Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2013, 22:27   #31
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Twoi znajomi nie są zbyt mili? - głos z którego emanował przyprawiający o ból spokój nadszedł znienacka, nie było żadnej jego zapowiedzi, on po prostu był, jakby istniał od zawsze. Każda głoska, słowo nie wnosiła do tego miejsca żadnej zmiany, była absolutnie stała. Niebieskowłosy mimowolnie odwrócił się za siebie, by ujrzeć ubranego w wykraczający poza to, co Alladyn mógł przyjąć za normalne szatyna.

- Opowiesz mi o tym? - gdy tylko wypowiedział te słowa, do niebieskowłosego dotarł czynnik, który ich łączył - włosy spięte w długi warkocz.
Aladdyn wpatrywał się w nieznajomego mrugając raz po raz. Cóż...był normalniejszy od tamtego nekromanty, prawda?
- Etoo...Ja ich nie znam. Koniec opowieści? - jego odpowiedź była niemiłosiernie krótka. Tłumaczenia o plazmach, LCD, oraz długa wypowiedź Makaia latały gdzieś w tle niczym wypełnienie tła rozmowy. I na pewno nie docierały do uszu niebieskowłosego, który już rozmyślał, jaki to jest lepszy, bo jego warkocz jest dłuższy.
- Nawet ten inwalida? - zapytał zaciekawiony szatyn, wpatrując się w warkocz chłopaka. Najwyraźniej przypadł mu on do gustu, bowiem uśmiechnął się szeroko.
- Jestem Shao, miło mi. - przedstawił się po chwili niepewności.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Trochę go ujeżdżałem ostatnie dwa piętra. - stwierdził szybko, co w sumie było prawdą. Makai go przeprowadził przez 3 i 4 piętro. - Jestem Aladdin! W sumie to mi obojętnie. - nic nie ukrywał. Nie miał ochoty. Po chwili sobie o czymś przypomniał i kopnął w dywan zwinięty w rulon obok niego. - Jak jesteś tutejszy, to możesz mi powiedzieć do czego tu służą dywany? Próbowałem na nim siedzieć ale i tak nie chciał latać. Myślę jednak, że raczej jest magiczny.
- Nie wiem z jakiego świata pochodzi ten dywan, chyba jest bliższy tobie, niż mnie. - stwierdził patrząc na zwiniętą w rulon tkaninę.
- Może czegoś w nim brakuje? - zapytał po chwili rozmyślania.
Aladdyn podrapał się w głowę, po czym kopnął w dywan jeszcze raz.
- Nope. Zdecydowanie ma wszystko. Właściwie, co może mieć dywan oprócz tkaniny? - spytał dość niepewny. - Dobra, dywan na bok. Gdzie do diabła jestem i jak mam znaleźć swój początek?
- Może jest gotowy na przyjęcie magii, lecz jeszcze jej nie otrzymał? - Shao najwyraźniej był ciekawe tego, skąd przybywa Alladyn. Niebieskowłosy zaś mógł sobie wytłumaczyć to tylko w jeden sposób - szukał miejsca, gdzie ludzie maja tak długie warkocze.
- Nie mogę się skupić na tyle aby użyć magii. - stwierdził nawet nie próbując. - Chętniej spróbowałbym piwa albo coś. - stwierdził uśmiechając się nagle. - Co ty na to, mały? - odniósł się nie do wzrostu, lecz do warkocza osobnika. Mogło to być mylące określenie. - Wiesz jak mogę szybko zgarnąć trochę grosza na relaks?
- Ona chyba nigdy się nie nauczy... - westchnął szatyn kierując swój wzrok w stronę wielkiego ekranu.
- Za dotarcie do piątego pętra każdy otrzymuje #500 Punktów Kredytowych, to wystarcza na całkiem długo. - powiedział po chwili, zas uśmiech spróbował na chwilę zakłucić jego stoicki spokoj.
- Wiesz jak obsługiwać kieszeń? - zakończył swą wypowiedź pojedyńczym pytaniem.
Aladdyn przeciągnął się. Zaczynał czuć się jakoś lżej.
- 500Czegoś tam...Dobrze wiedzieć. Ale... - przekręcił lekko głowę, spoglądając na rozmówcę pod kontem. Włożył rękę do kieszeni w spodniach i wyjął ją, mrużąc oczy. - Serio? Jesteś głupi, czy coś?
- Wiesz może czemu mnie rozumiesz, chociaż mówię innym językiem? - spytał, zaś jego postura była niczym ta mędrca, któregu umysł pływa po nieskończenie spokojnym oceanie wiedzy i mądrości życiowych.
- ...Bo wiem wszystko? Więc w sumie mogę wiedzieć o znaczeniu twoich słów. - stwierdził po chwili zastanowienia, uderzając pięścią w dłoń. - Jak chcesz mi coś powiedzieć, to mógłbyś to mówić wprost! - stwierdził w końcu. - Nie abym się specjalnie interesował...ale łatwiej się dyskutuje, jak mówisz o tym co masz na myśli...zamiast pruć sugestywnie.
- Kieszeń: Tryb widoczny. - powiedział spokojnie, zaś za sprawą nieznanych Alladynowi praw jego urządzenie pojawiło się przed jego głową, tańcząc i wykonując najróżniejsze piruety. Jeśli przedmioty miały uczucia, to ten był wyjątkowo szczęśliwy.
- Możesz w niej przechowywać co zechcesz, ona za ciebie płaci... - zaczał wymieniać jej cechy.
Aladdyn przyglądał się Shao dosyć zdziwiony a jednak zainteresowany.
Fajnie wiedzieć, że dostał taki bajer. Szkoda trochę, że nie powiedziano mu o nim na starcie.
- Nie abym był maga wdzięczny, ale wciąż...miło wiedzieć. Kieszeń: Tryb widoczny! - krzyknął uradowany niebieskowłosy, po czym załapał ją i zaczął szukać na niej dziur, a nawet zaczął uderzać nią w dywan. - Jak się w tym chowa pierdoły?
- Po prostu stwierdź że to już jest w środku. - szatyn odpowiedział bez ukazywania szczególnych emocji.
Aladdyn podniósł dywan i patrząc się na niego powiedział - Jesteś w kieszeni. - po czym zaczął czekać na magiczne efekty wypowiedzi.
I ten faktycznie zniknął. Uradowany Aladdyn wykonał przyjacielskiego choć może nieco bolesnego mięśniaka w ramię Shao - Jesteś dużo pomocniejszy od tego kaleki. - pochwalił go. - Mógłbyś oprowadzić mnie po tym mieście i zapoznać z nim? Byłoby miło.
- Mówiłeś, że szukasz rozrywki. - stoik wziął głębszy wdech, jakby zamierzal sygnalizować że jego umysł przejdzie przez procesy myslowe niemal tak skomplikowane jak w przypadku geniusza-inwalidy.
- Miałes na mysli coś szczególnego? - zapytał po chwili, chcąc by rozmówca sprecyzował pytanie.
Aladdyn wzruszył ramionami.
- Bar? Burdel? Bawialnia łącząca bar z burdelem? - W praktyce Aladdyn nie znał wielu form rozrywki. Życie spędził na pustyni gdzie do zabawy ludzie mieli piasek, wojny religijne oraz wina i burdele. - Bylebym nie zbankrutował w jeden dzień. - Po tych słowach złapał kieszeń i zaczął rzucać do niej losowe słowa jak "zniknij" "niewidzialna" czy "Głupek" nim w końcu zorientował się, że należy powiedzieć "kieszeń: tryb niewidoczny."
- Zawsze możemy spróbować naprawić twój dywan. - Shao zaproponował nieśmiało swemu rozmówcy. Najwyraźniej przybytki rozkoszy nie były dla niego miejscem, które mogłby porownać do rajskiego ogrodu.
- Hm...można i tak. - stwierdził w końcu chłopak krzyżując ręce na piersi. Zamknął oczy i postarał się sięgnąć do bramy aby zrozumieć naturę przygotowań, które należy uczynić nad dywanem aby funkcjonował poprawnie. Z jakiegoś powodu czuł, że był w stanie sięgnąć po swoją wiedzę, mimo że zaledwie moment temu miałby z tym niesamowite trudności.
Księgi wielkiego wszechświata, z ktorych każda strona pojedyńczej z nich opisywała jeden, jeśli nie więcej światów i istnień ukazała się przed duszą Alladyna. Dar Salomona był równie wielki jak klątwa, która była ceną tej danej mu przez dżina zdolności.
Niebieskowłosy mógł teraz bez problemu stwierdzić że to, czego brakowało tkaninie, która powinna latać, to swoiste paliwo - magia. Wiedział też, że musi znaleść zaklinacza. Nie wiedział tylko jakiego, oraz gdzie on się znajduje.
- Etoo... - Chłopak oparł rękę na biodrze i wskazał Shao palcem. - Macie tu jakiś zaklinaczy? Od dywanów... - Zaklinanie. Objawiało się i w Agrabah, było jednak domeną Djinnów. Techniki użyte te przez ludzi były tylko kilkakrotnie i to właśnie w celu uwięzienia tych teoretycznie niepokonanych istot. - Myślę, że tego właśnie potrzebujemy.
- Zaklinaczy od dywanów? - szatyn upewnił się, że to co słyszy jest zbliżone do prawdy. - Chyba wiem, gdzie będzie ktoś, kto MOŻE ci pomóc. - powiedział ruszając przed siebie.
 
Fiath jest offline  
Stary 29-03-2013, 20:44   #32
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Nareszcie! Nareszcie w cywilizacji! Strife nie posiadał się z radości, tylko ręka jakoś go bolała. Ale nie przeszkodziło mu to w opróżnieniu dwóch butelek piwa. W wagonie niemal ślinił się na widok pielegniarki, która zarzuciła mu jakieś tabletki. Może to tabletki gwałtu? Było by miło gdyby to Strife miał być gwałcony przez nią. Jednak szybko sie okazało że to zwykłe tabletki lecznicze, które szybko przyniosły efekt. To co zajęło jego dość prosty umysł przez chwilę, nie było nic innego jak słowa pielegniarki do Violet. “Jesteś ważna”, w wiadomości od Miyukiego też było coś o tym napomkniętę. Jeździec wzruszył ramionami, dopijając reszte kropel z butelki browaru. Po wyjściu z peronu, polazł za tłumem niezwykle ciekawy gdzie się zbierają. Okazało się że jakaś nie mniej urocza od pielegniarki dziewczyna miała coś do przekazania. Strife zaś widząc zbliżenie na jej piersi krzyknął.

- POKAŻ CYCKI! - z dziwacznym zacieszem na gębie nadal przyglądał się telebimowi, nic nie robiąc sobie z komentarzy na jego temat, od ludzi(?) stojących obok niego. Co ciekawe niewiasta przekazała jakąś wiadomość, której oczywiście Jeździec nie pojął. Podrapał się po głowie rzucając pod nosem. - Takowego? Jak mamy kurwa znaleźć takowego? - Skrzywił się, mrugając kilkakrotnie żółtymi patrzałkami.

- Sami mamy znaleźć sobe test? -mruknął geniusz, wyraźnie zawiedziony prostoą tego przekazu. Pielęgniarki w wagonie którym się znalazł wiele pomóc mu nie mogły, wszak nie doskwierały mu rany, a jego wrodzona wada. Skoro jego wielka inteligencja nie znalazła nań lekarstwa, to owe rudowłose kobieciny tym bardziej były bez silne. Aladyn, jak i poprzednim razem w czasie przeniesienia wyskoczył z jego ciała, co było swego rodzaju ulgą, zważając na jego ostatni wybuch złośliwości. Chłopak na wózku przyglądał się telebimowi gdy nagle z tłumu padł okrzyk “Pokaż cycki” prostacki i barbarzyński wyraz rządzy i potrzeby zaspokojenia sexulanych popędów. Makai bez problemu odnalazł mówcę, wibracje jego głosu bez problemowo prowadziły w jego stronę, niczym polna ścieżka do zapomnianej studni. Geniusz spojrzał na wołającego a z jego ust wypłynęły jakże ważne słowa. - ... -czyli typowa cisza, tak gęsta, że aż dało się ją poczuć. Różnokolorowe spojrzenie natomiast przeszywało jeźdźca czy też ucznia wojny, jak gdyby chciało pojąc jak to możliwe by w takim ciele mieściło się aż tyle prostactwa.

Strife wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. Wtedy zauważył że ktoś mu się przygląda.

- Eee? Mam coś na gębię? - Z tymi słowami wytarł twarz, jakby rzeczywiście coś tam było.

Po kilku sekundach pauzy dodał: - Jesteś takowy? -

Wspaniale prymitw! O ile połowa z nich jest taka, to z ukoćzeniem testu nie będzie problemu, zwłaszcza że wskazówki dostaliśmy już niżej” - pomyślał naukowiec po czym odpowiedział dziwnemu osobnikowi. -... -kolejną porcja wymownej ciszy. Makai miał bardzo irytujący zwyczaj milczenia tak intensywnego, że aż irytującego gdy dochodziło do rozmowy z osobami postawionymi zbyt nisko w drabinie intelektualnego rozwoju, by warto było się do nich schylać. Omiótł spojrzeniem wszystkich dookoła, po czym jeszcze raz spojrzał spod swych szkieł na strzelca, wyrażając tym samym politowaniem dla jego osoby.

Dziwnie znajome spojrzenie. Wiele osób obdarowywało nim Strife’a, jednak nie widzał ku temu powodu. - Ym... JES-TEM-STRIFE-MIŁO-CIĘ-POZNAĆ! - Mówił nieco głośniej niż powinien, usiłując coś gestykulować. - NIE-MUSI-SZ-WSTA-WAĆ. - Móżdzek Strife’a doszedł do wniosku że gośc moze niedosłyszeć, niepoprawnie nabijając się z wózka.

Makai uniósł delikatnie brwi, wręcz niezwuażalnie, osobnik który wyraził zainteresowanie oraz ogólne zdolności do odrzucania od siebie ludzi zdawał się być tępy do granic możliwości. Jednak coś w duszy naukowca dawało mu radość z tego zjawiska, zakożenioną w głębi każdego gnębionego kiedyś dziecka- możliwośc śmiania się z silniejszych od siebie. Zwłaszcza że osobnik wydawał się całkiem normalnym podtypem homoerektusa, jego narządy znajdowały się tam gdzie powinny. Rytm bicia serca wskazywał na drobne nadciśnienie, zapewne związane z emocjonalnym podchodzeniem do życia.

- Radość jest jednakowoż jednostronna. -wyarytkuował w końcu pierwsze słowa Makai, gdy jego dłonie wprawiły kółka wózka w ruch w celu zmniejszenia dystansu między rozmówcami. - Jakież to ciekawe iż mimo normalnej budowy mózgu jest on w stanie tak wolno przetwarzać dane. -stwierdził z naukowym zacięciem, po czym na jego kolanach pojawiła się jego kieszeń z której wydobył notatnik i długopis.- Ile palców widzisz? -zapytał unosząc dłoń z wyprostowanymi dwoma palcami. Skoro trafił do świata pełnego istot z różnych wymiarów warto było zebrac kilka informacji na temat rozwoju ich intelektu.

Strife parsknął śmiechem.

- Łatwizna! Dwa... Rzekł dumnie. Jeżeli jednak chodziło o wzrok to Jeździec miał małą konkurencję wśód innych istot. BA! Nawet nie musiał używać swej zdolnośći do tego. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niego że jego rozmówca też ma kieszeń. - Jaa! Ty tez masz taką? Ma jakieś bajery? - Z tymi słowami pochwalił się także swoją którą wyciągnął z kieszeni. Kieszeń z rozmiaru małej piłeczki do ping ponga, zwiększyła się do rozmiarów tej przypominającej Makaia.

Długopis pognał po papierze zapisując notatkę -” Zdolnośc obliczeniowa w granicy liczb prostych. Niezwykła ekscytacja typowymi dla danego miejsca rzeczami.

- Wspaniale... -stwierdził Makai i zanurzył dłoń w kieszeni swego odzienia z której wyjął chrupek przypominający przysmak dla jakiegoś domowego zwierzątka. Rzucił go osobnikowi w nagrodę za poprawne rozwiązanie zadania, a gdy ten leciał w sposób tak idealny że opisywanie go było by zbyteczną operacją fizyczną, chłopak o szarych włosach z zaciekawienim zadał kolejne pytanie. - Czym sa gwiazdy?

Strife złapał w dłoń chrupka, po czym zmiażdzył go na proszek w swej metalowej rękawicy.

- Tym co za chwilę zobaczysz kaleko. - Humor jeźdźca diametralnie się zmienił. Nawet on poczuł to jako obrazę. - Jesteś częścią testu? Mam zwyczaj strzelać potem pytać więc czuj się zaszczycony... - Jego oczeta jakby na chwilę błysneły mocniej, a dlonie oparły się o kabury.

- Och więc umiesz obłsugiwać proste urządzenia kinetyczno-mechaniczne! -ucieszył się Makai a długopis pomknął po kartce, tworząc nowa notatkę. - Jednakowoż ze względu na przepisy BHP obowiązujące w większości miejsc użytku cywilnego musze Cie przestrzec by nie wykorzystywać tego typu przedmiotów w otaczającym Cie tłumie. Nietrafienie, które przy twoich zdolnościach matematycznych jest wielce prawdopodobne, mogłoby spowodować wiele szkód w postaci uszkodzenia mienia publicznego lub zdrowia jednostek tu się znajdujących. -wyrrecytował szarowłosy, bez strachu zerkając na kabury. - Hym... ponadto odpowiedź o gwiazdach nie była poprawna. -zauważył czyniąc jednocześnie zapis w notesie : “ Nikła znajomość astronomii”, cóz jegomość wydawał się bardzo prostym osobnikiem. - Tak więc wracając do urwanego wątku, powiedz mi czy uważasz noszenie tego... - tu na chwilę Makai zawiesił głos szukając słowa opisującego strój rozmówcy. -...zlepku bandaży... -dodał w końcu nie widząc lepszej nazwy dla tego trywialnego ubioru. - Za poprawne w stosunku do uwarunkowań kulturowych i estetycznych tu obecnych? Czy nie uważasz, że spodnie mogłyby być elementem akceptowalnym przez powszechnie przyjętą opinię publiczną?

Strife uniósł brew słuchając bzdur które wygaduje. No moze to nie były bzdury, ale Jeździec inaczej to odebrał. Westchnął głęboko i przemówił.

- Po pierwsze primo... - Strife beknął obrzydliwie, a ton zmienił się ze trzy razy. - Po drugie primo ubieram się jak mi się podoba. Po trzecie primo... ty chyba nie wiesz z kim rozmawiasz.

I bądź tu kurwa miły!
- Rzekł Strife, kręcąc głową. Palce powędrowały na spusty, jednak nie wyciągał broni. - Wiesz co to jest “Collateral Damage”? Panie mózgu? - Zapytał, unosząc brew.

- Och oczywiście że wiem z kim rozmawiam! Jestes humanoidalna istotą o... - i w tym momencie Makai począł wymieniać niezwykle dokładne dane dotyczące Strife’a. Jego wzrost, wagę, ciśnienie jak i grupe krwi, oraz nawet podał teorią co do ostatnio spożytych posiłków i napojów która była dość słuszna. - Natomiast twoja męskość ma wymia... -chłopak jednak przerwał orientując się iż to raczej niepoprawne politycznie. - Ehym, tak... tak wiem z kim. -stwierdził lekko zażenowany tym jak bardzo zagalopował sie w wypowiedzi. - A i tak więc co to obrażenia przypadkowe. -dodał tumacząc słowa rozmówcy na język powszechnie zrozumiały, a jego ręka zapisała kolejną notatkę “ Agresywny i wulgarny, jednak znający pojęcie metafory i porównania, co jednak wykorzystuje do nadawania pseudonimów a nie pogłębienia wiedzy na temat sztuki.” - W gowli ścisłości sformułowanie po “drugie primo” nie jest dokońca poprawnę logicznie, bowiem sentencja “primo” dotyczy rzeczy docelowo ważnej, więc nie może istnieć drugi priorytet, chyba że mówimy o rzeczach równoważnych, jednak te wymienione przez Ciebie takie nie są. -zauwazył naukowiec.

Strife zawiesił się, słuchając słowotoku mężczyzny. Jego szczegółowy opis WSZYSTKIEGO zaczął powoli przeciążac prosty rozum Jeźdźca.

- Zaraz ty widzisz mojego... HYYYY!! - Strife zasłonił się jakby przyłapano go bez spodni. - Toż ty... kurwa... - Zawiesił się ponownie, nie wiedząc co powiedzieć. Jednak w ułamek sekundy, jego maska zamknęła się a on rzekł nieco innym tonem niż do tej pory.

- Nie obchodzi mnie co lub kogo zabiję podczas gdy będę musiał cię zastrzelić, nie zrobiłem tego jeszcze tylko dlatego że mi się tutaj podoba. Chociaż coraz mniej, jeżeli jest tutaj więcej tobie podobnych. - Prawa dłoń zadrżała nieco. Aż wręcz swędziła by wycelować cwaniakowi w pysk i rozbić go na atomy. - Więc bądź tak miły i przestań mnie obrażać... dobrze? - Strife zniknął na ułamek sekundy i pojawił się tuż przed twarzą Makaia, tak że widział każdą ryskę i zdobienie na jego masce. - Proszę? - Dodał udawanym słodkim głosem.

Co dziwne gdy Strifer pojwił się przed Makaim jego długopis znajdował się dokładnie na środku czoła jeźdzca, jak gdyby chłopak dokładnie wiedział gdzie ten się pojawi. Bo cóż.. .tak było. Nie ważne jak bardzo ktoś może zwiększyć wydajność swego orgaznimu, naprężenia podłoża i mięśni zdradzają wszystko, natomiast cos co niektórzy zwą refleksem wojownika omijało Makaiego szerokim łukiem. Chłopak zupełnie nie przejął się pojawieniem jeźdzca, postukał lekko zamyślony długopisem w jego maskę a z jego ust wypłyneła kolejna sentencja.

- Po pierwszę nie, nie widzę twego małego przyjaciela. -stwierdził Makai z lekkim uśmieszkiem. - To było by bardzo nie eleganckie, zdradza to budowa twojego ciała, ułożenie nóg jak i uwarunkowania genetyczne. -stwierdził zas bystre oko Strifera mogło zobaczyc iż w notesie Makakiego znajduje sie juz cały rysunek jeźdzća wraz z notatkami co do poszczególnych cześci jego ciała, aczkolwiek były one zapisane niemal całkowicie liczbami. - Nie obraziłem Cie tez w czasie tej rozmowy ani razu. -zauważył surowym głosem szarowłosy i jeszcze raz stuknął w maskę osobnika, który okazał sie istota niezwykle wręcz zabawną. Tak prostą i nieskomplikowaną, że rozmowa z nim przysparzała naukowcowi czystej wręcz radości. - To że jestem inteligentniejszy to fakt a nie obrazą, powinieneś być wdzięczny za moje rady i próby edukacji twojej osoby. -dodał jeszcze. /// Taka mała uwaga, normalnie nie dałbyś rady //

- Tak? - rzucił Strife wracając do swojego normalnego tonu. Maska otworzyła się, a on nieco się odsunął. - W takim razię wybacz! - Jego nastrój znów odwrócił się o 180 stopni. - Wiesz wszystko na to wychodzi... ale powiedz mi... dlaczego moje oczy świecą na żółto? - Zapytał z czystej ciekawości. W sumie to sam nie wiedział, a szarowłosy wydawał się wszystko wiedzący. Krzyżując dłonie na piersi, wyczekiwał odpowiedzi z wyrazem twarzy zaciekawionego dziecka.

Odpowiedź padła natychmiast. - ... - pytanie było po prostu zbyt oczywiste by na nie odpowiadać. Makai nie lubił produkowac się gdy ktoś zadawał mu pytania zbyt banalne by trudzic język. - Skoro już to wiesz. -dodał po chwili jak gdyby przed chwilą udzielił wyczerpującego elaboratu na ten temat dodał. - To gdzie twój wierzchowiec? Ostatino miałeś kontakt z jakimś koniem, masz jego włosie na ekaiwcach. -dodał z lekkim politowaniem, domyślał się bowiem że “Neandrtalczyk” (takie bowiem przezwisko nadał w myślach strzelcowi) bez pomocy nie zrozumie skąd to wiedział co narodzi kolejne nudne pytania.

- Dlaczego...mam... żółte... oczy... - Nie odpuszczał Strife, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Aladdyn nawet nie chciał słuchać kłótni Makaia i dziwacznej istoty obok niego. Co prawa z chęcią pooglądałby cycki prezenterki, aczkolwiek również nie sądził aby krzyczenie w przedziwny ruchomy obraz cokolwiek dało. Choć kto wie, może ona jest po prostu za obrazem? Dziwne...

- Ara, ile tu ludzi. Dziwne miejsce ale...Makai, pierdol się. - rzucił bez większego powodu do chłopaka, co miało pełnić rolę swoistego pożegnania. - Jakoś swój początek znajdę, zarazem z ciekawszymi zajęciami od ciebie. - zarzucił na siebie dywan i skierował się w zupełnie przypadkowym kierunku.

Po chwili jednak zatrzymał i wrócił pod telebim. Urządzenie potwornie go zainteresowało.

Po dość nieudanej próbie pojęcia jak w tak płaskim pomieszczeniu ktoś może się znajdować, rzucił weń kamieniem licząc na jakąś reakcję. - To magiczne jest? - rzucił pytaniem w przestrzeń.

Szarowłosy westchnął zerkając przez ramię na Aladyna. - Gdybyś zamiast poszerzania swych zboczeńskich zainteresowań, skupił się na edukacji to wiedziałbyś, iż jest to urządzenie działające na bardzo prostej zasadzie...- zaczął tłumaczyć Makai objaśniając całą budowę i zasadę działania telebimu wspominając nawet trochę o jego mniej płaskich pobratymcach - telewizorach. - Mówiłem, że bezemnie sobie nie poradzisz. -zakończył zdanie, po czym swoją uwagę przeniósł na jeźdzća i wysnuł teorię na temat jego żółtych oczu, która na głos wyartykuował. Pełna była ona zawiłych reakcji chemicznych i fizycznych oraz tech biologicznych, których móżdżek strzelca za stare chiny pojąć nie był wstanie. -\ No i myslę że właśnie dla tego. Mówiłem, że to za proste by to tłumaczyć.-westchnął inwalida.

- Yyy... tak... to na pewno dlatego... - Pokiwał energicznie głową Strife, nieudolnie udając że w pełni zrozumiał słowa Makaia. - Jakiś taki “jakiś”... ten twój koleżka... - dodał po chwili wiodąc wzrokiem za Alladynem. - Jak na moje to zwykłe LCD jest... albo plazma... zaraz czy to nie to samo? - podrapał się po brodzie zastanawiając sie nad tym.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 29-03-2013, 20:47   #33
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Part 1

Kiedy tylko zjawili się w tym miejscu, Rayner pierwsze co zrobił, wrócił do swojej postaci.

~ Dziękuje Ci za pomoc, jednak dziwne to doznanie, kiedy w jednym ciele znajduje się tak wiele istnień...Nie oddale się od Ciebie. - Pierwsze czego świadkiem był Ray, była dziwna dyskusja między istotą z dziwnym urządzeniu wraz z innym człowiekiem ludzi. Bardzo go ciekawiły zwyczaje tego gatunku, zazwyczaj spotykał ich pojedyńczo. Żałował przez chwilę że zrezygnował z ciała Keny-Shury tak szybko, gdyż bez nich nie może czytać myśli na odległość. Jego bijące żółtą barwą oczy, mierzyły ich dość bezczelnie, nie starał się nawet ukryć tego, aczkolwiek, kto jednak zwróci uwagę na lalkę, która samoistnie siedzi na środku tej drogi ?

- Człowiekiem ludzi... Istoty... Problematyczne, dziwne...

Nadludzki wzrok Strife’a przykuły jakieś żółte patrzałki. On sam zaczął przyglądać się posiadaczowi, a raczej przedmiotowi które owe posiadał. - A niech mnie... - Zainteresowanie Makaiem wyparowało, a Jeździec zbliżył sie do lalki. Kucnął przed nią i podniósł za rączki.

- Jakaś dziewczynka musiała lalkę zostawić... - Wywnioskował rozglądając się dookoła.

- No co się tak patrzasz? - zapytał mrugając kilkakrotnie z uśmiechem, jakby lalka miała mu odpowiedzieć.

Rayner nie zdołał zareagować kiedy mężczyzna podniósł go, jego naturalnym odruchem było... Czytanie mu w myślach, w końcu kiedy tylko się go dotknie, a nie posiada on Ciała istoty żywej, może nawiązać kontakt z istotami myślącymi

- Rayner... Jestem...Czlowiekiem ludzi... Witaj. Co oznaczać... Najebałbym się...? Słowo...Nowe.... nie, szukałem... Brak zrozumienia.

- THE FUCK?! - Wrzasnął niemal, upuszczając lalkę. Jednak, szybko podniósł ją z powrotem bardziej zaciekawiony, niż przerażony faktem że zabawka przemówiła.

- Ja cie! Gadająca lalka. Ale tak jakoś dziwnie gadasz...yyy Rayner? - Potrząsnął nim nieco i przystawił do ucha. - Najebać się oznacza napić tak dużo piwa, że ciężko jest chodzić prosto! Do tego ma się fajny humor! - Rzucił z zacieszem na gębię.

Lalka była niezwylke zdziwiona, jak różnorodni są przedstawiciele tej samej rasy ! Dlaczego mają tyle różnic w wyglądzie jak i zachowaniu ? Jak może coś takiego egzystować ?

- Lalka... Zabawka... Rayner... Jestem...Wszystkim... Jak i...niczym. Twój...Umysł... Innny... Człowiekiem ludzi... Spotkanym...różni się... Problem, zrozumienie, ciekawość. Chodzić ? Nie potrafię.... Chodzić, czy Pijąć, nauczę się chodzić... ? By chodzić... Poruszać się... Jak człowiekiem ludzi... Najebać się... trzeba ? Trudne, myślałem... że...Zdolność... Rasa...dziwna...

Strife parsknał śmiechem. - Jeździec... Strife... Strzelam...Dużo...żeby... się... Najebać... trzeba... Chodzić... Bez Chodzenia... nie Najebiesz! - Nieudolnie próbował naśladować wymowę lalki. - Poza tym nie jestem człowiekiem... - Puścił oczko lalce i posadził ją sobie na barku.

- Wiem... Strife...Człowiekiem ludzi Strife... Rozumiem... Przedstawiałeś się... Człowiekiem ludzi zwanym przez Ciebie... Inwalida. Człowiekiem ludzi Inwalida, arogancki... Twoje odczucia... myśli. Nie człowiekiem ? Ludzi strife ? Człowiekiem ludzi, wygląd i cechy, kończyny. Dziwne. Człowiekiem ludzi inwalida, też jest, jak Ty ? Twoje myśli, dziwne... Brak zrozumienia... Strzelam, strzelam dużo, dużo... chodzić ? Najebać się - potrzebne... do chodznia...bez chodzenia... - nie najebiesz się ? Najebać się - Najebiesz się... Różnica ? Brak zdolności... Istoty. dziwne...

- Tamten inwalida jest podobny do małp które zamieszkają Purgatory, miejsce którego mam pilnować przed bardzo złymi nie-Człowiekami. Może jestem podobny ale nie porównuj mnie z nim... - Zarechotał Strife. - Trzeba chodzić do baru! Bar to miejsce gdzie podają piwo, lub inny alkohol. Jak się nie chodzi do baru i pije samemu jest się bardzo smutną istotą. - Wyjaśnił Jeździec. - A ty jak się tutaj znalazłeś..znalazła...znaleźliiiiś... Gah... co tutaj robisz? Jesteś częścią testu? HYY! A może to ty jesteś “takowy”? - kończąć słowa otworzył swe ślepia nieco szerzej.

- Inwalida... Małpa... Człowiekiem ludzi inwalida małpa... Ciężkie, zrozumienie... Problem... Ostrożność, brak zrozumienia. Bar miejsce Piwo lub inny alkohol. Piwo - Alkohol lub inny alkohol - piwo. Brak bar miejsce piwo lub inny alkohol oznacza smutną istotą. Skomplikowane... Co tutaj robię ? Rozmawiam... Rayner bez uczuć non stop spoglądał w oczy rozmówcy, właściwie to nawet nimi nie mruga.

Strife westchnął rozbawiony tym że lalka nie pojmowała takich prostych rzeczy.

- Może teraz powiedz coś o sobie? Nie jesteś zwykłą lalką, to na pewno. Skąd pochodzisz? - Zapytał niezwykle zaciekawiony.

- Jestem...Rayner. Wasze słowa, brak nazwy, nazwać nas - alternatywa - duch. Jednak, kryształy, ważne. Nie potrafieć wyjaśnić. Brak, zrozumienia. Ludzki umysł, problematyczny, problematyka, wiele problemów. Mogę Ci pokazać... Jednak, nie teraz... Wybacz, dlaczego ? Wpierw, pomoc... Człowiekiem ludzi, został sam. Nie wiem, jak wrócić... Pomóc ?

- Oczywiście że ci pomogę Ray... Tylko powiedz mi jak. - Strife ściągnął lalkę z barku i trzymał ją przed sobą. - Co potrzebujesz by wrócić? - Zapytał.

- Nie znam... Świat... Zagadka... Inteligencja... Człowiekiem ludzi inwalida małpa, chwali się... Może On potrafi... Zrozumieć... On, dziwnie zachowuje się. Ty wojownik... Ja nie, On może znać, Ja potrzebować twoje ciało... Zgodzić się ?

Strife wyszarpał z kabury pistolet i przystawił go do twarzy lalki.

- Wybacz wścibskowśc ale lubie swoje ciało, i nie mam zamiaru nikomu go oddawać. - Warknął Strife. Najwyraźniej dotarło do niego że ma do czynienia z jakimś duchem co przejmuje ciała. - Chcesz moje ciałko opętać... a już cie zaczynałem lubić... - Pokręcił głową, mocniej przyciskając lufę Scylli. - Chyba że masz coś na swoją obronę. -

- Nie rozumiesz... Nie słowny... Wspomniałeś - Pomogę,teraz odmawiasz... Szybko, obietnice...składasz... Podniosłeś mnie, wtedy... Mogłem bez problemu, opętać Ciało... Ja, nie chciałem... Chciałem pożyczyć. On uważać się... inteligentny, Ja czytać myśli, wpływać na umysł w Ciele mogę... Zemścić się na Człowiekiem ludzi inwalida małpa.. Propozycja, wymiana. Wygrać w grę umysłową... Dla mnie, zwycięstwo łatwe, ludzkie umysły, łatwa struktura. [/i] - skończył zachęcająco

- Hmm... zagiąc tego kalekę? Kuszące... Ale oddasz mi moje ciało? Znaczy powiedziałeś że pożyczysz to pewnie oddasz. Jak go zagniesz to umowa stoi. - Strife chyba nie zdawał sobie sprawy z jakim duchem moze mieć do czynienia. Lecz propozycja Raynera była zbyt kusząca.

Jeździec schował broń. - Dobra, działaj. Tylko oddaj mi ciało potem okej? -

- Cały czas... Świaodmość, obecna będzie... Nawet, zostawie Ci całą... Nie chcieć zdominować Ciało... Użyć jedynie, komunikacja łatwiejsza... Twoje myśli, będę słyszeć, nie pozbędę się twojej świadomości... Bez świadomości - jedynie skorupa, straszna kara, powrót Ciężki. Ja tylko gość, ciało, kontrola, bez wpływu. Nic więcej. Mogę zaczynać ? - Rayner nie zmieniał swojej pozycji od momentu odłożenia go przez rozmówcę.

- Dawaj... - rzucił krótko Strife.

Lalka opuściła głowę po chwilu padła już bez żadnych zbędnych ruchów. Strife mógł poczuć się przez chwilę naprawdę dziwnie, zaczął otaczać go dreszcze, jego ciało zrobiło się na chwilę niezwykle zimnę. Po tej chwilowej scenie, upadł na kolana.

- Ja..Nie...Potrafię...Chodzić... - Powiedział ociążale głosem Strifera, ciężko przy tym oddychając.. Jak gdyby starał się złapać jak najwięcej powietrza

- Czuję...podłoża.. dotyk... Dziwnie...Problematyczne, jak chodzić, jak sterować ciało ?

To było coś dziwnego, jedyne w swoim rodzaju. Strife nie mógł opisać tego uczucia w żaden sposób. Zajeło mu chwilę by uświadomić sobie sytację w jakies się znajduję, po chwili wydał instrukcje w myślach.

- “Dobra Ray... teraz użyj nóg, żeby się podnieść, odepchnij się rękoma od podłoża. Jak już ci się uda postaraj się utrzymać równowagę. I bierz mniejsze oddechy, bo mnie zapowietrzysz! Aha i nie poobijaj mnie z łaski swojej.” -

To było z pewnością dziwne uczucie, kiedy głos wewnątrz jego głowy przemówił. Teraz wiedział jak czują się inni. Jednak postanowił zastosować się do rady, wpierw posłusznie rozłożył ręcę, zaparł się to coraz mocniej na nogach i nagłym poderwaniem podpił się do góry ! Chwile później uderząjąc szczęką o podłoże. Niemal natychmiast łzy zaczeły płynąc mu z oczu, a jego twarz przybrała dziwny grymas...

- T..Too...Dziwnę....Uczucie... to miejsce... dziwnie... - Mówił trzymając się za szczękę.

- Dl...dlaczego ? Co... Co źle... zrobiłem ?

Strife jakby warknął w myślach

- “To się nazywa “ból”, jak coś się spartoli to można go odczuć. Teraz zrób to samo jeszcze raz, ale powoli. I nie płacz do cholery jak ja będę wyglądał!” - rzucił nieco rozgniewany, po czym dodał. - “Tak jak mówiłem... powoli...” -

Pierwsze cztery próby skończyły się podobnie jak jego pierwsze podejście, jednak tym razem nauczył się by nie padać na twarz i za wszelką cenę blokował ją rękoma. Dopiero wtedy, zaczął podchodzić do tego spokojniej, raz nawet udało mu się podnieść, po czym wylądował na tyłku. Nie potrafił manipulowac rękoma i nogami na raz, a dodatkowo miał straszne problemy z utrzymaniem równowagi. Niece zirytowany (i zapłakany) Rayner, wreszcie postanowił. W okół niego doszło do dziwnych zawirowań powietrza, które zaczęły się nasilać, chwilę później nieco już obolałe ciało, zaczęło po woli wznosić się do góry, a kiedy stał już wyprostowany, jego stopy oderwały się od powierzchni lewitując blisko 20 cm. nad ziemią

- Lewitacja... Łatwiejsza...My,.. używać...Jak kryształ... Nie boleć... kiedy... upaść... nie upaść,,, ponieważ lewitacja... - Powiedział wyraźnie uradowany, okazało się że w ciele maskotki nie może okazywać za bardzo uczuć, jednak tutaj miał ich dostępną cała paletę.

- Zrobiłem... Widzisz... Nie przewracam się !

- Ja cie pierdole... latam?! - Rzucił zdumiony w myślach, po czym dodał szybko. - Teraz pomyśl o siniakach, i o tym jak bardzo nie chcesz żeby tam były i bolało. Powinny zniknąć. -

Jeździec długo nie zapomnie tego uczucia

- Zrobisz... Ty... To... Ja.... Załatwię... Sprawę... Człowiekiem ludzi inwalida małpa. I oddam... Ciało... nie wygodne... dziwne... ból... - Rayner podlewitował po woli w stronę mężczyzny na wózku, po czym zatrzymał się wodległości jednego metra.

- “Jak zobaczysz jakikolwiek znak agresji, od razu oddaj mi kontrolę, dobra?” - Dorzucił Strife

- Witaj ! Człowikiem ludzi inwalida małpa ! Jestem Rayner-Strife... Mam...propozycje... Ty pomożesz mnie... Stwierdziłeś... Inteligęcja... duża... Problem, Człowiekiem ludzi mózg... słaby... Ograniczony... Jendak... dość inteligętny... Pomóc, uratować człowiekiem ludzi... Jeśli pokonam Cię w walkę umysłów... Mam rozumieć... nadzieję... że rozumiesz... Człowikiem ludzi inwalida małp które zamieszkają Purgatory... O ile mówić.. dobrze... ?

- Zależy co rozumiesz przez walkę umysłów, może mieć ona wiele postaci.-odparł Makai znudzonym głosem. Póki co nie wiedział co dokładnie zmieniło się w strzelcu ale obserwacja powinna pomóc to wyjaśnić.

- Zadam... Jedno... tylko pytanie... Odpowiedź, musisz... się skupić... domyśleć... Nie jest trudne... A … banalna... odpowiedź... Nic wymagającego... jednak pozwoli Ci sprawdzić... Pamiętaj... umysł ! Walka... Musisz zrozumieć... inaczej przegrasz...Pytanie, łatwe... rozmawialiście o tym...Mogę...?

- Teoretycznie to nie walka a loteria, bowiem walka trwałaby aż wymiana ciosów, nawet tych umysłowych przyprawiłaby jedną stronę o chęć kapitulacji. To co proponujesz nie jest do końca walką. Ale pytaj.-odparł Makai ze znudzeniem machając dłonią.

- [i] Poznałem... znaczenie... dziękuje... Nauka...cenna sprawa, ważna i pomocna... Pytanie, na temat który... rozmawialiście, o anatomi człowiekiem ludzie zwanego Strfe. Nie odpowiedziałeś mu... Jednak skup się na odpowiedzi... Ja Ją znam... Ty... zapewne też, jednak to próba... Oto pytam... - Jak duży jest... “przyjaciel” człowiekiem ludzi zwanego Strife... To łatwe Człowiekiem ludzie inwalida małpa

- Pytanie jest niepoprawnie sformułowanbe. Nie podałeś czy należy podać rozmiar, aktualny, maksymalny, przekrojowy, czy też ze względu na możliwości. Ponadto jakiej miary użyć i do jakich paprmetrów odniesć porównanie wielkośći.-stwierdził Makai poważnym głosem.

- Z pewnością człowiekiem ludzi inwalida małpa, ma racje.... Jednak... Wspominałem, musisz... odpowiedzieć... O jakiej... Odpowiedzi myśli... Dlatego... to się... walka umysłów... A może... poprawniej ? Zgadni odpowiedź... Nie znam... waszych miar, jednak... nadziei... że rozumiesz... Chodzi o odpowiedź... Którą... Możesz.. odczytać.. z myśli... właściciela... Rozumiesz...?

- Jeśli chodzi o odczytanie jej z myśli właściciela to jestem pewnym że dla niego odpowiedź brzmi “wystarczająco duży”-zauważył Makai wciągając duszka we wsłasne gierki.-Aczkolwiek odpowiedź zawsze jest względna, wszystko zależy od układu odniesienia.

- Oh... Czy akcpetujesz... To... jako odpowiedź... ? Sądzę że.... w przypadku... Mojego naczynia... Brak... ukrytych... Przesłań... czy innego.... rodzaju.. odniesień... - Mężczyzna spojrzał uważnie na rozmówcę

- Naprawdę... możesz... pochwalić... się wiedzą... Jednak... nie zmienie... zdania, mózg... słaby, nie wystarczający...

- Oczywiście że to nie jest odpowiedź. Odpowiedź padła już dawno ale widać jej nie dostrzegasz.- odparł rozbawiony naukowiec.

- Mówisz że padła... ? Więc... Skoro jej nie dostrzegam... A znam Ją nad zbyt dobrze, nie widzę jej tutaj - jednego słowa... Przegrałeś więc... Przykro mi... Być może nie znam, zwyczajów waszych i szukałeś większego sensu... brak go tutaj, odpowiedź jest, banialna... Dziękuje Ci za tę rozmowe... Spełnisz moją prośbę ?

- Jak mogłem przegrać skoro nie widzisz odpowiedzi?-zapytał Makai z szerokim uśmiechem. - Gdy sędzia nie jest w stanie stwiedzić czy coś jest poprawne czy nie, nazwya się to remisem. -stwierdził szarowłosy.

- Sprytny... Odpowiedź, jedno słowo... Być może... masz racje... Nie wiem... Jak ? Ale... sądzę że... przez brak, znajomości... waszego języka, oszukałeś mnie... Pozwolisz, że sprawdzę....Odpowiedź ?

- Dobra już dobra, jeżeli chodzi o naszą wcześniejszą rozmowę to na tyle duży.-stwierdził i rzucił duszkowi kartkę na której w czasie rozmowy zapisał liczbę. Makai był wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.-Ale nawet jeżeli wygrałem mogę Ci pomóc, o co chodzi?

- Odpowiedzią... Był “największy”. Nie było... trudne, prawda... Właściwie.. To taki ignorant.... I to jego myśli... Samolubny, nie trzeba było... zdolności, by odczytać... prawda ? Jest... zafascynowany... samym sobą. Rayner uśmiechnął się krzywo

- Mieliśmy zagadkę... Jedno ciało.. wejść może... były dwa... zostawione zostało... Człowiekiem ludzi... Na innym pomieszczeniu... Nie chcę... by była sama... Bezradny... zagubiony sam... Zagadka... była... lekkim... oszustwem, Ponieważ... teoretycznie... czytać myśli.... Nie chciałem... Uczciwość... do granicy... Ty pomóc ? Sprowadzić... Człowiekiem ludzi ?

- A znasz imię “człowiek ludzi?”-zapytał Makai.

- Ona mówić... Człowiekiem ludzi Leira...To imię chyba...

Makai uśmiechnął się a na jego kolanach pojawiła się kula. Wstukał w kieszeni opcje wiadomości i pokazał Raynerowi. - Dzięki temu możesz z nią porozmawiać.- Makai chciał pomóc osobnikowi, bo wiedział jakim bólem jest tęsknota i samotność.

- Dziękuje... Mam...Nadzieje, że uraziłem... nie Ciebie... Winny, gry czuje się... Pomoc... Miła, odpłace... z chęcią... Jak...zdołam
- Póki co lepiej zmaterializuj własną kulę.-Makai niczym nauczyciel począł tłumaczyć duszkowi jak sprawić by jego kieszeń stała się widoczna i jak ją obługiwać.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 30-03-2013 o 13:25.
Deadpool jest offline  
Stary 30-03-2013, 12:39   #34
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
~ Będę... potrzebował twojej pomocy... Jest budynek, gdzie mogę dostać Ciało... W Tym kapłanie, jest coś dziwnego... Jego umysł, nie jest osamotniony, ma w sobie “wewnętrzny głos... tak jak Ty... Masz mnie... Uważaj
-~Wiem widzałem ją Ray... a o jaki budynek chodzi ci dokładnie? - Zapytał w myślach Jeździec lokatora umysłu.
~ Jak znajdziemy chwilę... Prześle Ci obraz... Uważaj na Melodie... Jest zgubna, przy okazi - pozwól że nadrobie stracony czas... jeśli pozwolisz... Poczytam sobie w twojej głowie
- ~Ta whatever... tylko nie wyszukaj tentacle pornów... nie chcesz tego widzieć. - odpowiedział mu Strife
Dosłownie po chwili, Rayner nadrobił sporo czasu
~ Człowiekiem ludzi inwalida małpa... Ważny... nie krzywdzcie go... On, naprawdę inteligętny, On może uratować człowiekiem ludzi... pomoc... istotna, walka - nie wskazana...
~ Kogo dokładnie mam uratować? -
~ Łatwiej będzie... przekazać Ci...
Rayner przesłał mu wspomnienia o dziewczynce którą spotkał na niższym poziomie.
Strife otworzył nieco szerzej ślepia, a jego maska zamknęła się.
~{i] Cholera, dziecko w takim miejscu? Pokaż kierunek i zapierdalamy tam...znaczy ruszamy.

Jeźdzcowi widać włączył się “hero mode”, zawsze tak było gdy dowiadywał się że jakis człowiek w Purgatory jest w opałach.
- Problem... Niema tam wejścia. Dlatego też potrzebuje pomocy, wszelkich istot. Wojowników, geniuszów czy nawet szarlatanów - jak mają w zwyczaju mawiać człowieki ludzie. Dlatego to wszystko co robię po to by nie była samotna... Właściwie, masz moją lalkę... ?
Chłopak o żółtych patrzałkach rozejrzał się dookoła, a gdy już ją zauważył podszedł do lalki i ją podniósł. ~ Ano mam... -
Wrócę teraz do niej. Chcę mieć wgląd w sytuacje... Dziękuje Ci za twoją pomoc... Ah, to że teraz mówie normalnie, to zasługa twojego mózgu. Sam przedstawia słowa w sposób klarowny... Więc znów będę... dość niezrozumiały
- Dobra... zapytam ich czy pomogą... - Rzekł już na głos, po czym błyskiem pojawił się przy Torrensie i Makaiu.


********************************


Wizja myśli kapłana mogła być cudna, dokładna, wspaniała. Rayner bez problemu mogł wyobrazić sobie to, jak odczytuje jego odczucia jak i plany wobec tych tutaj zgromadzonych. Zamiast tego ujrzał jednak tylko i wyłącznie nimfę, która pomachała do niego z uśmiechem na ustach.


- Nikt nie uczył cie co to kultura? - napotkana osoba powiedziała w kierunku przybysza.
- Witaj ! Czyli to... Ty, jesteś... Tym człowiekiem ludzi ? Co to jest... kultura ? Możesz mi powiedzieć... I skąd wiesz, że tutaj jestem...? [/i]
- Kultura to zbiór przyjętych zasad. To, co powinno się robić w towarzystwie i czego unikać - powiedziała, zaś woda za nią uniosła się i przybrała kształt pionowego ekranu. Cała jego powierzchnia zapełniona była jednym słowem “kultura”, oraz tym, jak je wymawiać.
- Rozumiesz, Rayner? - zapytała uśmiechnięta.
- Haba haba... daj mnie dziaba! - rzucił podjarany, Strife -[/i] Znaczy tego no... miło poznać.[/i] Dorzucił dla sprostowania.
- Stife... Czy nie chciałeś czasem... Odzyskać ciała ? - zapytał przyjaźnie
- Już zapamiętałem jak wygląda, więc nic więcej mnie nie trzeba... - Po tych słowach Jeździec zarechotał głupkowato.
- Czy Strife zachował się... Kulturalnie ? Czy nie oddanie mu ciała, będzie zachowaniem nie kulturalnym ? Kultura, to trudne słowo, do wymówienia. Jednak dużo się już nauczyłem o waszych językach. Jednak nie odpowiedziałaś mi na Pytanie. Czy Ty jesteś tym Człowiekiem ludzi ?
- Dobra Ray, bez rąk pamięć jej wyglądu nic mi nie da. Także bądź tak miły... - Rzekł zniecierpliwiony Jeździec.
- Nie jestem tym człowiekiem ludzi. - odpowiedziała krótko. Zbliżyła się w kierunku miejsca, w którym teoretycznie znajdowało się wyobrażenie, czy raczej świadomość intruza.
- Tak dlugo jak ktoś nie chce cię w sobie, nie powinieneś wchodzić - powiedziała coś, na co reakcja Strife’a powinna przebijać występy Jima Morrisa.
- Czy... Jesteś zła, że tutaj wszedłem... ? I dlaczego Ty jesteś w tym Człowiekiem ludzi ? Czy też jesteś tutaj bez kultury... ? Czy może to twój dom... ? - Nagle Strife odzyskał pełną świadomość i kontrole nad ciałem poczuł się dziwnie i miał lekkie zawroty głowy, poza tym nic innego mu nie dolegało, poza faktem że upadł na tyłek.
- Auu... - wystękał, podnosząc się do pionu. - No troszke mam w głowie hajla wajla, ale jest w porząsiu. - Zakomunikował, jakby ktoś go w ogóle o coś pytał.
- On mi pomaga, ja odwdzięczam się tym samym - odpowiedziała cierpliwie spoglądając w kierunku swego gościa.

- Pomagasz... W sposób... Dlaczego to robisz... Czy Ty też... wpływasz na umysł... ? Możesz kontrolować ciała... ?Jesteś Jak Ja ?
- Nie jestem taka jak ty, ja znalazłam już swój “dom” - powiedziała, akcentując ostatnie ze słów. Pełen wody ekran ukazywał teraz twarz kapłana, gdy ta była pokryta wykraczającym za granice przyjemności śmiechem. Nawet duszek wiedzial, że chodzi o momenty, gdy ich nowy znajomy jest szczęśliwy.
- Znam słowo... Pasożyt... czy... nie jest... podobne, działanie ? Właściwie skąd znasz... moje imię ? Dlaczego, to spotkałem Ciebie a nie jego umysł... Czy to Ty jesteś, jego myślami ?
- Jestem tarczą. Osłoną - odpowiedziała krótko, lecz w sposób, ktory zdawał się komunikować, że to wszystko, co mogła powiedzieć.
- Mój śpiew zagłusza jego myśli, sprowadza intruzów na głazy, mielizny i góry lodowe. - dodała po chwili z uśmiechem na ustach.
- To...brutalnie.. brzmi... Powiedz mi, czy jesteś moim przyjacielem... Czy nie ? I co... Co to jest śpiew ?
Final Fantasy X OST - Song of Prayer ~ Valefor - YouTube
W umyśle, który teoretycznie należał do kapłana zaczął rozbrzmiewać donośny, kobiecy śpiew. Nie minęła nawet pojedyńcza możliwa do policzenia chwila, a wszystko co znajdowało się w tym miejscu było pod wpływem jej głosu. Nawet Rayner zaczał bezwładnie dryfować w kierunku morskiej głębiny.
- Nic nie jest tak oczywiste, jak ci się wydaje - odpowiedziała gdy tylko melodia umilkła.
Ja... Lubię śpiew... Śpiew... Ładny... Jednak, nie rozumiem - oczywiste jak się wydaję... Czy to coś ukrytego... jak mogę to rozpoznać...?
- Słowa nie zawsze są słowami, śpiew nie zawsze tylko melodią. - odpowiedziała krótko, lecz spokojnie. Rayner był ciągle znoszony przez unoszącą się w powietrzu pieśń na coraz to głębszą wodę.
Rayner coś właśnie sobie uświadomił... - Czy... Nie mówiłaś przypadkiem że twój śpiew, sprowadza... zagładę ! Dlaczego... Dlaczego Ty to robisz ?!
- Śpiew mami, jak każde piękno jest iluzją, złudą. - powiedziała, a Rayner oddalił się jeszcze bardziej.

- Przepraszam Cię... Musimy... skończyć tę rozmowe... Tutaj. Pomogłaś i nauczyłaś mnie dziś sporo... Dziękuje Ci, jednak teraz, muszę Cię opuścić i przeprosić za wtargnięcie
- Jeśli szukasz ciała, to... - nimfa wskazała dłonią wodny ekran, ten zaś ukazał na swej powierzchni budynek, oraz to, jak można tam dotrzeć. Zdawał się byc w niedalekiej okolicy.
- Dziękuje... Wiem jak się z tobą skontaktować wrazie czego... Do zobaczenia... Rayner zerwał nagle połączenie z umysłem kapłana i wrócił do głowy Strife.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 30-03-2013, 13:25   #35
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Part 2
Wtem, jak gdyby z podziemi, wyrósł Torrens. Rozejrzał się spokojnie wokół, najwyraźniej nie do końca pewny co robić. Potarł tył głowy, zauważając zmianę jaka zaszła w Strifie.

- A kim ty możesz, być jeśli można spytać? - rzucił, ciekaw, w kierunku czegoś co przybrało formę Jeźdca. Lub go opętało, w tym przeklętym miejscu nigdy nie możnabyło być pewnym.

Zupełnie zaskoczony Rayner, natychmiast spojrzał w jego stronę.

- Jak...to Kim ? Jestem...Strifie... Byliśmy razem Ja, Ty i Jednorożec, pamiętasz ? Czy możliwe że byś zapomniał, coś co działo się przed chwilą... Naje...Najebałeś się może piwem lub innym alkoholem...? - ostatnie zdanie dodał, nie pewnie.

Igneus zaśmiał się głośno, rubasznie.

- A, faktycznie! Strife! Mam potworną pamięć do twarzy, wiedziałeś? - w dalszym ciągu śmiejąc się, rzucił w jego stronę małą kulkę - Łap!

- Słabą...Do twarzy...? - Nim się Rayner zorientował, leciało coś w jego stronę, jedak ze względu na jego “niezdarność, nie zdołał jej chwycić...

- Ray... to jest Torro! Mój towarzysz, miły gość więc także staraj się być miły. I powiedz mu jaka jest sytuacja aby uniknąć nieporozumień.. - Odezwał się w myślach Strife, zazenowany refleksem duszka.

Torrens, w dalszym ciągu uśmiechając się, rzucił do Strife’a

- Nie podniesiesz? W końcu to dla ciebie.


- Witajcie. - zielonooki młodzieniec podszedł do grupki, która z każdą chwilą rosła i była teraz główną pozostałością po niesamowitym tłumie jaki znajdował się tu jeszcze kilka minut temu. najrywaźniej pozostali wzięli się już do pracy nad danym im zdaniem, cokolwiek to znaczy.

- Macie jakieś pomysły o co mogło jej chodzić? - zapytał chwilę poźniej, zaś jego szaty miały tak oczywisty wzór, że nawet Strife zaczynał kojarzyć że najpewniej jest on kapłanem jakiegoś Bóstwa.

Torrens, nawet nie odwracając się, powiedział miłym głosem.

- Toczymy tu prywatną rozmowę. Odejdź. - z jego dłoni wypadło jeszcze kilka kulek, które zaczęły toczyć się w różne strony po podłożu - Oj! Niezdara ze mnie! - rzucił, wybuchając ponownie rubasznym śmiechem.

Raynera zaczął coraz podejrzliwiej spoglądać na Torrensa, teraz miał ciało, więc miał też możliwość, starał się spojrzeć w jego myśli. Kiedy spojrzał w to, wręcz poczuł się dziwnie... Nie znał tego odczucia, ale naturalnie przekazał Je swojej “drugiej” świadomości.

~ Miły... Torrens...Prawda...? -

- “Uaaa... Kozackie!” - rzucił w myślach, widząc obraz.

A chwile później, przesłał do jego umysłu, wiadomość od Strifera. A następnym ruchem ręki starał się pozbyć ze swojego otoczenia wszystkie kulki (za pomocą telekinezy) Miał dziwne przeczucia co do nich

- Wybacz... Ale muszę... wejść głębiej... - Wtedy też, starał się narzucić mu swoją wolę i wejść głębiej w jego umysł.

- Ekhem... - szatyn zwrócił na siebie uwagę raz jeszcze, najwyraźniej nie miał zamiaru odejsć stąd bez tego, czego pragnął.

- Witam. - przywitał się raz jeszcze, oczekując czegoś, co można nazwać pozytywną reakcją.

- Witam.- powiedział krótko znudzony Makai. - Zadanie które nam zlecono jest banalnie proste. Naprawdę nie rozumiesz?-zdziwił się chłopak.

- Jesteśmy więc podobni - szatyn odparł uroczo dziecinnemu geniuszowi.

- Zadanie polega na tym aby znaleźć swój test. A łatwo można wywnioskować że poprzednie piętra były do tego wskazówką.-zauważył szarowłosy geniusz.

- Yo Ray... oddaj mi ciałko. Chce pogadać z tym gościem! - Zarzucił niecierpliwie Strife.

~ Będę...Potrzebował go jeszcze chwilę... Ale mogę CI chwilowo odstąpić zdolność mówienia... Mam dziwne podejrzenia co do.... Torrensa... nie można mu ufać... Jest dziwny... Bardzo... Nawet jak na wasze standardy

-“Hohoo! Ciekawie się robi! Może to je jakiś demon?! Zresztą nie ważne, odstąp mi gęby!” -

Dopusczony do mowy Strife zakomunikował.

- Jestę Duchę, zjem wam duszę! - Zarechotał dziwacznie po czym dodał. - Pa El Torro ja latam! Zajebiste nie? - Dorzucił, po czym zwrócił się do osobnika w dziwnej szacie. - Wiesz... gdybym wiedział, nie latałbym tutaj teraz, a poszedł odszukać “takowego”. Ekhem... Nazwywam się Strife i jestem Jeźdzcem apokalipsy. Najsilnijeszym i najprzystojniejszym ze wszystkich! - rzekł z dumą, zmieniając parę faktów.

Torrens westchnął delikatnie. Czuł napór na swój umysł, ale na razie się nim nie przejmował. W końcu... koszmary w jego głowie były nie dla każdego. A może pokazać mu parę wspomnień, dla zabawy?

- W końcu jesteś z powrotem. Przekaż koledze żeby przestał grzebać mi w głowie. Mogę się zrobić nieprzyjemny, jeśli nie przestanie. A, i jeszcze że jest kiepskim aktorem. - odwrócił się w stronę nowo przybyłego - Kolor zielony irytuje mnie, zwłaszcza w ostatnim czasie. Odejdź. Teraz. - powiedział, spokojnie.

~ Musisz uważać... Z całą pewnością... Nie , nie podoba mi się to, musimy być ostrożni, wszystkie istoty tej rasy które spotkałem, z całą pewnością były łagodne i sympatyczne, ten jest inny nie pasuje do wzorca, to utrudnia sprawę...

- Czyżby wasz jeździec był opętany? - szatyn wyraźnie ożywił się i zamierzał wykorzystać to, że wszyscy skupili się na latającym Strifie, zamiast na nim. Jego wielka laska, która najwyraźniej pełniła rolę elementu obrządków religijnych zatańczyła w jego rękach młynka, dając upust radości z tego faktu.

-”Wiesz Ray... widziałem takie kreatury które nie miały żadnych wzorców. Odpowiadałem im strzałami w mordę, dlatego oddawaj mi już ciało abym mógł zareagować odpowiednio. Prosiem?” - rzekł w myślach.

~ Właściwie... myślałem, że lubisz latać... To uczucie które Ci towarzyszy, myślałem że będziesz tak zafascynowany że zapomnisz o takich drobnostkach jak ciało... Przeliczyłem się ?

- Kombinerki. - Odpowiedział mu neutralnym tonem Strife.

- Odpowiem... Twoim językiem... Dasz rade oguszyć tego kapłana... ? Myślałeś o Nim jak o duchownym, prawda ? Może weźmiemy jego ciało... ?

- Wał korbowy... - Dorzucił, po czym westchnął. - Dobra znudziło mi się, o czym mówiłeś? I oddawaj ciało... -

- Pomożesz mi... zdobyć Ciało tego kapłana... Zamiast z... Chwila... Spojrzał w stronę kapłana, po czym zaczął z krzywym uśmiechem czytać jego myśli

- Zaraz Je odzyskasz... Obiecuję

- No to mamy deal... - odrzekł i gdyby mógł wzruszyłby ramionami Jeździec.

- Auu... - wystękał, podnosząc się do pionu. - No troszke mam w głowie hajla wajla, ale jest w porząsiu. - Zakomunikował, jakby ktoś go w ogóle o coś pytał.

- On mi pomaga, ja odwdzięczam się tym samym - odpowiedziała cierpliwie spoglądając w kierunku swego gościa.

- Czyli jednak byleś opętany! - szatyn zawołał w kierunku Strife’a z nieukrywaną radością.

- Taa, śmiechłe... - Burknął jeździec, masując się po karku. - El Torro... co to za kulki? - Zapytał podnoszac jędną i oglądając ją z każdej strony.

Torrens uśmiechnął się.

- Zabezpieczenie. Gdyby duszek postanowił czegoś spróbować. - potarł tył głowy. - Ignorowanie pewnych ludzi może być niebezpieczne. Zastanawiam się tylko czy to głupota, czy brawura, hmm? - rzucił do szatyna z podejrzaną słodyczą w głosie.

- Patrząc na was to głupota. -odparłMakai słodko jak zawsze.

- Słowa słowa słowa... AA! jestem mONdry a wy nie AAA! Słowa słowa... stul ten ryj w końcu. - Zesłosćił się Strife.

- Jesteś nieuprzejmy.-zauważył naukowiec.- Zazdrość to paskudna cecha.-dodał jeszcze kiwając głową załamany nad poziomem intelektualnym rozmówcy. Strife nie odpowiedział, tylko zacżął reką gestykulować gderanie, wydając z siebie nieme “Ple ple ple”

-Tak. Zdecydowanie głupota. - westchnął Igneus - Hej! - rzucił w kierunku “Kapłana” - Jestem bardzo zirytowany twoją postawą. A teraz, jest jakiś szczególny powód dla którego mielibyśmy wysłuchać choć słowa z twojego bełkotu? A może powinien... - nie dokończył myśli.

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale przeszkadzam tylko jednej osobie w tym zgromadzeniu. - powiedział nieco rozbawiony szatyn, zas jego niebieskie oczy spoglądały teraz w jedynego agresora w swym otoczeniu. Torrens mógł być pewien, że wzrok właśnie przeszywa go na wylot. Poczuł dziwny chłód na jego ciele

- Aye. - odpowiedział mu miło Torrens. -Strife, będziesz miał coś przeciwko jeśli pozbawię tego insekta życia? - rzucił wyraźnie ignorując bruneta.

- TYLKO jeżeli zrobisz to bez hałasu i zamieszania, jak już wspominałem wcześniej lubię to miejsce i nie chce być ścigany przez chuj wi co w tej metropoli. - wypowiedział się Jeździec, puszczając oczko Torrensowi.

- Jesteś irytujący.-stwierdził Makai w stronę rozmówcy Strife. - Bardzo głośny.-dodał przerzucając stronę w nostesie na tą na której miał zapisane informacje o władcy magmy. - Rozumiem, że niektóre kompleksy z dzieciństwa i szerokopojętej przeszłości na to wpłynęły, ale chciałbym uniknąć bójek w moim towarzystwie. - stwierdził geniusz przeciągając się.

- Wolałbym uniknąć konfliktów z miejscowym prawem... chyba że naprawdę zostanę do tego zmuszony. - rzucił do Strife’a, po czym odwrócił się do Makaia - Mój drogi, jeśli mógłbym spytać, jak doszedłeś do tych budujących wniosków? Prócz tego, nie używałbym słowa bójka. Raczej egzekucja. - rzucił do niego, spokojnie.

- AAAA widzisz! Dlatego spokojnie El Torro. Z tymi słowami Strife klepnął Torrensa w plecy.

- Myślę że wykorzystał strarożytną sztukę. - szatyn zaśmiał się, zaś jego zielone oczy przeliczyły wszystkie znajdujące się w okolicy kulki.

- Logikę. - wytłumaczył po chwili.

- Trafna uwaga. - Makai popchnął kółka swego pojazdu w stronę duchownego.-Chcesz przejść wyżej? Na kolejne piętro?

Strife mignął i pojawił się obok kapłana i Makaia.

- No to mamy ten sam cel drodzy państwo... - Oparł dłonie na kaburach. Nie dlatego że chciał kogoś zastrzelić, po prostu tak mu było wygodnie.

- Nie, mamy te same priorytety, cele inne.-poprawił strzelca Makai, niczym matka malutkie dziecko.

Torrens, również zbliżając się do grupy, prychnął cicho. - Naszym celem jest dotarcie na szczyt. Nasze powody do tego mogą być różne, nasze cele po tym, również. A zatem, nasze cele są zbieżne. Jeśli zaś mówić że każdy z nas chce dotrzeć do szczytu, co jest naszym priorytetem, a jednocześnie każdy z nas chce dotrzeć do tego szczytu w innym celu, to z całą pewnością nie masz prawa nauczać innych o logice. - rzucił Igneus. Powoli przypominały mu się czasy jego młodości, i studiów filozoficznych.

- Kto powiedział że niby chce dotrzeć na szczyt? -zdziwił się Makai.- Nie najlepszy z Ciebie teoretyk ale doceniam że się starasz.-stwierdził Makai i rzucił Torrensowi chrupka, tak jak wcześniej Striferowi.

- W tej wieży istnieją ci, którzy nie prą tylko przed siebie niczym stado bawołów - szatyn wspomógł geniusza swoją wypowiedzią. Najwyraźniej był prawie pewien, że uda mu się wykluczyć z grupy największego swym ciałem przedstawiciela takowej.

- Owszem.-poprał go krótko Makai. - Aczkolwiek ja muszę tutaj coś załatwić, ale co ciekawe to jednocześnie pozwoli mi chyba przejść dalej, więc jeżeli chcesz możesz pomóc.-stwierdził do kapłana.

Torrens uśmiechnąl się do tej dwójki.

- I wy ośmielacie się mówić o logice? Żałosne. Jeśli faktycznie waszym celem nie jest dotarcie na szczyt, nie mielibyście powodu do dążenia w wzyż. Jeśli jednak wy pragniecie udać się wyżej, waszym celem jest szczyt. Nawet jeśli jest on tylko celem będącym środkiem do innego celu. Każda rzecz do której dązymy jest celem.

-...- odparł wymownie Makai.

- Jak sądziłem od początku. Brak odpowiedzi. - dalej się uśmiechał - Szkoda. Liczyłem na jakiś kontargument. Widać byłem zbyt optymistyczny w ocenie twojej osoby. Przez moment sądziłem że nie mam do czynienia z ćwierćinteligentnym troglodytą. - wzruszył ramionami w rezygnacji.

- A myślałem że ja jestem tępy... - Pacnął się w głowę Strife. - Idziemy na szczyt, kto i po co, chuj mnie to boli. Naprawde jest sens to rozdrapywać? Torro, proszę zajmijmy się tym co trzeba. - Rzekł, z uspokajającym gestem.

Makai z wolna uniósł twarz, majestatycznie i perfekcyjnie wyrażając nią obojętność wobec słów olbrzymiego mężczyzny. - Ćwierćinteligentnym? Ciekawe stwierdzenie. -zauważył ale w prawny obserwator mógłby zauważyć, że kartka na której były informacje o mężczyźnie tytułującym sie Torens, nagle poczerniała i zniknęła po chwili całkowicie zdezintegrowana. - Nawet bardzo!-ucieszył się Makai. - Czyli jak rozumiem jeżeli udowodnię iż jestem inteligentniejszy od Ciebie, sprowadzi Cię to do rangi poniżej troglodyty. -uśmieszek Makai rósł z każda milisekundą. - A jak zapewne wiesz Panie świecący wielka madrością, w społeczeństwie troglodytów panuje prosta hierarchia. Ci którzy mają zdolności przywódcze jak i jakiekolwiek myślenia, stoją na szczycie drabiny... reszta jest ich niewolnikami. -Dwukolorowe oczy Makai spojrzały w twarz Torensa. - Czyli jeżeli udowodnię iż jestem osobnikiem o wyższym poziomie inteligencji staniesz sie moim sługą, czyli wreszcie spełnisz swoje ambicje -ktoś lepszy będzie myślał za Ciebie. -mówiąc to chłopak przysunął się na wózku trochę bliżej. - Wielka broda mająca dodać charakteru, strój który wskazać ma na liczne podróże i peleryna, atut tych którzy chcą by uważano ich za ważnych. -zaczął wymieniać chłopak wskazując poszczególne elementy ubioru Torensa. - Atrybuty pokazujące jak niski jesteś, rzeczy którymi starasz się poprawić swój autorytet, strój którym ukrywasz swoją służalcza natórę.-Makai oparł się wygodnie o oparcie wózka. - Jednak słowa są zwierciadłem osobowości, tonem i siłą głosu starasz się by inni nie zauważyli tego jak cichy i małoważny jesteś naprawdę. -dodał swym nudnym i monotonnym głosem. - Nie umiesz dostrzec odpowiedzi w ciszy, chcesz by wszędzie bylo Cie pełno, chcesz by oczy innych od razu padały na Ciebie. Czas więc byś nauczył sie doceniać co znaczy cisza. -zakończył wesoło i odwrócił wzrok. W tej samej chwili też struktura powietrza dookoła głowy Torensa zmieniła się, nikt nie mógł oczywiście tego zauważyć, jednak fale dźwiekowe dookoła jego głowy zmieniły swoja strukturę. W prosty sposób ale jak że skuteczny Makai sprawił że nieważne co Torrens powie... nikt nic nie usłyszy nawet sam czerwonowłosy nie będzie wiedział że coś powiedział.

Torrens miał plan by odpowiedzieć... ale z jakiegoś powodu z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbował jeszcze raz, ale widać coś było nie tak. Wzrószył ramionami. Wtem spod jego stóp wyskoczyły litery. Magmowe litery. Na stópkach. Zaczęły błyskawicznie maszerować, i układać się w zdania.

- Twój żałosny trik mający uniemożliwić mi odpowiedź, czyni twą porażkę jeszcze bardziej oczywistą. - jedna z literek zaczęła się wspinać na Makaia, z wyraźnym zamiarem zaatakowania go. Jednak literka po prostu zgasła i rozpadła się nim nawet zbliżyła się do chłopaka. - Ci o niższej intelingencji służą tym o wyższej? Zabawne. Czy zatem czyni to ciebie, który nie zdołał odpowiedź na me argumenty w dyskusji mym sługą? - literki zaczęły tańcować dookoła, przytakując mu z wielką energią - Nie wiem do jakich głupców jesteś przyzwyczajony, ale ja dysponuję intelektem. Kto wie, może i przewyższającym twój.

Nagle było *PUFF* i miedzy nimi pojawił się Strife, dzierżąc swoje pistolety wymierzone ku górze. - Drogie panie... my tu gadu gadu, a pewne dziecko jest w opałach... więc jak chcecie poodgryzajcie sobie tutaj głowy albo mi pomóżcie coś z tym zrobić. A więc? - Ślepia Strife’a spoglądały to na Torrensa to na Makai’a. W dodatku jego ton był niezwykle powazny.

Makai spojrzał na literki a potem na Torrensa i roześmiał się głośno, otarł nawet pojedyńczą łze śmiechu który wypłynęła spod jego okularów. - Przecież my nawet nie prowadziliśmy dyskusji! -stwierdził rozbawiony. - Pasterz nie może rozmawiać z owcami. Co najwyżej pokazywac im drogę. -rozbawiony lekko kiwnął głową by Torrens znowu mógł mówić. - Ta wieża jest naprawdę zabawna. -chłopak zaśmiał się i podjechał do Strifera. - Skoro mowa o dziecku mogę pomóc, dzieci powinny być pod opieką. - stwierdził już poważniej. - Gdzie jest?- po tych słowach zwrócił się do kapłana. - Jeżeli pozwolisz najpierw zajmiemy się dzieckiem, a potem testem. Dobrze?

Literka wykonały jeszcze jeden triumfalny gest, a następnie rozpadły się, rozpływając się po całym bruku.

- Twoje poczucie wyższości może doprowadzić kiedyś do twej śmierci... ale podejrzewam że będzie to opowieść na inny dzień. - rzucił do Makaia, spokojny i opanowany. Lata kontrolowania własnego szału pozwalały mu na wielką kontrolę nad resztą uczuć. Z jego twarzy nie można było odczytać żadnych emocji - Powaga w twym głosie jest czymś czego nigdy nie spodziewałbym się usłyszeć, Jeźdzce. Mam wobec ciebie dług, możesz więc liczyć na moją asystę.

- Właściwie to mogę wam pomóc. - kapłan odpowiedział lakonicznie, najwyraźniej kłótnia między geniuszem a potomkiem lawy bawiła go na tyle, że tworzenie prostej wypowiedzi stawało się trudne. Wyglądało na to, że coś mu się udało, ot, miła odmiana.

- Strife, gdzie powinniśmy się udać? - zapytał gdy tylko zdał sobie sprawę że czegoś brakuje niemal tak, jak “brak norka u krawczyków”.

Strife uśmiechnał się za maską, odczuwając jakby ulgę. Nawet okazało się że Makai nie jest tylko jeżdząca maszyną do liczenia. Zakręcił pistoletami na palcach i schował je do kabur.

- Ray mówi że to niedaleko stąd w jakimś budynku. - Mówiąc to wskazał palcem kierunek. - Mam zamiar zapierdalać jak dziki więc nadążajcie... - dodał. Wychodziło na to że los niewinnych żyjątek wcale nie jest mu obojętny, tak jak wczesniej wspominał o “Collateral Damage”.

- Możesz mnie popchnąć? -zapytał Makai jeźdzca. - Wtedybylibyśmy tam równie szybko a ja bez problemu zlokalizuje dziecko.

Jeździec apokalipsy bez słowa obszedł wózek Makai’a i złapał za uchwyty. - Trzymaj się. - rzekł gotowy do startu.Z wózka nagle wyrosły pasy bezpieczeństwa które oplotły Makaiego, a on ze swej kulistej kieszeni wyjał kask motocyklisty . - Gotowy!

Szatyn podrzucił coś, co pierwotnie wydawało się pełnić rolę krzyża, czy też innego rodzaju magicznej laski, by wylądować na niej chwilę później. Pod powierzchnią prowizorycznej deski surfingowej pojawiła się droba ilość wody, która przyśpieszała go do rozsądnego poziomu.

Torrens stał w spokojnu, gdy powierzchnia u jego boku pękła. Z pod niej wychynął potężny rumak, bez trudu przewyższający Igneusa wzrostem. Poklepał go spokojnie po szyi, a z jego grzbietu wyrosło siodło. Wojownik dosiadł wierzchowca, wyraźnie nie raniony przez jego intesywną temperaturę. - Gotów. - rzucił do reszty.

Strife jeszcze podał Makaiowi lalkę - Trzymiej. - Po tych słowach jego nogi nieco ugieły się, następnie wystrzelił jak z procy.

- STOP THE ROCK CAN”T STOP THE ROCK AGAIN! -Wrzeszczał lecąc ku celu.

Ray był niezwykle zdziwiony tymczasową współpracą wszystkich człowiekiem ludzi i tych którzy człowiekiem ludzi nie są. Jednak Strife... Pomieszał trochę słowa Raynera.

- Dziecko... Piętro... czerwono białe... inne... Jedno ciało... Wejść może... znaleźć tutaj... Innym... piętrze... uwięziona... Czerwono białe istoty, ładne...Brak wyjścia... Wyjaśnić, raz... jeszcze... Budynek... Nowe ciało... mniej ważne... priorytet... Inne piętro... chwycie lalkę... pokaże wam...Bez ciała... Dotyk... przesyłać obraz... prosta rozmowa.... Nie problem... Skomplikowane, naczynia... wymaga...

-Niechodzi przypadkiem o szpital? -zapytał Makai gdy pędził na wózku popychanym przez Strifea. Cóż mowa duszka była tak błacha i miałka, że nawet Makai miał problem ze zrozumieniem tego co czasem dziwna istota chciała przekazać. Będzie musiał kiedyś porządnie nauczyć go mówić.

- Szpital ? Nie...Piętro... Czerwono białe istoty, człowiekiem ludzi samotna... Uratować... Pomysł ? Nie łatwe, ciało... poczekać... nie potrzeba... wpierw pomoc... Chyba... że... pomoc... W szpital, portal - Starał się wyjaśnić używając, na wszystkie możliwe sposoby.
- Człowiekiem ludzi inwalida miałpa, rozumie ? Pomoc... Słowa... Może przekazać, pozwalasz ?
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 30-03-2013, 18:08   #36
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Zaccaria westchnął. Na usta cisnęło mu się przekleństwo znacznie gorsze, niż użyte w ogrodzie “perbacco”, a to za sprawą miejsca, w które cisnął jego i jego towarzysza w podróży tajemniczy uskok rzeczywistości.

- Obiecuję, że jeśli i tym razem wyjdę z tego cało pojednam się z Panią Kotów... może nawet szarpnę się na jakiś nieduży chram...- Rzekł do siebie cicho, zaś do Kruka zwrócił się na głos.- znowu jesteśmy w dupie, przyjacielu. Róznica jest taka, że mi starczy żywotów, żeby stąd uciec. A tobie?-

Na szczęście “komentator” tej areny nie użył żadnego z “innych” imion Anicostina, dlatego nadal mógł być dla Silvio sir Rolandem, a co za tym idzie - podtrzymywać złudny mit o rycerskim poszukiwaczu sekretów Mrocznej Wieży. Sądzę jednak, że w tamtej chwili Zaccaria uważał te sprawę za marginalną. Zwłaszcza, że samuraj naprzeciw nich wydawał się... dość długo już być samurajem. Na tyle długo, by wiedzieć za który koniec miecza się trzyma, a który wbija w ciało.

A właśnie, miecze... Zaccaria spojrzał na katany przeciwnika jak domowy myszołap na odkarmionego kruszonką szczura.

“To powinno być godne zastępstwo mojej laseczki...” przemknęło mu przez głowę.

Zmienił formę i pomagając sobie pazurami wdrapał się po nodze, biodrze i boku aż na ramię Kruka. Tam, usadowiwszy się odpowiednio i owinąwszy szyję mężczyzny miękkim, puszystym ogonem wskazał łapką na samuraja i rzekł cicho.

- Uważaj, spróbujemy zacząć lekko. Zwiąż go walką, a ja postaram się wtedy uderzyć.

Silvio zdjął kota z ramienia. Zauważył coś dziwnego, czuł się zupełnie dobrze, nie czuł żadnego bólu, ani niczego podobnego. Kruik postawił kota na ziemi.

-Wybacz kotku. W tej wieży nie istnieje coś takiego jak zacząć “lekko”. Walczysz na całego, albo umierasz.- Powiedział Silvio z nieco niepokojącym uśmiechem na ustach.

Ukłonił się szybko samurajowi. Po czym błyskawicznie, nie wykonawszy żadnego gestu, ani nie wypowiedziawszy słowa, wytworzył w promieniu kilku metrów od samuraja strefę zerowej grawitacji. Kruk miał zaczątki planu, na początku musiał nieco skołować szermierza, a zerowa grawitacja nadaje się do tego, jak nic innego.

Sfera obniżonej grawitacja zwiastowała się niczym innym, jak tylko unoszącym się w jej granicach kurzem, bowiem skryty w fioletowych szatach szermierz wykonał salto w tył wybijając się na taką wysokość, że atak Silvo nie dotarł celu. Szatyn błyskawicznie wylądował na ziemi.

- I mamy pierwszą akcję, Silvo przechodzi do inicjatywy, jednak zręczność Jonpy świeci jak zawsze! - podsumował wydarzenie komentator.

Silvio nie zamierzał się poddawać, raz mu się nie udało, ale to nie znaczyło, że jego plan musiał upaść. Skoro samuraj był skoczny, należało go pozbawić tej zdolności. Aby to zrobić kruk zmienił pole grawitacyjne nad samurajem (ale w taki sposób, by przynajmniej według Silvia, szermierz nie dał rady odskoczyć), Kruk chciał osiągnąć jedno, chciał wgnieść przeciwnika w ziemię.

Kotołak nie przyglądał się długo zmaganiom. Zamiast tego odwrócił się się i ruszył ku bokowi areny, starając się trzymać w miarę nisko i nie wpadać w pola ataków obszarowych Silvio. W myślach zaś klął na swojego kompana nie szczędząc mu superlatywów.

Wchodząc na jego ramię Zaccaria miał jasny plan - pozwolić mu robić dokładnie to co teraz, a w dogodnym momencie zeskoczyć z ramienia, jeśli dobrze pójdzie przejść nad samurajem i zakończyć sprawę strzałem w tył głowy.

“Niestety, ta wyrośnięta małpa nie ma w sobie nic z naszej finezji, Pani...” Uśmiechnął się w myślach baron.

Nie pozostało mu więc nic innego, jak nagiąć plan i zdobyć odpowiednią przewagę dystansu i nieuwagi przeciwnika, obchodząc go szerokim łukiem. W kocim ciele był znacznie bardziej ukryty i dużo mobilniejszy, mógł więc pozwolić sobie nawet na lekki bieg. Wierzył, że zaabsorbowany walką z Krukiem samuraj nie zwróci uwagi na kota.

- Tym razem nadchodzi podobny atak ze strony kruka - komentator rozpoczął, gdy powietrze w okolicy w której znajdował się Jonpa stało się dosłownie cięższe. Co prawda Samuraj zdołał pozostać na swoich nogach, jak i, gdy tylko zebrał nieco energii - wystrzelić w kierunku kruka.

Jego ruchy były wolne tak długo, jak tylko znajdował się w zasięgu ataku Silvo, jednak gdy tylko go opuścił, błyskawicznie znalazł się przy Silvo. - I oto nadchodzi! - zawołał głos prowadzącego. Wraz z jego reakcją, której czas był godny nawet uwagi Makaia, kaburę opuściła żółta katana. Podążający ścieżką oświecenie zaniemógł, bowiem światło sprzed jego oczu błyskawicznie zniknęło. Niemalże w tym samym momencie został on odrzucony w tył. Prawdopodobnie tylko materializująca się aura sprawiła że jego ciało nie odniosło poważnych obrażeń, wręcz przeciwnie - nie było na nim żadnego śladu. Tylko lekki, pulsujący ból w okolicy brzucha utwierdzał w przekonaniu, że Silvo został zmuszony do odwrotu.

- Świetlne ostrze, to one! - przemówił komentator. - Tym razem nie przebiło się przez aurę Silvo, lecz... - dodał po chwili.

W między czasie kot kontynuował swoją drogę, obserwując szermierza. Nawet jeśli jego plan był dobry, to fakt postury którą przyjmował Tengo kompletnie go niwelował. Samurai w każdym momencie zdawał się być świadomym tego, co znajduje się w otoczeniu.

Ubrany w głębię fioletu szatyn wyskoczył w kierunku Silvo, zaś jego sylwetka z każdą chwilą była coraz bardziej rozmazana. Naturalnym odruchem kruka było wysłanie w kierunku zbliżającego się kilku pocisków, jak i próba złapania go w pole zwiększone równowagi, te jednak spotkały się kolejno z świetlnym ostrzem, oraz przytłaczającą szybkością przeciwnika. Gdy ten znalazł się już przy kroczącym po drodze oświecenie, błyskawicznie dobył drugie ostrza, oraz ciął nim zupełnie nie przejmując się faktem że opór stawia mu tylko powietrze.

- Najwyraźniej Jonpa bierze się do roboty, ujrzeliśmy ostrze cienia tak szybko! - komentator zawołał, zaś gdy tylko jego słowa umilkły, Silvo mógł poczuć dziwny ból na wysokości swego prawego łokcia.

Minęła sekunda, druga, kilka oddechów opuściło ciało kruka nim ten zdał sobie sprawę z tego co się wydarzyło. Nieśmiałe spojrzenie w kierunku źródła bólu zszokowało go. Krzyk wydobył się z jego gardła nim jego mózg zdołał zakodować ten fakt. Był pewien, że to tylko sen, że to co właśnie się wydarzyło nie jest możliwe. Jednak... jego ciało było teraz w dwóch częściach.

Prawa ręka została ucięta na wysokości łokcia.

- Uwolnienie - Jonpa przemówił, zaś głośniki spotęgowały każde jego słowo. Złota fala wystrzeliła w kierunku przeciwnika wprawiając go w ruch, który zakończył się bliskim spotkaniem z otaczającą arenę ścianą.

Oba ostrza wróciły do swych pokrowców, zaś, ku zdumieniu Sapienzy - w czasie trwania manewru nie zobaczył on najmniejszego błędu u swego przeciwnika. Tym co smuciło bo jeszcze bardziej był fakt, że utrzymanie wzroku na swym celu było coraz trudniejsze, mimo że poruszał się on z taką samą prędkością.

Silvio był przerażony, jeszcze nigdy nie zdarzyła mu się taka sytuacja, żeby ktokolwiek zadał mu taką ranę w tak krótkim czasie. Kruk odskoczył w tył, jednocześnie używając całego Jonetsu jakie mógł jeszcze zgromadzić do odepchnięcia przeciwnika, oraz do przyciągnięcia swojej odciętej ręki, do tej będącej jeszcze całą i zdrową.

Jonpa odskoczył, zaś za sprawą odwróconego pola grawitacyjnego prędkość jego manewru była znacznie większa niż normalnie. Oko Sapienzy ujrzało zdziwienie nieśmiale przebijające się przez działania samuraja, najwyraźniej nie wyobrażał on sobie tego, że przeciwnik ułatwi mu jego plany.

Po co miał marnować czas, na kogoś kto prawdopodobnie umrze nawet bez jego ingerencji. Szkoda było na to zarówno jego ostrza, czasu, jak i energii. Pocisk wystrzelił w kierunku teoretycznie nieprzygotowanego przeciwnika, jednak nie dało to zbyt wiele - nawet jeśli baron trafił dokładnie w swój cel, to obecnie znajdowała się tam tylko pustka...

Gdy odcięta kończyna znalazła się w rękach Silvo, usłyszał on głośny krzyk - najwyraźniej tylko tak można było radzić sobie z samurajami. Krzycząc z bólu i zderzając się ze ścianami.

Silvio działał szybko, błyskawicznie oderwał część swojego płaszcza, po czym owinął go dookoła kikuta, chcąc zatamować krwawienie. Jednocześnie urwał długi podłużny kawałek materiału i ciasno zawiązał go nad krwawiącym miejscem. Gdy skończył to robić, stanął wyprostowany, starając się przezwyciężyć strach, to co robił było raczej grą aktorską. Silvio stał podrzucając kikut w zdrowej ręce, zachowując hardą minę, chcąc swoim zachowaniem wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Jednocześnie myślał intensywnie. Jego przeciwnik był samurajem, Silvio nie zauważył też momentu ataku. Kruk znał tylko jedną technikę zawierającą szybkie cięcie, oraz schowanie miecza zaraz po uderzeniu, było to Iai. Silvio znał też wadę tego stylu walki. Przeciwnik musiał znajdować się blisko samuraja, który wyprowadzał cięcie. Gdy kruk wziął pod uwagę nadludzką prędkość przeciwnika, uznał, że bezpieczna strefa to jakieś pięć metrów od szermierza. Kruk uśmiechnął się gwałtownie i drapieżnie, niczym dziki zwierz, który znalazł ofiarę. Podrzucił swój kikut wysoko do góry. Rozdzielił swoje Jonetsu po połowie, jednej planował użyć by uderzyć grawitacyjnie przeciwnika, drugą planował użyć do bardziej skomplikowanej czynności, chciał przenieść swoją odciętą rękę za samuraja, po czym zadać mu bolesny cios w potylicę.

Sapienza zbeształ się w myślach. Wystrzelił za wcześnie, zbyt impulsywnie. Samuraj zdawał się zbyt szybki na broń palną, a ten głupiec - jego partner - nie ułatwiał kotołakowi zadania. Czyżby uniósł się dumą za to, że w ogrodzie to Zaccaria wykończył kocicę?

Żebra zdawały się pęcznieć z bólu, kotołak przywarował więc w cieniu nadal w kociej formie, by pozwolić swojemu organizmowi dojść do siebie. Czuł kojące ciepło jego daru-klątwy, kiedy zranione i przemieszczone tkanki wracały na właściwe pozycje.

- O nie, maleńki... Nie zabijesz mnie w ten sposób, nawet jeśli pchniesz moje czarne serce nożem.- Mruczał pod nosem kot.- Jest tylko jeden sposób na mój finis, ale ty go nie znasz...-

Gdy ból ustał już na tyle, by nie krępować ruchów barona, ten wstał i swoimi bystrymi, kocimi oczami rozejrzał się raz jeszcze po arenie.

Gładkie, piaszczyste podłoże nie nastrajało zbyt pozytywnie - nie mieli czego wykorzystać przeciwko temu przeciwnikowi. Baron nie miał też już swojej laseczki-miecza, nie mógł więc równorzędnie stawać w szranki z samurajem, gdyby już się do tego przekonał.

Niech jego towarzysz na razie nadal zajmuje się dywersją, Zaccaria wkrótce coś wymyśli...

Zawsze pozostawało jeszcze TO...

Ludzie mówią, że czasem za ofiarę wystarczy ciepło pomyśleć o bóstwu, do którego jest kierowana. Zaccaria uważał, że to bzdura. Nawet, gdyby codziennie ciepło myślał o Bastet, ona nie wybaczy mu tak śmiesznej, bezwartościowej ofiary pojednawczej. Nie należała do tego typu kobiet, które nawet kiedy się gniewają, czekają z utęsknieniem na powrót wzgardzonego kochanka i witają go z otwartymi ramionami. Ona należała do tego typu kobiet, które, jeśli pokażesz się w jej drzwiach bez bukietu setki róż i pierścionka, możesz zapomnieć o tym, że jeszcze kiedykolwiek spojży na ciebie łaskawym okiem.

Mit z ciepłymi myślami jednak wciąż trwał, zatem coś musiało w tym być...

- Bastet, prowadź nas... Prowadź mnie, jestem za stary, żeby umierać młodo.- Baron wzniósł oczy ku niebu i ruszył lekkim truchtem w kierunku Silvio.

Pierwszą częścią jego planu, było dotrzeć do partnera...

Dywersja, ciężko bowiem nazwać działania gladiatora o kruczoczarnych włosach jakimkolwiek ruchem ofensywnym zadziałała nieco lepiej niż można było się spodziewać. Dłoń, która leciała szerokim ruchem do swego celu przyśpieszyła gwałtownie na samym końcu, co w połączeniu ze zwiększoną grawitacją wokół samuraja ofiarowało drużynie więźniów pierwsze skuteczne trafienie. Niestety, na tym jednak skończyły się dobre wieści dla przytłoczonej umiejętnościami szermierki Jonpy dwójki. Ręka została bowiem rozcięta chwilę później uderzeniem ze złotej katany, zaś sylwetka przeciwnika stała się jeszcze bardziej niewyraźna.

Cztery części upadły na podłogę, zaś przez salę przemknął dźwięk roztrzaskiwanych nadziei.

- Jonpa został zraniony, brawa! - zawołał komentator, zaś tłum nieśmiało nagrodził dwóch zabójców Otohy takowymi.

Sytuacja nie wyglądała jednak zbyt dobrze, zaś swoistym światełkiem w tunelu była Bastet, która z przymrużeniem oka patrzyła na wyczyny swego czempiona. Coś jednak zdawało się być nieco inne, mniej czyste niż normalnie.

Anicostin Bast przemknął przez pole bitwy w kierunku swojego kamrata i, ponownie, pomagając sobie pazurami wdrapał się po jego boku na ramię, gdzie usiadł.

- Podpuść go do siebie blisko i zablokuj.- Rozkazał szeptem.- Gdy podejdzie, przerzuć mnie nad nim i staraj się go spowolnić tak bardzo jak się da.-

To mówiąc wygiął grzbiet, nastroszył sierść i prychnął zaczepnie. Źrenice jego kocich oczu zmieniły się w pionowe szparki.

Silvio spokojnie, ale stanowczo powiedział:

-Nie. Tego człowieka nie można do siebie dopuścić. Minimalny bezpieczny dystans to 5 metrów. Poza tym nie dam rady go zablokować, moje oczy nie nadążają za jego ruchami. Mogę cię nad nim przerzucić używając moich zdolności, ale tylko tyle. Mogę go zając uderzając go moimi atakami dystansowymi,a ciebie przenieść za niego, ale na pewno nie dopuszczę go do siebie.- Mówiąc to Silvio zaczął tworzyć kolejne pole grawitacyjne, tym razem dookoła siebie, zwiększył grawitację w promieniu sześciu metrów od siebie tak, by w razie ataku samuraj został spowolniony w kluczowym momencie.

Palec Jonpy wyruszył na jedne z najdłuższych możliwych poszukiwać. Zagłębił się w najgłębszej znanej ludziom kopalni - ich własnych nosach. Po co miałby robić cokolwiek, skoro jeden z przeciwników zaraz się wykrwawi, a on zdaje się zyskiwać z każdą sekundą w której krople krwi skapywały na ziemię przedostając się po drodze przez profilaktyczny opatrunek.

Kap. Kruk czuł jak bardzo słabe jest jego ciało, jego zdolności, zaś utrzymywanie jakiegokolwiek pola grawitacyjnego było wyjątkowo męczące. Resztki energii oraz wiary w siebie odchodziły od Silvo gdy ten, niczym przestraszone dziecko marnował pozostałości Jonetsu tylko po to, by podtrzymać prowizoryczny stan bezpieczeństwa. Zapewnić sobie chociaż chwilę odpoczynku.

Kap. Nie był to jednak sposób w jaki walczyli użytkownicy przedziwnej energii, której siła była zależna od ich uczuć. Oni nie znali słowa jakim jest obrona, strach, przynajmniej teoretycznie pozostawały one poza tym, co mieściło się w ich umyśle czy duszy. Jeśli byli spychani do defensywy tracili znacznie więcej niż inicjatywę.

Kap. Gdyby psycholog dostąpił zaszczytu, czy raczej możliwości korzystania z tego unikatowego źródła mocy, stałby się najpotężniejszym ze wszystkich którzy byli przed nim jak i tych pojawiających się lata po nich. Lekarz dusz najprawdopodobniej nauczyłby swój organizm reagować w taki sposób by świadomość o jego przewadze rosła bez względu na faktyczne wydarzenia.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 31-03-2013, 14:58   #37
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Piętro piąte

Alladyn
Sektor ???
Dwójka osobników, których włosy przez los, oraz ich fryzjera zostały spętane w długie warkocze, blokując ich wolność dokładnie tak samo, jak wydarzenia i znajomości, które niczym zwrotnice pętają możliwości wyboru, ograniczając poprawną trasę do jednej tylko opcji. Tak też było i tym razem, chłopiec który został zaatakowany nadmiarem wrażeń oferowanych przez miasto, z listą rozrywek dłuższą nawet niż rozpuszczone włosy Alladyna, zostawał skutecznie pozbawiany swobody przez znajdującego się przy jego boku mężczyznę. Oaza spokoju – tylko tak można nazwać kogoś, kto w przeciągu drogi nie dłuższej niż pół godziny był w stanie upomnieć drugą osobę dwadzieścia razy, za każdym razem zwracając uwagę dokładnie na to samo. Każde słowo było wypowiadane wolno, miarowo, niemalże usypiająco, wprawiając tym samym potomka pustyń w stan bliski letargu. Wizja zimnego podłoża stworzonego z nieznanego Alladynowi materiału była coraz bardziej przyjemna, upodabniała się do wygodnego łóżka. Miejsca będącego magicznym portalem do krainy snów i marzeń, tak doskonałego, że nawet cała garść grochu nie zmąciła by czystości ofiarowanego przez nie wypoczynku. Nawet usilne starania szatyna nie powstrzymały niebieskowłosego od krótkich wizyt na zewnętrznych straganach. Nawet jeśli najnormalniejszym w świecie sposobem zamawiania posiłków było korzystanie z dostępnych wszędzie terminali, rodzinne, jak i lokalne interesy miały się wyjątkowo dobrze. Nic bowiem nie zastąpi atmosfery restauracji, zapachu potraw, który uderza w nozdrza gościa nim ten znajdzie się w środku. Nic więc nie uchroniło chłopca o oczach równie niebieskich jak symbol każdego marzyciela od zakupów składających się z niezbyt potrzebnych, niewątpliwie przepłaconych owoców.
Shao prowadził go niczym zawodowy przewodnik, co jakiś czas opowiadając anegdotę związaną z jakimś miejscem. Gdy mijali jeden z budynków, stwierdził że tutaj właśnie „War” spotkał pierwszego ze swych mistrzów i nauczył się tego, co stało się później jednym z jego popisowych ruchów. Wspominał o przeszłości tak, jakby były to czasy w których czuł się najlepiej. Mówił o wielkich wojownikach, o których człowiek z dostępem do wiedzy absolutnej nie zamierzał słuchać. „Pomabłko” wydawało się znacznie ciekawszym partnerem. Każdy gryz pozwalał przenieść się umysłowi chłopca w znacznie przyjemniejsze, zmyślone przez niego miejsca. Próbował sobie wyobrazić jakie drzewa mają zdolność do stworzenia takich właśnie owoców. W myślach pojawiały się wizje kobiet, które świeżo po pielęgnacji tego, co miało zapewnić swemu panu byt, zajmowały się jego ciałem. Nie mniej jednak, czas mijał, a wraz z nim wizja działającego, a co za tym idzie latającego dywanu przybliżała się nieubłaganie.
Barwa otaczających uliczkę budynków płynnie zmieniała się z każdym krokiem, który oddalał ich od pierwszego z miejsc, w którym znaleźli się śmiałkowie gotowi sprostać wyzwaniu uroczej egzaminatorce, która miała wątpliwy talent do wystąpień publicznych oraz kamerzystę, którego dobra wola była znacznie większa niż faktyczne umiejętności. Pierwsze z zabudowań które spotkali na swej drodze były ciemne, począwszy od czerni, na ciemnej purpurze kończąc. Dopiero gdy pomabłko, które zaabsorbowało umysł chłopaka w sposób podobny do najsilniejszych narkotyków, zniknęło z powierzchni jego kubków smakowych, zdał sobie sprawę z tego, że kroczy teraz wśród budowli pokrytych przyjemnymi, pastelowymi kolorami. Gdy minęli kilka uliczek, podczas których przeważnie opanowany umysł niebieskowłosego dochodził do normalności, zatrzymali się.
Jego głowa odruchowo odwróciła się, wprawiając długi warkoczy długi, kulisty ruch. Końcówka takowego cudem minęła twarz Shao, który zdawał się nie wykonań nawet najmniejszego kroku by uniknąć nadchodzącego „ataku”, czy raczej daru, jakim był kontakt z niewątpliwie dłuższym i większym zwieńczeniem fryzury niż w jego przypadku. Spojrzał na twarz szatyna, ten zaś uśmiechnął się blado i wskazał swą ręką budynek, przy którym obecnie się znajdowali.



- To tutaj – powiedział, otwierając drzwi przed swym towarzyszem. Gestem reki pokazał, że należy wejść do środka bez oczekiwania na zgodę gospodarza. Ściany pokryte były najróżniejszego rodzaju dywanami, oraz wzorami które tak bardzo przypominały przyszłemu klientowi jego ojczysty świat. Nawet jeśli nie były to najmilsze wspomnienia, to dom był tym, czym powinien być i zawsze, bez względu na wszystko, będzie w jakimś stopniu kojarzył się pozytywnie. Chłopak bezwiednie ruszył przed siebie, by po chwili znaleźć jedyne przejście w korytarzu. Małe, żółte kamyczki, które zawieszone były na zielonych sznurkach zastępowały drzwi do następnego pomieszczenia, dając potencjalnym gościom nieme zaproszenie. Wydawało się, że cały budynek powstał tylko dla tego pomieszczenia, zaś wszelakie przejście na górne piętra było nie do znalezienia.

Dźwięk, który wydawały rozrzucone na boki kamyczki gdy tylko Alladyn przekroczył próg był wystarczająco piękny, by ukorzyć wszystkie jego podejrzenia. Zdawało się, że jego percepcja nie zarejestrowała nawet nieobecności Shao. Ogrom kolorów był zbyt przyjemny, a wystrój za bardzo kojarzył się z domem, z przyjemnościami. Światło wpadało do pomieszczenia przez rozwarte, staromodne okiennice, które zupełnie nie pasowały do tego, co było możliwe do przewidzenia w tak wielkich mieście. Najwyraźniej niektórzy mieli problem z rozstaniem się z tym, co im bliskie, co dla nich ważne i naturalne, oraz co najważniejsze – ze zmianą swych przyzwyczajeń. Taką właśnie osobą zdawał się być domniemany zaklinacz, kimkolwiek była jego skromna osoba.

- Witaj – naturalnym więc było to, że chłopiec z trudem powstrzymywał szczękę, dla której grawitacja nagle stała się znacznie bardziej surowa, niemalże niemożliwa do odparcia. Nie mniej jednak, za sprawą uśpionego gniewu, jak i klątwy, która pętała ciało niebieskowłosego bardziej niż wszelakie znane żywym istotom kajdany. Wystrój wskazywał na to, że zaklinacz będzie osobą starczego pokolenia, o znacznie poważniejszym wydźwięku, nie zaś dziewczyny posiadającej na głowie coś, co wyglądało jak zmodyfikowane uszy kota, oczywiście w dodatku do swych zwyczajnych, nieco szpiczastych. Złote oczy wpatrywały się w klienta niemal tak intensywnie, jak nieco dziecinna broszka znajdująca się na środku spinającego jej kimono pasa.
- Co cię tutaj sprowadza? – gdy tylko wypowiedziała te słowa potomek pustyni zauważył że zaklinaczka stąpa boso po przedziwnej, prawdopodobnie bambusowej macie. Był nad wyraz spokojny, nie zamierzał więc komentować tego, czemu ktoś o zdrowych zmysłach wykładał by pomieszczenie drewnianymi matami, ściany zaś pokrywał dywanami. Przez pewien moment bał się spojrzeć na sufit, kto wie co zostało tam postawione przez szalonego dekoratora wnętrz, który zapewne połamał wiele rysików przez tak absurdalne wymagania.
Dziewczyna usiadła, on zaś zdał sobie sprawę, że między nią a jego skromną, półnagą osóbką znajduje się mały stolik. Gospodyni przykucnęła po swojej stronie mebla, zaś po kilku ruchach ręką na jego powierzchni pojawiły się dwie filiżanki z intensywnie pachnącej wiosenną łąką herbatą, oraz talerz pełen różnych ciast. Najwyraźniej spotkanie, w którym potomek pustyni miał wziąć teraz udział miało właśnie się zacząć.


Rayner'n Company
Sektor ???
Duszek, który za sprawą jakże ciekawego nieporozumienia, które aż kusiło by wskazać jego właśnie jako twórcę takowego, stworzył drużynę, grupę uderzeniową, która miała za zadanie pomóc dziecku, które, przynajmniej według Strife'a, było w dużych tarapatach. Żadna przyszłość nie jest prawdziwa nim nie stanie się teraźniejszością, dokładnie tak samo jak odległa przeszłość, która zawsze zatarta będzie przez tych, którzy nadeszli nieco później. Wesoła gromada, ciężko bowiem nazwać tak różnorodne zgrupowanie osób inaczej biegła przed siebie, zbliżając się do znanego tylko duszy lubującej się w pluszakach istoty. Wykorzystujący krzyż jako deskę surfingową kapłan, poruszający się w magmowym tworze wojownik – ta dwójka była tym, co zapewniało że napędzany przez zwiastun apokalipsy wózek inwalidzki, nie stawał się, zgodnie z przeznaczeniem posiadanego przez Makaia kasku motocyklem zagłady. Wręcz przeciwnie, za sprawą odstraszającej wszystkich przechodniów dwójki, drużyna symulująca wyścig formuły F1 na ulicach miasta posiadała bezpieczną drogą. Niestety, miało to też wiele minusów, bowiem okazji do znalezienia tych, których się szukało, było aż nazbyt mało. Nawet nieposkromiony geniusz nie był w stanie identyfikować osób, które uciekały z ich drogi, nim jego oczy zdołały złapał nawet pojedynczy urywek ich wyglądu.

Stworzony z magmy koń zostawiał po sobie wyraźne, spalone ślady. Jeden z nich naruszył konstrukcję wyróżniającego się z pokrywających podłoże metalowych płyt. Rumak pędził przed siebie, za każdym razem wykonując dokładnie takie polecenie, jakie wydawał jego jeździec, pozostając w najbliższym kontakcie z pozostałymi członkami eskapady. Przynajmniej do momentu, w którym przed jego oczyma wyrosła ściana, oddzielając magmowego jeźdźca od pozostałych, którzy w dziwny sposób przemknęli przez nią tak, jakby ta nie znajdowała się w tym właśnie miejscu.
Jeździec odruchowo rozejrzał się po okolicy, z trudem powstrzymując dziki taniec, w który wzbił się stworzony z innych niż zwykle żywiołów rumak. Fioletowe ściany wystrzeliły w niebo na kilkanaście sekund, wyznaczając Torrensowi pole, po którym mógł swobodnie poruszać się. Na jednym z dachów Igneus zauważył chłopaka o fioletowych włosach. Aura tego samego koloru emanowała z jego ciała, delikatnie podkreślając stalowy nieśmiertelnik wiszący bezwiednie na jego szyi. Fioletowe wyładowania łączyły jego palce w obu rękach. Jedna z nich cofnęła się w tył, tak jakby naciągała procę, zaś fioletowa sfera pojawiła się na wiązkach jakby znikąd. Chwilę później została wystrzelona, przebijając na wylot magmowego rumaka. Ten zaś, czy to pod wpływem siły uderzenia, czy też za sprawą jego właściwości upadł na ziemię. Torrens zręcznie wylądował na jego korpusie – miał nieco dodatkowego materiału do wykorzystania.
- Nie sądzisz że to zbyt wiele hałasu jak na tak przyjemny dzień? – agresor przemówił do swej ofiary rozbawiony. Jego dłoń rozpoczynała naciąganie kolejnego czarno-fioletowego pocisku.

Pozostali zaś, zapewne za sprawą pośpiechu utworzonego przez wizję dziecka w niebezpieczeństwie nie zdała sobie sprawy z tego, że brakuje jednego z nich do momentu w którym znaleźli się przed starym kościołem, miejscem, które z całą pewnością wybijało się z tego, co było możliwe do spodziewania się po tak rozwiniętym mieście. Najwyraźniej wiara była tutaj reliktem starych czasów i właśnie tak miały wyglądać wszystkie jej ośrodki.

Wysoka, gotycka wieża z pewnością kiedyś budziła postrach wiernych, zmuszając ich do złożenia tak wyczekiwanej przez księży ofiary. Teraz było jednak inaczej, bowiem z każdej strony otaczał ją znacznie wyższy wieżowiec, który nie był zakończony czymś, co miało chyba wskazywać wiatr, jednak przestało się kręcić wiele lat temu.
Rayner poznał to miejsce błyskawicznie, był to budynek ukazany mu przez nimfę. Nic więc dziwnego, że drużyna, która była w tak wielkim pośpiechu, by nie zobaczyć zniknięcia jednego z nich, wbiegła do środka bez rozważania za i przeciw. Co prawda genialne dziecko nauk ścisłych protestowało, upominało, jednak jego idealne intelektualne przeciwieństwo, noszące dumne imię Strife'a, posiadające moc ofiarowaną mu przez samego wielkiego stwórcę, wepchnął go bez szczególnych rozterek z tym związanych.

- Yo! – przybyszów przywitała dziwna, teoretycznie humanoidalna istota o zamaskowanej twarzy. Kilkadziesiąt żyłek wyrastało z jego rękawic, on zaś bawił się staromodnym telefonem. Stare drzwi zamknęły się z hukiem.

Violet

Sektor D5
- Wskaż drogę. – klacz nie była pewna nie tego, czemu wypowiada właśnie te słowa, lecz jak jej biały róg zdołał przebić osłonę, którą zawsze budowała tajemnica. Tym razem dokładnie wiedziała, co ma powiedzieć by aktywować swoją kieszeń, oraz, co nawet ważniejsze, jak wykorzystać jej zdolności. Na wysokości jej twarzy ukazał się półprzeźroczysty ekran, który najwyraźniej miał pełnić rolę nawigacji. Oczom kucyka nie umknął również fakt iż domniemany cel zadania ofiarowanego jej przez Lucy znajdował się w sektorze D4.
Droga nie wydawała się zbyt długa, zaś za sprawą połączonych zdolności wysoko rozwiniętego technologicznie gadżetu oraz magicznego, kucykowego rogu Violet mogła być absolutnie pewna jednego – nie zdoła zgubić się na tak krótkim odcinku. Przynajmniej, jeśli coś nie rozproszy jej nim nie dotrze do swego celu na tyle, by zmieniła go chociaż na chwilę. Istota, którą spotkała jako pierwszą w wieży z całą pewnością była chodzącym przykładem tego, że kobietom nie potrzeba regulacji zapewniających dostęp do danych profesji, lecz samozaparcia. Najwyraźniej Lucy była w swym fachu dobra, ba – osiągnęła poziom, w którym nie liczyła się aparycja sprzedawcy, lecz jakość jego wyrobów. Pozostawało to więc dwie możliwości. Albo wszyscy znajdujący się w wieży obdarzeni byli chociaż podstawowym zrozumieniem rynku, albo wytwory kowalki trafiały tylko do śmietanki towarzyskiej – każda opcja była równie dobra i kusząca do zrealizowania.

Gdy ciągle aktywna kieszeń zakomunikowała elektronicznym głosem: - Sektor D5: Nie-do-końca-legalny Rynek, Violet została zaatakowana mnogością języków, z których każdy przekładany był na jej ojczysty, znacznie przyjemniejszy zarówno dla oka, jak i ucha. „Cyberprotezy” - głosił jeden z najbliższych klaczy szyldów. Coś, co samą nazwą przypominało gildię dumnych łowców, nawet bez wykorzystania „poznania” cuchnęło speluną. Z drugiej jednak strony bar „U Wilka Joego” aż emanował energią znajdujących się tam osobników, zaś kilka całkiem dokładnych wizerunków wyświetlanych na holograficznym ogłoszeniu informowało o osobnikach poszukiwanych w stanie żywym, lub martwym. Jeden z nich pokazywał głowę istoty jakże podobnej, lecz również innej od ludzkiej.

Krokodyle ślepia zostały uchwycone tak, jakby cały żywot już dawno z nich upłynął, zaś ciało napędzała i kierowała jakaś inna, nieznana nikomu siła. Nagroda, którą wyznaczono za tego osobnika wydawała się klaczy duża, bowiem #10 000 CP w porównaniu do pięciu setek tych właśnie jednostek, które na ekranie wyświetlała jej kieszeń zapewniało że osobnik będzie... co najmniej wymagającym przeciwnikiem. W umyśle Violet pojawiła się wizja Torrensa, oraz Strife'a – dwójki z którą została sparowana, oraz krótkie wspomnienie w którym obaj stwierdzili iż muszą stać się silniejsi nim ruszą dalej. Tym razem magiczna siła powstrzymująca ludzkie szczęki od niszczenia chodników nie zadziała aż tak dobrze, bowiem klacz wpatrywała się w następny ekran z tak wielkim zdziwieniem, że jej uroczy ryjek przybrał teraz formę uśpionego drapieżnika, który aż czekał aż do środka wejdzie jakaś muszka.

Zamaskowany szermierz dzierżył ostrze, które samą masą musiało znacznie przewyższać to, co Violet mogłaby ujrzeć na wadze świeżo po przebudzeniu. Jakby tego było mało, jego ręka wyraźnie odkształciła się w twarzy jednego ze stworzeń, które nawet samotnie napawały klacz stachem. Nic więc dziwnego, że jej włosie delikatnie oddaliło się od ciała, osiągając podobny efekt co ludzka gęsia skórka. Nagroda oferowana za jego głowę, bowiem na tym ogłoszeniu nie było już fragmentu „Żywy-” wynosiła #500 000 000 000 CP. Za taką kwotę można było stworzyć sobie nie małe królestwo, czy też wynająć całkiem sporą armię.
- Miło znaleźć kogoś, kto jest ambitny – kobiecy głos nadszedł znienacka zza ciała klaczy, zwiastując... Właściwie to pewne było tylko to, że nie był to dźwięk związany z nudą.

Team Prisoners
Sektor ???
Wszystko działo się tak szybko. Najpierw przebudzenie. Ból, który mimo wspaniałych zdolności regeneracyjnych tej dwójki promieniował z ich ciała. Jakże trudne uniesienie powiek, które za sprawą kobiecego uroku rudowłosych pielęgniarek pochylających się w nieco sugestywny sposób nad ciałami niemalże poległych osobników. Ich oczy wskazywały jednak tylko skupienie, zaś twarz nie zareagowała nawet na zmianę rytmu wydychanego powietrza przez świadomych już tego, co dokładnie się dzieje pacjentów. Właściwie, to nie obchodziło ich nic – wiedziały dokładnie co mają zrobić, oraz jak.
- Że też Jonpa potrafi tak dokładnie oczyścić ciało z grzechu – pierwsza przemówiła ta znajdująca się bliżej Barona. - Jego ciało umarło, jednak on w jakiś sposób zdołał do niego wrócić, zmuszając je do poruszania się.
- Z całą pewnością nie powinien już żyć. – zauważyła druga, analizując kartę z wynikami badań czempiona Luny. Kilka gestów dłonią po niewidzialnym dla byłych więźniów ekranie sprawiło, że ich umysł oddał się leczniczej drzemce raz jeszcze.

***
- Poskładanie was nie było zbyt łatwe nawet dla MOICH pań – męski głos odparł, gdy za sprawą zwinnych ruchów opryszków o jakże uroczych twarzach znaleźli się na zimnej posadzce sektora D5.

- Pan chciał powiedzieć, że jesteście nam winni #10 000 CP. – opryszek numer trzy przemówił ciężkim, basowym głosem.
- Podziękujcie Jonpie – ten obarczony przez opowiadającego tą historię numerek drugim odpowiedział dokładnie tym samym tonem. Na jego zwyrodniałą twarz wypłynął uśmieszek. Najwyraźniej zasady anonimowości nie istniały w tym miejscu, a każdy ze śmiałków był wolny jeśli chodzi o tworzenie sobie coraz to nowszych wrogów.
Dwójka byłych więźniów znalazła się więc na czarnym rynku. Łącznie posiadali tylko jedną dziesiątą potrzebnej im kwoty. Jakoś musieli zyskać te pieniądze.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 31-03-2013 o 15:00.
Zajcu jest offline  
Stary 31-03-2013, 18:34   #38
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Tym co mogło martwić dwójkę byłych więźniów był fakt, że ich przeciwnik był coraz trudniejszy do zauważenia, zaś jego złote ostrze świeciło bardziej i bardziej, stając się najłatwiejszym do zlokalizowania punktem jego sylwetki.
Baron spoglądał na to przedstawienie z umiarkowanie bezpiecznej perspektywy ramienia Silvio. czuł pod łapkami drżenie jego wycieńczonego ciała, czuł jak forsuje się, by utrzymać w ciągłym działaniu swoje moce. Średnio obchodziło go,czy Kruk przeżyje, czy też znów będzie musiał podróżować samotnie, w tej chwili jednak wojownik w czerni był jednym z jego atutów i resztki jego niegodnego życia należało wykorzystać do samych granic możliwości.
Kotołak obserwował rozbłyski jasnego blasku na mieczu samuraja i jego coraz szybsze ruchy.
- Hmm... Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, pomyślałbym że... Nie, to na prawdę nie możliwe! Ha, ten łotr nie mógłby...-
Obawy Sapienzy miały bardzo głębokie motywy. Gdyby się sprawdziły, oznaczałoby to, że samuraj jest mu równym pod względem statusu. “Ale nie ciała, pamiętaj o tym.” pomyślał kot i zaczął się modlić.
- Uwielbiajmy imię Twoje, Pani Kotów, Bastet, Łowczyni Królów i pierwsza, najwspanialsza magini. Towarzyszymy ci w twoich nieogarnionych łowach jako twoja nagonka, byś zaznała naszej miłości poprzez krew i zabijanie. Jesteśmy twoimi sługami teraz, w życiach i śmierci. Przez jasność i cienie idziemy ku Twojemu domowi, by lec u Twojego tronu i nie zaznać więcej cierpienia. Pierwsza, idealna czarodziejko, prowadź nasze serca, umysły i pazury, by zawsze dosięgały celu, który sobie za naszym pośrednictwem wybierzesz, a który zawsze jest ofiarą składaną Twojemu majestatowi... Bastet, prowadź nas!-
Kotołak złożył się do skoku i odepchnął łapami od ramienia swojego kompana, by w locie jeszcze zmienić formę na ludzką. Stał teraz pomiędzy słaniającym się na nogach Krukiem, a zdradzającym ignorancję samurajem.
- W imię Pani Kotów Bast, ukorz się łowco! Ja będę teraz twoim przeciwnikiem...!- Krzyknął ku Jonpie, w myślach zaś dodał: “Jeśli masz jeszcze jakieś ciepłe uczucia w twoim mrocznym sercu, Pani, teraz czas by je okazać.”
Samurai spojrzał na swego nowego przeciwnika, najwyraźniej zachwycony tym, że ten zaczynał zabawę “na poważnie”. Cała mimika, jak i modlitwa, której jednak Jonpa nie miał prawa usłyszeć zwiastowała jedno - blondyn zamierzał spróbować przekroczyć nałożone na niego limity. Nawet wzrok barona uległ lekkiej zmianie, był jakby bardziej pewny siebie.
- Ay, ay, ay, zaczynamy rundę drugą. - powiedział ukryty za fioletowymi szatami wojownik, by po chwili wyskoczyć w kierunku przeciwnika. Jego czarne ostrze ciągle znajdowało się głęboko w przeznaczonej mu pochwie, jednak to, które pokryte było jakże bliskim sercu Sapienzy kolorem błyskawicznie starło się z wytworzonym tylko i wyłącznie z łaski bogini ostrzem. Miecz zatańczył gdy tylko jego powierzchnia starła się ze złotym ostrzem szatyna.
Coś mogło być nie tak, bowiem przekaz energii od bogini był niezakłócony zaś wykorzystywanie energii którą ofiarowała mu bogini było tym, czym Sapienza zaskarbił sobie łaskę tak wielkiej ilości osób. Niemal takiej samej jak tych, którzy go nienawidzą...
Nie mniej jednak udało się, blondyn którego poświata raz pojawiała sie raz znikała wymienił kilka uderzeń swą bronią z szermierzem, za każdym razem wyraźnie dotrzymując mu tempa.



Jedynym, co mogło go teraz martwić to fakt, że każde następne uderzenie było widoczne tylko dzięki świecącemu niczym słońce ostrzu Jonpy...
Silvio przegrał. Wiedział to, zaakceptował ten fakt. Upadł na kolana. Zawroty głowy były nie do zniesienia. To, że Kruk zaakceptował porażkę, nie znaczyło jednak wcale, że się z nią pogodził. To była jego pierwsza przegrana walka od kilku lat. W swoim świecie Silvio był niepokonany, był najsilniejszy, można się więc domyślić co czuł w tym momencie. Smutek, oraz wstyd, te dwie emocje wlały się w jego umysł niczym rzeka. Smutek, że umrze w tym miejscu, nie zaspokoiwszy swojej ciekawości, oraz wstyd przegranej, najgorszy możliwy typ wstydu. Zaakceptowanie wydarzeń jest tym, co rozwija, zaś każdy psychologiczny konflikt z którego wyjdzie się zwycięsko pozwala zrobić chociaż jeden krok do przodu, zbliżyć się do swego celu. Tak też było w przypadku Silvo - poczuł on bowiem lekki przypływ mocy, jednak wiedział że jakiekolwiek wykorzystanie energii będzie równało się utracie przytomności.
-Kocie!- Zakrzyknął Silvio z klęczek.- Ta walka staje się twoją. Ja już nie dam rady walczyć, ale to nie znaczy, że ci nie pomogę, zrobię co w mojej mocy.- To powiedziawszy Silvio swoją ostatnią wolą zmienił grawitację dookoła Samuraja, jeśli jego zaletą była szybkość należało go jej pozbawić, to właśnie robił Kruk. Czarnowłosy nie miał pojęcia ile da radę utrzymać ten efekt dlatego krzyknął do Barona: -Pośpiesz się i go zabij!
Krzyk, jak i silne wstrząśnięcie powierzchnią, które sprawiło że Jonpa na chwilę stracił równowagę były tym, co zdołała osiągnąć ostatnia wola kruka. Teraz pozostawało mu wierzyć w kota i czekać na przebudzenie. Odchodząca świadomośc podróżowała tego dnia w parze z mocą, bowiem technika Silvy dała minimalną przewagę baronowi. Na te kilka sekund.
Sam baron wiedział dobrze, ze musi spieszyć się w tej walce. Wzywając Łaskę Kociej Bogini zaryzykował wszystkim, łącznie ze swoim nieśmiertelnym ciałem. Jego partner dał z siebie wszystko, ale rany i upływ krwi dały mu się już, jak się zdaje, we znaki, pozbawiając go trzeźwości sądu, a w niedługim czasie - także przytomności. Udało mu się jednak, ostatnim wysiłkiem woli, nagiąc rzeczywistość, by wokół walczących zwiększyć przyciąganie. Samuraj zdaje się nie przewidział tego ostatniego zrywu...
Kotołak spojrzał na niego swoimi pustymi, białymi oczami i uśmiechnął się drapieżnie. Po arenie rozszedł się głos, przypominający głośny ryk polującego lwa, a sferę zwiększonej grawitacji walczących spowiła fala blasku, promieniująca od Avatara Pani Kotów.
Złote Światło Bastet nie tylko jest lekką bronią zaczepną. Jego drugim działaniem jest mocne, choć niezbyt długotrwałe oślepienie przeciwników znajdujących się w obszarze jego działania.
Spowolniony i na wpół ślepy przeciwnik nie rózni się, w rozumieniu Anicostina, zbyt wiele od pospolitego trupa. Może by więc należało przeistoczyć Jonpę w martwe ciało...?
- Idź na tamtą stronę, wojowniku i głoś po drodzę chwałę... kogo chcesz.- Powiedział Zaccaria cicho zamachując się mieczem swojej bogini i swoje zamaszyste cięcie wymierzając w kark i szyję przeciwnika.
Pęk roż nie wystarczy do tego, by wyrazić wdzięczność, jaką baron powinien ofiarować swej pani. Przynajmniej gdyby nie jakże dziwny fakt, że całe światło, które było porodukowane za sprawą jej łaski znikało, sprawiając że Jonpa był coraz słabiej widoczny. Jeden z nielicznych punktów orientacyjnych, którym był obecnie jego miecz, zniknał z pola widzenia, wysyłając falę uderzeniową sporych rozmiarów, która na stałe wryła się w wygląd areny, oferując widzom małą wycieczkę krajoznawczą po równie małym kanionie.
Nie mniej jednak złote ostrze błogosławionego przez Bastet gladiatora ruszyło przed siebie, zaś głośny jęk, który wydał się z ust celu świadczył o tym, że ofensywa odniosła skutek. Tym, co mogło dołować barona był fakt, że jego główny punkt odniesienia właśnie zgasnął, przybierając niemalże przeźroczysty wygląd.
- Symfoniczny romans światła i ciemności - głos przeciwnika był przepełniony bólem. Nawet jeśli kotołak nie miał jak ujrzeć w jakim stanie jest przeciwnik, mógł być pewien, że jego atak mu zaszkodził.
Wszystko, co znajdowało się w okolicy zniknęło. Przynajmniej tak mogło się wydawać Sapienzy, który po raz pierwszy zrozumiał znaczenie zwrotu “egipskie ciemności”. Nawet światło Bastet nie naruszało zbytnio tego faktu, dając mu sferę o półtora metrowym promieniu - to właśnie był jego bastion.
Mężczyzna-kot prychnął zniesmaczony.
- Tchórz! Tchórz i łotr!- Krzyknął w cień przed sobą.- Stanąłem przed tobą jak równy z równym, ty jednak wybrałeś hańbę...-
Pociągnął nosem, wytężając swoje kocie zmysły. Ranny samuraj... powinien wręcz cuchnąć krwią, metalem i paniką.
“Gdzie jesteś, mała myszko... W której norce się schowałeś...” myślał Zaccaria, siłą woli podtrzymując lekki blask rozchodący się od półprzejżystego ciała Avatara stanowiący jego fortecę.
Uderzenia nadchodziły z wielu stron, każde jednak zostawało sparowane przez uosobienie wszystkich działających na rzecz Bastet którzy przed nim stąpali w każdym możliwym świecie. Głośny szczęk metali pokrywał arenę co ułamek sekundy, zaś powietrze stawało się coraz cięższe i nie była to sprawka nieprzytomnego Silvo.
Nawet piasek, który znajdował się w otoczeniu rozrzucany był na wszystkie strony, jednak Zaccaria ciągle nie odnosił ran, może z wyjątkiem tego, że swiatło delikatnie chwiało się przy każdym starciu z mieczem przeciwnika.
Kilka pierwszych ciosów jeszcze bawiło Anicostina. Jednak kilka kolejnych zniesmaczyło, a ostatnie zdenerwowało.
Rozejrzał się spokojnie. W atakach Jonpy musiała być prawidłowość...
“Jeśli ataki nadchodzą z każdej możliwej strony, oznacza to, że zwyczajnie jego szybkość wzrosła. To interesujące, mimo ran... Może pozwolę mu żyć jako mój sługa?” pomyślał baron i uśmiechnął się jak zadowolony drapieżnik. Siłą woli nakłonił krąg światła wokół siebie, by zwiększył promień o kolejny metr lub dwa. Jonpa nie mógł poruszać się bardzo daleko, żeby jego ataki wręcz były skuteczne.
- Chcesz się bawić? Więc się zabawmy...- Rzekł przed siebie czempion Pani Kotów, zwijając wolną rękę w pięść. Dłoń avatara wypełniła się białym, jasnym blaskiem skoncentrowanej energii.
- Niczego się nie uczysz, prawda? - zapytał wyraźnie rozbawiony samuraj. Jego głos nadszedł z krawędzi świetlnego kręgu. Baron zauważył, że próby zwiększenia szerokości “jego” części areny walki była tak skuteczna, że aż zbędna.
Światło zadrżało raz jeszcze, zminiejszając obwód “bezpiecznego” obszaru który tworzył sobie Sapienza.
- Bu! - Jonpa zawołał głośno zza pleców swego przeciwnika. Złote ostrze zderzyło się z ciałem czempiona Bastet, a właściwie z aurą, która je otaczała. Ta zaś zareagowała błyskawicznie, ustępując przed nim niczym masło krojone odpowiednim do tego nożem. Włócznia, która miała zostać poświęcona ku chwale kociej bogini ogniska domowego nagle stała się jakby mniejsza, słabsza.
- Przeciwnie, uczę się cały czas.- Odparł Zaccaria i kożystając z krótkiej chwili słabnącej kontroli odwrócił się na pięcie i ciął mieczem z podlewu (to jest z dołu do góry od prawego boku przeciwnika), chwytając mocno oburącz rękojeść. Energia, która nie została użyta do wykonania Włóczni Bastet powinna zintensyfikować to cięcie, przeskakując na sztych miecza. Zaccaria robił już tak kiedyś... Wtedy się udało. A nawet jeśli nie, zawsze będzie miał atak drugiego kontaktu w ręku. Strzał promieniem mocy bogini nie różnił się zbytnio od strzału z rewolweru. Celność kotołaka była niezawodna.
Zaccaria odwrócił się tak szybko, że jeśli Silvo mógłby spojrzeć w tym momencie na swojego partnera ujrzałby kogoś, kto jest obrócony w dwie strony jednocześnie. Szybkosć kotołaka była godna podziwu, przynajmniej na tych poziomach wieży. Chwała nie była jednak tym, co było właśnie teraz potrzebne blondynowi. Znacznie więcej dałaby mu jakakolwiek defensywna akcja. Te jednak uwłaczały dumie każdego prawdziwego szermieża.
Ostrze Jonpy wbiło się w ciało Sapienzy, krew wypłynęła z rany jakby światło nie miało nic do powiedzenia w starciu z tym właśnie ostrzem. Chwilę później w działanie wszedł jednak plan istoty, której ofiarowane były niemalże boskie moce.
Nawet jeśli złote ostrze opierało się fali światła, która wzmacniała uderzenie mieczem, niemalże pochłaniając je, to wszystko okazywało się mieć swoje granice. Zaccaria instynktownie odskoczył, niemalże znajdując się w miejscu lądowania gdy tylko wzbił się w powietrze.
Gigantyczna fala światła przemknęła przez arenę, zaś blondyn mógł być pewien, że nie był to efekt tylko jego zdolności. Ba, przeczuwał że ktoś poza Bastet maczał w tym swe gotowe do intryg palce. Zderzenie złotego podmuchu, ciężko bowiem nazwać ten atak w jakikolwiek inny sposób z barierą otaczającą arenę wprawiło cały budynek w drganie. Nawet jeśli widoczność była niemalże zerowa, to Sapienza mógł przeczuwać że miejsce ich pojedynku przecina drugi już, równie płytki co poprzednio krater. Jonpa stał dokładnie tam gdzie wcześniej, wpatrując się z niedowierzaniem w efekt swego ataku. Egipskie ciemności zaczynały przepuszczać przez siebie nieco światła, będąc już nieznośnym utrudnieniem.
Baron obnażył miecz. Zęby również. Odetchnął głebiej, by pozwolić swojemu ciało przynajmniej na pobieżne zatamowanie krwawienia. Kiedy walczył, nie było na to czasu, jednak teraz, kiedy mógł już dostrzegać samuraja i lepiej przygotowywać się do parowania jego ciosów, mógł pozwolić sobie na szybkie odzyskanie (przynajmniej częściowe) swoich sił witalnych.
Cały jednak był do granic skoncentrowany, zarówno przyrodzonym, niezwykłym umysłem, jak i wypożyczonym od bogini ciałem, by w każdej chwili przyjąć Jonpe na zastawę.
Jonpa zniknął. Z całą pewnością to nie siła mięśni wprawiała jego ciało w ruch. Właściwie, ciężko było mówić tu o jakimkolwiek ruchu, bowiem jego sylwetka dosłownie zniknęła. Baron odruchowo wyczulił zmysły jeszcze bardziej, parując atak, który nadszedł bez żadnej zapowiedzi. Tłum, który dopiero teraz zyskiwal wgląd do walki zawtórował głośno. Krzyki wspierające zawodników zaczynały się przełamywać, każdy dopingował obie strony, tak jakby chodziło tutaj tylko o wspaniałe widowisko.
Mordercza wymiana ciosów ustała tak nagle, jak się zaczęła, wprawiając Zaccarię w stan głębokiego zakłopotania. Był pewien, że jest szybszy od swego przeciwnika, jednak coś tutaj się nie zgadzało.
Ból nadszedł znienacka, prawa ręka nagle opadła bezwładnie. Tylko pancerz Bastet sprawił, że jego kończyna nie podzieliła losu tej, należącej niegdyś do Silvo. Nawet jeśli poprzednie rany zaczynały się goić, to fakt, że w rękach przeciwnika po raz kolejny znajdowało się czarne, nie zaś złote ostrze dawał powody nie tylko do myślenia, ale i do strachu.
- Eh... Oby w cenę biletu na tę arene wliczony był obiad...- Westchnął Zaccaria, przyzwyczajony do łatwego i wygodnego życia. Zwrócił białe tęczówki na przeciwnika i zmierzył go od góry do dołu.
“Hmmm... Co można o nim powiedzieć... Myśl, tak cię uczył Bernard! Jest silny w zwarciu, ale nie do końca radzis sobie z walką na dystans. Tak jak mówił ten kundel, Kruk - z powyżej 5 metrów jest dość bezpiecznie... Nadal jednak mam wrażenie, że bawisz się mną, moja pani. To zemsta, za to ostatnie, co? Hehehe.” Zaśmiał się.
Mimo wszystko, nie było mu do śmiechu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bez pomocy avatara Bast nie byłby w stanie nawet myśleć o stawaniu z Jonpą, nie mówiąc już o wygranej. Dlatego musiał postarać się zakończyć tę walkę tak szybko, jak to tylko możliwe... w ten czy inny sposób.
“Światło i mrok... światło i mrok... Czy i jego wspierasz mocą, moja pani? A może to ten zazdrosny, wzgardzony...?”
Cóż, to do Bastet było akurat podobne... Ale teraz należało powziąć pewne kroki.
- Nie męczy cię to już, przyjacielu? Odłóżmy miecze i chodźmy na drinka!- Zawołał, chociaż prewencyjnie przyjął postawę pozwalającą mu na szybką obronę, jak i kontratak. Miał pewien plan. Ryzykowny, ale jaki plan nie jest?
Zamierzał wykonać przy najbliższym ataku samuraja słynny w niektórych kręgach ruch pasatta-soto.
- Właściwie... - westchnął Jonpa. Jego ciało rozmyło się tak jak wcześniej, jednak Sapienza czuł się dziwnie bezpiecznie.
- Jeden z was może odpokutować za grzechy dwójki. - powiedział, pojawiając się nad nieprzytomnym krukiem. Uśmiechnął się.
- Jakiego drinka proponujesz? - zapytał przykładając ostrze do głowy Silvo. Zimny metal miał najwyraźniej być ostatnią przyjemnością, jakiej zazna jego ciało. Samuraj uniósł jedną rękę w górę.
- Zabij, zabij! - tłumy krzyczały bez problemu dorównując swym antycznym przodkom. Gladiator spojrzał na barona, tak jakby to on pełnił tutaj rolę cesarza.
- Brzmisz i zachowujesz się jak wyznawcy Symriona...- Powiedział, a przez jego głos przeniknął cień pogardy.- Ale wydajesz się bystrzejszy od nich.-
Sapienza był nieco zmęczony. Miecz Bastet wchłonął się do wnętrza jego aury, ponownie rozpadając na drobinki światła, sam avatar pozostał jednak stabilny. Anicostin podszedł również do ciała Silvio i spojrzał na niego z góry. Cóż, w zasadzie nie wiązały go z nim żadne ciepłe emocje. Kotołak traktował swojego partnera tak jak wszystkich innych: jak narzędzia we własnych dążeniach...
- Myślałem o złotym rumie...- Wyznał, zwracając białe oczy na Jonpę.- Nie piłem go dawno, w moim kraju powinien właśnie zawijać okręt z ładunkiem świeżego, aromatycznego trunku...-
Przybrał rozmarzony wyraz twarzy, jakby był zupełnie spokojny stojąc tylko na odległość ciała powalonego kamrata z wciąż groźnym przeciwnikiem.
- Zdaje mi się nawet, że wypiję za twoje zdrowie, przyjacielu.- Powiedział Zaccaria w nieokreślonym kierunku i szybkim, zamaszystym ruchem wezwał miecz do zdrowej ręki i wykonał wysokie pchnięcie “w czwartą” ciała samuraja.
- Niczym kot...! - samuraj zaśmiał się głośno, zaś jego ostrze przejechało po padającym na ciało kruka cieniu barona.
Atak czempiona Bast był dobry, był wystarczająco szybki by zanurzyć ostrze w bark Jonpy. Przynajmniej do momentu, w którym Sapienza nie upadł na ziemię, pozbawiony przytomności. Czarne ostrze przemknęło po cieniu stworzonym przez jedną z barier, która kilka chwil wcześniej oberwała z mieszanki dwóch ataków pochodzących z ręki gladiatorów. Tym razem jego celem była głowa.
- Cholera - jeden z trójki mistrzów areny podsumował, przykucając z bólu. - Po prostu pięknie - skwitował widząc krew wypływającą na jego fioletowe kimono. Czerwona zaraza rozprzestrzeniała się po jego najcenniejszym, najprawdopodoniej ulubionym elemencie garderoby. Szermież zachwiał się lekko, z trudem powstrzymując swe ciało od kontaktu z jakże chłodną ziemią.
Minęło kilka długich minut nim skryty za coraz bardziej czerwonym kimonem wstał i ukłonił się widowni.
Jedno było pewne, Sapienza zyskał swej osobie sporo rozgłosu.

*** ~ ***

Dwójka wojowników przebudziła się niemal jednocześnie, lecąc w przedziwnym wagonie do bliżej nieustalonego celu. Urocze, rudowłose pielęgniarki właśnie kończyły wspomagać ich naturalnie zwiększoną regenerację.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 02-04-2013, 18:05   #39
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Przyjęcie do swego ciała kolejnej osobowości było... fascynujące. Jedyne porównanie jakie im przyszło do głowy to jak zdjęcie człowiekowi z barków ciężarów, które nosi już tak długo, że zupełnie o nich zapomniał.
Źle... bardzo źle. Postanowili, że będą coś takiego ograniczać do minimum. Uczucie było zbyt wspaniałe. Nie trudno było porównać je do uniesień zapewnianych przez narkotyki.
~ Dziękuje Ci za pomoc ~ powiedział Rayner gdy wrócił do swego szmacianego ciałka ~ jednak dziwne to doznanie, kiedy w jednym ciele znajduje się tak wiele istnień...Nie oddale się od Ciebie”
Zmarszczyli brwi. Czemu odczuwane wrażenia były aż tak różne? Rayner CHYBA nie raz już korzystał z czyichś ciał, więc raczej był przyzwyczajony do dzielenia ich z inną osobowością. Może kwestia dzielenia go z dwiema? Albo coś innego, związane z wyjątkowością umysłów Kenya-Shury bęących tak blisko siebie, że wyznaczenie granicy pomiędzy było by niemożliwością. Postanowili się nie zastanawiać. Rayner tego nie lubi więc nie będzie nalegał by powtórzyć, a Kenya-Shura lubią zdecydowanie zbyt bardzo by chcieć to powtórzyć.
- Rozejrzymy się po okolicy. Prawdopodobnie wrócimy tu za godzinę a na pewno za trzy godziny. Jeśli chcesz nam partnerować podczas turnieju to bądź tu, jeśli nie masz na to ochoty, bądź ją stracisz z jakiegtoś powodu to nie będziemy mieć ci za złe jeśli cię nie będzie. - mówiąc ostatnie słowa przykcnęli, a gdy już powiedzieli wyskoczyli kilkanaście metrów w górę, podczas lotu przeobrazili się i odlecieli na skrzydłach myszołowa, by zobaczyć gdzie są.
Latali na wysokości pozwalającej dostrzegać cokolwiek, ale nie dawało to upragnionego efektu. Miasto było tak wielkie, że Kenya-Shura mogliby latać całymi dniami tylko po to, by nadal nie zyskać żadnych informacji o tym miejscu. Musieli chcieć znaleść coś konkretnego. Tylko wtedy wiedzieliby, że są tam, gdzie chcieliby być. Ostatecznie postanowili spojrzeć na całokształt ze znacznie większej wysokości. Takiej by móc objąć je całe.
Szczyt nieba zawsze miał swych panów. Tak też było i tym razem, bowiem Kenya-Shura błyskawicznie napotkali w swym otoczeniu drapieżnika, który zdawał sie być nieco silniejszy niż oni. Przynajmniej, gdyby nie to, że ta dwójka została wywyższona i to im należy się to, co znajduje się ponad innymi.


Stalowy ptak miał inne zdanie i zamierzał to udowodnić. Jego skrzydła zablokowały się, on zaś rozpoczął gwałtownie tracić wysokośc, zniżając się tym samym coraz bliżej pułapu zajmowanego przez myszołowa. Smutne, stalowe oczy wpatrywały się beznamiętnie w swój cel, zaś jedynym dźwiękowym zwiastunem ataku był ten wydawany przez powietrze, które uparcie hamowało stalowego łowcę. Perspektywa, z której Kenya-Shura mogli obserwować swego napastnika była dla nich tak nie naturalna, że nie byli w stanie określić jego rozmiarów.
Kenya-Shura zmarszczyli brwi. Przynajmniej mentalnie, bo myszołów nie był zdolny do czegoś takiego. Czy pokonanie ich liczyło by się jako znalezienie sobie i wypełnienie wyzwania?
Zapikowali niemal pionowo w dół, a gdy nabrali prędkości przeistoczyli się w kolibra, który był ich ulubioną formą przyjmowaną gdy chcieli być maksymalnie mobilni i jeszcze udoskonalili tę formę wykraczając dużo ponad zwykłego przedstawiciela tego gatunku. Odwrócili się, by widzieć dokładnie pedzącego drapieżnika i wybrać doskonały moment by uniknąć jego ataku.
Zwierzyna, ciężko bowiem nazwać uciekającego przed stalowym orłem ptaka czymkolwiek innym, miała dobry plan. Przynamniej gdyby zaczynali z równych prędkości, jednak napastnik był posiadał znacznie większą prędkość na samym początku. Wokół ciała agresora uwidoczniała się jasna poświata, czymkolwiek ona była.
Koliber zdołał poderwać się, by uniknąć ataku pomimo jego jakże malutkich skrzydełek, których prędkość sprawiała, że ciężko było stwierdzić gdzie dokładnie znajdują się w tym właśnie momencie. Jedynym problemem było jednak to, że orzeł okazał się znacznie większy niż pozornie się wydawało - rozpiętość jego skrzydeł wynosiła blisko pięć metrów. Zwierzyna zdołała uniknąć nurkującego króla przestworzy, jednak nie dała rady ominąć powietrznej aury swego przeciwnika - skrawek jej ciała został złapany i wciągnięty w kierunku tego, który szczęśliwie dla Kenyi-Shury był już nieco dalej i nabierał wysokości.
Koliberek błyskawicznie odzyskał stateczność i zaczął też się wznosić aby nie dać mu ponownie zaatakowac z góry.
Wyścig trwał, jednak za sprawą wywyższenia ofiarowanego kolibrowi przez samą Lunę, to mniejsze zwierze znalazło się na szczycie szybciej niż stalowy król najwyższych elementów piątego piętra.
Kenya-Shura wciąż się wznosili, na razie grając defensywnie. Chcieli zmusić ptaka do ucieczki, (czytaj: z łowcy stania się ofiarą) lub do ataku bez przewagi wysokości. i przystąpili do ofensywy.
Ulepszone dziecko matki natury, którym niewątpliwie był stworzony przez wywyższonych Luny bez problemu dogoniło twór ludzkich rąk, jednak nie było w stanie zbliżyć się do powierzchni jego ciała, zaś przy każdej próbie powietrzna aura odrzucała kolibra.
Kenya-Shura zirytowali się, przeoblekając w znac znacznie większą formę. Tym razem już nie wyglądała na jakiejś konkretne zwierze. Bardziej jak wielki żuk.który zamiast nóg miał jakiegoś rodzaju żylaste pętle, stworzone na wzór ścięgien były twarde. Zapikowali jeszcze raz, chcąc złapać ptaka w jedną z tych pętli.
Niestety stalowy ptak nie zamierzał zmieniać swej prędkości zależnie od tego, jaką osiągnie jego przeciwnik. Cały czas poruszał się ze stałą prędkością, przynajmniej gdyby nie liczyć jego nurkowań. Tym razem jednak stalowy orzeł zatańczył, wykonując obrot wokół własnej osi. Gdy tylko był obrócony w stronę czegoś, co kiedyś było żukiem, teraz zaś, za sprawą spaczonego umysłu wywyższonego Luny posiadało liczne macki, jego skrzydła machnęły z wyjątkową siłą. Niestety dla orła, energia ktorą wytworzył była aż zbyt wielka - jego metalowe ciało zostało odrzucone kilka metrów w tył, z trudem manewrując między budynkami. Kenya-Shura nie posiadali tyle szczęścia, zaś ich ciało zostało odrzucone wbijając się w szczyt jednego z pobliskich budynków.
Zimny beton nigdy nie był miłym miejscem do odpoczynku, zwłaszcza, gdy zamiast kłaść się na nim, zostało się na niego wrzuconym. Szczęśliwie dla wielkiego żuka jego chitynowy pancerze był na tyle wytrzymały, by powstrzymać większość zniszczeń.
Kenya-Shura zaklęli w duchu. Woleli ziemię niż niebo, a ta przygoda ich tylko w tym utwierdzała.
Wczepili się w budynek, który zaraz zaczął obrastać dziwną, kameleonowatą masą, który przyjęła kolor i fakturę budynku, nie pozwalając się odróżnić. Wszystkie ważne narządy zostały przeniesione, zostawiając pustego żuka jako wabik i dzieląc mase na osiem potężnych macek.
Stalowy król leciał, by wykończyć zwierzynę - przynajmniej takie były założenia, skąd bowiem miał wiedzieć iż chityna okaże się wytrzymalsza niż składnki tworzące ściany wieżowca. Jeśli chodzi o wywyższonych przez Lunę, to z calą pewnością posiadali oni ogromną przewagę otoczenia, ciężko bowiem zaatakować kogoś, kto znajduje sie w takiej właśnie pozycji nie narażając przy tym swego bezpieczeństwa, czy, co nawet ważniejsze - nie spowalniając.
Atak nastąpił znienacka, zbliżając się do całkiem poprawnie wykonanej transformacji osobników, których doceniła sama Luna. Kenya-Shura odczuli silne uderzenie, jednak ich plan zadziałał, przynajmniej do pewnego momentu. Udało im się pochwycić stalowego króla, jednak nie zdołali przytrzymać go przy sobie, to on wyciągnąl ich w powietrze. Był to jednak jeden z najlepszych możliwych do osiągnięcia wyników, co donośnie zakomuniował mechaniczny orzeł, krzycząc niczym uchwycona ofiara. Macki żukośmiornicy zaciskały się powoli na powierzchni jego ciała...
To już koniec. Pomyśleli do siebie Kenya-Shura i zaczęli kolejną przemianę. Tym razem, z zewnątrz, forma wyglądała trochę jak wielka żułwia skorupa, bez żadnych otworów, tylko wystawały z niej kawałki stalowych skrzydeł, sam koniuszek dziobu i całkiem spora tylna część ogona. To była bardzo ciężka forma, ciężka i krępująca dla ptaka.
To, co kierowało królem przestworzy było jednak znacznie inteligentniejsze niż Kenya-Shura mogli przypuszczać. Jak wiadomo efekty przyciągania zależne są od masy obiektu, ta zaś gwałtownie wzrosłą gdy tylko wywyższeni Luny przyjęli postać wielkiego żółwia. Nie przeszkodziło to jednak nieugiętemu niczym zimna stal orłowi, który wykorzystał dodatkowy balast jako element przyśpieszający jego nurkowanie. To zaś błyskawicznie wytworzyło wokół niego stworzoną z powietrza aurę, która pozostawiła na żółwiej skorupie kilka pęknięć, nie raniąc jednak właściwego stworzenia. Orzeł z trudem zdołał przerwać manewr nurkowania nim zdeżył się z ziemią i wyglądało na to, że trochę minie nim powtórzy tą właśnie próbę.
Dobra. Kenya-Shura zdecydowanie nie spodziewali się, że nie uda im się ściągnąć ptaka na ziemię. Cóż. Gdy tylko zorientowali się, że ptaszkowi uda się nie uderzyć w ziemię sami zaczęli przemianę, w formę podobną do tej której użyli do złapania piłki w pierwszym teście. Dwumetrowy humanoid o wyraźnie przerośniętej połowie ciała, z tym, że teraz wielka ręka nie była zakończona maczugą, a plątaniną macek, w której znajdował się właśnie orzełek. Jeśli uda mu się unieść taką masę... brali pod uwagę odpuszczenie mu w takiej sytuacji. W nagrodę za bycie tak wspaniałym drapieżnikiem.
Czerwone światło przebijało się nieśmiało przez całą sylwetkę ptaka. Kenya-Shura z trudem ujżeli podobne kilkadziesiąt metrów dalej. Nie mogli jednak spodziewać się tego, co zaraz się stanie.
*Tik* *Tak* *Tik*
Gdyby nie fakt pędu powietrza, który umyślnie zabierał większość dźwięków z poza zasięgu tych możliwych do usłyszenia, wywyższeni Luny zapewne odskoczyliby. Tym razem jednak nie mieli jak wykonać tego właśnie manewru - stalowy ptak wybuchnął, wgniatając mięśniaka w ziemię. Kilka żeber na pewno zostało połamanych, jednak kończyny były w całości. Najwyraźniej spotkanie z orłem miało być początkiem czegoś większego.
Wybrańcy Luny wylądowali na ziemi wracając do swojej normalnej, bezpłciowej formy. Jeśli odczuwali ból, to nie bardzo dali to po sobie poznać. Jedynie z niesmakiem przyjrzeli się swojej ciężko pocharatanej dłoni, która była tą plątaniną macek. Nie do końca tak to miało wyglądać, ale jednak jest to swycięstwo nad orłem. Rozejrzeli się wokół w poszukiwaniu nowych zagrożeń.
Zagrożenie jednak nie nadchodziły, nawet czerwone światło które ukazało im się na kllka sekund przed wybuchem zniknęło. Kenya-Shura złożylo dłonie mobilizując swoje ciało do wyleczenia ran, a te zaczęły się zasklepiać, a gdy już wyglądąły przyzwoicie znów przeoblekli się w myszołowa i wznieśli do nieba chcąc zobaczyć miasto z góry.
Tym razem wycieczka na szczyt miasta była znacznie przyjemniejsza, pozbawiona przeszkód. Myszołów szybko znalazł się na szczycie pobliskiego budynku, rozglądając się w poszukiwaniu tajemniczego czerwonego światła. To zaś pojawiło się na kilka sekund, by po chwili zniknać.
Zaciekawieni i pewni, że w razie potrzeby dadzą radę uciec, rozłożyli skrzydła i polecieli w kierunku światła.
To zaś, dokładnie tak samo jak świat, usłuchało swoistego wezwania złożonego przez wywyższonego przez Lunę. Nie minęła chwila, a znalazł się w ulokowanym na jednej z wyższych kontygnacji podniebnych wieżowców warsztacie. Przez jedną z szyb przebijała się postać krocząca w koło dużej, czerwonej maszyny.


Czerwony kolor jego ubrania idealnie zlewał się z dokładnie takim samym odcieniem pancerza, jaki właśnie się zajmował. Kilka ruchów jego dłońmi sprawiło że zbroja poruszyła się złowrogo, nie zdając sobie jednak sprawy z tego, kto właśnie ich obserwuje. Gdzieś w okolicy upadło kilka przedmiotów, zaś na scenę wkroczyła druga osoba.


Drugi z osobników przybrany był w kolory będące ostatecznym ucieleśnieniem nadziei wyraźnie przedrzeźnał się z pierwszym, który był wyraźnie zirytowany tym faktem. Palec zielonej istoty uniósł się nieco w kierunku jej ust, tylko po to by wykorzystać uniwersalny gest starych pań służący do zwrócenia komuś uwagi. Wybrańcy Luny, mając czas i rany które potrzebowały czasu by całkowicie zniknąć przysiedli na barierce i obserwowali co się dzieje w środku.
Bazując na gestykulacji ptak bez problemu wywnioskował, iż ta dwójka nie jest na aż tak przyjacielskich stosunkach, jak mogłoby się wydawać. Istota o trawiastej barwie ciała zbliżała się do tego, którego odcień ubrań kojarzył się nieco z wielkoludem - towarzyszem Raynera. Chłopak wykonał kilka ostatnich gestów rękoma, by po chwili wskoczyć do maszyny.
Kenya zaciekawiła sie robotem i postanowiła, że chce porozmawiać z tymi istotami. Gdy nie patrzyły w okno przyjęła formę nastoletniej, ślicznej dziewczyny.

I czekała aż ktoś zwróci na nią uwagę, wciąż siedząc na barierce, non stop na krawędzi równowagi i runięcia w dół. To akurat było, przedewszystkim, zabezpieczenie. W razie potrzeby mogła natychmiast rzucić się do ucieczki, a podczas spadania przeoblec w jakieś skrzydła, ale Kenya też prezentowała bardziej towarzyską i weselszą część osobowości wybrańców Luny i po prostu sprawiało jej to jakąs nieokreśloną, dziecięcą frajdę. Gdy wreszcie ją spostrzeżono wyszczerzyła wszystkie ząbki w uśmiechu i pomachałą szeroko dłonią.
 
Arvelus jest offline  
Stary 02-04-2013, 21:15   #40
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Violet
Sektor D5

Znowu znalazła się w innym miejscu, zupełnie różnym od piasku areny po którym stąpała przed chwilą i od czegokolwiek co w życiu widziała, zdążyła się już jednak przyzwyczaić do nagłych zmian otoczenia, rozejrzała się więc tylko próbując dociec jakie tym razem zadanie zostanie przed nimi postawione. Minęła dobra chwila nim zdała sobie sprawę że to nie tak, że tym razem jest inaczej i chyba nikt niczego na razie od nich nie chce. Podpatrując Strifea zamawiającego piwo sama również postanowiła skorzystać z terminala, niezbyt wprawnie jej to szło, ale wreszcie i ona otrzymała swoją porcję sałatki z dziwacznych, a jednak smakowicie wyglądających roślin i szklankę orzeźwiającej lemoniady, a przynajmniej czegoś bardzo do niej podobnego. Wreszcie upragniona chwila spokoju. Przeżuwając powoli przyglądała się miastu. Nie wyglądało na ogarnięte wojną, wybuchy nie niszczyły budynków, a ciała nie walały się po ulicach, nie było więc źle. Sielankę zakłóciło nagłe pojawienie się rudowłosej kobiety w białym stroju. Czyżby to ona miała dla nich zadanie? Nie, miała tylko doprowadzić rannych do porządku. Co dziwne zachowywała się jakby się znały, chociaż Violet była pewna że nigdy wcześniej jej nie spotkała. Nie pojmowała dlaczego miałaby być dla pielęgniarki „ważna”, ale zdecydowanie nie protestowała przeciwko jej zabiegom, jej sierść szybko odzyskała blask, a grzywa została idealnie ułożona. Nic więc dziwnego że kiedy klacz opuściła pojazd na jej pysku gościł szeroki uśmiech.

Kobieta z olbrzymiego ekranu powiedziała, że znajdują się na piątym piętrze, Violet więcej nie było trzeba, doskonale wiedziała jakie ma zadanie i jak się za nie zabrać. Przez chwilę stała jeszcze oszołomiona ilością i różnorodnością istot przemieszczających się wokół, zdążyła nawet zobaczyć jak Strife nawiązuje nową znajomość. Potem tak jak pokazał jej jeździec przełączyła Kieszeń w tryb widoczny, kolejnym poleceniem schowała swoją torbę, ba nawet odczytała wiadomość od Lucy. Była z siebie naprawdę bardzo zadowolona, obsługa Kieszeni szła jej wprost wyśmienicie, teraz pozostawało już tylko jedno.
-Wskaż drogę.- powiedziała, a kula posłusznie spełniła jej polecenie. Przestudiowawszy mapę ruszyła do celu, chyba nikt nie zwrócił uwagi na jej odejście.

W miarę jak się zbliżała okolica robiła się delikatnie mówiąc „nieciekawa”, na szczęście póki co nikt się nią nie przejmował. W pewnym momencie jej uwagę przykuła tablica ogłoszeń. Niewiarygodne! Pięćset miliardów nagrody. Ciekawe czym ten osobnik zasłużył sobie na to by ktoś zaoferował tak astronomiczną sumę za jego głowę i jak potężny musiał być? Czy byłby w stanie zmierzyć się z… Potrząsnęła głową, tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć. Właśnie wtedy ktoś za jej plecami się odezwał.
-Hm? Ambitny?... Myślisz że interesuję się tymi ogłoszeniami?- zapytała odwracając się by zobaczyć z kim ma do czynienia, gotowa natychmiast zareagować.



Ubrana w czerwień dziewczyna o błękitnych włosach zdawała się być posiadaczem owego głosu. - Właściwie to czemu by nie? - spytała się, zaś jej złote oczy skierowały się w kierunku należącego do kucyka ryjka. Dopiero teraz Violet mogła ujrzeć gładką cerę rozmówczyni, oraz ładnie zaakcentowane usta. Jeśli chodzi o wygląd, to jakby to powiedział Strife: “Niżej tylko lepiej”.
- Pieniądz zawsze służy, a ty na zamożną nie wyglądasz - dodała po chwili jakby na swoje usprawiedliwienie.
Dziewczyna nie wyglądała na groźną niemniej jej obecność w takim miejscu wydała się jednorożcowi podejrzana, toteż postanowiła zachować czujność.

-Czemu by nie?- powtórzyła jak echo- Może temu że wydają się niezwykle silni nawet na pierwszy rzut oka? Nie pożądam pieniędzy na tyle by ryzykować dla nich życie- tu ponownie zerknęła na wizerunki- tfu skazywać się na pewną śmierć. Są inne sposoby żeby zarobić. A teraz wybacz muszę już iść.- ponownie wywołała mapę sprawdzając położenie poszukiwanej przez siebie osoby.

- No cóż - westchnęła dziewczyna oddalając się od kucyka, który jednak nie był tak słodki jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie dość, że morderczyni sprawdzała nagrody za głowy jakichś psychopatów, to jeszcze gdy tylko blondwłosa dziewczyna odezwała się w jej kierunku, ta niemalże zignorowała ją, wykonując mniej niż zwyczajowy “small-talk”.
Samica poruszała się w sobie bliżej znanym kierunku, zatrzymując się w końcu przed starym barem: “Na skraju raju” - dumnie głosił szyld. Z wnętrza dochodziły najróżniejsze krzyki, śmiechy, a nawet jęki i płacze, jednak Violet nie zamierzała się zlęknąć, wręcz przeciwnie - wkroczyła do przybytku z siłą znacznie większą niż wskazywało na to jej ciałko.



Jedna przedstawicielka płci pięknej kontrastowała z resztą tego miejsca. Przede wszystkim była czysta... Ba, je zapach zdawał się być całkiem przyjemny dla otoczenia, niemal tak samo jak delikatna, nieco podniosła atmosfera, którą roztaczała wokół jej stolika. Siedziała sama, najwyraźniej na kogoś czekała, kieszeń zaś potwierdzała przypuszczenia Violet - to właśnie był adresat przesyłki.

Dziewczynka została z tyłu, może klacz niepotrzebnie niepokoiła jej obecność i dziwne pytanie, zadane jakby tamta uważała pokonanie osobników z ogłoszeń za prosty sposób na zdobycie pieniędzy na swoje wydatki. Nieważne, bo właśnie dotarła do celu, odnalazła adresata niecodziennej przesyłki którą niosła przez piętra.
-Kieszeń: wyjmij jabłko.- rzuciła cicho do urządzenia, a kiedy owoc znalazł się już w jej dłoni podeszła do stolika zajmowanego przez znajomą Lucy.
-Witam, nazywam się Violet. Lucy prosiła mnie żebym ci to dostarczyła.- powiedziała pokazując kobiecie przedmiot swojego zadania.

- Ohh... Dziękuję. - pośrednia znajoma uśmiechnęła się, widząc że ta, na którą widocznie oczekiwała, nadeszła.
- Jestem Maria Steelguard, miło mi. - przemówiła po chwili zastanowienia. Jej ręka w wolnym geście uniosła się w kierunku jabłka - najwyraźniej czekała na wyraźne pozwolenie rozmówcy.
Violet skinęła kobiecie głową, w przeciwieństwie do Marii jej wcale nie było miło. Nie, oczywiście że nie z powodu tego spotkania, to miejsce w którym się odbywało zdecydowanie nie pasowało klaczy, wolałaby jak najszybciej wrócić w bardziej cywilizowane rejony, zatem kiedy tylko zorientowała się że jej rozmówczyni nie okazuje zdziwienia zdając się wiedzieć o co chodzi podsunęła owoc bliżej na otwartej dłoni.
-Proszę.
Maria przyjęła podarunek, który już pierwotnie należał do niej z uśmiechem na ustach, który przypominał ten, z jakim biblijny ojciec witał domniemanego marnotrawnego syna w jednej z przypowieści spływających z ust mesjasza. Jej dłoń szybko uniosła przedmiot do ust, nadgryzając jego kawałek.
- Ahh... Wspaniale smakuje - odpowiedziała rozbawiona miną, która zapewne zaraz wypłynie na twarz kucyka, który to nie miał jak zobaczyć wnętrzności owocu.
Faktycznie brwi Violet powędrowały do góry, gdy okazało się że jej przypuszczenia iż przedmiot, który transportuje jedynie wygląda jak jabłko wcale jabłkiem nie będąc najwyraźniej okazały się błędne.
- A więc to jednak był zwykły owoc? Mogłabyś mi wyjawić dlaczego Lucy chciała ci go przekazać?- zapytała, nie szczególnie licząc na jasną odpowiedź. Jednocześnie spróbowała wykryć swoją magią coś niezwykłego w nadgryzionym przysmaku.
- Kto powiedział, że to zwykły owoc? - rozmówczyni była wyraźnie zdziwiona teorią klaczy. Jej brwi uniosły się nieznacznie, idealnie naśladując zdziwienie Violet. Magiczny róg potwierdzał jej słowa, z pewnością nie był to zwykły owoc.

Posiadaczka fioletowej grzywy wzruszyła na te słowa ramionami, po czym zdecydowała się usiąść przy stoliku Marii.
- Nikt tego nie powiedział i jeśli mam być dokładna to również niczego innego na temat tego czym jest ten przedmiot i w jakim celu miałam ci go dostarczyć. - odparła- Mogę jedynie snuć na ten temat domysły. Lucy jest kowalem, myślałam więc że to jakiś jej wyrób jedynie ukryty pod postacią owocu, dlatego zdziwiło mnie że zamierzasz go zjeść. Teraz mam już pewność że to nie jest „zwykły” owoc, jednak nadal nie mogę pojąć na czym polega jego niezwykłość. Zechciałabyś zaspokoić moją ciekawość i wyjaśnić z czym mam do czynienia? Oczywiście jeśli to nie tajemnica.- zakończyła swoją małą przemowę, jej rozmówczyni nie mogła wiedzieć, że wypowiedzenie takiej ilości słów za jednym zamachem nie zdarzało się Violet często.

- Ahh, jeśli tego właśnie chcesz. - kobieta, która teoretycznie miała być ucieleśnieniem spokoju i dobrego wychowania zaśmiała się głośno, podrzucając jabłko do góry. Ostrze, które posiadała przy pasie błysnęło na chwilę, by znaleźć się w swej pochwie mrugnięcie oka później. Róg Violet przekazał jej informację, których z całą pewnością nie zyskałaby bez dostępu do jego nadnaturalnych zdolności. Ostrze wydawało się zatrważająco podobne do blondwłosej, którą spotkała pierwszego dnia swej podróży. Czuła, jakby Lucy była w tym pomieszczeniu, czy raczej - jakby cząstka jej duszy znajdowała się tutaj i właśnie rozcięła owoc.
W odczuciu klaczy całe pomieszczenie pokryło się czerwienią, zaś wszyscy stanęli w bezruchu,
- Rajski owoc. - powiedziała przedstawicielka stalowej gwardii. - Przy odpowiednim wykorzystaniu daje tak wiele - dodała po chwili uśmiechnięta.

Klacz wstała oszołomiona, odpowiedzi w tej formie zdecydowanie się nie spodziewała. Nagle poczuła co tak naprawdę może oznaczać powiedzenie iż ktoś „wkłada serce w swoją pracę”, wrażenie obecności Lucy było dojmujące. Wszechogarniająca czerwień i nagły bezruch robiły nie mniejsze wrażenie, nadal jednak nie przybliżały jej nawet o krok do zrozumienia, wręcz przeciwnie, pogłębiły jedynie zamęt w jej myślach. Rozglądając się niepewnie po zastygłych jak na fotografii postaciach sondowała otoczenie swoją mocą próbując choć częściowo pojąć zjawisko którego właśnie była świadkiem.

Poznanie fenomenu tego zjawiska było wyjątkowo trudne, zdawało się że rajska cząstka w jakiś sposób pozostawiała w ruchu tych bliskich jej osobliwemu charakterowi, przynajmniej jeśli element martwej natury mógł takowy posiadać, zabierając tą możliwość wszystkim innym.
- Ciekawe czemu Lucy wybrała właśnie ciebie? - Maria zapytała wyraźnie urażona tym faktem. Coś zdawało się nie pasować jej w klaczy, doszukiwała się w niej kogoś innego.
- Wiesz co tutaj się dzieje? - zapytała, zaś jednorożec z całą pewnością odnosił wrażenie jakoby ktoś czytał z niego jak z książki. Poznawał jego istotę, lub po prostu - przewidział to, co zamierzała powiedzieć. Jakby na zawołanie magiczny róg ukazał jej nieco inną wizję tego, co działo się wokoło, wedle której każda z istot, które zamarły w bezruchu była teraz oplątana przez czerwoną energię, zaś poruszająca się swobodnie dwójka była... pingwinami.



Czymś, co nie zgadzało się w swoistej wizji był również barman, który uśmiechał się znad polerowanej przez siebie szklanki, ta jednak nie reagowała na jego działanie. Gdy Violet mrugnęła alternacja rzeczywistości ustąpiła miejsca zatrzymanemu przez rajski owoc klubowi. Jedynie szklane naczynie ciągle było polerowane.

Coraz dziwniejsza sytuacja zaczynała wyprowadzać Violet z równowagi. Zatrzymanie czasu, czerwona energia, a na dodatek pingwiny, wszystko to wykraczało daleko poza zdolności jej zrozumienia wywołując uczucie zagubienia i braku kontaktu z rzeczywistością. Najgorszy jednak był wyraźny, zdaniem Violet, brak chęci Marii, a wcześniej także samej Lucy, do wyjaśnienia czegokolwiek w zrozumiały, dla nie obeznanego z podobnymi zjawiskami kucyka, sposób. Klaczy nie uśmiechało się pakować w coś czego nie potrafiła pojąć jako niczego nieświadomy pionek dwóch przyjaciółek.
-Nie mam pojęcia dlaczego wybrała właśnie mnie, ani DO czego mnie wybrała, nie mam też ochoty się przy tym wyborze upierać. Wiem tylko że chciała żebym ci pomogła, jeśli ci to nie odpowiada, w porządku. Nie zależy mi żeby należeć do pingwiniego klubu.- przedstawiła jasno swoje stanowisko.
Może powinnaś się z nią skontaktować i przedyskutować wasze wzajemne oczekiwania? Dzięki temu zapewne zdołasz uniknąć podobnych rozczarowań. Dziękuję za rozmowę i hmm… pokaz. - powiedziała i ukłoniła się Marii na pożegnanie.

- Żegnam więc. - członkini stalowej gwardii odpowiedziała, nie zamierzając nawet zatrzymywać przy sobie klaczy. Wzięła jeszcze jeden gryz rajskiego owocu, by zaraz po tym pstryknąć palcami.
Czas, przynajmniej o ile to on dokonywał alternacji tego, co przed chwilą widziała, wrócił do normalności, zaś czerwona energia zniknęła. Klacz bez problemu dotarła do klubowych drzwi, jednak moment w którym drzwi uchyliły się pod naciskiem jej ręki, przez ziemię przemknęło trzęsienie. Violet z trudem utrzymała się na nogach, czego nie można było powiedzieć o większości gości skraju raju. Gdy jednorożec spojrzał odruchowo w kierunku swego byłego już rozmówcy, jego miejsce było puste. Wyglądało, jakby Maria nigdy tutaj się nie pojawiła.
Do jej uszu doszło tak wiele dźwięków poszczególnych wybuchów, że ani ona, ani nawet jej róg nie potrafiły zlokalizować żadnej z nich. Jedyną wskazówką był dym, który unosił się z coraz większej ilości budynków w okolicy, oraz czerwona energia, która je oplatała...
 
Agape jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172