Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2013, 18:40   #162
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Równowaga w śmierci odnaleziona, part 2


- On chyba żyje... -Faust słyszał jakiś głos na pograniczu swojej świadomości. Jego powieki były niczym z ołowiu, reszta ciała zaś przybrała ciężar metali o których nawet nie słyszał. Bolało go dosłownie wszystko... ale czy ból nie jest oznaka życią? Zmarl iwszak nie czując tego paskudnego uczucia.
Na twarz Fausta spadło kilka kropel czegoś chłodnego, a potem ktoś ułożył na jego ciele kompres, ociekający wodą. Jego oko w końcu wygrało walkę z ciężarem i uchylił osie delikatnie. Pierwszym co zobaczył było jasne niebo i słońce... czyli noc już minęła. Obok niego klęczała zaś akolitka z którą spędził ostatnią noc, mrucząc kolejne formuły leczących zaklęć.
- Inori-chan? - usta z trudem otworzyły się pod naporem nie tyle energii płynącej z jego ciała, co przedziwnej mieszanki nieopisanego szczęścia, zdziwienia, siły woli, oraz piękna, które nad nim klęczało.
Kapłanka przyłożyła palec do jego ust. - Ledwo żyjesz, nic nie mów. -odparła podsuwając mu zimnej wody na głębokiej chochli by ten mógł zwilżyć zmęczone gardło.
-C,co z nim? - zapytał tylko blondyn, który z trudem przyjmował podaną mu ciecz.
- Chyba myślał, że nie żyjesz, bowiem od razu zajął się walką z osobami dookoła siebie. Oczywiście szedł w twoją stronę, ale inni skutecznie go spowolnili, na tyle że zdążyłam Cię zabrać. -zaczęła relacje kapłanka. - Jednak kat łatwo się nie poddaje, gonił nas, a nie łatwo uciekać z tak poważnie rannym pacjentem. Na pomoc jednak ruszyli mi krasnolud, który zwał sie “Długimwąsem” i jego elfi kompan. Oczywiście kat był od nich silniejszy, ale dali mi odpowiednią ilość czasu by przygotować zaklęcie teleportacji. -mówiąc to delikatnie uniosła głowę blondyna, a on ujrzał, że nie są przy karczmie, zaś na polanie, gdzieś w górach. Obok na trawie leżał obandażowany krasnal i elf, którzy wcześniej umilali mu posiłek swymi docinkami.
- Kacie? - blondyn zapytał samego siebie, czy raczej swojej egzystencji. Musiał szykować się na kolejne starcie. Tym razem jednak strach nie będzie mu doskwierał. Na powierzchni bandażu pokrywającego jego policzek pojawiła się kropla wilgoci. Strażnik po raz kolejny okazał się bezużytecznym smarkiem.
- Pfft, żałosne! - szkarłatny kat wyrazić swoją odrazę względem tego, komu ofiarował swe zdolności. - Przyznam co prawda, że żałosność tego wydarzenia nie koniecznie była efektem twojej niekompetencji - dodał po chwili dodając blondynowi nieco otuchy.
- W ile zdążę wydobrzeć? - tym razem strażnik wypowiedział swą kwestię zarówno w duszy, jak i na zewnątrz niej, kierując swe słowa do kapłanki. Oczekiwał jakiegokolwiek daru, który pozwoli mu na drugie starcie nim wróg będzie gotów.
- Z moją pomocą w tych warunkach? Tydzień i może będziesz jako tako chodził. -odparła kapłanka, podkładając Faustowi pod głowę zwinięty koc i ruszając by obejrzeć rany krasnoluda i elfa.
“- A co ja twój lekarz jestem? Oberwałeś to teraz za to płać.” -odparł miecz niezbyt uprzejmie jak to zwykle bywało.
- Czyżby twa moc była do tego za mała, zapomniany dupku!? - blondyn warknął, zaś negatywne emocje zalały całą jego duszę. Kaszlnął.
- Trochę szacunku! - ryknął w myślach zapomniany bóg.- Mógłbym Cie uleczyć ale nie dało by to wiele, zapłaciłbyś bowiem siłą i sprawnością, a ta będzie Ci potrzebna do walki. -dodało jeszcze ostrze.
- Wybacz, nie wiem co we mnie wstąpiło. - westchnął blondyn. Po chwili jego umysł został nagrodzony przez wszechświat wspaniałym, nieco chaotycznym pomysłem.
- Może użyczysz mi swego wymiaru na trening gdy będę zdrowiał? - zaproponował pokornie blondyn. - Jeden z twoich ostatnich wyznawców nie może być takim - w tym momencie ton duchowego głosu blondyna uległ zmianie. Tym razem jego słowom towarzyszył absolutny wręcz smutek. - Słabeuszem.
Nawet jeśli strażnik nie był tego świadomy, to właśnie stoczył walkę jak równy z równym przeciwko istocie, której znacznie bliżej było do osobliwości niż to zwykłego człowieka. Z kimś, kto zaczynał być legendą a przestawał człowiekiem...
- Wiesz ze w jeżeli w tym stanie ucierpisz w moim świecie możesz tego nie przeżyć? -zapytał poważnym głosem kat o perłowej barwie.
- Wysoka stawka daje wieksze zyski, nieprawdaż? - zapytał szczerze. - Oraz czego byś nie powiedział, coś trawi mnie od wewnątrz. - dodał po chwili zastanowienia.
- Samotnośc jest cechą Bogów, nie jesteś Bogiem .Pamiętaj o tym gdy przyjdzie czas kolejnej walki. -odparł enigmatycznie kat i zamilkł na razie pozostawiając Fausta na przymusową kurację.
- Ja zaś działam za sprawą bóstw, muszę więc być im podobny? - zapytał po chwili, nie oczekując nawet odpowiedzi.
Blondyn czuł się okropnie. Nawet jeśli przetrwał, a może nawet przez chwilę dyktował warunki w starciu z istotą będącą dla miejscowych niemalże legenadarnym bytem, który nawiedzał ich raz na jakiś czas, nie pozwalając zapomnieć o tym, jak okrutnym miejscem jest świat. Patrząc na to w ten sposób, strażnik równowagi zdecydowanie miał powody do dumy. Jednak nie ten fakt był tym, co zastanawiało go tak bardzo, co sprawiało, że wszechobecny ból był możliwy do zniesienia. Nie chodziło tu również o radość z tego, kto dokładnie udzielił mu pomocy, czy słowa małego diabełka, który tak często materializował się na ramionach osób w rozterce, pocieszając ich w ten, czy inny, jednak zawsze, ale to zawsze zły sposób. Tak też było i tym razem, zaś cichy i pisklywy śmiech “Krasnolud nie dał rady walcząc z rannym, ha-ha-ha” - wcale nie pomagał świadomości blondyna. Jednak, jak już zostało wcześniej wspomniane, to nie to było głównym powodem do radości wyniszczonego walką strażnika.
Przegrał po raz kolejny, zakosztował jednak prawdziwej potyczki. Ukazał swe możliwości - nie bazował już tylko na tym, co ofiarowali mu bogowie. Z każdym dniem słowa szkarłatnego kata wspominające o jego ukrytej mocy zdawały się mieć więcej prawdy niż ułudy. Prawdziwym zyskiem było jednak to, że przez kilka chwil zjednoczył się z szaleństwem, wykorzystał chaos do swych własnych celów. Nawet jeśli było to nieudane to właśnie na tym polegać miała równowaga. Musiał znać i wspierać każdą ze stron. Yin i Yang - chaos nie miałby sensu bez równowagi, dokładnie tak jak ona nie istniała by, gdyby nie jest przeciwieństwo. Siłą rzeczy ten, który szerzył chaos był niczym innym jak nieświadomym pasterzem przypatrującym się swemu stadku, które zajadało trawę zwaną szaleństwem ochoczo, zaś wszystkie źdźbła zostały oskubane równiusieńko, tworząc przy tym trawnik godny królewskich ogrodów. Dokładnie tak samo pracował Faust, zaś czystość i prawdziwość idei, którą szerzył zależała tylko i wyłącznie od tego, jak bardzo znał i szanował drugą ze stron. Czyżby więc fan pokrytej misiowymi wzorami porcelany był nikim innym, jak tylko i wyłącznie sojusznikiem blondyna?
Szalki wagi delikatnie zadrżały, zaś ich ruchy zostały starannie odwzrowane przez grymas, który przemknął przez twarz blondyna. Usta, które poza błękitnymi oczami były jedynym nietkniętym elementem i widocznym elementem ciała mumii, która jeszcze niedawno ochoczo zakładała na swe ciało czerwoną koszulę, odnalazły się naturalnie w pozycji szczeregu uśmiechu.
Gdyby chciał, mógłby teraz stwierdzić że jego porażka, jak i stan w jakim się teraz znalazł były tylko i wyłącznie elementami planu, swoistej taktyki walki z plagą zwaną przez mędrców szaleństwem. Stwierdziłby, że upojna noc spędzona przy akompaniamencie symfonii jęków i pomrukiwań radości oraz spełnienia, oraz poskrzypywań łoża i zdawkowych słów wymienianych między kochankami znajdującymi się wówczas w dzikim tańcu. Uśmiech nie schodził z ich ust, może z wyjątkiem sytuacji, gdy te były zajęte czymś innym. Jednak mowa tutaj nie o miłosnych podbojach Fausta, czy też jego zdolnościach jako amant, lecz o szczerości, prawdziwości. Ta zaś miała okazję zyskać dla siebie sporo czasu, światła padającego z metaforycznego reflektora na powierzchnię sceny świata-teatru. Tym razem to ona zdawała się zyskać główną rolę, pozostawiając daleko w tyle nawet swego własnego posiadacza - strażnika równowagi. Można by stwierdzić, że pojedyncza cecha jego charakteru zyskała potyczkę, która niemalże pozbawiła go życia. Tylko po to, by nadać jej głębi, autentyczności.
Pozorne szaleństwo było jednak tym, czemu najbliżej było do względnej równowagi. Był to swego rodzaju test na to, czy strażnik równowagi wie, czego broni, oraz, co znacznie ważniejsze - lekcja na przyszłość. Po raz kolejny poznał on gorycz porażki, jednak tak jak i poprzednim razem - zyskał pochodzący od bogów, od losu i w końcu od niego samego prezent. Najpierw gdy jego noga została przebita na wylot przez ostrze piewcy chaosu, umysł blondyna mógł wyciągnąć swe nieistniejące macki i oplątać pergamin zawierający prawdy tak stare i ważne, że ku szczęściu całego świata - dawno zapomniane. Zyskał on moc, która wymagała pielęgnacji, jednak okazywała się przydatna w każdy starciu jakie miał on przed sobą, oraz w tych, które dzieliły te dwa wydarzenia. Nawet spotkanie, bo w świetle pojedynku z Katem ciężko było nazwać to walką, z łysą hybrydą bimbrownika i zapaśnika, oraz wampirem, którego orientacja była idealnym odzwierciedleniem wyobrażeń każdego z przeciwników coraz popularniejszych wśród młodzieży wampirzych romansów, wykorzystywała w jakimś stopniu dary ofiarowane Faustowi przez los. Podczas walki z katem to pergamin w połączeniu ze sprytem strażnika pozwolił mu toczyć walkę idealnie odzwierciedlającą ukochaną przez niego ideę.
- Inori-chan! - zawołał, chociaż to z całą pewnością zbyt duże słowo biorąc pod uwage poziom dźwięku, który wypłynął z jego ust. - Dziękuję. - szepnął po chwili.
Dziewczyna powstała od elfa którym właśnie się zajmowała i podeszła do Fausta uśmiechając się delikatnie. - Mówiłam, że masz leżeć i nic nie mówić. -stwierdziła podając mu kolejną porcję wody. Następnie usiadła obok niego i spojrzała na chmury przesuwające się po czystym niebie, burza zdawała sie oczyścić niebo tak jak walka duszę strażnika. Dziewczyna obserwowała obłoczek a chłodny wiatr zwiastujący, że królowa zimna w tym roku szybciej zagości do krain targał jej białymi włosami. - Wszyscy po za nami zginęli. -stwierdziła w końcu. - Mieliśmy dużo szczęścia, mało kto ucieka katowi. -mówiąc to spojrzała na zabandażowanego piewce równowagi. - Czemu rzuciłeś mu wyzwanie? Obserwowałam walkę. Jesteś szalony czy przesadnie wierzyłeś że masz z nim jakiekolwiek szansę?
- Po prostu głupi. - odparł zamyślony pacjent. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był fakt zakazu rozmowy, oraz kompletne jego zaprzeczenie - podtrzymywanie jej przez obserwującą go dziewoję.
- Obserwowałaś walkę. Widziałaś, że to nie była zbyt przesadna wiara w siebie. - wydusił z siebie nieco dłuższą sentencję dopiero po chwili zbierania siły woli. Każdy element jego ciała bolał, jednak blada skóra na twarzy dziewczyny dodawała mu nieco otuchy.
- Bachusie? - blondyn spróbował wezwać świadomość bożka dokładnie tak, jak podczas ich poprzednich rozmów.
Poprzednim razem kontakt był jednak ułatwiony, gdyż Bóg krył się w mieście naukowców, teraz jednak był on daleko, jednak to materiał na inna opowieść o której drogi słuchaczu może kiedyś się dowiesz. Bóg wina nie miał jednak teraz czasu na rozmowy z piewcą równowagi.
- Widziałam mordercę i kogoś kto usilnie starał się przetrwać. -odparła dziewczyna kładąc się na trawie obok Fausta, dopiero teraz dostrzegł jej podkrążone oczy i wychudłe od stresu policzki. Widać nie spała od momentu bitwy oraz obficie korzystała z mocy danej jest przez bogów by utrzymać swoistych rozbitków przy życiu. - Widziałam ile radości dała mu walka z tobą. -dodała po chwili kolejną sentencję do potoku swych myśli.- A znając opowieści o Kacie z Czarnej Wieży wiem, że jeżeli dowie się iż dalej żyjesz, za wszelką cenę będzie chciał tej radości doświadczyć jeszcze raz. -dziewczyna westchnęła cicho. - Wiesz czemu nadano mu taki przydomek? -zapytała niespodziewanie.
- Nie zamierzam dać mu przyjemności - w tym miejscu blondyn głośno kaszlnął, zaś przez jego ciało przeszło kilka pomniejszych wstrząsów. - Gdy tylko bedę gotów, położymy kres jego mordom. - dodał po chwili. Co prawda jego odpowiedź nie odnosiła się bezpośrednio do dziewczyny o włosach zbliżonych w odcieniu do płatków najpiękniejszych, nieco bladych róż, jednak fakt zmienienia formy osobowej czasownika w przypadku Fausta zdawał się znaczyć tak wiele.
- Twój głos jest przyjemny, dodaje sił. Opowiadaj. - jeśli coś mogło zachęcić kogoś bardziej niż Hanę darmowa rzeź, Calamitiego ciastka, to z pewnością była to wiedza ofiarowana blondynowi.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko gdy komplement połechtał jej małe uszka, po czym ułożyła się na własnych rękach, by dać głowie oparcie. - Wzięło się to od tego iż nikt jeszcze mu tak naprawdę nie uciekł. Jeżeli raz skrzyżuje się miecz z Katem, wydaje on na daną osobę wyrok. -stwierdziła dziewczyna patrząc w płynące po niebie białe statki stworzone z pary wodnej i odrobiny innych składników. - Znajdzie każdego i wszędzie, tylko po to by dokończyć to co zaczął. Dla tego wszyscy się go tak boją zabił już tyle osób, że mało kto wierzy w to, iż da się go pozbawić życia. Niektórzy nawet twierdzą ze jest on personifikacją samego mrocznego żniwiarza. - kontynuowała dziewczyna. - Dla tego my wszyscy tak naprawdę jesteśmy już martwi. Jesteśmy niczym więźniowie którzy uciekli spod stryczka, a teraz w kajdanach uciekamy przez las, gdy psy pędza naszym tropem. -zakończyła lekko łamiącym się głosem.
- Inori-chan, Inori-sama, Inori - blondyn bawił się jej imieniem, tak jakby było ono najlepszym dostepnym mu w tej chwili środkiem przeciwbólowym. - Jeśli mnie znajdzie, to uwolnię świat od jego klątwy. - powiedział strażnik równowagi z dziwną nawet jak na niego stanowczością, której sukcesywnie odbierał mu stan w jakim się znajdował.
- Mam jednak dwie prośby, w zamian za ich spełnienie zrobię wszystko. - Faust, który słynął z tego, jak bardzo wodził sercami innych, tym razem zdawał się być szczery.
- Powiedz mi wszystko co o nim wiesz, każdą plotkę. - pierwsza z nich wypłynęła z ust pacjenta. - I skup się na tym, by przywrócić mnie do stanu umożliwiającego walkę. W ten sposób zabezpieczysz resztę - dodał po chwili samolubnie.
- Bardzo bym chciała przywrócić was do zdrowie jak najszybciej, ale to nie takie proste. Za dużo magii w której nie jestem najlepsza tylko bym wam zaszkodziło. To jak z lekami, nie można ich przedawkować, a moje zaklęcia to jak wiele małych pastylek. -wytłumaczyła kapłanka i rutynowo poprawiła kilka bandaży, szczególnie te które chroniły miejsce gdzie wcześniej znajdowało się ucho Fausta.
- A plotek o Kacie jest wiele, od tych najbardziej fantastycznych, po te opisujące konkretne mordy których się dopuścił. - stwierdziła ponownie opadając na trawę. - Nie wiem czy to może w czymś pomóc.
- W każdej plotce jest ziarnko prawdy, a każde z nich przybliża do rozwiązania - powiedział blondyn przymykając na chwilę oczy.
- Nie wiem czy to możliwe - powiedział wpatrując się w absolutną ciemność swych powiek. - Lecz jeśli potrafisz wykorzystać moją energię magiczną do swoich rytuałów, zapraszam - strażnik równowagi nie znał słowa “upór”. Wręcz przeciwnie, nawet będąc kilka chwil po powrocie z krainy umarłych, już oferował innym coś, co w jakiś sposób mogło przybliżyć go do swego celu.




Kaligrafia niosła ze sobą wiele pozytywnych wartości. Jedną z nich strażnik ujrzał gdy tylko zamknął powieki po raz kolejny. W jego umyśle pojawiła się gigantyczna wizualizacja znaku jego ukochanej idei, równowagi. Bawił się przez chwilę jej widokiem, wzrokiem pochłaniał każde zagięcie, napawał się niczym fanatyk patrzący na swe bóstwo. Mrugnął oczyma raz jeszcze, tym razem okolice jego mentalności były puste, ciemne, jednak przenosiły ze sobą to, co sercu Fausta najbliższe.
Stan jego ciała nie pozwalał na nic więcej niż wyzwania i rozrywki intelektualne. Blondyn przywołał do siebie wspomnienie pierwszej walki, po której odczuł że i jego zaczyna dręczyć plaga wżynająca się w kontynent. Każda sekunda przepełnionej mocą jak i boskością potyczki miała jakieś znaczenie. Teraz jednak skupił się na czymś innym, próbował bowiem obiektywnie przywołać swe uczucia z tamtego dnia. Coś, magiczna lampka zaświeciłą się nad jego głową, zaś dusza powoli wstawała, by krzyknąć donośne “Eureka!”.
Przypomniał sobie rownież spotkanie z homowampirem oraz tarczownikiem-bimbrownikiem. W tamtej potyczce nie zmieniło się w nim nic, pozostał niewzruszony. Czuł sie, jak gdyby fakt odebrania żywota wampirowi nie miał na to najmniejszego wpływu.
Jeśli przemieścić się nieco w czasie od tego momentu, to blondyn zauważył jakąkolwiek zmiane w stanie swojej duszy dopiero po sprzeczce z Shibą. Lista motywów, uczuć, które wtedy nim targały nie była zbyt długa. Wiedział, dlaczego to robił, jednak był też pewien, że sposób który wybrał nie był poprawny.
Następna scena która pojawiła się tylko po to, by nękać go wspomnieniami o porażce zawierała więcej krwi niż wszystkie inne razem wzięte. Właściwie to ilość takowej, która przez wiele kolejnych dni będzie zmywana przez opadające z nieba krople życiodajnej substancji znajdującej się pod jarzmem pierwotnego pana boskiego rumaka, wystarczyłaby do uzdrowienia wszystkich, którzy cierpią na niedobór pływającej w ich żyłach cieczy. Tutaj również powód, to co przywołało do niego szaleństwo zdawało się być oczywiste, a przynajmniej pozornie łatwe do uchwycenia.
Nie była to chęć zyskania potęgi kosztem wszystkiego, to było by zbyt proste i nudne.
Dokładnie tak daleko było tej teorii do prawdy jak i temu, że chodziło o naruszenie żywota innego człowieka.
Chodziło o coś innego. To, co przywoływało do niego plagę leżało znacznie głębiej. Jego świadomość zanurkowała w swe wspomnienia jeszcze dalej, odnajdując swe pierwsze spotkanie z katem, oraz każdą z zasad, ktorą zgodził się wtedy przestrzegać. Naruszył ją dokładnie tak samo jak i ciało swych przeciwników. Każda rana którą wywoływał odbijała się na jego duszy, trawiła go od wewnątrz. Sytuacja w której zbyt szybko sięgał do rozwiązań ofensywnych była równie straszna w skutkach, zaś moment w którym Faust ujrzał metaforyczne odbicie swej duszy upewnił go w tym przekonaniu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=7Hm5Dmwulkc[/Media]

Wystarczyło więc wrócić do źródeł. Do czasów gdy równowaga przysłaniała mu jego żywot. Owszem, walka była ciekawa, jednak nie mógł on łamać swych zasad tylko po to, by zyskać kilka sekund szczęścia. Był zobowiązany przez swe słowa, jak i boskie dary do tego, by nie ranić. Być arbitrem, rozjemcą. Nie zaś napastnikiem który niszczy swe ofiary. Owszem, był w stanie pozbawić kogoś ducha, gdy jego egzystencja zagrażała równowadze, jednak nic poza tym. Posiadał wolność decyzji, jednak środki jakimi je popierał były już dawno określone.
- Inori? - zapytał roześmiany. Czuł się lepiej. Coś jednak pozostawało niejasnego. Wiadomym było to, co sprawiało że plaga rozrastała się w coraz to większym tempie. Każdy, kto znajdywał się coraz bliżej opętania z wielką łatwością doprowadzał do sytuacji, które nawet bez Szaleńśtwa odbierały by ludzią zmysły, tym razem jednak mogło być nieco inaczej. Ten, który padł ofiarą jako pierwszy zarażał. Nie była to jednak czynność tak trywialna, prosta, jakby to się wydawało. Daleko temu było do sposobu za pomocą którego wspomniana przez Librę Czarna Śmierć rozprzestrzeniała się po całym świecie. O nie...
Przede wszystkim szaleństwo nie szkodziło osobnikowi, lecz dawało mu większą siłę, pozwalając działać dalej. Śmiało można było założyć, że niemalże każde miejsce posiadało w sobie warstwę szaleństwa...
Oczy blondyna otwarły się z wielkim trudem, spoglądając na niebo w pełnym zaciekawienia i rozterki stanie. Obserwował chmury, które raz za razem zmnieniały swą postać, wystawiając jego umysł na widowisko dorównujące teatrowi cieni. Niektóre z nich były większe, inne mniejsze, niemalże tak samo, jak to, jak bardzo każdy odczuwał efekty plagi. Strażnik mógł błądzić, jednak zdawało mu się, że to, czy szaleństwo wpłynie na kogoś mogło zależeć nie tylko od kształtu jego duszy, ale także od tego, czy ktoś posiadajacy w sobie cząstkę tej choroby, czy może mocy znajduje się w pobliżu.
Strażnik Chaosu z całą pewnością był niewrażliwy na krańcowe efekty choroby, której tak bronił, jednak z równie wielką stanowczością można stwierdzić iż posiadał on w sobie niezbędne ilości takowego by rozprzestrzenić ziarno grzechu gdy tylko nadaży się taka okazja, gdy dusza człowieka zostanie naruszona przez jakieś silnie związane z nią wydarzenie, a jej warstwa ochronna stanie się zbyt słaba.
Następnym momentem w którym blondyn odczuł zmiany w konstrukcji swej duszy był ten, gdy złamał przykazanie traktujące o pokojowych rozwiązaniach. Nie dość, że jego cel pozbawił wcześniej życia tej, dla której szaleństwo było stanem naturalnym, to każdy znajdujący się w stworzonej na królewskie wezwanie drużynie doświadczył czegoś, co mogło posiać w nim ziarno Szaleństwa. Żaden jednak nie utożsamiał się z chorobą tak bardzo jak...
Kat. Osobnik, na którego wystarczyło pojedyncze spojrzenie by poczuć dreszcz strachu, rozpaczy, pragnienie mocy by tylko zakończyć jego dominację nad ludzkim żywotem. Nic więc dziwnego że ktoś, kogo bez przerwy próbują opętać dusze jego ofiar był tak dobrym ogrodnikiem, zaś każde zasiane przez niego ziarno wydawało tak dużo plonów jak tylko było to możliwe. Nawet Shiba wspomniał/a o tym, że jej kontynent jest bezpieczny tak długo, jak pozostaje oddzielony od glównego lądu. Czyżby przez to, że nikt nie był w stanie przenieść “wirusa” tak daleko?
W czasie gdy strażnik o włosach koloru siana rozmyślał nad ideą i przyczyna zarazy z którą mieli walczyć Inori opowiadała plotki o kacie. Większość z nich była opisami miejsc jego rzeźni, każda tam samo brutalna i złowieszcza. Gwałty i wymordowywanie całych wiosek, palenie karawan i pożeranie ludzkiego mięsa, wszystko to można było znaleźć w słowach które często z trudem przechodziły dziewczynie przez gardło.
- Jest jeszcze jedna, trochę dłuższa. O tym skąd w ogóle wziął sie kat. Chcesz posłuchać? - zapytała zerkając na milczącego od dłuższej chwili Fausta.
- Z chęcią. - odparł krotko blondyn.
 
Zajcu jest offline