Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2013, 18:43   #42
Elas
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
To było smutne. Nie było wielkiej eksplozji, nie było słupa ognia ku niebu, zbrakło nawet wielkiego huku.
Po prostu całe miasto nagle zostało pozbawione prądu.

Carl Adohs

Wszystko wskazywało na to, że czekanie na Bruno będzie złym wyborem. Podwładny Carla został wysłany dawno temu i chociaż nie należał do specjalnie inteligentnych, to powinien już wypełnić swoje zadanie. Skoro tego nie zrobił, to mogły być tylko dwa powody – albo zgłupiał jeszcze bardziej albo ktoś go zastrzelił. To drugie było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę panoszącego się wszędzie wojsko oraz dźwięki strzałów. Mimo to, Carl postanowił kontynuować swój plan.
Jednak przeszkody spotkały go już na samym początku. Kiedy chciał opuścić ambasadę, ta okazała się obstawiona przez żołnierzy! Próby negocjacji nic nie dały, porucznik twardo stał przy swoim „nie możemy nikogo wypuścić, w Warszawie trwa stan wojenny. Musimy zagwarantować bezpieczeństwo ambasadom”. Razem z nim twardo przy tym zdaniu stała dobra czterdziestka żołnierzy i dwa Rosomaki, więc trzeba przyznać, że posiadał sporo argumentów.
Jednak czy Carl wygląda na kogoś, kto łatwo się poddaje? Używając vortalu, przedostał się do kanałów, stamtąd była już prosta droga pod adres z wizytówki. No, może nie tak prosta – niestety nikt nie pomyślał o tym, żeby kanały służyły do wygodnego poruszania się kiedy na ulicy grasuje armia, magowie, słudzy i cholera wie co jeszcze.
W końcu wydostał się na powierzchnie, całkiem blisko miejsca przeznaczenia. Wkradł się do małego parku z którego miał dobry widok na pokaźny wieżowiec, do którego zmierzał.
Cóż, wszystko wskazywało na to, że wojsko mści się za '39, ponieważ Carl był świadkiem desantowania się oddziału piechoty z Rosomaka. Cóż poradzić?



Jackie, Samuel Krasnowicz i Aleksander Wilk

Trzeba przyznać, że walka w kanałach obracała się na niekorzyść Aleksandra, naprawdę dużą niekorzyść. Jednak, wystarczyło, żeby dotrzymał do wsparcia!
W końcu Jackie wypuściła swego ogara, każąc mu wesprzeć swego mistrza. Basky nie zdążył się zbytnio zregenerować, jednak ruszył w wskazanym kierunku, wskakując do kanałów. W tym czasie ranna służąca postanowiła zadbać o siebie. Przebijając się po drodze przez oddział policji, dotarła lepiej niż chciała – do kliniki. Chociaż daleko było temu przybytkowi do szpitala, to jednak mogła śmiało wkroczyć do środka, wybić personel i zadbać o siebie. Gdyby była człowiekiem, zapewne byłoby to błogosławieństwo, tak skutki ludzkiej medycyny były... poniżej oczekiwanych. Lecz zawsze coś, czyż nie?
Ona także ruszyła w kierunku walki, jednak miała pewną przewagę nad Baskym. Raz, że ruszyła na powierzchni, unikając przeciwnika za pomocą zmieniania się w mgiełkę, dwa, że wyczuwała, gdzie jej mistrz jest.
A Aleksander walczył o życie – nadzwyczaj dzielnie zresztą. Ucinanie łbów w pozycji w jakiej się znajdował nie było zbyt skuteczne, tym bardziej, że homunkulusy przerzuciły się na ograniczanie jego ruchów zamiast zadawanie kolejnych ran. Jednak kolejne wbicia czerwonego sztyletu w ciałach sztucznych istot pozwalało mu regularnie regenerować siły witalne, co w tej sytuacji było nadzwyczajnie przydatne.
Jednak ważniejsza walka toczyła się tuż nad nim – o utworzenie dostępu do powietrza. Ledwo sufit trumny zaczął topnieć, to Samuel odtwarzał go. Ta walka trwała nadzwyczajnie długo, głównie dzięki temu, że Aleksander wysysał siły witalne z homunkulusów.
Pierwszym wsparciem jakie się pojawiło nie był Basky, lecz Jackie. Udało jej się dotrzeć szybciej i biegła w stronę Samuela. Zostały jej jakieś dwa zakręty do pokonania.
Wtedy wyczuła, że więź z jej mistrzem zniknęła.
Wybiegła naprzeciwko Samuela, jednak nigdzie nie mogła dostrzec swojego mistrza. Nie mogła go nawet wyczuć.
Ciężko, żeby mogła. W końcu Aleksander był martwy.

Kapłan, Inari Magare i Baron

Kapłan wycofał się wraz z swym mistrzem jak i dwunastką żołnierzy do motelu. Trzeba przyznać, że trochę to zajęło – głównie z tego powodu, że nie mieli żadnego transportu. W końcu jednak dotarli na miejsce, gdzie okazało się, że plany trzeba nieznacznie zmienić. Zamiast zadbać o bezpieczeństwo mistrza w przyszłości, Kapłan musiał zapewnić mu możliwość przeżycia do tej „przyszłości”. Rana okazała się znacznie poważniejsza niż z początku się wydawało. Konieczny okazał się być rytuał, dla którego poświęcił jednego z żołnierzy. Nie pomogło. Pech chciał, że dopiero trzeci poświęcony członek WP przyniósł oczekiwany efekt – uleczenie Inariego.
Jednak radość nie trwała długo. Kapłan już zabierał się do następnego rytuału, który miał być głównym, kiedy poczuł, jak coś tłumi jego energie magiczną. Cóż, dla niego to był jedynie dyskomfort, jednak Inari odczuł to mocniej. W wypadku walki z pewnością będzie to spora przeszkoda.
Jednak tłumienie magii dało sygnał. Kapłan na wszelki wypadek własnym ciałem zasłonił Inariego, co było strzałem w dziesiątkę.
Jakieś trzysta metrów dalej, za dosyć pustą polaną, skryty na skraju lasu stał HMMV. Ot, taki nieśmiały z zamontowaną wyrzutnią rakiet kierowanych TOW.


To właśnie z niej celował mężczyzna odziany w mundur. Rakieta opuściła z cichym sykiem lufę, następnie odpaliła silniki. Z gigantyczną prędkością poleciała w stronę motelu, uderzając w końcu w jedną z ścian. Eksplozja, zdecydowanie wzmocniona magicznie, zniszczyła cały budynek. Inari, skryty w ramionach Kapłana, nie odniósł żadnych szkód.
Jednak atak trzeba odeprzeć, czyż nie?

Terra i Geoffrey

Widok dziewczynki ujeżdżającej smoki to było coś doprawdy nietypowego. Tym bardziej, że smok ten poruszał się pod ziemią a dziewczynka była tak naprawdę matką wszechrzeczy. Przyzwana bestia starała się wytopić to, co jej kazano. Cóż, można powiedzieć - „close enough”. Między rannym sługą a kompletnie zdrowym różnicy mocy aż tak wielkiej nie było, a ten, który miał stać się celem, aktualnie i tak nie był w pełni zdrów.
Mowa rzecz jasna o Geoffreyu, który siedział w swoim wymiarze i próbował zapewnić sobie zdrowie jak i nowe zaklęcia. Podzielenie uwagi na dwie kwestie nie dało mu wielkich sukcesów w żadnej z nich. Co więcej, musiał opuścić swój własny wymiar – w końcu jego ciało wciąż było w zwykłym świecie, przydałoby się je chronić.


A było przed czym. Smok, wraz z ujeżdżającą go Gaią, wyskoczył spod ziemi, uderzając swym cielskiem w Geoffreya i doszczętnie niszcząc budynek ambasady niemieckiej. Żołnierzom natychmiastowo spadło morale i zaczęli unikać.
Dwójka sług została sam na sam.
 
Elas jest offline