Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2013, 14:58   #37
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Piętro piąte

Alladyn
Sektor ???
Dwójka osobników, których włosy przez los, oraz ich fryzjera zostały spętane w długie warkocze, blokując ich wolność dokładnie tak samo, jak wydarzenia i znajomości, które niczym zwrotnice pętają możliwości wyboru, ograniczając poprawną trasę do jednej tylko opcji. Tak też było i tym razem, chłopiec który został zaatakowany nadmiarem wrażeń oferowanych przez miasto, z listą rozrywek dłuższą nawet niż rozpuszczone włosy Alladyna, zostawał skutecznie pozbawiany swobody przez znajdującego się przy jego boku mężczyznę. Oaza spokoju – tylko tak można nazwać kogoś, kto w przeciągu drogi nie dłuższej niż pół godziny był w stanie upomnieć drugą osobę dwadzieścia razy, za każdym razem zwracając uwagę dokładnie na to samo. Każde słowo było wypowiadane wolno, miarowo, niemalże usypiająco, wprawiając tym samym potomka pustyń w stan bliski letargu. Wizja zimnego podłoża stworzonego z nieznanego Alladynowi materiału była coraz bardziej przyjemna, upodabniała się do wygodnego łóżka. Miejsca będącego magicznym portalem do krainy snów i marzeń, tak doskonałego, że nawet cała garść grochu nie zmąciła by czystości ofiarowanego przez nie wypoczynku. Nawet usilne starania szatyna nie powstrzymały niebieskowłosego od krótkich wizyt na zewnętrznych straganach. Nawet jeśli najnormalniejszym w świecie sposobem zamawiania posiłków było korzystanie z dostępnych wszędzie terminali, rodzinne, jak i lokalne interesy miały się wyjątkowo dobrze. Nic bowiem nie zastąpi atmosfery restauracji, zapachu potraw, który uderza w nozdrza gościa nim ten znajdzie się w środku. Nic więc nie uchroniło chłopca o oczach równie niebieskich jak symbol każdego marzyciela od zakupów składających się z niezbyt potrzebnych, niewątpliwie przepłaconych owoców.
Shao prowadził go niczym zawodowy przewodnik, co jakiś czas opowiadając anegdotę związaną z jakimś miejscem. Gdy mijali jeden z budynków, stwierdził że tutaj właśnie „War” spotkał pierwszego ze swych mistrzów i nauczył się tego, co stało się później jednym z jego popisowych ruchów. Wspominał o przeszłości tak, jakby były to czasy w których czuł się najlepiej. Mówił o wielkich wojownikach, o których człowiek z dostępem do wiedzy absolutnej nie zamierzał słuchać. „Pomabłko” wydawało się znacznie ciekawszym partnerem. Każdy gryz pozwalał przenieść się umysłowi chłopca w znacznie przyjemniejsze, zmyślone przez niego miejsca. Próbował sobie wyobrazić jakie drzewa mają zdolność do stworzenia takich właśnie owoców. W myślach pojawiały się wizje kobiet, które świeżo po pielęgnacji tego, co miało zapewnić swemu panu byt, zajmowały się jego ciałem. Nie mniej jednak, czas mijał, a wraz z nim wizja działającego, a co za tym idzie latającego dywanu przybliżała się nieubłaganie.
Barwa otaczających uliczkę budynków płynnie zmieniała się z każdym krokiem, który oddalał ich od pierwszego z miejsc, w którym znaleźli się śmiałkowie gotowi sprostać wyzwaniu uroczej egzaminatorce, która miała wątpliwy talent do wystąpień publicznych oraz kamerzystę, którego dobra wola była znacznie większa niż faktyczne umiejętności. Pierwsze z zabudowań które spotkali na swej drodze były ciemne, począwszy od czerni, na ciemnej purpurze kończąc. Dopiero gdy pomabłko, które zaabsorbowało umysł chłopaka w sposób podobny do najsilniejszych narkotyków, zniknęło z powierzchni jego kubków smakowych, zdał sobie sprawę z tego, że kroczy teraz wśród budowli pokrytych przyjemnymi, pastelowymi kolorami. Gdy minęli kilka uliczek, podczas których przeważnie opanowany umysł niebieskowłosego dochodził do normalności, zatrzymali się.
Jego głowa odruchowo odwróciła się, wprawiając długi warkoczy długi, kulisty ruch. Końcówka takowego cudem minęła twarz Shao, który zdawał się nie wykonań nawet najmniejszego kroku by uniknąć nadchodzącego „ataku”, czy raczej daru, jakim był kontakt z niewątpliwie dłuższym i większym zwieńczeniem fryzury niż w jego przypadku. Spojrzał na twarz szatyna, ten zaś uśmiechnął się blado i wskazał swą ręką budynek, przy którym obecnie się znajdowali.



- To tutaj – powiedział, otwierając drzwi przed swym towarzyszem. Gestem reki pokazał, że należy wejść do środka bez oczekiwania na zgodę gospodarza. Ściany pokryte były najróżniejszego rodzaju dywanami, oraz wzorami które tak bardzo przypominały przyszłemu klientowi jego ojczysty świat. Nawet jeśli nie były to najmilsze wspomnienia, to dom był tym, czym powinien być i zawsze, bez względu na wszystko, będzie w jakimś stopniu kojarzył się pozytywnie. Chłopak bezwiednie ruszył przed siebie, by po chwili znaleźć jedyne przejście w korytarzu. Małe, żółte kamyczki, które zawieszone były na zielonych sznurkach zastępowały drzwi do następnego pomieszczenia, dając potencjalnym gościom nieme zaproszenie. Wydawało się, że cały budynek powstał tylko dla tego pomieszczenia, zaś wszelakie przejście na górne piętra było nie do znalezienia.

Dźwięk, który wydawały rozrzucone na boki kamyczki gdy tylko Alladyn przekroczył próg był wystarczająco piękny, by ukorzyć wszystkie jego podejrzenia. Zdawało się, że jego percepcja nie zarejestrowała nawet nieobecności Shao. Ogrom kolorów był zbyt przyjemny, a wystrój za bardzo kojarzył się z domem, z przyjemnościami. Światło wpadało do pomieszczenia przez rozwarte, staromodne okiennice, które zupełnie nie pasowały do tego, co było możliwe do przewidzenia w tak wielkich mieście. Najwyraźniej niektórzy mieli problem z rozstaniem się z tym, co im bliskie, co dla nich ważne i naturalne, oraz co najważniejsze – ze zmianą swych przyzwyczajeń. Taką właśnie osobą zdawał się być domniemany zaklinacz, kimkolwiek była jego skromna osoba.

- Witaj – naturalnym więc było to, że chłopiec z trudem powstrzymywał szczękę, dla której grawitacja nagle stała się znacznie bardziej surowa, niemalże niemożliwa do odparcia. Nie mniej jednak, za sprawą uśpionego gniewu, jak i klątwy, która pętała ciało niebieskowłosego bardziej niż wszelakie znane żywym istotom kajdany. Wystrój wskazywał na to, że zaklinacz będzie osobą starczego pokolenia, o znacznie poważniejszym wydźwięku, nie zaś dziewczyny posiadającej na głowie coś, co wyglądało jak zmodyfikowane uszy kota, oczywiście w dodatku do swych zwyczajnych, nieco szpiczastych. Złote oczy wpatrywały się w klienta niemal tak intensywnie, jak nieco dziecinna broszka znajdująca się na środku spinającego jej kimono pasa.
- Co cię tutaj sprowadza? – gdy tylko wypowiedziała te słowa potomek pustyni zauważył że zaklinaczka stąpa boso po przedziwnej, prawdopodobnie bambusowej macie. Był nad wyraz spokojny, nie zamierzał więc komentować tego, czemu ktoś o zdrowych zmysłach wykładał by pomieszczenie drewnianymi matami, ściany zaś pokrywał dywanami. Przez pewien moment bał się spojrzeć na sufit, kto wie co zostało tam postawione przez szalonego dekoratora wnętrz, który zapewne połamał wiele rysików przez tak absurdalne wymagania.
Dziewczyna usiadła, on zaś zdał sobie sprawę, że między nią a jego skromną, półnagą osóbką znajduje się mały stolik. Gospodyni przykucnęła po swojej stronie mebla, zaś po kilku ruchach ręką na jego powierzchni pojawiły się dwie filiżanki z intensywnie pachnącej wiosenną łąką herbatą, oraz talerz pełen różnych ciast. Najwyraźniej spotkanie, w którym potomek pustyni miał wziąć teraz udział miało właśnie się zacząć.


Rayner'n Company
Sektor ???
Duszek, który za sprawą jakże ciekawego nieporozumienia, które aż kusiło by wskazać jego właśnie jako twórcę takowego, stworzył drużynę, grupę uderzeniową, która miała za zadanie pomóc dziecku, które, przynajmniej według Strife'a, było w dużych tarapatach. Żadna przyszłość nie jest prawdziwa nim nie stanie się teraźniejszością, dokładnie tak samo jak odległa przeszłość, która zawsze zatarta będzie przez tych, którzy nadeszli nieco później. Wesoła gromada, ciężko bowiem nazwać tak różnorodne zgrupowanie osób inaczej biegła przed siebie, zbliżając się do znanego tylko duszy lubującej się w pluszakach istoty. Wykorzystujący krzyż jako deskę surfingową kapłan, poruszający się w magmowym tworze wojownik – ta dwójka była tym, co zapewniało że napędzany przez zwiastun apokalipsy wózek inwalidzki, nie stawał się, zgodnie z przeznaczeniem posiadanego przez Makaia kasku motocyklem zagłady. Wręcz przeciwnie, za sprawą odstraszającej wszystkich przechodniów dwójki, drużyna symulująca wyścig formuły F1 na ulicach miasta posiadała bezpieczną drogą. Niestety, miało to też wiele minusów, bowiem okazji do znalezienia tych, których się szukało, było aż nazbyt mało. Nawet nieposkromiony geniusz nie był w stanie identyfikować osób, które uciekały z ich drogi, nim jego oczy zdołały złapał nawet pojedynczy urywek ich wyglądu.

Stworzony z magmy koń zostawiał po sobie wyraźne, spalone ślady. Jeden z nich naruszył konstrukcję wyróżniającego się z pokrywających podłoże metalowych płyt. Rumak pędził przed siebie, za każdym razem wykonując dokładnie takie polecenie, jakie wydawał jego jeździec, pozostając w najbliższym kontakcie z pozostałymi członkami eskapady. Przynajmniej do momentu, w którym przed jego oczyma wyrosła ściana, oddzielając magmowego jeźdźca od pozostałych, którzy w dziwny sposób przemknęli przez nią tak, jakby ta nie znajdowała się w tym właśnie miejscu.
Jeździec odruchowo rozejrzał się po okolicy, z trudem powstrzymując dziki taniec, w który wzbił się stworzony z innych niż zwykle żywiołów rumak. Fioletowe ściany wystrzeliły w niebo na kilkanaście sekund, wyznaczając Torrensowi pole, po którym mógł swobodnie poruszać się. Na jednym z dachów Igneus zauważył chłopaka o fioletowych włosach. Aura tego samego koloru emanowała z jego ciała, delikatnie podkreślając stalowy nieśmiertelnik wiszący bezwiednie na jego szyi. Fioletowe wyładowania łączyły jego palce w obu rękach. Jedna z nich cofnęła się w tył, tak jakby naciągała procę, zaś fioletowa sfera pojawiła się na wiązkach jakby znikąd. Chwilę później została wystrzelona, przebijając na wylot magmowego rumaka. Ten zaś, czy to pod wpływem siły uderzenia, czy też za sprawą jego właściwości upadł na ziemię. Torrens zręcznie wylądował na jego korpusie – miał nieco dodatkowego materiału do wykorzystania.
- Nie sądzisz że to zbyt wiele hałasu jak na tak przyjemny dzień? – agresor przemówił do swej ofiary rozbawiony. Jego dłoń rozpoczynała naciąganie kolejnego czarno-fioletowego pocisku.

Pozostali zaś, zapewne za sprawą pośpiechu utworzonego przez wizję dziecka w niebezpieczeństwie nie zdała sobie sprawy z tego, że brakuje jednego z nich do momentu w którym znaleźli się przed starym kościołem, miejscem, które z całą pewnością wybijało się z tego, co było możliwe do spodziewania się po tak rozwiniętym mieście. Najwyraźniej wiara była tutaj reliktem starych czasów i właśnie tak miały wyglądać wszystkie jej ośrodki.

Wysoka, gotycka wieża z pewnością kiedyś budziła postrach wiernych, zmuszając ich do złożenia tak wyczekiwanej przez księży ofiary. Teraz było jednak inaczej, bowiem z każdej strony otaczał ją znacznie wyższy wieżowiec, który nie był zakończony czymś, co miało chyba wskazywać wiatr, jednak przestało się kręcić wiele lat temu.
Rayner poznał to miejsce błyskawicznie, był to budynek ukazany mu przez nimfę. Nic więc dziwnego, że drużyna, która była w tak wielkim pośpiechu, by nie zobaczyć zniknięcia jednego z nich, wbiegła do środka bez rozważania za i przeciw. Co prawda genialne dziecko nauk ścisłych protestowało, upominało, jednak jego idealne intelektualne przeciwieństwo, noszące dumne imię Strife'a, posiadające moc ofiarowaną mu przez samego wielkiego stwórcę, wepchnął go bez szczególnych rozterek z tym związanych.

- Yo! – przybyszów przywitała dziwna, teoretycznie humanoidalna istota o zamaskowanej twarzy. Kilkadziesiąt żyłek wyrastało z jego rękawic, on zaś bawił się staromodnym telefonem. Stare drzwi zamknęły się z hukiem.

Violet

Sektor D5
- Wskaż drogę. – klacz nie była pewna nie tego, czemu wypowiada właśnie te słowa, lecz jak jej biały róg zdołał przebić osłonę, którą zawsze budowała tajemnica. Tym razem dokładnie wiedziała, co ma powiedzieć by aktywować swoją kieszeń, oraz, co nawet ważniejsze, jak wykorzystać jej zdolności. Na wysokości jej twarzy ukazał się półprzeźroczysty ekran, który najwyraźniej miał pełnić rolę nawigacji. Oczom kucyka nie umknął również fakt iż domniemany cel zadania ofiarowanego jej przez Lucy znajdował się w sektorze D4.
Droga nie wydawała się zbyt długa, zaś za sprawą połączonych zdolności wysoko rozwiniętego technologicznie gadżetu oraz magicznego, kucykowego rogu Violet mogła być absolutnie pewna jednego – nie zdoła zgubić się na tak krótkim odcinku. Przynajmniej, jeśli coś nie rozproszy jej nim nie dotrze do swego celu na tyle, by zmieniła go chociaż na chwilę. Istota, którą spotkała jako pierwszą w wieży z całą pewnością była chodzącym przykładem tego, że kobietom nie potrzeba regulacji zapewniających dostęp do danych profesji, lecz samozaparcia. Najwyraźniej Lucy była w swym fachu dobra, ba – osiągnęła poziom, w którym nie liczyła się aparycja sprzedawcy, lecz jakość jego wyrobów. Pozostawało to więc dwie możliwości. Albo wszyscy znajdujący się w wieży obdarzeni byli chociaż podstawowym zrozumieniem rynku, albo wytwory kowalki trafiały tylko do śmietanki towarzyskiej – każda opcja była równie dobra i kusząca do zrealizowania.

Gdy ciągle aktywna kieszeń zakomunikowała elektronicznym głosem: - Sektor D5: Nie-do-końca-legalny Rynek, Violet została zaatakowana mnogością języków, z których każdy przekładany był na jej ojczysty, znacznie przyjemniejszy zarówno dla oka, jak i ucha. „Cyberprotezy” - głosił jeden z najbliższych klaczy szyldów. Coś, co samą nazwą przypominało gildię dumnych łowców, nawet bez wykorzystania „poznania” cuchnęło speluną. Z drugiej jednak strony bar „U Wilka Joego” aż emanował energią znajdujących się tam osobników, zaś kilka całkiem dokładnych wizerunków wyświetlanych na holograficznym ogłoszeniu informowało o osobnikach poszukiwanych w stanie żywym, lub martwym. Jeden z nich pokazywał głowę istoty jakże podobnej, lecz również innej od ludzkiej.

Krokodyle ślepia zostały uchwycone tak, jakby cały żywot już dawno z nich upłynął, zaś ciało napędzała i kierowała jakaś inna, nieznana nikomu siła. Nagroda, którą wyznaczono za tego osobnika wydawała się klaczy duża, bowiem #10 000 CP w porównaniu do pięciu setek tych właśnie jednostek, które na ekranie wyświetlała jej kieszeń zapewniało że osobnik będzie... co najmniej wymagającym przeciwnikiem. W umyśle Violet pojawiła się wizja Torrensa, oraz Strife'a – dwójki z którą została sparowana, oraz krótkie wspomnienie w którym obaj stwierdzili iż muszą stać się silniejsi nim ruszą dalej. Tym razem magiczna siła powstrzymująca ludzkie szczęki od niszczenia chodników nie zadziała aż tak dobrze, bowiem klacz wpatrywała się w następny ekran z tak wielkim zdziwieniem, że jej uroczy ryjek przybrał teraz formę uśpionego drapieżnika, który aż czekał aż do środka wejdzie jakaś muszka.

Zamaskowany szermierz dzierżył ostrze, które samą masą musiało znacznie przewyższać to, co Violet mogłaby ujrzeć na wadze świeżo po przebudzeniu. Jakby tego było mało, jego ręka wyraźnie odkształciła się w twarzy jednego ze stworzeń, które nawet samotnie napawały klacz stachem. Nic więc dziwnego, że jej włosie delikatnie oddaliło się od ciała, osiągając podobny efekt co ludzka gęsia skórka. Nagroda oferowana za jego głowę, bowiem na tym ogłoszeniu nie było już fragmentu „Żywy-” wynosiła #500 000 000 000 CP. Za taką kwotę można było stworzyć sobie nie małe królestwo, czy też wynająć całkiem sporą armię.
- Miło znaleźć kogoś, kto jest ambitny – kobiecy głos nadszedł znienacka zza ciała klaczy, zwiastując... Właściwie to pewne było tylko to, że nie był to dźwięk związany z nudą.

Team Prisoners
Sektor ???
Wszystko działo się tak szybko. Najpierw przebudzenie. Ból, który mimo wspaniałych zdolności regeneracyjnych tej dwójki promieniował z ich ciała. Jakże trudne uniesienie powiek, które za sprawą kobiecego uroku rudowłosych pielęgniarek pochylających się w nieco sugestywny sposób nad ciałami niemalże poległych osobników. Ich oczy wskazywały jednak tylko skupienie, zaś twarz nie zareagowała nawet na zmianę rytmu wydychanego powietrza przez świadomych już tego, co dokładnie się dzieje pacjentów. Właściwie, to nie obchodziło ich nic – wiedziały dokładnie co mają zrobić, oraz jak.
- Że też Jonpa potrafi tak dokładnie oczyścić ciało z grzechu – pierwsza przemówiła ta znajdująca się bliżej Barona. - Jego ciało umarło, jednak on w jakiś sposób zdołał do niego wrócić, zmuszając je do poruszania się.
- Z całą pewnością nie powinien już żyć. – zauważyła druga, analizując kartę z wynikami badań czempiona Luny. Kilka gestów dłonią po niewidzialnym dla byłych więźniów ekranie sprawiło, że ich umysł oddał się leczniczej drzemce raz jeszcze.

***
- Poskładanie was nie było zbyt łatwe nawet dla MOICH pań – męski głos odparł, gdy za sprawą zwinnych ruchów opryszków o jakże uroczych twarzach znaleźli się na zimnej posadzce sektora D5.

- Pan chciał powiedzieć, że jesteście nam winni #10 000 CP. – opryszek numer trzy przemówił ciężkim, basowym głosem.
- Podziękujcie Jonpie – ten obarczony przez opowiadającego tą historię numerek drugim odpowiedział dokładnie tym samym tonem. Na jego zwyrodniałą twarz wypłynął uśmieszek. Najwyraźniej zasady anonimowości nie istniały w tym miejscu, a każdy ze śmiałków był wolny jeśli chodzi o tworzenie sobie coraz to nowszych wrogów.
Dwójka byłych więźniów znalazła się więc na czarnym rynku. Łącznie posiadali tylko jedną dziesiątą potrzebnej im kwoty. Jakoś musieli zyskać te pieniądze.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 31-03-2013 o 15:00.
Zajcu jest offline