Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2013, 12:12   #81
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Wcześniej
Xendra i Lou, a także Ultar i Vermil stali zgromadzeni w kręgu. Była to - jakże by inaczej - jeszcze jedna z chat, które przygotował Wyrm. Ultar podejrzewał, że kryjówki Wyrma były rozmieszczone na całym Smoczym Wybrzeżu, o ile nie rozciągały się jeszcze dalej, na Niziny Olbrzyma. Było to, oczywiście, tylko wrażenie. Kim tak naprawdę była grupa Łowców z Athanglasem na czele, tego nie wiedzieli. Nie wiedzieli także tego, na ile tak naprawdę było stać Wyrma.
- Więc... - rzekł niecierpliwie Ultar, pocierając czoło. - Może wreszcie powiesz nam, kim są ci, którzy zabili dwójkę moich przyjaciół i prawie mnie samego?
Wyrm tymczasem wydawał rozkazy; jednym z nich było przeszukanie pobliskiego dworku, rzekomo opuszczonego. Łowca przemawiał powoli i z determinacją, która pasowała do jego poznaczonej bliznami i tatuażami postaci.
- Obiecałem wam, że podzielę się z wami wiedzą na temat tych, którzy was ścigają. Prawdę powiedziawszy, ścigają także i nas, choć dotychczas nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
- Powiedz im o Marcusie
- rzekł jeden z mężczyzn przysłuchujących się niedaleko. - I innych.
Wyrm pokiwał głową.
- To znaczy, nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, dopóki nie straciliśmy paru naszych - powiedział.
Ultar sapnął, zniecierpliwiony. Wyrm kontynuował, niezbyt się przejąwszy. Wydobył on natomiast z pochwy mały miecz, na którego ostrzu wyżłobiony został symbol ośmiu sztyletów.
- Ten symbol pojawiał się zawsze wtedy, kiedy byliście zaatakowani, czy tak?
- Owszem -
odparł Vermil. - Ale to nie ma żadnego sensu - kontynuował po krótkiej ciszy. - Jeśli są rzeczywiście grupą zabójców, to dlaczego chcieliby zostać rozpoznani?
- Nie wiemy kim tak naprawdę są
- ciągnął Wyrm. - Jedyne pogłoski, do których zdołaliśmy dotrzeć, to te, że nazywają się w istocie Bractwem Ośmiu Sztyletów.
Cisza, która nastąpiła po tych słowach, trwała parę chwil.
- Więc... - rzekł niepewnie Ultar. - Mamy na karku grupę zabójców.
- Doniesienia o zabójcach atakujących podróżników
- kontynuował statecznie Wyrm - obiegły już Smocze Wybrzeże. Na Szlaku Kupieckim pojawia się coraz mniej ludzi, a karawany z wolna zaczynają przypominać zbrojne patrole. Nie jest to, oczywiście, koniec problemów.
Wyrm spojrzał na Lou i Xendrę.
- Nasze wtyki w straży w okolicznych portach mówią o zabójstwach i napaściach na mieszkańców. Jakoby czegoś szukali.
- To potwierdza to, co się stało wtedy, kiedy napadli na naszą karawanę - odparł Vermil. -
Zanim odkryliśmy, że zabili kupca i jego syna, zdążyli wywrócić drugi wóz do góry nogami.
- Jednak nie zrabowali nic - dodał Ultar. - A wieźli przyprawy, złoto...
- Jak w ogóle natknęliście się na nich?
- zapytał Vermil. - Kto chciałby ściągnąć na siebie uwagę zabójców?
- Fakt, że zaczęli działać w okolicy sprawił, że to była tylko kwestia czasu, zanim mieliśmy o nich usłyszeć. To, co jednak przyciągnęło ich uwagę, to to, że polowaliśmy na grupę łowców niewolników, którzy porywali tutaj ludzi. Od czasu, kiedy rozbiliśmy parę ważnych punktów na ich szlaku, nasi ludzie zaczęli ginąć. Domyślam się zatem, że istnieje jakiś związek.

Wyrm zamilkł, zbierając myśli.
- Pewne jest jednak, że powrócą - podjął znowu. - Zazwyczaj ci, którzy przeżyli, przyciągali ich z powrotem, tak długo, dopóki znajdywali się na Smoczym Wybrzeżu. Zapewne za sprawą tropienia niedoszłych ofiar stoi jakiś mag.

- Więc wystarczy uciec? - zapytał z pewną nadzieją w głosie Ultar. - Uciec ze Smoczego Wybrzeża? Moglibyśmy przecież wybrać się z jakąś dużą karawaną do Easting, a potem jeszcze dalej na Zachód, być może nawet do Wrót Baldura.
Wyrm milczał długo, zanim udzielił odpowiedzi.
- Problem polega na tym - rzekł wreszcie. - Że nikt, kto chciał stąd uciec, jeszcze nie przeżył.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou | Wyrm Athanglas | Xendra

Bełt z kuszy zagłębił się w ciało zdrajcy. Człowiek jęknął i chciał złapać za bełt, jednak ten zagłębił się zbyt daleko.
Tymczasem drugi mężczyzna już szarżował na Woodesa. Miał on przy sobie duży, myśliwski nóż. Pomimo tego, że Woodes odparował pierwszy atak i zranił przeciwnika, ten z bełtem już był przy nim. Nie mieli zbyt dużej taktyki. Walczyli jak siepacze, choć nie można było im odmówić efektywności.
Dorien krzyczała w panice, chąc za wszelką cenę odsunąć się od łowców. Drakonia mruczała przekleństwa, celując swoją kuszą naręczną w dwóch ludzi
Moment, kiedy drugi nóż wbił się w ramię Jacka i pociągnął długą, czerwoną szramę aż do karku, wydarzył się niemal w tej samej chwili, kiedy zatruty bełt Drakonii ugodził człowieka w brzuch. Ten dźgał jeszcze przez chwilę wściekle, jednak po chwili osunął się na ziemię, nieprzytomny.
Dalsza walka była tylko konsekwencją powyższego. Wybity z rytmu zdrajca stanowił łatwy cel dla miecza Woodesa i sztyletu Drakonii. Niewiele zajęło im dokończenie roboty. Kiedy tylko Woodes zbił jego gardę, Drakonia wepchnęła sztylet w jego gardło, brudząc swoje blade ręce krwią. Mężczyzna zagulgotał i osunął się, jak swój towarzysz.
- Jeszcze żyje - rzekła Drakonia, zdyszana; widać było, że była zaaferowana. Koniec końców, zabijała tylko z musu, rzadko się do tego uciekając. Kopnęła nieprzytomnego myśliwego z dwoma bełtami w brzuchu i pochyliła się, po czym wprawnym ruchem poderżnęła mu gardło.
Tymczasem Dorien stała, patrząc na scenę z pobladłą twarzą.
- Bogowie... - szeptała.
Drakonia westchnęła i wywróciła oczami.


Athanglas krwawił, to prawda. Jednak nie umierał. Walka ze zdradzieckimi łowcami trwała krótko. W gruncie rzeczy, nie trwała ani minuty. Kiedy tylko założono, że Athanglas nie żyje, pozostali łowcy, sprawiwszy się ze swoimi dotychczasowymi towarzyszami podróży, zaczęli uciekać.
Wyrm klęczał, trzymając się za ranę, która coraz bardziej czerwieniała na jego piersi. Choć Xendra i Lou trzymały się dobrze, tego samego nie można było powiedzieć o Vermilu i Ultarze. Uciekający łowcy poranili ręce Ultara, kiedy ten bronił się przed długimi, zakrzywionymi nożami, natomiast Vermil został zraniony w bok. Wydawało się to draśnięciem, jednak Lou pamiętała, że Vermil lubił bagatelizować cokolwiek, co dotykało jego samego. Nawet głębokie rany.
Ultar zaklął wyjątkowo szpetnie.
Gdyby nie to, że przed nimi leżały ciała zabitych łowców, a także Wyrm, który z bólu zaciskał zęby, można by pomyśleć, że noc była wcale spokojna. Księżyc oświetlał leśną enklawę tak, że mogli widzieć sylwetkę człowieka odwiązującego pęta koni. Próbował wypłoszyć resztę, jednak nie miał czasu. Nie umiał. W końcu, stracił tylko czas. Zdążył jednak na niego wsiąść. Koń szybko przeszedł w cwał.


Niedługo jednak mieli czekać na kontynuację. Z chaty wyskoczył Jack Woodes, zakrwawiony, spocony i wyglądający w ogóle nie tak jak bohaterzy, o których czasem Xendra miała okazję posłuchać, słuchając opowieści podczas dzieciństwa w Menzoberranzan. Umorusany krwią spływającą z pokaźnej rany w szyi, dosiadł konia i pogalopował za blond włosym łowcą, który zdradził Athanglasa.
Tymczasem Dorien otrząsnęła się ze stuporu, w którym dotychczas się znajdowała i także wyszła z chaty, choć jej krok był nieco chwiejny. Uklęknęła przy Wyrmie, po czym wyciągnąwszy medalion Lathandera, szeptała ciche słowa modlitwy do swojego boga.
- Kim był ten człowiek? - zapytała Nitram drżącym głosem.
Modlitwa składała połamane żebra, zasklepiała otwarte rany i zamykała przebite płuco.
Odzyskawszy oddech, Wyrm przemówił:
- Nieważne, kim jest, ale to, co zabrał - rzekł Wyrm, dotykając swojej szyi. Widać było na niej zaczerwienienie po wydartym naszyjniku.

Woodes jechał krótko. Ukradzionego konia spotkał wkrótce, jednak nie siedział na nim nikt. Zapewne łowca, choć chciał się uciec jak najszybciej, musiał zrozumieć, że jazda przez ciernie i haszcze mogłaby tylko wydać, gdzie on tak naprawdę jest. Dlatego - wnioskował - porzucił on konia, aby zmylić pościg, po czym pieszo przekradał się przez las.
Nie było trudno się domyśleć, dokąd łowca mógł się udawać. Jeśli należał on do bandy łowców niewolników, którzy rabowali okoliczne wsie, to nie miał czego szukać w pobliskich wioskach. Pozostało zatem tylko obozowisko łowców niewolników, znajdujące się tylko o milę stąd. Pewnie zamierzał ostrzec innych o tym, że podróżnicy zbliżali się.
Woodes wiedział, że łowca był gdzieś w pobliżu, być może nawet czaił się na niego w tej chwili. Nie miał jednak czasu na domysły. Musiał zdecydować, co zrobić.




Słowami Wyrma
- Obóz nie jest zbyt duży - rzekł wtedy Wyrm, wykładając Woodesowi położenie i konstrukcję obozu. - Jego położenie jest na tyle dobre, by ukryć światła ognisk i pochodni przed kimkolwiek, kto mógłby wypuścić się w głuszę za łowcami niewolników. To prawda, jesteśmy blisko Elversult i Pros, a od wybrzeża dzieli nas zaledwie parę dni drogi, to jednak nie powinniście liczyć, że znajdziecie tutaj kogoś, kto wam pomoże. Poza utartymi szlakami, powinniście raczej się spodziewać czegoś zupełnie przeciwnego.
Odchrząknął i kontynuował.
- Obóz nie jest strzeżony jak normalna warownia, to oczywiste. Pomimo tego, przy wejściach są straże. Żadni wojownicy, uważajcie. Jest to po prostu zbieranina zbirów, którzy potrafią walić po głowie, bez finezji, ale są efektywni w tym, co robią. Mam na myśli, zabijaniu. Są ustawieni przy dwóch wejściach do obozu: północnego i południowego. Od południa niewolnicy wchodzą, z północy wychodzą. Karawany niewolników zazwyczaj zmierzają do portów przy Morzu Upadłych Gwiazd, choć nie jest to reguła. Podążają gdziekolwiek, gdzie płacą najwięcej.
- Palisada została wzniesiona dawno temu, choć nadal spełnia swoje zadanie, to znaczy, jest na tyle wysoka by nie można było przez nią uciec. I nie zbutwiała jeszcze na tyle, by się złamać.
- Ostatnią informacją, która być może warta jest waszego czasu jest fakt, że palisada została wzniesiona na dawnym miejscu, gdzie znajdował się jakiś zamek. Jeśli chcecie wiedzieć, co to była za forteca, to zapytajcie skrybów w Westgate. Gdyby nie przypadek, że natknęliśmy się na wejście niedaleko obozu, to nie mielibyśmy pojęcia, że pod obozem znajdują się podziemia tego zamku. Tutaj... I tutaj... -
pokazał na zapisanej na rozpadającym się pergaminie mapie. - I także chyba tutaj, ale nie sprawdzaliśmy. Są to dawne lochy twierdzy. Fakt ten odkryli także łowcy niewolników. To tam przetrzymują wszystkich, których schwytali. To tam będą przetrzymywać krasnoluda. Zakładając oczywiście, że jeszcze żyje.
- To wszystko, co mogę wam powiedzieć. Jeśli będziecie mieć szczęście, nawet nie zauważą, kiedy krasnolud zniknie. Nikt jednak nie zagwarantuje tego, że podziemia są bezpieczne. Prawie na pewno jakaś ich część prowadzi do Podmroku. Możecie być pewni, że spotkacie łowców niewolników w pewnym momencie. Jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że w podziemiach może czekać na was coś jeszcze.
 
Irrlicht jest offline