Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2013, 19:10   #39
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Fosa Cailin

Gdy ponownie wszedł do obozu Roose’a Boltona, atmosfera była zupełnie inna. Tym razem czekano na niego, a w powietrzu unosiła się wyraźna woń ledwo wstrzymywanej agresji. Oczy zbrojnych wędrowały za trójką dzikusów prosto z lasu.
Ferro nie podobała się ta sytuacja i wyraziła swoje uczucia pomrukiem dezaprobaty. Kyr’Wein jedynie obserwował, ale niemal dało się słyszek, jak myśli to samo, co Ferro. Robar musiał przyznać, że mocno ryzykował. Polegał jedynie na słowach Boltona. Nie jeden i nie dwa oskórowane trupy mogły mu poświadczyć, że nie była to solidna waluta.
Roose czekał przed swoim namiotem. Dobrym znakiem było, że trzymał w ręku glejt. Nastąpiła wymiana. Tyrion zmienił właściciela i nie był z tego zadowolony. Nie był też głupi, więc milczał. Robar otrzymał list, nim jednak zdążył go przeczytać, Roose Bolton wyręczył go w tym wysiłku.
- Z tym papierem dostaniesz wikt i opierunek wszędzie na Północy, gdzie uznaje się moją władzę i w kilku zaprzyjaźnionych siedliskach. Nic więcej - słowa były zimne i niosły ze sobą pewną ostateczność. Były wyzwaniem. Gniew wezbrał w sercu Robara, a ręka zacisnęła się na papierze. Został oszukany przez własnego ojca, który nie zdawał się czuć ani odrobiny wyrzutu.
- Dzięki, Panie - Kyr’Wein zareagował szybko i wyciągającł papier z ręki Robara schował go za pas. Chwycił mężczyznę za rękę - A teraz pozwolisz, że ruszymy w drogę. Przed nami długa podróż …
Pociągnął Snowa za ramię, ale ten stał jak wmurowany, walcząc z żądzą mordu. Magus syknął z dezaprobatą. Ferro zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na rękojeści miecza.
- Nie chcę umierać - szepnęła - Ale jeżeli miałabym umrzeć, to z tobą.
Słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie. Las szumiał od delikatnym naporem północnego wiatru. Stali w samym środku obozu wojsk Północy, na Fosie Cailin, gdzie śmierć zatrzymywała się na popas. To był piękny dzień.



Różana Droga

Danice uważnie obserwowała oblężenie na Różanej Drodze. Na początku było kilka starć, ale uczestnicy tego impasu szybko zorientowali się, że nie będzie to prosta, ani pewna bitwa. Tyrellowie okopali się w rozwidleniu Manderu. Tywin Lannister stał ze swoim wojskiem na północnym brzegu rzeki i nie angażował wojsk Wysogrodu w żaden znaczący sposób. Wystarczyło że rozjechał w błoto maruderów, którzy nie zdążyli przeprawić się z główną kolumną na drugą stronę wody. Teraz musiał jedynie czekać, aż zdecydowanie bardziej niecierpliwy Stannis ruszy do boju.
Wojska Baratheona zaszły Tyrellów od Wschodu. Zaatakował od razu, jednak spora część rzuconych na pierwszą linię oddziałów rozbiła się o tarcze róż. Jego wojska były znużone, wojska Reach wciąż świeże i dobrze dowodzone. Bannery Burzy wycofały się więc i zaczęły okopywać, starając się wziąć przeciwnika na przetrzymanie.
Trwało to zdecydowanie za długo. Cierpliwość Danice była już na wyczerpaniu. Zamiast patrzeć jak trzy wielkie armie zcierają się na pył, obserwowała jak do Stannisa dołączają nowe oddziały, a Tyrellowie próbują pertraktować z Lannisterami. Już myślała, że wszyscy pomrą w tym oblężeniu ze starości, gdy jje uwagę przykuło zamieszanie na wschodzie. Spojrzała w tamtą stronę Okiem. Wojska Stannisa były atakowane ze wschodu. Przez kogo? Czyżby zniecierpliwiony Bolton rzucił do walki swoje skromne siły?
Tak, widziała banery Północy i Królewskiej Przystani, a także kilka sztandarów Doliny Arrynów. Ciekawe, a wręcz fascynujące, jednak zupełnie niezgodne z planem. Naciągnęła kaptur na twarz i ruszyła w stronę obozu.


Velimar ruszył na wojnę z biedy. Chciał się dorobić na łupieniu i plądrowaniu. Teraz zaczynał wątpić w przechwałki starego Gremy o skarbach, które można przywieźć z takich wypraw. W sumie, fakt że Grema pił wciąż na kredyt powinien być ostrzeżeniem.
Velimar opuścił swoją Lusie w gniewie, ale z przekonaniem, że po powrocie będzie ona z niego dumna i podziękuje za skarby, które jej przywiezie. W chwili obecnej Velimar nie miał skarbów, nie miał w ogóle nic i chodziłby nieustannie głodny, starając się przetrwać na malejących racjach, gdyby nie fakt że bardziej przejmował się sraczką, która nie odchodziła go już trzeci dzień. Zaczynał się bać. Słyszał, że w północnej stronie obozu już trzech ludzi od tego wyzionęło ducha. Nie chciał umrzeć z gaciami wokół kostek, unurzany we własnym gównie.
Nie chciał umierać.
Miał szansę by uniknąc tego losu. Jego oddział stacjonował na wschodnim krańcu obozu, wystarczyło się wymknąć w las i po prostu odejść. Co dalej, zobaczy. Już podjął decyzję o zdezrterowaniu, gdy w powietrzu popłynął pełen oburzenia huk rogów. Atak.
- Nie, nie, nie - powtarzał pod nosem jak mantrę - To nie tak. Nie teraz.
Przypadł do ziemi i spróbował odpełznąc, jak najdalej się da. Wokół niego rozległa się szczęk oręża i odgłosy paniki. Jego towarzysze próbowali zebrać się w odpowiednim szyku by odeprzeć atak z zaskoczenia. Tumult kopyt, wrzaski bólu i lamenty rannych były ostatnimi, które Velimar usłyszał.

U bram

Dwa tysiące z hakiem, tyle zebrało się klanowców z Gór Księzycowych by pójść z Yrsą na południe, do stolicy Zjednoczonych Królestw. Kobiety, które towarzyszyły jej podczas zdobywania Harenhall nie odstepowały jej, ani powierzonego opiece mamki dziecka szamanki. W tym bliskim kręgu pałętał sie także Yezzar. Kaleka, traktowany trochę jak obozowy błazen był wyjątkowo cichy i ponury od kiedy dowiedział się o śmierci Tuathy. Yrsa zauważyła też, że skrycie obserwuje córkę szamanki.Jego uwaga niepokoiła Shebę Jednooką, która kilkukrotnie zwróciła na to uwage Yrsy.
- Może chociaż wydrapać mu oczy? - zaproponowała rozwiązanie kompromisowe - Żeby się tak nie gapił.
Yezzar nie był jednak głównym zmartwieniem Yrsy. Bardziej niepokoiła ją tendencja klanowców do plądrowania mijanych wiosek i osad. Pochód narzeczonej Namiestnika pozostawiał wielu niezadowolonych lub martwych wieśniaków. Na szczęście do Przystani nie było daleko. Kilka dni drogi i na horyzoncie pojawiła się migotliwa tasma morza przerwana czerwonymi murami Królewskiej Siedziby.
Miasto wyglądało na sponiewierane. Na murach krzątali się rzemieślnicy, pod murami straszyły łyse połacie błota. Królewska Puszcza, rozlewająca się w oddali wciąż jeszcze dymiła w niektórych miejscach. Przystań zdawała się trzymać brzytwy.
- Bah - tłusty Hagot wyraził swoją dezaprobatę - Nie pomieścimy się w tej zagrodzie.
Shlan przytaknął.
- Weźmiesz trochę ludzi Hagota, trochę Mahra, trochę moich. Ze swoimi rób co chcesz. Będziemy czekać na obiecane żelazo.



Sala Tronowa

Posiedzenie Małej Rady było zebrane w pośpiechu i zaskoczyło Domerica. Gdy Namiestnik przybył na spotkanie wszyscy byli już na miejscu i wszyscy, jak jeden mąż patrzyli z niepokojem na Eddarda Starka, wokół którego unosiła się niemal namacalna chmura gniewu. Siedział na tronie z pewną ponurą nonszalancją. W ręku trzymał swój legendarny miecz.


Gdy za Domericiem zatrzasnęły się drzwi Król omiótł obecnych wzrokiem. Namiestnik zauważył, że w cieniach sali tronowej kryło się zaskakująco wielu rycerzy Północy. Nie jeden z nich trzymał dłoń na rękojeści miecza.
- Wiem o tajnych korytarzach - pomruk Starka przeszył powietrze - W chwili obecnej są sprawdzane przez moich ludzi. Każdy kogo tam znajdę zawiśnie.
Słowa wywołały ledwo zauważalne poruszenie wśród członków rady. A może Domeric, znający tajemnicę Varysa, wyobraził sobie przelotny grymas na twarzy eunucha? Grubas wyglądał na nieco zaaferowanego. Jakby i jego audiencja u Króla oderwała od ważnych zajęć. Był zaczerwieniony na twarzy i łysej czaszce, chyba od słońca, a na krawędziach butów wychodziła mu sól.
Król jednak nie na tym zakończył swoje rewelacje.
- Zajmiemy się też zaprowadzeniem pokoju w Westeros - słowa spadały na ramiona Domerica jak stutonowe skały - Nawet jeżeli będzie to oznaczało kajanie się u stóp Lannisterów, czy Baratheonów. Musimy się przygotować do Zimy.

Zapchlony Zadek

Ulice Zapchlonego Zadka były przesiąknięte biedą i brudem. Większość mieszkańców kryła się po wszelkiego rodzaju szopach i rozpadających się budynkach. Smierdziało strachem i desperacją. Beczka pełna śledzi wywabiła z zakamarków tych najodważniejszych. Jakub widział wychudzone dzieci, straszące wzrokiem zabójcy i prostytutki, których nie dotknął by kijem nawet w całkowitych ciemnościach. Było też kilku mężczyzn, swiecących czerwonymi, zapitymi mordami i oddechem, który warzył mleko. Kilku z nich wyglądało jakby kiedyś wykonywało jakąś fizyczną pracę. Tych rycerz zgarniał do swojej trzódki. Wszystko to jednak było skrobaniem dna parchatej beczki.
Mijały godziny i Jakbu tracił nadzieję na jakikolwiek zysk z tej wyprawy. Nakarmil co prawda spory zastęp bezużytecznych mętów, jednak nie trafił na nikogo, kto wytrwałby pod banderą Ducha dłużej niż kilka dni. Tymczasem słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, a ze zmarszczek Zapchlonego Tyłka zaczęły wypełzać męty pierwszego sortu. Atmosfera zmieniała się z minuty na minutę. Dzieci i prostytutki zostały gdzieś w tyle. Dookoła, w miejsce zdesperowanych tchórzy pojawili się jegomoście równie brudni, co agresywni. Tacy mogli się przydać piratom, jednak oni nie skusiliby się na śledzie. W końcu Jakub zdecydował wycofać się z tej części dzielnicy i spróbować szczęścia gdzie indziej. Jego obstawa była silna i dobrze wyszkolona, jednak spotkani tutaj panowie i damy nie grali fair. Jakiś zachrypnięty głos zaczął mruczeć piosenkę o upadku Domu Reyne. Gdzieś z boku ktoś ostrzył nóż.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline