Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2013, 18:34   #38
Fielus
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Tym co mogło martwić dwójkę byłych więźniów był fakt, że ich przeciwnik był coraz trudniejszy do zauważenia, zaś jego złote ostrze świeciło bardziej i bardziej, stając się najłatwiejszym do zlokalizowania punktem jego sylwetki.
Baron spoglądał na to przedstawienie z umiarkowanie bezpiecznej perspektywy ramienia Silvio. czuł pod łapkami drżenie jego wycieńczonego ciała, czuł jak forsuje się, by utrzymać w ciągłym działaniu swoje moce. Średnio obchodziło go,czy Kruk przeżyje, czy też znów będzie musiał podróżować samotnie, w tej chwili jednak wojownik w czerni był jednym z jego atutów i resztki jego niegodnego życia należało wykorzystać do samych granic możliwości.
Kotołak obserwował rozbłyski jasnego blasku na mieczu samuraja i jego coraz szybsze ruchy.
- Hmm... Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, pomyślałbym że... Nie, to na prawdę nie możliwe! Ha, ten łotr nie mógłby...-
Obawy Sapienzy miały bardzo głębokie motywy. Gdyby się sprawdziły, oznaczałoby to, że samuraj jest mu równym pod względem statusu. “Ale nie ciała, pamiętaj o tym.” pomyślał kot i zaczął się modlić.
- Uwielbiajmy imię Twoje, Pani Kotów, Bastet, Łowczyni Królów i pierwsza, najwspanialsza magini. Towarzyszymy ci w twoich nieogarnionych łowach jako twoja nagonka, byś zaznała naszej miłości poprzez krew i zabijanie. Jesteśmy twoimi sługami teraz, w życiach i śmierci. Przez jasność i cienie idziemy ku Twojemu domowi, by lec u Twojego tronu i nie zaznać więcej cierpienia. Pierwsza, idealna czarodziejko, prowadź nasze serca, umysły i pazury, by zawsze dosięgały celu, który sobie za naszym pośrednictwem wybierzesz, a który zawsze jest ofiarą składaną Twojemu majestatowi... Bastet, prowadź nas!-
Kotołak złożył się do skoku i odepchnął łapami od ramienia swojego kompana, by w locie jeszcze zmienić formę na ludzką. Stał teraz pomiędzy słaniającym się na nogach Krukiem, a zdradzającym ignorancję samurajem.
- W imię Pani Kotów Bast, ukorz się łowco! Ja będę teraz twoim przeciwnikiem...!- Krzyknął ku Jonpie, w myślach zaś dodał: “Jeśli masz jeszcze jakieś ciepłe uczucia w twoim mrocznym sercu, Pani, teraz czas by je okazać.”
Samurai spojrzał na swego nowego przeciwnika, najwyraźniej zachwycony tym, że ten zaczynał zabawę “na poważnie”. Cała mimika, jak i modlitwa, której jednak Jonpa nie miał prawa usłyszeć zwiastowała jedno - blondyn zamierzał spróbować przekroczyć nałożone na niego limity. Nawet wzrok barona uległ lekkiej zmianie, był jakby bardziej pewny siebie.
- Ay, ay, ay, zaczynamy rundę drugą. - powiedział ukryty za fioletowymi szatami wojownik, by po chwili wyskoczyć w kierunku przeciwnika. Jego czarne ostrze ciągle znajdowało się głęboko w przeznaczonej mu pochwie, jednak to, które pokryte było jakże bliskim sercu Sapienzy kolorem błyskawicznie starło się z wytworzonym tylko i wyłącznie z łaski bogini ostrzem. Miecz zatańczył gdy tylko jego powierzchnia starła się ze złotym ostrzem szatyna.
Coś mogło być nie tak, bowiem przekaz energii od bogini był niezakłócony zaś wykorzystywanie energii którą ofiarowała mu bogini było tym, czym Sapienza zaskarbił sobie łaskę tak wielkiej ilości osób. Niemal takiej samej jak tych, którzy go nienawidzą...
Nie mniej jednak udało się, blondyn którego poświata raz pojawiała sie raz znikała wymienił kilka uderzeń swą bronią z szermierzem, za każdym razem wyraźnie dotrzymując mu tempa.



Jedynym, co mogło go teraz martwić to fakt, że każde następne uderzenie było widoczne tylko dzięki świecącemu niczym słońce ostrzu Jonpy...
Silvio przegrał. Wiedział to, zaakceptował ten fakt. Upadł na kolana. Zawroty głowy były nie do zniesienia. To, że Kruk zaakceptował porażkę, nie znaczyło jednak wcale, że się z nią pogodził. To była jego pierwsza przegrana walka od kilku lat. W swoim świecie Silvio był niepokonany, był najsilniejszy, można się więc domyślić co czuł w tym momencie. Smutek, oraz wstyd, te dwie emocje wlały się w jego umysł niczym rzeka. Smutek, że umrze w tym miejscu, nie zaspokoiwszy swojej ciekawości, oraz wstyd przegranej, najgorszy możliwy typ wstydu. Zaakceptowanie wydarzeń jest tym, co rozwija, zaś każdy psychologiczny konflikt z którego wyjdzie się zwycięsko pozwala zrobić chociaż jeden krok do przodu, zbliżyć się do swego celu. Tak też było w przypadku Silvo - poczuł on bowiem lekki przypływ mocy, jednak wiedział że jakiekolwiek wykorzystanie energii będzie równało się utracie przytomności.
-Kocie!- Zakrzyknął Silvio z klęczek.- Ta walka staje się twoją. Ja już nie dam rady walczyć, ale to nie znaczy, że ci nie pomogę, zrobię co w mojej mocy.- To powiedziawszy Silvio swoją ostatnią wolą zmienił grawitację dookoła Samuraja, jeśli jego zaletą była szybkość należało go jej pozbawić, to właśnie robił Kruk. Czarnowłosy nie miał pojęcia ile da radę utrzymać ten efekt dlatego krzyknął do Barona: -Pośpiesz się i go zabij!
Krzyk, jak i silne wstrząśnięcie powierzchnią, które sprawiło że Jonpa na chwilę stracił równowagę były tym, co zdołała osiągnąć ostatnia wola kruka. Teraz pozostawało mu wierzyć w kota i czekać na przebudzenie. Odchodząca świadomośc podróżowała tego dnia w parze z mocą, bowiem technika Silvy dała minimalną przewagę baronowi. Na te kilka sekund.
Sam baron wiedział dobrze, ze musi spieszyć się w tej walce. Wzywając Łaskę Kociej Bogini zaryzykował wszystkim, łącznie ze swoim nieśmiertelnym ciałem. Jego partner dał z siebie wszystko, ale rany i upływ krwi dały mu się już, jak się zdaje, we znaki, pozbawiając go trzeźwości sądu, a w niedługim czasie - także przytomności. Udało mu się jednak, ostatnim wysiłkiem woli, nagiąc rzeczywistość, by wokół walczących zwiększyć przyciąganie. Samuraj zdaje się nie przewidział tego ostatniego zrywu...
Kotołak spojrzał na niego swoimi pustymi, białymi oczami i uśmiechnął się drapieżnie. Po arenie rozszedł się głos, przypominający głośny ryk polującego lwa, a sferę zwiększonej grawitacji walczących spowiła fala blasku, promieniująca od Avatara Pani Kotów.
Złote Światło Bastet nie tylko jest lekką bronią zaczepną. Jego drugim działaniem jest mocne, choć niezbyt długotrwałe oślepienie przeciwników znajdujących się w obszarze jego działania.
Spowolniony i na wpół ślepy przeciwnik nie rózni się, w rozumieniu Anicostina, zbyt wiele od pospolitego trupa. Może by więc należało przeistoczyć Jonpę w martwe ciało...?
- Idź na tamtą stronę, wojowniku i głoś po drodzę chwałę... kogo chcesz.- Powiedział Zaccaria cicho zamachując się mieczem swojej bogini i swoje zamaszyste cięcie wymierzając w kark i szyję przeciwnika.
Pęk roż nie wystarczy do tego, by wyrazić wdzięczność, jaką baron powinien ofiarować swej pani. Przynajmniej gdyby nie jakże dziwny fakt, że całe światło, które było porodukowane za sprawą jej łaski znikało, sprawiając że Jonpa był coraz słabiej widoczny. Jeden z nielicznych punktów orientacyjnych, którym był obecnie jego miecz, zniknał z pola widzenia, wysyłając falę uderzeniową sporych rozmiarów, która na stałe wryła się w wygląd areny, oferując widzom małą wycieczkę krajoznawczą po równie małym kanionie.
Nie mniej jednak złote ostrze błogosławionego przez Bastet gladiatora ruszyło przed siebie, zaś głośny jęk, który wydał się z ust celu świadczył o tym, że ofensywa odniosła skutek. Tym, co mogło dołować barona był fakt, że jego główny punkt odniesienia właśnie zgasnął, przybierając niemalże przeźroczysty wygląd.
- Symfoniczny romans światła i ciemności - głos przeciwnika był przepełniony bólem. Nawet jeśli kotołak nie miał jak ujrzeć w jakim stanie jest przeciwnik, mógł być pewien, że jego atak mu zaszkodził.
Wszystko, co znajdowało się w okolicy zniknęło. Przynajmniej tak mogło się wydawać Sapienzy, który po raz pierwszy zrozumiał znaczenie zwrotu “egipskie ciemności”. Nawet światło Bastet nie naruszało zbytnio tego faktu, dając mu sferę o półtora metrowym promieniu - to właśnie był jego bastion.
Mężczyzna-kot prychnął zniesmaczony.
- Tchórz! Tchórz i łotr!- Krzyknął w cień przed sobą.- Stanąłem przed tobą jak równy z równym, ty jednak wybrałeś hańbę...-
Pociągnął nosem, wytężając swoje kocie zmysły. Ranny samuraj... powinien wręcz cuchnąć krwią, metalem i paniką.
“Gdzie jesteś, mała myszko... W której norce się schowałeś...” myślał Zaccaria, siłą woli podtrzymując lekki blask rozchodący się od półprzejżystego ciała Avatara stanowiący jego fortecę.
Uderzenia nadchodziły z wielu stron, każde jednak zostawało sparowane przez uosobienie wszystkich działających na rzecz Bastet którzy przed nim stąpali w każdym możliwym świecie. Głośny szczęk metali pokrywał arenę co ułamek sekundy, zaś powietrze stawało się coraz cięższe i nie była to sprawka nieprzytomnego Silvo.
Nawet piasek, który znajdował się w otoczeniu rozrzucany był na wszystkie strony, jednak Zaccaria ciągle nie odnosił ran, może z wyjątkiem tego, że swiatło delikatnie chwiało się przy każdym starciu z mieczem przeciwnika.
Kilka pierwszych ciosów jeszcze bawiło Anicostina. Jednak kilka kolejnych zniesmaczyło, a ostatnie zdenerwowało.
Rozejrzał się spokojnie. W atakach Jonpy musiała być prawidłowość...
“Jeśli ataki nadchodzą z każdej możliwej strony, oznacza to, że zwyczajnie jego szybkość wzrosła. To interesujące, mimo ran... Może pozwolę mu żyć jako mój sługa?” pomyślał baron i uśmiechnął się jak zadowolony drapieżnik. Siłą woli nakłonił krąg światła wokół siebie, by zwiększył promień o kolejny metr lub dwa. Jonpa nie mógł poruszać się bardzo daleko, żeby jego ataki wręcz były skuteczne.
- Chcesz się bawić? Więc się zabawmy...- Rzekł przed siebie czempion Pani Kotów, zwijając wolną rękę w pięść. Dłoń avatara wypełniła się białym, jasnym blaskiem skoncentrowanej energii.
- Niczego się nie uczysz, prawda? - zapytał wyraźnie rozbawiony samuraj. Jego głos nadszedł z krawędzi świetlnego kręgu. Baron zauważył, że próby zwiększenia szerokości “jego” części areny walki była tak skuteczna, że aż zbędna.
Światło zadrżało raz jeszcze, zminiejszając obwód “bezpiecznego” obszaru który tworzył sobie Sapienza.
- Bu! - Jonpa zawołał głośno zza pleców swego przeciwnika. Złote ostrze zderzyło się z ciałem czempiona Bastet, a właściwie z aurą, która je otaczała. Ta zaś zareagowała błyskawicznie, ustępując przed nim niczym masło krojone odpowiednim do tego nożem. Włócznia, która miała zostać poświęcona ku chwale kociej bogini ogniska domowego nagle stała się jakby mniejsza, słabsza.
- Przeciwnie, uczę się cały czas.- Odparł Zaccaria i kożystając z krótkiej chwili słabnącej kontroli odwrócił się na pięcie i ciął mieczem z podlewu (to jest z dołu do góry od prawego boku przeciwnika), chwytając mocno oburącz rękojeść. Energia, która nie została użyta do wykonania Włóczni Bastet powinna zintensyfikować to cięcie, przeskakując na sztych miecza. Zaccaria robił już tak kiedyś... Wtedy się udało. A nawet jeśli nie, zawsze będzie miał atak drugiego kontaktu w ręku. Strzał promieniem mocy bogini nie różnił się zbytnio od strzału z rewolweru. Celność kotołaka była niezawodna.
Zaccaria odwrócił się tak szybko, że jeśli Silvo mógłby spojrzeć w tym momencie na swojego partnera ujrzałby kogoś, kto jest obrócony w dwie strony jednocześnie. Szybkosć kotołaka była godna podziwu, przynajmniej na tych poziomach wieży. Chwała nie była jednak tym, co było właśnie teraz potrzebne blondynowi. Znacznie więcej dałaby mu jakakolwiek defensywna akcja. Te jednak uwłaczały dumie każdego prawdziwego szermieża.
Ostrze Jonpy wbiło się w ciało Sapienzy, krew wypłynęła z rany jakby światło nie miało nic do powiedzenia w starciu z tym właśnie ostrzem. Chwilę później w działanie wszedł jednak plan istoty, której ofiarowane były niemalże boskie moce.
Nawet jeśli złote ostrze opierało się fali światła, która wzmacniała uderzenie mieczem, niemalże pochłaniając je, to wszystko okazywało się mieć swoje granice. Zaccaria instynktownie odskoczył, niemalże znajdując się w miejscu lądowania gdy tylko wzbił się w powietrze.
Gigantyczna fala światła przemknęła przez arenę, zaś blondyn mógł być pewien, że nie był to efekt tylko jego zdolności. Ba, przeczuwał że ktoś poza Bastet maczał w tym swe gotowe do intryg palce. Zderzenie złotego podmuchu, ciężko bowiem nazwać ten atak w jakikolwiek inny sposób z barierą otaczającą arenę wprawiło cały budynek w drganie. Nawet jeśli widoczność była niemalże zerowa, to Sapienza mógł przeczuwać że miejsce ich pojedynku przecina drugi już, równie płytki co poprzednio krater. Jonpa stał dokładnie tam gdzie wcześniej, wpatrując się z niedowierzaniem w efekt swego ataku. Egipskie ciemności zaczynały przepuszczać przez siebie nieco światła, będąc już nieznośnym utrudnieniem.
Baron obnażył miecz. Zęby również. Odetchnął głebiej, by pozwolić swojemu ciało przynajmniej na pobieżne zatamowanie krwawienia. Kiedy walczył, nie było na to czasu, jednak teraz, kiedy mógł już dostrzegać samuraja i lepiej przygotowywać się do parowania jego ciosów, mógł pozwolić sobie na szybkie odzyskanie (przynajmniej częściowe) swoich sił witalnych.
Cały jednak był do granic skoncentrowany, zarówno przyrodzonym, niezwykłym umysłem, jak i wypożyczonym od bogini ciałem, by w każdej chwili przyjąć Jonpe na zastawę.
Jonpa zniknął. Z całą pewnością to nie siła mięśni wprawiała jego ciało w ruch. Właściwie, ciężko było mówić tu o jakimkolwiek ruchu, bowiem jego sylwetka dosłownie zniknęła. Baron odruchowo wyczulił zmysły jeszcze bardziej, parując atak, który nadszedł bez żadnej zapowiedzi. Tłum, który dopiero teraz zyskiwal wgląd do walki zawtórował głośno. Krzyki wspierające zawodników zaczynały się przełamywać, każdy dopingował obie strony, tak jakby chodziło tutaj tylko o wspaniałe widowisko.
Mordercza wymiana ciosów ustała tak nagle, jak się zaczęła, wprawiając Zaccarię w stan głębokiego zakłopotania. Był pewien, że jest szybszy od swego przeciwnika, jednak coś tutaj się nie zgadzało.
Ból nadszedł znienacka, prawa ręka nagle opadła bezwładnie. Tylko pancerz Bastet sprawił, że jego kończyna nie podzieliła losu tej, należącej niegdyś do Silvo. Nawet jeśli poprzednie rany zaczynały się goić, to fakt, że w rękach przeciwnika po raz kolejny znajdowało się czarne, nie zaś złote ostrze dawał powody nie tylko do myślenia, ale i do strachu.
- Eh... Oby w cenę biletu na tę arene wliczony był obiad...- Westchnął Zaccaria, przyzwyczajony do łatwego i wygodnego życia. Zwrócił białe tęczówki na przeciwnika i zmierzył go od góry do dołu.
“Hmmm... Co można o nim powiedzieć... Myśl, tak cię uczył Bernard! Jest silny w zwarciu, ale nie do końca radzis sobie z walką na dystans. Tak jak mówił ten kundel, Kruk - z powyżej 5 metrów jest dość bezpiecznie... Nadal jednak mam wrażenie, że bawisz się mną, moja pani. To zemsta, za to ostatnie, co? Hehehe.” Zaśmiał się.
Mimo wszystko, nie było mu do śmiechu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bez pomocy avatara Bast nie byłby w stanie nawet myśleć o stawaniu z Jonpą, nie mówiąc już o wygranej. Dlatego musiał postarać się zakończyć tę walkę tak szybko, jak to tylko możliwe... w ten czy inny sposób.
“Światło i mrok... światło i mrok... Czy i jego wspierasz mocą, moja pani? A może to ten zazdrosny, wzgardzony...?”
Cóż, to do Bastet było akurat podobne... Ale teraz należało powziąć pewne kroki.
- Nie męczy cię to już, przyjacielu? Odłóżmy miecze i chodźmy na drinka!- Zawołał, chociaż prewencyjnie przyjął postawę pozwalającą mu na szybką obronę, jak i kontratak. Miał pewien plan. Ryzykowny, ale jaki plan nie jest?
Zamierzał wykonać przy najbliższym ataku samuraja słynny w niektórych kręgach ruch pasatta-soto.
- Właściwie... - westchnął Jonpa. Jego ciało rozmyło się tak jak wcześniej, jednak Sapienza czuł się dziwnie bezpiecznie.
- Jeden z was może odpokutować za grzechy dwójki. - powiedział, pojawiając się nad nieprzytomnym krukiem. Uśmiechnął się.
- Jakiego drinka proponujesz? - zapytał przykładając ostrze do głowy Silvo. Zimny metal miał najwyraźniej być ostatnią przyjemnością, jakiej zazna jego ciało. Samuraj uniósł jedną rękę w górę.
- Zabij, zabij! - tłumy krzyczały bez problemu dorównując swym antycznym przodkom. Gladiator spojrzał na barona, tak jakby to on pełnił tutaj rolę cesarza.
- Brzmisz i zachowujesz się jak wyznawcy Symriona...- Powiedział, a przez jego głos przeniknął cień pogardy.- Ale wydajesz się bystrzejszy od nich.-
Sapienza był nieco zmęczony. Miecz Bastet wchłonął się do wnętrza jego aury, ponownie rozpadając na drobinki światła, sam avatar pozostał jednak stabilny. Anicostin podszedł również do ciała Silvio i spojrzał na niego z góry. Cóż, w zasadzie nie wiązały go z nim żadne ciepłe emocje. Kotołak traktował swojego partnera tak jak wszystkich innych: jak narzędzia we własnych dążeniach...
- Myślałem o złotym rumie...- Wyznał, zwracając białe oczy na Jonpę.- Nie piłem go dawno, w moim kraju powinien właśnie zawijać okręt z ładunkiem świeżego, aromatycznego trunku...-
Przybrał rozmarzony wyraz twarzy, jakby był zupełnie spokojny stojąc tylko na odległość ciała powalonego kamrata z wciąż groźnym przeciwnikiem.
- Zdaje mi się nawet, że wypiję za twoje zdrowie, przyjacielu.- Powiedział Zaccaria w nieokreślonym kierunku i szybkim, zamaszystym ruchem wezwał miecz do zdrowej ręki i wykonał wysokie pchnięcie “w czwartą” ciała samuraja.
- Niczym kot...! - samuraj zaśmiał się głośno, zaś jego ostrze przejechało po padającym na ciało kruka cieniu barona.
Atak czempiona Bast był dobry, był wystarczająco szybki by zanurzyć ostrze w bark Jonpy. Przynajmniej do momentu, w którym Sapienza nie upadł na ziemię, pozbawiony przytomności. Czarne ostrze przemknęło po cieniu stworzonym przez jedną z barier, która kilka chwil wcześniej oberwała z mieszanki dwóch ataków pochodzących z ręki gladiatorów. Tym razem jego celem była głowa.
- Cholera - jeden z trójki mistrzów areny podsumował, przykucając z bólu. - Po prostu pięknie - skwitował widząc krew wypływającą na jego fioletowe kimono. Czerwona zaraza rozprzestrzeniała się po jego najcenniejszym, najprawdopodoniej ulubionym elemencie garderoby. Szermież zachwiał się lekko, z trudem powstrzymując swe ciało od kontaktu z jakże chłodną ziemią.
Minęło kilka długich minut nim skryty za coraz bardziej czerwonym kimonem wstał i ukłonił się widowni.
Jedno było pewne, Sapienza zyskał swej osobie sporo rozgłosu.

*** ~ ***

Dwójka wojowników przebudziła się niemal jednocześnie, lecąc w przedziwnym wagonie do bliżej nieustalonego celu. Urocze, rudowłose pielęgniarki właśnie kończyły wspomagać ich naturalnie zwiększoną regenerację.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline