Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2013, 18:39   #161
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Równowaga w śmierci odnaleziona, part 1

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=V_G-XDRXGGk&feature=player_embedded#![/media]

- Kacie! - blondyn krzyknął, zaś głos który unosił się przez wszystkie pomniejsze placyki bitewne, zdawał się być nieco silniejszy niż zwykle, jakby sam wiatr chciał przekazać jego słowa dalej i dalej.
- Czy ta rzeź cię nie nudzi? - zapytał po chwili, jakby nieco ciszej. Nawet jeśli strach był czymś, co wgniatało teraz jego ciało w ziemię, to mógł być absolutnie pewien że najpotężniejsza ze wszystkich znanym ludziom emocji nie tyle sparaliżuje go, co doda mu sił.
Kat powoli odwrócił twarz w stronę tego kto ośmielił się odezwać bezpośrednio do niego. Nie odparł od razu, zbyt zajęty smakowaniem krwi swej ofiary, której truchło po chwili zrzucił z swego ostrza, niczym zwykły śmieć.
- W życiu nie można się nudzić! -zagrzmiał olbrzymi mężczyzna, jednym ruchem reki pozbawiając głowy jakiegoś najemnika który ruszył na niego. - Ja nigdy się nie nudzę! -dodał z okropnym uśmiechem na twarzy, gdy jego koń powolnym stępem ruszył w stronę Fausta.
- Krew, mord - blondyn rozpoczął, zgrabnie przeskakując nad jednym z walających się wszędzie ciał. Tylko magiczne prawo zwane przez wielu dążeniem do epickości pozwalało dwójce na słyszenie siebie nawzajem.
- Krew, mord - powtórzył swe słowa raz jeszcze, wykonując kolejny krok do przodu. - Ciągle jedno i to samo, nawet krzyki ofiar zdają się powtarzać - dodał po chwili.
- To co jest dobre nie wymaga zmiany.- odparł mężczyzna odziany w zbroję który z każda sekundą zbliżał się do Fausta. - Kim jesteś robaczku? - zapytał oblizując usta z pozostałości krwi Libry, zaś blondyn poczuł jak jego nogi powoli znowu wrastają ze strachu w ziemię.
Blondyn spojrzał na zwłoki z których krew lała się niczym woda z fontanny. Większość z nich jeszcze kilka godzin temu popijała boski trunek Dionizosa, teraz to oni przypominali małe, jednoosobowe winnice. Strażnik równowagi westchnął głośno, z trudem powstrzymując coraz szybciej krążącą w nim krew.
- Jam jest tym, który szkarłatny.
Przynajmniej przez chwilę. Błogosławieństwo Bachusa spłynęło na niego niczym prezent od dawnego przyjaciela, zaś sam fakt tego, że poprzedni dzień spędził w absolutnej zgodzie z dygmatami patrona wszelkich imprez zapewniał o tym, że życiodajna ciesz będzie krążyć szybciej niż inne, może nawet przełamie strach. Faust nie należał do głupich. Był całkowicie świadom tego, że strach nie zawsze jest racjonalny. Wiedział też, że najlepszym wyjściem z takiej sytuacji będzie najszybsza w każdym możliwym wymiarze konfrontacja z wyobrażeniem. Bowiem tylko to mogło uchronić go od zguby, która czekała teraz na znajdujących się w każdym z otaczających go fragmentów byłej już karczmy.
Delikatne uderzenie w splot słoneczny towarzyszyło kolejnemu//Buff z aku//, niemalże stoickiemu już przejściu nad zwłokami. - Jam jest tym, który perłowy - powiedział, gdy jego stopa zetknęła się z ziemią. Blondyn zniknął, zaś nogi, które nieco spętane za sprawą mylnych założeń w głowie strażnika zdawały się porzucać to, co blokowało płynność ruchu. Biała katana pojawiła się w dłoni strażnika gdy ten był daleko ponad możliwościami percepcji walczących, którzy byli teraz tylko obserwatorami.
Faust pragnął dostać się za kata, zjawić się na jego wierzchowcu i rozciąć jego ciało na pół. Standardowo główną defesywą było to, co wychodzi mu najlepiej - błyskawiczne odskoczenie z tymczasowego podłoża, tak by atak Kata uderzył w jego rumaka, blokując jego broń chociaż na kilka chwil.
Faust pojawił się za przeciwnikiem, nim jego nogi dotknęły zadu rumaka, katana już przecinała powietrze, by rozedrzeć ciało tego który śmiał tytułować się katem. Siła i pęd ataku wypływał z mieszanki Bachusowej mocy jak i skrętu całego ciała, atak który miał zakończyć życie potwora w ciągu jedynie mrugnięcia okiem. Gdy ostrze zbliżyło się do czarnego niczym dusze grzeszników pancerza, Faust poczuł nagle na ręce ciepło, a krew poczęła delikatnie spływać po jego dłoni. Przeciwnik nie zasłonił się nieboszczykiem czy też nie przyjął ataku na siebie, ot jego potężne łapsko zacisnęło się dookoła dłoni Fausta, tak że ostrze katany znalazło się między jego palcami, nie dotykając skóry czy nawet futra zwierzęcia które okrywało tego olbrzyma. Dłoń zacisnęła się delikatnie, jak gdyby kat łapał motyla, którego nie chce za szybko skrzywdzić.
- Tu jesteś ptaszyno. -odparł z uśmiechem przeciwnik unosząc do góry drugą dłoń, która zaciśnięta była na rękojeści potężnego ostrza. Wtedy jednak strzały uformowane z krwi Libry wystrzeliły w stronę twarzy oponenta.
- Ekscytujące! -zawył z zachwytem i opuścił miecz na krwiste pociski, by się przed nimi zasłonić, a druga ręką zrzucił Fausta z konia.
Blondyn wylądował w błocie, a kat począł powoli nawracać gotowy do kolejne szarży.
- Podniecenie i ekscytacja to należy czerpać z życia.- zawołał niczym wilk wyjący do księżyca.
Strażnik równowagi w każdym kolejnym starciu miał coraz większe problemy z zachowaniem takowej. Zawsze brakowało czegoś, lub coś było problemem. Wszystko opierało się na nim- taka właśnie była idea tego, o co walczył.
Był tego świadomy.
Był z tego dumny.
Z jednej strony jego ciało przeszywał strach, z drugiej jednak nie mógł on nim zawładnąć. Każda, nawet najbardziej prymitywna rzecz mogła stać się bronią. Tak też było w przypadku strachu, nawet jeśli było to wyjątkowo trudne zarówno do zaakceptowania jak i wykorzystania, musiało być to możliwe.
Strażnik wziął głębszy wdech, uniósł ostrze do góry. Ustawił swe ciało bokiem do kierunku w którym szarżował Kat. Stali naprzeciw siebie, zaś niemalże każdy możliwy kamerzysta ukazał by teraz wzrok którym darzyli siebie, jakby przekazując poprzez to swe emocje. Jeśli chodzi o Fausta przywdzianego w pozostałości po błotnej kąpieli, oraz nieco potu będącego zarówno efektem trwającej jeszcze nocy, jak i wywieranej na nim obecnie presji.
- Znałem kogoś, kto byłby ci tak bliski. - blondyn zaśmiał się cicho, zaś wspomnienie fiołkowych oczu dodało mu nieco otuchy. Krew zapłonęła w nim raz jeszcze, ukazując to, jak bardzo blondynowi zależy na czasie walki. Najwyraźniej wygrana była jedyną opcją by oddalić goniące go z każdej możliwej strony demony jego własnego umysłu.
Strażnik będący w postawie otwarcia zniknął, by zaatakować raz jeszcze, wykorzystując dokładnie ten sam wzór. Przynajmniej gdyby nie to, że to zagranie miało być tylko i wyłącznie podpuchą, bowiem prawdziwe ostrze blondyna wraz ze swym szermieżem powinno znajdować się teraz nad Katem.
- Scarslash: Unleashed - powiedział wykonując wzmocnioną wersję cięcia blizny.
Kat zaryczał unosząc swe ostrze w szarży która mogłaby złamać serce niejednego wojownika. Faust jednak przełamał strach i oderwał się od ziemi, aczkolwiek czuł się niczym pływak, powietrze dookoła przeciwnika było aż gęste od strachu, ciężko wręcz było się w nim poruszać. Iluzja pojawiła się za katem który ryknął niczym dziki zwierz rozcinając widmowy obraz potężnym ostrzem.
- Powtarzanie tych samych sztuczek jest nudne! -zagrzmiał, jednak jego parszywe oczy nagle rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczył że za jego plecami nigdy nikogo nie było.
Faust pojawił się nad głową przeciwnika, jego włosy i kolczyki falowały od pędu powietrza, gdy unosił błyszcząca od energii wiatru katanę. Opadła ona w momencie gdy kat uniósł wyszczerzony pysk, z ekscytacją obserwując atak którego nie był wstanie uniknąć. Fala energii uderzyła go prosto w twarz, sprawiając że krople deszczu na chwile zmieniły swój kierunek, a koń stanął dęba przerażony. Faust opadł na ziemię od razu odskakując na bezpieczna odległość, bowiem zaciśnięte na lejcach łapsko wroga mówiło o tym, że ten jeden atak to za mało by go powstrzymać.
- Niezwykłe... dawno tak krótka walka nie przyniosła mi tyle radości. -zagrzmiał rzeźnik opuszczając twarz tak, by Faust mógł ją zobaczyć. Głęboka rana przechodziła przez prawą brew oponenta, krocząc swoją własną sciężką przez jego paskudną mordę, zahaczając o nos by zakończyć się nad przeciwległym kącikiem ust. Krew sączyła się z niej zalewając twarz przeciwnika potokami czerwonej mazi, on jednak tylko szczerzył się radośnie. Rana cudem ominęła oko kata, który ryknął głośno z radością w głosie.
- Będę miał po tobie pamiątkę robaczku! -zawył po czym uniósł rękę dzierżącą miecz i napinając muskuły machnął w stronę Fausta. Siła przeciwnika była tak monstrualna, iż wzbiła powiew tnącego wiatru, szybki i niespodziewany, a Faust którego spowalniał strach nie miał szans na unik. Jedyne co zdążył zrobić to wytworzyć barierę na swym torsie, jednak i to było za mało. Cięcie zniszczyło magiczną ochronę, rozrywając ciało blondwłosego strażnika, niczym pazury jakiejś bestii. Podłużna poprzeczna rana, była niezwykle bolesna i głęboka, niemal odsłaniała wnętrzności chłopaka o białym uśmiechu. Gdy wiatr przeleciał dalej, powalił jeszcze dwóch najemników i ściął niczym zapałkę jedno z drzew.
- Nie mów, że już umierasz, jesteś niezwykle ciekawą zabawką. -zarechotał Kat od razu rozpczynając szarże na zataczającego się z bólu Fausta.
[Meida]http://www.youtube.com/watch?NR=1&feature=endscreen&v=fMGCcRAVpcM[/media]
- Khe-he-hehehehe - śmiech, któremu nie było zbyt blisko do idealnego, zrównoważonego wizerunku strażnika równowagi wydobywał się z jego ust, zwalczając otaczający go strach, oraz ból. Za sprawą adrenaliny, której produkcja była naturalną reakcją na otrzymane przez niego rany sprawaiała że każda myśl znajdująca się w jego umyśle krążyła znacznie, znacznie szybciej. Właściwie to nie było możliwości, by porównać normalny stan do tego, w którym obecnie znajdował się blondyn. Czerwona koszula była, jak i jakiekolwiek wierzchnie okrycie były już tylko wspomnieniami.
Jeśli coś było zasobem który opisywał nieograniczony potencjał najbardziej prymitywnej emocji jaką był strach, to musiał to być każdy z odebranych niewinnym żywotów. Właściwie to otaczająca Kata aura najprawdopodobniej nie była jego świadomom kreacją, wręcz przeciwnie - każdy, kto padł jego ofiarą próbował mu jakoś przeszkodzić, zemścić się. Niestety, jak to bywa w przypadku tych, wobec których określenia zwykłego mordercy to komplement dla czystości ich dusz - nie odczuwał on z tego tytułu absolutnie niczego. Była to zwyczajna złośliwość losu. Ci, którzy chcieli mu zaszkodzić, pozbawili się możliwości wiecznego życia na polach elizejskich, czy też w głębi krainy Valhalli, tak naprawdę wyświadczali mu najlepszą z możliwych przysług.
Każdy jego zły uczynek miał dokładnie odwrotny do normalnego efekt. Koncept karmy, oraz istniejącej w tym wszechświecie równowagi został zachwiany. Za to czekała go tylko jedna kara.
- Ibababababababa - blondyn zaśmiał się, wydając z siebie dźwięki godne czarnoskórego pirata. Każda część onomatopei odbijała się od znajdujących się zewsząd trupów. - Widać nawet boski wyrok nie będzie potrzebny. - dodał po chwili wyraźnie rozbawiony.
- W imieniu równowagi skazuję cię na śmierć - strażnik z trudem wypowiedział te słowa. Krew zawrzała w nim niewątpliwie ostatni tej nocy raz. Dłoń, która jeszcze podczas pierwszego z ataków śmiechu zetknęła się z jednym z punktów na jego ciele, ułatwiając przepływ znajdującej się w nim energii, teraz dzielnie oplatała rękojeść.
- Sentencja śmierci: Ogień wygnanych - ostrze blondyna rozpaliło się ogniem podsycanym przez nienawiść wszystkich, którzy znajdowali się w koło - wyłączając z tego jednak Fausta, on bowiem nie zniżał się do czegoś takiego. Fragment miecza Kitsune ofiarowywał teraz tyle ile tylko potrafił, zaś boski koń parsknął gdy katana wykonała potężne horyzontalne cięcie, uwalniając tym samym dwużywiołową falę energii.
To jednak nie było wszystko, bowiem gdy tylko rozpoczęło się wykonywanie wyroku, blondyn przyjął postawę otwarcia, by zniknąć i podążając za swym przedziwnym atakiem, wystawić na zagrożenie obie strony szyi kata. Było to nie tylko dobicie, ale i kosmetyczny zabieg mający na celu uchywić jego duszę.
Zdawało się że potyczka blondwłosego strażnika i Kata toczyły sie w zupełnie odrębnym świecie. Nie obchodziły ich krzyki walczących, szczęk mieczy i wołania o pomoc, ważny był tylko przeciwnik. Dla jednego z bojowników głównym priorytetem była równowaga jak i pomszczenie tych których zginęli w okrutnych mękach z ręki drugiego. Kat szukał zaś jedynie uciechy, podniecenia i ekscytacji emocji tak wspaniałych, ale ukrytych w tak podłych i nieludzkich czynach jakich się dopuszczał.
Po raz kolejny tego wieczoru zawiał wiatr, tym razem niosąc ze sobą ogień, który za nic miał sobie ulewę, a grzmoty i błyskawice były tylko atutem dla tego ataku, nadając mu klimat nieporównywalnego do niczego zjawiska. Strach który wcześniej pętał Fausta teraz całkowicie zniknął, gdy tylko ten który tak często nosił się w szkarłacie, zrozumiał zjawisko i jego dziedzinę, tak wyrwał się spod wpływu klątwy. Kat widząc nadlatujący płomień, skrzyżował ręce, przed swym paskudnym pyskiem jak gdyby zasłaniał się przed rzutem kamieniem. Pierwsze uderzyło cięcie, które z brzdękiem rozstrzaskało zbrojne rękawice, ciału oprawcy jednak szkody nie czyniąc. Wtedy tez do przedstawienia wkroczył ogień, który objął swym gorącym uściskiem ciało Kata tysięcy dusz. Zbrojny wyszczerzył się jednak i ponownie zawył, kroplami śliny opluwając otaczającą do przestrzeń.
- EKSCYTUJĄCE!- po czym silnym ruchem rozwarł ramiona, a ogień odstąpił od jego ciała, jak gdyby to było niewrażliwe na jego miłosne zaloty.




Jednak czy nie o to właśnie chodziło Faustowi? O to by ręce oponenta znalazły się w miejscu w który złapanie go będzie niemożliwe? Teraz właśnie tak się stało, gdy dwóch strażników pojawiło się z każdej strony głowy oponenta, a perliste katany zaczęły pędzić w stronę pyska szubrawca który przyjął tytuł kata. Jednak było coś dziwnego, z każdym ruchem Faust zdawał się zwalniać, a dopiero gdy umknęła jedna sekunda zdał sobie sprawę w jak potworne i straszliwe oblicze patrzy. Coś zmieniło się w twarzy Kata, wyraz tak nieludzki i tak potworny, że każdaludzka istota zleknęłaby się tego widoku.




Wzrok Kata przeszył tak i iluzję jak i Fausta, a ten prawdziwy skamieniał nagle niczym pod wpływem zaklęcia i jak skała opadł na ziemię obok wierzchowca przeciwnika.
- Fascynujące! Nie musiałem korzystać ze swego złowieszczego oka od wielu bitew... -stwierdził oponent z uśmiechem poczym poderwał konia, tak że kopyta miały zaraz spotkać się z czaszką Fausta, który powoli wracał do władzy nad swym ciałem, jednak było ono jeszcze zbyt sztywne by uciekać w typowy sposób.
Ostrze blondyna przykryło się ogniem, nawet jeśli on nie miał jak z tego korzystać, ot zwyczajnie zaczynało płonąć, jakby wyrażając swoją wolę dalszej walki.
- Sentecja śmierci: Ogień zaprzysiężonych - z racji na prawo dążenia do epickości strażnik zdołał wypowiedzieć te słowa, by za sprawą uciekającego od jego osoby powietrza, ruchu skrytego pod dumną nazwą “Kai”, oraz “Płomiennego pchnięcia”, zamierzął utworzyć jeden wielki wybuch, którego epicentrum będzie on, znajdując się, niczym oko cyklonu - w jedynym bezpiecznym miejscu. Ruch był wyjątkowo ryzykowny, bowiem zarówno fortuna, jak i Ksantos rzadko kiedy byli przekonani do tego właśnie manewru.
Faust przymknął oczy skupiając się nad atakiem który tak często go zawodził. Tym razem jednak Ksantos okazał sie łaskawym rumakiem, czyżby jego dumę ubodło to, że inny wierzchowiec chce zabić tego, komu powierzył swoją moc? Ogień i wiatr jeszcze raz tego wieczoru przeżyły fuzję, a wybuch odrzucił konia wraz z jego jeźdzcem, zaś dzikie rżenie rumaka zmieszało się z hukiem błyskawicy jak i samego ataku strażnika równowagi.





Dym podniósł się do góry, wraz z błotem i kawałkami ziemi, które otoczyły Fauta na chwilę, moment wystarczająco długi, by ten odzyskał władze w ciele i podniósł się na równe nogi. Jednak nie dane mu było odpocząć, ostrze wroga bowiem przecięło dym, a końcówka miecza przejechała pod oczami Fausta, rozcinając skórę na jego twarzy, niczym paznokieć niezbyt subtelnej kochanki. Blondyn jednak odskoczył do tyłu na tyle szybko, by przeciwnik nie uszkodził mu facjaty za bardzo.
- Cóż za wspaniała rozrywka! -ryknął kat, zrzucając z karku dymiące futro zwierza i prostując się, wśród opadającego już popiołu. Deszcz bębnił o jego zbroję, gdy długi jęzor mężczyzny otarł się o ostrze smakując krwi Fausta, z lubieżnym przymrużeniem oka oddając się tej chwili.
- Chodź no robaczku, ciekawe jestem jakie odgłosy będziesz wydawał umierając. -zaśmiał się kat chwytając olbrzymi miecz w prawa rękę i ruszając w stronę blondyna z szerokim wymachem, zupełnie nie dbając o gardę.
Blondyn przyjął postawę którą rozpoczynał każdy swój atak tego dnia po raz kolejny, przygotowując się do czegoś, co najprawdopodoniej miało okazać się następną ostatnią wymianą ciosów. Strażnik dyszał ciężko, jednak sprawą jego rosnącej słabość nie był fakt wykorzystywania coraz większej ilości energii, lecz to, jak ranne było jego ciało. Nawet pomijając twarz, która została poddana operacji plastycznej niegodnej najgorszych nawet chirurgów, jego klatka piersiowa była conajmniej w obrzydliwym stanie.
Perłowa katana górowała nad jego włosami, zaś wyszczerzone w uśmiechu zęby pokrywały się z nią kolorystcznie, tworząc idealny wręcz kontrast na tle czerni będącej sprawką pani - nocy.
- Sentencja śmierci: Egzekucja - odparł znikający blondyn. Zmyłka pod postacią daru płynącego od lisiej pani miała uderzyć od tyłu, wprawiając tym samym Kata w niemiłą sytuację, zmuszając go do odwrotu, a przynajmniej do próby uniknięcia.
Pan czarnej wieży może i nie był zbyt mądrym przeciwnikiem, jednak nie można było uwierzyć w to, że po raz trzeci złapie się w dokładnie ten sam manewr. Może właśnie dlatego Faust zagrał znacznie silniejszą kartą - zamierzał postawić wszystko na wiarę przeciwnika w to, jak wielki wzbudza we wszystkich strach i wykonać najtrudniejszy do przewidzenia ruch - atak, w którym zamierzał minąć jego gigantyczny miecz, oraz zaatakować bezpośrednio w jego obrzydliwą, odrażającą twarz. Posiadacz czerwonej koszuli, która teraz stworzona była z wydobywającej się z rannej klatki piersiowej krwi nie kłopotał się z wkładaniem jakiejkolwiek siły w swój atak, ostrze prowadzone było tylko i wyłącznie jedną ręką, druga zaś wędrowała w kierunku punktu odpowiadającego za nerwy w bliższej strażnikowi ręce.
Krew opuściła ranę Fausta gdy ten po raz kolejny użył mocy boskiego rumaka by przyszpieszyć swoje ruchy. Ból to jednak przeciwnik którego ciężko jest pokonać czy tez okiełznać, o czym wojownik w sprawie równowagi miał zaraz się przekonać. Tak jak sie spodziewał, pan czarnej wieży nie dał się ponownie nabrać na tą samą sztuczkę, niedbałym uderzeniem łokcia zniszczył iluzję, oczekując prawdziwego Fausta. Ten niczym wiatr przeszedł pod jego mieczem, pojawiając się w przestrzeni osobistej przeciwnika, który śmierdział krwią i śmiercią. Katana ruszyła na spotkanie z twarza kata, jednak wtedy dała o sobie znać rana na piersi. Rękę blondyna zadrżała lekko a atak utracił część swej największej siły - prędkości. Ciało bowiem okazało swoje limity, co kat wykorzystał by uniknąć ciosu. Odchylił on głowę, tak że ostrze śmignęło nad jego nochalem i wyszczerzonym pyskiem.
Władca wieży chciał zrewanżować się uderzając rękojeścią w kark Fausta by pogruchotać jego kręgosłup, jednak mężczyzna o słomianych włosach, mimo bólu miał przewage prędkości. Wyślizgnął się, jednocześnie naciskając na jeden z nerwów oponenta, co wywołało lekki grymas na jego twarzy.
- Niczym ryba, a ryby trzeba rozpruć przed spożyciem. -krzyknął dziarsko kat, gdy Faust odskoczył do tyłu, dłonią przejężdżając po błotnistej ziemi by wyhamować prędkość swego uniku. Kat spojrzał na swoją nieruchomą rękę, po czym chwycił miecz w druga dłoń. - Dobra rybko, trzeba zobaczyć co masz w środku! -zarechotał po raz kolejny machając mieczem, który wywołał brutalny podmuch wiatru pędzący w stronę Fausta. Blondyn znowu musiał wymyślić sposób na defensywę, bowiem ból w ranie powrócił uniemożliwając mu uniknięcie fali uderzeniowej z odpowiednia prędkością.
- Sentencja śmierci: Ogień wygnanych - persona będąca znacznie bliżej sercu prawdziwego kata przemówiła, wyprowadzając cięcie. Jeśli jej fala wygra, zamierzała kontynuować ofensywę.
Siła kata starła się z ogniem lisiej panienki, jednak dar rudej boginii okazał się słabszy niż pokaz brutalności i żądzy miecznika z czarnej wieży. Jego cięcie tak podobne do ataku Blizny rozbiło ognistą zaporę i uderzyło w zdzumionego takim obrotem sprawy Fausta.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DZunDlz89ao[/media]

Jego spodnie jak i resztki koszuli zostały poszarpane, ale nie to było największą stratą. Kątem oka blondyn zobaczył dziwny kształt odlatujący od jego ciała, a z lewej strony zrobiło się jak gdyby ciszej, zdecydowanie za cicho. Odcięte ucho strażnika z plaskiem wpadło w błoto i wodę, które teraz stanowiły pole bitwy, a gdy pierwszy szok minął, ciało odruchowo wysłało impulsy do kończyn, a ręce złapały za miejsce gdzie jeszcze przed chwilą była tak ważna część twarzy szkarłatnego miecznika. Ryk bólu mimowolnie wyrwał się z jego ust, zaś kat ze śmiechem podbiegł do czerwonego strażnika i potężnym kopnięciem wycelował pod kolano Fausta.
Nadeszła chwila ostatecznej konfrontacji w pojedynku między dwoma wojownikami. Błyskawica rzuciła blask na ostatnia wymianę ciosów, sprawiając, że postać kata wyglądała jeszcze upiorniej niż zwykle, zaś zakrwawiony Faust przypominał zjawę, ducha zemsty. Przekrwione z bólu i wściekłości oczy Fausta spojrzały na kata, a jego ręka wystrzeliła w stronę twarzy oponenta, przy zabrać mu to co najcenniejsze. Katana o perłowej barwie błyszczała w świetle wyładowań atmosferycznych, a władca wieży przyjął chyba wyzwanie, bowiem zrezygnował z kopnięcia na rzecz ataku mieczem. Ostrze kata, ze świstem przecinało powietrze, zbliżając się do boku swego oponenta, by je rozedrzeć, by skąpać we krwi Fausta całą ziemię. Jednak... katana okazała się szybsza, ostrze przemknęło między dłońmi wroga, a miecz ugodził prosto w miejsce gdzie wróg miał swe paskudne usta. Faust odetchnął i cofnął katane... a dokładniej spróbował to zrobić, bowiem ta nie chciała drgnąć. Oczy blondyna uniosły się w górę, a kolejna błyskawica oświetliła twarz kata.




...trzymającego ostrze w zębiskach. Ostrze dzierżone przez kata w tym samym momencie uderzyło w bok blondyna,rozrywając skórę i gruchocząc kości, sprawiając że mięśnie zawyły z bólu, a organy zmieniły swe położenie. Ciało strażnika równowagi oderwało się od ziemi, a on odleciał w stronę budynku karczmy, w który gruchnął zatapiając się w jej tlących się szczątkach, przed oczyma zaś miał jedynie ciemność.
 
Zajcu jest offline  
Stary 29-03-2013, 18:40   #162
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Równowaga w śmierci odnaleziona, part 2


- On chyba żyje... -Faust słyszał jakiś głos na pograniczu swojej świadomości. Jego powieki były niczym z ołowiu, reszta ciała zaś przybrała ciężar metali o których nawet nie słyszał. Bolało go dosłownie wszystko... ale czy ból nie jest oznaka życią? Zmarl iwszak nie czując tego paskudnego uczucia.
Na twarz Fausta spadło kilka kropel czegoś chłodnego, a potem ktoś ułożył na jego ciele kompres, ociekający wodą. Jego oko w końcu wygrało walkę z ciężarem i uchylił osie delikatnie. Pierwszym co zobaczył było jasne niebo i słońce... czyli noc już minęła. Obok niego klęczała zaś akolitka z którą spędził ostatnią noc, mrucząc kolejne formuły leczących zaklęć.
- Inori-chan? - usta z trudem otworzyły się pod naporem nie tyle energii płynącej z jego ciała, co przedziwnej mieszanki nieopisanego szczęścia, zdziwienia, siły woli, oraz piękna, które nad nim klęczało.
Kapłanka przyłożyła palec do jego ust. - Ledwo żyjesz, nic nie mów. -odparła podsuwając mu zimnej wody na głębokiej chochli by ten mógł zwilżyć zmęczone gardło.
-C,co z nim? - zapytał tylko blondyn, który z trudem przyjmował podaną mu ciecz.
- Chyba myślał, że nie żyjesz, bowiem od razu zajął się walką z osobami dookoła siebie. Oczywiście szedł w twoją stronę, ale inni skutecznie go spowolnili, na tyle że zdążyłam Cię zabrać. -zaczęła relacje kapłanka. - Jednak kat łatwo się nie poddaje, gonił nas, a nie łatwo uciekać z tak poważnie rannym pacjentem. Na pomoc jednak ruszyli mi krasnolud, który zwał sie “Długimwąsem” i jego elfi kompan. Oczywiście kat był od nich silniejszy, ale dali mi odpowiednią ilość czasu by przygotować zaklęcie teleportacji. -mówiąc to delikatnie uniosła głowę blondyna, a on ujrzał, że nie są przy karczmie, zaś na polanie, gdzieś w górach. Obok na trawie leżał obandażowany krasnal i elf, którzy wcześniej umilali mu posiłek swymi docinkami.
- Kacie? - blondyn zapytał samego siebie, czy raczej swojej egzystencji. Musiał szykować się na kolejne starcie. Tym razem jednak strach nie będzie mu doskwierał. Na powierzchni bandażu pokrywającego jego policzek pojawiła się kropla wilgoci. Strażnik po raz kolejny okazał się bezużytecznym smarkiem.
- Pfft, żałosne! - szkarłatny kat wyrazić swoją odrazę względem tego, komu ofiarował swe zdolności. - Przyznam co prawda, że żałosność tego wydarzenia nie koniecznie była efektem twojej niekompetencji - dodał po chwili dodając blondynowi nieco otuchy.
- W ile zdążę wydobrzeć? - tym razem strażnik wypowiedział swą kwestię zarówno w duszy, jak i na zewnątrz niej, kierując swe słowa do kapłanki. Oczekiwał jakiegokolwiek daru, który pozwoli mu na drugie starcie nim wróg będzie gotów.
- Z moją pomocą w tych warunkach? Tydzień i może będziesz jako tako chodził. -odparła kapłanka, podkładając Faustowi pod głowę zwinięty koc i ruszając by obejrzeć rany krasnoluda i elfa.
“- A co ja twój lekarz jestem? Oberwałeś to teraz za to płać.” -odparł miecz niezbyt uprzejmie jak to zwykle bywało.
- Czyżby twa moc była do tego za mała, zapomniany dupku!? - blondyn warknął, zaś negatywne emocje zalały całą jego duszę. Kaszlnął.
- Trochę szacunku! - ryknął w myślach zapomniany bóg.- Mógłbym Cie uleczyć ale nie dało by to wiele, zapłaciłbyś bowiem siłą i sprawnością, a ta będzie Ci potrzebna do walki. -dodało jeszcze ostrze.
- Wybacz, nie wiem co we mnie wstąpiło. - westchnął blondyn. Po chwili jego umysł został nagrodzony przez wszechświat wspaniałym, nieco chaotycznym pomysłem.
- Może użyczysz mi swego wymiaru na trening gdy będę zdrowiał? - zaproponował pokornie blondyn. - Jeden z twoich ostatnich wyznawców nie może być takim - w tym momencie ton duchowego głosu blondyna uległ zmianie. Tym razem jego słowom towarzyszył absolutny wręcz smutek. - Słabeuszem.
Nawet jeśli strażnik nie był tego świadomy, to właśnie stoczył walkę jak równy z równym przeciwko istocie, której znacznie bliżej było do osobliwości niż to zwykłego człowieka. Z kimś, kto zaczynał być legendą a przestawał człowiekiem...
- Wiesz ze w jeżeli w tym stanie ucierpisz w moim świecie możesz tego nie przeżyć? -zapytał poważnym głosem kat o perłowej barwie.
- Wysoka stawka daje wieksze zyski, nieprawdaż? - zapytał szczerze. - Oraz czego byś nie powiedział, coś trawi mnie od wewnątrz. - dodał po chwili zastanowienia.
- Samotnośc jest cechą Bogów, nie jesteś Bogiem .Pamiętaj o tym gdy przyjdzie czas kolejnej walki. -odparł enigmatycznie kat i zamilkł na razie pozostawiając Fausta na przymusową kurację.
- Ja zaś działam za sprawą bóstw, muszę więc być im podobny? - zapytał po chwili, nie oczekując nawet odpowiedzi.
Blondyn czuł się okropnie. Nawet jeśli przetrwał, a może nawet przez chwilę dyktował warunki w starciu z istotą będącą dla miejscowych niemalże legenadarnym bytem, który nawiedzał ich raz na jakiś czas, nie pozwalając zapomnieć o tym, jak okrutnym miejscem jest świat. Patrząc na to w ten sposób, strażnik równowagi zdecydowanie miał powody do dumy. Jednak nie ten fakt był tym, co zastanawiało go tak bardzo, co sprawiało, że wszechobecny ból był możliwy do zniesienia. Nie chodziło tu również o radość z tego, kto dokładnie udzielił mu pomocy, czy słowa małego diabełka, który tak często materializował się na ramionach osób w rozterce, pocieszając ich w ten, czy inny, jednak zawsze, ale to zawsze zły sposób. Tak też było i tym razem, zaś cichy i pisklywy śmiech “Krasnolud nie dał rady walcząc z rannym, ha-ha-ha” - wcale nie pomagał świadomości blondyna. Jednak, jak już zostało wcześniej wspomniane, to nie to było głównym powodem do radości wyniszczonego walką strażnika.
Przegrał po raz kolejny, zakosztował jednak prawdziwej potyczki. Ukazał swe możliwości - nie bazował już tylko na tym, co ofiarowali mu bogowie. Z każdym dniem słowa szkarłatnego kata wspominające o jego ukrytej mocy zdawały się mieć więcej prawdy niż ułudy. Prawdziwym zyskiem było jednak to, że przez kilka chwil zjednoczył się z szaleństwem, wykorzystał chaos do swych własnych celów. Nawet jeśli było to nieudane to właśnie na tym polegać miała równowaga. Musiał znać i wspierać każdą ze stron. Yin i Yang - chaos nie miałby sensu bez równowagi, dokładnie tak jak ona nie istniała by, gdyby nie jest przeciwieństwo. Siłą rzeczy ten, który szerzył chaos był niczym innym jak nieświadomym pasterzem przypatrującym się swemu stadku, które zajadało trawę zwaną szaleństwem ochoczo, zaś wszystkie źdźbła zostały oskubane równiusieńko, tworząc przy tym trawnik godny królewskich ogrodów. Dokładnie tak samo pracował Faust, zaś czystość i prawdziwość idei, którą szerzył zależała tylko i wyłącznie od tego, jak bardzo znał i szanował drugą ze stron. Czyżby więc fan pokrytej misiowymi wzorami porcelany był nikim innym, jak tylko i wyłącznie sojusznikiem blondyna?
Szalki wagi delikatnie zadrżały, zaś ich ruchy zostały starannie odwzrowane przez grymas, który przemknął przez twarz blondyna. Usta, które poza błękitnymi oczami były jedynym nietkniętym elementem i widocznym elementem ciała mumii, która jeszcze niedawno ochoczo zakładała na swe ciało czerwoną koszulę, odnalazły się naturalnie w pozycji szczeregu uśmiechu.
Gdyby chciał, mógłby teraz stwierdzić że jego porażka, jak i stan w jakim się teraz znalazł były tylko i wyłącznie elementami planu, swoistej taktyki walki z plagą zwaną przez mędrców szaleństwem. Stwierdziłby, że upojna noc spędzona przy akompaniamencie symfonii jęków i pomrukiwań radości oraz spełnienia, oraz poskrzypywań łoża i zdawkowych słów wymienianych między kochankami znajdującymi się wówczas w dzikim tańcu. Uśmiech nie schodził z ich ust, może z wyjątkiem sytuacji, gdy te były zajęte czymś innym. Jednak mowa tutaj nie o miłosnych podbojach Fausta, czy też jego zdolnościach jako amant, lecz o szczerości, prawdziwości. Ta zaś miała okazję zyskać dla siebie sporo czasu, światła padającego z metaforycznego reflektora na powierzchnię sceny świata-teatru. Tym razem to ona zdawała się zyskać główną rolę, pozostawiając daleko w tyle nawet swego własnego posiadacza - strażnika równowagi. Można by stwierdzić, że pojedyncza cecha jego charakteru zyskała potyczkę, która niemalże pozbawiła go życia. Tylko po to, by nadać jej głębi, autentyczności.
Pozorne szaleństwo było jednak tym, czemu najbliżej było do względnej równowagi. Był to swego rodzaju test na to, czy strażnik równowagi wie, czego broni, oraz, co znacznie ważniejsze - lekcja na przyszłość. Po raz kolejny poznał on gorycz porażki, jednak tak jak i poprzednim razem - zyskał pochodzący od bogów, od losu i w końcu od niego samego prezent. Najpierw gdy jego noga została przebita na wylot przez ostrze piewcy chaosu, umysł blondyna mógł wyciągnąć swe nieistniejące macki i oplątać pergamin zawierający prawdy tak stare i ważne, że ku szczęściu całego świata - dawno zapomniane. Zyskał on moc, która wymagała pielęgnacji, jednak okazywała się przydatna w każdy starciu jakie miał on przed sobą, oraz w tych, które dzieliły te dwa wydarzenia. Nawet spotkanie, bo w świetle pojedynku z Katem ciężko było nazwać to walką, z łysą hybrydą bimbrownika i zapaśnika, oraz wampirem, którego orientacja była idealnym odzwierciedleniem wyobrażeń każdego z przeciwników coraz popularniejszych wśród młodzieży wampirzych romansów, wykorzystywała w jakimś stopniu dary ofiarowane Faustowi przez los. Podczas walki z katem to pergamin w połączeniu ze sprytem strażnika pozwolił mu toczyć walkę idealnie odzwierciedlającą ukochaną przez niego ideę.
- Inori-chan! - zawołał, chociaż to z całą pewnością zbyt duże słowo biorąc pod uwage poziom dźwięku, który wypłynął z jego ust. - Dziękuję. - szepnął po chwili.
Dziewczyna powstała od elfa którym właśnie się zajmowała i podeszła do Fausta uśmiechając się delikatnie. - Mówiłam, że masz leżeć i nic nie mówić. -stwierdziła podając mu kolejną porcję wody. Następnie usiadła obok niego i spojrzała na chmury przesuwające się po czystym niebie, burza zdawała sie oczyścić niebo tak jak walka duszę strażnika. Dziewczyna obserwowała obłoczek a chłodny wiatr zwiastujący, że królowa zimna w tym roku szybciej zagości do krain targał jej białymi włosami. - Wszyscy po za nami zginęli. -stwierdziła w końcu. - Mieliśmy dużo szczęścia, mało kto ucieka katowi. -mówiąc to spojrzała na zabandażowanego piewce równowagi. - Czemu rzuciłeś mu wyzwanie? Obserwowałam walkę. Jesteś szalony czy przesadnie wierzyłeś że masz z nim jakiekolwiek szansę?
- Po prostu głupi. - odparł zamyślony pacjent. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był fakt zakazu rozmowy, oraz kompletne jego zaprzeczenie - podtrzymywanie jej przez obserwującą go dziewoję.
- Obserwowałaś walkę. Widziałaś, że to nie była zbyt przesadna wiara w siebie. - wydusił z siebie nieco dłuższą sentencję dopiero po chwili zbierania siły woli. Każdy element jego ciała bolał, jednak blada skóra na twarzy dziewczyny dodawała mu nieco otuchy.
- Bachusie? - blondyn spróbował wezwać świadomość bożka dokładnie tak, jak podczas ich poprzednich rozmów.
Poprzednim razem kontakt był jednak ułatwiony, gdyż Bóg krył się w mieście naukowców, teraz jednak był on daleko, jednak to materiał na inna opowieść o której drogi słuchaczu może kiedyś się dowiesz. Bóg wina nie miał jednak teraz czasu na rozmowy z piewcą równowagi.
- Widziałam mordercę i kogoś kto usilnie starał się przetrwać. -odparła dziewczyna kładąc się na trawie obok Fausta, dopiero teraz dostrzegł jej podkrążone oczy i wychudłe od stresu policzki. Widać nie spała od momentu bitwy oraz obficie korzystała z mocy danej jest przez bogów by utrzymać swoistych rozbitków przy życiu. - Widziałam ile radości dała mu walka z tobą. -dodała po chwili kolejną sentencję do potoku swych myśli.- A znając opowieści o Kacie z Czarnej Wieży wiem, że jeżeli dowie się iż dalej żyjesz, za wszelką cenę będzie chciał tej radości doświadczyć jeszcze raz. -dziewczyna westchnęła cicho. - Wiesz czemu nadano mu taki przydomek? -zapytała niespodziewanie.
- Nie zamierzam dać mu przyjemności - w tym miejscu blondyn głośno kaszlnął, zaś przez jego ciało przeszło kilka pomniejszych wstrząsów. - Gdy tylko bedę gotów, położymy kres jego mordom. - dodał po chwili. Co prawda jego odpowiedź nie odnosiła się bezpośrednio do dziewczyny o włosach zbliżonych w odcieniu do płatków najpiękniejszych, nieco bladych róż, jednak fakt zmienienia formy osobowej czasownika w przypadku Fausta zdawał się znaczyć tak wiele.
- Twój głos jest przyjemny, dodaje sił. Opowiadaj. - jeśli coś mogło zachęcić kogoś bardziej niż Hanę darmowa rzeź, Calamitiego ciastka, to z pewnością była to wiedza ofiarowana blondynowi.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko gdy komplement połechtał jej małe uszka, po czym ułożyła się na własnych rękach, by dać głowie oparcie. - Wzięło się to od tego iż nikt jeszcze mu tak naprawdę nie uciekł. Jeżeli raz skrzyżuje się miecz z Katem, wydaje on na daną osobę wyrok. -stwierdziła dziewczyna patrząc w płynące po niebie białe statki stworzone z pary wodnej i odrobiny innych składników. - Znajdzie każdego i wszędzie, tylko po to by dokończyć to co zaczął. Dla tego wszyscy się go tak boją zabił już tyle osób, że mało kto wierzy w to, iż da się go pozbawić życia. Niektórzy nawet twierdzą ze jest on personifikacją samego mrocznego żniwiarza. - kontynuowała dziewczyna. - Dla tego my wszyscy tak naprawdę jesteśmy już martwi. Jesteśmy niczym więźniowie którzy uciekli spod stryczka, a teraz w kajdanach uciekamy przez las, gdy psy pędza naszym tropem. -zakończyła lekko łamiącym się głosem.
- Inori-chan, Inori-sama, Inori - blondyn bawił się jej imieniem, tak jakby było ono najlepszym dostepnym mu w tej chwili środkiem przeciwbólowym. - Jeśli mnie znajdzie, to uwolnię świat od jego klątwy. - powiedział strażnik równowagi z dziwną nawet jak na niego stanowczością, której sukcesywnie odbierał mu stan w jakim się znajdował.
- Mam jednak dwie prośby, w zamian za ich spełnienie zrobię wszystko. - Faust, który słynął z tego, jak bardzo wodził sercami innych, tym razem zdawał się być szczery.
- Powiedz mi wszystko co o nim wiesz, każdą plotkę. - pierwsza z nich wypłynęła z ust pacjenta. - I skup się na tym, by przywrócić mnie do stanu umożliwiającego walkę. W ten sposób zabezpieczysz resztę - dodał po chwili samolubnie.
- Bardzo bym chciała przywrócić was do zdrowie jak najszybciej, ale to nie takie proste. Za dużo magii w której nie jestem najlepsza tylko bym wam zaszkodziło. To jak z lekami, nie można ich przedawkować, a moje zaklęcia to jak wiele małych pastylek. -wytłumaczyła kapłanka i rutynowo poprawiła kilka bandaży, szczególnie te które chroniły miejsce gdzie wcześniej znajdowało się ucho Fausta.
- A plotek o Kacie jest wiele, od tych najbardziej fantastycznych, po te opisujące konkretne mordy których się dopuścił. - stwierdziła ponownie opadając na trawę. - Nie wiem czy to może w czymś pomóc.
- W każdej plotce jest ziarnko prawdy, a każde z nich przybliża do rozwiązania - powiedział blondyn przymykając na chwilę oczy.
- Nie wiem czy to możliwe - powiedział wpatrując się w absolutną ciemność swych powiek. - Lecz jeśli potrafisz wykorzystać moją energię magiczną do swoich rytuałów, zapraszam - strażnik równowagi nie znał słowa “upór”. Wręcz przeciwnie, nawet będąc kilka chwil po powrocie z krainy umarłych, już oferował innym coś, co w jakiś sposób mogło przybliżyć go do swego celu.




Kaligrafia niosła ze sobą wiele pozytywnych wartości. Jedną z nich strażnik ujrzał gdy tylko zamknął powieki po raz kolejny. W jego umyśle pojawiła się gigantyczna wizualizacja znaku jego ukochanej idei, równowagi. Bawił się przez chwilę jej widokiem, wzrokiem pochłaniał każde zagięcie, napawał się niczym fanatyk patrzący na swe bóstwo. Mrugnął oczyma raz jeszcze, tym razem okolice jego mentalności były puste, ciemne, jednak przenosiły ze sobą to, co sercu Fausta najbliższe.
Stan jego ciała nie pozwalał na nic więcej niż wyzwania i rozrywki intelektualne. Blondyn przywołał do siebie wspomnienie pierwszej walki, po której odczuł że i jego zaczyna dręczyć plaga wżynająca się w kontynent. Każda sekunda przepełnionej mocą jak i boskością potyczki miała jakieś znaczenie. Teraz jednak skupił się na czymś innym, próbował bowiem obiektywnie przywołać swe uczucia z tamtego dnia. Coś, magiczna lampka zaświeciłą się nad jego głową, zaś dusza powoli wstawała, by krzyknąć donośne “Eureka!”.
Przypomniał sobie rownież spotkanie z homowampirem oraz tarczownikiem-bimbrownikiem. W tamtej potyczce nie zmieniło się w nim nic, pozostał niewzruszony. Czuł sie, jak gdyby fakt odebrania żywota wampirowi nie miał na to najmniejszego wpływu.
Jeśli przemieścić się nieco w czasie od tego momentu, to blondyn zauważył jakąkolwiek zmiane w stanie swojej duszy dopiero po sprzeczce z Shibą. Lista motywów, uczuć, które wtedy nim targały nie była zbyt długa. Wiedział, dlaczego to robił, jednak był też pewien, że sposób który wybrał nie był poprawny.
Następna scena która pojawiła się tylko po to, by nękać go wspomnieniami o porażce zawierała więcej krwi niż wszystkie inne razem wzięte. Właściwie to ilość takowej, która przez wiele kolejnych dni będzie zmywana przez opadające z nieba krople życiodajnej substancji znajdującej się pod jarzmem pierwotnego pana boskiego rumaka, wystarczyłaby do uzdrowienia wszystkich, którzy cierpią na niedobór pływającej w ich żyłach cieczy. Tutaj również powód, to co przywołało do niego szaleństwo zdawało się być oczywiste, a przynajmniej pozornie łatwe do uchwycenia.
Nie była to chęć zyskania potęgi kosztem wszystkiego, to było by zbyt proste i nudne.
Dokładnie tak daleko było tej teorii do prawdy jak i temu, że chodziło o naruszenie żywota innego człowieka.
Chodziło o coś innego. To, co przywoływało do niego plagę leżało znacznie głębiej. Jego świadomość zanurkowała w swe wspomnienia jeszcze dalej, odnajdując swe pierwsze spotkanie z katem, oraz każdą z zasad, ktorą zgodził się wtedy przestrzegać. Naruszył ją dokładnie tak samo jak i ciało swych przeciwników. Każda rana którą wywoływał odbijała się na jego duszy, trawiła go od wewnątrz. Sytuacja w której zbyt szybko sięgał do rozwiązań ofensywnych była równie straszna w skutkach, zaś moment w którym Faust ujrzał metaforyczne odbicie swej duszy upewnił go w tym przekonaniu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=7Hm5Dmwulkc[/Media]

Wystarczyło więc wrócić do źródeł. Do czasów gdy równowaga przysłaniała mu jego żywot. Owszem, walka była ciekawa, jednak nie mógł on łamać swych zasad tylko po to, by zyskać kilka sekund szczęścia. Był zobowiązany przez swe słowa, jak i boskie dary do tego, by nie ranić. Być arbitrem, rozjemcą. Nie zaś napastnikiem który niszczy swe ofiary. Owszem, był w stanie pozbawić kogoś ducha, gdy jego egzystencja zagrażała równowadze, jednak nic poza tym. Posiadał wolność decyzji, jednak środki jakimi je popierał były już dawno określone.
- Inori? - zapytał roześmiany. Czuł się lepiej. Coś jednak pozostawało niejasnego. Wiadomym było to, co sprawiało że plaga rozrastała się w coraz to większym tempie. Każdy, kto znajdywał się coraz bliżej opętania z wielką łatwością doprowadzał do sytuacji, które nawet bez Szaleńśtwa odbierały by ludzią zmysły, tym razem jednak mogło być nieco inaczej. Ten, który padł ofiarą jako pierwszy zarażał. Nie była to jednak czynność tak trywialna, prosta, jakby to się wydawało. Daleko temu było do sposobu za pomocą którego wspomniana przez Librę Czarna Śmierć rozprzestrzeniała się po całym świecie. O nie...
Przede wszystkim szaleństwo nie szkodziło osobnikowi, lecz dawało mu większą siłę, pozwalając działać dalej. Śmiało można było założyć, że niemalże każde miejsce posiadało w sobie warstwę szaleństwa...
Oczy blondyna otwarły się z wielkim trudem, spoglądając na niebo w pełnym zaciekawienia i rozterki stanie. Obserwował chmury, które raz za razem zmnieniały swą postać, wystawiając jego umysł na widowisko dorównujące teatrowi cieni. Niektóre z nich były większe, inne mniejsze, niemalże tak samo, jak to, jak bardzo każdy odczuwał efekty plagi. Strażnik mógł błądzić, jednak zdawało mu się, że to, czy szaleństwo wpłynie na kogoś mogło zależeć nie tylko od kształtu jego duszy, ale także od tego, czy ktoś posiadajacy w sobie cząstkę tej choroby, czy może mocy znajduje się w pobliżu.
Strażnik Chaosu z całą pewnością był niewrażliwy na krańcowe efekty choroby, której tak bronił, jednak z równie wielką stanowczością można stwierdzić iż posiadał on w sobie niezbędne ilości takowego by rozprzestrzenić ziarno grzechu gdy tylko nadaży się taka okazja, gdy dusza człowieka zostanie naruszona przez jakieś silnie związane z nią wydarzenie, a jej warstwa ochronna stanie się zbyt słaba.
Następnym momentem w którym blondyn odczuł zmiany w konstrukcji swej duszy był ten, gdy złamał przykazanie traktujące o pokojowych rozwiązaniach. Nie dość, że jego cel pozbawił wcześniej życia tej, dla której szaleństwo było stanem naturalnym, to każdy znajdujący się w stworzonej na królewskie wezwanie drużynie doświadczył czegoś, co mogło posiać w nim ziarno Szaleństwa. Żaden jednak nie utożsamiał się z chorobą tak bardzo jak...
Kat. Osobnik, na którego wystarczyło pojedyncze spojrzenie by poczuć dreszcz strachu, rozpaczy, pragnienie mocy by tylko zakończyć jego dominację nad ludzkim żywotem. Nic więc dziwnego że ktoś, kogo bez przerwy próbują opętać dusze jego ofiar był tak dobrym ogrodnikiem, zaś każde zasiane przez niego ziarno wydawało tak dużo plonów jak tylko było to możliwe. Nawet Shiba wspomniał/a o tym, że jej kontynent jest bezpieczny tak długo, jak pozostaje oddzielony od glównego lądu. Czyżby przez to, że nikt nie był w stanie przenieść “wirusa” tak daleko?
W czasie gdy strażnik o włosach koloru siana rozmyślał nad ideą i przyczyna zarazy z którą mieli walczyć Inori opowiadała plotki o kacie. Większość z nich była opisami miejsc jego rzeźni, każda tam samo brutalna i złowieszcza. Gwałty i wymordowywanie całych wiosek, palenie karawan i pożeranie ludzkiego mięsa, wszystko to można było znaleźć w słowach które często z trudem przechodziły dziewczynie przez gardło.
- Jest jeszcze jedna, trochę dłuższa. O tym skąd w ogóle wziął sie kat. Chcesz posłuchać? - zapytała zerkając na milczącego od dłuższej chwili Fausta.
- Z chęcią. - odparł krotko blondyn.
 
Zajcu jest offline  
Stary 29-03-2013, 21:04   #163
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Dziewczyna westchnęła nieco niezadowolona.
Rozglądał się po pomieszczeniu upewniając, że ściany o niczym nie świadczą. Jej nowy pancerz był całkiem wygodny i na pewno będzie dużo skuteczniejszy od ubrań rodowych. Kolczuga była lekka a elementy płytowe nieco luźne, choć wciąż twarde. Było nie było, jej styl walki opierał się na unikach a nie przyjmowaniu ciosów.
Z zastanowieniem przyglądała się lustru.
- Nic nie poradzimy. Wpaść na jedną czy dwie pułapki to jeszcze nie wstyd. Zwłaszcza jak nie ma się łotrzyka w drużynie. - Podeszła do szklanej powierzchni aby zbadać ją dotykiem. Zastanawiała się, czy mechanizmu nie da się poruszyć bądź przestawić.
Lustro nie było niczym specjalnym, jedyną specyficzna jego cechą, był oto że na powierzchni nie pozostawały żadnej ślady. Nie dało się go zarysować czy ubrudzić, wciąż było idealnie gładkie i czyste. Mechanizm pozwalał natomiast obracać lustrem w dowolny sposób, tak że można było się w nim przejrzeć, sprawić by odbijało powierzchnię podłoża, a nawet ustawiać pod różnorakimi kątami ,co powodowało zakrzywienie promienia świetlnego.
"Może jakaś ukryta wiadomość, huh?" Dziewczyna poprawiła włosy oglądając swoje odbicie a następnie zaczęła przekręcać lustro, kierując światło na kolejne ściany sali, licząc na jakąś magiczną reakcję.
Światło poczęło sunąc po ścianach niczym to które wskazuje drogę statkom. W pewnym momencie jednak zamiast, zatrzymać się na ścianie, to weszło w nią, przeniknęło przez jedna z kamiennych zapor, jak gdyby ta nie istniała.
- Świetnie. Zobacz ktoś co tam jest. - rzuciła polecenie ekipie. Jeżeli ściana była zrobiona z cienkiego materiału nie było nic przeciw tego typu reakcji.
Pytaniem było ile jest w tej komnacie przejść i które, bądź ile z nich prowadzi do wyjścia.
Kaze przeciągnął sie i ruszył do wskazanego przez światło punktu, zbliżył się do ściany i delikatnie dźgnął ją końcem swej broni. Ostrze zanurzyło się w kamień, jak gdyby ten był wodą lub innym płynem.
- Albo mi sie wydaje albo tu nic nie ma... -stwierdził cień po czym wziął głęboki oddech i wkroczył w iluzoryczną kamienną zasłonę. - Tu są drzwi! -krzyknął po chwili niewidoczny dla grupy cień.
Niebieskoskóra przyglądała się mu w zastanowieniu.
- Tego to się trochę domyśliliśmy. Miałeś sprawdzić co jest za nimi. Tak na wypadek gdyby to było groźne. - sprecyzowała się Kazemu podchodząc do bramy. Przygotowała Safaię gotowa ruszyć za asasynem.
Kaze chwycił pewniej swoją broń, po czym jednym ruchem otworzył drzwi... za którymi była druga identyczna komnata.
Gdy dziewczyna stanęła obok Kazego, jej mina nieco się skrzywiła.
- Coś czuję, że to nam trochę zajmie. Ryjek! - krzyknęła za siebie. - Weź jakąś kartkę i węgiel. Będziesz kreślił mapę. Wystarczą kółka i kreski. - no cóż, póki co nie było dużo filozofii. Należy powtarzać czynności póki nie natrafią na nową przeszkodę. Z pomocą archeologa powinni być w stanie uniknąć chodzenia w kółko...
- Tajest... kwik! -zawołał prosiak, chwytając za kartkę i ruszając za grupą. Problem jednak pojawił się szybko, w kolejne sali bowiem nie było przejścia, a przynajmniej strumień światła go nie wykrywał.
- Mogliby mieć nieco konsystencji w tych swoich zasadach. - dla pewności Shiba oświetliła jeszcze podłogę. Kto wie, może teraz czas na zapadnię. Ewentualnie obmaca osobiście ściany.
- Czyli nie ma dalszej drogi....Albo to zła sala, albo wcale nie chodzi o parcie w przód. - dziewczyna doszła do wniosku, że niekoniecznie poprawnie myśli.
Złapała za lustro i przestawiła je w stronę pierwszego pomieszczenia. Następnie wróciła się aby sprawdzić, czy nic się nie stało. I czy przypadkiem pokój numer jeden nie jest połączony z jeszcze jakimś innym.
Był to strzał w dziesiątke, gdy drugie lustro zostało przestawione, tak że promienie świetlne odbijane przez szklane powierzchnie spotkały się ze sobą, cała pierwsza sala zadrżała, a jedna ze ścian odsunęła się na bok ukazując korytarz pozwalający iść dalej.
- To...już...obiad? -zapytał wybudzony zgrzytem kamieni Krio, uwieszony na plecach Madreda.
- Nie. Dopiero się dzień zaczął. Idziemy dalej. - Shiba skierowała się w stronę przejścia, zastanawiając się ile różnorodnych mini-zagadek będzie czekać ich po drodze.
Korytarz był dość długi i bardzo cichy, o dziwo brakowało w nim też kurzu, wszystko było nieskazitelnie czyste. Odgłos kroków drużyny odbijał się cichym echem po przejściu, jednak to dość normalne zjawisko w podziemnych tunelach. W końcu jednak drużyna doszła do kolejne sali, ta była o wiele większa i lepiej oświetlona, wszędzie wisiały magiczne kule rzucające jasny blask na dziwaczną posadzkę. Podłoga bowiem była jedną wielka kamienna płytą, na której ktoś fosworyzującą kreda wyrysował kwadraty, ukladające się w coś na kształt planszy do gry.


Większość pól stanowiły kwadraty, każdy pokryty dziwnymi nieznanymi drużynie runami, niektóre pola jednak wyróżniały się. Dwa duże okręgi, obudowane stalowymi barierkami, wyglądały niczym jakiś starożytny portal, cały pokryty krasnoludzkimi facjatami, wykonanymi z kamienia. Na planszy znajdowały się dwa pola, po jednym dla koloru światła, jakie wydobywało się z portalów, kolejno czerwone i niebieskie. Były tu też wyraźny start, na którym stał posąg krasnoludzkiego wojaka, jak i meta, umieszczona między dwoma potężnymi kamiennym kolumnami.
Niedaleko tej wielkiej planszy, znajdowały się dwie kamienne misy w których leżały kości do gry wykonane..z prawdziwych kości. Przy jednym z naczyń stał pomnik kamiennego krasnoludzkiego kapłana, wykonany tak by odwzorować każdy szczegół - nawet wzrost. Kamienny posąg, gdy tylko drużyna wkroczyła do sali, ze zgrzytem rozchylił swe usta i zagrzmiał głosem potężnym niczym górska lawina. - Wybierzcie rzucającego i piona! By iść dalej musicie wygrać!
Sidhe nie była nigdy zbyt zainteresowana krasnoludami. Ale nigdy by nie pomyślała, że oni są fanami gier planszowych do stopnia, w którym robią z nich pułapki pod świątyniami...
- ...W pierwszej kolejności, proszę o wytłumaczenie zasad. - nieco szczęścia i będzie to prostsze od walki z golemami strażniczymi na polu pułapek...z drugiej strony nie była to sytuacja której oczekiwała bądź tym bardziej, do której była przygotowana.
- Zasady są proste. -zagrzmiał krasnolud z kamienia wykonany, dłonią wskazując planszę. - Każdy z graczy ma po jednym pionie, oraz dwie kostki. -mówiąc to brodacz uniósł do góry dwie kości jedna tradycyjna o sześciu ścianach, drugą natomiast w formie czworościaniu. - Musi w swych ruchu wybrać której używa, wybranie tej... -mówiąc to uniósł kość o sześciu ścianach. -... określa o ile pół twój pion przesunie się, w stronę w która jego twarz jest zwrócona. Ta zaś... -powiedział unosząc drugą kość. - Pozwala Ci obrócić piona, by w inną stronę spozierał. Jeden punkt to obrót o jedną czwartą ruchu zegara, zgodnie z ruchem wskazówek jego. -zakomunikował brodacz, przedstawiając zasadę dość nietypową dla gier planszowych. - Ten kto pierwszy piona do mety doprowadzi zwycięży pojedynek. - po tych słowach kamienny posąg dłonią wskazał na plansze do gry.- Każde pole kryje tajemnice, może pomóc jak i zaszkodzić. Grać można bez ryzyka wybierając trasę dłuższa ale o mniejszej ilości zakrętów... można też ryzyko podjąć i portal przejąć spróbować by szybko na konkretne pole się przenieść. -wyjaśnił idea kręgów i dwóch kolorowych pól.
Shiba spoglądała na pole z pewnym zastanowieniem.
Życie kobieciarza rozbijającego się po tawernach i przepijającego pieniądze rodziny nauczyło go kilku sztuczek w grach hazardowych. Najistotniejsze były te, które pozwalały na naruszenie wyników bez formalnego oszukiwania, jak "counting" w black Jacku czy "spinning" w kościach...
- Jeżeli nikt z was nie jest specem od manipulacji kośćmi, to mogę coś spróbować. Kaze będzie pionem...Wydaje się być najzwinniejszym na wszelki wypadek.
Niestety nie była specem od hazardu, choć wciąż jakieś szanse miała.
Dice spinng opiera się na wyrzuceniu kości podkręcając je niczym dyski, a następnie uderzając w podłoże na którym się znajdują aby wpłynąć na ich ruch. Jej zdolność do napinania mięśni przed kopnięciem powinien tutaj wystarczyć. Były jednak dwa problemy: W ten sposób najłatwiej będzie uzyskać wynik 1 bądź 6 lub 1 a 4 w wypadku drugiej kości.
Kaze przytaknął i zajął miejsce obok krasnoludzkiego posągu, natomiast Shiba stanęła przed kamienną misą. Fakt kantowanie z rzutami mogło być pomocne... ale problemem był kształt misy. Nie była to powierzchnia płaska, tak więc ciężko będzie sprawić by kości obracały się po idealnie gładkich ścianach półokrągłego naczynia.
- Ten kto wyrzuci więcej zaczyna. -odparł krasnoludzki strażnik i tupnął swoja kamieną stopą, co sprawiło że cała plansza podświetliła się jasnym blaskiem. Następnie wypuścił kość z dłoni a wypadł na niej dość wysoki wynik bowiem pięć.
Dziewczyna zacisnęła kość w dłoni i dmuchnęła w nią na szczęście. Następnie ustawiła ją między kciukiem a środkowym palcem i wypuściła podkręcając.
Podkręcona kość kręciła się z mniejszą ilością ruchu niż zwykła, rzucona na ślepo. Nie minęło długo nim zaczęła obracać się w miejscu niczym rozkręcony dysk dokładnie na środku misy.
Licząc na odrobinę szczęścia, dziewczyna czekała na moment w którym kość spowolni na tyle aby dobrać odpowiedni moment aby wpłynąć na wynik. Gdy tylko odczuła moment docisnęła swoją stopę do podłoża, robiąc w nim małe wgniecenie.
W normalnych warunkach musiałaby uderzyć w ziemię obok misy bądź lekko ją szturchnąć co byłoby zbyt oczywistym oszustwem. Ta drobna zdolność pozwalała jej na niewidoczne naruszenie podłoża, ta drobna energia została przekazywana po drodze do misy, gdzie naruszała ruch obrotowy kości, zmuszając ją do upadku na numer jeden. Lądując szóstką w górę.
- W takim razie zaczynam.
Kostka p oraz kolejny opuściła dłoń niebieskoskórej i potoczyła się po misie, tym razem normalnym sposobem, dając po chwili wynik równy trzem oczkom. Kaze przestąpił trzy kroki, zaś pole na którym stanął podświetliło się... jednak nic sie nie stało. Widać tutaj nie czekała niespodzianka.
- Zatem teraz moja kolej! -zagrzmiał brodacz z kamienia i wypuścił z dłoni kość, na której wypadły cztery oczka. Kamienny pion wykonał powolne kroki mijając cienistego zabójcę i stając pole dalej, to jednak błysnęło niebieskim światłem... i krasnoludzki wojownik wrócił na start.
- Przeklęte pułapki... -mruknął przeciwnik Shiby w tej dziwacznej grze.
- Hah, widać kompanię Biru po naszej stronie. - zadowoliła się Shiba sięgając po czterościenną kość. - Tym razem deklarują obrót. - stwierdziła zadowolona z obecnych sukcesów. Ile potrwa to szczęście?
Kostka opuściła dłoń niebieskoskórej a wypadła na niej najgorsza możliwa liczba, czyli cztery. Tak więc Kaze zrobił zgrabny obrót dookoła własnej osi dodając tej czyności dodatkowe efekty dźwiękowe w postaci cichego wesoło “ Ziuuu
Kostka drugiego gracza ponownie ruszyła w stronę misy tym razem dając pięć, jego pion ponownie opuścił startowe pole i zajął nową pozycje na planszy. Tym razem pole było wolne od pułapki.
- Zapeszyłam... - przeklęła pod nosem Shiba podrzucając w ręku czworościan. Do trzech razy sztuka a to dopiero druga próba.
Zakręciła trójkątem i zaczęła uważnie oglądać jej ruch. Chciała trzech oczek i trzech dostanie. Nie odmawia się kobiecie na misji ratowania świata podczas starożytnych gier planszowych. - Bingo.
Kaze z uśmiechem odwrócił się twarza do nowej trasy, zaś kamienny brodacz pogładził sie po wąsie. - Niezwykłe wręcz szczęście. -odparł a kostka opuściła jego dłoń. Wypadł nań maksymalny wynik, ale kamienna figura przestąpiła jedynie dwa kroki i jej trasa zakończyła się, tak więc zatrzymała się w miejscu, zaś pole błysnęło i pojawił się na nim nagle olbrzymi golem z kamienia. Krasnoludzki pion jednak bez trudu pokonał przeciwnika, który okazał się pułapką tego kwadratu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To gra planszowa, rodzaj gry w kości. To nic innego jak test szczęścia.
Jedyne co było w tego typu grach, to wyliczenie najkrótszej trasy do celu i rzucanie kością licząc na szczęście. Dla niej tą trasą był niebieski portal, chyba, że znałaby zawartość ukrytych pól. W innym wypadku nie miała zbyt wiele wyboru, a sam fakt oszukiwania był raczej siłą przypadku, że akurat ona zdobyła kości do ręki. - Rzucam na ruch, oczywiście.
Kostka ze zgrzytem opadła na kamieną powierzchnię a na jej powierzchni pojawiła się mało satysfakcjonująca wartość - jedynka. Kaze zrobił krok ze znudzeniem na twarz, a jego pole po raz kolejny okazało się być pozbawione niespodzianek.
- Ja zaś wybieram obrót rzecz jasna. - zagrzbiał krasnal ale i on szczęścia nie miał bowiem kostka wybrała sobie czwórkę, przez co pion mozolnie okręcił się dookoła własnej osi.
- Nuda! -krzyknał Kaze. - Mogłas wybrać tego śpiocha tu nic do roboty nie ma. -marudził zabójca.
- Upadłby mi na sąsiednie pole i dostalibyśmy dyskwalifikację. Raz jeszcze! - krzyknęła rzucając ponownie kością na ruch. - Tak właściwie, jesteś golemem czy gram z czymś żywym? - zapytała Shiba.
Kostka znowu dała jedynkę, jednak tym razem gdy Kaze zrobił znudzony krok, spod jego stóp wystrzeliło zielone światło.
- Cóz za szczeście! Podwójny ruch, w następnej turze twój rzut zostanie podwojony. -wyjaśnił brodacz, po czym odparł na pytanie Shiby. - Jestem golemem, ale mój Pan obdarzył mnie pewną dozą świadomości. -stwierdził wypuszczając kość z dłoni, a jego figura znowu obróciła się dookoła własnej osi. Staruszek nie miał szcześcia.
- Zaskakująca mechanika. Możesz nam powiedzieć co się stanie, gdybyśmy przegrali? - zapytała wyrzucając kości do misy. Postanowiła spróbować oszukać...jednak źle dobrała czas. Nie udało jej się wpłynąć na wynik.
Wypadła trójka co z bonusem dało podwojoną liczbę oczek. Kaze wesoło począł przeskakiwać z pola na pole, zatrzymując się tuż przed czerwonym portalem, to było kolejne puste pole.
- Trzeba zapłacić za przegraną. -odparł enigmatycznie krasnal gdy jego figura wykonała skręt o 90 stopni.
- Złotem? - dopytała dziewczyna. Zabawa jakaś była, ale nie specjalnie jej na tym zależało, jeżeli może wykupić przepustkę. Rzuciła niedbale kością do misy. Co by nie wypadło, i tak jest dobrze.
Wynik w istocie nie był ważny, bowiem Kaze wskoczył do portalu i pojawił się na czerwonym polu, co kończyło turę Shiby.
- Czymś cenniejszym. -odparł posąg a figura ponownie wykonała jeden skręt, tym samym patrząc teraz na pole startowe oddalone o kilka pól.
- Cenniejsze od złota dla krasnoludów...panowie, wygrywamy. Nie widzę innej opcji. - stwierdziła wrzucając kość do misy. Póki prowadziła było dobrze. Bardzo dobrze.
Kaze wykonał pięc kroków a jego pole ponownie nic nie przyniosło tej zabawie. - Nuuuuudaaaaa. -skomentował cień,a figura golema w końcu obróciła się twarzą w stronę, odpowiednia do dalszego marszu.
- Kim właściwie jesteście? -zapytał golem od niechcenia.
- Podróżnymi. - odpowiedziała w prost Shiba wrzucając kość do misy. - Musimy przejść pod górą na drugą stronę. No ale wpadliśmy tutaj szukając korytarzy.
Kaze doszedł do końca prostej ścieżki, znowu potrzebne będą rzuty na obracanie. Kamienna figura natomiast, wykonała cztery kroki, dochodząc do kolejnego zakrętu, z którego wystrzelił niebieski fajerwerek. - Darmowy obrót! -ucieszył sie golem, gdy jego pion automatycznie obrócił się twarzą w odpowiednim kierunku. - A jaki jest cel waszej podróży?
Dziewczyna wyrzuciła trójkątną kość nieco zirytowana szczęściem krasnoluda.
- Góra przeznaczenia. - odpowiedziała szczerze.
Nie tylko krasnal miał szczęście bowiem Kaze obrócił się w odpowiednią stronę do dalszej drogi, pion krasnala natomiast wykonał ruch o jedno pole... aktywując kolejną fajerwerkę. - Wspaniale podwojony wynik z tej tury! -ucieszył się golem, a jego figura zrobiła kolejny krok za sprawa magicznego bonusu, a ku złości Shiby kolejne pole przyniosło nowa premię - figura krasnala znowu odwróciła się samoistnie w odpowiednia stronę. - Góra przeznacznia... my zwaliśmy ją też miejscem Tysiąca pytań. Po co tam idziecie? -dopytywał się golem.
- Tak pozwiedzać. Restaurację tam otworzę. - odparła Shiba spoglądając na golema z lekko uniesionymi brwiami. - Aby poznać pytania na odpowiedzi.
Dziewczyna rzuciła kośćmi z nadzieją, że krasnal przestanie ją doganiać. Miała drobną nadzieję, że uda jej się ją zakręcić i zdobyć jedynkę...dwa razy pod rząd. Co by nie było, układ pól w tym momencie był najbardziej irytujący.
Sztuczka się nie udała, nadomiar złego kostka podyktowała za dużą liczbę oczek, czwórka była liczbą jaką los dał Shibie, co poskutkowało tym, że Kaze trafił do jednego z rogów najtrudniejszego momentu w grze. Ponadto gdy tam stanął nad jego sylwetką pojawiła się smutna buźka, która autor gry zapewne umieścił tam gdyż wydawała mu się zabawna.
- Oj tracisz turę panienko. -zaśmiał się krasnal
Jego pion ruszył o jedno pole do przodu... po czym zniknął i pojawił się na stracie.
- Niech no młot wielkiego Moradina wszystkie te pułapki trzaśnie! -zirytował sie gracz przeciwnej drużyny rzucając drugi raz kostką, bowiem Shiba musiała poczekać jedną kolejkę. Wyrzucił trzy, a jego pion stanął na rozwidleniu... które tym razem okazało się zwierać bonus! I to jaki! Pion odwrócił się samoistnie w stronę ścieżki z portalami.
- Biru i Kuro w ciągłym są ruchu, wkoło Papuru pod dyktaturą jego, gdzie Biru festyn zakończy tam Kuro z pominiętymi wino w ciszy wypije. - zacytowała dziewczyna wyrzucając kość trójkątną do misy. - Niezwykle zabawnie wygląda taniec szczęścia w tej grze. Nie pozostaje ono na długo w miejscu.
Pion Shiby obrócił się w odpowiednim kierunku, zaś krasnal wypuścił z dłoni kość. - Szczęście ważne jest w podróżowaniu młoda damo. -odparł brodacz gdy jego figura przesunęła się jedynie o jedno pole do przodu, aktywując ponadto kolejnego golema z którym bez trudu sobie poradziła. Shiba wyrzuciła po raz kolejny kość z ręki a jej mała sztuczka udała się - wypadło 1 dzięki czemu Kaze stanął na skrzyżowaniu odpowiednich ścieżek, jednak gdy to zrobił buchnęło niebieskie światło i pojawiła się przed nim kamienna figura w postaci byka - kolejny golem przeciwnik.
- Wreszcie coś zabawnego! -zaśmiał się cień i zniknął nagle by pojawić się nad bykiem. Jedna z kam opuściła jego dłoń, a ostrza zaczęły wirować niczym łopaty małego wiatraka. Tak rozpędzony atak, bez problemu pozbawił głowy stwora, który rozwiał się w nicość.- Dobra przesadziłem to było nudne. -mruknął opadając na posadzkę, pion krasnala przesunął sie zaś o dwa pola.
- Ciekawa z was drużyna. -zauważył brodacz.
- Zdecydowanie. Obwiniaj o to nasz potencjał. - jakby nie było, zwykli ludzie nie byli ani ciekawi, ani zdolni do wykonania zadania powierzonego ich drużynie...czy też narobienia zadymy aby ktoś inny mógł je wykonać. - Rzucam na obrót. - stwierdziła łapiąc za trójkątną kość.
Jedynka na kości sprawiła że Kaze marudząc obrócił się w stronę niewłaściwą do dalszej drogi. Pion krasnala zaś ruszył o cztery pola do przodu, a światło pod jego nogami rozbłysnęło tak jak wtedy gdy cofało go do początku. Figura brodatego gracza jednak nieznacznie ruszyła palcem a pułapka zgasła. - Oj czasami nie działają... -powiedział niewinnie przeciwnik Shiby. - Kojarze tego cienistego piona.- dodał czekając na ruch niebieskoskórejk.
- Ponoć sprawił wam dylemat moralny. - odpowiedziała Shiba - Sam możesz z nim dyskutować. - poinformowała golema po czym rzuciła kością do obrotu, przyciskając znów nogę do podłoża. Była świadoma, że interesująca pułapka może znajdywać się w punkcie naprzeciw, ale była zbyt blisko mety aby pozwolić sobie na ciekawość. Kaze obrócił się, a pion krasnoluda wskoczył w czerwony portal. - Gra wydaje się zbliżac do koća. -zauważył gdy kostka poturlała się w misie Shiby dając sześc oczek, dzięki czemu Kaze trafił na pole tuz obok mety, krasnoludzki pion zaś wykonały trzy kroki przed siebie.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy po czym wrzuciła ponownie kość do misy. Czworościan tym razem.
Nie było to zbyt przyjemne uczucie, grać o życie w grę planszową. Miało to na swój sposób żenujący posmak. - Czeka nas coś jeszcze za tą komnatą, czy będziemy mogli opuścić tą górę?
- Kto to może wiedzieć. -odparł gdy kostka Shiby dała wynik równy dwa, czyli o jedno oczko za mało by Kaze obrócił się w dobrą stronę, pion przeciwnika ruszył się natomiast o pięć pól. - a spieszy się wam?
- Tak. - przyznała dziewczyna skupiając się na kości. Przez chwilę nie odzywała się, ponownie oszukując w grze. - W teorii musimy zdążyć osiągnąć nasz cel, nim umrzemy. W praktyce, im szybciej, tym lepiej dla świata. - wyjaśniła dziewczyna.
-Ciekawe. -zaśmiał się krasnolud gdy Kaze w końcu dotarł do mety. - Dawno nikogo tu nie było, szkoda że gra tak szybko się skończyła. -westchnął golem a jedna ze ścian odsunęła sie ukazując tunele umożliwiający dalszą drogę. - Wpadnijcie jeszcze kiedyś!
- Rozpatrzymy ofertę - powiedziała Shiba bardziej z grzeczności niż zainteresowania. Następnie podniosła się z ziemi i skierowała do tunelu. - Koniec odpoczynku, ruszamy dalej! - krzyknęła dodając samej sobie nieco siły. Następnie przeciągnęła się lekko i skierowała w drogę.
 
Fiath jest offline  
Stary 30-03-2013, 18:23   #164
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sanity Knights


Strażnik podziemia.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uGoQV6D-5xA[/MEDIA]

Zagadka luster jak i gra planszowa zostały pokonane przez wędrowców w całkowicie bez problemowy sposób. Ich kroki skierowały się teraz ku kolejnemu korytarzowi, w którym panował mrok tak gęsty iż nóż mógłby się na nim połamać. Nie pomagały pochodnie, a nawet oczy Kaze tak przyzwyczajone do życia w mroku nie widziały dalej niż na wyciągnięcie ręki. Grupa błądziła niemal na ślepo, a jedynie dotyk szorstkich kamiennych ścian pozwalał im nie potykać się o własne nogi.
- Jakaś…kwik…krasnoludzka..kwik…magia.-wysunął oczywisty wniosek prosiaczy archeolog, gdy przez dłuższy czas szli prostym monotonnym korytarzem. Jednak gdy mrok powoli zaczynał być męczący na ścianie pojawiła się pojedyncza pochodnia, która w jakiś sposób pokonywała okowy magicznej ciemności. Zaraz znajdowała się kolejna i kolejna tak, że drużyna dokładnie widziała gdzie teraz wkracza . Członkowie tej części ekspedycji do walki z zarazą stanęli przed potężnym kamiennym łukiem, który stanowił bramę do kolejnego okrągłego pomieszczenia.

Sala wyłożona była wypolerowanymi kaflami z czarnego materiału, gdy stało się w blasku pochodni widać było odbicie własnej twarzy na posadzce. Dwanaście kolumn tworzyło okrąg w centralnej części komnaty, wydzielając tym samym coś na kształt dużego placu. Za każda z kolumn w odległości kilku kroków, znajdowała się wnęka w ścianie. W Każdym z takich wgłębień znajdował się kamienny pomnik, o wysokości ponad dwóch metrów. Figury przedstawiały ludzkich rycerzy, o twardych rysach i hardych od wielu bitew, który stoczyli za życia, twarzach. Każdy z nich odziany był w kamienny pancerz, pięknie zdobiony wykonany z wielką dbałością o szczegóły, niczym ten wykuty przez największych mistrzów kowalstwa. Każdy był tez uzbrojony, w szeroką tarczę która niektóre z pomników trzymały w dłoniach inne zaś na plecach, jak i długie miecze i topory z tego samego kruszcu.

W Sali nie było drzwi, a przynajmniej nie było ich widać, jednak gdy tylko noga ostatniego z członków grupy przekroczyła próg komnaty, jasnym się stało jaka próba ich tu czeka. Stalowe kraty opadły za ich plecami odcinając możliwość ucieczki, a pomniki po kolei poczęły otwierać jarzące się na czerwono ślepia.



Ich potężne kamienne sylwetki, poczęły z wolna poruszać się i wstawać z miejsc jakie nadał im architekt. Kamienne tarcze zazgrzytały ciężko gdy każdy z golemów poprawił je na ręce, a miecze świsnęły w starym zatęchłym powietrzu, gdy wojownicy machnęli nimi na odlew. Dwanaście kamiennych figur poczęło zbliżać się z każdej strony do grupy, chcą zepchnąć ich na placyk między kolumnami, zmuszając ich do walki ze wszystkimi naraz.

Guardian of Balance
Opowieść


Faust leżał na trawie, a Inori przysiadła obok niego. Dziewczyna przeczesała swoje włosy, po czym poprawiła amulet ku czci swego bóstwa –Jonisa, opiekuna zagadek i podstępów, bóstwa typowego dla tych którzy bardziej miłowali chaos niżeli równowagę.
- A więc chcesz posłuchać legendy o początkach kata? –zapytało dla upewnienie dziewczę podając Faustowi kolejną porcje zimnej wody. – A więc dobrze, było to tak…

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HmJivWlka74[/MEDIA]

Był zimny poranek, koniec jesieni nadchodziły już zimowe przymrozki, a maleńkie płatki śniegu zaczęły opadać z nieba, by pokryć mury twierdzy swym delikatnym dotykiem. Na placu zebrała się spora grupa strażników jak i gawiedzi z okolicznych wiosek, wzrok wszystkich zwrócony był w stronę drewnianego podwyższenia. Stał nań osobnik w czarnym kapturze, a jego dłoń z utęsknieniem gładziła dźwignię uaktywniająca zapadnię, umieszczoną tuż pod szubienicą. Dwóch uzbrojonych zbrojnych, pilnowało wejścia na schody, a rządek przerażonych zbliżającym się zgonem więźniów powolnym krokiem zbliżał się do wejścia na podest.
Jednym z nich był właśnie Kat, mężczyzna który jako jedyny nie wyglądał na przygnębionego zbliżającym się wyrokiem śmierci. Mimo iż jego ręce zakute były w drewniane okowy, a jedynym ubiorem w ten mroźny dzień były spodnie, on uśmiechał się patrząc w stronę schodów. Robaki chodziły po jego czarnych kudłach, niczym starzy goście, którzy zabrali się na ostatnia wycieczkę wraz z tym który dawał im miejsce do życia. Umięśniony i owłosiony tors nie drgnął nawet raz, mimo zimna i drwin strażników. Kat pewnie szedł w stronę schodów prowadzących do jego zguby.


Kruki powoli zlatywały się siadając na murach twierdzy, wyczuwały iż ludzkie truchła już niedługo staną się dlań najlepsza uczta w ostatnich dnia.
Drewno zaskrzypiało cicho gdy stopy kata naciskały na kolejne stopnie, a gdy w końcu wprowadzono go na podest i postawiono przy szubienicy, młody mężczyzna w fikuśnym stroju rozwinął listę przestępstw za jakie został ukarany czarnowłosy osobnik.

- Derylu Crow… –rozpoczął od wymówienia prawdziwego imienia i nazwiska przestępcy. – Zostajesz oskarżony o liczne gwałty, morderstwa i grabieże, poprzedzone aktami szczególnego okrucieństwa i bestialstwa. Jako karę zostałeś skazany na śmierć przez powieszenie, czy masz jakieś ostatnie słowo?- zapytał wieszcz z odrazą zerkając w stronę owłosionego mężczyzny.
Kat rozejrzał się po zebranych na placu ludziach. Szczerząc swe paskudne zębiska w szkaradnym uśmiechu. – Jedyne co mogę powiedzieć, to że nie zaznałem nudy w żadnym dniu swego życia! Nie żałuje żadnego dnia! –zarechotał mężczyzna co wzbudziło okrzyki, żądnego krwi zbójcy, tłumu. Wieszcz z odraza cofnął się ok. rok i kiwnął w stronę strażników.

Zbrojni podeszli do Deryla i zarzucili pętle na jego szyję, ten nie opierał się, bez żadnych zbędnych ruchów przyjął swój wyrok i karę. Uśmiechnął się jeszcze raz, po czym za sprawa ruchu ręki prawdziwego kata na tej egzekucji, runął w dół a lina poczęła odcinać dopływ powietrza do jego płuc. Ciało mężczyzny zaczęło miotać się w naturalnej reakcji o życie, celowo użyto węzła który nie złamie karku mordercy, miał on cierpieć jak niegdyś jego ofiary.
Wtedy jednak zdarzyła się rzecz, niezwykła. Lina która trzymała Dryla Crowa nad ziemią pękła, jak gdyby przecięło ją niewidzialne ostrze. Mężczyzna wylądował na ziemi, a nim ktokolwiek zdołał mrugnąć był już przy jednym z gwardzistów wyrywając mu broń z dłoni. Po chwili głowa strażnika potoczyła się po ziemi, a władca czarnej wieży zawył niczym dziki zwierz.
- Tak wiec nie nadszedł jeszcze mój dzień!

Tłum wpadł w panikę, wszyscy zaczęli uciekać tratując siebie nawzajem, a kat z głośnym śmiechem wprawiał ich serce w coraz to większa trwogę. Mężczyzna wskoczył na koni jednego ze strażników, zawczasu pozbawiając stróża prawa życia, pędząc w stronę bramy.
Bełty strzały i włócznie posyłane w jego stronę mijały go, jak gdyby ręka losu chciała uratować łotra, który przyniósł już tyle bólu. Kat uciekł z fortecy i słuch po nim zaginął.

~*~

-… A potem po kilku latach wrócił wraz ze swoja bandą. Mordując i niszcząc jeszcze więcej niż kiedyś. Brutalniejszy i potężniejszy, jak gdyby w czasie tej nieobecności jeszcze bardziej sprzedał swa dusze w celu zyskania potęgi. Jak było naprawdę ciężko stwierdzić bowiem twierdze zrównał z ziemią i wybił wszystkich świadków jego nieudanej egzekucji. –zakończyła kapłanka, a jej dłoń przejechała po włosach Fausta. –[i] A teraz śpij, musisz odpoczywać.

~*~

W czasie gdy Faust słuchał opowieści gdzieś w górach wewnątrz czarnej wieży miała mieć miejsce ważna rozmowa. Dyskusja między katem a nieznanym Ci jeszcze słuchaczu tajemniczym osobnikiem.



W monumentalnej budowli z czarnego kamienia i stali, zawsze cos się działo. Bandyci pili i jedli, dzielili łupy jak i zabawiali się z pojmanymi kobietami, brutalnie gwałcąc je, póki te nie były wstanie dać im więcej przyjemności.
Na szczycie wieży znajdowała się natomiast komnata Kata. Wypełniona skórami zwierząt jak i różnorakim orężem, niczym leże jednego z dawnych barbarzyńskich królów. W pomieszczeniu znajdował się tez tron z kości, z ludzkich rzecz jasna. Czaszki tworzyły oparcia na dłonie, a żebra i piszczele mieszały się wraz z innymi partiami szkieletu by utworzyć siedzisko. Kat siedział nań nagi, trzymając w swych potężnych łapskach jedna z kobiet pojmanych w złotej karawce. Jego palce naciskały na krtań dziewczyny dając jej do zrozumienia, że jeden niewłaściwy ruch pozbawi ja żywota. Włochaty mężczyzna brutalnie poruszał biodrami, sprawiając iż jego niewolnica jęczała z bólu, gdy on raz po raz odbierał jej resztki godności, dając swemu parszywemu żywotowi jeszcze więcej przyjemności.


- I jak podobała Ci się w karawce? – z rogu Sali dobiegł zachrypnięty głos, a dźwięk drewna stukającego o kamienie, wskazywał iż ktoś wsparty na lasce porusza się tam.
- Tak jak mówiłeś znalazłem tam kogoś ekscytującego, dawno nikt nie zostawił mi takiej pamiątki. –mówiąc to zacisnął mocniej ręce i w akcie uniesienie sexualnego zmiażdżył krtań kobiecie. Odrzucił jej zbrukane truchło na bok niczym szmatę, a palcem przejechał po dużej bliźnie na twarzy. – Zgładziłem go jednak jak każdego innego robaka.
- Jesteś pewny? Czy jego ciało upadło przy twych nogach? –zapytał głos a z rogu pokoju wyłoniła się nikła i krucha w porównaniu do kata sylwetka.


Osobnik wspierający się na lace, która uwieńczona była koścista dłonią zaciśnięta na czerwonej kuli. Jego długa zielona szata wskazywała na magiczne zdolności, zaś szponiaste szare łapy i tendencja do chowanie twarzy w głębi kaptura na niekoniecznie ludzkie pochodzenie.
- Nie… ale nikt nie byłby wstanie przeżyć tego ciosu. Wykrwawił się na śmierć.- odparł kat, zaś wiedz słuchaczu że jego głos stracił swoją wieczną radość. Zdawało się iż czuł respekt, o ile takie uczucie posiadał, do osobnika w zielonej szacie.
- Dla pewności wyślij lepiej wilki… jak i szalonego psa. Czuję, że wciąż żyje, a wtedy an pewno tu przybędzie. –odparł mag poruszając lekko placami.
- Niech przybywa… wtedy pokonam go jeszcze raz. –zarechotał kat. – Przynajmniej znowu będzie ekscytująco.
- POWIEDZIAŁEM WYŚLIJ PSA!- ryknął osobnik w zielonej szacie, a kat wzdrygnął się lekko gdy głos zadudnił po ścianach.
- Dobra… dobra zaraz się tym zajmę. –stwierdził morderca i chwyciwszy spodnie powolnym krokiem ruszył wydać rozkazy.
Mag zaś wrócił do ukrytego w kącie Sali przejścia, wszystko szło tak jak chciał.

~*~

Faust obudził się następnego ranka, dalej cały obolały. Jedna zapach jedzenia dźwięk ogniska był odpowiednim bodźcem by wyrwać go ze snu.
- O Blondas się obudził. –burknął krasnolud, który tez cały w bandażach siedział, oparty o dużą skałę z półmiskiem w dłoniach. – Nie chce się wierzyć że taki ktoś przeżył, pewnie biegałeś od kryjówki do kryjówki jak myszka co? –zapytał Długiwąs a Inori westchnęła tylko mieszając w kociołku z jakaś potrawką.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 31-03-2013, 23:22   #165
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gort na wojennej ścieżce


Twarz Gorta wyrażała gotującą się wściekłość, która zaraz miała eksplodować.
- KTO DO CZORTA OŚMIELIŁ SIE ZAATAKOWAĆ MOJĄ ZAŁOGĘ!? - pirat był wściekły jak jeszcze nigdy dotąd od początku wyprawy. Ziemia dookoła niego zatrzęsła się złowrogo, a po chwili potężna pięść gruchnęła w drewniany pal, przebijając się przez niego z trzaskiem. - KTO!? KTOOO!? KTOOOO!?
Po kilku następnych ciosach trójka kamratów Gorta leżała już na ziemi wśród drewnianych wiórów, ich kapitan zaś opadł na kolana obok nieruchomej dziewczyny.
- Mała El, to ja - w oczach wielkoluda widać było łzy wśiekłości, gdy objął swoją wielką łapą drobną dłoń lekarki. - Powiedz coś! Gdzie jest gość który wam to zrobił!? Obiecuję że dorwę go choćbym miał przepłynąć wszystkie morza i poruszyć wszystkie góry tego świata!
Nie słysząc odpowiedzi murzyn ryknął niczym rozjuszone zwierzę, a spod jego stóp wyłoniła się szeroka kamienna kolumna, która wyniosła go w powietrze tak wysoko, że jego postać widoczna była teraz z odległości wielu kilometrów.
- WYŁAŹ GDZIEKOLWIEK JESTEŚ!! WYZYWAM CIĘ TU I TERAZ!! ZABIJĘ CIĘ, SHUUUUUUU!!! WYRWĘ CI BEBECHY I ROZGNIOTĘ NA MIAZGĘ!!! POKAŻ SIĘ, TCHÓRZU!!! - wrzaski Gorta niosły się echem po pustyni przez czas który wydawał się wiecznością. Niczym syrena obwieszczająca ludziom zbliżające się zagrożenie, tak pirat darł się z dziką furią przez wiele minut nim zdołał powrócić do zmysłów.
Nie tak to miało wyglądać. Miał powrócić na swój okręt po tym jak jego imię będzie budzić grozę nawet wśród szczurów lądowych z kontynentu. Jego sława miała obiec cały świat, a gdy powróciłby do swoich nakama, miał wypłynąć ponownie na podbój mórz, gotowy do rzucania wyzwań wielkim władcom i najpotężniejszym ludziom o jakich słyszano.
Jednak wizja ta została właśnie brutalnie skruszona przez okrutną rzeczywistość, która przywaliła w niego z takim impetem, że zaraz po początkowym szoku poczuł jak ogarnia go ślepa furia. Czy to jednak Hana miała rację, gdy mówiła o przeznaczeniu, którego nie da się zmienić? Czy to jego dziecinna wiara w to że ma szanse wygrać walkę z losem okazała się fałszywa?
Gdy z oczu opadła mu wreszcie przesłaniająca wszystko mgła szału, zauważył na horyzoncie jakieś niewyraźne budowle. Nie wyglądały one jednak jak zrujnowane miasta które mijali do tej pory, więc spora szansa że nie były zamieszkane przez szaleńców. Znacznie bliżej zaś dostrzegł coś co przypomniało Gortowi wiele morskich bitew które swego czasu stoczył. Okręt idący na dno poruszał się wśród fal gorącego powietrza, budząc wspomnienia dziesiątków statków które do tej pory udało się zatopić jemu i jego załodze. Jednakże tym razem był to jego własny statek opadał ku czeluściom oceanu po przegranej bitwie z przeznaczeniem.
- BLACKBERRY! - pirat wydał z siebie jeszcze jeden, tym razem najbardziej zdumiony ze wszystkich dotąd okrzyk. - Skąd ona się tu do stu piekieł wzięła!?
Gort zeskoczył z gigantycznej kolumny, zostawiając w jej cieniu trójkę poległych kamratów i miał zamiar ruszyć w stronę swego okrętu, który wyglądał jakby właśnie stoczył swą drugą przegraną bitwę. Aczkolwiek mógł być pewien że tym razem nie udało mu się z niej ujść z życiem. Następny nakama którego nie był w stanie uratować. Co gorsza Czarnoskóry odczuwał wstyd jako kapitan, że nie był w stanie towarzyszyć mu w jego ostatniej z setek podróży w trakcie których nigdy do tej pory ich nie zawiódł.
Jednak nim Gort rozpoczął bieg, zobaczył delikatne poruszenie. Jedna z osób które wisiały na palu wciąż żyła a wrzaski kapitana chyba podziałały niczym delikatny policzek na uśpiona w bólu świadomość. Jedyna kobieta z obecnych przy palu, drgnęła i mruknęła coś niewyraźnie, zachrypniętym od bólu i braku wody głosem.
- Nic nie mów - nakazał Gort, pochylając się nad dziewczyną, którą ostrożnie wziął na drżące ręce. - Zaraz zabiorę cię na nasz okręt. Wszystko będzie dobrze.
Wyglądało to bardziej jak murzyn próbował uspokoić sam siebie. Zaraz potem popędził w kierunku dwóch mądrali którzy pierwsi znaleźli jego statek. Nim jeszcze zdążyli podjąć decyzję o tym czy warto go zbadać, zauważyli wspinającego się po wydmie, wzywającego pomocy Gorta. Gdy zaś pirat się do nich zbliżył to, nie siląc się nawet by poczekać na pozwolenie, sięgnął do kieszeni Johna i próbował wyjąć z niej leczniczą miksturę, której jednak nie znalazł. Sam John rozumiejąc jednak jego intencję oraz to że nie ma co zwlekać wydobył ze swojej aktówki termos na kawę po czym napoił dziewczynę pełnym kubkiem znajdującej się w środku mikstury. Potem Gort położył ją na ziemi i z siłą odebranego Elathornowi bukłaka napoił ją kilkoma łykami wody.
- Nie pozwolę ci umrzeć! - mówił z desperacją w głosie. - Pamiętasz swoje marzenie? Eliksir który chciałaś zrobić? Ten który miał ci dać wieczne życie? Obiecałem że dam ci tyle złota ile tylko potrzebujesz! Dlatego musisz przeżyć. Poza tym, gdzie znajdę drugiego takiego lekarza okrętowego, jak ty?
Zbrojny zaś przeczesywał kolejne domostwa, w poszukiwaniu czegokolwiek. Jednak poza gnijącymi zwłokami, zniszczonymi meblami nie widział nic innego. Niegdyś takie widoki przyprawiły by go smutek i pożałowanie, jednak Calamity zdążył już sobie wyhodować obojętność do takich obrazów. Czasami nawet lekkie pchnięcie drzwi powodowało rozpadnięcie się całego domku. Swoimi chwiejnymi krokami postępował wzdłuż kolejnych alej i uliczek. Nagle do jego uszu doszły wrzaski, i to całkiem znajome. Z warkotem odwrócił się w stronę hałasu i rozpoczął bieg, przeskakując nad pomniejszymi domostwami.
Hałas. Tyle hałasu na... nic? Cóż, Elathorn nigdy nie widział sensu w tak głośnym wyrażaniu swoich uczuć. Nie opierał się kiedy wyrywano mu manierkę, próbował się skupić na czymś innym. Krzyki Gorta w tym nie pomagały ani trochę. Ostatecznie postanowił zebrać nieco informacji, wysyłając skan magiczny w kierunku okrętu.
W okręcie znajdowała się jedna istota, która na pewno magiem nie była. Oczy Pani uchyliły się lekko, niewyraźnie błądząc po okolicy. Gdy napotkały wielka twarz murzyna, widać było zdziwienie w ich odbiciu. - Kapitan...?- niewyraźne słowa wypłynęły z jej zmęczonych ust.
Calamity w tym czasie dobiegł do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą by ł Gort. Zobaczył dwa zmęczone i wyraźnie poddane tortura ciała, martwych młodych mężczyzn, jak i sylwetkę Gorta biegnąca w stronę dużej wydmy, na której stał John i lodowy mag.
- To ja - słowa pirata były pełne żalu, jak i złości. - Powiedz, kto wam to zrobił? Skąd się tu w ogóle wzięliście? Co się stało z Blackberry? Powinniście być na South Blue!
Dziewczyna jednak nie miała siły na długie wywody, zdołała jeszcze wykrztusić - Wichura... - po czym znowu straciła przytomność w ramionach swego kapitana.
Rycerz mruknął coś oglądając ciała, po czym jego fioletowe patrzałki przykuł jakiś napis, który przeczytał na głos.
- “Każdy kto... wkroczy na teren wielkiego... Shuu... podzieli ten... los”. - Oczywiście to imię nic nie mówiło rycerzowi, jednak miał dziwne przeczucie że niedługo pozna tego osobnika. Kilka razy przeniósł się swoimi portalami, by zatrzymać się przy Gorcie.
- Gort? Czy to byli... - Nie dokończył zdania gdyż nie chciał mówić tego co niestety było oczywiste.
- Jedna osoba w okręcie, prawdopodobnie nie jest czarodziejem. Przydałoby się przeprowadzić jakieś dokładniejsze rozpoznanie. - oznajmił Elathorn, niespecjalnie śpiesząc się do tego zadania. Teoretycznie miał sposób jak ją odsłonić, jednak byłby to miecz obosieczny.
Murzyn bez słowa uniósł jeszcze raz swoją kamratkę i zaczął powolny marsz w stronę "Czarnej Jagody". Musiał sprawdzić czy tą żywą osobą był ktoś z jego załogi.
- Możecie wejść na pokład - rzucił za siebie ciche zaproszenie pozostałym członkom wyprawy. - A przynajmniej na to co z niego zostało.
- Najpierw posłałbym tam zwiad. W środku ktoś jest. - naciskał czarodziej.
- Nie będę zakradał się na swój własny okręt - odpowiedział mu hardo Gort, krocząc dalej przez piaskową wydmę.
- Jeden martwy w tą czy tamtą. - odbił piłeczkę Elathorn, jednak pirat już go nie słuchał. Wyglądał jakby znajdował się gdzieś bardzo daleko, poza zasięgiem głosu lodowego maga.
Czarnoskóry zsunął się po piasku i bez zbędnych ceregieli, lekko się pochylając przez dziurę wkroczył do dawnej ładowni swego okrętu. Teraz jednak zamiast skrzynek z rumem i beczek prochem stały tu pokrętne urządzenia. Albemiki, fiolki i rurki w których bulgotoały dziwne ciecze. Było tez i biórko oświetlone świecą, przy którym siedział...


... bardzo malutki brodaty gnom. Skrobał coś w ogromnej księdze, a okulary oparte były an jego bulwiastym nochalu. Gdy usłyszał skrzypienie desek pod nogami Gorta zerknął w jego stronę i zaskrzeczał starczym głosem.
- To posesja prywatna, proszę stąd wyjść!
- Masz pieprzoną rację że prywatna! - fuknął na gnoma rozeźlony pirat. - To mój okręt kurduplu, więc albo się z niego wyniesiesz, albo zaraz połamię ci wszystkie kości!
- A akt własności gdzie? Znalezione nie kradzione. Spadł z nieba i teraz to moje miejsce badawcze. -odparł gnom zeskakując z krzesła. Imponujące to nie było bo wzrostu miał może z pół metra. - Spadło z nieba więc moje. Koniec i kropka.
- Ja już ci dam twoje, mały wrzodzie - wycedził wielkolud, obnażając groźnie swe zębiska, jednak chwilę potem przyszło mu coś do głowy i lekko się uspokoił. - Ty widziałeś co się stało z Blackberry? Więc gadaj mi tu zaraz gdzie moja załoga, zanim cię rozdepczę!
- Oczywiście że widziałem, trudno nie zobaczyć jak spada statek z nieba. -zaskrzeczał gnom. - Twoja dziewczyna nie wygląda najlepiej wiesz, ty zresztą też jakiś agresywny, może odwodniony? - gnom na pewno do najbardziej społecznych nie należał. - I uważaj z tym swoim cielskiem, jak coś potłuczesz to jeszcze wszyscy wylecimy w powietrze.
- O coś cię zapytałem karle! Powiesz mi gdzie jest moja załoga, czy mam ci najpierw wybić wszystkie zęby!? - oczywistym było że Gort tracił już powoli ostatki ze swych nie do końca sporych rezerw cierpliwości.
- A nie pomyślałeś że nie wiem jak wygląda twoja załoga, ty pusty łbie? -zapytał gnom i chwycił za prosta laseczkę i ruszył w stronę Gorta, i puknął go nia w kolano. - Połóż to dziewczę na łóżko, znając życie jak mi tu umrze będę musiał zapłacić jakiś podatek czy coś. -wymamrotał mieszkaniec wraku. - I powiedz swoim kumplom na wydmie żeby z niej zleźli bo jak ktoś ich zobaczy będzie kiepsko. - Dodał widząc towarzyszy pirata na piaszczystym wzgórzu.
- Więc... nie było ich na okręcie? - wydyszał Gort, który nagle poczuł że nogi ma jak z waty. Położył Małą El na łożu wskazanym przez gnoma i chwiejnym krokiem wrócił do dziury w burcie, przez którą zawołał pozostałych aby weszli do ładowni, a następnie wrócił do swej kamratki, siadając przy niej po turecku na deskach ze spuszczonym wzrokiem, tak że wyglądał niczym obłaskawione zwierzę. - Uratujesz ją, prawda? Jeśli tak, to oddam ci Blackberry i obiecuję że zostawię cię w spokoju.
Calamity zawołany przez Gorta skierował się w stronę ładowni swymi chwiejnymi krokami. Będąc na miejscu rozglądał się dookoła, przyglądając się rozmaitym fiolką i alchemicznym asortymencie, w którym bulgotały dziwaczne ciecze. Nie raz musiał się powstrzymać, by nie puknąć swym pazurem by sprawdzić jak ciecz zareaguje. Przechodząc obok Gorta poklepał go po ramieniu pokrzepiająco, po czym zwrócił się do gnoma.
- Czy możesz... nas wspomóc... jakąś... żywnością? - zapytał grzecznie, po czym ciekawie zaczął przyglądać się istocie, przekręcając głowę na boki. Gnom wyglądał jakoś dziwnie zachęcająco... a może nawet...smacznie?! Rycerz potrząsnął głową, trzymając się za nią. Dlaczego tak w ogóle pomyślał? Czy to szaleństwo zaczęło odbijać na nim swe piętno? A może po prostu dawno nie miał okazji porządnie zjeść. Tak czy inaczej bestia którą trzyma w kratach samokontroli zaczęła stukać w swe “więzienie”, co zaczęło niepokoić Calamitiego.
Gnom zaczął krzątać się po gabinecie zbierając z półek różne fiolki. - Posuń się Pan. -mruknął do Calamitiego podchodząc do dziewczyny, którą zaczął podłączać do dziwnej aparatury. Igła wbiła się pod jej skórę, a po chwili jedna z mikstur poczęła powolnym strumieniem włączać się do jej krwiobiegu. - Uratować uratuje, aczkolwiek jeżeli chcesz by szybko stanęła na nogi będziesz musiał pomóc. -burknął gnom do Gorta. - A statki były dwa, jeden spadł, drugi wylądował. Jeden pełny ludzi wolnej woli i tych związanych, a ten pusty. Z tamtego który był wypełniony wynieśli paru ludzi i przybili do słupa, a potem odlecieli, wcześniej grabiąc wioskę i porywając mieszkańców. -stwierdził mały osobnik bez większych uczuć w głosie.
- A co ja fundacja charytatywna, żeby was karmić? -odburknął jeszcze rycerzowi rozpaczy.
Rycerz zrobił niezadowoloną minę, jednak nikt nie mógł jej ujrzeć.- W takim razie.. powiedz co wiesz... o Shuu i gdzie... go można... znaleźć. - Powiedział zbrojny, przyglądając się aparaturze.
Wspomniane imię podziałało na Gorta niczym płachta na byka, gdyż uderzył zaciśniętą pięścią w deski, cudem nie przebijając się przez nie na wylot i spojrzał rozgniewany na gnoma, który mimo iż stał wciąż sięgał piratowi zaledwie do szyi..
- To ten pajac który zaatakował moją załogę - wydyszał przez zaciśnięte zęby. - Do tego porwał moich kamratów i zniszczył mój okręt. Jak tylko go dorwę, to pożałuje że się urodził...
Wielkolud wstał powoli i górując nad karłem przeniósł wzrok na piratkę, po czym zwrócił się do gnoma z powagą:
- Więc co mam robić? Potrzebujesz jakichś kamieni? - zapytał, rozkładając ręce, które nagle stwardniały i przybrały szarą barwę. - Nazywam się Gort Kingstone i stałem się człowiekiem-skałą, gdy zjadłem Bari Bari no Mi. Zrobię wszystko by pomóc mojej przyjaciółce.
Elathorn bez słowa podążył za Johnem. Trzymał się go nie tylko z tego powodu, że miał go chronić, ale także - a może przede wszystkim - dlatego, że wydawał się najnormalniejszy z całej drużyny. Jakby nie spojrzeć, ta była... zbiorem naprawdę ciekawych osobowości. Kiedy czarodziej dostał się na okręt, zaczął rozglądać się za jakimiś księgami. Może udałoby mu się jakąś pożyczyć?
- Nie, nie kamieni. A specjalnej wody. -stwierdził gnom z powagą. - Ale o tym za chwile, chcecie wiedzieć co tu się stało tak? -zapytał gnom kończąc gmeranie przy aparaturze i wyciągnął z kieszeni fajeczkę, która powoli nabił tytoniem i odpalił. Dym wyleciał po chwili z jego nozdrzy i ust,a on potarł brodę palcami. - Był normalny dzień jak co dzień, jakoś sobie tu wszyscy radzili, szaleńcy raczej omijali to miejsce z racji iż jest na mocnym odludziu. Jednak nagle nadeszły ciemne chmury i zerwał się potężny wiatr, a ten statek po prostu spadł z nieba. -stwierdził gnom klepiąc deski swoja małą rączką. - Zaraz za nim na środku osady, niszcząc domostwa i miażdżąc ludzi gładko wylądował inny, o wiele większy okręt. Nie wiem jakim cudem latał, ale czuje w tym dawkę potężnej magii. Zamiast zwykłej flagi, na maszcie powiewała czarna płachta z symbolem trupiej czaszki osadzonej w oku cyklonu. - kolejne dymne kółka opuściły usta gnoma. - Wyładowany był ludźmi, niektórzy uzbrojeni, inni zaś związani lub w klatkach. Ten cały Shuu, a przynajmniej zdaje mi się, że to był on, krzyknął coś i jego ludzie rozbiegli się po wiosce łapiąc większość mieszkańców, Ci którzy się stawiali zostali zamordowani. -gnom przejechał palcem po wąsie i spojrzał lekko zamyślony na jeden z alchemików. - Paskudny to był dzień, ja na szczęście się ukryłem. -stwierdził po czym na zakończenie dodał. - A potem odlecieli w stronę starych ruin na północnym wchodzie. -stwierdził wspominając budynki które Gort widział. - Tyle wiem, a ten statek stał się teraz moim domem, który chce naprawić i sprawić by i on mógł wzbić się w powietrze. Ponad wszystkie problemy. -zakończył wzdychając mały uczony.
Czarodziej, niespecjalnie przejmując się sprawą załogi Gorta, przemknął w kierunku książek i pozwolił sobie położyć na nich swoje łapska. Przejechał palcem po jednej z okładek, czytając przy tym tytuł. Alchemia. Przejrzał inne książki - mówiły albo o tej sztuce, albo o maszynach.
- Byłbym zainteresowany drobną wymianą. - oznajmił, kierując wzrok w stronę gnoma.
- Chciałbym nabyć część tych książek.
- Zabieraj swoje brudne łapska. -furknął Gnom. - Nie są na sprzedaż.
- Proponuje wymianę. - odparł Elathorn, jednak na jego twarzy pojawił się wyraźny gniew.
- Akwizytorom mówimy nie. -odparł gnom i pogroził Elathornowi laską. W tym czasie przydupas podszedł do Gorta i zdejmując czapeczkę zapytał cicho. - Szefie, tego to ktoś z naszej załogi?
- Ta - przytaknął murzyn, spoglądając ze smutkiem na dziewczynę. - Nasz lekarz okrętowy. Na imię ma Leonore, ale wszyscy na nią wołają Mała El, bo trzymała się z Wielką El... Niemożliwe żeby Elizabeth dała się tak łatwo pokonać. Musiała być nieźle wstawiona, czy coś.
Gort wzruszył ramionami, ale widać było że opowieść gnoma dodała mu nieco otuchy, gdyż pewny siebie uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy.
- Więc co to za bajerancka woda której potrzebujesz i gdzie ją znajdziemy? - rzekł do gnoma, prężąc muskuły na znak że gotowy jest podjąć każde możliwe zadanie.
- Idę z tobą... - Rzucił rycerz odchodząc od dziwacznych aparatur, poprawiając uprząż pokrowca w której spoczywał Despair.
- Też pójdę - rzucił krótko John. Wolał by drużyna nie rozdzielała się zbytnio, a on jedyny był w stanie utrzymać łączność między grupami
- Idę z Johnem. - stwierdził krótko Elathorn.
-Z Oazy pół dnia drogi od tego miasta. Wcześniej korzystali z niej mieszkańcy, ale kiedy ostatni raz tam byłem, to zbiry tego Shuu siedziały tam i nie pozwalały nikomu się zbliżać. -mruknął gnom i podkręcił wąsa wypuszczając dym z ust. - Jest bogata w minerały, a gdy się ją odpowiedni przedestyluje to ma ciekawe właściwości. -po tych słowach spojrzał na drużynę. - Nie możecie leźć wszyscy ktoś tu musi zostać, bo bandziory regularnie patrolują teren, a jak zobaczą, że zdjęto z pala ofiary to się wkurzą. -dodał wąsaty alchemik.
- Wy dwaj zostańcie pilnować okrętu - rozkazał Gort, spoglądając na Khaliego i Przydupasa. - Wiem że sobie poradzicie. Reszta za mną!
Podekscytowany okrzyk pirata rozległ się po ładowni, gdy ten z rozpędu wyskoczył przez dziurę w burcie Blackberry i zaraz popędził w stronę oazy, nie myśląc nawet by na kogokolwiek czekać.
- John... zostań proszę tutaj... z Elathornem i resztą... ja wraz z... Gortem to i tak... za dużo... - Rzekł to jakby się przechwalał, jednak nie miał takiego zamiaru, wydawało mu się to po prostu faktem.
John wzruszył ramionami
- Jeśli uważasz że to dobry pomysł... w tym wypadku jednak będziemy utrzymywać ciągłą łączność by w razie czego móc was wesprzeć. Jeśli zgodzisz się na to możemy zostać i pilnować statku Zbrojny tylko skinął głową przez ramię, następnie ruszył.
Metalowe buty Calamitiego wydawały charakterystyczny stukot, gdy poleciał za Gortem.
 
Tropby jest offline  
Stary 01-04-2013, 01:24   #166
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sen posiłkiem, czy posiłek snem?

- Wąsalu, dziękuję na pomoc. - westchnął blondyn, zmieniając całkowicie swe nastawienie w kierunku krasnoluda. Najwyraźniej ten, kto uratował życie strażnika równowagi, a co za tym idzie ją samą zasługiwał na nieco lepsze traktowanie.
- Elfie, przykro mi z powodu Libry. - dodał po chwili, licząc na to, że te kilka słów poprawi zwiadowcy humor. Chociaż w małym, malutkim stopniu. Człowiek-mumia, który wedle wierzeń w panteon istot tak podobnych do ludzi, jednak o twarzach należących do zwierząt, był teraz znacznie bliżej boskości niż zwykle, niemalże zrównał się z faraonem, uśmiechnął się nieco.
- Co gotujesz, Inori-chan? - zapytał z zaciekawieniem.
- Coś zjadliwego z tego co miałam w plecaku. Nie mamy dużo jedzenia. -zauważyła dziewczyna, a ponieważ misek już nie było nalała gęstej papki do cynowego kubka i podała Faustowi wraz z drewniana łyżeczką. - Jedz póki ciepłe.
Elf nie odpowiedział siedział cicho przy ognisku gapiąc się w płomienie i co jakiś czas wsuwając sobie do ust łyżeczkę.
- Ktoś musiał uratować takiego maminsynka. -burknął krasnal, ale widać było iż zadowolony jest z uznania w słowach blondyna. - Jak się czujesz? -zapytał krasnal jak gdyby od niechcenia.
- Dziękuję, Inori - blondyn był miły, najwyraźniej potrafił wystarczająco wyżywać się na sobie i swoich snach, nie zaś na otaczających go istotach. Jeszcze.
- Jakby pociąg mnie przejechał. - blondyn zaśmiał się głośno. - A potem motorniczy zawrócił, przejechał jeszcze raz, żeby sprawdzić czy żyję - dodał nieco bardziej smutny. Z całą pewnością nie posiadał odporności na ból zbliżonej do posiadaczy dwóch najbardziej skrajnych kolorów skóry - Hany oraz Gorta. Jego usta przełknęły odruchowo posiłek, nie było to wcale miłe doświadczenie, jednak nie jest to wina zdolności kulinarnych różowowłosej, a stanu w jakim znajdował się strażnik.
- Grunt że żyjosz. -odparł krasnal z typowym dla podgórskich ludów akcentem i skrzywił się gdy ból w jednej z licznych ran dał mu się we znaki. - Co teraz planujesz? Gdzie masz zamiar się ukryć?
- Przed katem nie da się uciec, prawda? - zacytował jego zbawicielkę, która wbrew niektórym, przybitym do krzyża osobnikom faktycznie przyczyniła się do poprawy stanu swoich dłużników.
- Kat zyskał tylko rozrywkę, ja zaś nieco więcej - powiedział wyraźnie rozbawiony tym faktem. Jego oczy przez chwilę świeciły czerwienią, by zgasnąć, gdy tylko spojrzał na kapłankę.
- Obecnie oddaję się w ręce Inori. - powiedział bez zastanowienia.
- Tak jak my wszyscy bo innej opcji nie widzę. -burknął wąsacz, opróżniając swoją miseczkę. - Ale dupa jasna, nawet nie wiemy gdzie jesteśmy! Jak tu się bronić gdy ciało w opłakanym stanie a wróg nie wiadomo skąd nadejść może. -burczał pod nochalem krasnal. - No i żarcie się nam kończy, bo co tu dużo nie mówić, tylko kapłanka miała przy sobie swoje rzeczy, my jeno broń.
- Inori-chan, co ile jesteś w stanie wykorzystać czar teleportacji? - blondyn zapytał po chwili zastanowienia. - Mam pewien pomysł. - dodał po chwili jakby uśmiechnięty. Jego oczy emanowały nadzieją - pojawiły się szanse, ze znalazł możliwość na umknięcie śmierci raz jeszcze. Jeśli głowa może uciec przed długim, złotym ostrzem mającym na celu pozbawienie żywota skazańca, ukrócenie jego nadziei na czynienie zła raz, może to zrobić następny. Wszystko po to, by po jakimś czasie oddać ze zdwojoną siłą.
- Nie często, zwłaszcza że potrzeba do tego specjalnych komponentów, a by nas tu przenieść zużyłam ostatnie. -stwierdziła dziewczyna z bezradnym uśmiechem. - Tak więc więcej znikania nie będzie.
- Nie zamierzałem wykorzystywać magii to tego. - blondyn odpowiedział nieco głośniej niż powinien. - Raczej udać się do miasta po medykamenty, pieniędzy mam pod dostatkiem. - wyznał swój jakże prymitywny plan naprawy zniszczonych ciał.
- To niestety niemożliwe, zwłaszcza że nawet gdybym miała odpowiednie składniki, to nie jestem dobra w tym zaklęciu. Nie mogę przenieść się lub kogoś w konkretne miejsce, zawsze jest to losowa pozycja. -przyznała zawstydzona dziewczyna rumieniąc się lekko z powodu swej nikłej znajomości magii.
- A tam, poleżymy tutaj z tydzień, będziemy polować na jakieś króliki i jakoś to będzie. -burknął krasnal niezbyt przekonany do diety o takiej nikłej zwartości czegokolwiek. - Chyba że jak będziemy mili szczęście trafimy na jakaś grupę wędrowców.
- Limit naszego szczęścia został raczej wyczerpany na długo. - blondyn westchnął cicho, komentując tym samym słowa wąsala. Strażnik równowagi zmienił cel swoich słów, tym razem kierując je do słodkiej niczym najlepszy smakołyk kapłanki: - Nic się nie stało Inori, zrobiłaś już dużo więcej niż wystarczająco -
- Elfie, czy w waszych krainach istnieje metoda przekazywania energii magicznej? - Faust zapytał zaciekawiony dopiero po chwili. Musiał znaleźć coś, co pozwoli im przywrócić swe ciała do poziomu nieco wyższego niż paskudny.
- Są takie rytuały. -odparł elf krótko wpatrzony w ogień. - Libra dużo o nich wiedziała. -dodał po chwili łamiącym się głosem i skulił się jeszcze bardziej.
W dłoni blondyna pojawiła się pradawna księga. Prędkość przewracania poszczególnych stron była zatrważająco niska. Cóż, wszystko miało swoje ceny, zaś umysł był jedynym, co blondyn był w stanie rozwijać w tym właśnie momencie.
- Mhm. - przytaknął elfiemu smutasowi. Dopiero po dłuższej chwili strażnik równowagi zachwiał się, stawiając swój wzrok na twarzy różowłosej kapłanki.
- Czy mogę jakkolwiek ci pomóc? - zapytał w końcu.
- W tym stanie raczej nie. -odparła kapłanka z lekkim uśmieszkiem i zamieszała w kotle. - Ale jak się wam poprawi to wyślę was po drewno. -dodała puszczając strażnikowi oczko.
- Ta jest, Inori-chan - strażnik uśmiechnął się, zaś jego błękitne oczy tym razem były aż nazbyt matowe, wpatrując się w kolejne ułożone w księdze literki. Samo pozostawanie przytomnym było dużym wyzwaniem. Ziewnął.
- Wąsalu, jak myślisz, zdołamy przygotować tutaj jakieś miejsce do obrony? - zapytał po chwili ciszy.
- Lepiej było by iść wyżej w góry i znaleźć jakąś jaskinię. -stwierdził brodacz, lekko poprawiając się na swoim miejscu. - Tutaj jesteśmy zbyt odsłonięci. -zauważył prostą rzecz brodacz.
- Z drugiej strony Kat nie grzeszy szybkością, więc ograniczenie pola manewru tylko nas osłabi - zauważył blondyn z nad książki.
- O ile przyjdzie sam. -odbił piłeczkę przedstawiciel górskiej rasy.
- Mhm - podsumował blondyn, którego ciało nagle opadło na ziemię. Zasnął.



Blondyn znajdował się obecnie na szczycie gigantycznej bramy. Właściwie to jego oczy miałyby problem zobaczyć co znajdowało się u podnóża takowej, jednak nie to było tym, z czego Faust zdał sobie sprawę w pierwszej kolejności. Jego ręce niemalże odruchowo powędrowały przed twarz, jakby chcąc zwalczyć wychodzące z głębi jego duszy przekonanie o tym, że rany będą prawdziwe nawet we śnie. Powietrze głośno opuściło usta strażnika równowagi, przedzierając się tym samym przez zgiełk budzącego się do życia miasta. Właściwie to każdy, kto obserwowałby ten jeden wdech wiedziałby, że znajdująca się na szczytach murów istota nie należała do zwykłych. Nawet gdyby widział tylko i wyłącznie jego sylwetkę, bowiem gdy do wizerunku strażnika, który znacznie częściej łamał przepisy, by wkradać się w konkretne miejsce, dodać jego obecne ubranie - pewnym było że nie jest to żadna normalna istota.
Nie trzeba było do tego ujrzeć jego niebieskiego oka, dokładnie tak jak nie potrzebne było spojrzenie na jego drugie, kipiące czerwienią zakończenie zmysłu wzroku. Nawet jego kolczyki - dwa krzyże, które z różną od siebie częstotliwością drgały to w jedną, to drugą stronę, zdawały się być absolutnie zbędne. Wystarczało pojedyncze spojrzenie na jego ubiór.

Blondyn ubrany był niczym hime-miko poświęcająca całe swe piękno, nieograniczoną wręcz młodość dla istnień boskich. Właściwie to wszystko zdawało się pasować do wizerunki przeciętnej kapłanik, akolitki. Przynajmniej poza faktem płci delikwenta, oraz jego średniej długości blond włosów zaczesanych do tyłu, wydawal się on być całkiem spokojnym kapłanem, lub jakimkolwiek sługą bogów. Kozia bródka jakby tylko dopełniała pełny sprzeczności wizerunek strażnika równowagi, którego duchwe ucieleśnienie zdawało się przyjąć formę chaotyczną. Przynajmniej pozornie, bowiem tak jak Yin nie mogło zaistnień bez Yan, a sukces nie był niczym szczególnych bez poprzedzających go porażek, tak i postać pozornie sprzeczna mogła zachować idealną równowagę swym umysłem jak i działaniem. Powietrze po raz kolejny wypłynęło głośno z inkarnacji strażnika.
- Czego chcesz, Kacie? - zapytał nieco zdziwiony blondyn. Właściwie to sam fakt tego, że mógł podjąć jakąkolwiek decyzję świadczył o tym, że nie znajduje się on w jakże przyjemnej dla wszystkich jej gości krainie snów: zarówno tych krótkich, ograniczających się do jednej fazy pracy ludzkiego umysłu, jak i tych, którzy zamierzali zamieszkać w tym miejscu na wieki.
- Wiem, że to nie sen. - blondyn zarzucił kilka kolejnych słów w powietrze, kierując je w kierunku bliżej nieznanego podmiotu. Gdyby jakikolwiek obserwator spotkał przedstawiciela rodu wiecznych zdrajców w tym właśnie momencie, do jego umysłu naszło by wiele epitetów. Mało który byłby pozytywny, chyba że jegomość okazałby się kimś o dziwnych preferencjach seksualnych i skrzywieniach w kierunku duchownych, znaczna większość opisywała by blondyna w czarno-czarnych kolorach. Wszystko było możliwe, przynajmniej poza jednym, jakże bliskim sercu blondyna stwierdzeniem. Nikt nie użyłby w jego kierunku stwierdzenia na którym tak bardzo mu zależało: “Równowaga”.
Wiatr zawiał niemalże zrzucając wszystko, co znajdowało się na powierzchni murów. Każdy, kto mógłby znaleźć się w tym właśnie miejscu mógł być pewien że jego kontakt z podłożem zakończy się w tym właśnie miejscu. Znajdujące się na zewnętrznej stronie bramy flagi załopotały w rytm poszczególnych uderzeń żywiołu, który raz po raz uginał się pod stalowym batem boskiego kuriera. Fragmenty prasy nieistniejącego świata poderwały się do góry, dryfując na wietrze w kierunku kresu murów odzielających tych, uważanych za dobrych od tych złych. Efekt jednego z bardziej prymitywnych sposobów informacji oraz dobrze zmodyfikowanej celllulozy uderzył w coś, co zdawało się być bardziej niewzruszone niż same mury.
Blondyn stał sobie na spokojnie znajdując podparcie na najwęższym z elementów podparcia kamiennej budowli. Jeśli ktokolwiek organizowałby zawody w tym, kto dłużej utrzyma pozycję stojącą, to możliwości znalezienie Faustowi rywala ograniczały się tylko i wyłącznie do klonowania.

Jednak nie o wietrze przemykającym nad miastem miała być mowa w tej przedziwnej mieszance snu, jak i podroży międzyplanarnej, w której ilość poszczególnych składników była w stu procentach zależna od tego, kto akurat ją interpretował. Powietrze opuściło ciało strażnika kolejny raz, zaś niemożliwy do zatrzymania wiatr ustał, jak gdyby nigdy go nie było. Właściwie, to nawet element tutejszej prasy zniknął, jak gdyby w najbliższej przeszłości nie pojawiło się nic, co mogło dostarczyć go blondynowi.
Mimowolnie spojrzał w dół, zaś jego dusza widziała teraz setki, jeśli nie tysiące istnień, które próbowały dostać się za miejskie mury. Osobnicy bez względu na stan posiadania czekali, nie trudząc się nawet na uformowanie jakiejkolwiek kolejki - co silniejsi uderzali w mur, lub też w drewniane wrota, jakby miało to możliwość przyspieszenia ich wędrówki na drugą, teoretycznie lepszą stronę świata. Żaden z nich nie zamierzał nawet analizować tego, co spotka za wielkim, kamiennym murem. Ważne było tylko to, by znaleźć się za czymś, co jest w stanie zablokować siłę niezrozumiane przez nikogo plagi.

Nigdzie nie ma jednak rozwiązań idealnych, a każda, ale to każda opcja posiadała swoje minusy. Nawet nieograniczone niegdyś przez nic błogosławieństwo Papuru teraz zostało zamknięte w jakże pięknej, stworzonej z cyrkonii ramce. Tak też było z przedostanie się na drugą stronę muru. Każdy, kto chociaż pozornie zdrowy, przedostawał się za kamienne fortyfikacje zmniejszał szanse na przetrwanie całości niemalże tak samo, jeśli nawet nie bardziej niż ten, który pozostawał na zewnątrz gotów na śmierć. Jednakże nie to głowiło Fausta, którego wzrok spoglądał raz na dantejskie sceny odbywające się po zewnętrznej stronie mury, by po chwili szukać odpoczynku w przepełnionym reżimem mieście w którym wszystko zostało podporządkowane przetrwaniu. Czegoś tutaj brakowało.

- Wiesz co mam na myśli, prawda? - pytanie perłowego kata nadeszło zupełnie znienacka, sprawiając że cała wizja rozpadła się, pozostawiajac blondyna w ciemności. Mijały kolejne sekundy, a potem minuty, może nawet godziny - strażnik zaś znajdował się w ciemności, siedząc z założonymi na siebie nogami.

- Nie ważne jak dobry wydaje się cel, nie zawsze taki będzie, huh? - powiedział blondyn sam do siebie na chwile przed tym, gdy jego swiadomość zniknęła.
 
Zajcu jest offline  
Stary 01-04-2013, 05:08   #167
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin's Brutes


Gort & Calamity

Oaza


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6PEcfuKOJ-A[/MEDIA]

Ciemne chmury przysłaniały słońce, a zwiastujący burzę zimny wiatr, towarzyszył podróżnikom w drodze przez pustkowie. Silne podmuchy przesuwały po ziemi piasek, odsłaniając spękaną i łaknąca wody ziemię, która oczekiwała na spóźniające się ulewy. Czyżby zjawiska meteorologiczne tak samo jak ludzie postanowiły oddać się szaleństwu, zupełnie zaniedbując swe obowiązki, czy może, co bardziej prawdopodobne, obszar nawiedziła krótka susza? Takie rozważania drugi słuchaczu zostawmy jednak, na później gdy będzie czas by posłuchać opowieści o pięknie dzikiej natury, a uwierz mi mój drogi, że taki czas nadejdzie niebawem.
Teraz skupmy się jednak na dwójcę wojowników kroczących przez te nieprzyjazne ziemię, by zdobyć wodę – substancję tak prosta a zarazem cenną, dla przyjaciółki czarnoskórego wilka morskiego. Kroki Gorta były twarde i pewne, jego tors nic nie robił sobie z podmuchów zimnego wiatru, a skały z których się składał miały w nosie efekty geologicznego wietrzenia. Murzyn kroczył tłumiąc w sobie słuszny gniew, tylko po to by w odpowiedniej chwili uwolnić go i uderzyć w tych którzy tknęli jego kamratów. Chociaż sytuacja była dość dziwna – nie często znajduje się własny statek w środku lądu, to jednak jak to się mówi istnieją rzeczy o których się filozofa nie śniło. A co dopiero wspominać tu sny zwykłych piratów, których rozmyślanie nigdy mocna stroną nie były.
Szarfy i kawałki purpury falowały przy pancerzu Calamitiego, który chwiejnym krokiem szedł obok swego przyjaciela. Ciężkie kroki rycerza głucho stukały o płyty wyschniętych skał, gdy w milczeniu podążał by pomóc kamratowi. Miałwszak dług do spłacenia, przecież nie kto inny jak Gort uratował go przed tragiczną śmiercią na wysypisku.
Droga nie należała do przyjemnych, w żołądkach wojowników poczęły odzywać się pierwsze spowodowane brakiem żywności burknięcia, a usta pragnęły wody, która szybko skończyła się w bukłakach. Można by powiedzieć że zimny wiatr był teraz zbawieniem, bowiem gdyby z nieba lał się żar, siły opuściły by ciała podróżników zdecydowanie szybciej.
Jednak gdy słońce ukryte za chmurami przemierzyło już spora część widnokręgu, dwójka bojowniku dojrzała swój cel – Oazę. Miejsce zieleni na tym pustkowiu, rośliny życia na polach śmierci, jeżeli chcielibyśmy silić się na metaforyczne sformułowania. Co ciekawe jednak roślinność nie otaczała typowej i utartej w schematach Oaz misy z wodą, o nie. Ona znajdywała się przed wejściem do groty, widać to tam znajdowało się jakieś górskie źródło co tłumaczyłoby zawartość minerałów w owej cieczy. Gort i Calamity szybko skryli się za jedną ze skał by przyjrzeć się miejscu do którego dążyli a o to co ich oczy ujrzały
Wejście do jaskini chronione było przez nie lada oddział. Mężczyźni w liczbie dwudziestu siedzieli na skrzynkach jak i opierali się o drzewa, rozmawiając i zajadając się jakimś mięsiwem. Odziani byli w długie szale osłaniające twarz przez piaskiem niesionym przez wiatr, jak i peleryny zapewniające dodatkową osłonę przed zimnem. Buty wykonane zostały z lekkich pasów skóry, by chodzenie po trudnym terenie, było łatwiejsze, natomiast luźne ubrania skrywały lekki zbroje. Każdy z wojów wyposażony był w szeroki miecz, a niektórzy z nich na plecach przewieszone mieli kuszę.


Dwudziestym pierwszym ze strażników, był natomiast bez wątpienia szef tutejszego oddziału. Brodaty mężczyzna górujący nad pozostałymi wzrostem, miał z dwa metry a jego twarz poznaczona była bliznami i zmarszczkami, sugerującymi znajomość słowa „bitwa” Jego potężne stopy znalazły sobie ochronę w prostych sandałach, zaś zamiast spodnie nosił coś na kształt spódniczki. Cóż niektórzy na stare lata lubili gdy pewne rejony były odpowiednio wentylowane, zwłaszcza gdy głównym składnikiem diety była na ten przykład kapusta. Umięśnione odsłonięte nogi, ugięte były w tym momencie, bowiem starzec siedział na dużym głazie popijając wodę z ciężkiego bukłaka. Jego siwe włosy falowały na wietrze, muskając tym samym materiał zbroi skórzanej, która pełniła bardziej funkcję ozdobną niżeli ochronną. Oręż tegoż osobnika była zaś naprawdę imponujący, to co wydawało się drugim, mniejszym kamieniem , okazało się być potężną stalową kulą, najeżoną kolcami, zdolnymi przebić najlepiej nawet wykonaną tarczę. Obiekt przy pomocy grubych ogniw łańcucha przyczepiony był do długiego i grubego metalowego pręta, dając tym samym wielkich rozmiarów cep, o tak zwanym jednym ogonie.



Nikt chyba nie spodziewał się ataku, co dawało dwójce bohaterów pewna przewagę. Ale czy poradzą oni sobie z tak dominująca przewagą liczebną wroga? Wszak nie wiadomo było czy ktoś nie krył się jeszcze w jaskini, oraz jak wyszkoleni byli przeciwnicy. Jedna informacja jednak pewna była, ludzie Ci byli sługami Shuu, bowiem nad jaskinią powiewała opisana przez gnoma flaga. Czarny materiał z wymalowanym na nim Rogerem w oku cyklonu.

John & Elathorn

Jeźdźcy


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=s5LmRi70RIc[/MEDIA]

Gort I rycerz niosący smutek wyruszyli w stronę Oazy, pozostawiając resztę grupy w ruinach okrętu, który stał się domem gnoma wynalazcy. Mały przedstawiciel rasy o wzroście co najmniej niewielkim, jako gospodarz nie był najlepszy. Furknął jedynie na grupkę by niczego nie ruszali, po czym zasiadł przy swej księdze, w której zawzięcie notował informacje, językiem którego nikt z obecnych na łodzi zrozumieć nie mógł. Nawet uczony mag lodu, nie władał dialektem tak rzadkim jak gnomi. Drużyna miała sporo czasu by rozejrzeć się po wraku, wszak ich towarzysze wrócą dopiero za dzień, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Przydupas, którego brak imienia był niemal taką sama zagadką, jak obecność załogi Czarnej Jagody na pustkowiu, wraz z mechaniczna kobietą usadowili się na wydmie. Za pomocy lornetki, którą dał im gnom, przestrzegając przed wszystkimi konsekwencjami prawnymi jakie grożą za jej zniszczenie, obserwowali okolicę, by patrole Shuu nie zaskoczyły ich. Na razie wróćmy jednak do tych którzy postanowili zwiedzić okręt pirackiej załogi.
Łajba była od wewnątrz w nienajgorszym stanie, nie widać było by ktoś sabotował ją od wewnątrz. Ot uszkodzenia wynikające z upadku z dużej wysokości i starych ran odniesionych w bitwach, które po zderzeniu się z ziemia otworzyły się na nowo. To co jednak martwiło, szczególnie Johna, który do szczegółów przywiązywał wagę nadzwyczajną, był brak jakiegokolwiek znaku po ostrzale. Wynikało z tego, że Jagoda nie stoczyła bitwy morskiej nim została pojmana przez dziwacznego wroga. Czyżby przeciwnik użył jakiegoś sposobu by zmusić załogę statku do poddania się bez walki? A może nie potrzebował ostrzału by ich pokonać… chociaż w to też John nie chciał uwierzyć, na statku brakowało bowiem śladów krwi, które mogłyby się pojawić w razie szybkiego abordażu. Wyglądało na to, iż na jego pokładzie w ostatni czasie nie toczyła się żadna bitwa.
Elathorn i Khali trafili tymczasem do starej kajuty kapitańskiej. Miejsce było opróżnione, jednak dalej zdawało się wyczuwać tutaj klimat Gortowskiej osoby. Tak jak gdyby statek przejął kawałek jego duszy i przelał w to miejsce, oddając hołd wielkiemu kapitanowi.
Co ciekawe gnom przerobił to pomieszczenie na tymczasowy skład – którego zawartość jednak nie była obfita . Trochę jedzenia w skrzyniach, pół beczki wody pitnej i dwie małe skrzyneczki z różnego rodzaju materiałami i narzędziami. Po za tym znajdowały się tu tylko poukładane w stosy deski i gwoździe, z czego te drugie widać nie były już pierwszej młodości.
Oczywiście opcja podkradzenia odrobiny żywności była kusząca, jednak niczym za sprawa magicznej siły, za każdym razem gdy ktoś zbliżał się do skrzyń, Gnom wyrastał w drzwiach niczym z podziemia. Elathorn zaczął nawet rozmyślać czy ma tu miejsce jakaś magia – i owszem miała, arkany których mag nie poznał tak dobrze jak przedstawiciel niskiego ludu, czyli chciwość i dbanie o własny dobytek . Sztuka której mógł nauczyć się każdy, ale do perfekcji opanowały ją póki co tylko gnomy i krasnoludy.

Czas płynął wolno, bowiem na pokładzie Jagody nie było zupełnie nic do roboty, przydupas poćwiczył trochę z Khali, zostawiając Bellę w roli obserwatorki, ale burczenie w brzuchach szybko odebrało im ku temu chęci.
John co chwilę musiał zmieniać miejsce pobytu, bowiem co rusz jakieś podejrzanie wyglądające robale, chciały zapoznać się z jego garniturem, a wizja tego iż są jadowite przyprawiała go o mdłości. Elathorn natomiast łapczywym wzrokiem spozierał na księgi małego pracusia, który jednak za każdym razem gromił jego spojrzenia, swymi własnymi ciężkimi niczym młoty krasnoludów.

Gdy minęło kilka godzin nudy stagnacji John i Przytdupas, którzy akurat znajdowali się na wydmie w końcu zobaczyli jakiś ruch. Kłęby pyłu i piasku nadchodzące z północnego wschodu, świadczyły o tym że ktoś nadciąga. Członek załogi Czarnoskórego szybko pobiegł po bron jak i po resztę kompani, a gdy wszyscy ułożyli się na piasku (po za gnomem który miał to gdzieś i został w swym statku) Elathorn okrył wszystkim zaklęciem prostej iluzji maskującej jak i stworzył więcej lodowych lunet i lornetek.

Do miasta wjechała spora grupa konnych, przypominających nomadów osobników. Był to mały oddział zwiadowczy pięciu osobników w szmatach, tak że ich twarze pozostawały ukryte. Przy bokach ich wierzchowców wisiały miecze jak i bukłaki z wodą, co dla spragnionej grupy było nie lada chrapką. Jednak konni nie przybyli tu sami, chwilę po tym jak zorientowali się iż pal z ostrzeżeniem został złamany a jedna z ofiar zniknęła, z pomiędzy budynków wyłoniło się jeszcze dwóch członków grupy.


Dwaj jeźdźcy dosiadający dziwnych czteronożnych stworzeń. Mężczyźni byli typowi, aczkolwiek porzucili szmaty na rzecz iście gladiatorskich pancerzy, zaś miecze wymienili na stalowe pół włócznie. Ich wierzchowce natomiast były już obiektem wartym głębszego zainteresowania. Cielska pokryte łuskami, ostre pazury i kły, oraz rogowate wypustki na głowach od razu na myśl przywodziły obrazy groźnych smoków. Jednak wiedza zawsze wygrywa z wyobraźnią, tak i tym razem zdołała ona pokonać moc wizji tworzonych przez umysł. Elathorn czytał o tych stworach, co szybko drużynie zaraportował. Były to tak zwane jaszczury jaskini owe, lub mówiąc fachowo Atlitusy. Wiele ludów wykorzystywało je jako wierzchowce, szkoląc dopiero co wyklute gady na szybki i silne środki transportu. Były one bardzo wytrzymałe i jak wielbłądy nie potrzebowały wiele wody by przetrwać. Na szczęście nie były to stworzenia jadowite, oraz nie potrafiły zionąc żadną wydzieliną.

Zwiadowcy Shuu chwili porozmawiali ze sobą, po czym podzielili się na dwie dwójki i jedna trójkę, zaczynając przeszukiwania miasta. Sądząc po tym iż obyli ostrzy, nie mieli zamiaru negocjować z tymi którzy naruszyli zakaz ich szefa.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 01-04-2013 o 05:11.
Ajas jest offline  
Stary 01-04-2013, 10:13   #168
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Koniec
(czyli o krasnoludzkich golemach i śmierci)

Shiba zacisnęła dłoń na rękojeści broni, która forma tym razem niezbyt nadawał się do pracy w kuchni. Dla dziewczyny logicznym było, że na kamień najlepszy będzie kilof. Więc zrobiła młot z trójkątną głowicą. Ot, aby uderzyć i skruszyć.
- Narzekałeś na nudę, Kaze? Masz za swoje...mogliby to miejsce otworzyć jako park rozrywki wszelakiej. Wszyscy razem w kole to może nie dobiorą nam się do pleców.
Dziewczyna miała nadzieję, że prędkość przeciwników będzie adekwatna do ich wagi. Wtedy nie powinni sprawiać specjalnych trudności.
Kamienne figury nie spieszyły się, pozwoliły grupce ustawić się w kółku, z czego nie był to szyk nad wyraz zwarty. Archeolog trząsł się ze strachu, a Krio wręcz przysypiał na stojąco. Kamienni rycerze otoczyli swych przeciwników wystawiając do przodu tarczę, a miecze ustawiając gotowe do sztychu za nimi, jednak nie attakowali, widać nikt nie chciał podejść pierwszy, pod młot i potężną rękawice.
- Wyglądają na silnych... -mruknął Madred zaciskając pięść.
- To w końcu golemy. Dostałeś kiedyś kamieniem w twarz? To chyba będzie coś w tym stylu. - Dziewczyna stała twardo czekając i dociskając nogi do podłogi. Niech tylko mechanizmy zaatakują, będzie mogła wyskoczyć jednemu za plecy i go załatwić. Kto wie, może zdoła wykonać potem flash i zgarnąć szybko dwóch? A może nawet jeden nie upadnie po byle uderzeniu w głowę? Nie była pewna siebie walcząc z mechanicznym przeciwnikiem o którym mało co wiedziała.
Golemy zerknęły na siebie wolno przysuwając się do całej grupy, krąg dookoła Shiby i jej kompanów zaciskał się z każdą chwilą. Po chwili wszystkie golemy jednocześnie uniosły swe miecze, by tym ciężkim orężem zmiażdżyć na miazgę intruzów krasnoludzkich tuneli.
Ostrza zaczęły z opadać na grupę bohaterów, a każdy podjął własne kroki by uniknąć ciosów. Shiba podskoczyła, jednak golem chciał uderzyć ją swoją tarczą, co zmusiło kobietę do nagłego zniknięcia i pojawienia się za plecami przeciwnika. Wzięła potężny zamach a młot uderzył w plecy golema, wbijając się w niego głęboko. Golem ryknął co brzmiało niczym zgrzyt dwóch wielkich głazów, po czym rozpadł się w pył, niczym zwłoki po setkach tysięcy lat.
W tym czasie Madred zaatakowany został przez trzech kamiennych żoładaków, pierwszy z nich otrzymał cios metalowa pięścią w twarz, tak silny, że kamienna głowa odbiła się od przeciwległej ściany, a zdekapitowany oponent zmienił się w kolejną garstkę prochu. Nieczułe na straty kompanów golemy, uderzyły jednak w ciało technokraty, jedno z kamiennych ostrzy wgniotło jego rękawice, niczym cios zadany przez wściekłego ogra. Para uleciała z mechanizmu, a Madred syknął, tylko po to by obrócić się i ta samą kończyną zbić drugi nadlatujący miecz, co zaowocowało przeciągłą rysą na mechaniźmie.
Kaze zaś bawił się doskonale, przemienił się w czarną mgiełke, tak ze cztery ostrza, po prostu przeniknęły przez niego, a on po chwili znalazł się na plecach jednego z oponentów, nogami oplatając mu szyję. Ostrze jego kamy, wraz ze śmiechem cienia, wbiło się w kamienny hełm, niczym w soczyste jabłko, a oczy maszyny zgasły gdy ta przeminiła sie w pył.
Jednak walka nie zawsze i nie dla każdego jest zabawą. Archeolog zakwiczał przerażony, gdy kamienny miecz zaczął opadać na niego z góry, a jego trzesące się nóżki, nie pozwoliły na unik. Uniósł do góry swój krótki miecz, w desperackim akcie, jednak na nic się to zdało. Ostrze z starego kruszcu, przełmało gardę i opadło na łeb świniaka, a czaszka Ryjca pękła ze zgrzytem. Oczy wyszły z oczodołów, a mózg w artystyczny sposób rozpłynął się po posadzce, gdy golem uniósł swój miecz triumfalnie.
Ostatnim osobnikiem na placu boju o którym nie było jeszcze mowy był wiecznie zaspały Krio, gdy miecz poszybował w jego stronę, on zatoczył się niczym w sennym widzie i uniknął ciosu, opadając twarzą na klatkę piersiową golema. - White fang... -wymruczał mag a ciało jego oponenta momentalnie zmieniło się w zamrożoną statuę. Krio ziewnął głośno po czym przetarł leniwie oczy, gdy nagle miecz jednego z wojowników z impetem walnął w jego bok. Ciało chłopaka niczym papierek na wietrze zostało poderwane do góry, a on przeleciał w stronę najbliższej kolumny, po której spłynął niczym trzepnięty przez kulturystę komar. Z rozerwanego boku lała się krew, a żebra przebijały skórę, tworząc naprawdę paskudny widok. Golemy strząsnęły krew z mieczy, po czym ruszyły powolnym krokiem w stronę pozostałej na placu boju trójki bohaterów.
Niebieskoskóra zacisnęła zęby.
- Jeden padł...Co jest z Krio? Oy, ubijmy to szybko. - Była pewna, że trzymanie się razem w miarę im pomoże, jak się jednak okazuje cywil pozostaje cywilem nawet odziany w pancerz. Zajmie się tym później. Golemy okazały się powolne i mało wytrzymałe. Powinni byli być w stanie szybko się ich pozbyć. - Starajcie się atakować ich tak, aby nie mogli nikogo flankować. - tak długo jak będą ich ubijać jednego po drugim z lewej do prawej, powinni być bezpieczni. No, może poza ostatnią osobą w kolejce.
Trzy golemy szybko padły pod atakami drużyny, pozostawiając jedynie piątkę maszyn na placu boju. Jednak wciąż miały przewagę liczebną, jedna walczyła z Shiba jednak dziewczyna z łatwością wymijała ataki, kamienne ostrza. Madred już taki zwinny jednak nie był, w pewnym momencie jedno z ostrzy uderzyło w jego pierś z taką siłą, że aż słychać było gruchnięcie. Mężczyzna upadł na plecy z jego oczy gasły powoli, gdy umierał pod stopami kamiennych wojowników.
- Co jest do kurwy nędzy! -krzyknął Kaze widząc, że tylko on i Shiba zostali na placu boju. Cień zniknął by pojawić się przy jednym z rycerzy, ale te uderzył w niego tarczą odrzucając, cienistego osobnika do tyłu.
Golemy? Pozbawione świadomości mechaniczne istoty, miał być kresem tej podróży?
- ...Dobre pytanie... - Shiba nie mogła uwierzyć w prostotę z jaką wszyscy tu umierają, jej sojusznicy jak i jej przeciwnicy. - Po prostu ich rozwal to będziemy mogli odpocząć. - zaproponowała, szykując się do skoku na kolejnego z golemów. - Trzymajmy się blisko, wciąż jest ich więcej. - podyktowała Kaze lekko obawiając się utknięcia między kilkoma golemami naraz.
Kolejne dwa golemy opuściły ziemski padół, a po chwili młot Shiby rozbił łepetynę jeszcze jednego, tak że teraz w końcu ilość przeciwników była wyrównana. Dwa kamienne konstrukty, zamachnęły się mieczami na pozostałości grupy bojowników, jednak ta dwójka była za zwinna, na ich ślamazarne ruchy, a po chwili jedynie pył na posadzce świadczył o kamiennych strażnikach tego miejsca.
Plecy Shiby uderzyły o kamienną kolumnę. Dyszała ciężko łapiąc oddech.
- Pieprzona rzeźnia, a dopiero co graliśmy w grę planszową. Krasnoludy mają beznadziejne poczucie humoru. - Może taka kolejność atrakcji nieco przytępiła uwagę Shiby do walki na początku, to nie sądziła aby Madred czy Ryjec tracili poczucie zagrożenia tak szybko.
Po chwili dziewczyna zerwała się do Kiro. Miała nadzieję, że chłopak jeszcze żyje.
Szybko ułożyła go na ziemi po czym wyjęła księgę białej magii i zaczęła modlitwę. Dla niego była jeszcze nadzieja.
- Niezłych słabiaków ze sobą zabrałaś.- prychnął Kaze i machnął swoją bronią na odlew. - Za moich czasó... - przerwał jednak, bowiem kamienny miecz przeszył jego trzewia, a on kaszlnął krwią. Cienista dłoń zacisnęła się na ostrzu ze skały - Co do chu...- wydyszał po czym zsunął się mieczu na ziemię. Z ziemi zaś podrywał się pył, na nowo formując skalnych żołnierzy. Cała dwunastka po chwili stała już na nogach z bronią gotową do dalszej walki.
Shiba zamknęła księgę z trzaskiem i odskoczyła do jednej z ścian. Schowała ją i wyjęła Safaię, która ponownie przybrała formę młota.
- To jest kurwa dowcip. - Dziewczyna zaczęła szukać po ścianach, w wnękach z których przybyły golemy jakiejś dalszej drogi. Póki co nie ruszała się jednak. Trzymała plecy przy ścianie, aby były bezpieczne. Przy szczęściu przeskoczy za golemy...może krótki teleport? Powinna już być w stanie. Weźmie jednego, potem drugiego...
Ile można?
Po prostu wstaną.
Gdyby tu było wyjście widziałaby je już dawno. W najlepszym wypadku zniszczy pochodnie i schowa się w cieniu, gdzie golemy nie będą jej widzieć. Może wtedy coś wymyśli?
To powinno zadziałać.
- Sidhe nie upadną od byle kamiennego ścierwa. - syknęła ostro.
Golemy poczęły wymachiwać mieczami, tak że ciężko było unikać takiego natłoku ciosów, miecz śmigały w powietrzu, a ciężkie kamienne buciory rozchlapywały krew poległych, gdy Shiba skakała między nimi. Kamienni żołnierze w ciszy i skupieniu napierali na kobietę, ciągle otaczając ją i zmuszając do pozostawania w ruchu. Pot powoli spływał po jej ciele, a ruchy stawały się coraz wolniejsze. Zgaszenie pochodni nic nie dało, rycerze dalej zacięcie atakowali, przeciwniczkę, a ciosy powoli zaczynały trafiać w cel. Shiba upadła na ziemię podcięta przez jedno z ostrzy, a rycerze stanęli nad nią by zakończyć i jej żywot.
Dziewczyna wyrwała rękę do przodu ukazując swoją bransoletę. Wszystkie z jasnych cyrkonii utraciły kolor gdy opuściły je białe świetliki, mające za zadanie bronić niebieskoskórej, która dyszała ciężko.
Jakoś nie wyobrażała sobie takiego końca. Może będzie w stanie bronić się przez chwilę...Zaraz...
Cyrkonii było niewiele, wciąż większa część była niezregenerowana. Dwanaście mieczy...
Przerażona sięgnęła do kieszeni szukając w niej imbiru. Te właściwości. Przetrwa chociaż chwilę dłużej, prawda?
Miecze jeden za drugim poczęły opadać na dziewczynę, co z tego ze broniły ją kamienia, gdy każdy poległy przeciwnik od razu wracał do życia. Zaś ciosów było zbyt wiele by móc je zatrzymać, więc zaklęcie bardzo szybko rozwiało się, a potężne ostrza poczęły uderzać w ciało dziewczyny, gruchocząc powoli jej kości, bowiem ręka nie była wstanie odnaleźć odpowiedniej fiolki pod napływem tych ciosów. Mrok powoli zakrywał oczy Shiby, a krew zaczęły spływać po jej twarzy, jak i napływać do ust.
- Skurwysyni...Ja to jestem...żałosna...
Kolejny miecz przeciął ze świstem powietrze kierując się w stronę głowy kobiety po czym...

~*~

… Dziewczyna nagle otworzyła oczy. Czuła dłonie zaciskające się na jej ramionach. Rozejrzała się skołowana, znowu stała w pomieszczeniu, w którym całą drużynę ogarnęło niebieskie światło. Miejscu w którym byli, zanim trafili do sali z lustrami.
- Nic Ci nie jest? Shiba weź się w końcu odezwij! –krzyknął głośno Madred. – Stoisz tak już dobry kwadrans, zaraz każe Krio Cię obmacać to skończysz te żarty!
Shiba zacisnęła rękę na dłoni Madreda. Stała jeszcze chwilę, po czym głośno wypuściła powietrze.
- Ma ktoś pojęcie, jakiego boga jest ta świątynia? - zapytała nagle.
Spojrzała na innych nieco zatroskana. - Trzymajcie się blisko. I nie traćcie uwagi. - Poprosiła po czym ruszyła przed siebie.
Test świątyni, huh? Chyba da jej to trochę do myślenia...
Krasnoludy to naprawdę byli skurwysyni.
- Krasnoludzkiego.... -odparł Krio zaspany i przetarł oczy. - Blada... jakaś... jesteś. -zauważył chłopak zataczając zbliżając sie do dziewczyny. - Jak..ja...się...źle...czuje...to...się...kłade ..spać...i...przechodzi. -doradził młodzieniaszek.
- Nie ma czasu na drzemkę. To dopiero początek drogi. Odpoczniemy na powierzchni.
- Droga tym tunelem zajmie z tydzień. -stwierdził Kaze. -[i] Więc tutaj kilka postojów też będzie trzeba zrobić. - Złapało Cie jakieś krasnoludzkie zaklęcie czy co?
- Tak. Widać znali się na iluzji. - odparła chłodno wyraźnie nie chcąc wdać się w dyskusje na ten temat. Roztrąci to później. Przed snem w jakiejś spokojnej lokacji.
- Uu jaka chłodna. Może cie rozgrzać? -zarechotał Kaze a jego ręka ruszyła w stronę tyłka Shiby z zamiarem strzelenia w nią, w celu dania przysłowiowego klapsa.
Shiba przewidziała szybko jego zamiar, odwróciła się podstawiając mu nogę, oraz szykując łokieć którym mogłaby przywalić mu w tył głowy, gdy tylko zacznie spadać.
Kaze faktycznie poleciał na twarz, ale o łokieć już nie zahaczył bowiem zmienił się w cienista mgłę i pojawił obok dziewczyny. - Dobra, dobra zrozumiałem aluzję. Być cicho i nie przeszkadzać. - odparł kładąc dłonie z tyłu głowy i wesoło pogwizdując ruszył przed siebie.
- On...ma...prawie...tyle...energii...co...ja...-stwierdził z krótkim i mało ekscytującym podziwem Krio ziewając głośno. - Ciężko... czasem...jest...być...takim...żywiołowym... -dodał jeszcze i upadł na ziemię, gdzie niczym gąsienica owinięty w swoja kołdre począł sunąc na tyłach grupy.
- Jak faktycznie tydzień zajmie nam droga to proteza powinna być do tego czasu gotowa. -stwierdził naukowiec by lekko rozluźnić atmosferę.
Shiba uśmiechnęła się lekko. Miała zniszczony nastrój wizją własnej śmierci, ale jej towrzysze wykazywali nader dużo energii i pogodności. Faktycznie szkoda byłoby ich stracić.
- To dobrze. Przyda mi się długa dłoń. - przytaknęła spokojnie.
- Cięzko pilnować dziecka z jedna tylko ręką co?- rzucił wesoło Madred lekkim ruchem głowy wskazując na Krio. - Pocieszna z niego istota.
- Chyba właśnie dla tego go wzięłam. Na szczęście jest też świetnym magiem. - przyznała się niebieskoskóra. Racja. Kiro był czarnoksiężnikiem, Madred jednym z bohaterów, Kaze wyrafinowanym zabójcą. Ale.
- Ryjec się nie zgubił? - zapytała odwracając się.
- Jestem, jestem...kwik! -oznajmił prosiak przebierając raciczkami za plecami Madreda. - Ja tak łatwo się nie gubię!p -odparł prosiak szczerząc swoje kiełki.
- Ej...patrzcie...tu...coś...jest... -odezwał się nagle z tyłu Krio wyciągając powoli dłoń w stronę jednej z płytek posadzki, która wydawała się dziwnie luźna, jak gdyby ruchoma.
- STÓJ! - krzyknęła Shiba oglądając się na Kiro. - Jesteś pewien, że to włącznik od jakieś pułapki? Miało ich tu być pełno...
Krio znieruchomiał, zaś cienisty zabójca doskoczył zgrabnie do niego i pochylił się nad płytką. - Jak najbardziej. Zapewne odpaliła by zapadnie czy inne gówno. -odparł Kaze i podniósł lodowego maga za kołdrę rzucając go Madredowi. - Niech ktoś go poniesie, bo jeszcze ten debil nas w kłopoty wpędzi. I patrzeć pod nogi. -wydał rozkaz uwolniony z kuźni zabójca.
- Nie...jestem...debilem... -mruknął zaspany czarodziej oplatając szyję Madreda rękoma, gdy ten mruczał niechętnie pod nosem.
- Po prostu idźmy dalej. - westchnęła dziewczyna ruszając przed siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 01-04-2013 o 14:16.
Fiath jest offline  
Stary 01-04-2013, 15:33   #169
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of Balance

Mad dog.


Dwa dni jedzenia papki, dwa dni poruszania się w stopniu znikomy i poddawania się kuracji młodej akolitki. Dwa bardzo nudne dni, które dla żywiołowego Fausta były największa kara jaką mógł sprawić mu los. Czyż nie wybrał samotnej ścieżki dla tego iż uważał, że jego siła jest w stanie zrównoważyć szalę? Jednak mógł się założyć że ani Gort, ani Shiba nie leża teraz w bandażach zdani na łaskę młodej adeptki sztuk białej magii.
Deszcz był nieustępliwym, a wręcz nachalnym kompanem, rozterek i bólu blondyna, którego twarz od spotkania z Katem nie była już w symetrii idealnej równowagi. Ciężkie krople opadały na trawę polany i dach prowizorycznego szałasu, zbudowanego w akompaniamencie jęków i narzekań, trzech poturbowanych mężczyzn.
Leczenie dawało jednak powolne efekty, bowiem ten który nosił na sobie czerwoną koszulę, mógł już nawet chodzić (aczkolwiek o biegach, przewrotach i saltach mowy nie było), zwłaszcza że najczęściej potrzebował drewnianej laski, by wybierać się na dłuższe spacery, w celu odnalezienia jakiś jadalnych roślinek czy też grzybów.
Kat o barwie perły często odwiedzał go w snach, poddając swego podopiecznego czemuś w rodzaju nauk i treningowi, połączeniu filozofii życia jak i rozwijaniu samego siebie, poprzez poznanie własnego ja. Wielu mnichów z gór, dałoby wiele by dostać się pod skrzydła takiego mentora jakim było starożytne bóstwo, zamknięte w ostrzu tak niepozornej broni.

Deszcz lał się z nieba nieprzerwanie zapowiadając kolejny dzień, który grupa spędzi na bezcelowych rozmowach, grach w słówka lub inne tego typu obozowe gierki. Jednak tym razem dzień miał być o wiele bardziej ciekawy, stagnacja i nuda musiały zostać odrzucone by dać możliwość zaitnienia równowadze.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Z_DSq-LhOyU[/MEDIA]

Kopyta dudniły o błotnista ziemię, rozchlapując deszczówkę i grudki błota na wszystkie strony. Obok potężnego rumaka, pędziły dwa włochate kształty, z których pysków lała się piana, a ostre kły szczerzyły się w zabójczym uśmiechu. Krzaki i gałęzie ustępowały z trzaskiem pod siła pędzących sług kata, a ziemia zdawała się trząść, niczym zwiastun ich nadejścia.
Czuły słuch elfiego zwiadowcy, który od śmierci siostry był niezwykle osowiały, pierwszy wykrył to ostrzeżenie matki natury. Odłożył on miseczkę z czymś co miało robić za zupę grzybową, kładąc dłoń na swym łuku.
- Cos się tu zbliża… i to szybko. –zauważył wstając z wyraźnym grymasem bólu na twarzy. Długiwąs nie pozostał w tyle, chwytając swój miecz oburącz, bowiem tarcza zniszczona została w czasie potyczki z złowieszczym katem. Krasnal uniósł się z ziemi, a kapłanka cofnęła się tak by być po za sferą konfliktu. Faust również wstał, oczywiście normalnie zapewne poczekał by ze swym słynnym uśmieszkiem przylepionym do twarzy, jednak w takich okolicznościach, lepiej było nie kusić losu.

Tętent kopyt był już słyszalny dla wszystkich, a ciężki warkotliwe oddechy, wskazywały, że albo nie jedzie tu koń, albo iż nie jest on sam. Oczywiście jak już wiesz drogi słuchaczu, to druga z tych opcji okazała się prawdą, bowiem z między liści wyskoczyły nagle dwa potężne wilcze cielska.



Większe niż typowi przedstawiciele tego gatunku, o wściekle obnażonych kłach i sierści lśniącej od deszczu. Z ich nosów buchało powietrze, które przy obecnej temperaturze, zamieniało się w parę, owiewająca pyski worgów. Faust słyszał o tej odmianie wilków, były to ogary hodowane do tropienia i zabijania, większe, silniejsze i z o wiele lepszym węchem niżeli normalne wilki.
Strzała wypuszczona przez elfa, śmignęła w stronę stworzeń, jednak minęła je o włos, co można by zrzucić na karb ran i presji które trawiły ciało jak i dusze długouchego.
Czarne psy zawyły głośno, niczym wilkołak w czasie pełni, a niczym na magiczny dzwonek z pomiędzy drzew wyłoniła się trzeci z gończych – jeździec.
Od stóp po same czubek głowy odziany był w szczelny gruby pancerz, w kolorach adekwatnych do wieży z której przybył. Krople deszczu spływały, po ostrych rogach przyczepionych do hełmu, jak też urządzały sobie wyścigi po obłych, ogromnych naramiennikach. Ciężkie stalowe buciory, usadowione były w strzemionach, rumaka o ciemnej maści. Peleryna powiewała na wietrze, nadając niepowtarzalnie stereotypowego klimatu dla aparycji czarnego rycerza.


Ogromny jeździec zeskoczył z konia, od razu dobywając przewieszonego przez plecy dwuręcznego ostrza, o paskudnie wyglądających ząbkach, gwarantujących paskudne rany. Zdawało się że rycerz cały aż wibruje w środku, a mogło to być wrażenie poprawne, bowiem gdy pancerne rękawice zacisnęły się na rękojeści, on uniósł głowę do nieba i ryknął. Był to okrzyk nieartykułowany, wręcz definicja potwornego wrzasku. Ryk wściekłości i szaleństwa, który spłoszył pobliskie ptactwo gdy ciężki but zagłębił się w rozmiękłej ziemi już po pierwszym kroku.
- Zabić… uciekinierów…- dyszał przeciwnik, a wręcz warczał niczym ktoś dla kogo wymawianie nawet najprostszych słów jest wielkim wyzwaniem. – ZABIĆ! – ponownie krzyknął niczym wichura, a wilka jak na komendę ruszyły w stronę grupki, która przetrwała masakrę w złotej karafce.

Sanity Knights

Z deszczu pod rynnę


Droga przez krasnoludzkie tunele, nie była tym co można by polecić przyjacielowi w ramach wakacji. Było tu klaustrofobicznie ciasno, ciemno, zimno i aż gęsto od pułapek. Wiele z nich drużyna ominęła lub rozbroiła, ale nie da się wszak sprostać wszystkiemu. Nie raz leciały na nich wielkie głazy, ze ścian strzelały bełty, czy tez kamienne głowy jaszczurów nie zaczynały pluć ogniem.
Oczywiście nie było to nic z czym drużyna nie mogła sobie poradzić, ale niczym natarczywe komary były to doprawdy irytujące. Na szczęście w ciągu całego tygodnia drogi przez mrok, nie napotkali więcej iluzji, jednak ta jedna która przywitała ich w tunelach wystarczyła by zepsuć Shibe nastrój na długo. Wizje martwych towarzyszy często odwiedzały ją w nocy, z czego główną z nich był Krio – ciało tego leniwego chłopaka jakoś odcisnęło się w pamięci niebieskoskórej dziewczyny.

W czasie drogi przez ciemność Madred poświęcał każda chwilę na tworzenie protezy dla kucharki, aż w końcu jednego z końcowych dni ich drogi z uśmiechem przedstawił jej swój twór.


Była to proteza o wiele mniejsza, niż ta którą przyczepioną miał do swego ciała technokrata. Smukła i z większą dbałością o szczegóły, niemal niczym normalne ramie, jedynie materiały był inny. Czynności podczepiania tego urządzenia lepiej przemilczmy drogi słuchaczu, wiedz jednak iż było dużo krwi, krzyków i przekleństw. Jednak gdy Shiba, spocona od bólu, w końcu otworzyła oczy po zabiegu, poczuła jak utracone palce znowu mają moc. Madred przestrzegł ja przed tym by na początku hamowała się z wykorzystywaniem ramienia, najpierw było trzeba się doń przyzwyczaić i dać ciału czas na adaptację. Jednak gdzieś w głębi duszy Shiba czuła niezwykła satysfakcję z tego że znowu jest, jak by to ująć –kompletna.
Nowe ramię było trochę silniejsze, od swego naturalnego kompana, a ukryty za odsuwanym nadgarstkiem miotacz ognia był miły dodatkiem, który w przyszłości mógł okazać się nadzwyczaj użyteczny.

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=omyWU7SdnpU[/MEDIA]

- Nareszcie jakieś świeże powietrze.- dało się słyszeć głos zdeformowany przez zjawisko odbicia, dochodzący z zarośniętego przez krzaki wejścia do podziemi.
- To…dobrze…ziemia…nie…jest…najwygodniejsz a. –zawtórował inny wyraźnie zaspany.
- Ej Shiba co powiesz na szybki nume… – słowa nie zostały dokończone, a odgłos który rozległ się w ciemności przypominał uderzenie patelni w czyjąś twarz.
- Zrozumiałem aluzję… –po chwili wyraźnie obolały Kaze dodał do swego poprzedniego zdania zaskakująca puentę.
- Zaraz wyrwę te krzaczory, posuńcie się. –dodał technokrata, a jego metalowe ramię oczyściło przejście na powierzchnię.

Drużyna jeden za drugim wychodziła na zarośnięta wysokimi paprociami polanę. Korony drzew, tworzyły prawdziwe sklepienie nad ich głowami, które nie przepuszczało ni deszczu ni słońca, do wnętrza tego miejsca.
- Witajcie w Dzikiej puszczy miejsc… –zaczął Kaze by nagle złapać za głowę Shibę i Krio i pociągnąć ich na ziemię, w gwałtowanym upadku. Wszyscy poszli w ich ślady, bowiem okolica w której wyszli nie była taka spokojna.


Kawałek dalej, gdzie bariera drzew nie była już tak gruba, wśród kropel deszczu pędziła wrzeszcząca banda zielonoskórych istot. Uzbrojeni głównie w proste miecze a odziani w przepaski biodrowe i hełmy, gonili przerażonych mieszczan.. wyglądających na elfów. Zakrawione miecze goblińskich łowców przecinały powietrze tego na co dzień spokojnego miejsca, zaś wielka bestia, przypominająca mieszankę trola i ogra, która prowadzili na łańcuchu w tyle grupy, wyglądała na co najmniej niebezpieczną.
Krzyk matek i płacz dzieci przedzierały czyste powietrze leśnych ostępów, a nieprzyjemny mlask wbijanego w ciało miecza, był jedyna odpowiedzią na wołania o pomoc przerażonej ludności.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 06-04-2013, 15:39   #170
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Skowyt rozgryzionych elfich marzeń

- Oi Oi, po co to nerwy? - Faust zapytał przybysza pozostając nad wyraz spokojnym. Jego życie zostało już poświęcone idei, żyje, chociaż powinien umrzeć - nie było niczego, z czego miałby się smucić. Żywot był darem, on zaś trzymał się go jak tonący brzytwy, przy każdej możliwej okazji raniąc swe ciało w zamian za kilka chwil bezpieczeństwa. Może jednak trzeba było podjąć inny wybór, w końcu nauczyć się pływać, lub, co znacznie lepsze odrzucić ideę zagrożenia? Strażnik równowagi wiedział, co powinien robić, jednak fatum poprzednich starć, bólu i ran krążyło wokół jego duszy, przypominając tylko o swej obecności.
- Radość i podniecenie to jego motto - perłowy szermierz szukający równowagi w hawajskich koszulach przemówił raz jeszcze, zaś jego słowa zdawały się zauważać jakąś prawdę, o której łowczy wyraźnie zapomniał.
- Po co pozbawiać go któregokolwiek z nich? - zapytał w końcu.
Odpowiedzią na słowa Fausta był tylko dziki ryk, po czym rycerz przyspieszył kroków pochylając się lekko niczym szarżujący dzik pędząc w stronę trójki wojowników. Wilki zaś już skakały, na krasnoluda i elfa. Brodacz jednak machnięciem miecza, przejechał po gardzieli lecącego w jego stronę potwora, rozpruwając ją niczym wór ze zbożem. Ciało worga gruchnęło o ziemię, gdy ten toczył krwawą piane z pyska, miotał się w śmiertelnych konwulsjach.
Elf jednak tyle szczęścia nie miał, nim zdążył naciągnąć kolejną strzałę, wilk już leciał na niego i po chwili przygniatał długouchego do ziemi. Jego szczęki pognały na spotkanie z szyją blondwłosego zwiadowcy, ale ten zasłonił się ręką. Zęby stwora wbiły się w ciało, i zgruchotały kość i tak osłabionego elfa. Jego krzyk przeszył leśne ostępy, gdy wilk odskakując od miecza krasnala, którym brodacz chciał ochronić kompana, wraz ze sobą zabrał rękę młodego elfiego zwiadowcy. Łucznik wił się na ziemi, gdy poszarpany kikut krwawił obficie na mokrą trawę.
- Rusz się kurwa! -ryknął krasnal w stronę Fausta i zaciskając zęby ruszył do walki z worgiem.
- Po co? - odkrzyknął pełnym emocji głosem blondyn. Najwyraźniej nie interesowały go osobistości inne niż kapłanka, której zawdzięczał swój żywot. Elf stracił rękę, jego użyteczność spadła wystarczająco, by ustawić priorytet na swoje własne cztery litery. Faust nie musiał przywoływać nawet faktu, że efektywnie trzy walki toczyły się w trybie bezpośredniego starcia.
Jeden-na-Jednego.
Perłowa katana pojawiła się w dłoni Fausta, zaś długi, szkarłatny łańcuch oplątywał teraz jego obolałą rękę, sprawiając że ostrze było bliżej szermieża niż kiedykolwiek. Zaciskając zęby uniósł je nad siebie - stanął naprzeciw “swego” wroga.
- Dawaj, dawaj, dawaj! - zagrzewał do walki dzierżyciela gigantycznego ostrza. Palec drugiej dłoni uderzył w jeden z punktów w układzie energetycznym, upłynniając trochę zdolności blondyna. Dokładnie to samo miało na celu przyśpieszenie krwi, która aż zabulgotała w blondynie, przerywając tym samym jedną czy dwie rany. Strumienie szkarłatnej cieczy pojawiły się na jego ciele nim jeszcze zdążył wykonać cokolwiek.
Postawa służąca przeważnie do otwarcia powinna być wykorzystywana do ataku, lecz co jest najlepszą obroną? Tak, każdy człek słyszał stwierdzenie iż to właśnie on jest najlepszą defensywą. Strażnik równowagi zamierzał oczekiwać na swego przeciwnika w miejscu w którym właśnie stał, nie pozwalając mu przejść nawet krok dalej. Niewątpliwą przewagą Fausta w tym starciu był fakt, że to nie jemu zależało na wykończeniu przeciwnika - wbrew wszystkiemu, nawet chorobie trawiącej jego duszę, był... spokojny.
- “Równowaga” - zamierzał powiedzieć gdy domniemany atak rozpałaszuje nie jego ciało, lecz stworzoną przez lisią boginię iluzję jego ciała. W czasie, który da mu ta tania sztuczka zamierzał znaleźć się na dalszej stronie względem dwuręcznego orężu przeciwnika. - Wymaga opłat - zamierzał dodać, gdy ostrze rozpocznie wędrówkę w kierunku szyi przeciwnika.
Jak że bolesnym jest być osłabionym. Wróg który normalnie zginąłby nim uniósłby ostrze, teraz urastał do rangi nieziemsko silnego przeciwnika, wymagającego stosowania wysublimowanych taktyk. Potężne ostrze uderzyło od góry, przecinając iluzję na pół, oraz sprawiając że ziemia zadrżała w okolicy styku miecza z podłożem.
Faust pojawił się koło rycerza, nawet przyspieszony, zdawał się być zawodnikiem płynącym w kisielu w porównaniu do tego co demonstrował podczas walki z katem. Katana ruszyła w stronę gardła przeciwnika, jednak ten z rykiem, odgiął się w tył, jak gdyby, nie przejmował się bólem jaki sprawia tak nienaturalna pozycja. Ale przecież szaleństwo tłumiło ból i dawało nadludzkie siły, co zresztą pokazała ta sytuacja, bowiem gdy katana śmignęła nad czarnym wojem, on dalej wygięty zaczął unosić swój ogromny miecz, coraz bardziej przypominając zwykłą marionetkę a nie człeka.
- Pokojowe rozwiązanie zostało przez ciebie odrzucone, huh? - blondyn westchnął, wykonując opadające cięcie obierając sobie za cel tors przeciwnika. Jedno było pewne - sytuacja, w której właśnie się znajdywał pozbawiała go jego największego z asów, które trzymał w rękawie, bowiem jego ciało stało się wolne, zmysły zaś przyzwyczajone były do działania w pełni sił. Musiał więc skupić się na tym, co nie zostało tchnięte, zniszczone przez kata niczym szyja każdego ze skazańców.
Głęboko wewnątrz każdego istniał potencjał, zwany przez wielu magią, maną. Blondyn wydobył go za sprawą kontaktów z poszczególnymi bóstwami, jednak nigdy nie była to jego specjalność. Znacznie bardziej wolał negowanie magii niż jej tworzenie, jednak los jest nieubłagany, a on nie zawsze był wśród ulubieńców Fortuny.
Właśnie dlatego jego defensywa nie tyle wyglądała dzisiaj inaczej, co zaczynała wyglądać. Strażnik brał pod uwagę, że nawet w tak pozbawionej równowag postawie przeciwnik zapewne ciągle będzie posiadał większą od niego sprawność. Katana opadała na ciało przeciwnika, jednak energia magiczna skupiała się głównie wokół ciała blondyna - jedyną opcją na odparcie ataku było połączone wykorzystanie uwolnienia(“Kai”), oraz bariery, która miała wkrótce otaczać jego ciało.
Wilczy pan, jeśli tak można nazwać podróżującego z końcem łuczniczej kariery długowłosego elfa, wykonał cięcie z jakże nienaturalnej dla wszystkiego co żywe i normalne postawy. Nawet jeśli jego ciało naginało zbroję, pozostając w pozycji podobnej do akrobatycznego mostka, to ciągle potrafił on wyprowadzać cięcie. Co prawda siła takiego ataku była mniejsza niż normalnego, a mięśnie człeka były nieporównywalnie słabsze niż te należące do kata, ale w stosunku do kogoś, kto w trakcie walki wykonał tylko kilka kroków - na więcej nie pozwalało mu bowiem jego ciało, które najprawdopodobniej wymówiło by mu posłuszeństwa przy pierwszej próbie biegu, nie było to żadnym problemem. Właściwie to była to jedna z wielu walk w których pierwsze trafienie miało zakończyć starcie, chociaż nawet tutaj strażnik równowagi był na straconej pozycji - nie mógł on zablokować cięcia przeciwnika.
Jesli jednak chodzi o wielki miecz okutego w pełną płytową zbroję rycerza, to napotkał on dziwny opór, jakby coś za wszelką cenę utrudniało mu dostanie się do blondyna. Cel tej eskapady, jak i jedno z nielicznych źródeł rozrywki znajdującego się na szczycie czarnej wieży, był nieosiągalny dla zwykłego ostrza.
Gdy miecz wyhamował, blondyn uśmiechnął się. - Miałeś inną opcję, prawda? - odparł wyraźnie rozbawiony. Perłowa katana, która opadała w ostatnich sekundach była już o włos od ciała swego celu, gdy wirus niestabilności mentalnej przemówił przez ciało Fausta. - Prawda? - zawołał, sprawiając że głos przemknąl przez polanę niemal tak samo jak jego broń przez zbroję przeciwnika.
Czerwony łańcuch, który wiązał rękę ucznia najprawdziwszego z katów, tego skąpanego zarówno w szkarłacie, jak i perle, zadzwonił gdy ostrze zataczało drugie koło - by, niczym samuraj, przygotować je do włożenia do swej pochwy po udanym manewrze. Tak też było i tym razem, a gdy tylko ostrze udało się do innego wymiaru, cielsko przeciwnika upadło z hukiem na ziemię. Faust rozejrzał się po okolicy, chcąc sprawdzić, czy reszta kamratów żyje, oraz, co nieograniczenie wręcz ważniejsze, jak ma się Inori.
Drugi z worgów poległ pod ciosami krasnoluda, elf zaś łkał na ziemi, otoczony leczniczym światłem Inori, która tamowała krwotok z jego ręki.Faust natomiast poczuł jak dusza wroga wpływa do Kata... tylko że tym razem zdobycz zdawała się być brudna i ciężka. Widac szaleństwo kalało nie tylko umysł... a może dusza nierozłącznie związana była z myślami?
Faust ruszył powoli w kierunku towarzyszy. Nie spoglądał nawet na leżące bezwiednie ciało powalonego sługi tego, którego głowy tak pragnął piewca chaosu. Jego oczy nie spoglądały również na kończynę, która postanowiła wypowiedzieć swoją służbę elfowi i to bezterminowo.
- Odsuń sie - blondyn powiedział to nie tyle do kogoś konkretnego, co zwyczajnie przed siebie, dając znać, że chce mieć swobodne dojście do rannego. Gdy tylko przy nim się znajdzie, zamierzał uderzyć w punkt na ciele odpowiadający za przepływ krwi - spowolnić go, a co za tym idzie uratować elfa od wykrwawienia. Po chwili zastanowienia zbliżył się również do kapłanki, przekraczając nieco strefę prywatności.
- Jesli pozwolisz, Inori-chan - szepnął do jej ucha w tonie, który mógł przypomnieć jej o ostatnim z momentów, w którym odczuwała prawdziwe spełnienie. Jego palec musnął delikatnie jej ciało, ułatwiając jej manipulację energią.
Palce blondyna niczym igły uderzyły w punkty na ręce Elfa, który stęknął cicho, a jego ręka zdrętwiała, gdy krew zaczęła krążyć wolniej. Dało to kapłance czas by zasklepić ranę, a zwinne palce jej kochanka, sprawiły że proces był ten szybszy i bardziej efektywny. Inori uśmiechnęła się, a jej dłoń delikatnie przejechała po nodze stojącego koło klęczącej dziewczyny mężczyzny.
- Nic Ci nie jest Fauście? -zapytała gdy elf zmęczony zamknął oczy, a krasnal z mlaskiem wyrwał ostrze z cielska worga.
- Cały i zdrowy - strażnik równowagi zaśmiał się, pierwszy raz od walki z katem coś, co było widoczne przez wszystkich, wyszło mu dokładnie tak, jak planował. Jego ręka uniosła się do głowy Inori, gładząc nieco jej włosy. Przytulił ją mocno, jakby miało to przekazać chociaż cząstkę tego, co mogło zacząć kształtować się w jego sercu.
Kiedyś.
“Samotność jest cechą bogów” - tak właśnie powiedział jedyny mentor blondyna. Może i miał rację? Egzystencja strażnika równowagi zaś nie była jeszcze na tym poziomie i nikt, nawet on sam nie śmiał twierdzić, że kiedykolwiek się znajdzie.
Zawdzięczął Inorij swój żywot, co więc logiczne, nigdy nie zdoła jej wystarczająco odpłacić. Mógł pomagać jej przy każdej możliwej sytuacji, zapewniając że jej ubogie zdolności staną się coraz przyjemniejsze w użyciu dla pacjentów, zaś przychylność bóstwa, ktoremu służy wzroście.
-Przynajmniej nie mniej niż przed starciem - dodał po chwili.
- Skoro znaleźli nas teraz znajda i znowu... -mruknął krasnal. - Trzeba zwiewać. -dodał gdy Inori uśmiechnęła sie lekko do Fausta. Jednak w słowach brodacza było trochę racji - nie mogli tutaj odpoczywać, skoro znalazł ich czarny rycerz, to odnajdzie i kat.
- Trzeba...iść...do...wróżek... -wyjęczał elf uchylając ledwo oczy, ale z determinacja patrząc w oczy strażnika równowagi.
- Wróżek? - blondyn upewnił się, że dobrze słyszy. Sam fakt dostępu kogoś o znaczeniu, którego jeszcze nie poznał, do wioski wróżek znaczył tak wiele, że był aż szokujący dla strażnika równowagi.
- Jeśli znasz drogę - stwierdził Faust. I tak nie mieli nic lepszego do roboty, a mozliwość zapewniania mięśnią ciągłego ruchu nie była wcale tak zła dla czasu jego rekonwalescencji. Nie zamierzał wspominać przyszłemu elfickiemu bandycie# o tym, że sprowadzi to tylko gniew kata na tą właśnie wioskę. Tym razem zamierzał być gotowym i znaleźć najbardziej rozsądne rozwiązanie z tej sytuacji.
- Do...nich... nie... ma... drogi... -wymruczał jeszcze pół przytomny elf i znowu zamknął oczy, zaś krasnal burknął tylko. - Majaczy z bólu.
- Możliwe, ale nie zaszkodzi go wysłuchać. - odparł nieco smutno strażnik równowagi ludzi, jak i wszystkich innych istot żywych.
- Gość ledwo mówi a ty chcesz słuchać elfich bajeczek? -prychnął krasnal, zaś Inori ułożyła kompres na głowie elfa. - To stara bajka elficka. -wyjaśniła kapłanka.- Ponoć w lasach żyją wróżki, która pojawiają się wtedy gdy ktoś naprawdę ich potrzebuje, by pomóc wędrowcy o ile zasłuży na ich wsparcie.
- To co mówią o kacie brzmi jak coś do straszenia bachorów - blondyn odgryzł się krasnoludowi. - Ponoć w każdej bajce jest nieco prawdy - dodał po chwili nieco spokojniejszym głosem
Blondyn oddalił się nieco od pochylonej nad najbardziej rannym dwójki. Położył rękę na jednym z pobliskich drzew, skupił się. Jeśli faktycznie znajdowały się tu jakieś osobliwości, mity, legedny, to może miło byłoby je poznać?
- Opiekunowie tego lasu, ci o których istnieniu elfy wiedzą od samego dzieciństwa. - strażnik rozpoczął, delitaknie gładząc korę drzewa. - Nawet jeśli tak ciężko niektórym uwierzyć w wasze istnienie, czemu miałybyście porzucać tych, którzy nigdy was nie negowali? - zapytał otoczenie, nie zwracając uwagi na to, jak skomentuje to Wąsal.
- Nawet jeśli jestem strażnikiem, nie wzywam was ze swojego powodu - powiedział całkowicie szczerze w przestrzeń. - Wątpię jednak by Lukkan, który, gdy tracił z bólu przytomność, wspomniał właśnie o was, zasługiwał na taki koniec - dodał po chwili w kierunku teoretycznie niewidocznych bóstw.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172