Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2013, 01:24   #166
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sen posiłkiem, czy posiłek snem?

- Wąsalu, dziękuję na pomoc. - westchnął blondyn, zmieniając całkowicie swe nastawienie w kierunku krasnoluda. Najwyraźniej ten, kto uratował życie strażnika równowagi, a co za tym idzie ją samą zasługiwał na nieco lepsze traktowanie.
- Elfie, przykro mi z powodu Libry. - dodał po chwili, licząc na to, że te kilka słów poprawi zwiadowcy humor. Chociaż w małym, malutkim stopniu. Człowiek-mumia, który wedle wierzeń w panteon istot tak podobnych do ludzi, jednak o twarzach należących do zwierząt, był teraz znacznie bliżej boskości niż zwykle, niemalże zrównał się z faraonem, uśmiechnął się nieco.
- Co gotujesz, Inori-chan? - zapytał z zaciekawieniem.
- Coś zjadliwego z tego co miałam w plecaku. Nie mamy dużo jedzenia. -zauważyła dziewczyna, a ponieważ misek już nie było nalała gęstej papki do cynowego kubka i podała Faustowi wraz z drewniana łyżeczką. - Jedz póki ciepłe.
Elf nie odpowiedział siedział cicho przy ognisku gapiąc się w płomienie i co jakiś czas wsuwając sobie do ust łyżeczkę.
- Ktoś musiał uratować takiego maminsynka. -burknął krasnal, ale widać było iż zadowolony jest z uznania w słowach blondyna. - Jak się czujesz? -zapytał krasnal jak gdyby od niechcenia.
- Dziękuję, Inori - blondyn był miły, najwyraźniej potrafił wystarczająco wyżywać się na sobie i swoich snach, nie zaś na otaczających go istotach. Jeszcze.
- Jakby pociąg mnie przejechał. - blondyn zaśmiał się głośno. - A potem motorniczy zawrócił, przejechał jeszcze raz, żeby sprawdzić czy żyję - dodał nieco bardziej smutny. Z całą pewnością nie posiadał odporności na ból zbliżonej do posiadaczy dwóch najbardziej skrajnych kolorów skóry - Hany oraz Gorta. Jego usta przełknęły odruchowo posiłek, nie było to wcale miłe doświadczenie, jednak nie jest to wina zdolności kulinarnych różowowłosej, a stanu w jakim znajdował się strażnik.
- Grunt że żyjosz. -odparł krasnal z typowym dla podgórskich ludów akcentem i skrzywił się gdy ból w jednej z licznych ran dał mu się we znaki. - Co teraz planujesz? Gdzie masz zamiar się ukryć?
- Przed katem nie da się uciec, prawda? - zacytował jego zbawicielkę, która wbrew niektórym, przybitym do krzyża osobnikom faktycznie przyczyniła się do poprawy stanu swoich dłużników.
- Kat zyskał tylko rozrywkę, ja zaś nieco więcej - powiedział wyraźnie rozbawiony tym faktem. Jego oczy przez chwilę świeciły czerwienią, by zgasnąć, gdy tylko spojrzał na kapłankę.
- Obecnie oddaję się w ręce Inori. - powiedział bez zastanowienia.
- Tak jak my wszyscy bo innej opcji nie widzę. -burknął wąsacz, opróżniając swoją miseczkę. - Ale dupa jasna, nawet nie wiemy gdzie jesteśmy! Jak tu się bronić gdy ciało w opłakanym stanie a wróg nie wiadomo skąd nadejść może. -burczał pod nochalem krasnal. - No i żarcie się nam kończy, bo co tu dużo nie mówić, tylko kapłanka miała przy sobie swoje rzeczy, my jeno broń.
- Inori-chan, co ile jesteś w stanie wykorzystać czar teleportacji? - blondyn zapytał po chwili zastanowienia. - Mam pewien pomysł. - dodał po chwili jakby uśmiechnięty. Jego oczy emanowały nadzieją - pojawiły się szanse, ze znalazł możliwość na umknięcie śmierci raz jeszcze. Jeśli głowa może uciec przed długim, złotym ostrzem mającym na celu pozbawienie żywota skazańca, ukrócenie jego nadziei na czynienie zła raz, może to zrobić następny. Wszystko po to, by po jakimś czasie oddać ze zdwojoną siłą.
- Nie często, zwłaszcza że potrzeba do tego specjalnych komponentów, a by nas tu przenieść zużyłam ostatnie. -stwierdziła dziewczyna z bezradnym uśmiechem. - Tak więc więcej znikania nie będzie.
- Nie zamierzałem wykorzystywać magii to tego. - blondyn odpowiedział nieco głośniej niż powinien. - Raczej udać się do miasta po medykamenty, pieniędzy mam pod dostatkiem. - wyznał swój jakże prymitywny plan naprawy zniszczonych ciał.
- To niestety niemożliwe, zwłaszcza że nawet gdybym miała odpowiednie składniki, to nie jestem dobra w tym zaklęciu. Nie mogę przenieść się lub kogoś w konkretne miejsce, zawsze jest to losowa pozycja. -przyznała zawstydzona dziewczyna rumieniąc się lekko z powodu swej nikłej znajomości magii.
- A tam, poleżymy tutaj z tydzień, będziemy polować na jakieś króliki i jakoś to będzie. -burknął krasnal niezbyt przekonany do diety o takiej nikłej zwartości czegokolwiek. - Chyba że jak będziemy mili szczęście trafimy na jakaś grupę wędrowców.
- Limit naszego szczęścia został raczej wyczerpany na długo. - blondyn westchnął cicho, komentując tym samym słowa wąsala. Strażnik równowagi zmienił cel swoich słów, tym razem kierując je do słodkiej niczym najlepszy smakołyk kapłanki: - Nic się nie stało Inori, zrobiłaś już dużo więcej niż wystarczająco -
- Elfie, czy w waszych krainach istnieje metoda przekazywania energii magicznej? - Faust zapytał zaciekawiony dopiero po chwili. Musiał znaleźć coś, co pozwoli im przywrócić swe ciała do poziomu nieco wyższego niż paskudny.
- Są takie rytuały. -odparł elf krótko wpatrzony w ogień. - Libra dużo o nich wiedziała. -dodał po chwili łamiącym się głosem i skulił się jeszcze bardziej.
W dłoni blondyna pojawiła się pradawna księga. Prędkość przewracania poszczególnych stron była zatrważająco niska. Cóż, wszystko miało swoje ceny, zaś umysł był jedynym, co blondyn był w stanie rozwijać w tym właśnie momencie.
- Mhm. - przytaknął elfiemu smutasowi. Dopiero po dłuższej chwili strażnik równowagi zachwiał się, stawiając swój wzrok na twarzy różowłosej kapłanki.
- Czy mogę jakkolwiek ci pomóc? - zapytał w końcu.
- W tym stanie raczej nie. -odparła kapłanka z lekkim uśmieszkiem i zamieszała w kotle. - Ale jak się wam poprawi to wyślę was po drewno. -dodała puszczając strażnikowi oczko.
- Ta jest, Inori-chan - strażnik uśmiechnął się, zaś jego błękitne oczy tym razem były aż nazbyt matowe, wpatrując się w kolejne ułożone w księdze literki. Samo pozostawanie przytomnym było dużym wyzwaniem. Ziewnął.
- Wąsalu, jak myślisz, zdołamy przygotować tutaj jakieś miejsce do obrony? - zapytał po chwili ciszy.
- Lepiej było by iść wyżej w góry i znaleźć jakąś jaskinię. -stwierdził brodacz, lekko poprawiając się na swoim miejscu. - Tutaj jesteśmy zbyt odsłonięci. -zauważył prostą rzecz brodacz.
- Z drugiej strony Kat nie grzeszy szybkością, więc ograniczenie pola manewru tylko nas osłabi - zauważył blondyn z nad książki.
- O ile przyjdzie sam. -odbił piłeczkę przedstawiciel górskiej rasy.
- Mhm - podsumował blondyn, którego ciało nagle opadło na ziemię. Zasnął.



Blondyn znajdował się obecnie na szczycie gigantycznej bramy. Właściwie to jego oczy miałyby problem zobaczyć co znajdowało się u podnóża takowej, jednak nie to było tym, z czego Faust zdał sobie sprawę w pierwszej kolejności. Jego ręce niemalże odruchowo powędrowały przed twarz, jakby chcąc zwalczyć wychodzące z głębi jego duszy przekonanie o tym, że rany będą prawdziwe nawet we śnie. Powietrze głośno opuściło usta strażnika równowagi, przedzierając się tym samym przez zgiełk budzącego się do życia miasta. Właściwie to każdy, kto obserwowałby ten jeden wdech wiedziałby, że znajdująca się na szczytach murów istota nie należała do zwykłych. Nawet gdyby widział tylko i wyłącznie jego sylwetkę, bowiem gdy do wizerunku strażnika, który znacznie częściej łamał przepisy, by wkradać się w konkretne miejsce, dodać jego obecne ubranie - pewnym było że nie jest to żadna normalna istota.
Nie trzeba było do tego ujrzeć jego niebieskiego oka, dokładnie tak jak nie potrzebne było spojrzenie na jego drugie, kipiące czerwienią zakończenie zmysłu wzroku. Nawet jego kolczyki - dwa krzyże, które z różną od siebie częstotliwością drgały to w jedną, to drugą stronę, zdawały się być absolutnie zbędne. Wystarczało pojedyncze spojrzenie na jego ubiór.

Blondyn ubrany był niczym hime-miko poświęcająca całe swe piękno, nieograniczoną wręcz młodość dla istnień boskich. Właściwie to wszystko zdawało się pasować do wizerunki przeciętnej kapłanik, akolitki. Przynajmniej poza faktem płci delikwenta, oraz jego średniej długości blond włosów zaczesanych do tyłu, wydawal się on być całkiem spokojnym kapłanem, lub jakimkolwiek sługą bogów. Kozia bródka jakby tylko dopełniała pełny sprzeczności wizerunek strażnika równowagi, którego duchwe ucieleśnienie zdawało się przyjąć formę chaotyczną. Przynajmniej pozornie, bowiem tak jak Yin nie mogło zaistnień bez Yan, a sukces nie był niczym szczególnych bez poprzedzających go porażek, tak i postać pozornie sprzeczna mogła zachować idealną równowagę swym umysłem jak i działaniem. Powietrze po raz kolejny wypłynęło głośno z inkarnacji strażnika.
- Czego chcesz, Kacie? - zapytał nieco zdziwiony blondyn. Właściwie to sam fakt tego, że mógł podjąć jakąkolwiek decyzję świadczył o tym, że nie znajduje się on w jakże przyjemnej dla wszystkich jej gości krainie snów: zarówno tych krótkich, ograniczających się do jednej fazy pracy ludzkiego umysłu, jak i tych, którzy zamierzali zamieszkać w tym miejscu na wieki.
- Wiem, że to nie sen. - blondyn zarzucił kilka kolejnych słów w powietrze, kierując je w kierunku bliżej nieznanego podmiotu. Gdyby jakikolwiek obserwator spotkał przedstawiciela rodu wiecznych zdrajców w tym właśnie momencie, do jego umysłu naszło by wiele epitetów. Mało który byłby pozytywny, chyba że jegomość okazałby się kimś o dziwnych preferencjach seksualnych i skrzywieniach w kierunku duchownych, znaczna większość opisywała by blondyna w czarno-czarnych kolorach. Wszystko było możliwe, przynajmniej poza jednym, jakże bliskim sercu blondyna stwierdzeniem. Nikt nie użyłby w jego kierunku stwierdzenia na którym tak bardzo mu zależało: “Równowaga”.
Wiatr zawiał niemalże zrzucając wszystko, co znajdowało się na powierzchni murów. Każdy, kto mógłby znaleźć się w tym właśnie miejscu mógł być pewien że jego kontakt z podłożem zakończy się w tym właśnie miejscu. Znajdujące się na zewnętrznej stronie bramy flagi załopotały w rytm poszczególnych uderzeń żywiołu, który raz po raz uginał się pod stalowym batem boskiego kuriera. Fragmenty prasy nieistniejącego świata poderwały się do góry, dryfując na wietrze w kierunku kresu murów odzielających tych, uważanych za dobrych od tych złych. Efekt jednego z bardziej prymitywnych sposobów informacji oraz dobrze zmodyfikowanej celllulozy uderzył w coś, co zdawało się być bardziej niewzruszone niż same mury.
Blondyn stał sobie na spokojnie znajdując podparcie na najwęższym z elementów podparcia kamiennej budowli. Jeśli ktokolwiek organizowałby zawody w tym, kto dłużej utrzyma pozycję stojącą, to możliwości znalezienie Faustowi rywala ograniczały się tylko i wyłącznie do klonowania.

Jednak nie o wietrze przemykającym nad miastem miała być mowa w tej przedziwnej mieszance snu, jak i podroży międzyplanarnej, w której ilość poszczególnych składników była w stu procentach zależna od tego, kto akurat ją interpretował. Powietrze opuściło ciało strażnika kolejny raz, zaś niemożliwy do zatrzymania wiatr ustał, jak gdyby nigdy go nie było. Właściwie, to nawet element tutejszej prasy zniknął, jak gdyby w najbliższej przeszłości nie pojawiło się nic, co mogło dostarczyć go blondynowi.
Mimowolnie spojrzał w dół, zaś jego dusza widziała teraz setki, jeśli nie tysiące istnień, które próbowały dostać się za miejskie mury. Osobnicy bez względu na stan posiadania czekali, nie trudząc się nawet na uformowanie jakiejkolwiek kolejki - co silniejsi uderzali w mur, lub też w drewniane wrota, jakby miało to możliwość przyspieszenia ich wędrówki na drugą, teoretycznie lepszą stronę świata. Żaden z nich nie zamierzał nawet analizować tego, co spotka za wielkim, kamiennym murem. Ważne było tylko to, by znaleźć się za czymś, co jest w stanie zablokować siłę niezrozumiane przez nikogo plagi.

Nigdzie nie ma jednak rozwiązań idealnych, a każda, ale to każda opcja posiadała swoje minusy. Nawet nieograniczone niegdyś przez nic błogosławieństwo Papuru teraz zostało zamknięte w jakże pięknej, stworzonej z cyrkonii ramce. Tak też było z przedostanie się na drugą stronę muru. Każdy, kto chociaż pozornie zdrowy, przedostawał się za kamienne fortyfikacje zmniejszał szanse na przetrwanie całości niemalże tak samo, jeśli nawet nie bardziej niż ten, który pozostawał na zewnątrz gotów na śmierć. Jednakże nie to głowiło Fausta, którego wzrok spoglądał raz na dantejskie sceny odbywające się po zewnętrznej stronie mury, by po chwili szukać odpoczynku w przepełnionym reżimem mieście w którym wszystko zostało podporządkowane przetrwaniu. Czegoś tutaj brakowało.

- Wiesz co mam na myśli, prawda? - pytanie perłowego kata nadeszło zupełnie znienacka, sprawiając że cała wizja rozpadła się, pozostawiajac blondyna w ciemności. Mijały kolejne sekundy, a potem minuty, może nawet godziny - strażnik zaś znajdował się w ciemności, siedząc z założonymi na siebie nogami.

- Nie ważne jak dobry wydaje się cel, nie zawsze taki będzie, huh? - powiedział blondyn sam do siebie na chwile przed tym, gdy jego swiadomość zniknęła.
 
Zajcu jest offline