Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2013, 15:33   #169
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of Balance

Mad dog.


Dwa dni jedzenia papki, dwa dni poruszania się w stopniu znikomy i poddawania się kuracji młodej akolitki. Dwa bardzo nudne dni, które dla żywiołowego Fausta były największa kara jaką mógł sprawić mu los. Czyż nie wybrał samotnej ścieżki dla tego iż uważał, że jego siła jest w stanie zrównoważyć szalę? Jednak mógł się założyć że ani Gort, ani Shiba nie leża teraz w bandażach zdani na łaskę młodej adeptki sztuk białej magii.
Deszcz był nieustępliwym, a wręcz nachalnym kompanem, rozterek i bólu blondyna, którego twarz od spotkania z Katem nie była już w symetrii idealnej równowagi. Ciężkie krople opadały na trawę polany i dach prowizorycznego szałasu, zbudowanego w akompaniamencie jęków i narzekań, trzech poturbowanych mężczyzn.
Leczenie dawało jednak powolne efekty, bowiem ten który nosił na sobie czerwoną koszulę, mógł już nawet chodzić (aczkolwiek o biegach, przewrotach i saltach mowy nie było), zwłaszcza że najczęściej potrzebował drewnianej laski, by wybierać się na dłuższe spacery, w celu odnalezienia jakiś jadalnych roślinek czy też grzybów.
Kat o barwie perły często odwiedzał go w snach, poddając swego podopiecznego czemuś w rodzaju nauk i treningowi, połączeniu filozofii życia jak i rozwijaniu samego siebie, poprzez poznanie własnego ja. Wielu mnichów z gór, dałoby wiele by dostać się pod skrzydła takiego mentora jakim było starożytne bóstwo, zamknięte w ostrzu tak niepozornej broni.

Deszcz lał się z nieba nieprzerwanie zapowiadając kolejny dzień, który grupa spędzi na bezcelowych rozmowach, grach w słówka lub inne tego typu obozowe gierki. Jednak tym razem dzień miał być o wiele bardziej ciekawy, stagnacja i nuda musiały zostać odrzucone by dać możliwość zaitnienia równowadze.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Z_DSq-LhOyU[/MEDIA]

Kopyta dudniły o błotnista ziemię, rozchlapując deszczówkę i grudki błota na wszystkie strony. Obok potężnego rumaka, pędziły dwa włochate kształty, z których pysków lała się piana, a ostre kły szczerzyły się w zabójczym uśmiechu. Krzaki i gałęzie ustępowały z trzaskiem pod siła pędzących sług kata, a ziemia zdawała się trząść, niczym zwiastun ich nadejścia.
Czuły słuch elfiego zwiadowcy, który od śmierci siostry był niezwykle osowiały, pierwszy wykrył to ostrzeżenie matki natury. Odłożył on miseczkę z czymś co miało robić za zupę grzybową, kładąc dłoń na swym łuku.
- Cos się tu zbliża… i to szybko. –zauważył wstając z wyraźnym grymasem bólu na twarzy. Długiwąs nie pozostał w tyle, chwytając swój miecz oburącz, bowiem tarcza zniszczona została w czasie potyczki z złowieszczym katem. Krasnal uniósł się z ziemi, a kapłanka cofnęła się tak by być po za sferą konfliktu. Faust również wstał, oczywiście normalnie zapewne poczekał by ze swym słynnym uśmieszkiem przylepionym do twarzy, jednak w takich okolicznościach, lepiej było nie kusić losu.

Tętent kopyt był już słyszalny dla wszystkich, a ciężki warkotliwe oddechy, wskazywały, że albo nie jedzie tu koń, albo iż nie jest on sam. Oczywiście jak już wiesz drogi słuchaczu, to druga z tych opcji okazała się prawdą, bowiem z między liści wyskoczyły nagle dwa potężne wilcze cielska.



Większe niż typowi przedstawiciele tego gatunku, o wściekle obnażonych kłach i sierści lśniącej od deszczu. Z ich nosów buchało powietrze, które przy obecnej temperaturze, zamieniało się w parę, owiewająca pyski worgów. Faust słyszał o tej odmianie wilków, były to ogary hodowane do tropienia i zabijania, większe, silniejsze i z o wiele lepszym węchem niżeli normalne wilki.
Strzała wypuszczona przez elfa, śmignęła w stronę stworzeń, jednak minęła je o włos, co można by zrzucić na karb ran i presji które trawiły ciało jak i dusze długouchego.
Czarne psy zawyły głośno, niczym wilkołak w czasie pełni, a niczym na magiczny dzwonek z pomiędzy drzew wyłoniła się trzeci z gończych – jeździec.
Od stóp po same czubek głowy odziany był w szczelny gruby pancerz, w kolorach adekwatnych do wieży z której przybył. Krople deszczu spływały, po ostrych rogach przyczepionych do hełmu, jak też urządzały sobie wyścigi po obłych, ogromnych naramiennikach. Ciężkie stalowe buciory, usadowione były w strzemionach, rumaka o ciemnej maści. Peleryna powiewała na wietrze, nadając niepowtarzalnie stereotypowego klimatu dla aparycji czarnego rycerza.


Ogromny jeździec zeskoczył z konia, od razu dobywając przewieszonego przez plecy dwuręcznego ostrza, o paskudnie wyglądających ząbkach, gwarantujących paskudne rany. Zdawało się że rycerz cały aż wibruje w środku, a mogło to być wrażenie poprawne, bowiem gdy pancerne rękawice zacisnęły się na rękojeści, on uniósł głowę do nieba i ryknął. Był to okrzyk nieartykułowany, wręcz definicja potwornego wrzasku. Ryk wściekłości i szaleństwa, który spłoszył pobliskie ptactwo gdy ciężki but zagłębił się w rozmiękłej ziemi już po pierwszym kroku.
- Zabić… uciekinierów…- dyszał przeciwnik, a wręcz warczał niczym ktoś dla kogo wymawianie nawet najprostszych słów jest wielkim wyzwaniem. – ZABIĆ! – ponownie krzyknął niczym wichura, a wilka jak na komendę ruszyły w stronę grupki, która przetrwała masakrę w złotej karafce.

Sanity Knights

Z deszczu pod rynnę


Droga przez krasnoludzkie tunele, nie była tym co można by polecić przyjacielowi w ramach wakacji. Było tu klaustrofobicznie ciasno, ciemno, zimno i aż gęsto od pułapek. Wiele z nich drużyna ominęła lub rozbroiła, ale nie da się wszak sprostać wszystkiemu. Nie raz leciały na nich wielkie głazy, ze ścian strzelały bełty, czy tez kamienne głowy jaszczurów nie zaczynały pluć ogniem.
Oczywiście nie było to nic z czym drużyna nie mogła sobie poradzić, ale niczym natarczywe komary były to doprawdy irytujące. Na szczęście w ciągu całego tygodnia drogi przez mrok, nie napotkali więcej iluzji, jednak ta jedna która przywitała ich w tunelach wystarczyła by zepsuć Shibe nastrój na długo. Wizje martwych towarzyszy często odwiedzały ją w nocy, z czego główną z nich był Krio – ciało tego leniwego chłopaka jakoś odcisnęło się w pamięci niebieskoskórej dziewczyny.

W czasie drogi przez ciemność Madred poświęcał każda chwilę na tworzenie protezy dla kucharki, aż w końcu jednego z końcowych dni ich drogi z uśmiechem przedstawił jej swój twór.


Była to proteza o wiele mniejsza, niż ta którą przyczepioną miał do swego ciała technokrata. Smukła i z większą dbałością o szczegóły, niemal niczym normalne ramie, jedynie materiały był inny. Czynności podczepiania tego urządzenia lepiej przemilczmy drogi słuchaczu, wiedz jednak iż było dużo krwi, krzyków i przekleństw. Jednak gdy Shiba, spocona od bólu, w końcu otworzyła oczy po zabiegu, poczuła jak utracone palce znowu mają moc. Madred przestrzegł ja przed tym by na początku hamowała się z wykorzystywaniem ramienia, najpierw było trzeba się doń przyzwyczaić i dać ciału czas na adaptację. Jednak gdzieś w głębi duszy Shiba czuła niezwykła satysfakcję z tego że znowu jest, jak by to ująć –kompletna.
Nowe ramię było trochę silniejsze, od swego naturalnego kompana, a ukryty za odsuwanym nadgarstkiem miotacz ognia był miły dodatkiem, który w przyszłości mógł okazać się nadzwyczaj użyteczny.

~*~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=omyWU7SdnpU[/MEDIA]

- Nareszcie jakieś świeże powietrze.- dało się słyszeć głos zdeformowany przez zjawisko odbicia, dochodzący z zarośniętego przez krzaki wejścia do podziemi.
- To…dobrze…ziemia…nie…jest…najwygodniejsz a. –zawtórował inny wyraźnie zaspany.
- Ej Shiba co powiesz na szybki nume… – słowa nie zostały dokończone, a odgłos który rozległ się w ciemności przypominał uderzenie patelni w czyjąś twarz.
- Zrozumiałem aluzję… –po chwili wyraźnie obolały Kaze dodał do swego poprzedniego zdania zaskakująca puentę.
- Zaraz wyrwę te krzaczory, posuńcie się. –dodał technokrata, a jego metalowe ramię oczyściło przejście na powierzchnię.

Drużyna jeden za drugim wychodziła na zarośnięta wysokimi paprociami polanę. Korony drzew, tworzyły prawdziwe sklepienie nad ich głowami, które nie przepuszczało ni deszczu ni słońca, do wnętrza tego miejsca.
- Witajcie w Dzikiej puszczy miejsc… –zaczął Kaze by nagle złapać za głowę Shibę i Krio i pociągnąć ich na ziemię, w gwałtowanym upadku. Wszyscy poszli w ich ślady, bowiem okolica w której wyszli nie była taka spokojna.


Kawałek dalej, gdzie bariera drzew nie była już tak gruba, wśród kropel deszczu pędziła wrzeszcząca banda zielonoskórych istot. Uzbrojeni głównie w proste miecze a odziani w przepaski biodrowe i hełmy, gonili przerażonych mieszczan.. wyglądających na elfów. Zakrawione miecze goblińskich łowców przecinały powietrze tego na co dzień spokojnego miejsca, zaś wielka bestia, przypominająca mieszankę trola i ogra, która prowadzili na łańcuchu w tyle grupy, wyglądała na co najmniej niebezpieczną.
Krzyk matek i płacz dzieci przedzierały czyste powietrze leśnych ostępów, a nieprzyjemny mlask wbijanego w ciało miecza, był jedyna odpowiedzią na wołania o pomoc przerażonej ludności.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline