Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2013, 12:12   #81
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Wcześniej
Xendra i Lou, a także Ultar i Vermil stali zgromadzeni w kręgu. Była to - jakże by inaczej - jeszcze jedna z chat, które przygotował Wyrm. Ultar podejrzewał, że kryjówki Wyrma były rozmieszczone na całym Smoczym Wybrzeżu, o ile nie rozciągały się jeszcze dalej, na Niziny Olbrzyma. Było to, oczywiście, tylko wrażenie. Kim tak naprawdę była grupa Łowców z Athanglasem na czele, tego nie wiedzieli. Nie wiedzieli także tego, na ile tak naprawdę było stać Wyrma.
- Więc... - rzekł niecierpliwie Ultar, pocierając czoło. - Może wreszcie powiesz nam, kim są ci, którzy zabili dwójkę moich przyjaciół i prawie mnie samego?
Wyrm tymczasem wydawał rozkazy; jednym z nich było przeszukanie pobliskiego dworku, rzekomo opuszczonego. Łowca przemawiał powoli i z determinacją, która pasowała do jego poznaczonej bliznami i tatuażami postaci.
- Obiecałem wam, że podzielę się z wami wiedzą na temat tych, którzy was ścigają. Prawdę powiedziawszy, ścigają także i nas, choć dotychczas nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
- Powiedz im o Marcusie
- rzekł jeden z mężczyzn przysłuchujących się niedaleko. - I innych.
Wyrm pokiwał głową.
- To znaczy, nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, dopóki nie straciliśmy paru naszych - powiedział.
Ultar sapnął, zniecierpliwiony. Wyrm kontynuował, niezbyt się przejąwszy. Wydobył on natomiast z pochwy mały miecz, na którego ostrzu wyżłobiony został symbol ośmiu sztyletów.
- Ten symbol pojawiał się zawsze wtedy, kiedy byliście zaatakowani, czy tak?
- Owszem -
odparł Vermil. - Ale to nie ma żadnego sensu - kontynuował po krótkiej ciszy. - Jeśli są rzeczywiście grupą zabójców, to dlaczego chcieliby zostać rozpoznani?
- Nie wiemy kim tak naprawdę są
- ciągnął Wyrm. - Jedyne pogłoski, do których zdołaliśmy dotrzeć, to te, że nazywają się w istocie Bractwem Ośmiu Sztyletów.
Cisza, która nastąpiła po tych słowach, trwała parę chwil.
- Więc... - rzekł niepewnie Ultar. - Mamy na karku grupę zabójców.
- Doniesienia o zabójcach atakujących podróżników
- kontynuował statecznie Wyrm - obiegły już Smocze Wybrzeże. Na Szlaku Kupieckim pojawia się coraz mniej ludzi, a karawany z wolna zaczynają przypominać zbrojne patrole. Nie jest to, oczywiście, koniec problemów.
Wyrm spojrzał na Lou i Xendrę.
- Nasze wtyki w straży w okolicznych portach mówią o zabójstwach i napaściach na mieszkańców. Jakoby czegoś szukali.
- To potwierdza to, co się stało wtedy, kiedy napadli na naszą karawanę - odparł Vermil. -
Zanim odkryliśmy, że zabili kupca i jego syna, zdążyli wywrócić drugi wóz do góry nogami.
- Jednak nie zrabowali nic - dodał Ultar. - A wieźli przyprawy, złoto...
- Jak w ogóle natknęliście się na nich?
- zapytał Vermil. - Kto chciałby ściągnąć na siebie uwagę zabójców?
- Fakt, że zaczęli działać w okolicy sprawił, że to była tylko kwestia czasu, zanim mieliśmy o nich usłyszeć. To, co jednak przyciągnęło ich uwagę, to to, że polowaliśmy na grupę łowców niewolników, którzy porywali tutaj ludzi. Od czasu, kiedy rozbiliśmy parę ważnych punktów na ich szlaku, nasi ludzie zaczęli ginąć. Domyślam się zatem, że istnieje jakiś związek.

Wyrm zamilkł, zbierając myśli.
- Pewne jest jednak, że powrócą - podjął znowu. - Zazwyczaj ci, którzy przeżyli, przyciągali ich z powrotem, tak długo, dopóki znajdywali się na Smoczym Wybrzeżu. Zapewne za sprawą tropienia niedoszłych ofiar stoi jakiś mag.

- Więc wystarczy uciec? - zapytał z pewną nadzieją w głosie Ultar. - Uciec ze Smoczego Wybrzeża? Moglibyśmy przecież wybrać się z jakąś dużą karawaną do Easting, a potem jeszcze dalej na Zachód, być może nawet do Wrót Baldura.
Wyrm milczał długo, zanim udzielił odpowiedzi.
- Problem polega na tym - rzekł wreszcie. - Że nikt, kto chciał stąd uciec, jeszcze nie przeżył.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou | Wyrm Athanglas | Xendra

Bełt z kuszy zagłębił się w ciało zdrajcy. Człowiek jęknął i chciał złapać za bełt, jednak ten zagłębił się zbyt daleko.
Tymczasem drugi mężczyzna już szarżował na Woodesa. Miał on przy sobie duży, myśliwski nóż. Pomimo tego, że Woodes odparował pierwszy atak i zranił przeciwnika, ten z bełtem już był przy nim. Nie mieli zbyt dużej taktyki. Walczyli jak siepacze, choć nie można było im odmówić efektywności.
Dorien krzyczała w panice, chąc za wszelką cenę odsunąć się od łowców. Drakonia mruczała przekleństwa, celując swoją kuszą naręczną w dwóch ludzi
Moment, kiedy drugi nóż wbił się w ramię Jacka i pociągnął długą, czerwoną szramę aż do karku, wydarzył się niemal w tej samej chwili, kiedy zatruty bełt Drakonii ugodził człowieka w brzuch. Ten dźgał jeszcze przez chwilę wściekle, jednak po chwili osunął się na ziemię, nieprzytomny.
Dalsza walka była tylko konsekwencją powyższego. Wybity z rytmu zdrajca stanowił łatwy cel dla miecza Woodesa i sztyletu Drakonii. Niewiele zajęło im dokończenie roboty. Kiedy tylko Woodes zbił jego gardę, Drakonia wepchnęła sztylet w jego gardło, brudząc swoje blade ręce krwią. Mężczyzna zagulgotał i osunął się, jak swój towarzysz.
- Jeszcze żyje - rzekła Drakonia, zdyszana; widać było, że była zaaferowana. Koniec końców, zabijała tylko z musu, rzadko się do tego uciekając. Kopnęła nieprzytomnego myśliwego z dwoma bełtami w brzuchu i pochyliła się, po czym wprawnym ruchem poderżnęła mu gardło.
Tymczasem Dorien stała, patrząc na scenę z pobladłą twarzą.
- Bogowie... - szeptała.
Drakonia westchnęła i wywróciła oczami.


Athanglas krwawił, to prawda. Jednak nie umierał. Walka ze zdradzieckimi łowcami trwała krótko. W gruncie rzeczy, nie trwała ani minuty. Kiedy tylko założono, że Athanglas nie żyje, pozostali łowcy, sprawiwszy się ze swoimi dotychczasowymi towarzyszami podróży, zaczęli uciekać.
Wyrm klęczał, trzymając się za ranę, która coraz bardziej czerwieniała na jego piersi. Choć Xendra i Lou trzymały się dobrze, tego samego nie można było powiedzieć o Vermilu i Ultarze. Uciekający łowcy poranili ręce Ultara, kiedy ten bronił się przed długimi, zakrzywionymi nożami, natomiast Vermil został zraniony w bok. Wydawało się to draśnięciem, jednak Lou pamiętała, że Vermil lubił bagatelizować cokolwiek, co dotykało jego samego. Nawet głębokie rany.
Ultar zaklął wyjątkowo szpetnie.
Gdyby nie to, że przed nimi leżały ciała zabitych łowców, a także Wyrm, który z bólu zaciskał zęby, można by pomyśleć, że noc była wcale spokojna. Księżyc oświetlał leśną enklawę tak, że mogli widzieć sylwetkę człowieka odwiązującego pęta koni. Próbował wypłoszyć resztę, jednak nie miał czasu. Nie umiał. W końcu, stracił tylko czas. Zdążył jednak na niego wsiąść. Koń szybko przeszedł w cwał.


Niedługo jednak mieli czekać na kontynuację. Z chaty wyskoczył Jack Woodes, zakrwawiony, spocony i wyglądający w ogóle nie tak jak bohaterzy, o których czasem Xendra miała okazję posłuchać, słuchając opowieści podczas dzieciństwa w Menzoberranzan. Umorusany krwią spływającą z pokaźnej rany w szyi, dosiadł konia i pogalopował za blond włosym łowcą, który zdradził Athanglasa.
Tymczasem Dorien otrząsnęła się ze stuporu, w którym dotychczas się znajdowała i także wyszła z chaty, choć jej krok był nieco chwiejny. Uklęknęła przy Wyrmie, po czym wyciągnąwszy medalion Lathandera, szeptała ciche słowa modlitwy do swojego boga.
- Kim był ten człowiek? - zapytała Nitram drżącym głosem.
Modlitwa składała połamane żebra, zasklepiała otwarte rany i zamykała przebite płuco.
Odzyskawszy oddech, Wyrm przemówił:
- Nieważne, kim jest, ale to, co zabrał - rzekł Wyrm, dotykając swojej szyi. Widać było na niej zaczerwienienie po wydartym naszyjniku.

Woodes jechał krótko. Ukradzionego konia spotkał wkrótce, jednak nie siedział na nim nikt. Zapewne łowca, choć chciał się uciec jak najszybciej, musiał zrozumieć, że jazda przez ciernie i haszcze mogłaby tylko wydać, gdzie on tak naprawdę jest. Dlatego - wnioskował - porzucił on konia, aby zmylić pościg, po czym pieszo przekradał się przez las.
Nie było trudno się domyśleć, dokąd łowca mógł się udawać. Jeśli należał on do bandy łowców niewolników, którzy rabowali okoliczne wsie, to nie miał czego szukać w pobliskich wioskach. Pozostało zatem tylko obozowisko łowców niewolników, znajdujące się tylko o milę stąd. Pewnie zamierzał ostrzec innych o tym, że podróżnicy zbliżali się.
Woodes wiedział, że łowca był gdzieś w pobliżu, być może nawet czaił się na niego w tej chwili. Nie miał jednak czasu na domysły. Musiał zdecydować, co zrobić.




Słowami Wyrma
- Obóz nie jest zbyt duży - rzekł wtedy Wyrm, wykładając Woodesowi położenie i konstrukcję obozu. - Jego położenie jest na tyle dobre, by ukryć światła ognisk i pochodni przed kimkolwiek, kto mógłby wypuścić się w głuszę za łowcami niewolników. To prawda, jesteśmy blisko Elversult i Pros, a od wybrzeża dzieli nas zaledwie parę dni drogi, to jednak nie powinniście liczyć, że znajdziecie tutaj kogoś, kto wam pomoże. Poza utartymi szlakami, powinniście raczej się spodziewać czegoś zupełnie przeciwnego.
Odchrząknął i kontynuował.
- Obóz nie jest strzeżony jak normalna warownia, to oczywiste. Pomimo tego, przy wejściach są straże. Żadni wojownicy, uważajcie. Jest to po prostu zbieranina zbirów, którzy potrafią walić po głowie, bez finezji, ale są efektywni w tym, co robią. Mam na myśli, zabijaniu. Są ustawieni przy dwóch wejściach do obozu: północnego i południowego. Od południa niewolnicy wchodzą, z północy wychodzą. Karawany niewolników zazwyczaj zmierzają do portów przy Morzu Upadłych Gwiazd, choć nie jest to reguła. Podążają gdziekolwiek, gdzie płacą najwięcej.
- Palisada została wzniesiona dawno temu, choć nadal spełnia swoje zadanie, to znaczy, jest na tyle wysoka by nie można było przez nią uciec. I nie zbutwiała jeszcze na tyle, by się złamać.
- Ostatnią informacją, która być może warta jest waszego czasu jest fakt, że palisada została wzniesiona na dawnym miejscu, gdzie znajdował się jakiś zamek. Jeśli chcecie wiedzieć, co to była za forteca, to zapytajcie skrybów w Westgate. Gdyby nie przypadek, że natknęliśmy się na wejście niedaleko obozu, to nie mielibyśmy pojęcia, że pod obozem znajdują się podziemia tego zamku. Tutaj... I tutaj... -
pokazał na zapisanej na rozpadającym się pergaminie mapie. - I także chyba tutaj, ale nie sprawdzaliśmy. Są to dawne lochy twierdzy. Fakt ten odkryli także łowcy niewolników. To tam przetrzymują wszystkich, których schwytali. To tam będą przetrzymywać krasnoluda. Zakładając oczywiście, że jeszcze żyje.
- To wszystko, co mogę wam powiedzieć. Jeśli będziecie mieć szczęście, nawet nie zauważą, kiedy krasnolud zniknie. Nikt jednak nie zagwarantuje tego, że podziemia są bezpieczne. Prawie na pewno jakaś ich część prowadzi do Podmroku. Możecie być pewni, że spotkacie łowców niewolników w pewnym momencie. Jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że w podziemiach może czekać na was coś jeszcze.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 30-03-2013, 18:09   #82
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Słońce. Ból, piekący ból. Nie da się patrzeć w to coś na niebie, co mieszkańcy tych ziem, mieszkańcy powierzchni, nazywają słońcem. To boli. Wydawało jej się że oszalała wychodząc z tamtych tuneli. Wprost w.. jak się nazywało to miasto, chwila. A tak. Long Sandle, czy jakoś podobnie. Patrząc w czerwony okrąg niknący z wolna rzekła sama do siebie:

- Oszalałam.

A jeszcze to co tam zaszło i dalej.. Nie chciała o tym myśleć nawet, nie w tym momencie.

Wpatrując się w zachodzące słońce próbowała tak wytrzymać, nie odwracać głowy. Było to trudne. Słońce, nawet zachodzące powoli jak teraz, powodowało u niej ogromny ból w oczach. Teraz co prawda było trochę lepiej, wszak była w tym miejscu, na powierzchni, już od jakiegoś czasu. Lecz i tak bolało. Poprawiła jeszcze pas, nim zamknęła oczy, spuszczając lekko głowę, by móc przetrzeć oczy. Chwilę trwało nim odzyskała normalną możliwość widzenia. Obróciwszy głowę w bok zauważyła że wszyscy zebrali się w krąg. Zaś jeden z nich, Wyrm, zaczął im opowiadać. A ona słuchała.

Słuchała i słuchała. Gdy słowa Wyrma wylewały się z jego ust i docierały do zebranych, ona po nich przejechała wzrokiem. Była to dziwna zbieranina, grupa. Gdy ich spotkała, kilka dni temu, przedstawiła się im jako Xen. Po prostu Xen, nic więcej nie mówiła. Nie chciała. Nie podobało się jej jak na nią patrzą. Zwłaszcza taki jeden. Dłoń zacisnęła się na uchwycie jej Morgensterna. Zamknęła oczy, skupiając się tylko na słowach Wyrma.

To pozwoliło jej odprężyć się, na krótką chwilę ale jednak. Ten moment, tak krótki, kilka sekund, nie więcej, ale wsłuchała się w otaczającą ją przyrodę, szum drzew, śpiew ptaków. Odgłosy jakich nie można było posłyszeć podczas długich dni tam w dole, daleko pod jej stopami.

Jestem wolna- pomyślała.- Dziwne uczucie, nie tego się spodziewałam. A może tego? Zostawić za sobą wszystko i być tu gdzie jestem.

Otworzyła oczy, w momencie gdy Wyrm prezentował zebranym mały miecz, z symbolem jaki już widziała. Osiem sztyletów. Jak wtedy. Dotknęła czegoś na szyi, wzięła to w dłoń i tak trzymała dłuższą chwilę. Dopiero po tym czasie puściła, pozwalając by to co trzymała ukryło się pod zapięciami na szyi, jakie posiadała jej zrobiona ze skór zbroja. Złapała jeszcze koniec kaptura i mocniej ściągnęła na głowę, by skrywał w cieniu jej twarz.
A Wyrm w tym czasie skończył swoje przemówienie. Pozostało tylko potaknąć na to co usłyszała od niego. Więc przytaknęła i spojrzała na Lou, będącą w kręgu.


Rivvil.To starczyło za cały komentarz do tego co widziała teraz. Przed oczyma miała rozgrywającą się właśnie potyczkę. Stojąc bokiem, z tarczą zasłaniającą jej prawy bok szukała kolejnych celów dla swego Morgensterna, lecz, jak zdążyła zauważyć już, walka wygasała. Ewentualni przeciwnicy dla niej albo leżeli na ziemi, martwi, lub prawie martwi, albo zaczynali wycofywać się.

Zaklęła jeszcze w swoim języku na uciekinierów, ale nie ruszyła za nimi. Miała inne rzeczy na głowie. Wyrm, trzymał się za ranę na piersi, klęcząc na ziemi. Z każdą chwilą krwi było coraz więcej. Nieciekawie było też z dwoma kolejnymi mężczyznami. Jeden dostał w bok, ten to chyba Vermil- pomyślała.- A tamten drugi to Ultar. Jego ręce były całe pocięte. Poszukała jeszcze wzrokiem Lou, chcąc sprawdzić co z nią się dzieje. Wygląda na całą.

Chciała podejść do Wyrma, sprawdzić co z nim dokładniej, ale musiała przerwać tą czynność, gdyż z wnętrza chaty wyskoczył Jack, biegnąc wprost przed siebie, łapiąc konia i wspinając się na jego grzbiet. Nie minął moment a pogalopował za jednym z łowców, jakimś blondwłosym. Gdy odwróciła wzrok ku Wyrmowi, już przy nim była Dorien, czyniąc nad nim modlitwy. Przetarła krew z twarzy, acz nie całą. Broń schowała za pas. Ujrzała jeszcze zaczerwienienie na szyi Wyrma.

- Xas- powiedziała.- Rivvil.

Podeszła do Lou.

- Jak z tobą, trzymać się?- spytała, spoglądając jej w oczy.
 

Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 03-04-2013 o 18:43.
RyldArgith jest offline  
Stary 02-04-2013, 21:30   #83
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wcześniej
Lou była przyzwyczajona do tego, że najczęściej eskortę zabierano ze sobą dla komfortu i poczucia bezpieczeństwa podróżujących. Prawdziwe, poważne ataki zdarzały się sporadycznie, a ich celem były co bogatsze przewozy. Zwykle już sam widok uzbrojonych osób wokół wozów z towarami wystarczał, by pojedynczy rabusie i drobni złodzieje trzymali się na dystans. Jeśli już jakaś banda zdecydowała się na napaść, raczej uciekała z kilkoma siniakami i drobnymi ranami, niż stanowiła dla całej karawany większe zagrożenie.

Tym razem było inaczej. Podróżowali w piątkę. Zostało ich troje. Napastnicy nie byli zwykłymi bandytami. Byli zorganizowaną grupą, która posługiwała się symbolem ośmiu sztyletów. Elfka nie miała jeszcze wówczas pojęcia, że to element szerzej zakrojonej akcji.

Kilka dni później wraz z Ultarem i Virmilem spotkała Wyrma Athanglasa. Zdawał się świetnie wiedzieć, co ich spotkało i w jakiej są sytuacji. Jego wiedza mogła im bardzo pomóc, a wypadało wytropić morderców. Przynajmniej zdaniem Lou, gdyż po rewelacjach, które przedstawił im łowca w jednej z chat, Ultar wolałby zwyczajnie uciec. Nie mogła go jednak za to winić. Miał głowę do interesów i smykałkę do handlu, nie był specjalnym osiłkiem. Virmil również nie specjalizował się w walce, pomijając podstawowe szkolenie kapłańskie. Z ich trójki ona walczyła najlepiej. To jednak nie wystarczyło, by ochronić pracodawców. Sami zresztą nie wyszli bez szwanku. Przyłączenie się do Athanglasa i jego kompanii było najrozsądniejszą opcją.

Fiołkowe oczy przesunęły się po zgromadzonych w chacie, oceniając ich sylwetki i próbując oszacować sprawność w walce. Było to dość trudne zadanie, bo sylwetka nie zawsze dawała jasny pogląd na umiejętności. Uśmiechnęła się do tych, którzy postanowili się przedstawić nowo przybyłym. Prawdą powszechnie znaną wśród znajomych Lou było, że dziewczyna każdemu dawała czystą kartę – niezależnie od pochodzenia, rasy, wyznania czy czegokolwiek, co mogło budować jakikolwiek stereotyp. Tego rodzaju absolutna tolerancja potrafiła ją wpędzić w niezłe tarapaty, ale uparcie nie zamierzała tego zmieniać.
Jestem Lou. Lou z domu Rannes. – przedstawiła się zdawkowo – Nie będę uciekać. Stawię im czoło. – wspomniała, niepomna pełnego dezaprobaty spojrzenia Ultara.
Choć głos miała przyjemny, to kompletnie pozbawiony typowej dla elfów melodyki.


Klingi zaśpiewały, gdy starły się w morderczym tańcu. Lou trafiła na godnego przeciwnika. Niemal dorównywał jej szybkością, a przy tym był silniejszy i większy od niej. Podobnie jak ona nosił tylko lekką, skórzaną zbroję, a jego jedyną bronią był długi miecz. Nawet jego styl był podobny, pozbawiony jednak wrodzonego, elfiego wdzięku. Doskakiwali do siebie i odskakiwali w bok, wyprowadzając kolejne cięcia, z których ledwie kilka sięgnęło celu. Elfka próbowała pokierować przeciwnikiem tak, by zbliżyć się do Ultara i Virmila. Widziała kątem oka, że są w gorszej sytuacji. Myślenie jest bardzo przydatną umiejętnością, ale czasem potrafi zbytnio rozproszyć. Przypłaciła swój plan długą raną na udzie – na szczęście dość płytką. Spowolniło ją to nieznacznie, ale nie zmieniło przeznaczenia napastnika. Ciało mężczyzny z łoskotem upadło na ziemię, a Rannes z mieszaniną ulgi i lęku stwierdziła, że to koniec walki. Ktoś jeszcze uciekał, ale i tak nie dogoniłaby go z taką raną. Szybko wytarła miecz o płaszcz martwego przeciwnika, starając się nie patrzeć w jego martwą twarz. Nie lubiła zabijać, nie cieszyło ją to, ale czasem tak po prostu trzeba było.

Ten krótki moment sprawił, że niemal przeoczyła całą sytuację z Jackiem. Z jednej strony dobrze zrobił, chcąc dopaść napastnika, z drugiej... Jeśli wybiliby wszystkich, to łowcy niewolników i tak zostaliby postawieni w stan gotowości, a ich grupa nie mogła sobie pozwolić na stratę kolejnej osoby właśnie teraz. A na dodatek, jeśli dobrze widziała, był dość mocno ranny. Pokręciła tylko głową, w duchu skłądając los Woodesa w ręce Tymory. Choć szczęście miewało kaprysy, krótka modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Lou wyprostowała się, gdy podeszła do niej Xen. Na wszelki wypadek nie schowała jeszcze broni. Drugą rękę wsparła o biodro, łapiąc oddech po ciężkim pojedynku.
Jest dobrze, dziękuję. Mam tylko zadrapanie. – wskazała jelcem na krwawą pręgę na udzie.
Ledwie wylizała się z poprzedniej walki, a już nabawiła się kolejnej rany. Nie narzekała jednak. Lubiła to. Dzięki temu czuła, że żyje. Dlatego też obdarzyła towarzyszkę lekkim uśmiechem. Może i nie było to do końca normalne, ale kto oczekiwałby od Lou pełni normalności? Odgarnęła z twarzy czarne i białe kosmyki włosów.
Myślę, że najgorzej jest z nimi... – wskazała ruchem głowy Wyrma, do którego już na szczęście podbiegła Dorien, oraz Ultara i Virmila.

Podeszła do mężczyzn, oceniając ich stan. Szkoda, że nie znała się na tym. Wiedziała tylko, że cała ta walka na pewno nie wpłynie pozytywnie na morale kupca.
Trzymaj ręce do góry i niech ci to ktoś opatrzy. – normalnie poprosiłaby o to Virmila, ale on był w gorszym stanie.
Pamiętała, że ojciec zawsze kazał jej tak robić, gdy się poraniła. Nawet jeśli zbytnio nie pomoże, to przynajmniej nie zaszkodzi. Z kapłanem było gorzej. Krew sączyła się z paskudnej rany w boku.
Wylecz to. Wylecz to natychmiast. – nakazała mu z troską i niepokojem w głosie, choć wiedziała, że jak on się uprze, to nawet ona nic nie wskóra – Wiesz, jaka może być z tego szpetna blizna? – mruknęła, odwołując się do poczucia estetyki kapłana Sune.

Stojąc nad Virmilem i oczekując, że jej posłucha, zwróciła się do Wyrma, choć słowa kierowała do całej grupy.
Chyba nie powinniśmy dłużej zwlekać. Musimy uderzyć pierwsi, jak tylko będziemy do tego zdolni. Szybka, sprawna akcja, tak by jak najdłużej ukryć naszą obecność. Tego potrzebujemy. – myślała na głos – Ale musimy poczekać aż wróci Jack... I oby nie wrócił z całą watahą tamtych.
~ O ile wróci... ~ dodała w myślach, zachowując to dla siebie, by nie podkopywać determinacji pozostałych.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 03-04-2013, 12:48   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dziadostwo, nie kompani. - Jack przeklął i Glima, który zostawił drużynę, zamiast pomóc w wytropieniu łowców i uwolnieniu krasnoluda, i Drakonię, która przecież lepiej od niego widziała w ciemnościach. No i ona też wypięła się na wszystko i zamiast wziąć udział w pościgu została z tamtymi.
Niech to szlag.

Uderzył boki konia piętami. Wierzchowiec przyspieszył, a Jack, pochylony nad karkiem konia, baczył tylko, by nie zgubić śladów i nie zostać zmiecionym na ziemię przez jakiś zbyt nisko rosnący konar.
Jazda, na szczęście - bo zbytnią przyjemnością nie była - nie trwała długo.
Najwyraźniej szlak, którym można było się poruszać konno, kończył się na małej polance, skoro uciekinier raczył zostawić tu swego wierzchowca i ruszyć dalej pieszo. Jack nie miał zamiaru próbować być mądrzejszym, niż uciekający ławca, który z pewnością znał teren o niebo lepiej, niż on. Po co ryzykować życie, narażając się na upadek z konia i złamanie karku.
Jack zeskoczył z konia, rzucił wodze na najbliższy krzew i podążył za śladami w postaci połamanych gałązek. Drań nie wyruszył o wiele szybciej, więc nie mógł zajść zbyt daleko.
No i nie zaszedł. Po paru minutach Jack ujrzał uciekiniera, który najwyraźniej zmierzał do obozu łowców niewolników. A to mogło pokrzyżować wszelkie plany.
Uniósł kuszę.
Strzał... i ciche przekleństwo wyrwało się z ust Jacka. Bełt wbił się w pień tuż obok głowy łowcy. Ten nie był na tyle głupi by nie wiedzieć, co oznacza takie tępe stuknięcie. Obrócił się błyskawicznie i również strzelił.
Co nagle, to po diable.
Widać łowca nie znał tego powiedzenia, lub też zapomniał o nim. W każdym razie jego bełt również rozminął się z celem. Widząc mierne efekty swego strzału łowca ponownie rzucił się do ucieczki.
- Sukinsyn! - mruknął Jack. Uniósł rękę i wykonał palcami skomplikowany gest. - Radioj malforto!
Z dłoni Jacka wystrzelił świecący promień, który trafił prosto w plecy uciekającego. Ten zaplątał się nagle we własne nogi i oparł się o drzewo - całkiem jakby nagle odebrało mu siły.
- Mam cię! - syknął Jack, biegiem ruszając w stronę łowcy.

Plan był prosty. Obezwładnić drania, przeszukać i pozbawić nie tylko broni, ale i wszelkiego dobytku, a potem, pod groźbą miecza, zaciągnąć na polanę, przywiązać do grzbietu wierzchowca i zaciągnąć do chaty, na przesłuchanie.
Gdyby czasem łowca stawiał opór... Cóż. Trup jest mniej rozmowny, ale i mniej kłopotliwy. Najwyżej wylądowałby w krzakach.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-04-2013, 13:14   #85
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/Diablo%202%20-%20Outtake%202%20%28Wilderness%29.mp3[/MEDIA]

Brand Gallan | Drakonia Arethei | Jack Woodes
Las był cichy.
Zupełnie to nie zgadzało się z tym, czym właśnie zajmował się Woodes: kiedy tylko zauważył, że na siodle konia nie było nikogo, pojawił się kolejny problem. Co prawda rana krwawiła, ale ryzykowali czymś o wiele poważniejszym: jeśli strażnicy obozu łowców niewolników dowiedzieliby się, że w pobliżu znajduje się ktoś, kto może im zagrażać, zapewne nie zawahaliby się wypuścić pogoni, żeby ustalić, gdzie tak naprawdę są podróżnicy i co sprowadza ich do obozu. Koniec końców, mało ludzi chciało dostać się do obozu. Zazwyczaj było odwrotnie.
Później tylko przybyło problemów. Kiedy tamten zorientował się, że Woodes wyruszył za nim w pościg, natychmiast zaczął uciekać. A trzeba było przyznać, że jak na człowieka o wcale korpulentnej posturze, blond włosy łowca potrafił biec.
I wcale nie pomogło to, że Woodes postanowił strzelić z kuszy za uciekinierem.
A potem, cóż, potem wszystko się zdarzyło nagle i niespodziewanie.
Woodes, doskoczywszy wreszcie do ściganego łowcy, na powitanie dostał po twarzy kułakiem, za którym chowały się kolejne ciosy nożem. Na szczęście, zarówno kułak jak i ciosy nie stanowiły dla niego poważnego zagrożenia. Zaklęcie miało działać przez jeszcze parę chwil, dość, by unieszklodliwić szamoczącego się bezsilnie draba.
Nagle, usłyszał przelatujące obok swojej głowy strzały - a może były to bełty? W każdym razie, zrozumiał, że znowu nie jest sam. W mroku mógł tylko zobaczyć, jak szarżowały na niego jeszcze dwie postacie, dwa rosłe kształty wyrastające w mroku. Kim byli? Niewiele światła Księżyca docierało pod gałęzie drzew.
Rzeczy wydawały się wymykać spod kontroli. Zanim natarli na Woodesa, ten usłyszał słowa wypowiadanego zaklęcia i szczęk cięciwy bełtu wystrzeliwanego z kuszy. Byli to Arethei i Gallan, którzy zapewnie podążali zanim od czasu, kiedy opuścił leśną enklawę.
Czarodziej, uformowawszy lśniącą kulę, dokończył inkantację, po czym zapieczętował sekwencję gestem. Z lekkim podmuchem, kula popłynęła w pędzie do większego z nich, po czym do uszu Woodesa doszedł dźwięk łamanego żebra i wrzask bólu i wściekłości.
Można było pomyśleć, że kimkolwiek są ci, którzy tutaj przybyli, natychmiast rzucą się albo na niego, albo na diablicę i niziołka, który już się sposobił do recytacji kolejnego zaklęcia.
Zrobił jednak coś zupelnie innego. Zanim Woodes zdążył zareagować, mniejszy z oprychów doskoczył do leżącego na ziemi blondyna i sprawnym ruchem wbił swój sztylet w jego gardło. Zerwał coś z jego szyi. Amulet?
Nie zdążył jednak uciec z tym zbyt daleko. Woodes zdążył wypuścić kolejny bełt ze swojej kuszy. Człowiek padł w pół kroku.


Zapalono pochodnię, dobijano rannych.
- Dobra robota, Woodes - rzekła wreszcie Drakonia Arethei, spoglądając na ostrze swojego sztyletu, które było teraz zakrwawione. - Chcieliśmy podążyć za tobą, jednak wyjechałeś z tej głupiej chaty, jakby od tego zależało twoje życie.
- Może zależało - rzekł, gładząc się po brodzie, Gallan. - Kto wie, co mogłoby się stać, jeśli dotarłby do obozu.
Arethei wzruszyła tylko ramionami.
- Chcieliśmy przyjść wcześniej, ale, jak widać, zjawiliśmy się w samą chwilę. Podejrzewaliśmy, że w lesie może być ich więcej. I, proszę, proszę, nie myliliśmy się.
- Znaleźliśmy jeszcze dwóch innych, zanim postanowiliśmy zbadać, dokąd pojechałeś - rzekł Gallan, oglądając leżące przed nimi trzy trupy.
- Kto wie, czy już nie dowiedzieli się o naszym przyjściu do obozu
- dodała Arethei, wytarłszy swój sztylet o spodnie martwego mężczyzny. - W gruncie rzeczy, to prawie na pewno wiedzą o nas w obozie. I... Co to był za naszyjnik, który ukradł ten głupiec?
Woodes spojrzał. Miał go w swojej dłoni. Nie był to żaden naszyjnik. Była to prosta sakwa, do której wojownik zdążył już zajrzeć. Nie było tam niczego, żadnych kosztowności czy złota, niczego, poza jedną rzeczą, którą Woodes miał przed swoimi oczami.
Był to srebrny klucz zwykłej wielkości, który jednak wyróżniał się jedną, dość specyficzną rzeczą: u jego szczytu znajdował się mały grawerunek, co do którego nie było żadnych wątpliwości, czym był.
Był to relief ludzkiej czaszki.


Dorien Nitram | Lou Rannes | Ultar Bechel | Wyrm Athanglas | Vermil Lanterion | Xendra Nua’vill
Drakonia gdzieś zniknęła, tak samo Gallan. Dokąd odeszli - póki co, nie było wiadomo. Pewne było jednak, że prędko nie wrócą. Wydawało się, że ulotnili się wraz z odjeżdżającym na koniu Woodesem. Zapewne zamierzali dołączyć do pościgu. Kto tam ich jednak wiedział.
Niedawno podróżowali w całkiem pokaźnej grupie, której sporą część stanowili uzbrojeni mężczyźni, najemnicy służący okolicznym wioskom. Teraz zaś wiele z tych, którzy wcześniej mieli im przyjść z pomocą w walce z łowcami niewolników, leżała trupem na polanie lub w środku starej chaty. Niewykluczone było, że niektórzy mogli po prostu pragnąć odejść, nie czując się zbyt bezpiecznie, choć z drugiej strony, same okolice także przestały być bezpieczne.
Kupiec klął, z początku głośno i dobitnie, później, kiedy zajął się nim Vermil, już jakby mniej i bardziej z rozpędu. Niedługo to jednak trwało.
Vermil skończył modły do swojej bogini i rozejrzał się wokoło, a później spojrzał także na swoje rany. Można było powiedzieć, że nie było najlepiej, ale też mogło być dużo, dużo gorzej. A to coś.
Dorien kończyła opatrywać Athanglasa, którego rany były o wiele poważniejsze w momencie zadania ich.
Wreszcie, kapłanka zadała pytanie, które zapewne zamierzała zadać już wcześniej:
- Czym był ten... Naszyjnik? - zapytała niepewnie.
Wyrm usiadł Milczał. Rana uleczona przez zaklęcia kapłanki nie była już tak poważna, jednak duża, czerwona plama na jego ubraniu nadal robiła wrażenie. Zapewne był po prostu wyczerpany po walce i zdradzie ludzi, których dotychczas uważał za swoich przyjaciół. Dlatego nie od razu przemówił.
Ciszę w końcu przerwał Ultar.
- Więc to byli oni? - rzekł rozdrażnionym tonem. - Bractwo Ośmiu Sztyletów? Banda sukinsynów, która czyha na nasze karki?
Vermil przerwał na chwilę opatrywanie swojej rany i westchnął z dezaprobatą.
- Raczej nie - odparł Lanterion. - Właściwie, to wszystkie poszlaki wskazują po prostu na łowców niewolników.
- Łowców niewolników przebierających się za najemników?

Vermil wzruszył tylko ramionami.
- Pewnie mieli posłużyć jako wtyka mająca na celu unieszkodliwienie grupy Athanglasa - głos Lanteriona był spokojny. - Wiemy, że ludzie Wyrma zabijali łowców niewolników. Co dziwnego jest w tym, że ktoś w końcu postanowił się na nich zasadzić?
Bechel zawahał się. I w tym momencie przemówił Wyrm.
- Wybacz, - jego głos, pomimo, że dało się w nim odczuć ból, pozostał tak samo spokojny, jak przedtem - jednak sądzę, że Ultar ma więcej racji. To całkiem możliwe, że łowcy niewolników mogą pracować dla Bractwa.
- Sprawdziłem zwłoki. Nie mają tatuaży i niczego, co znaleźliśmy wtedy, na Szlaku Kupieckim.
- Mogli działać z ich polecenia -
poprawił Ultar.
Wyrm skinął głową.
- Problem polega na tym, - rzekł - że w ogóle nas zaatakowali. Bycie łowcą niewolników nie jest czymś dziwnym, szczególnie na południe od Cormyru i wokół wybrzeża Morza Upadłych Gwiazd. Wszyscy znają ryzyko. Jeśli spróbujesz złapać w arkan kogoś, kto jest lepszy od ciebie, w najlepszym razie cię powieszą. Ile było takich, którzy przyjechali do małych wsi na łatwy zysk, by tylko potem znaleźć się w worku na dnie jeziora?
Bechel i Lanterion przytaknęli.
- Łowcy niewolników nie mszczą się. Zawsze można przecież zwerbować jakiegoś draba z Pros albo Elversult...
- ...albo Westgate.
- Otóż właśnie. Jaki w tym zysk?

Nitram zawahała się, po czym przemówiła:
- To naszyjnik, prawda? Przyszli tutaj dlatego, ponieważ miałeś naszyjnik.
- To tylko sakwa
- odrzekł Wyrm. - Znajdował się w niej klucz. Mam nadzieję, że twoi przyjaciele odzyskają go.
- Klucz? -
zapytał Ultar z niedowierzaniem. - Wszystko to rozbija się o zwykły klucz?
Wyrm zmarszczył brwi i pokręcił głową.


- Nie jestem pewien, czym tak naprawdę jest ten klucz. Ostatnim jego właścicielem był pewien czarodziej. A może był to zaklinacz? Nie mam pojęcia o magii, jednak wiem na pewno, że zanim umarł bynajmniej z przyczyn naturalnych, zdążył zabić moich przyjaciół. Były to jeszcze czasy, kiedy nie mieliśmy pojęcia o Bractwie ani o zabójstwach na szlaku. Takie rzeczy po prostu się nie działy.
Byliśmy wtedy bohaterami wioski: obroniliśmy naszych przyjaciół przed łowcami niewolników i zabiliśmy potężnego czarodzieja, zupełnie jak w legendach. Co prawda pół królestwa i jakiejś wolnej córki króla nie stało, ale piwo zupełnie wystarczyło.
Fakt jednak pozostał. Wcześniej, Ostoja nie była wsią, do której zaglądano często, poza być może obwoźnymi kramarzami przyjeżdżających ze Szlaku Kupieckiego.
Naturalnie, kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy klucz, pomyśleliśmy, że pasuje do jakiegoś kufra w ich obozie, który złupiliśmy w imię sprawiedliwości ludu. Jak się domyślacie, nie pasował.
Nie minął nawet miesiąc od czasu, kiedy odnaleźliśmy klucz, a zaczęły się dziać wyjątkowo paskudne rzeczy. Łowcy niewolników to nawet nie połowa zmartwień. W okolicy nigdy nie widziano ogra. A teraz ponoć w okolicznej jaskini jest banda ogrów.
Klucz niewątpliwie jest przeklęty... Lub ktoś mógłby uczynić z niego lepszy użytek niż ja. Zatem ktoś, kto wie, że go mam.
- Co chcesz przez to powiedzieć? -
zapytał Vermil, nie rozumiejąc, do czego zmierzał Wyrm.
- Te napaści nie są przypadkowe - odparł. - Powiedziałeś, że w karawanie szukano czegoś. Być może było to coś podobnego?
- Jedyne klucze, jakie kiedykolwiek posiadałem, prowadziły do wychodka -
rzekł ironicznie Ultar. - I jestem pewien, że niczego takiego nie mieliśmy w karawanie. Poza tym, - ciągnął Bechel - jeśli to, o co im chodziło, to był rzeczywiście klucz, to dlaczego go po prostu nie wyrzuciłeś do jeziora? Kto chce być ścigany przez cholernych czarodziejów i zabójców na ich usługach?
- Miałem powody -
uśmiechnął się Wyrm.
- Więc ścigają tych, którzy mają klucze? - przerwała szybko Bechelowi Dorien, który już otwierał usta do ciętej riposty.
- Lub artefakty o podobnej sile - rzekł Lanterion. - To w każdym razie wynikałoby z opowieści Wyrma.
- Po co?
- zapytała naiwnie Nitram.
- Zapewne się dowiemy. Tak czy inaczej - Wyrm spojrzał sugestywnie na leżące w plamie krwi zwłoki człowieka, którego zabiła Rannes.


Gdzie indziej
- Ciszej... - pogładził się po wyjątkowo długiej i niechlujnie utrzymywanej brodzie mężczyzna. - Słyszałeś coś?
- Jedyne, co słyszę, to głos twojej matki, jak ją biorą w namiocie na rogu
- zaśmiał się chrapliwie krostowaty strażnik obozu, zaraz u jego boku.
W odpowiedzi usłyszał tylko wyjątkowo szpetne przekleństwo.
Obóz zasypiał. Zasypiano z różnych powodów. Łowcy niewolników, znużeni dziennym procederem, zasypiali snem sprawiedliwych po dobrze wykonanej robocie. Niewolnicy zasypiali po to, by choć na chwilę zapomnieć zdarzenia minionego dnia.
Ostatecznie, porywanie niewolników i przygotowanie obozu było wyczerpującą pracą. Na ten moment, kiedy Księżyc wychodził na bezchmurne niebo, w obozie znajdowało się ponad sto ludzi, choć ktokolwiek, kto przeszedłby się po obozie po tej porze, nie miałby najmniejszego pojęcia, że jest to w gruncie rzeczy obóz łowców niewolników. Pozostałości zamku, który kiedyś tutaj stał, nie powiedzałyby nikomu niczego konkretnego: ot, jakaś karawana rozłożyła się w środku głuszy pośród dawno nieodwiedzanych ruin. Zostało zaledwie parę kruszejących pod własnym ciężarem ścian i łuków. Tutaj mógł być równie dobrze i dziedziniec nieistniejącego już od dawna zamku, jak i jego przedmurze. Ciężko było powiedzieć. Co ważniejsze jednak, nikogo to nie obchodziło.
To, co było ważne dla przywódcy, było tylko to, że murszejące lochy, do których prowadziła przemyślnie ukryta pod listowiem klapa, mogły nadal spełniać swoje zadanie: więzić kogokolwiek i nie wypuszczać. Co prawda, większość podziemnych kazamatów zawaliła się lub, co gorsza, zawalając się odkryła przejście do jeszcze niższych poziomów. Te przejścia skrzętnie zaślepiono kamieniami, śmieciami i czymkolwiek się dało, by tylko strażnicy lochów mogli zapomnieć o tym, dokąd mogły te wejścia prowadzić, ba, że te przejścia w ogóle istniały. Dotychczas, cokolwiek, co mogło przyjść z dołu, wolało raczej pozostać tam, gdzie było wcześniej. Łowcy niewolników byli radzi takiemu obrotowi spraw. Nikt nie chciał sprawdzać, czy w istocie coś mogło przyjść.
Znużeni rutyną procederu strażnicy grali w kości, używając kubków, czy raczej pojemników z wyprawionej i mocno zniszczonej bydlęcej skóry. Powszechnie nudzono się. Od czasu założenia obozu, nie zawitał tutaj nikt. Głównie dlatego, że Szlak Kupiecki był zaraz pod nosem, a po Szlaku kroczyli stateczni właściciele ziemscy albo kupcy korzenni. Nikt, kto chciałby zbaczać z ubitego traktu i zagłębiać się w okoliczne lasy i pola.
Krostowaty zbir oparł swoją głowę na czteropalcej ręce i zmrużył oczy, zasłuchany w monotonny szum wiatru, opadających liści i trzask ogniska. Do obozu nie zachodził nikt. Interes dodatkowo nakręcał fakt, że na szlaku pojawiało się coraz mniej ludzi - i nie tylko ludzi zresztą. Ten stan rzeczy był spowodowany plotkami o rzekomych zabójcach odzianych na czarno napadających na karawany. Czy coś takiego rzeczywiście miało miejsce - o tym strażnicy nie mieli żadnego pojęcia.
- Trzy szóstki, dwójka i piątka - rzekł brodacz, zdejmując skórzany kubek z kości. - Bogowie spoglądają na mnie łaskawym okiem - uśmiechnął się chytrze.
Krostowaty włożył w jego dłoń złotą monetę, lwa Cormyru.
Mieli grać całą noc. Ostatecznie, nikogo się nie spodziewali.


Dorien Nitram | Lou Rannes | Ultar Bechel | Wyrm Athanglas | Vermil Lanterion | Xendra Nua’vill
– Chyba nie powinniśmy dłużej zwlekać. Musimy uderzyć pierwsi, jak tylko będziemy do tego zdolni. Szybka, sprawna akcja, tak by jak najdłużej ukryć naszą obecność. Tego potrzebujemy - rzekła Rannes.
- Jedyne, co nam pozostaje, to wejść przez podziemia zamku - rzekła Dorien z przekonaniem.
- Wejść do lochu, który prowadzi do Podmroku? - obruszył się Ultar. - Nie wiem, o czym myślisz, Nitram, ale...
- Jeśli nie zamierzamy wejść do obozu przez podziemia, to pozostaje nam tylko powierzchnia. Nikt nie wie, czy strażnicy obozu już o nas nie wiedzą
- odparł Lanterion poważnie. - Chyba, że znasz jakąś trzecią drogę. Chętnie o niej bym posłuchał.
Bechel westchnął.
- A co z magiem? -
zapytał niecierpliwie. - I diablicą? Bez mała jesteśmy otoczeni przez postacie z legend, o kapłanach nie mówiąc. Dlaczego czarodziej nie mógłby się wziąć do roboty i, dajmy na to, spopielić naszych wrogów? Tak działa magia, prawda?
- Magia - odparł Vermil, urażony - jest subtelną sztuką polegająca na precyzyjnym manipulowaniu siłami, których nie wszyscy mogą pojąć. Nie zawsze można pozwolić sobie na zachwianie równowagi, poza tym...
- Tak, wiem -
przerwał mu Ultar. - Zły układ planet. Więc nie możemy zrobić nic. Nic, poza szalonym wyborem pomiędzy pewną śmiercią a... O, wybacz. Tamto drugie to też pewna śmierć.
- Jeśli znasz jakąś trzecią drogę -
rzekł Vermil z uśmiechem - to chętnie o niej posłucham.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 08-04-2013, 10:20   #86
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak nie urok...
Całe szczęście, że prócz wrogów od czasu do czasu można było liczyć na sojuszników.
- Dzięki. Każda pomoc jest mile widziana - powiedział Jack, wyrywając bełt z piersi powalonego przez siebie przeciwnika. - Co oni są tacy szybcy w zabijaniu swoich?
Zabijanie wrogów to coś w miarę normalnego, zabijanie swoich - to już było nieco dziwne. Chyba, że włączył się do tego ktoś trzeci.
Co prawda sojusznicy też za szybko zabijali tych, z których coś można by jeszcze wyciągnąć. Na przykład przydatne informacje.

Starannie przeszukał obie 'swoje' ofiary - i tego, którego sam zastrzelił, i tego, któremu wcześniej ów zastrzelony poderżnął gardło.
Broń, pieniądze, biżuteria - wszystko mogło się przydać.
- Za szybko zginęli - Jack zwrócił się do Drakonii. - Może by coś powiedzieli ciekawego. A w ogóle to ciekaw jestem, czemu się tak ochoczo mordują. Może to dwie różne, zwalczające się grupy?
Otworzył woreczek - przypuszczalne źródło kłopotów - i pokazał pozostałym to, co tam było.


- Ciekawe, jakie drzwi otwiera ten kluczyk - powiedział.
- No dobra... Jeśli ich przeszukaliście, to wrzućmy ich głęboko w krzaki i znikajmy stąd.

Raz, dwa, trzy...
Trupy wylądowały w zaroślach, a trójka bohaterów ruszyła w stronę polanki, na której pozostawiono konie.
Jeden wierzchowiec dla Drakonii, na drugim on sam i Brand. Zawsze będzie szybciej, niż pieszo.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-04-2013, 17:54   #87
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
-Uderzyć? – Xendra powiedziała do Lou.- My potrzebować inth, a nie działać na ślepo. – Obróciła głowę, rzuciwszy kolejny już raz po pobojowisku. Wysłuchała opowieści Wyrma i to co usłyszała ani trochę jej nie uspokoiło. Nawet sprawiło że jeszcze mocniej zaczęła zaciskać dłoń, co starała się ukryć przed zebranymi.

Przeszła sobie między martwymi, spoglądając na ich twarze. Zatrzymała się przy jednym, tym który pierwszy się na nią rzucił, na szczęście nie trafiając. Mierzył się na nią mieczem, ale udało jej się cofnąć się i chwycić za broń. A miecz przeszył powietrze, mijając jej twarz nieznacznie, parę centymetrów. Odległość wskazującego palca. Tyle brakowało by pożegnała się z życiem. Stanęła przy ciele napastnika i wymierzyła mu solidnego kopniaka w głowę. Wiedziała że i tak jemu to wszystko jedno. Ale nie mi-pomyślała.

W tym czasie rozmowa toczyła się dalej. A ona, już spokojniejsza, mogła wrócić do grupy i zacząć wsłuchiwać się w przebieg prowadzonej właśnie dyskusji.

- Nie wiecie co was czekać, tam na dół- rzekła, lecz nie powiedziała tego płynnie we wspólnym. Mówiąc musiała zatrzymać się i chwilę, gestykulując przy tym, pomyśleć. Dopiero po chwili kontynuowała wypowiedź.- To złe miejsce. Złe. Rivvil zginąć.

Przeniosła wzrok na Wyrma.

- A ty Rivvil, - wskazała na niego.- jeśli mieć coś jeszcze do wyp.. wypo.. do dodania, lepsza mówić teraz. Co jeszcze musieć wiedzieć o obóz i łowcach.

Mówiła wyjątkowo jak na nią szybko we wspólnym. Co jeszcze dodatkowo utrudniało przekaz. Na wzmiankę o magii od razu przeniosła wzrok ku Vermilowi i jego towarzyszowi Ultarowi. Jednak tylko przez chwilę patrzyła w tym kierunku. Szukała innej osoby. Lou. Na niej skupiła uwagę, czekając czy Wyrm nie ma czegoś jeszcze do dodania.

- My czekać jeszcze na tego – na moment spauzowała, by podjąć po tej chwili dalej.- Abban. Wtedy ustalimy co dalej. Nie znamy plan obozu. Liczebność. Trzeba być velkyn, znaczy się.. ostrożny.

Po czym podeszła do Lou.
 
RyldArgith jest offline  
Stary 12-04-2013, 00:28   #88
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wszystko działo się tak szybko. Lou z przyzwyczajenia i przywiązania czuła się w obowiązku czuwać na Vermilem i Ultarem, póki nie zostaną doprowadzeni do chociaż względnego porządku. Rana na nodze krwawiła i piekła, ale uparta elfka nie zamierzała się skarżyć. Co jak co, ale ból jej nie zabije. Drakonia i Brand gdzieś zniknęli. Przypuszczała, że poszli w ślad za Woodesem. Sama by to zrobiła, gdyby nie udo i przyjaciele. Pozostawiwszy ich pod opieką Dorien i ich wzajemną, Lou pokuśtykała przez pobojowisko, przyglądając się poległym. Towarzyszyły jej przekleństwa Ultara. Kochała ich obu, a o ile Vermil miał tendencje do bagatelizowania, tak Ultar często przereagowywał. Co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Już od wielu lat śmierć nie robiła na niej wrażenia. Znała ją już zbyt dobrze i widziała wielokrotnie jak przychodzi po jej bliskich, którzy opuszczali ją z mniejszą lub większą godnością. Bardziej zainteresowała ją cała sytuacja, która wyraźnie wyglądała na zwykłą zdradę. Współczuła w duchu Wyrmowi, bo nie ma chyba gorzego zawodu niż zdrada przyjaciół. Nie widząc nic, co mogłoby powiedzieć im więcej, elfka wróciła do towarzyszy na czas, by usłyszeć rozmowę o naszyjniku. Kobieta podeszła do Ultara i położyła mu dłoń na ramieniu, by się uspokoił. Ten jednak tylko z irytacją strącił jej rękę. Fiołkowe oczy powędrowały ku zwłokom, których ona była przyczyną, i wzruszyła lekko ramionami.
- Trochę to chyba nierozsądne tak wystawiać się na atak z tym kluczem na szyi, gdy zachodzi podejrzenie, że może być przyczyną problemów... - skwitowała krótko.


Plany, plany, plan. Lou wolała działać, niż planować. Oczywiście działanie nieprzemyślane często owocowało porażką, ale potrafiło także dawać ciekawe rezultaty. Wysłuchała dyskusji grupy, a potem skierowała swoją uwagę na Xen. Musiała skupić się całkiem na słowach drowki, by zrozumieć, co próbowała przekazać. Nie do końca poprawnie opanowany wspólny przeplatany słowami innego, najprawdopodobniej drowiego, języka nastręczał pewnych trudności. Na szczęście Lou była istotą na tyle inteligentną, by i z nimi sobie poradzić.
- Nie proponowałam działania na ślepo, a jedynie szybkiego i sprawnego. - wyjaśniła swój tok myślenia.
Skoro miała problem ze zrozumieniem Xen, to i drowka mogła nie zrozumieć pełni przekazu. Kto wie?

Rivvin. Abban. Może człowiek i mag? Mniejsza. Księżycowa mniej więcej rozumiała mroczną. Swoją drogą ciągle zastanawiała się, o co chodzi w tej całej rasowej nienawiści. Jakoś ją to ominęło. Nie widziała powodu, dla którego miałaby rzucić się na Xen tylko dlatego że ma inny kolor skóry. W jakiś sposób nawet lubiła ją. Wróciła jednak myślami do bieżących spraw.
- Spokojnie. Poczekamy, aż wrócą. Będziemy ostrożni. Lepszego planu i tak nie dostaniemy. Trzeba też liczyć się z tym, że tamci będą wiedzieli, że nadchodzimy. - stwierdziła, świadoma tego, że może być to zadanie niemalże samobójcze.
- Nie jest nas wielu. Przejście przez korytarz biegnący w pobliżu Podmroku jest niebezpieczne, zgadza się. Nie znamy drogi. Będziemy prawdopodobnie potrzebowali jakiegoś źródła światła. Prawie jak podani na tacy. - odgarnęła białe pasmo za ucho - Droga powierzchnią będzie lepsza, nawet nocą będziemy widzieć więcej niż pod ziemią. Przydałoby się w ciszy zdjąć straż, bo wspominałeś o strażnika. - spojrzenie fiołkowych oczu spoczęło na Wyrmie - Wkraść się do środka, odszukać kogo trzeba... Jeśli zajdzie konieczność - eliminować przeciwników szybko i cicho, jak tylko się da.

Spojrzała na zbliżającą się Xen.
- Za dużo tu jednak niewiadomych. Za dużo liczenia na łut szczęścia. Musimy liczyć się z tym, że przyjdzie nam ratować się ucieczką, zostawiając wszystko i wszystkich za sobą.
~ O ile damy radę uciec, jeśli coś faktycznie pójdzie źle. - dodała ponuro już w myślach.
Zdobyła się jednak na pokrzepiający uśmiech wobec drowki, która zdawała się szukać jej towarzystwa - Zdecydowanie wolałabym iść powierzchnią. Możemy nawet rozdzielić się na dwie grupy i zajść ten obóz z dwóch stron, o ile się da. - zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad kolejnymi rozwiązaniami.
- Masz jakąś propozycję? Na pewno gdy wróci...em...abban...chciałby znać też nasze przemyślenia.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 14-04-2013, 10:40   #89
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Odejście Wyrma
Kiedy tylko Arethei, Gallan i Woodes dołączyli do reszty drużyny, Nitram powtórzyła im historię Wyrma, który dotychczas opisywał lokację i to, jak obóz jest zbudowany. Nie powiedział on już jednak niczego, co usłyszeli wcześniej o obozie łowców niewolników. Zdążył dodać zaledwie parę szczegółów co do faktów, które już znali, na przykład tego, że jeśli zamierzali zagłębić się w podziemne ruiny pod obozowiskiem, powinni przeć dokładnie na północ i nie zbaczać w żadne odnogi korytarzy, ani także nie schodzić niżej niż jedną kondygnację lochu. Powody były te same, co zwykle. Pomimo tego jednak, Wyrm przestrzegł, żeby nie spodziewali się prostej drogi, która miałaby ich zaprowadzić do Olhiviera. Choć od wejścia do podziemi do kompleksu zajmowanego przez łowców niewolników dzieliło zaledwie niecałe pół mili, to Athanglas wątpił, żeby stan lochów pozwalał na prostą drogę do obozowiska. Lochy były stare, może zostały zbudowane za czasów upadku Myth Drannor. Zraniony łowca podrapał się po głowie i dodał po chwili, że jego łowcy do ruin nie wchodzili, jednak podróżnicy mogli przyjąć za pewnik, że wiele odnóg korytarzy po prostu się zawaliło.
Pewność ta natomiast brała się z faktu, że wejście, o którym mówił Wyrm, zawaliło się samo. Znajdowało się ono w miejscu, gdzie z dawien dawna stała jak przypuszczali łowcy - strażnica dawnego zamku, jednak po kupce kamieni nie wywnioskowali nic. Zapewne tunel obsunął się sam, kiedy tylko kamienie zmurszały na tyle, by zawalić się pod własnym ciężarem.
Kto jednak wybudował nieistniejącą już fortecę i kto zadał sobie trud zbudowania tuneli rozciągających na około pół mili pod dawnym miejscem kasztelu, tego nie było wiadomo, a prości najemnicy z okolicznych wiosek takich jak Ostoja nie pałali wielką ochotą by zwiedzać pieczary Górmroku. Dla Wyrma i myśliwych z okolicznych wiosek, najlepiej było, by to, co zostało pod ziemią, na powierzchnię nie wychodziło. Na szczęście, w okolicach Smoczego Wybrzeża niewiele było wejść do Ziemi Poniżej.
Zapewne też, jeśli cokolwiek miało wyjść z tuneli łączących powierzchnię z Podmrokiem, raczej wahało się z okazaniem swojej obecności. To znaczy - cokolwiek poważniejszego niż różnorakie odmiany szczurów, o które nietrudno było wszędzie.
Największym zagrożeniem, jak skomentował Wyrm - tak długo, dopóki mieli na myśli tylko i wyłącznie obóz łowców niewolników - była para magów, która zazwyczaj rezydowała w namiocie herszta bandy. Athanglas nie miał jednak pojęcia, jak bardzo są potężni. Łowcy z grupy Athanglasa nie zapuszczali się aż tak daleko, by zbadać obóz należycie i dowiedzieć się, kto tak naprawdę jest w obozie.
Pomimo tego, Wyrm był przekonany, że prawie na pewno stałym strażnikiem obozu jest półork imieniem Gahor. Zapewne był on najsilniejszym z wojowników, którzy mogli stanąć na ich drodze - i stąd lepiej by było, by uniknąć go.
Jeśli zatem awanturnicy mieli szczęście, to jedyne, na co natrafią, to puste i opuszczone z dawna korytarze wypełnione tylko kurzem. Jeśli.


Po skończeniu swoich uwag, Wyrm powstał.
- A ty Rivvil - rzekła Xendra - jeśli mieć coś jeszcze do wyp.. wypo.. do dodania, lepsza mówić teraz. Co jeszcze musieć wiedzieć o obóz i łowcach.
- Nie - oparł spokojnie. - To wszystko, co miałem do przekazania. Może poza liczebnością obozu... Dwadzieścia... Lub trzydzieści łowców niewolników. Tyle najwyżej spotkacie w samym obozie.
Spojrzał po zgromadznych.
- Czas na mnie. I na was także, jak sądzę.
Dorien otworzyła usta, chcąc zaprotestować, jednak Athanglas uciszył ją gestem.
- Wiecie już wszystko, co ja - rzekł. - Co do mnie, od czasu, kiedy tylko znalazłem klucz, straciłem zbyt wielu przyjaciół. Być może wy znajdziecie dla niego jakieś przeznaczenie, albo przynajmniej go zniszczycie.
- Dokąd pójdziesz? - zapytała Nitram.
Wyrm wzruszył ramionami, zbierając rozrzucone części swojego ekwipunku. Sztylet wyciągnął z pochwy jednego z martwych najemników i schował go za pas, razem ze sporą kuszą, którą przepasał przez ramię.
- Wracam do Ostoi - odparł. - Jednak niedługo tam zabawię. Jeśli Bractwo wiedziało o tym, że moja kwatera znajdowała się tutaj, to ukrywanie się na wsi niewiele mi pomoże. Zbyt wiele mam interesów i porachunków na Smoczym Wybrzeżu, żeby po prostu stąd uciec. Jednak nie moja rodzina - wyraz jego twarzy stężał, jak gdyby chciał ukryć wzbierającą emocję - nie powinni mieć nic wspólnego z tym, co się tutaj dzieje. Muszę ostrzec ich i resztę moich przyjaciół.
Odczekał chwilę i kontynuował już swoim zwykłym tonem:
- Jednak nie myślcie, że zostawię was z tym wszystkim. Jeżeli wydostaniecie się żywi z obozu albo nie skończycie na targu niewolników, to pytajcie o mnie w Westgate, w tawernie o nazwie Czarne Oko. Znajdę was i może podzielę się wieściami, jeśli jakieś znajdę.


Droga do ruin

- Więc... - zaczęła Drakonia uszczypliwym tonem w stronę Woodesa. - Mamy przeklęty klucz, który niechybnie ściągnie na nas jakieś nieszczęście. Kurwa. Kurwa!
Leśna ścieżka wiła się w dół, nierzadko zahaczając o przydrożne zarośla i odsłaniając czasem resztki bruku z dawno zarosłego traktu; być może, sądziła Dorien, była to jakaś odnoga Szlaku Kupieckiego, wiodąca do ziem Srebrnych Marchii. Jednak Dorien nie odzywała się.
Jak się później miało okazać, razem z Wyrmem drużynę opuścili także Ultar i Vermil, przyjaciele Rannes i Nua’vill. Ręce Ultara, pomimo zaklęć leczących kapłana Sune, nadal pozostawiały sobie dużo do życzenia, a uzdrowiciel ze wsi mógłby pomóc. Ponadto, jak argumentował Lanterion, kupiec i kapłan (czemu gorliwie przytakiwał Bechel) nie prezentowali ze sobą zbytniego wsparcia dla drużyny, jako że kapłan nie był wprawiony w fechtunku, kupiec natomiast nie znał się na walce w ogóle.
Jeśli wędrowcy chcieli bezpiecznie przeprawić się przez Szlak Kupiecki, musieli dołączyć do jednej z karawan przybywających z dalekiego Tethyru, co poradził im Wyrm. Ludzie, którzy przybywali z południa, byli zawzięci co do tego, by zrobić interesy, toteż karawany zatrzymać było trudno; zapewniały one względne bezpieczeństwo.
Ultar i Vermil obiecali czekać na Rannes w Westgate, kiedy tylko skończą swoje interesy w Pros. Lanterion dodatkowo obiecał jej zaopiekować się krewkim kupcem i strzec go, a także i siebie, przed niebezpieczeństwem.
- Ponadto - zapytał wtedy z wyrzutem Ultar - jak wyobrażasz sobie grupę prawie dziesięciu ludzi rozbijającą się po podziemiach z misją cichego uratowania krasnoluda? Lanterionie, czy wiesz, ile pieniędzy straci Dom Bechel, jeśli jutro nie zjawię się w Pros?
Pożegnali się jednak z Lou i Xendrą przyjaźnie, jakkolwiek nieco pospiesznie. W drużynie pozostali Gallan, Arethei, Nitram, i, oczywiście, Woodes, Rannes i Nua’vill. Arethei i Gallan pozostali w drużynie, zapewnie wiedzeni chęcią zysku i splądrowania ruin zamku, zaś młoda kapłanka Lathandera została z poczucia zaangażowania. Znając Dorien, nie opuściłaby ona nikogo, jeśli wybierałby się na niebezpieczną wyprawę, nie mówiąc już o prawie pewnej śmierci, jakim był wypad do obozu łowców niewolników.
Noc była jeszcze młoda, a nie minęła jeszcze godzina od czasu, kiedy wybiła północ. Do brzasku pozostało dużo czasu. Nadchodzące godziny miały przesądzić o losie krasnoluda, to jest, jeśli jeszcze żył.
Byli coraz bliżej obozu. Światła obozu, choć nadal docierające do nich z daleka przez listowie i poplątany labirynt gałęzi, były coraz lepiej widoczne. Bór był tutaj szczególnie gęsty, pełny dziur, połamanych konarów i haszczy.
Tymczasem, Drakonia kontynuowała.
- Gdybym tylko wiedziała wcześniej, czym jest ten klucz, to wsadziłabym mu go w rzyć, razem z jego kuszą i...
- Drakonio,
- powiedział Gallan, marszcząc brwi - Obóz jest niedaleko. Czy mogłabyś być nieco ciszej? Na pewno wystawili zwiadowców
- Czy nie rozumiesz? -
odparowała diablica. - Wpakował nas w najlepszy dla siebie interes. I to niby dlaczego? Bo ma powody, do cholery. Niezłe wytłumaczenie sprawy. Zatrzymał klucz, który bez dwóch zdań był przeklęty, bo on miał powody. Brand, przecież ten najemnik kłamał. Wrobił nas. Czemu i dlaczego - mieliśmy tego dowieść, kiedy mieliśmy okazję. On rzuci wszystko i ucieknie do przytulnego Westgate, o ile w ogóle o nim jeszcze kiedyś usłyszymy,, podczas gdy my mamy na swoich karkach łowców niewolników, magów, klątwę i... Bractwo Ośmiu Sztyletów.
Drakonia zamilkła, nagle nad czymś zamyślona, kiedy tylko skończyła mówić. Nie było to podobne do niej. Westchnęła.
Woodes tymczasem miał okazję wreszcie spojrzeć na parę chwil do sakiew, które uniósł wcześniej z ciał drabów, których wspólnie zabił razem z Drakonią i Brandem. Nie znalazł jednak niczego o zbyt wielkiej wartości. Poza zwykłymi śmieciami, które zazwyczaj mają jakieś znaczenie dla osoby, które je nosi, takich jak miedziany amulet i żelazny pierścień, Woodes znalazł tylko pięć sztuk złota w monecie Cormyru i srebrny naszyjnik, który mógł być warty co nieco, jeśli by go sprzedać.
- Masz rację - odrzekła wreszcie. - Uratujmy krasnoluda, ukradnijmy, co się da i obyśmy już nigdy nie musieli tutaj wracać.
- Jestem natomiast ciekawy,
- niziołek dodał, wyczuwając ton diablicy - czy Jack rzeczywiście miał rację, mówiąc, że mogliśmy natrafić na dwie zwalczające się grupy. Moglibyśmy jakoś to wykorzystać.
Dorien, włączywszy się do rozmowy, tylko wzruszyła ramionami.
- Nie wiemy niczego pewnego.
- A jednak ponieśli śmierć tylko dlatego, by zabić tego, kto ukradł klucz. Nawet, jeśli mieli sami umrzeć.
- Może po prostu mógł powiedzieć nam coś, czego nie chcieli, byśmy wiedzieli? Cóż z tego zresztą, skoro kiedy tylko wrócę do swojego laboratorium, zwykły czar poznania powinien załatwić sprawę z tym, czym naprawdę jest klucz.

Drakonia syknęła z dezaprobatą.
- A może zamiast gdybać bez sensu, przyjmiemy najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, to znaczy: natrafiliśmy na dwóch drabów w lesie, którzy zamiarowali się zabić najemników i okraść ich przywódcę, a łup podzielić między sobą. Chcieli ukraść klucz, więc poszli pomóc trzeciemu i przy okazji zaszlachtować Woodesa. Mieli pecha, spotkali nas.
- To... Nie brzmiało aż tak prosto.
- A ty -
mruknęła diablica - za to brzmisz zupełnie tak, jakby rozum dorównywał twojemu wzrostowi.
Niziołek poczerwieniał ze złości, jednak sytuację rozwiązała Dorien, pospiesznie dodając:
- Klucz jest niewątpliwie potężnym artefaktem. Sytuację można wyjaśnić na wiele sposobów - wyrzekła pospiesznie. - Jednak, jak już mówiła Drakonia, nie mamy niczego pewnego. Poza tym...
- Nie, Dorien -
powiedziała nagle Drakonia. - Spójrzcie! Tam!
Spojrzeli.



Mrok i czaszka

Obóz nie mógł się znajdować od nich niewiele więcej niż pół mili, jednak mieli szczęście: pobliski las był tak gęsty, że nie przepuszczał nawet światła Księżyca. Gdyby nie oczy diablicy i elfów, zapewne nigdy nie dojrzeliby ruin strażnicy.
Strażnica, a w każdym razie - to, co z niej zostało - w żadnym wypadku nie prezentowała się na budowlę. Najwyższym fragmentem, który sięgał nieco powyżej bioder Lou, był rozbity kikut parunastu kamieni, które zapewne kiedyś składały się na całość wieżycy. Tu i ówdzie znajdowały się fragmenty zrujnowanej wieży, choć równie dobrze mogły być to tylko wystające kamienie brukowe. Gdyby nie wskazówki Wyrma, że w tym miejscu rzeczywiście wznosiła się strażnica, to każdy rozsądny przechodzień wziąłby te wszystkie kamienie za ruiny jakiejś dawno nieużywanej chaty.
Dorien zapaliła kolejną pochodnię, po czym wręczyła ją Woodesowi.
Różnica ukazywała się dopiero wtedy, kiedy wstąpiło się w krąg strażnicy. Schody prowadzące pod ziemię były małe i strome, zaś kiedy tylko Woodes zszedł na dół, jedyne, co napotkał, to żelazną kratę zamkniętą na zardzewiałą kłódkę, która blokowała przejście do podziemnego korytarza. Wyłamanie tych drzwi na niewiele jednak by się zdało, ponieważ korytarz prowadził tylko paręnaście kroków pod ziemię - dalej był zawalony.
Kiedy tylko ustalono, dokąd prowadził korytarz, łatwo było wywnioskować, gdzie mniej więcej na powierzchni mógło znajdować się miejsce, w którym korytarz się zawalił. Przebrnąwszy parę chwil w zaroślach i cierniach, po chwili, ich oczom ukazał się w ziemi otwór. Po prostu dziura. Nie było żadnych runicznych inskrypcji, dziwacznych rzeźb, niczego. Po prostu banalna dziura, która ziała ciemnością.
Pierwsza weszła Drakonia. A zaraz potem - Dorien z pochodnią, kiedy tylko diablica potwierdziła, że na dole jest bezpiecznie. Zejście nie było zbyt trudne - ot, wystarczyło zsunąć się po kamieniach i już się było na dole.
Wnętrze tunelu było o wiele bardziej wilgotne i duszne niż powierzchnia. Tu i ówdzie ze szczelin między kamieniami wyrastały małe rośliny, zaś same kamienie, którymi było ułożone wnętrze tunelu, były spękane, a spora ich część skruszała i leżała teraz na posadzce. Ścieżka prowadziła najpierw na zachód, jednak kiedy tylko napotkali rozwidlenie korytarzy, skręcili na północ, jak poradził im Wyrm. Korytarz zniżał się w dół.
Niekiedy napotykali kolumny mające przytrzymywać sklepienie, ale znajdowały się w podobnym stanie rozkładu, co i reszta otaczających ich ruin. Czasem też znajdowali zardzewiałe resztki oręża, popękane dzbany. Śmieci.
Zapewne już ktoś wcześniej plądrował te podziemia, ku rozczarowaniu Gallana i Drakonii. Prawdziwość tej teorii zdawały się potwierdzać wrota, które zawsze napotykali wyłamane, a także kraty, które większość czasu były wygięte.
Niekiedy natrafiali na puste cele - pomieszczenia, w których nie znajdowało się absolutnie nic, wyjąwszy może narośle na skale albo przeżarte rdzą ogniwa łańcucha.




Pierwsze zamknięte drzwi były sygnałem, że dostali się tam, gdzie nie życzono sobie obecności nikogo. Zatem Wyrm mówił prawdę - łowcy niewolników używai podziemi jako klatki dla swojego towaru.
Potem rzeczy nieco się skomplikowały.
Oczywiście, nie drzwi. Drzwi nie stanowiły żadnego problemu. Mógł je sforsować Woodes, ale Drakonia mogła to zrobić ciszej, kiedy tylko z kieszeni wyjęła parę wytrychów i zaczęła manipulować przy dosyć topornym zamku.
Jednak drzwi nadal nie chciały się otworzyć, pomimo tego, że mechanizm zamka szczęknął miło, kiedy tylko diablica skończyła swoją robotę. Tutaj w istocie przydał się wojownik, który razem z Rannes mogli zaprzeć się o drzwi, które osunęły się o parę cali.
Odór, który dobiegł ich zza drzwi, doprowadziłby najbardziej trzeźwego człowieka o zawrót głowy. Były one zabarykadowane, a następne paręnaście minut zajęła im energiczna dekonstrukcja zapory z desek, skrzyń i beczek, a także i śmieci. Jakiekolwiek istoty żyły tutaj, mogli być pewni, że oprócz małego wysypiska, postanowiono zrobić sobie w tej odnodze korytarza wychodek.
Coś się zmieniło. Rozplanowanie, a także sama budowa tego korytarza były inaczej rozplanowane, a także miejsce to było ciut bardziej zadbane, na tyle, na ile oczywiście mogą być podziemia. Zauważyli, że ze ścian częściej też zaczęły wystawać rury i fragmenty raczej prymitywnej instalacji, która miała służyć nie wiadomo czemu.
- Możemy to wszystko wysadzić, jeśli rzeczy pójdą wyjątkowo źle - rzekł Gallan do Xendry i Rannes szeptem, przekraczając kraty. - Drakonia ma przy sobie dalej moje mikstury wybuchowe, które sporządziłem jeszcze w Ostoi. Prawda, Arethei?
Diablica tylko skinęła głową i kontynuowała wędrówkę
Korytarz prowadził do kolejnych drzwi, tym razem otwartych, po czym odbijał w prawo. Tu napotkali na dwa pomieszczenia zlokalizowane naprzeciwko siebie:
Pierwsze było, jak sądzili, jakiegoś rodzaju magazynem. Oprócz parunastu sztuk broni, na które składały się buzdygany, parę pik i berdyszy, pokój ten wypełniały głównie skrzynie wypełnione jedzeniem o raczej podłej jakości, z czego najlepszy towar prezentowały pęki suszonego mięsa i skóry wypełnione średniej jakości winem.
Woodes zauważył, że sklepienie tego magazynu jest wyjątkowo popękane i w złym stanie. W istocie, było ono tak spękane, że światło pochodni dochodzące z poziomu wyżej prześwitywało przez kamienny sufit.
Drugie pomieszczenie wypełniały rury, ktore zauważyli wcześniej na ścianach korytarza, a także maszyna, której zastosowania nie mogli odgadnąć; wydawała ona cichy i monotonny dźwięk, niekiedy wypuszczając z siebie kłęby pary, które unosiły się do sporej wielkości kanałów wentylacyjnych, do góry.
Kiedy wyszło się z tych dwóch pomieszczeń, tunel rozwidlał się: jedna jego odnoga prowadziła prosto, druga zaś odbijała ponownie na północ.
Odnoga, która prowadziła na prosto, prowadziła tylko do celi - tam mogli zobaczyć figury istot, które schwytali wcześniej łowcy niewolników, ciche i zmęczone. Nawet nie poruszyli się, kiedy wędrowcy przybyli z pochodnią; cele bowiem znajdowały się w mroku, oświetlane tylko z rzadka lampami olejowymi znajdującymi się na hakach, o małym i migotliwym płomieniu. Korytarz był ciasny.
Odnoga korytarza odbijająca znowu na północ była w istocie schodami prowadzącymi do wyższego poziomu, jednak drzwi były zamknięte. Nie był to zwykły zamek. Zdawało się, że drzwi, oprócz zwykłego mechanizmu, chroniło także zaklęcie. Na drzwiach widniała runa, która lśniła lekko we wszechobecnej ciemności.


Zwiedzanie podziemi zakłóciło jednak przybycie istoty, która przekroczyła zamknięte drzwi na schodach prowadzących do wyższej kondygnacji lochu. Wędrowcy ledwo ukryli się przed jego wzrokiem. Potężna, niemal trzymetrowa postura olbrzymiego ciała garbiła się wszędzie tam, gdzie sklepienie lochu było niższe. W niestałym świetle pochodni mogli zobaczyć, że istota, oprócz nieproporcjonalnie wielkiego ciała o szarej skórze, posiada także bardzo małą głowę. W nagiej kości czaszki błyszczały małe, świecące oczy. Stwór, czymkolwiek on był, robił piorunujące wrażenie; szczególnie tyczyło się to jego przesadnie umięśnionych ramion, wielkich jak pnie małych drzew.
Xendra zauważyła coś. Na prawym ramieniu stwora widniał tatuaż, bardzo podobny do święcącego runu znajdującej się na drzwiach zamkniętych drzwi.
Olbrzym zniknął za drzwiami, by wyłonić się minuty później z beczką dłoniach, jedną z tych, które widzieli w magazynie z jedzeniem. Zajrzał on tylko jeszcze do więźniów, po czym wykonał nad drzwiami znak i przekroczył je, zamknąwszy je za sobą.
Nie było wątpliwości, że nie był to ostatni raz, kiedy dozorca przyjdzie do tego miejsca.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 14-04-2013 o 11:03.
Irrlicht jest offline  
Stary 15-04-2013, 18:02   #90
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Klucz, jak klucz. Zawsze się go można pozbyć. Na przykład wrzucić do morza z pokładu statku płynącego na Moonshae. W samym środku drogi. Może, wbrew pesymistycznemu spojrzeniu Wyrma, jakoś by się udało to zrobić.
Chyba że klucz pozostawiał jakieś piętno na swych posiadaczach i nawet po pozbyciu się go ściągał zgubę na swego byłego właściciela i jego towarzyszy.
Ale zastanawianie się nad tym należało zostawić na później. Teraz na głowie mieli inne problemy - obóz niewolników i uwolnienie krasnoluda.

Zdecydowali się w końcu na małą wycieczką podziemiami. Co, jak wszyscy wiedzieli, miało swoje plusy i minusy.
Zdecydowanym plusem był brak owych trzydziestu łowców, którzy mieli co innego do roboty niż kręcenie się po podziemnych korytarzach. A minusy? Minusy były bliżej nieznane i ograniczały się do mglistych przypuszczeń.

Trudno sądzić, by ktokolwiek był w stanie z kupki kamieni wywnioskować, jakie było pierwotne przeznaczenie znajdującej się wcześniej w tym miejscu budowli. Równie dobrze mógł to być kurnik, szopa na drewno, barak... Ale wieża strażnicza? Nie do wiary...
Jak zwał, tak zwał... Najważniejsze było to, że niedaleko znajdowało się wejście do podziemi. I tunel, którym można było iść w miarę spokojnie.

Miejsce nie bardzo nadawało się na romantyczną wycieczkę.
Ciemno, wilgoć... Od dawna nikt tu nie sprzątał i, na to wyglądało, nikt od dawna tu nie bywał. Co, nie da się ukryć, było objawem optymistycznym. Skoro nie było wielu ‘zwiedzajacych’, to szansa na spotkanie jakiegoś spacerowicza była dość niska.
A może miejsce było niezbyt uczęszczane, ze względu na względy bezpieczeństwa? Dziury w suficie i jakaś buchająca parą machina - to raczej nie wyglądało zbyt ciekawiej. Poparzenie parą lub kilka kilogramów kamieni spadających na głowy, czy coś takiego potrzebne byłoby komuś do szczęścia?
Jak się wnet okazało, to nie kiepski sufit okazał się największym zagrożeniem.
Trudno było od razu ocenić, jakie czary chroniły drzwi. To już nie była działka Jacka. Ale zdecydowanie groźniejszy był przerośnięty osiłek, bez mózgu zapewne, ale za to z mięśniami...
Pewnie nie nadawał się do niczego, prócz pilnowania niewolników. Ewentualnie do stania na pierwszej linii i gołymi łapami rozwalania wszystkich wrogów.

- To coś - powiedział cicho Jack, gdy za strażnikiem zamknęły się drzwi - - to był chyba jakiś kontrukt. Przynajmniej mam takie wrażenie. Pewnie dzieło jakiegoś maga. Nie wiem, czy damy sobie radę z tym byczkiem, na dodatek po cichu. Uwolnić niewolników moglibyśmy bez problemów, ale jak ten mięśniak wróci, to podniesie alarm, a oni raczej nie są w stanie biegać. Co więc robimy? Forsujemy drzwi, czy czekamy, aż ten wielkolud wejdzie i spróbujemy coś z nim zrobić? Zahipnotyzować, uśpić, przekonać, że jesteśmy sojusznikami? Nie mam pojęcia. Nie znam się zbytnio na takich stworach.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-04-2013 o 15:17.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172