgubił komórkę, jak ty. Tyle.
- Oby - pokiwał głową. - Podobno mam tu być trzy dni... powiesz Alanowi, żeby nie planował nic z Ranem na własną rękę? Mam do tego pana sprawę... - powiedział zmieniając temat.
- Jasne. Przynieść ci coś?
- Kość? - Rzucił z uśmiechem. - Raczej nic. Dzięki.
- No, tylko nigdzie nie łaź, tak? Obiecujesz?
Uśmiechnęła się do niego i poszła do jadalni.
- Mhm... - powiedział włączając muzykę


Wszyscy byli już w salonie przy dużym stole. Mogło się tam zmieścić około dwunastu osób, więc siedzieli tylko przy jednym końcu prostokąta, zastawionego mięsną pieczenią, miską z ziemniakami i przynajmniej trzema rodzajami sałatek. Alan wydawał się zachwycony, jedząc bardzo szybko i bardzo dużo. Jego siostra patrzyła na niego spode łba, jedząc znacznie bardziej... dostojnie. Kamil siedział pochylony nad talerzem, dłubiąc w nim widelcem. Jedynie Adam zachowywał się normalnie.
- Smacznego - powiedziała Cela, wchodząc.
Usiadła przy stole, nalała sobie wody.
- Husky prosił, żeby pan nic nie robił bez niego, odnośnie Rana. - powiedziała, lustrując jedzenie na stole. Kiedy Adam się z tym wszystkim wyrabiał?
- Jasne, że nic nie zrobię bez niego temu chu.. draniowi. To on ma z nim... jakby to powiedzieć... - zastanawiał się Alan.
- Może o tym nie rozmawiajmy przy stole - zaproponowała jego siostra.
Cela pokiwała głową.
- Czy pan się denerwuje, panie Alanie? - zapytała - Ja, jak się denerwuję, to nie jem.. Ale u niektórych to w drugą stronę działa.
- Co? A nie, nie - pokręcił głową. - Zanim straciłem mutacje miałem spore zapotrzebowanie na żarcie i jakoś tak zostało chyba...
- Jaką miał pan mutację? - zaciekawiła się - Czy u pani też się cofnęło? - spojrzała na Clarę.
- Ja zawsze byłam okazem zdrowia... - wzruszyła ramionami. - W przeciwieństwie do kogokolwiek innego z rodziny nigdy nie byłam jednym z was.
- Orzeł... wyglądałem nieco jak orzeł... - mruknął Alan, pochylając się nad talerzem.
- Acha - Cela nie dociskała, wyczuwając, że Alan nie ma ochoty ciągnąć tego tematu. Coś jednak ściemniał, bez dwóch zdań - Mogę prosić tą sałatkę? - wskazała mu salaterkę.
- Mhm... - mruknął z pełną gębą, podając miskę.

- Ocelio... - powiedział Kamil. - Pamiętasz jak mówiłem, że będziesz miała okazję pracować?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała, grzebiąc w salaterce i przerzucając kawałki sałaty na talerz.
- Nie będę więc owijał w bawełnę, jak to mówią - chrząknął odkładając sztućce. - Za około dwa tygodnie polecisz wraz z Alanem do Johannesburga.
- Słucham?! - ręka z widelcem zawisła jej w powietrzu - Nie mam paszportu... - to była pierwsza myśl, jaka pojawiła się jej w głowie, więc ją wypowiedziała. Liceum było dwujęzyczne, więc z angielskim nie powinno być problemu - I co miałabym tam robić? No i tam... przecież tam jest rzeź.
- Właśnie... najwyższa pora, żeby położyć jej kres. Poza tym jest tam też sporo odpowiedzi, jestem pewien, że część dotyczy ciebie. Byłabyś swego rodzaju... kurierem, przemytnikiem, pomiędzy Czerwoną Dzielnicą, a resztą metropolii. Mam tam dużo ludzi, poza Dzielnicą, którzy słabo radzą sobie z pomocą tym w środku. Ponadto nasz kontakt z laboratoriów gdzieś zaginął. Tym zajmiecie się, gdy później dołączy do was Jason - mówił obojętnie.
- Mogłeś być bardziej delikatny... - mruknął Alan.
- Nie mamy już czasu na subtelne gry. Ja nie mam też na nie chęci. Zajmiecie się Ranem, dowiecie się gdzie przebywa Nigr, a potem, jeśli rzeczywiście jest tutaj, to po rozprawieniu się z nim, ruszycie do Johannesburga. Tam wszystko potoczy się samo - powiedział jakby to wszystko było nadzwyczaj oczywiste. - Paszport nie będzie problemem.
- Pan mnie chyba z kimś myli...- zaczęła Cela, bardzo powoli - “Wszystko potoczy się samo”? Czyli? Co pan ma na myśli? Rozmawialiśmy o tym, że mam ćwiczyć swoje umiejętności i wam pomagać, a teraz nagle pan oczekuje, że wyjadę w środek.. w środek wojny?! Do obcego kraju? Gdzie wszystko się samo potoczy?! SAMO POTOCZY?? - dopytała głośniej - Proszę mi wybaczyć szczerość, ale to brzmi.. niedorzecznie. Czy pan się dobrze czuje? - zrozumiała, że się zagalopowała - Przepraszam... po prostu pan Alan mówił, że jest pan “znerwicowany”. I wydawało mi się.. Nieważne już.
- Masz dwa tygodnie na rozwinięcie się... mutacje niedawno się u ciebie zaczęły i teraz będą się rozwijać w błyskawicznym tempie, jak u wszystkich. Gdy już się zacznie nie ma hamulców. W ciągu paru najbliższych dni, wszystko stanie się dla ciebie jaśniejsze.
- Mam nadzieję.. na razie nic nie jest jasne - powiedziała.- Ale, oczywiście, pomogę, na ile dam radę. Jestem coś winna Husky’emu.
- No może... 2N jest też dobrym powodem, dla którego powinnaś się stąd oddalić... chyba ma coś do ciebie - wtrącił Alan. - Nie domyślasz się co? Jakieś pomysły?
Cela zastanowiła się, próbując sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów z nocy.
- Z tego co mówił wyglądało, jakby mnie kiedyś znał.. “Na pewno wyrosłaś”, tak mówił. “Nie zgubię cię już teraz”. Mówił do mnie “siostro”, jak do kogoś z rodziny. Chciał się spotkać. I - wydaje mi się to głupie, mało realne - ale jakby się o mnie troszczył. Bał. “Na pewno jesteś zmęczona”. Na początku byłam przerażona, krzyczał, gonił nas.. ale potem… jakby mnie rozpoznał. Wiem, to nie ma sensu. - potrzasnęła głową - Zabił Jeana.. i pewnie Aleksa, a ja myślę o nim w ten sposób.
- Pochodzi z Johannesburga, jeśli jakoś go za sobą ściągniemy tam i to naprawdę o ciebie mu chodzi, to przynajmniej powinniśmy się czegoś więcej dowiedzieć o was dwojgu... mamy tam sporo kumpli i kumpelek - Alan odsunął od siebie pusty talerz, rozwalając się na krześle. - Dzięki Adam, świetne było.
- Dziękuję również - odpowiedział lokaj uprzejmie.
- Nie wiem, o co mu chodzi.. wydawało mi się, że go widziałam, jak odjeżdżaliśmy z Jasonem. Właśnie! Ma jego komórkę. Może zdzwonię?
- On się raczej nie przywiązuje do rzeczy... wątpię by jeszcze ją miał - odpowiedział Kamil, wstając od stołu. - Gdy Jason wyzdrowieje, zajmijcie się wszystkim - spojrzał na Alana. - Bez głupoty, bez brawury. Wrócę za tydzień, idę się pakować - dodał idąc do siebie.
Po dłuższej chwili milczenia odezwał się Alan.
- Mówiłem, że jest znerwicowany...
- On wyjedzie? - dziewczynę przestraszyło to jeszcze bardziej, niż perspektywa jej przyszłej podróży do Johannesburga - Ale przecież wtedy... - nie dokończyła.
- Na krótko... w szczytnym celu - Hughes uśmiechnął się do dziewczyny. - Może chcesz żeby gdzieś cię podwiózł Claro? - Powiedział do siostry z cwaniackim wyrazem twarzy.
- Za dwa dni i mnie tu nie będzie... wytrzymaj - odpowiedziała wstając od stołu.
- Dziękuję - powiedziała Cela i wybiegła z jadalni.


Po chwili pukała już do drzwi gabinetu pana Kamila.
- Wejdź! - Usłyszała.
- Panie Kamilu... - zapytała niepewnie - Czy rzeczywiście musi pan - podkreśliła słowo - wyjechać? A jeśli tak, to może mogła bym.. zabrać się z panem?
Spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- To nie daleko... względnie. Kraków. Muszę załatwić parę spraw, a możliwe, że lepiej będzie jeśli pomożesz Alanowi i Jasonowi tutaj.
- Wolałabym pomóc panu, to dziwne, ale bezpieczniej się czuję, jak pan jest obok. Kraków? - dopytała - Mieszkam niedaleko..
- Jason nie byłby zadowolony... To tylko trzy, cztery dni, według moich obliczeń. Maksymalnie tydzień. Muszę się spotkać z paroma ludźmi, poczynić przygotowania do wyprawy do Johannesburga i do małej... rewolucji przeciwko ROPie tutaj. Nic ciekawego, tutaj będziesz musiała się trochę narazić... ale im prędzej tym lepiej.
Pokiwała głową.
- Mam wrażenie, że ciągle się narażam - mruknęła - I to więcej niż trochę. Ale miałam nadzieję, że spotkam się z ciotką... - dodała. O planach odwiedzin w szpitalu w Krakowie wolała na razie nie wspominać.
- Będę musiał złożyć wizytę ludziom, którzy wobec ciebie mogliby być nieprzyjemni i nie będę wyjeżdżać poza miasto. Dwa spotkania i jedna wizyta w szpitalu. Nic co mogłoby cię dotyczyć Ocelio - wzruszył ramionami. - Przykro mi, że nie masz czasu odwiedzić rodziny, ale... ale tak może być lepiej i dla nich. Bezpieczniej.
- Moi rodzice zginęli w Krakowie. Byli lekarzami. Miałam dwa latka.. podobno wyglądali, jakby rozszarpało ich stado zwierząt. Widzi pan związek? - spojrzała mu prosto w oczy.
Zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc w ziemię. W końcu, nie podnosząc łba, spytał:
- Jak się nazywali? Twoje nazwisko... masz po nich czy po wujostwie?
- Nie jestem pewna.. - zawahała się - Po nich, oczywiście. Wujek ma inne nazwisko, ciocia została przy panieńskim. Czyli mojego ojca.
- A nazwiska matki pewnie nie znasz?
- Nie. Choć powinno być w mojej metryce, jak mi się wydaje. Występowałam o dokumenty do wyrobienia dowodu
- Dobra... nieważne. Znaczy możliwe, że ważne, ale i tak zostajesz - machnął ręką, zmierzając w stronę swojego biurka, na którym leżała potężna walizka.
- Tak mój panie i władco.. - mruknęła Cela - Proszę wracać szybko - dodała już normalnym tonem.
- Tak jest... - odpowiedział.
Ocelia wyszła, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Nie była zadowolona, ale co było robić..
- Chciałaś go powstrzymać, czy się z nim zabrać? - Spytał Alan, akurat wchodzący po schodach.
- Cokolwiek... nie lubię, jak go nie ma. - westchnęła - Ale się nie zgodził. Mam się wdrażać. I pomagać panu i Jasonowi.
- Super! Będziemy się bawić czadowo! - Uśmiechnął się do dziewczyny wesoło. - Damy Jasonowi się trochę podkurować i gotowe. Do tego czasu wymyślimy coś sprytnego... jutro pojedziemy do miasta, poszperać przy kanciapie Rana.
- Super. Już się nie mogę doczekać. Wow. - ton jej głosu rażąco kontrastował z pełnymi optymizmu słowami - zachowuje się pan jak Husky. Ten sam męczący entuzjazm. - spojrzała na niego z ukosa i nagle wybuchła - Wcale nie będzie czadowo! Wszystko się popierniczyło! Proszę mi tu nie wyjeżdżać z czadowością i zacząć mnie w końcu traktować poważnie!
- Wybacz... - powiedział skarcony. - Lata bolesnej niewoli robią nieprzyjemne rzeczy z mózgiem... cieszę się na każdą myśl, że będę miał okazję znowu spotkać jednego z ludzi, którzy przez wiele lat sprawiali, że miałem ochotę sam się zajebać. Podobnie Jason. Szczególnie on! - Odpowiedział podnosząc trochę głos. - Nie jesteśmy normalni, a powaga jest ostatnim czego bym chciał, gdybym miał umrzeć następnego dnia... to stresujące - dodał krzywiąc się.
- Bardzo panu współczuję - powiedziała Cela - Nie potrafię sobie wyobrazić takiego życia, tego, co pan przeszedł. Ale najgorsze chyba musi być żyć z takim pragnieniem zemsty. Dla mnie by było najgorsze - poprawiła się.
Wzruszył ramionami, milknąc na chwilę.
- Kiedyś Moore mi powiedział, że łatwiej jest zabić, niż zostawić przy życiu... niektórych. Po prostu... nie mogę znieść myśli, że ci ludzie, żyją pod tym samym niebem co ja - powiedział wpatrując się w ziemię.
- Nie wierzę w to, że zemsta przynosi ulgę. Rani tylko coraz dotkliwiej.
Alan odchylił głowę do tyłu. Z dołu szczęki, miał dawno, ale słabo zagojoną, okrągłą ranę. Spojrzał na Ocelię.
- Zemściłaś się kiedyś na kimś, kto podwieszał cię na haku do sufitu za żuchwę? Wbijał mi drugi hak w plecy, żeby mi nie wypadła... nigdy nie spotkało mnie nic lepszego niż wbicie mu strzały w pysk - powiedział uśmiechając się kącikiem ust. - Krąg zemsty się nie zamyka, ale gdy trwa, potrafi przynieść wiele satysfakcji.
Oczy Ocelii rozszerzyły się. Patrzyła wyraźnie zaszokowana.
- Nikt mnie nawet nigdy nie uderzył - wykrztusiła w końcu. - Nie potrafię sobie nawet wyobrazić...jak ludzie mogą robić innym takie rzeczy. Czytałam, oczywiście, ale... - wpatrywała się ciągle w jego bliznę - To straszne.
- A znam takich którzy mieli gorzej - pokiwał głową. - Mam tylko nadzieję, że nikomu się to już nie przytrafi, ale to oczywiście niemożliwe... jedynym sposobem by ograniczyć liczbę ofiar, jest ograniczenie liczby oprawców.
- To się nigdy nie skończy - pokręciła głową - Nie w ten sposób. To błędne koło.
- Może i nie, ale czyż historia ludzkości, nie jest jedną wielką wojną, czasem, to tu, to tam, przerywaną względnym pokojem? Nie ma innego sposobu. Jeszcze takiego nie wymyślili.
- Nic nie możemy zrobić, żeby to przerwać, nie mamy na nic wpływu.. myśli pan, że to ma sens?
- Oczywiście, że nie... ale żyć trzeba - wzruszył ramionami, uśmiechając się smutno.
- Nie wiem, czy chcę żyć.. tak. Nie lubię być stawiana pod ścianą, a tak się czuję. Jakby ktoś mnie wrzucił w wir. Utonę, prędzej czy później. Jest sens się szarpać?
- Oczywiście - powtórzył się. - Wciąż życie może być fajne! A jak nie dla siebie, to dla innych. To nie my zaczęliśmy krąg przemocy i choć nie usprawiedliwia to całkowicie tego, że my przelewamy krew, to na pewno czyni to nieco bardziej... słusznym. Nie zabieramy dzieci z domów, rozstrzeliwując je pod ścianą, bo mają ogon. My raczej zabieramy karabin tym, którzy chcą to zrobić i wpychamy im w dupy, naciskając spust - rzucił uśmiechając sie, przekrzywiając głowę.
- Nie chcę tego słuchać - potrzasnęła głową.
- Okej, przesadziłem z tą przenośnią, ale rozumiesz sens... - rozłożył ręce pytająco. - Choć go niby nie ma...
- Rozumiem, pewnie, rozumiem - westchnęła. - Choć mi się nie podoba. Muszę coś porobić, bo zwariuję... Pan Kamil nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym weszła na dach?
- Nie sądzę... gdzie? - Spytał mrużąc oczy.
- Tutaj - przewróciła oczami - Mam nigdzie nie łazić, wiem.
- Nooo... jak chcesz to idź na ten dach... - odpowiedział drapiąc się po karku niezręcznie.
- Świetnie - ucieszyła się Cela i wyszła na taras.


Obeszła dom kilka razy, przyglądając się elewacji. Okna, szerokie parapety, gzymsy, balkoniki i inne popierdółki...Tak, taki dom mógł był wyzwaniem.. dla przeciętne wysportowanego ośmiolatka. No, ale jak się nie ma, co się lubi... westchnęła i wybiła się w górę sięgając do niewielkiego stiuku.
Po kilku chwilach była na dachu. Postanowiła zejść z drugiej strony...
Wyzwania nie było, choć dom z różnych stron miał różne kształty, ale zawsze było się czego chwycić. Widoki też były miłe, na wszechobecny las, targany coraz to silniejszym jesiennym wiatrem, który przynajmniej trochę mógł dodać adrenaliny podczas wspinaczki, gdyby Ocelia się tak nie kleiła do ścian. Zejście nie stanowiło problemu.
Bawiła się jeszcze jakiś czas, godzinę, lub nieco dłużej próbując różnych dróg. Czasem schodząc tylko z użyciem rąk, czasem korzystała tylko z jednej nogi i ręki, skakała. Nawet z najprostszego budynku dawało się coś wycisnąć. Szczególnie, że alternatywą był powrót do środka i zastanawianie się, co powinna zrobić z resztą swojego życia. Ponura wizja.
Wiszenie, wspinanie się i parę innych rzeczy, jakoś jej nie męczyło, choć mięśnie powinny w końcu zacząć dawać o sobie znak, to jednak uparcie pozwalały Ocelii na udawanie Spiderman’a na ścianach budynku.
Kamil wyjechał pod wieczór, wyciągając z garażu stary, duży samochód, taki by jakoś udało mu się w nim zmieścić, wciąż mając całkiem sporo miejsca. Wyglądał normalnie, jak wóz z lat dwudziestych, dwudziestego też wieku, po prostu... większy. Robiony na zamówienie?
Pewne było to, że Serafin miał... gust.


No i to, że o swoje rzeczy dbał. Karoseria błyszczała, oświetlana przez zewnętrzne lampy ogrodowe, a silnik włączył się bez najmniejszych problemów, pracując z dźwiękiem przyjemnych dla ucha.
Wszyscy, prócz Jasona wyszli przed drzwi wyszli się z nim pożegnać, jak i on z samochodu. Trochę to wyglądało jakby była szansa na to, że nie wróci... albo nie będzie miał do kogo wracać.
Cela zeskoczyła z dachu, miękko lądując na podjeździe.
- Na pewno nie mogę jechać? - dopytała.
- Co je... - Alan odwrócił się w jej stronę zaskoczony.
- Przykro mi Ocelio... jeśli będziesz chciała powiem ci wszystko po powrocie. Spróbuję się czegoś dowiedzieć o twoich rodzicach. Obiecuję - spojrzał jej głęboko w oczy, prostując się dumnie. Wyglądał... potężnie.
- Dziękuję - powiedziała. Nie była zadowolona z jego decyzji, ale wyczuła, że go nie przekona - Będzie pan uważał na siebie? Obiecuje pan?
- Czy gdybym był nieostrożny przeżyłbym pięć wieków? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechając się.
Przewróciła oczami
- Jak mam być szczera, to nie bardzo wierzę w te pięć wieków - powiedziała. - Ale rozumiem, że obiecuje pan uważać.
- Obiecuję - pokiwał głową i skierował wzrok na resztę. - Jeśli to już wszystko, będę się zbierał.
- Do zobaczenia... głupi grubasie - mruknął zadowolony Alan.
- Wzajemnie - odpowiedział mu nie mniej wesoło Kamil, wsiadając do samochodu.
Po chwili wielki wóz, zniknął z zasięgu wzroku.
- No i pojechał - westchnęła Cela. - Czuję się bezpieczniej jak jest blisko. Nie wiem, czemu. Idziemy do Husky’ego? - spojrzała na Alana.
- Dopiero co byłem... jeszcze pomyśli, że się zakochałem. Chyba, że w interesach - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Trzy dni ma odpoczywać.. więc żadnych interesów - zdecydowała - Idę sama.
- Dobrze. Mi też się przyda odpocząć - powiedział przeciągając się i wchodząc do środka za Clarą i Adamem.


Cela postała jeszcze chwilę, ciesząc się lasem i powietrzem. Uwielbiała przestrzeń. Potem weszła do rezydencji i odnalazła Husky’ego.
- I pojechał … - powiedziała - Jak tam? Nudzisz się? Kości nie było.
- Muzyka się zepsuła... - mruknął ponuro, wskazując na leżący w rogu złom, niedawno stanowiący jeden, spójny kawał magnetofonu. - Owszem. Doskwiera mi nuda i samotność.
- Właśnie widzę.. czemu rozwaliłeś to coś do taśm? - spytała.
- Odmówiło mi posłuszeństwa... - wzruszył ramionami, co wywołało ból w prawej ręce. Zbył go chrząkniecie. - Co tam? Też się nudzisz, skoro aż do mnie musiałaś przyjść? - Spytał z uśmiechem.
- Musiałam mieć coś do wpisania na mojej codziennej liście dobrych uczynków - odcięła się - Kiedy się nudzę, to wchodzę na dachy.
- Wysoko... źle... głęboko jeszcze gorzej - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że Alan niczego nie planuje beze mnie? W mieście w sensie?
- Powiedziałam, że ma czekać na ciebie. - usiadła na poręczy fotela - Mam jechać do Johannesburga. Za dwa tygodnie. Z panem Alanem.
- Wiem... dołączę do was nieco później - powiedział smutno.
- Mam być kurierem, czy kimś takim.. pan Kamil nie wypowiada się precyzyjnie. Wiesz coś więcej?
- Niestety tak... - pokiwał głową, patrząc na nią... z litością? - Będziesz przemycać rzeczy i ludzi pewnie też, przez Czerwoną Dzielnicę. Jest dość silnie zamknięta, ale dla ludzi takich jak ty... zwinnych i tak dobrze się wspinających to tamtejsze budynki są istnym małpim gajem... rajem. Gorzej, że jest też sporo strażników i parę innych rzeczy...
- Jakich innych rzeczy? - dopytała - Poza tym.. moge sobie wyobrazić przeniesienie jakiś rzeczy, ale przemycenie człowieka, który nie potrafi się wspinać, to inna para kaloszy.
- Dróg jest wiele... dasz sobie radę. Wyrobisz się na dniach... zresztą, wydaje mi się, że nie zdajesz sobie sprawy z pełni swych możliwości - powiedział, jakby dodając otuchy samemu sobie.
- Denerwujesz się - stwierdziła. - Wracają wspomnienia?
- Parę... - skinął głową. - Niezbyt przyjemne miejsce, ale wiele mnie nauczyło.
- Pana Alana nauczyło nienawiści...a ciebie?
- Że lekcja, której nie towarzyszy ból, niczego mnie nie nauczy. A gdy już się zapanuje nad bólem... - uśmiechnął się sam do siebie - jest się nie do powstrzymania. Tak... tak bym to ujął.
- Durne - stwierdziła Cela - Potrafię mnóstwo rzeczy. Nauka nie musi boleć.
- Wspinając się, nie nauczyłaś się najwięcej po upadkach? Gdzie nie stawiać nogi? Jak nie skakać, albo jak to robić poprawnie? Ból czyni cię twardszym... ą. To się przydaje - pokiwał głową.
-Wiadomo, że najwięcej da się nauczyć na błędach.. ale jak się dobrze zabezpieczasz, to urazy nie są poważne. Ból nie uczy niczego, on raczej zniechęca. Co innego błędy. Poza tym... nie możesz porównywać mojego treningu, z tymi torturami co wam zadawali. Ja się decyduję na coś, a was.. po prostu w coś wrzucono. Wbrew waszej woli. To nieludzkie
- Nie wszystkich zmuszono... - mruknął cicho. - Nie można żyć bez poważnych urazów... nie czułbym, że żyję - dodał po chwili. - Nie zrobiło się za poważnie? Myślisz, że mogę już wstać?
- Za dwa dni - powiedziała machinalnie - Jak to “nie zmuszono”? Godzili się na to dobrowolnie? To bez sensu...
- Dawno temu, nie wiedzieli w co się pakują. Gdy świat obiegła wieść o mutantach, to znaczy świat jak długi i szeroki, jak dzisiaj znamy, miał tam być dla nich azyl. Ich dom, bo wszystkie inne zostały odkryte i zajęte. Troszkę takich wykiwali...
- Zgoda na udział w eksperymentach miała być zapłatą za to pozorne bezpieczeństwo? - domyśliła się Cela.
- Nom... i miały to być eksperymenty prowadzące do wyleczenia mutacji. Dla niektórych to tak jakby wołali “przyjdź do nas! Kobiety, sława, pieniądze!”. Ja się nie nadałem nabrać, żeby nie było.
- Obiecują kobiety i pieniądze, a potem podwieszają na haku pod sufitem? Jak to ma wyleczyć mutację? - mruknęła - A ty? Czemu tam.. trafiłeś?
- Ja? Bo byłem głupi i dałem się złapać, gdy troszkę sobie podróżowałem... to było fajne życie, które skończyło się tylko przez moją głupotę - pokręcił głową, wzdychając smutno.
- Byłbyś głupi, gdybyś się dał nabrać na te puste obietnice - skwitowała. - Choć ludzie w desperacji zdolni są do wszystkiego... mutanci pewnie też.
- Och znam jeszcze jedną osobę, która znalazła się tam specjalnie, ale z jeszcze innych powodów. Zgadnij kto. Też znasz.
- Pan Kamil?
- Genialnie... - pokiwał głową. - Może jeszcze zgadniesz czemu, po co i jak?
- Nie nabijaj się ze mnie.. do wyboru był on, albo pan Adam - westchnęła - Chciał usunąć mutację?
- Nie... chciał rozwalić to całe miejsce. Zrobić bunt. To drugie mu się udało, ale Czerwona Dzielnica wciąż istnieje. Dzięki niemu ja, Alan i parunastu innych uciekliśmy.
- Rozumiem, czemu jesteś mu tak wdzięczny. A .. pan Alan? Jaka była jego mutacja?
- Miał pysk i szpony orła, przy czym reszta była normalna, więc wyglądał dość... paskudnie i dziwacznie.
- I to mu się cofnęło? - spytała zdziwionym głosem. Myślała, że chodzi o jakieś specjalne zdolności, lub ukryte mutacje, a nie tak wyraźną deformację - Tak po prostu?
- Ot tak... dziwne, sam nie potrafi wiele o tym powiedzieć. Podobno po prostu stopniowo ciało wracało mu do normy.
- Dziwne.. więc może to, co tam robili, miało jednak sens? Komuś się jeszcze cofnęło?.
- To będzie jednym z celów rozmów pana Kamila w... no w tym mieście. Czyżbyś nie chciała swoich mocy? - Spytał nagle.
- Chciałabym moje życie z powrotem.. jeśli ma to się wiązać z zanikiem mutacji - to mała cena. - Wzruszyła ramionami - Zamiast parkuru będę uprawiać wspinaczkę skałkową. Tyle. I będę mogła znów nosić ubrania z wzorami.- spojrzała na niego, z nadzieją - Myślisz, że to możlwe? Skoro panu Alanaowi się cofnęło, to mi też może.
- Nie wiem... pewnie się da. Nigdy nie myślałem o tym, żeby pozbawić się swoich, ale myślę, że by się dało - wzruszył ramionami obojętnie.
- Było by super - rozmarzyła się, niezrażona jego brakiem entuzjazmu - Wróciłaby do szkoły. Albo nie, zrobiłabym sobie przerwę i pojechała do cioci. Maturę zrobię eksternistycznie, a na studia pojadę .. nie wiem.. może do Krakowa? Będę mieć blisko do domu. Kraków to piękne miasto.. Może Kaśka ze mną pojedzie? Zamieszkałybyśmy razem.. nie, ona ma chłopka, nie będzie chciała - uświadomiła sobie, że nie wie, co z chłopakiem Kaśki. - Chyba nie zginął, powiedziała by mi.
Zamilkła, wpatrując się w podłogę. Ciemny, wypolerowany dąb.
- To nie ma szansy .. nigdy już nie wrócę. - powiedziała cicho.
Jason patrzył na nią chwilę nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Nie chcę cię pozbawiać nadziei, ale nie chciałbym też cię oszukiwać... może i nie wrócisz do tamtego życia, ale masz sporo innych możliwości. Masę - spuścił wzrok. - Ja bym nie chciał żebyś się pozbawiała tego wszystkiego... - spojrzał na nią znów. - I nie używaj słów takich jak ekstcośtam. Polski nie jest moim pierwszym językiem, więc nie wiem, czy mnie nie obraziłaś...
- Eksternistycznie, czyli indywidualnie, nie z klasą - powiedziała machinalnie, wpatrując sie w podłogę - Nie ma już ich.. Ciągle nie mogę w to uwierzyć.
- Wciąż masz innych przyjaciół, o których powinnaś się troszczyć. Z Aleksem się nie udało, ale ta Kaśka, tak? Też jest mutantem? - Spytał, szukając okazji, by jej pomóc, może pocieszyć.
Zerwała się na nogi.
- Chciałam pomóc Aleksowi, widziałeś, jak się to skończyło! Widziałeś! - potrząsnęła głową. - Już lepiej, żebym nikomu nie pomagała...
- Akurat to była moja wina... nie mogłaś zrobić nic dla Aleksa. Powinienem was obronić, nie zwalaj tego na siebie - poprosił. - Co masz zresztą robić? Jedyne co ci pozostało i jestem pewien, że ci się uda. Przynieś mi jakieś ubrania, pójdziemy po tę... Kaśkę, tak? Strasznie dziwne imię - powiedział krzywiąc się.
Pokręciła głowa, zdecydowanie.
- Nie zrobię jej tego. Nie zafunduję.. takiego czegoś. - wykonała nieokreślony ruch ręką. - Nie zabiorę Kaśce jej życia. - dodała ciszej.
- A... a nie boisz się, że zrobi to ktoś inny? Że zabierze całkiem jej życie... no wiesz - rzucił niezręcznie. - Przyniesiesz mi rzeczy? - Dodał ciszej.
- Przestań - syknęła - Przestań mnie straszyć.. Nie chcę podejmować takich wyborów.. Aleks mi zaufał!
Chrząknął drapiąc się po głowie. Wydawało się, że nagle struchlał w oczach.
- Taki ko... no dobrze. Może i nie da się uratować wszystkich. Po prostu cieszę się, że ty tu jesteś i myślałem, że jeśli uda się nam sprowadzić i uratować jakichś twoich przyjaciół, poczułabyś się lepiej. Przepraszam, że mi się nie udało. Z Aleksem - powiedział zwieszając głowę, jak zbity pies.
- Mi się nie udało, nie rozumiesz? Niepotrzebnie się zgodziłam.. tak by żył. Dałam mu nadzieję. Oszukałam go.
- Może by żył... przecież widziałaś jaki był zdesperowany. Zaufał obcemu człowiekowi, takiemu jak ja, zniszczył rejestrację na podstawie moich słów. Bał się, bo pewnie już widział, albo się domyślił do czego to wszystko zmierza. Przestań się obwiniać, bo wtedy ja też się coraz bardziej obwiniam, a i tak się już czułem winny - skrzywił się, patrząc na nią spode łba.
- Mam dość - potarła skroń - Nie wiem, co.. nieważne. Masz odpoczywać. - rozkazała mu, odwróciła się i wybiegła z sali.
- Ale... proszę... - dalszej, wypowiedzianej ciszej wypowiedzi Ocelia już nie dosłyszała.
Wybiegła przed rezydencję i znów zaczęła się wspinać. Wejście na górę, zeskok. Wejście, zeskok. Ciągle i ciągle, wciąż od nowa. Mięśnie zaczęły protestować, ale nie zwracała na to uwagi. Wejście, zeskok. Wejście, zeskok. Coraz szybciej, coraz intensywniej. Byle nie myśleć.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline