Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2013, 18:08   #36
pteroslaw
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Zaccaria westchnął. Na usta cisnęło mu się przekleństwo znacznie gorsze, niż użyte w ogrodzie “perbacco”, a to za sprawą miejsca, w które cisnął jego i jego towarzysza w podróży tajemniczy uskok rzeczywistości.

- Obiecuję, że jeśli i tym razem wyjdę z tego cało pojednam się z Panią Kotów... może nawet szarpnę się na jakiś nieduży chram...- Rzekł do siebie cicho, zaś do Kruka zwrócił się na głos.- znowu jesteśmy w dupie, przyjacielu. Róznica jest taka, że mi starczy żywotów, żeby stąd uciec. A tobie?-

Na szczęście “komentator” tej areny nie użył żadnego z “innych” imion Anicostina, dlatego nadal mógł być dla Silvio sir Rolandem, a co za tym idzie - podtrzymywać złudny mit o rycerskim poszukiwaczu sekretów Mrocznej Wieży. Sądzę jednak, że w tamtej chwili Zaccaria uważał te sprawę za marginalną. Zwłaszcza, że samuraj naprzeciw nich wydawał się... dość długo już być samurajem. Na tyle długo, by wiedzieć za który koniec miecza się trzyma, a który wbija w ciało.

A właśnie, miecze... Zaccaria spojrzał na katany przeciwnika jak domowy myszołap na odkarmionego kruszonką szczura.

“To powinno być godne zastępstwo mojej laseczki...” przemknęło mu przez głowę.

Zmienił formę i pomagając sobie pazurami wdrapał się po nodze, biodrze i boku aż na ramię Kruka. Tam, usadowiwszy się odpowiednio i owinąwszy szyję mężczyzny miękkim, puszystym ogonem wskazał łapką na samuraja i rzekł cicho.

- Uważaj, spróbujemy zacząć lekko. Zwiąż go walką, a ja postaram się wtedy uderzyć.

Silvio zdjął kota z ramienia. Zauważył coś dziwnego, czuł się zupełnie dobrze, nie czuł żadnego bólu, ani niczego podobnego. Kruik postawił kota na ziemi.

-Wybacz kotku. W tej wieży nie istnieje coś takiego jak zacząć “lekko”. Walczysz na całego, albo umierasz.- Powiedział Silvio z nieco niepokojącym uśmiechem na ustach.

Ukłonił się szybko samurajowi. Po czym błyskawicznie, nie wykonawszy żadnego gestu, ani nie wypowiedziawszy słowa, wytworzył w promieniu kilku metrów od samuraja strefę zerowej grawitacji. Kruk miał zaczątki planu, na początku musiał nieco skołować szermierza, a zerowa grawitacja nadaje się do tego, jak nic innego.

Sfera obniżonej grawitacja zwiastowała się niczym innym, jak tylko unoszącym się w jej granicach kurzem, bowiem skryty w fioletowych szatach szermierz wykonał salto w tył wybijając się na taką wysokość, że atak Silvo nie dotarł celu. Szatyn błyskawicznie wylądował na ziemi.

- I mamy pierwszą akcję, Silvo przechodzi do inicjatywy, jednak zręczność Jonpy świeci jak zawsze! - podsumował wydarzenie komentator.

Silvio nie zamierzał się poddawać, raz mu się nie udało, ale to nie znaczyło, że jego plan musiał upaść. Skoro samuraj był skoczny, należało go pozbawić tej zdolności. Aby to zrobić kruk zmienił pole grawitacyjne nad samurajem (ale w taki sposób, by przynajmniej według Silvia, szermierz nie dał rady odskoczyć), Kruk chciał osiągnąć jedno, chciał wgnieść przeciwnika w ziemię.

Kotołak nie przyglądał się długo zmaganiom. Zamiast tego odwrócił się się i ruszył ku bokowi areny, starając się trzymać w miarę nisko i nie wpadać w pola ataków obszarowych Silvio. W myślach zaś klął na swojego kompana nie szczędząc mu superlatywów.

Wchodząc na jego ramię Zaccaria miał jasny plan - pozwolić mu robić dokładnie to co teraz, a w dogodnym momencie zeskoczyć z ramienia, jeśli dobrze pójdzie przejść nad samurajem i zakończyć sprawę strzałem w tył głowy.

“Niestety, ta wyrośnięta małpa nie ma w sobie nic z naszej finezji, Pani...” Uśmiechnął się w myślach baron.

Nie pozostało mu więc nic innego, jak nagiąć plan i zdobyć odpowiednią przewagę dystansu i nieuwagi przeciwnika, obchodząc go szerokim łukiem. W kocim ciele był znacznie bardziej ukryty i dużo mobilniejszy, mógł więc pozwolić sobie nawet na lekki bieg. Wierzył, że zaabsorbowany walką z Krukiem samuraj nie zwróci uwagi na kota.

- Tym razem nadchodzi podobny atak ze strony kruka - komentator rozpoczął, gdy powietrze w okolicy w której znajdował się Jonpa stało się dosłownie cięższe. Co prawda Samuraj zdołał pozostać na swoich nogach, jak i, gdy tylko zebrał nieco energii - wystrzelić w kierunku kruka.

Jego ruchy były wolne tak długo, jak tylko znajdował się w zasięgu ataku Silvo, jednak gdy tylko go opuścił, błyskawicznie znalazł się przy Silvo. - I oto nadchodzi! - zawołał głos prowadzącego. Wraz z jego reakcją, której czas był godny nawet uwagi Makaia, kaburę opuściła żółta katana. Podążający ścieżką oświecenie zaniemógł, bowiem światło sprzed jego oczu błyskawicznie zniknęło. Niemalże w tym samym momencie został on odrzucony w tył. Prawdopodobnie tylko materializująca się aura sprawiła że jego ciało nie odniosło poważnych obrażeń, wręcz przeciwnie - nie było na nim żadnego śladu. Tylko lekki, pulsujący ból w okolicy brzucha utwierdzał w przekonaniu, że Silvo został zmuszony do odwrotu.

- Świetlne ostrze, to one! - przemówił komentator. - Tym razem nie przebiło się przez aurę Silvo, lecz... - dodał po chwili.

W między czasie kot kontynuował swoją drogę, obserwując szermierza. Nawet jeśli jego plan był dobry, to fakt postury którą przyjmował Tengo kompletnie go niwelował. Samurai w każdym momencie zdawał się być świadomym tego, co znajduje się w otoczeniu.

Ubrany w głębię fioletu szatyn wyskoczył w kierunku Silvo, zaś jego sylwetka z każdą chwilą była coraz bardziej rozmazana. Naturalnym odruchem kruka było wysłanie w kierunku zbliżającego się kilku pocisków, jak i próba złapania go w pole zwiększone równowagi, te jednak spotkały się kolejno z świetlnym ostrzem, oraz przytłaczającą szybkością przeciwnika. Gdy ten znalazł się już przy kroczącym po drodze oświecenie, błyskawicznie dobył drugie ostrza, oraz ciął nim zupełnie nie przejmując się faktem że opór stawia mu tylko powietrze.

- Najwyraźniej Jonpa bierze się do roboty, ujrzeliśmy ostrze cienia tak szybko! - komentator zawołał, zaś gdy tylko jego słowa umilkły, Silvo mógł poczuć dziwny ból na wysokości swego prawego łokcia.

Minęła sekunda, druga, kilka oddechów opuściło ciało kruka nim ten zdał sobie sprawę z tego co się wydarzyło. Nieśmiałe spojrzenie w kierunku źródła bólu zszokowało go. Krzyk wydobył się z jego gardła nim jego mózg zdołał zakodować ten fakt. Był pewien, że to tylko sen, że to co właśnie się wydarzyło nie jest możliwe. Jednak... jego ciało było teraz w dwóch częściach.

Prawa ręka została ucięta na wysokości łokcia.

- Uwolnienie - Jonpa przemówił, zaś głośniki spotęgowały każde jego słowo. Złota fala wystrzeliła w kierunku przeciwnika wprawiając go w ruch, który zakończył się bliskim spotkaniem z otaczającą arenę ścianą.

Oba ostrza wróciły do swych pokrowców, zaś, ku zdumieniu Sapienzy - w czasie trwania manewru nie zobaczył on najmniejszego błędu u swego przeciwnika. Tym co smuciło bo jeszcze bardziej był fakt, że utrzymanie wzroku na swym celu było coraz trudniejsze, mimo że poruszał się on z taką samą prędkością.

Silvio był przerażony, jeszcze nigdy nie zdarzyła mu się taka sytuacja, żeby ktokolwiek zadał mu taką ranę w tak krótkim czasie. Kruk odskoczył w tył, jednocześnie używając całego Jonetsu jakie mógł jeszcze zgromadzić do odepchnięcia przeciwnika, oraz do przyciągnięcia swojej odciętej ręki, do tej będącej jeszcze całą i zdrową.

Jonpa odskoczył, zaś za sprawą odwróconego pola grawitacyjnego prędkość jego manewru była znacznie większa niż normalnie. Oko Sapienzy ujrzało zdziwienie nieśmiale przebijające się przez działania samuraja, najwyraźniej nie wyobrażał on sobie tego, że przeciwnik ułatwi mu jego plany.

Po co miał marnować czas, na kogoś kto prawdopodobnie umrze nawet bez jego ingerencji. Szkoda było na to zarówno jego ostrza, czasu, jak i energii. Pocisk wystrzelił w kierunku teoretycznie nieprzygotowanego przeciwnika, jednak nie dało to zbyt wiele - nawet jeśli baron trafił dokładnie w swój cel, to obecnie znajdowała się tam tylko pustka...

Gdy odcięta kończyna znalazła się w rękach Silvo, usłyszał on głośny krzyk - najwyraźniej tylko tak można było radzić sobie z samurajami. Krzycząc z bólu i zderzając się ze ścianami.

Silvio działał szybko, błyskawicznie oderwał część swojego płaszcza, po czym owinął go dookoła kikuta, chcąc zatamować krwawienie. Jednocześnie urwał długi podłużny kawałek materiału i ciasno zawiązał go nad krwawiącym miejscem. Gdy skończył to robić, stanął wyprostowany, starając się przezwyciężyć strach, to co robił było raczej grą aktorską. Silvio stał podrzucając kikut w zdrowej ręce, zachowując hardą minę, chcąc swoim zachowaniem wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Jednocześnie myślał intensywnie. Jego przeciwnik był samurajem, Silvio nie zauważył też momentu ataku. Kruk znał tylko jedną technikę zawierającą szybkie cięcie, oraz schowanie miecza zaraz po uderzeniu, było to Iai. Silvio znał też wadę tego stylu walki. Przeciwnik musiał znajdować się blisko samuraja, który wyprowadzał cięcie. Gdy kruk wziął pod uwagę nadludzką prędkość przeciwnika, uznał, że bezpieczna strefa to jakieś pięć metrów od szermierza. Kruk uśmiechnął się gwałtownie i drapieżnie, niczym dziki zwierz, który znalazł ofiarę. Podrzucił swój kikut wysoko do góry. Rozdzielił swoje Jonetsu po połowie, jednej planował użyć by uderzyć grawitacyjnie przeciwnika, drugą planował użyć do bardziej skomplikowanej czynności, chciał przenieść swoją odciętą rękę za samuraja, po czym zadać mu bolesny cios w potylicę.

Sapienza zbeształ się w myślach. Wystrzelił za wcześnie, zbyt impulsywnie. Samuraj zdawał się zbyt szybki na broń palną, a ten głupiec - jego partner - nie ułatwiał kotołakowi zadania. Czyżby uniósł się dumą za to, że w ogrodzie to Zaccaria wykończył kocicę?

Żebra zdawały się pęcznieć z bólu, kotołak przywarował więc w cieniu nadal w kociej formie, by pozwolić swojemu organizmowi dojść do siebie. Czuł kojące ciepło jego daru-klątwy, kiedy zranione i przemieszczone tkanki wracały na właściwe pozycje.

- O nie, maleńki... Nie zabijesz mnie w ten sposób, nawet jeśli pchniesz moje czarne serce nożem.- Mruczał pod nosem kot.- Jest tylko jeden sposób na mój finis, ale ty go nie znasz...-

Gdy ból ustał już na tyle, by nie krępować ruchów barona, ten wstał i swoimi bystrymi, kocimi oczami rozejrzał się raz jeszcze po arenie.

Gładkie, piaszczyste podłoże nie nastrajało zbyt pozytywnie - nie mieli czego wykorzystać przeciwko temu przeciwnikowi. Baron nie miał też już swojej laseczki-miecza, nie mógł więc równorzędnie stawać w szranki z samurajem, gdyby już się do tego przekonał.

Niech jego towarzysz na razie nadal zajmuje się dywersją, Zaccaria wkrótce coś wymyśli...

Zawsze pozostawało jeszcze TO...

Ludzie mówią, że czasem za ofiarę wystarczy ciepło pomyśleć o bóstwu, do którego jest kierowana. Zaccaria uważał, że to bzdura. Nawet, gdyby codziennie ciepło myślał o Bastet, ona nie wybaczy mu tak śmiesznej, bezwartościowej ofiary pojednawczej. Nie należała do tego typu kobiet, które nawet kiedy się gniewają, czekają z utęsknieniem na powrót wzgardzonego kochanka i witają go z otwartymi ramionami. Ona należała do tego typu kobiet, które, jeśli pokażesz się w jej drzwiach bez bukietu setki róż i pierścionka, możesz zapomnieć o tym, że jeszcze kiedykolwiek spojży na ciebie łaskawym okiem.

Mit z ciepłymi myślami jednak wciąż trwał, zatem coś musiało w tym być...

- Bastet, prowadź nas... Prowadź mnie, jestem za stary, żeby umierać młodo.- Baron wzniósł oczy ku niebu i ruszył lekkim truchtem w kierunku Silvio.

Pierwszą częścią jego planu, było dotrzeć do partnera...

Dywersja, ciężko bowiem nazwać działania gladiatora o kruczoczarnych włosach jakimkolwiek ruchem ofensywnym zadziałała nieco lepiej niż można było się spodziewać. Dłoń, która leciała szerokim ruchem do swego celu przyśpieszyła gwałtownie na samym końcu, co w połączeniu ze zwiększoną grawitacją wokół samuraja ofiarowało drużynie więźniów pierwsze skuteczne trafienie. Niestety, na tym jednak skończyły się dobre wieści dla przytłoczonej umiejętnościami szermierki Jonpy dwójki. Ręka została bowiem rozcięta chwilę później uderzeniem ze złotej katany, zaś sylwetka przeciwnika stała się jeszcze bardziej niewyraźna.

Cztery części upadły na podłogę, zaś przez salę przemknął dźwięk roztrzaskiwanych nadziei.

- Jonpa został zraniony, brawa! - zawołał komentator, zaś tłum nieśmiało nagrodził dwóch zabójców Otohy takowymi.

Sytuacja nie wyglądała jednak zbyt dobrze, zaś swoistym światełkiem w tunelu była Bastet, która z przymrużeniem oka patrzyła na wyczyny swego czempiona. Coś jednak zdawało się być nieco inne, mniej czyste niż normalnie.

Anicostin Bast przemknął przez pole bitwy w kierunku swojego kamrata i, ponownie, pomagając sobie pazurami wdrapał się po jego boku na ramię, gdzie usiadł.

- Podpuść go do siebie blisko i zablokuj.- Rozkazał szeptem.- Gdy podejdzie, przerzuć mnie nad nim i staraj się go spowolnić tak bardzo jak się da.-

To mówiąc wygiął grzbiet, nastroszył sierść i prychnął zaczepnie. Źrenice jego kocich oczu zmieniły się w pionowe szparki.

Silvio spokojnie, ale stanowczo powiedział:

-Nie. Tego człowieka nie można do siebie dopuścić. Minimalny bezpieczny dystans to 5 metrów. Poza tym nie dam rady go zablokować, moje oczy nie nadążają za jego ruchami. Mogę cię nad nim przerzucić używając moich zdolności, ale tylko tyle. Mogę go zając uderzając go moimi atakami dystansowymi,a ciebie przenieść za niego, ale na pewno nie dopuszczę go do siebie.- Mówiąc to Silvio zaczął tworzyć kolejne pole grawitacyjne, tym razem dookoła siebie, zwiększył grawitację w promieniu sześciu metrów od siebie tak, by w razie ataku samuraj został spowolniony w kluczowym momencie.

Palec Jonpy wyruszył na jedne z najdłuższych możliwych poszukiwać. Zagłębił się w najgłębszej znanej ludziom kopalni - ich własnych nosach. Po co miałby robić cokolwiek, skoro jeden z przeciwników zaraz się wykrwawi, a on zdaje się zyskiwać z każdą sekundą w której krople krwi skapywały na ziemię przedostając się po drodze przez profilaktyczny opatrunek.

Kap. Kruk czuł jak bardzo słabe jest jego ciało, jego zdolności, zaś utrzymywanie jakiegokolwiek pola grawitacyjnego było wyjątkowo męczące. Resztki energii oraz wiary w siebie odchodziły od Silvo gdy ten, niczym przestraszone dziecko marnował pozostałości Jonetsu tylko po to, by podtrzymać prowizoryczny stan bezpieczeństwa. Zapewnić sobie chociaż chwilę odpoczynku.

Kap. Nie był to jednak sposób w jaki walczyli użytkownicy przedziwnej energii, której siła była zależna od ich uczuć. Oni nie znali słowa jakim jest obrona, strach, przynajmniej teoretycznie pozostawały one poza tym, co mieściło się w ich umyśle czy duszy. Jeśli byli spychani do defensywy tracili znacznie więcej niż inicjatywę.

Kap. Gdyby psycholog dostąpił zaszczytu, czy raczej możliwości korzystania z tego unikatowego źródła mocy, stałby się najpotężniejszym ze wszystkich którzy byli przed nim jak i tych pojawiających się lata po nich. Lekarz dusz najprawdopodobniej nauczyłby swój organizm reagować w taki sposób by świadomość o jego przewadze rosła bez względu na faktyczne wydarzenia.
 
pteroslaw jest offline