Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2013, 23:22   #165
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gort na wojennej ścieżce


Twarz Gorta wyrażała gotującą się wściekłość, która zaraz miała eksplodować.
- KTO DO CZORTA OŚMIELIŁ SIE ZAATAKOWAĆ MOJĄ ZAŁOGĘ!? - pirat był wściekły jak jeszcze nigdy dotąd od początku wyprawy. Ziemia dookoła niego zatrzęsła się złowrogo, a po chwili potężna pięść gruchnęła w drewniany pal, przebijając się przez niego z trzaskiem. - KTO!? KTOOO!? KTOOOO!?
Po kilku następnych ciosach trójka kamratów Gorta leżała już na ziemi wśród drewnianych wiórów, ich kapitan zaś opadł na kolana obok nieruchomej dziewczyny.
- Mała El, to ja - w oczach wielkoluda widać było łzy wśiekłości, gdy objął swoją wielką łapą drobną dłoń lekarki. - Powiedz coś! Gdzie jest gość który wam to zrobił!? Obiecuję że dorwę go choćbym miał przepłynąć wszystkie morza i poruszyć wszystkie góry tego świata!
Nie słysząc odpowiedzi murzyn ryknął niczym rozjuszone zwierzę, a spod jego stóp wyłoniła się szeroka kamienna kolumna, która wyniosła go w powietrze tak wysoko, że jego postać widoczna była teraz z odległości wielu kilometrów.
- WYŁAŹ GDZIEKOLWIEK JESTEŚ!! WYZYWAM CIĘ TU I TERAZ!! ZABIJĘ CIĘ, SHUUUUUUU!!! WYRWĘ CI BEBECHY I ROZGNIOTĘ NA MIAZGĘ!!! POKAŻ SIĘ, TCHÓRZU!!! - wrzaski Gorta niosły się echem po pustyni przez czas który wydawał się wiecznością. Niczym syrena obwieszczająca ludziom zbliżające się zagrożenie, tak pirat darł się z dziką furią przez wiele minut nim zdołał powrócić do zmysłów.
Nie tak to miało wyglądać. Miał powrócić na swój okręt po tym jak jego imię będzie budzić grozę nawet wśród szczurów lądowych z kontynentu. Jego sława miała obiec cały świat, a gdy powróciłby do swoich nakama, miał wypłynąć ponownie na podbój mórz, gotowy do rzucania wyzwań wielkim władcom i najpotężniejszym ludziom o jakich słyszano.
Jednak wizja ta została właśnie brutalnie skruszona przez okrutną rzeczywistość, która przywaliła w niego z takim impetem, że zaraz po początkowym szoku poczuł jak ogarnia go ślepa furia. Czy to jednak Hana miała rację, gdy mówiła o przeznaczeniu, którego nie da się zmienić? Czy to jego dziecinna wiara w to że ma szanse wygrać walkę z losem okazała się fałszywa?
Gdy z oczu opadła mu wreszcie przesłaniająca wszystko mgła szału, zauważył na horyzoncie jakieś niewyraźne budowle. Nie wyglądały one jednak jak zrujnowane miasta które mijali do tej pory, więc spora szansa że nie były zamieszkane przez szaleńców. Znacznie bliżej zaś dostrzegł coś co przypomniało Gortowi wiele morskich bitew które swego czasu stoczył. Okręt idący na dno poruszał się wśród fal gorącego powietrza, budząc wspomnienia dziesiątków statków które do tej pory udało się zatopić jemu i jego załodze. Jednakże tym razem był to jego własny statek opadał ku czeluściom oceanu po przegranej bitwie z przeznaczeniem.
- BLACKBERRY! - pirat wydał z siebie jeszcze jeden, tym razem najbardziej zdumiony ze wszystkich dotąd okrzyk. - Skąd ona się tu do stu piekieł wzięła!?
Gort zeskoczył z gigantycznej kolumny, zostawiając w jej cieniu trójkę poległych kamratów i miał zamiar ruszyć w stronę swego okrętu, który wyglądał jakby właśnie stoczył swą drugą przegraną bitwę. Aczkolwiek mógł być pewien że tym razem nie udało mu się z niej ujść z życiem. Następny nakama którego nie był w stanie uratować. Co gorsza Czarnoskóry odczuwał wstyd jako kapitan, że nie był w stanie towarzyszyć mu w jego ostatniej z setek podróży w trakcie których nigdy do tej pory ich nie zawiódł.
Jednak nim Gort rozpoczął bieg, zobaczył delikatne poruszenie. Jedna z osób które wisiały na palu wciąż żyła a wrzaski kapitana chyba podziałały niczym delikatny policzek na uśpiona w bólu świadomość. Jedyna kobieta z obecnych przy palu, drgnęła i mruknęła coś niewyraźnie, zachrypniętym od bólu i braku wody głosem.
- Nic nie mów - nakazał Gort, pochylając się nad dziewczyną, którą ostrożnie wziął na drżące ręce. - Zaraz zabiorę cię na nasz okręt. Wszystko będzie dobrze.
Wyglądało to bardziej jak murzyn próbował uspokoić sam siebie. Zaraz potem popędził w kierunku dwóch mądrali którzy pierwsi znaleźli jego statek. Nim jeszcze zdążyli podjąć decyzję o tym czy warto go zbadać, zauważyli wspinającego się po wydmie, wzywającego pomocy Gorta. Gdy zaś pirat się do nich zbliżył to, nie siląc się nawet by poczekać na pozwolenie, sięgnął do kieszeni Johna i próbował wyjąć z niej leczniczą miksturę, której jednak nie znalazł. Sam John rozumiejąc jednak jego intencję oraz to że nie ma co zwlekać wydobył ze swojej aktówki termos na kawę po czym napoił dziewczynę pełnym kubkiem znajdującej się w środku mikstury. Potem Gort położył ją na ziemi i z siłą odebranego Elathornowi bukłaka napoił ją kilkoma łykami wody.
- Nie pozwolę ci umrzeć! - mówił z desperacją w głosie. - Pamiętasz swoje marzenie? Eliksir który chciałaś zrobić? Ten który miał ci dać wieczne życie? Obiecałem że dam ci tyle złota ile tylko potrzebujesz! Dlatego musisz przeżyć. Poza tym, gdzie znajdę drugiego takiego lekarza okrętowego, jak ty?
Zbrojny zaś przeczesywał kolejne domostwa, w poszukiwaniu czegokolwiek. Jednak poza gnijącymi zwłokami, zniszczonymi meblami nie widział nic innego. Niegdyś takie widoki przyprawiły by go smutek i pożałowanie, jednak Calamity zdążył już sobie wyhodować obojętność do takich obrazów. Czasami nawet lekkie pchnięcie drzwi powodowało rozpadnięcie się całego domku. Swoimi chwiejnymi krokami postępował wzdłuż kolejnych alej i uliczek. Nagle do jego uszu doszły wrzaski, i to całkiem znajome. Z warkotem odwrócił się w stronę hałasu i rozpoczął bieg, przeskakując nad pomniejszymi domostwami.
Hałas. Tyle hałasu na... nic? Cóż, Elathorn nigdy nie widział sensu w tak głośnym wyrażaniu swoich uczuć. Nie opierał się kiedy wyrywano mu manierkę, próbował się skupić na czymś innym. Krzyki Gorta w tym nie pomagały ani trochę. Ostatecznie postanowił zebrać nieco informacji, wysyłając skan magiczny w kierunku okrętu.
W okręcie znajdowała się jedna istota, która na pewno magiem nie była. Oczy Pani uchyliły się lekko, niewyraźnie błądząc po okolicy. Gdy napotkały wielka twarz murzyna, widać było zdziwienie w ich odbiciu. - Kapitan...?- niewyraźne słowa wypłynęły z jej zmęczonych ust.
Calamity w tym czasie dobiegł do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą by ł Gort. Zobaczył dwa zmęczone i wyraźnie poddane tortura ciała, martwych młodych mężczyzn, jak i sylwetkę Gorta biegnąca w stronę dużej wydmy, na której stał John i lodowy mag.
- To ja - słowa pirata były pełne żalu, jak i złości. - Powiedz, kto wam to zrobił? Skąd się tu w ogóle wzięliście? Co się stało z Blackberry? Powinniście być na South Blue!
Dziewczyna jednak nie miała siły na długie wywody, zdołała jeszcze wykrztusić - Wichura... - po czym znowu straciła przytomność w ramionach swego kapitana.
Rycerz mruknął coś oglądając ciała, po czym jego fioletowe patrzałki przykuł jakiś napis, który przeczytał na głos.
- “Każdy kto... wkroczy na teren wielkiego... Shuu... podzieli ten... los”. - Oczywiście to imię nic nie mówiło rycerzowi, jednak miał dziwne przeczucie że niedługo pozna tego osobnika. Kilka razy przeniósł się swoimi portalami, by zatrzymać się przy Gorcie.
- Gort? Czy to byli... - Nie dokończył zdania gdyż nie chciał mówić tego co niestety było oczywiste.
- Jedna osoba w okręcie, prawdopodobnie nie jest czarodziejem. Przydałoby się przeprowadzić jakieś dokładniejsze rozpoznanie. - oznajmił Elathorn, niespecjalnie śpiesząc się do tego zadania. Teoretycznie miał sposób jak ją odsłonić, jednak byłby to miecz obosieczny.
Murzyn bez słowa uniósł jeszcze raz swoją kamratkę i zaczął powolny marsz w stronę "Czarnej Jagody". Musiał sprawdzić czy tą żywą osobą był ktoś z jego załogi.
- Możecie wejść na pokład - rzucił za siebie ciche zaproszenie pozostałym członkom wyprawy. - A przynajmniej na to co z niego zostało.
- Najpierw posłałbym tam zwiad. W środku ktoś jest. - naciskał czarodziej.
- Nie będę zakradał się na swój własny okręt - odpowiedział mu hardo Gort, krocząc dalej przez piaskową wydmę.
- Jeden martwy w tą czy tamtą. - odbił piłeczkę Elathorn, jednak pirat już go nie słuchał. Wyglądał jakby znajdował się gdzieś bardzo daleko, poza zasięgiem głosu lodowego maga.
Czarnoskóry zsunął się po piasku i bez zbędnych ceregieli, lekko się pochylając przez dziurę wkroczył do dawnej ładowni swego okrętu. Teraz jednak zamiast skrzynek z rumem i beczek prochem stały tu pokrętne urządzenia. Albemiki, fiolki i rurki w których bulgotoały dziwne ciecze. Było tez i biórko oświetlone świecą, przy którym siedział...


... bardzo malutki brodaty gnom. Skrobał coś w ogromnej księdze, a okulary oparte były an jego bulwiastym nochalu. Gdy usłyszał skrzypienie desek pod nogami Gorta zerknął w jego stronę i zaskrzeczał starczym głosem.
- To posesja prywatna, proszę stąd wyjść!
- Masz pieprzoną rację że prywatna! - fuknął na gnoma rozeźlony pirat. - To mój okręt kurduplu, więc albo się z niego wyniesiesz, albo zaraz połamię ci wszystkie kości!
- A akt własności gdzie? Znalezione nie kradzione. Spadł z nieba i teraz to moje miejsce badawcze. -odparł gnom zeskakując z krzesła. Imponujące to nie było bo wzrostu miał może z pół metra. - Spadło z nieba więc moje. Koniec i kropka.
- Ja już ci dam twoje, mały wrzodzie - wycedził wielkolud, obnażając groźnie swe zębiska, jednak chwilę potem przyszło mu coś do głowy i lekko się uspokoił. - Ty widziałeś co się stało z Blackberry? Więc gadaj mi tu zaraz gdzie moja załoga, zanim cię rozdepczę!
- Oczywiście że widziałem, trudno nie zobaczyć jak spada statek z nieba. -zaskrzeczał gnom. - Twoja dziewczyna nie wygląda najlepiej wiesz, ty zresztą też jakiś agresywny, może odwodniony? - gnom na pewno do najbardziej społecznych nie należał. - I uważaj z tym swoim cielskiem, jak coś potłuczesz to jeszcze wszyscy wylecimy w powietrze.
- O coś cię zapytałem karle! Powiesz mi gdzie jest moja załoga, czy mam ci najpierw wybić wszystkie zęby!? - oczywistym było że Gort tracił już powoli ostatki ze swych nie do końca sporych rezerw cierpliwości.
- A nie pomyślałeś że nie wiem jak wygląda twoja załoga, ty pusty łbie? -zapytał gnom i chwycił za prosta laseczkę i ruszył w stronę Gorta, i puknął go nia w kolano. - Połóż to dziewczę na łóżko, znając życie jak mi tu umrze będę musiał zapłacić jakiś podatek czy coś. -wymamrotał mieszkaniec wraku. - I powiedz swoim kumplom na wydmie żeby z niej zleźli bo jak ktoś ich zobaczy będzie kiepsko. - Dodał widząc towarzyszy pirata na piaszczystym wzgórzu.
- Więc... nie było ich na okręcie? - wydyszał Gort, który nagle poczuł że nogi ma jak z waty. Położył Małą El na łożu wskazanym przez gnoma i chwiejnym krokiem wrócił do dziury w burcie, przez którą zawołał pozostałych aby weszli do ładowni, a następnie wrócił do swej kamratki, siadając przy niej po turecku na deskach ze spuszczonym wzrokiem, tak że wyglądał niczym obłaskawione zwierzę. - Uratujesz ją, prawda? Jeśli tak, to oddam ci Blackberry i obiecuję że zostawię cię w spokoju.
Calamity zawołany przez Gorta skierował się w stronę ładowni swymi chwiejnymi krokami. Będąc na miejscu rozglądał się dookoła, przyglądając się rozmaitym fiolką i alchemicznym asortymencie, w którym bulgotały dziwaczne ciecze. Nie raz musiał się powstrzymać, by nie puknąć swym pazurem by sprawdzić jak ciecz zareaguje. Przechodząc obok Gorta poklepał go po ramieniu pokrzepiająco, po czym zwrócił się do gnoma.
- Czy możesz... nas wspomóc... jakąś... żywnością? - zapytał grzecznie, po czym ciekawie zaczął przyglądać się istocie, przekręcając głowę na boki. Gnom wyglądał jakoś dziwnie zachęcająco... a może nawet...smacznie?! Rycerz potrząsnął głową, trzymając się za nią. Dlaczego tak w ogóle pomyślał? Czy to szaleństwo zaczęło odbijać na nim swe piętno? A może po prostu dawno nie miał okazji porządnie zjeść. Tak czy inaczej bestia którą trzyma w kratach samokontroli zaczęła stukać w swe “więzienie”, co zaczęło niepokoić Calamitiego.
Gnom zaczął krzątać się po gabinecie zbierając z półek różne fiolki. - Posuń się Pan. -mruknął do Calamitiego podchodząc do dziewczyny, którą zaczął podłączać do dziwnej aparatury. Igła wbiła się pod jej skórę, a po chwili jedna z mikstur poczęła powolnym strumieniem włączać się do jej krwiobiegu. - Uratować uratuje, aczkolwiek jeżeli chcesz by szybko stanęła na nogi będziesz musiał pomóc. -burknął gnom do Gorta. - A statki były dwa, jeden spadł, drugi wylądował. Jeden pełny ludzi wolnej woli i tych związanych, a ten pusty. Z tamtego który był wypełniony wynieśli paru ludzi i przybili do słupa, a potem odlecieli, wcześniej grabiąc wioskę i porywając mieszkańców. -stwierdził mały osobnik bez większych uczuć w głosie.
- A co ja fundacja charytatywna, żeby was karmić? -odburknął jeszcze rycerzowi rozpaczy.
Rycerz zrobił niezadowoloną minę, jednak nikt nie mógł jej ujrzeć.- W takim razie.. powiedz co wiesz... o Shuu i gdzie... go można... znaleźć. - Powiedział zbrojny, przyglądając się aparaturze.
Wspomniane imię podziałało na Gorta niczym płachta na byka, gdyż uderzył zaciśniętą pięścią w deski, cudem nie przebijając się przez nie na wylot i spojrzał rozgniewany na gnoma, który mimo iż stał wciąż sięgał piratowi zaledwie do szyi..
- To ten pajac który zaatakował moją załogę - wydyszał przez zaciśnięte zęby. - Do tego porwał moich kamratów i zniszczył mój okręt. Jak tylko go dorwę, to pożałuje że się urodził...
Wielkolud wstał powoli i górując nad karłem przeniósł wzrok na piratkę, po czym zwrócił się do gnoma z powagą:
- Więc co mam robić? Potrzebujesz jakichś kamieni? - zapytał, rozkładając ręce, które nagle stwardniały i przybrały szarą barwę. - Nazywam się Gort Kingstone i stałem się człowiekiem-skałą, gdy zjadłem Bari Bari no Mi. Zrobię wszystko by pomóc mojej przyjaciółce.
Elathorn bez słowa podążył za Johnem. Trzymał się go nie tylko z tego powodu, że miał go chronić, ale także - a może przede wszystkim - dlatego, że wydawał się najnormalniejszy z całej drużyny. Jakby nie spojrzeć, ta była... zbiorem naprawdę ciekawych osobowości. Kiedy czarodziej dostał się na okręt, zaczął rozglądać się za jakimiś księgami. Może udałoby mu się jakąś pożyczyć?
- Nie, nie kamieni. A specjalnej wody. -stwierdził gnom z powagą. - Ale o tym za chwile, chcecie wiedzieć co tu się stało tak? -zapytał gnom kończąc gmeranie przy aparaturze i wyciągnął z kieszeni fajeczkę, która powoli nabił tytoniem i odpalił. Dym wyleciał po chwili z jego nozdrzy i ust,a on potarł brodę palcami. - Był normalny dzień jak co dzień, jakoś sobie tu wszyscy radzili, szaleńcy raczej omijali to miejsce z racji iż jest na mocnym odludziu. Jednak nagle nadeszły ciemne chmury i zerwał się potężny wiatr, a ten statek po prostu spadł z nieba. -stwierdził gnom klepiąc deski swoja małą rączką. - Zaraz za nim na środku osady, niszcząc domostwa i miażdżąc ludzi gładko wylądował inny, o wiele większy okręt. Nie wiem jakim cudem latał, ale czuje w tym dawkę potężnej magii. Zamiast zwykłej flagi, na maszcie powiewała czarna płachta z symbolem trupiej czaszki osadzonej w oku cyklonu. - kolejne dymne kółka opuściły usta gnoma. - Wyładowany był ludźmi, niektórzy uzbrojeni, inni zaś związani lub w klatkach. Ten cały Shuu, a przynajmniej zdaje mi się, że to był on, krzyknął coś i jego ludzie rozbiegli się po wiosce łapiąc większość mieszkańców, Ci którzy się stawiali zostali zamordowani. -gnom przejechał palcem po wąsie i spojrzał lekko zamyślony na jeden z alchemików. - Paskudny to był dzień, ja na szczęście się ukryłem. -stwierdził po czym na zakończenie dodał. - A potem odlecieli w stronę starych ruin na północnym wchodzie. -stwierdził wspominając budynki które Gort widział. - Tyle wiem, a ten statek stał się teraz moim domem, który chce naprawić i sprawić by i on mógł wzbić się w powietrze. Ponad wszystkie problemy. -zakończył wzdychając mały uczony.
Czarodziej, niespecjalnie przejmując się sprawą załogi Gorta, przemknął w kierunku książek i pozwolił sobie położyć na nich swoje łapska. Przejechał palcem po jednej z okładek, czytając przy tym tytuł. Alchemia. Przejrzał inne książki - mówiły albo o tej sztuce, albo o maszynach.
- Byłbym zainteresowany drobną wymianą. - oznajmił, kierując wzrok w stronę gnoma.
- Chciałbym nabyć część tych książek.
- Zabieraj swoje brudne łapska. -furknął Gnom. - Nie są na sprzedaż.
- Proponuje wymianę. - odparł Elathorn, jednak na jego twarzy pojawił się wyraźny gniew.
- Akwizytorom mówimy nie. -odparł gnom i pogroził Elathornowi laską. W tym czasie przydupas podszedł do Gorta i zdejmując czapeczkę zapytał cicho. - Szefie, tego to ktoś z naszej załogi?
- Ta - przytaknął murzyn, spoglądając ze smutkiem na dziewczynę. - Nasz lekarz okrętowy. Na imię ma Leonore, ale wszyscy na nią wołają Mała El, bo trzymała się z Wielką El... Niemożliwe żeby Elizabeth dała się tak łatwo pokonać. Musiała być nieźle wstawiona, czy coś.
Gort wzruszył ramionami, ale widać było że opowieść gnoma dodała mu nieco otuchy, gdyż pewny siebie uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy.
- Więc co to za bajerancka woda której potrzebujesz i gdzie ją znajdziemy? - rzekł do gnoma, prężąc muskuły na znak że gotowy jest podjąć każde możliwe zadanie.
- Idę z tobą... - Rzucił rycerz odchodząc od dziwacznych aparatur, poprawiając uprząż pokrowca w której spoczywał Despair.
- Też pójdę - rzucił krótko John. Wolał by drużyna nie rozdzielała się zbytnio, a on jedyny był w stanie utrzymać łączność między grupami
- Idę z Johnem. - stwierdził krótko Elathorn.
-Z Oazy pół dnia drogi od tego miasta. Wcześniej korzystali z niej mieszkańcy, ale kiedy ostatni raz tam byłem, to zbiry tego Shuu siedziały tam i nie pozwalały nikomu się zbliżać. -mruknął gnom i podkręcił wąsa wypuszczając dym z ust. - Jest bogata w minerały, a gdy się ją odpowiedni przedestyluje to ma ciekawe właściwości. -po tych słowach spojrzał na drużynę. - Nie możecie leźć wszyscy ktoś tu musi zostać, bo bandziory regularnie patrolują teren, a jak zobaczą, że zdjęto z pala ofiary to się wkurzą. -dodał wąsaty alchemik.
- Wy dwaj zostańcie pilnować okrętu - rozkazał Gort, spoglądając na Khaliego i Przydupasa. - Wiem że sobie poradzicie. Reszta za mną!
Podekscytowany okrzyk pirata rozległ się po ładowni, gdy ten z rozpędu wyskoczył przez dziurę w burcie Blackberry i zaraz popędził w stronę oazy, nie myśląc nawet by na kogokolwiek czekać.
- John... zostań proszę tutaj... z Elathornem i resztą... ja wraz z... Gortem to i tak... za dużo... - Rzekł to jakby się przechwalał, jednak nie miał takiego zamiaru, wydawało mu się to po prostu faktem.
John wzruszył ramionami
- Jeśli uważasz że to dobry pomysł... w tym wypadku jednak będziemy utrzymywać ciągłą łączność by w razie czego móc was wesprzeć. Jeśli zgodzisz się na to możemy zostać i pilnować statku Zbrojny tylko skinął głową przez ramię, następnie ruszył.
Metalowe buty Calamitiego wydawały charakterystyczny stukot, gdy poleciał za Gortem.
 
Tropby jest offline