Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2013, 12:14   #130
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Żądni krwi zwierzoludzie wpadali, to do jednej, to kolejnej, chaty. Do uszu, jeszcze się broniących, docierały nieustanne jęki rannych i konających, wymieszane z plugawymi rykami atakujących. Coraz to kolejni wieśniacy padali pod ciosami wrogów. Próbujący odeprzeć natarcie mutantów, zaczynali się już ślizgać na zmieszanej z błotem krwi poległych zwierzoludzi, jak i kompanów. Krew z ich twarzy, oraz ciał, szybko zmywał padający deszcz.

Inkwizytor Hillenkamp, a właściwie część z jego akolitów, bronił swego namiotu. Ci z jego ludzi, którzy bronili głównej bramy właśnie zostali otoczeni. Nawet zakuty w zbroję, posiadający potężny, dwuręczny miecz fanatyk, nie był w stanie już dłużej odpierać tego ataku. Przy tak zmasowanych ciosach, któryś z ataków musiał dojść. Dotarł jeden, dotarł drugi i kolejny, a spod zbroi fanatyka wypłynęła krew. Chwilę później mężczyzna leżał już nieprzytomny, a żądne krwi stwory, dalej go okładały, warcząc i wyjąć przy tym nieustannie. Widać było u nich euforię, po pokonaniu sługi Sigmara.

Trójka khazadów walczyła dzielnie. Ich topory, raz po raz, smakowały nowej, świeżej krwi. Wszystko toczyłoby się wedle ich myśli, gdyby nie nabita kolcami maczuga, jednego z atakujących wioskę, nie zasmakowała krwi Gringira. Dosłownie jego głowa została, niezwykle potężnym, pełnym wściekłości uderzeniem, zmiażdżona. Krzyk bólu i rozpaczy, dwóch pozostałych na placu boju khazadów, przeszył okolicę. Po chwili zamienił się on w pełne furii i nienawiści ataki. Wiele ich cięć nie znajdowało teraz celu, ale jeśli którekolwiek już trafiło, to ich efekt był piorunujący.

Bestia kolejny raz zawyła z bólu, gdy Imrak zatopił w niej ostrze. Franc już pędził, by zrobić z jej koziej mordy, siekankę, gdy jedna z chat wprost buchnęła ogniem. Nie było to jednak podpalenie przez zwierzoludzi. Wybuch był bardzo gwałtowny, jakby ktoś ją wysadził. Nie trzeba było wiele czekać, by domyśleć się co się stało. Najpierw wybiegła z niego żywa pochodnia z rogami, a następnie stanął przed nią mężczyzna, którego mogli kojarzyć z wcześniejszego wieczora. Zakapturzony starzec, który opuścił oberżę, gdy tylko oni do niej przybyli. Teraz miotał on ognistymi kulami we wrogów. Problem mógł być w tym, że wyglądało na to iż za wrogów uważał nie tylko zwierzoludzi… Przed momentem, dzięki ognistej kuli, zapłonął jeden z akolitów.

Gdy tylko wszyscy oswoili się z myślą, że do boju dołączył szalony czarodziej, po którym nie wiadomo czego można się było spodziewać, wrócili do walki o swe życie…

Detlef niezwykle celnym strzałem wpakował bełt w oko rogatego oponenta. W tym momencie miał wystarczająco dużo czasu, by kolejny raz przeładować kuszę, przymierzyć i strzelić. Akurat w niego nie szarżowała żadna z bestii. Problemem mógł być czarodziej ognia, ale ten na razie nie zwracał uwagi na szlachcica. Pytanie, czy zacznie.

De Ayolas, choć z głowy wciąż ciekła mu stróżka krwi, nie miał zamiaru kryć się za wozem. Postanowił walczyć o swoje i mieszkańców wioski życie. Nie postąpił jak Nele, która właśnie ze swoimi ludźmi, przedzierała się przez najmniejszą, południową bramę. Estalijczyk walczył! I zdecydowanie lepiej radził sobie z bronią białą, niż strzelając z muszkietu. Zrobił unik przed ciosem pierwszego z futrzaków, by po chwili jednym efektownym cięciem, pozbawić go życia. Po chwili to samo uczynił z kolejnym szarżującym. Był w formie… albo i jednak nie… nie zauważył kolejnej szarży… było ich po prostu za dużo. Ostrze przyrdzewiałego miecza mutanta, przecięło mu ścięgno bicepsa. Szczęściem w nieszczęściu było to, że przeciwnik natarł z lewej strony, dzięki też czemu tylko lewa ręka pozostała bezwładna. Prawa wciąż trzymała miecz, który zatopił się w właśnie w przeciwniku. Wciąż jednak pewnym było jedno… krwawienie było teraz tak obfite, że bardziej powinien Ramirez teraz myśleć o pomocy medycznej, niż dalszej walce. W tym momencie kolejnych przeciwników bezpośrednio przy nim nie było.

Bestia nie była skora odpowiedzieć Imrakowi na pytanie o łapki. Miast tego zaczęła nimi wymachiwać w powietrzy, próbując ubić pytającego. Kozogłowy zdzielił khazada, jednak nie wystarczająco mocno, by wyrządzić mu większą krzywdę. Imrak wyszczerzył tylko zęby i wbrew obietnicy i ciekawości, miast ciąć w łapki, wbił topór w kolano. To na pewno bolało!

Mogło to jednak przeszkodzić Francowi, który wciąż miał zamiar garłaczem zrobić sieczkę ze stwora. Gdyby tamten się skłonił, trafienie go przez khazada, nie byłoby takie łatwe. Całe szczęście dla weterana, jaszczurzoogoniasty zdołał ustać. Ustać na tyle długo, by Franc dobiegł na miejsce, uniósł garłacz i wypalił. Garść siekańców wyleciała z lufy.
- Teraz w końcu sensownie wyglądasz! Do twarzy ci z czerwonym!– Zaśmiał się wojak, gdy morda kozogłowego przybrała krwawy kolor. Praktycznie w całą powbijane były kawałki żelastwa, którymi Franc załadował broń. Imrakowi też się jednak oberwało. Przerzedziło mu irka na głowie, a także rozcięło skórę w miejscach, gdzie włosów już brakowało. Krew szybko zalała twarz Imraka. I nie była to krew bestii! Bestii, której właśnie przez serducho przeszedł miecz… Miecz Zebedeusza, który ni stąd ni z owąd znalazł się niepostrzeżenie za nią. Potwór wydał ostatnie tchnienie, po czym runął na ziemię.

Obserwując jak stwór kona, nikt nie zauważył, jak za Francem pojawił się kolejny zwierzoczłek. Zdzielił on Maurera maczugą. Na szczęście był on na tyle niski i słaby, że tylko trafił mężczyznę w ramię, wiele krzywdy mu nie robiąc.

Sytuacja w wiosce zaczęła się klarować. Pozbawili życia dowódcę zwierzoludzi, tych po wiosce biegało coraz mniej. Przy Francu ostał się jeden. Paru jeszcze biegało siejąc zamieszanie po okolicy, ale były to już pojedyncze przypadki, których wytępienie nie powinno być aż takie trudne. Ciężko ranni byli Ramirez, Imrak i Zebedeusz. Martwi jeden z bliźniaczych khazadów, burmistrz, większość akolitów, oraz fanatyk. Kolejny właśnie zaczął płonąć, po następnym ataku piromanty…

Czy piromanta ograniczy się do akolitów i zwierzoludzi, tego nie wiedzieli… Ale możliwe, że stanowił on teraz większe zagrożenie, niż pozostała garstka zwierzoczłeków. O tych drugich nie mogli jednak wciąż zapominać. Mimo, iż nieliczni, to wciąż groźni. A czy w wiosce wciąż skrywał się złodziej? Czy i on gdzieś czyhał?
 
AJT jest offline